poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Luka cz.2 - opowiadanie Marka_D

Jest to druga i ostatnia część Luki.

Mecenas Dębski siedział w swoim nowym, przestronnym i nowoczesnym do granic możliwości gabinecie. Było mocno po 17tej a on zdecydowanie był już po swoich godzinach pracy. Mimo stosu akt piętrzących się na jego biurku, praca była ostatnią rzeczą, o której teraz myślał. Głowę zaprzątała mu była wspólniczka, na którą natknął się dziś na korytarzu. Co prawda obiło mu się o uszy, że jego była kancelaria ma jakieś kłopoty finansowe i nawet któregoś razu zaczepił o to Janowskiego, jednak ten odpowiedział, że to tylko plotki a jedyne, o co muszą się martwić to brak rąk do pracy. Wszakże Dorota by ratować małżeństwo, przenosi się do Gdańska a Okońska wciąż nie otrzymała uprawnień. Wielki coming out Marii i to ‘na zieloną stronę mocy’ odbił się szerokim echem w prokuraturze. Mówiono, że praca w Radomiu musiała faktycznie dać jej w kość, skoro postanowiła rzucić ukochaną prokuraturę i zostać adwokatem. Marek nie wiedział, co spowodowało jej decyzję, ale widząc jak podkrążone oczy i zabieganie Agaty wciąż rosną, był wdzięczny Okońskiej, że zdecydowała się im pomóc.Spojrzał na kalendarz. Minął miesiąc. Okrągłe 30 dni bez jej obecności, uśmiechu, dotyku delikatnych rąk. Miesiąc od wsadzenia Huberta za kratki, miesiąc od rozstania pod sądem.  Pomógł jej przy sprawie z fabryką w Wilanowicach, nie chciał zostawić ją z tym samej, tym bardziej, że poprosiła o pomoc. Wiedział ile to ją kosztowało. Nigdy dotąd nie poznał tak dumnej, niezależnej i ambitnej kobiety. Każdy taki ruch z jej strony był dla niej walką z samą sobą. Wtedy pod sądem widział strach w jej oczach, strach przed jego reakcją, jego zachowaniem. Nie chciał jej tego ułatwiać, chciał ją zmusić do samodzielnej decyzji. To, co go zabolało najbardziej w sprawie z Hubertem, był fakt, że ona bardziej zaufała facetowi, który zrujnował jej życie i perfidnie ją oszukał niż jemu. To kim on właściwie dla niej był? Kimś ważnym czy może mężczyzną, z którym spędza noce, bo na więcej nie ma odwagi? Taki układ mu nie odpowiadał, oczekiwał czegoś więcej. Odchodził z kancelarii z bólem serca, nie tylko ze względu na Agatę, ale na wszystkich współpracowników. To było jego wymarzone miejsce pracy.  Tworzył je z Dorotą, tam poznał Agatę, przywiązał się nawet do Bartka i Anieli, o co się wcześniej nie podejrzewał. Nie był jednak w stanie dalej patrzeć jak ona pakuje się w kolejne problemy, jak daje się manipulować. Może i zachował się jak urażony samiec alfa, ale nie potrafił inaczej zareagować. Pod sądem widział w jej oczach, że chce mu coś powiedzieć, ale nie czuł się gotowy, by jej wysłuchać. Sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Może była to próba ucieczki przed rzeczywistością? Z pewnością potrzebował czasu, oboje go potrzebowali. Oboje musieli przemyśleć kilka spraw a on chciał, żeby kolejny ruch należał do niej. Musiał sam przed sobą to przyznać: Tęsknił za nią.  Nie tyle za kontaktem fizycznym, ale poczuciem, że jest gdzieś obok. Brakuje mu wspólnego milczenia w kancelaryjnej kuchni, obserwowania jej sylwetki przez szklane drzwi, drobnych utarczek czy słownych potyczek. Próbował żyć swoimi sprawami, układać sobie życie na nowo, robić wszystko by o niej zapomnieć. Nie miał sił by ponownie o nią zawalczyć. Jednak zapomnieć nie jest tak łatwo, tym bardziej, kiedy prawie codziennie mijali się w sądzie. I ten pieprzony szalik. Zostawiła go kiedyś w jego samochodzie i już dawno miał jej go oddać, ale jakoś nigdy mu to nie wychodziło. Za każdym razem kiedy się na niego napotykał zbliżał go do twarzy by odszukać w nim jej zapach. Robił to podświadomie, a jak resztki racjonalnego myślenia do niego wracały, był na siebie wściekły. Nie umiał wyrzucić szalika należącego do niej, to jak ma wyrzucić ją ze swojej głowy i swojego życia?   
Tymczasem praca u Czerskiej, z dnia na dzień coraz bardziej go zaskakiwała. Wbrew pozorom, do nowoczesnego open space ’u przychodzili także ludzie z normalnymi sprawami. Oczywiście, większość spraw dotyczyła sporych kontrahentów, rozwodów z ogromnymi sumami w tle czy spraw stricte handlowych, ale zdarzały się także sąsiedzkie sprzeczki czy orzeczenia o ojcostwo. W tej właśnie sprawie odezwała się Agata, za pośrednictwem Anieli. “Czyli  jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi i umawiamy się przez sekretarki, świetnie”. Nie chciał żeby do tego doszło, żeby tak to teraz wyglądało. Nawet poczuł jakieś ukłucie w klatce, rozczarowała jego takim podejściem. Mimo wszystko odebrał to, jako akt dobrej woli, wyciągnięcie dłoni w jego stronę. Nie potrafił, nie umiał być dla niej kompletnie obojętny. Jeśli nie mógł być kimś więcej, chciał chociaż być przyjacielem.
Wziął telefon i wybrał jej numer, chwilę czekał aż odbierze. Czuł, że dla niej odebranie tego telefonu też nie jest łatwe.
- Cześć Agata... - zaczął niskim głosem, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo to na nią zadziałało.
- Cześć - odpowiedziała z zakłopotaniem dopiero po chwili. Wystarczyły dwa słowa, by włoski stanęły jej dęba a nogi odmówiły posłuszeństwa.
- Aniela do mnie dzwoniła… - przerwał na chwilę - Wykasowałaś mój numer, że umawiasz przez nią spotkania? -  zapytał z nutką ironii w głosie
- Nie, nie - natychmiast zaprzeczyła a słysząc ciszę w słuchawce, dodała: - Przestań Marek, jakoś tak wyszło… - zaczęła się tłumaczyć, właściwie tak do końca nie wiedząc, dlaczego poprosiła o to Anielę
- W porządku - przerwał szybko czując, że zaraz ta krótka rozmowa może się zakończyć - I co z tym spotkaniem? Aniela powiedziała, że potrzebujesz pomocy przy jakiejś sprawie o ustalenie ojcostwa?
- No tak, ale nie ma sensu rozmawiać o tym przez telefon. Kiedy masz czas, żeby się spotkać? - zapytała niepewnie.
