Jest to druga i ostatnia część Luki.
Mecenas Dębski siedział w swoim nowym, przestronnym i
nowoczesnym do granic możliwości gabinecie. Było mocno po 17tej a on
zdecydowanie był już po swoich godzinach pracy. Mimo stosu akt piętrzących się
na jego biurku, praca była ostatnią rzeczą, o której teraz myślał. Głowę
zaprzątała mu była wspólniczka, na którą natknął się dziś na korytarzu. Co
prawda obiło mu się o uszy, że jego była kancelaria ma jakieś kłopoty finansowe
i nawet któregoś razu zaczepił o to Janowskiego, jednak ten odpowiedział, że to
tylko plotki a jedyne, o co muszą się martwić to brak rąk do pracy. Wszakże
Dorota by ratować małżeństwo, przenosi się do Gdańska a Okońska wciąż nie
otrzymała uprawnień. Wielki coming out Marii i to ‘na zieloną stronę mocy’
odbił się szerokim echem w prokuraturze. Mówiono, że praca w Radomiu musiała
faktycznie dać jej w kość, skoro postanowiła rzucić ukochaną prokuraturę i
zostać adwokatem. Marek nie wiedział, co spowodowało jej decyzję, ale widząc
jak podkrążone oczy i zabieganie Agaty wciąż rosną, był wdzięczny Okońskiej, że
zdecydowała się im pomóc.Spojrzał na kalendarz. Minął miesiąc. Okrągłe 30 dni
bez jej obecności, uśmiechu, dotyku delikatnych rąk. Miesiąc od wsadzenia
Huberta za kratki, miesiąc od rozstania pod sądem. Pomógł jej przy
sprawie z fabryką w Wilanowicach, nie chciał zostawić ją z tym samej, tym
bardziej, że poprosiła o pomoc. Wiedział ile to ją kosztowało. Nigdy dotąd nie
poznał tak dumnej, niezależnej i ambitnej kobiety. Każdy taki ruch z jej strony
był dla niej walką z samą sobą. Wtedy pod sądem widział strach w jej oczach,
strach przed jego reakcją, jego zachowaniem. Nie chciał jej tego ułatwiać,
chciał ją zmusić do samodzielnej decyzji. To, co go zabolało najbardziej w
sprawie z Hubertem, był fakt, że ona bardziej zaufała facetowi, który zrujnował
jej życie i perfidnie ją oszukał niż jemu. To kim on właściwie dla niej był?
Kimś ważnym czy może mężczyzną, z którym spędza noce, bo na więcej nie ma
odwagi? Taki układ mu nie odpowiadał, oczekiwał czegoś więcej. Odchodził z
kancelarii z bólem serca, nie tylko ze względu na Agatę, ale na wszystkich
współpracowników. To było jego wymarzone miejsce pracy. Tworzył je z
Dorotą, tam poznał Agatę, przywiązał się nawet do Bartka i Anieli, o co się
wcześniej nie podejrzewał. Nie był jednak w stanie dalej patrzeć jak ona pakuje
się w kolejne problemy, jak daje się manipulować. Może i zachował się jak
urażony samiec alfa, ale nie potrafił inaczej zareagować. Pod sądem widział w
jej oczach, że chce mu coś powiedzieć, ale nie czuł się gotowy, by jej wysłuchać.
Sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. Może była to próba ucieczki przed
rzeczywistością? Z pewnością potrzebował czasu, oboje go potrzebowali. Oboje
musieli przemyśleć kilka spraw a on chciał, żeby kolejny ruch należał do niej.
Musiał sam przed sobą to przyznać: Tęsknił za nią. Nie tyle za kontaktem
fizycznym, ale poczuciem, że jest gdzieś obok. Brakuje mu wspólnego milczenia w
kancelaryjnej kuchni, obserwowania jej sylwetki przez szklane drzwi, drobnych
utarczek czy słownych potyczek. Próbował żyć swoimi sprawami, układać sobie
życie na nowo, robić wszystko by o niej zapomnieć. Nie miał sił by ponownie o
nią zawalczyć. Jednak zapomnieć nie jest tak łatwo, tym bardziej, kiedy prawie
codziennie mijali się w sądzie. I ten pieprzony szalik. Zostawiła go kiedyś w
jego samochodzie i już dawno miał jej go oddać, ale jakoś nigdy mu to nie
wychodziło. Za każdym razem kiedy się na niego napotykał zbliżał go do twarzy
by odszukać w nim jej zapach. Robił to podświadomie, a jak resztki racjonalnego
myślenia do niego wracały, był na siebie wściekły. Nie umiał wyrzucić szalika
należącego do niej, to jak ma wyrzucić ją ze swojej głowy i swojego życia?
Tymczasem praca u Czerskiej, z dnia na dzień coraz bardziej
go zaskakiwała. Wbrew pozorom, do nowoczesnego open space ’u przychodzili także
ludzie z normalnymi sprawami. Oczywiście, większość spraw dotyczyła sporych
kontrahentów, rozwodów z ogromnymi sumami w tle czy spraw stricte handlowych,
ale zdarzały się także sąsiedzkie sprzeczki czy orzeczenia o ojcostwo. W tej
właśnie sprawie odezwała się Agata, za pośrednictwem Anieli. “Czyli
jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi i umawiamy się przez sekretarki,
świetnie”. Nie chciał żeby do tego doszło, żeby tak to teraz wyglądało. Nawet
poczuł jakieś ukłucie w klatce, rozczarowała jego takim podejściem. Mimo
wszystko odebrał to, jako akt dobrej woli, wyciągnięcie dłoni w jego stronę.
Nie potrafił, nie umiał być dla niej kompletnie obojętny. Jeśli nie mógł