- Może być dzisiaj o siódmej. To u mnie czy u Ciebie? - zaśmiał się  
- W kancelarii Dębski, nie wyobrażaj sobie zbyt dużo - odpowiedziała wesołym tonem. Już zdążyła zapomnieć jak bardzo lubiła te jego kretyńskie poczucie humoru
- Dobrze, będę o siódmej.
Marek miał mieszane odczucia, co do tego spotkania. Nie był pewien czy bardziej się cieszył czy może obawiał. Doskonale pamiętał jak to między nimi bywało. Mogło się przecież zdarzyć wszystko. Mogło być miło, a nawet ekscytująco, albo odwrotnie mogli się sobie rzucić do gardeł, wykrzyczeć wiele bolesnych słów i znów się od siebie odsunąć. Zastanawiał się jak to rozegrać, jak podejść do tej rozmowy, żeby wyprostować ich zawiłe relacje. Z rozmyślań wyrwało go delikatne pukanie do drzwi gabinetu.
- Marek? Świetnie, że udało mi się Ciebie jeszcze złapać! Właśnie się dowiedziałam, że Marciniak trafił do aresztu. Musimy tam natychmiast jechać, nie wypada żeby klient, który płaci nam takie pieniądze, musiał tyle czekać na adwokata… - wyrzuciła z siebie niczym z karabinu a widząc, że Dębski wciąż stoi tyłem do niej, wpatrując się w okno dodała: - Halo, ziemia do Marka! Ty mnie w ogóle słuchasz?
- Jasne, że słucham. Marciniak w areszcie. Niestety, nie dotrzymam Ci towarzystwa gdyż… - wyciągnął rękę ze szklanką whisky i sugestywnie nią pokręcił. Czerska tylko głośno westchnęła.
- Ech, no dobrze. W takim razie ja jadę do aresztu a Ty przejrzyj te akta i na bieżąco informuj mnie o ewentualnych przeszkodach.
- Nie jestem pewien czy to jest dobry moment…
- W każdym razie, przejrzyj je dokładnie i sprawdź czy w jego życiorysie nie ma czegoś, co mogłoby nam przeszkodzić.
- Jasne, szefowo! - powiedział ironicznie salutując
- Zamów sobie taksówkę, dobrze? Byłabym spokojniejsza… A teraz wybacz, ale naprawdę muszę już jechać - rzuciła szybko wychodząc. Marek spojrzał na akta, opatrzone dużą pieczątką ‘Pilne!’. Wiedział, że ta sprawa będzie musiała poczekać, na dzisiejszy wieczór miał zupełnie inne priorytety niż Iwona.
Wchodząc do kamienicy natychmiast wróciły wspomnienia. Zbyt dużo przeżył w tym miejscu, dużo się tam wydarzyło. Podjął tę trudną decyzję o odejściu i żałował, że tak to wyglądało, że tak się skończyło, choć na tamten moment nic innego nie potrafił zrobić. Chciałby tu wracać, może nie jako współwłaściciel kancelarii, ale jako ktoś bliski, życzliwa osoba dla tych, którzy w niej pozostali.
Kiedy otworzył ciężkie drzwi, było kilka minut po siódmej a w holu panował półmrok. Nie odnalazł Anieli przy swoim biurku, co zwiastowało, że prawdopodobnie będą sami dzisiejszego wieczoru. Nie ukrywał, że było mu to na rękę. Rozpłaszczył się, przewiesił filcówkę przez ramię i podszedł do rozświetlonych drzwi jej gabinetu. Zawahał się łapiąc za klamkę. Obawiał się czy uda im się porozumieć?
- Nie ma co się zastanawiać, Dębski, trzeba się z tym zmierzyć - pomyślał, otwierając drzwi.
Agata stała plecami do niego i wpatrywała się w okno. Musiała być mocno zamyślona skoro nie zareagowała na jego wejście. Dębski przyjrzał się jej dokładnie. Wyglądała zjawiskowo. Miała na sobie niebieską ołówkową spódnicę i granatową koszulę. Umiała podkreślić swoją kobiecość, choć robiła to w bardzo subtelny sposób. Wielokrotnie na korytarzach sądowych widział jak za panią mecenas podąża wiele par oczu zainteresowanych mężczyzn. Chociaż jej sylwetka sugerowała, że mają do czynienia z wiotką, delikatną osobą to złudzenie szybko mijało, gdy tylko zamienili z nią kilka słów. W jej zielonych oczach można było zobaczyć bezkompromisowe podejście do spraw, które prowadziła. W jej głosie słychać było pewność siebie, zaciętość, czasem nawet agresywność w dążeniu do udowodnienia prawdy. Nie mógł powiedzieć, że tego nie lubił. Na tym polegała jego pierwsza fascynacja jej osobą. Jednak najbardziej lubił te chwile, kiedy Agata pokazywała się z innej strony. Delikatna, krucha, czuła. Taką Agatę znali nieliczni. Andrzej, Dorota i on wiedzieli, że Agata nie jest chodzącym cyborgiem, że tak samo jak inni potrzebuje kogoś bliskiego koło siebie, ale nie zawsze potrafi to okazać.
- Jak zwykle otwarte drzwi i kto chce to wchodzi. Po Twoich doświadczeniach z Marczakiem, Bitnerem i z całą resztą warszawskiej mafii, powinnaś nieco bardziej uważać. Chyba, że przeszłaś kurs samoobrony, o którym tyle mówiłaś, wtedy jestem w stanie Ci to wybaczyć - powiedział z uśmiechem w głosie. Wyrwana z rozmyślań Agata odwróciła się  w jego kierunku.
- Cześć. No wiesz, dzisiaj czekam tylko na Ciebie, więc nie mam się czego obawiać. W razie czego będziesz mógł się wykazać - odpowiedziała z uśmiechem na jego zaczepkę.
- Cześć - podszedł do niej i nachylając się musnął jej policzek na powitanie, a jej zapach znowu podziałał na jego zmysły. Szybko odsunęła się i wskazała mu krzesło przy biurku.
- Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc. Sprawa w sumie jest prosta, tylko klientka komplikuje sprawę - postanowiła szybko przejść do meritum bo czuła, że trudno jej będzie utrzymać emocje na wodzy.
- Macie za dużo potencjalnych tatusiów? - zapytał rozsiadając się w fotelu, pokazując, że te miesiące nieobecności w jej gabinecie, niczego nie zmieniły.
- Przestań, nie rób z niej nie wiadomo kogo. Dziewczyna wplątała się w romans z księdzem i to na misji w Ugandzie. Nie byłoby problemu, gdyby zgodziła się na przeprowadzenie badań DNA, ale ona chce zrobić to dyskretnie. Chciałaby dogadać się z Kurią, nie informując o tym ojca dziecka. Pomysł szurnięty, a nawet niemożliwy do zrealizowania.
- Jak niemożliwy to, po co to wzięłaś? - zapytał ze zdziwieniem Marek i po chwili klepnął się w czoło - Zapomniałem, misja naprawienia świata. Nie to, że się nabijam, doceniam - dodał z uśmiechem. Między innymi za to miał do niej taką słabość.
- Spadaj. Zadzwoniłam do Ciebie, bo prowadziłeś kiedyś podobną sprawę. Twój brat jest księdzem, może skontaktowałbyś mnie z nim. Potrzebuję kontaktu do kogoś decyzyjnego w Kościele. Chciałabym sprawdzić czy można dziewczynie jakoś pomóc.
- Czyli nie potrzebujesz mojej pomocy, tylko mojego brata... - stwierdził lekko rozczarowany.
- No wiesz, bez Twojej pomocy do niego nie dotrę - patrzyła na niego z zaskakującą dla siebie przyjemnością. Nawet takie niewinne spotkanie uświadamiało jej, że Marek był, a może wciąż jest dla niej kimś wyjątkowym. Cieszył ją fakt, że ta rozmowa, niby służbowa, odbywa się w miłej atmosferze. W głębi duszy miała nadzieję, że uda im się odbudować dawną relację, tą przyjacielską. Nic innego, po tym co się między nimi wydarzyło nie miałoby już sensu.
- Napijesz się czegoś? - przerwała tę krępującą chwilę milczenia.
- Na trzeźwo tego nie ogarnę - powiedział i wyjął z filcówki butelkę whisky - Szkło i lód macie w tym samym miejscu co dawniej? - wstał i poszedł w kierunku kuchni.
- Marek ja jestem samochodem i mam zamiar nim wrócić do domu - stwierdziła, kiedy wrócił już z dwoma szklaneczkami wypełnionymi brązowym trunkiem. Na jej twarzy widać było zdziwienie biegiem wydarzeń.
- To wrócisz taksówką. Jak Ci szkoda pieniędzy, to Cię odwiozę swoją - zaśmiał się stając w progu z dwoma szklankami w dłoniach. - Muszę mieć jakąś przyjemność z tego spotkania -  patrząc się w jej oczy podał jej trunek.
- No, a wracając do sprawy. Widzisz jakąś szansę załatwienia tego w sposób polubowny?  Kuria może się zgodzić na takie rozwiązanie?- zapytała Agata chcąc zmienić temat rozmowy.
- Nie wydaje mi się, choć możesz spróbować. Na pewno będą się starali uniknąć rozgłosu. Takie sprawy nie pomagają Kościołowi Katolickiemu, ale stwierdzić ojcostwo księdza, bez badań DNA podejrzanego i bez jego dobrowolnego przyznania się do ojcostwa, raczej niemożliwe. A dlaczego ta dziewczyna nie chce go pozwać? - zapytał zdziwiony
- Bo chce go chronić. Poniosło ich w tej Ugandzie, ale on rzekomo jest księdzem z powołania, kocha to, co robi i ona nie chce mu wywracać życia do góry nogami. To nie jest normalne  - Agata nie kryła oburzenia.
- Dlaczego? Przecież Ty również kierujesz się takimi zasadami, wolisz się wycofać niż zawalczyć o swoje, więc nie wiem dlaczego Ci jest to trudno zrozumieć. -  w tej chwili jego oczy patrzyły na nią palącym spojrzeniem.
- Nie przesadzaj - krew zaczęła jej szybciej krążyć, a sceny z przeszłości stawać przed oczami. - Czyli uważasz, że tylko ona i jej dziecko powinni ponieść konsekwencje ich wspólnego zapomnienia? Jak zwykle kobieta ma ponieść całą odpowiedzialność. - w jej głosie słychać było rozczarowanie jego postawą.
- Tego nie powiedziałem. Chciałbym tylko postawić się w sytuacji Twojej klientki. Skoro ten facet nigdy nie chciał być ojcem, to czy ma szanse być dobrym tatą dla ich dziecka? Imponuje mi to, że w imię miłości, dziewczyna jest gotowa na takie poświęcenie. Jeśli w ogóle to jest prawda, że ten ksiądz jest ojcem tego dziecka. - próbował złagodzić swoje stanowisko
- To znajoma Anieli, wydaje się być wiarygodna, co nie zmienia faktu, że to za mało, żeby uznać, że to co mówi jest prawdą, tym bardziej przed sądem - biorąc do ust alkohol. - Pomijając wszytko, nie uważasz, że ten gość ma prawo dowiedzieć się prawdy? Ma prawo do podjęcia własnej decyzji, w końcu to będzie jego dziecko, może będzie chciał uczestniczyć  w jego życiu. Nikt nie ma prawa za niego podjąć tej decyzji. Poza tym, dlaczego ta dziewczyna pozbawia swoje dziecko prawa do posiadania ojca? - kobieta ciągle nie mogła się pogodzić z decyzją Anki
- Widzę, że się zaangażowałaś… Ale sama pomyśl. Chciałabyś mieć ojca księdza? Bo ja raczej nie. Wydaje mi się, że jeśli on nie chciałby być ojcem, to lepiej żeby nim nie był, tym bardziej przez przypadek. Lepiej niech dziewczyna znajdzie sobie kogoś, kto może nie będzie ojcem biologicznym, ale z własnego wyboru będzie kochał dziecko jak swoje. Przysłuży się to i jej i dziecku. - powiedział, chcąc ostudzić jej emocje.
- Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić -  miała złe przeczucia co do rozwiązania tej sprawy, tym bardziej, że jej wizja była zupełnie inna od wizji Anki i nawet Marka.
- Nikogo nie zmusisz do bycia takim, jak Ty go widzisz w swojej wyobraźni. Gdyby życie miało proste rozwiązania to my… nie mielibyśmy co robić w sądzie. Trzeba pozwolić, żeby życie czasami biegło swoim torem, bez jakiś nacisków, planów, analiz. Nie wszystko w życiu jest logiczne - rozpoczął filozoficzne wywody, alkohol robił swoje.
- Dębski przestań bredzić. Daj mi lepiej numer do Twojego brata, bo z Tobą to ja już dzisiaj niczego nie załatwię - pokiwała głową z niedowierzaniem w to, co wypływało z ust najlepszego mecenasa w stolicy.
- Skoro powiedziałem, że dam to dam - mówiąc to wstał i oparł się o jej biurko, dokładnie przyglądając się opartej o parapet pani mecenas.
- No dobrze, w takim razie za co pijemy? Za przyjaźń, za sprawiedliwość na świecie..., za najważniejszych ludzi w naszym życiu… - zawiesił głos - Za co lub za kogo chciałabyś wznieść toast…? - zapytał, patrząc jej się prosto w oczy, jakby chciał coś z nich wyczytać. Znał ją zbyt dobrze by oczekiwać, że Agata zwerbalizuje swoje myśli. Jednak tego, co miała za chwilę zrobić Agata, nie przewidział.

Agata zbliżyła się do Marka i delikatnie go pocałowała. On odstawił szklankę, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek.
- Marek… - oderwała się na chwilę, chcąc mu coś powiedzieć, ale słowa nie przechodziły jej przez gardło.
- Ciiiś, nie teraz - przerwał jej i ponownie zaczął ją całować. Początkowo delikatnie, rozkoszując się każdym muśnięciem jej ust, by za chwilę rozpocząć rozpaloną namiętnością wędrówkę po całym jej ciele. Znał każdy jej czuły punkt. Wspomnienia wspólnie spędzonych chwil były dla niego zarówno najpiękniejszymi momentami życia i zarazem największą torturą. Bolały go szczególnie wtedy, gdy widział ją w sądzie, miał na wyciągnięcie ręki, ale nie mógł jej nawet dotknąć. Jeszcze nigdy nie pożądał żadnej kobiety tak, jak mecenas Przybysz.
Nie wiedziała, co ją skłoniło do tego kroku. Dlaczego nie potrafiła zapanować nad chęcią zbliżenia się do niego. Próbowała odwrócić bieg wydarzeń, przerwać to i wyprosić, kiedy resztki rozumu walczyły z pragnieniem spędzenia tej nocy z tym pewnym siebie facetem. Na próżno. Jej stanowczość, bezkompromisowość nie miały tutaj nic do powiedzenia. Oddawała całą siebie w jego ręce i to w nich stawała się uległą, bezbronną, kruchą, spragnioną ciepła i bliskości kobietą. I było jej z tym dobrze. On wiedział jak sprawić jej przyjemność, jak pieścić jej ciało, jak doprowadzić jej zmysły do wrzenia a ona przepełniona doznaniami poddawała się jego dłoniom. W końcu nie wytrzymała i łapczywie zabrała się za pozbawianie go koszuli. W miejscu każdego rozpiętego guzika zostawiała czerwony ślad szminki, niebezpiecznie coraz bardziej się zniżając.
Oswobodzeni z ubrań, nie zważając na to, że są w kancelarii, że nie zamknęli drzwi, że może nie wypada, oddali się całkowicie sobie. Upojeni chwilą, w pełni spełnieni usnęli wtuleni w siebie leżąc na kanapie w gabinecie Agaty. Kilka godzin później Marka obudził chłód. Nie miał ochoty wstawać i wypuszczać jej z objęć, ale rzeczywistość i zbliżający się poranek nieubłaganie dawały o sobie znać. Ubrał się i wyszedł do holu, wrócił po chwili z płaszczem w ręku, którym okrył nagie ciało mecenas Przybysz. Usiadł na przeciwko niej i wpatrywał się w jej śpiącą sylwetkę. Uwielbiał obserwować ją podczas snu. Jej twarz jest wtedy taka spokojna... Mógł ją swobodnie podziwiać będąc pewnym, że nie speszy jej swoim spojrzeniem. Nigdy nie potrafił odpowiedzieć, jaki typ kobiety jest dla niego ideałem. Brunetka, blondynka czy może ruda, szczupła, o kobiecych kształtach, wysoka, niska. Zawsze zwracał uwagę na piękne kobiety, ale o żadnej nie mógł powiedzieć, że to na pewno TA. Kiedy spotkał ją po raz pierwszy, wtedy w sądzie z Hubertem, pomyślał “Kolejna karierowiczka mająca wszystkich w dupie”. Jedyne, co się dla niej liczyło, to za wszelką cenę wygrana sprawa. Dopiero, kiedy spotkali się w kancelarii, z dnia na dzień poznawał jej prawdziwe JA. Zaczynał coraz częściej o niej myśleć, porównywać z Marią. Nie jest pewien, ale chyba przy sprawie o własność intelektualną tego scenarzysty Wolnego, uświadomił sobie, że na Agatę patrzy inaczej niż jak tylko na wspólniczkę i to ją pragnąłby mieć przy sobie. Czy ona jest jego ideałem? Ta drobna brunetka o zielonych oczach z niewyparzoną buzią?
Z rozmyślań wyrwała go poruszająca się na kanapie Agata, która powoli wybudzała się ze snu. Zmarznięte stopy kuliła pod płaszcz, tak jakby chciała się schować przed  światem i nie chciała wrócić do realnego życia. Podszedł do kanapy, ukucnął przy niej i wziął jej zimne stopy w swoje ciepłe dłonie. Chciała mu je wyrwać, ale on na to nie pozwolił, przytrzymał je w mocnym uścisku i zaczął je rozgrzewać palcami. Zaraz też usiadł obok niej, a jej nogi położył na swoje kolanach. Gdy jego dłoń zaczęła wędrować po jej smukłej nodze coraz wyżej, Agata nagle podciągnęła się na kanapie, siadając na przeciwko niego. Otuliła się szczelnie jego płaszczem, okrywając swoje nagie ciało.
Z jej oczu można było wyczytać, że ta noc właśnie dobiegła końca. Racjonalna Agata wracała do życia. Odwróciła głowę w kierunku okna, tak jakby  stamtąd miała przyjść pomoc. Popatrzyła na niego. Nie było już w niej Agaty z poprzedniego wieczoru. Wróciła Agata, której nie rozumiał: pełna lęku, niezdecydowana, uciekająca przed sobą samą i swoimi pragnieniami.
- Podaj mi moje ubranie, proszę - wydusiła z siebie tych kilka słów.
Pozbierał porozrzucaną garderobę i jej podał. Ubierała się będąc okryta płaszczem, tak jakby stał przed nią zupełnie obcy mężczyzna.
- Która godzina? - spytała.
- Zbliża się siódma – spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Zbieraj się, zaraz Aniela tu będzie, mamy piętnaście minut, żeby stąd wyjść.
Nie był w stanie podjąć rozmowy, bał się tego, co mógłby usłyszeć. Posłusznie ogarnął siebie i gabinet naruszony wydarzeniami ostatniej nocy. Jednak, gdy stanęli przy drzwiach, przytrzymał je nie pozwalając ich otworzyć. Patrzył na nią domagając się jakiegokolwiek wyjaśnienia.
- Marek, o co Ci chodzi? - nie wiedziała, co ma powiedzieć, chciała jak najszybciej znaleźć się u siebie w domu.
- I co? Tak po prostu stąd wyjdziemy i każdy z nas wróci do siebie? – musiał to wyjaśnić tu i teraz, nie zniesie kolejnych tygodni na zastanawianiu się, co ma o tym wszystkim myśleć.
- Marek tak samo jak ja, wiesz, że wczoraj popłynęliśmy, ale nie powinno się to zdarzyć. Nie mówię, że nie było mi miło, było i to bardzo, ale związek nie polega tylko na seksie, nawet fantastycznym. Przynajmniej dla mnie. Próbowaliśmy i nam nie wyszło. Ja nie sprawdzam się w dłuższych relacjach. Ty również uciekasz, jak zaczynają pojawiać się problemy. Nie chcę przez to kolejny raz przechodzić, nie mam siły – powiedziała lekko zdziwiona, swoim wyznaniem.
- Uciekam? - zdziwił się jej oskarżeniem
- A nie? Ja nie jestem w stanie zagwarantować Ci, że zawsze będę postępować, tak jak Ty tego chcesz. Bo czego Ty ode mnie wtedy oczekiwałeś? Że wycofam się z układu z Hubertem i zostawię Woźniakową samą sobie? Ja nie umiem tak funkcjonować. Może moja decyzja nie była trafiona, ale była moją decyzją, a Ty powinieneś ją uszanować. Ja jej nie podjęłam przeciwko Tobie, tylko miałam racjonalny powód, żeby się tak zachować. A Ty się zachowałeś jak mały chłopiec, któremu ktoś zabrał zabawkę, więc się obraził i sobie poszedł. – krzyknęła, wyrzucając to z siebie, choć nie było to łatwe.
- A ty nie masz sobie nic do zarzucenia?  To ja zachowałem się jak niedojrzały gówniarz.  Wiesz jak to jest ciągle być drugim, mniej ważnym? Czasami trzeba komuś dać odczuć, że Ci na nim zależy? - poruszyła się w nim drażliwa struna.
- Nie chcę już do tego wracać, to nie ma sensu. - widać było, że słowa Marka ją zabolały.
- Teraz mamy wszystko jasne - był wściekły, nie spodziewał się, że tak się skończy to spotkanie
- Przepraszam Marek, przecież nadal możemy… być przyjaciółmi - czuła, że przesadziła, ale nie chciała z nim się tak rozstawać
- A jak Ty sobie to wyobrażasz po tym wszystkim? – zapytał i pokiwał przecząco głową.
Dlaczego ona tak to wszystko komplikuje? Nawet jak podda się urokowi chwili, rzuci się w wir namiętności, zaraz zaczyna uciekać. Nie taki miał być finał tego spotkania. Nie liczył na wiele, ale kiedy zrobiła ten pierwszy ruch, kiedy podeszła do niego… Odczytał to jak deklarację. Wiedział, że poranek może przynieść odrzucenie, ale mimo wszystko liczył, że spotka Agatę, która podjęła świadomą decyzję. Pomylił się.
Stali w milczeniu, próbując odczytać swoje myśli. Wczorajszy wieczór nie zapowiadał takiego zakończenia.  Dlaczego to tak wygląda za każdym razem, dlaczego nie potrafią być razem, mimo że tak bardzo siebie pragną?
- Agata, czego Ty się boisz? - zapytał patrząc jej prosto w oczy. Nie doczekał się odpowiedzi.
Pochylił się nad nią i delikatnie ją pocałował, tak jakby ten ostatni raz chciał poczuć jej smak i zapamiętać jej zapach. Wyszedł na korytarz zostawiając ją w środku.  
Po raz kolejny go nie zatrzymała, znowu go odrzuciła.  Opierając się o drzwi osunęła się na podłogę. Sama nie wiedziała, dlaczego taką podjęła decyzję. Nie myślała, że tak będzie wyglądał poprzedni wieczór, wszystko wymknęło się spod kontroli. Chciała żeby ich relacje były normalne. Nie chciała czuć zażenowania w jego towarzystwie, unikać jego spojrzeń, udawać obojętnej. Uważała, że nigdy nie będzie tak jak dawniej, za dużo się między nimi się wydarzyło, ale niech będzie chociaż normalnie, bez niedomówień i  wzajemnych pretensji.
Poza Dorotą, był jedyną osobą, na której mogła polegać. Nie zawsze to okazywała, ale doceniała. Nie spodziewała się, że on chce jeszcze raz w to wejść, dać im szansę. Wydawało jej się, że już dawno ten temat mają za  sobą. Jedyne, co wiedziała to, że mają do siebie słabość, że jest między nimi chemia, która nie pozwala im być wobec siebie obojętnymi. To ona sprawiła, że dzisiejsza noc była taka zmysłowa. Może dzisiaj straciła szansę na bycie szczęśliwą, ale nie umiała zachować się inaczej.  Spojrzała na zegarek - dochodziła siódma, co oznaczało, że za godzinę będzie tu Aniela. Szybko zdała sobie sprawę, że dla swojego i jej dobra lepiej by było, gdyby Przybysz w gabinecie nie było. Zebrała swoje rzeczy i nie zauważając karteczki na biurku, wyszła z kancelarii. Miała zamiar jeszcze wziąć prysznic i przegryźć cokolwiek, zanim znów zacznie zbawiać świat.
Tymczasem młoda Bylińska wciąż lekko zaspana, otwierała kancelarię.  Mimo, że wszystko wyglądało w porządku to wciąż miała wrażenie, że coś jest nie tak. Coś… pachniało inaczej. Mocny, intensywny zapach męskich perfum wciąż unosił się w powietrzu. Perfum, które kojarzyły jej się tylko z jednym mężczyzną. Przez chwilę miała wielką ochotę by wparować do gabinetu Agaty i wreszcie nakryć ją z Dębskim. Szybko jednak zauważyła brak jakichkolwiek rzeczy na wieszaku, co było wystarczającym dowodem na nieobecność chociażby Agaty a co dopiero mecenasa. Już miała odpuścić, kiedy wpadła na o wiele lepszy pomysł, dzięki któremu już kilkakrotnie, wraz z Dorotą mogły być pewne co wyrabiają wspólnicy - monitoring! Szybko przewinęła do momentu, w którym wychodziła z kancelarii. Do Agaty, zgodnie z kalendarzem, przyszedł jeszcze jeden klient, który wyszedł po pół godzinie a równo o 19 do gabinetu Agaty zapukał Dębski, po czym… dokładnie zamknął za sobą drzwi. Niedługo później wyszedł do kuchni i wrócił z dwoma szklaneczkami a potem dług długo nic. Przez chwilę Bylińska nawet pomyślała, że może podczas szybkiego przewijania nagrania, gdzieś jej umknęło wyjście Dębskiego ale odpowiedź dostała chwilę przed szóstą rano, kiedy rozchełstany i niezbyt ogarnięty Dębski wychodzi z gabinetu by po chwili wrócić do niego z powrotem. Na ten widok Aniela szeroko się uśmiechnęła. Gdyby nie godzina, natychmiast zadzwoniłaby do swojej spiskowej partnerki ale widząc godzinę, ze spokojem dała sędzi Gawron jeszcze trochę pospać.
- A co Ty tu robisz? Coś się działo w nocy? - zapytał Bartek, wchodząc do kancelarii widząc jak dziewczyna przegląda monitoring. Aniela przestraszona wręcz podskoczyła.
- Nie, tak tylko sprawdzam. Wiesz, na wszelki wypadek - powiedziała szybko zamykając ikonę z podglądem, wciąż ciężko oddychając.
- Aha.. No dobra.. Jak przyjdzie Wojciechowska, daj ją od razu do mnie - powiedział nie drążąc tematu i poszedł do gabinetu
Kilka dni później, sprawa Anki zaczęła nabierać rumieńców. Agacie po długiej i ciężkiej rozmowie z Robertem, udało skontaktować się z kurią.
- Witam, mecenas Tomasz Rychlewski. Reprezentuję krakowską kurię, której podlega ksiądz Michał Kucharski - przedstawił się i zaprosił Agatę do stołu.
- Powiem wprost. Moja klientka jest w ciąży z księdzem obecnie przebywającym na misji. Tam się poznali i tam też zostało poczęte dziecko, którego ojcem jest ksiądz Michał Kucharski. Tutaj mam zaświadczenia odnośnie jej pobytu - mówiąc to podała mu teczkę z dokumentami - Jednakże pani Anna nie chce psuć życia przyszłemu ojcu, dlatego występuje o alimenty bez informowania go o fakcie.
- I jak sobie to pani wyobraża? - roześmiał się adwokat - W takim razie każda kobieta w ciąży może przyjść i powiedzieć, że jest w ciąży z księdzem i pobierać alimenty z funduszu. Nic z tego, najpierw sprawdzimy czy pani klientka rzeczywiście była na tych misjach i to w tej samej miejscowości, co ksiądz Kucharski - odpowiedział rzeczowym tonem
- Dobrze, załóżmy więc, że moja klientka nie kłamie - co wtedy? - zapytała
- Wtedy oczywiście wystąpimy sądownie o badania DNA i jeśli to się faktycznie potwierdzi, to dziecko otrzymywać będzie, na konto matki, alimenty z funduszu. Ale tego raczej bym się nie spodziewał - powiedział z ironicznym uśmieszkiem.
- Na całe szczęście to sąd a nie pan, wydaje wyroki. Ile będzie trwać procedura, podczas której będziecie sprawdzać wiarygodność mojej klientki? - zapytała niewinnym głosem. Zdawała sobie sprawę, że nie trafiła na pierwszego lepszego adwokata i że ten tu przed nią, był nieźle doświadczony w tego typu sprawach. Mimo to, nie zamierzała się poddawać.
- Co najmniej pół miesiąca. To obecnie najszybszy termin, kiedy wszystkie formalności zostaną potwierdzone. Dodatkowo pani klientka będzie musiała podpisać…
- Moja klientka niczego nie musi - przerwała mu Agata
- Podpisać umowę o klauzuli milczenia. Nie chcemy afery medialnej, tylko żeby maluch miał środki do życia. O ile oczywiście to prawda. - dokończył z mściwym uśmieszkiem
- Przekażę informacje mojej klientce, do widzenia panowie - powiedziała żegnając się z nimi mocnym uściskiem dłoni
- Do widzenia, pani mecenas.
Tak jak obiecał mecenas, wszelkie procedury zajęły kilka tygodni. W tym czasie, po kilku spotkaniach, na których wspomógł ją także Robert, Anka wreszcie zrozumiała, że jeśli chce walczyć o alimenty to musi pogodzić się z tym, że Michał musi dowiedzieć się o ciąży i albo uzna swoje ojcostwo, albo po narodzinach dziecka konieczne będzie przeprowadzenie badań DNA. Dlatego też, na kolejne spotkanie była przygotowana i postanowiła w nim uczestniczyć.
- Witam panie. Miło mi widzieć także panią Kowalską. Jak się pani czuje? - zapytał mecenas ze sztuczną uprzejmością wymalowaną na twarzy.
- Dziękuję, na całe szczęście na razie jest w porządku - uśmiechnęła się Kowalska
- Widzę, że mecenas ma o wiele lepszy humor niż poprzednim razem - zaczęła Agata, chcąc go nieco sprowokować
- A pani mecenas jak zwykle cięta, no cóż, będę musiał tę niechęć jakoś przełamać. Tym bardziej, że mam tutaj coś, co powinno panie ucieszyć - powiedział wyciągając białą kopertę - Ksiądz Kucharski musiał się dowiedzieć, więc napisał nam wiadomość zwrotną. A właściwie dwie wiadomości. Chciałbym tylko podkreślić, że drugiej, adresowanej do pani Anny, nikt nie otwierał - uśmiechnął się, chcąc się przymilić
- Mam taką nadzieję, panie mecenasie. Co jest w oficjalnej części? - zapytała Agata rzeczowym tonem
- Ksiądz Michał potwierdza ojcostwo dziecka pani Anny, jednocześnie prosząc, aby alimenty nie zostawały ściągane z funduszu, ale z jego osobistej lokaty. Ksiądz Kucharski jest człowiekiem dobrze zabezpieczonym… finansowo. Dziecko oficjalnie uznaje i będzie ono dziedziczyć po nim cały majątek. Jednocześnie przyznaje, że jako człowiek wiary popełnił błąd i nie zamierza zrzucać sutanny. Mniemam, że szczegóły zostały ujęte w liście prywatnym - powiedział, patrząc jak Kowalska nagle blednieje a na twarzy Agaty maluje się niezrozumienie
- No dobrze a co z Kurią? Tak po prostu się na to zgadza?
- Dziecko nie będzie obciążać funduszu, więc wystarczy, że pani klientka podpisze klauzulę milczenia. Kuria postanowiła uszanować wolę swojego podwładnego.
- Mogę zobaczyć tę klauzulę?
- Podpiszę - przerwała im mocno poruszona Anka - Podpiszę tą pieprzoną klauzulę a potem chciałabym zabrać mój list, wyjść i nigdy już tu nie wracać - zamaszystym ruchem podpisała chwilę wcześniej podsunięty dokument i szybko wyszła z pomieszczenia.
- W takim razie… Do widzenia. I dziękuję za brak jakiś niepotrzebnych przeciągań - powiedziała Agata, podając rękę mecenasowi i w ślad za swoją klientką miała wychodzić, kiedy w drzwiach zatrzymał ją głos Rychlewskiego
- Może dałaby się pani mecenas zaprosić na drinka? - szybko zapytał
- Wybaczy pan, ale w małych kancelariach pracuje się bardzo dużo po godzinach, panie mecenasie - odparła i uśmiechając się, wyszła z budynku. Dobry nastrój nie trwał długo - przed wejściem, na ławeczce zobaczyła łkającą Ankę, trzymającą w ręku list zapisany odręcznym pismem. Usiadła obok niej, nie będąc pewna, co powinna teraz zrobić.
- Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to wszystko… On nie wróci stamtąd dla mnie. Nie chciałam żeby to zabrzmiało jak jakiś szantaż ‘Rzuć wszystko i wracaj do mnie, bo będziemy mieli dziecko’... Nie powinnam tego robić. Przepraszam, że panią w to wciągnęłam, nie powinnam…
- Stop. Do kancelarii przyszłaś jako silna kobieta. Nie daj sobą tak manipulować - i to jeszcze komu, mężczyźnie? Będziesz miała dziecko - tylko to się liczy!
- Niech pani przeczyta - powiedziała Anka, podając list Agacie.
Droga Aniu,
Zapewne kiedy to czytasz, ja właśnie pomagam Johnemu w rozwiązaniu kolejnej zagadki wszechświata lub próbuję odpowiedzieć na pytania Julie. Dzieciaki do tej pory wspominają panią ‘Aparatkę’, która nauczyła ich składać origami. Często o Ciebie pytają a ja nie wiem co odpowiedzieć.
Kiedy odeszłaś, tak niespodziewanie, bez żadnego słowa czy pożegnania, poczułem ogromną pustkę ale i nabrałem głębszego oddechu. Zmieniłaś moje życie - pokazałaś mi to, czego w miłości do Boga dawno już nie potrafiłem odnaleźć. Pokazałaś mi bliskość między dwojgiem kochających się osób. Nauczyłaś mnie kochać… od nowa. W każdym Twym uśmiechu, dotyku delikatnych dłoni, spojrzeniu pełnym zrozumienia szukałem Boga.
Nigdy Ci o tym nie mówiłem, ale kiedy Cię poznałem, moja wiara była jak chustka na wietrze. Byłem wyczerpany ciągłymi przeciwnościami, które każdego dnia stawiała przede mną praca w Afryce. Nie miałem siły by wstać z łóżka, pomodlić się a co dopiero wpajać nadzieję i wiarę w Boga moim parafianom.
Wtedy pojawiłaś się Ty. Ty i Twój rozbrajający uśmiech, Twoje poczucie humoru, Twój wieczny optymizm.. Wszystko Twoje. Ani się nie spostrzegłem a to Ani wszystko stało się także moim. Wstawałem każdego dnia by móc odnaleźć siłę w Twoim zaspanym uśmiechu. Ty dawałaś mi wszystko to, co jeszcze do niedawna odnajdywałem w Bogu.
Teraz, kiedy od naszego ostatniego spotkania minęło już trochę czasu, zdałem sobie sprawę, że Bóg nie bez przyczyny postawił mi na mojej drodze Ciebie. Wiem też, że nie bez przyczyny wezwał mnie bym mu służył. Lata spędzone w sutannie uświadomiły mi, że nie byłbym w stanie być szczęśliwy, gdybym robił cokolwiek innego. Pamiętasz, kiedy rozmawialiśmy o Twojej fotografii? Jak wiele radości przysparza Ci ‘pokazywanie piękna chwili’ całemu światu? Mówiłaś mi wtedy o Twoich rodzicach, którzy zawsze chcieli abyś była lekarzem i z którymi nie utrzymujesz kontaktu od tylu lat?
Długo zastanawiałem się, co powinienem Ci napisać. Kiedy dowiedziałem się, z listu od kurii, że jesteś w ciąży byłem przerażony. Teraz już wiem, co chciałbym Ci… co chciałbym Wam przekazać. Przede wszystkim, chciałbym żebyś nie była utrzymanką Kurii. Zdaję sobie sprawę jak to będzie wyglądać, dlatego będziecie mieli zapewnione środki do życia z mojego konta. Chciałbym też oficjalnie uznać je, żeby mogło nosić moje nazwisko i odziedziczyć wszystko, co mam. Nie zrozum mnie źle - nic na siłę, jeśli tego nie chcesz - Twoja decyzja, ja zrozumiem.
Jestem Ci wdzięczny, ale nie chciałbym, żeby nasze dziecko wiedziało, że jego ojciec jest tchórzem. Dziecko powinno mieć oboje rodziców. Dla dobra jego i swojego: Znajdź mu odpowiedzialnego ojca. Kogoś, kto będzie w stanie je pokochać i zająć się Wami tak, jak na to zasługujecie. Moje miejsce jest przy Bogu.
Mam nadzieję nigdy Was nie spotkać. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Dziękuję Ci za wszystko,
Michał.
Po przeczytaniu listu Agata ciężko westchnęła i spojrzała na Ankę. Jeszcze kilka chwil temu była rozdygotaną, zagubioną dziewczynką, której właśnie zawalił się świat. Teraz, jakby nabrała dystansu. Przybysz zauważyła w niej sporą zmianę. Chociaż dziewczyna wciąż wpatrywała się w przestrzeń to na jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.
- Powinnam być zła?
- Wiesz, to jest tylko Two…
- Nie potrafię. Właściwie… To ja jestem mu nawet wdzięczna. On przez te kilka miesięcy też wiele mnie nauczył. Otworzył mnie i pokazał miłość. Kocham to dziecko i wychowam je najlepiej, jak tylko będę potrafiła.
- Dobra decyzja - powiedziała, uśmiechając się do dziewczyny
- To wszystko dzięki pani. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie pani - dziękuję - mówiąc to przytuliła Agatę - A teraz pani wybaczy, ale chyba powinnam jechać do rodziców i powiedzieć im, że zostaną dziadkami. Do widzenia pani mecenas! - podniosła rękę na pożegnanie i zniknęła za rogiem.
Sprawa Anki zakończyła się pomyślnie a Agatę pochłonął wir kolejnych spraw. Kolejne 6 tygodni było istnym koszmarem. Wraz z Bartkiem coraz dotkliwiej zaczynali odczuwać braki osobowe w kancelarii. Dorota postanowiła ratować małżeństwo i przeniosła się do Gdańska, gdzie znajduje się filia firmy Wojtka i dokąd się przeniósł. Maria, po wielu perypetiach związanych z rezygnacją z funkcji prokuratora wciąż oczekiwała aż jej dokumenty zostaną przemielone przez wszelką sądową biurokrację i oficjalnie zostanie wpisana na listę adwokacką. Na razie wspomagała swoją wiedzą i doświadczeniem zarówno Bartka jak i ją, kiedy nie mieli pomysłu na linię obrony. Była też wtedy, kiedy zawaleni rozprawami nie mogli spotkać się z kolejnymi klientami, słowem: Okońska zjawiała się zawsze, gdy potrzebowali pomocy. Dodatkowo, odkąd Bartek został ojcem znacznie szybciej wychodził z kancelarii by móc być jak najdłużej z małym. Szanowała to, w końcu to jego syn, lecz mimo wszystko tęskniła za poczuciem, że nie tylko ona nadrabia nadgodziny, że może się do kogoś odezwać lub tak po prostu przynieść kawę.  Rozmyślając o nadgodzinach z głębi myśli wypłynął obraz Dębskiego. Odkąd po namiętnej nocy rozstali się w niezbyt przyjemnej atmosferze, ich kontakty  ograniczyły się do niezbędnego minimum i to tylko wtedy, gdy prowadzili przeciwko sobie sprawę.  
Po paru dniach otrzymała od niego smsa:
“Mój brat się na coś przydał?” - czytając to, zdziwiła się. Myślała, że raczej nie odezwie się do niej,  a już z pewnością nie jako pierwszy.
“Przydał się i to bardzo. Dziękuję, mam nadzieję, że będę mogła się zrewanżować” - odpisała
“Na pewno będziesz miała okazje” - otrzymała odpowiedź. To cały on. Mogła zachować się strasznie, mogła go urazić, odrzucić, ale on nigdy nie chował urazy. Zabierało mu to trochę czasu, musiał nabrać dystansu, ale gdy tego potrzebowała zawsze mogła na niego liczyć. Żaden mężczyzna nie miał do niej tyle cierpliwości co Marek. Od momentu, kiedy przeszedł do kancelarii Czerskiej, kilka razy zdarzało im się toczyć batalie na sali sądowej. Za każdym razem było ciężko. Dopiero wtedy doceniała słowa Doroty, która gdy zakładali kancelarię opisywała go jako ‘Jednego z najlepszych prawników w mieście’. Podobnie było i tym razem, gdy sprawa miała miejsce w sądzie wojskowym.  Śmierć młodego żołnierza, nie była najtrudniejszą sprawą, którą prowadziła ale jej zawiłość a także nudności, towarzyszące jej od tygodnia, wcale nie pomagały w jej prowadzeniu.
Po tym, jak prawie zasłabła wchodząc po schodach do swojej kawalerki, musiała się sama przed sobą przyznać, że coś jest nie tak. Nudności, kilka zasłabnięć, wieczne zaspanie i to palące uczucie głodu… Pierwszą, najbardziej oczywistą myśl odrzuciła już na samym początku, bo przecież jak… Chwilę później, tylko dla własnego uspokojenia, spojrzała w kalendarz.
- No nie… Nie teraz… - jęknęła zaskoczona. To, co w jej przypadku zawsze było dosyć sporą abstrakcją nagle mogło stać się realne. Ona i… Wszystkie matczyne odczucia jeszcze do niedawna przelewała na Tośkę a teraz miałaby być… - Nie, stop Przybysz. Trzeba to potwierdzić! - powiedziała do siebie i popędziła w stronę apteki.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak nieswojo. Galopada myśli, roztargnienie i ciągłe rozpatrywanie ‘Co jeśli tak i co jeśli nie’ sprawiły, że prawie przegapiła swoją kolejkę.
- Poproszę test ciążowy - szybko rzuciła, jednocześnie starając się by mówić normalnym tonem. Farmaceutka spojrzała się na nią życzliwie i uśmiechnęła się, podając jej opakowanie.
- Mam nadzieję, że się udało! - powiedziała, gdy Agata już odchodziła od lady. Słysząc to, Przybysz przyspieszyła kroku mając nagłą ochotę zaczerpnięcia świeżego powietrza.
Szybkim krokiem wróciła do mieszkania kurczowo zaciskając rękę z pudełkiem w kieszeni. Przed oczami przelatywały jej wszelkie wspólne momenty z Dębskim. Szaleńczą wędrówkę jego ust wzdłuż jej szyi podczas którejś jazdy windą. Mocny uścisk, kiedy tuż za drzwiami wieszał ją sobie na biodrach. Uspokajające dłonie gładzące jej włosy, kiedy było źle. Intensywny zapach perfum…
- Trzecie piętro - wyrzuciła z siebie metalicznym głosem winda, przywracając ją do świadomości.
Szybko, prawie biegiem weszła do mieszkania i natychmiast udała się do łazienki. Po wszystkim test położyła na stoliku. Zdenerwowana, zaciskając dłonie, liczyła kolejne upływające sekundy. Krążąc od balkonu do stolika przypominała sobie każdą sekundę ich ostatniej, wspólnej nocy w kancelarii. Spojrzała na zegar w kuchni, potem na telefon i na wszelki wypadek na budzik, stojący przy łóżku.
- Jak to możliwe, że minęły tylko dwie minuty? - rzuciła budzikiem ze zdenerwowania. Wróciła do wydeptywania ścieżki i wciąż na przemian zaciskając i rozluźniając dłonie, krążyła po mieszkaniu. Przypomniała sobie reakcję Dębskiego na informację, że Bartkowi urodził się syn. Był pełen podziwu, że chłopak postąpił tak odpowiedzialnie i chce wspomóc Justynę w wychowywaniu małego Franka. Sam mówił, że nie jest pewien czy on byłby w stanie postąpić podobnie i że nigdy nie myślał o sobie, jako o ojcu.
Puls gwałtownie jej przyspieszył, kiedy kolejny raz spojrzała na zegarek. W końcu nie wytrzymała i szybkim ruchem zgarnęła test ze stolika. Wydawało jej się, że śni, dlatego spojrzała jeszcze raz na wyraźne, dwie różowe kreski.
- Jak to ja mam być.. Nie jestem gotowa na dziecko, nie teraz, nie kiedy on… Zbliżam się do 40tki a ja dałam się zaskoczyć jak gimnazjalistka. Jak mam mu to powiedzieć? Po tym wszystkim, co się działo między nami, po tych wszystkich słowach.. “Marek Dębski i dzieci… Agata Przybysz i dzieci…” - pomyślała i zdała sobie sprawę, że nigdy nie zapomni wyrazu jego twarzy, kiedy mówił przy ognisku tamte słowa.
Nie była w stanie sobie nawet przypomnieć, czy kiedykolwiek chciała zdecydować się na dziecko. Ciągłe sugestie ojca o znalezieniu sobie w końcu kogoś na stałe i znajomość z Tośką dawały jej do myślenia. Szczególnie wtedy, gdy Krzysztof zdecydował się na ratowanie rodziny i wyprowadzkę wraz z żoną i Tośką, poczuła jak bardzo przywiązała się do tej małej. Wtedy też pojawiła się myśl, że mogłaby mieć taką córkę. Wtedy, prawie natychmiast wracała rzeczywistość i od razu odrzucała te myśli daleko w głąb głowy. Wieczny nawał pracy, trudne relacje z mężczyznami nie zachęcały do założenia rodziny. Zdawała sobie sprawę, że zaraz może być za późno, że nieuchronnie zbliża się moment, w którym o byciu matką będzie mogła tylko pomarzyć ale nie chciała się zmuszać do miłości. Przypomniała sobie, że Marek przecież też był oporny w tym temacie. Nie ugiął się pod naciskami ojca, który pragnął przetrwania rodu Dębskich. Oboje uważali, że aby podjąć decyzję o dziecku potrzebna jest druga osoba, z którą tworzyć będzie się trwały i stabilny związek. Dziecko nie jest rzeczą w supermarkecie, którą decydujemy się kupić by zaraz przed kasą się rozmyślić i odłożyć na półkę. Może to los zadecydował za nich? Może tak właśnie miało być? Przecież gdyby miała faktycznie zdecydować się na dziecko, to z kim jeśli nie z nim? Zdawała sobie sprawę, że przed nią 9 ciężkich miesięcy, i że najpierw sama musi oswoić się z tą sytuacją. Przecież powie mu… Może nie teraz ale w końcu ma na to jeszcze trochę czasu.

- “Skoro ten facet nigdy nie chciałby być ojcem, to lepiej żeby nim nie był, tym bardziej przez przypadek” - przypomniała sobie słowa Dębskiego i nagle poczuła, że doskonale rozumie jak musiała się czuć Anka, jeszcze 3 miesiące temu.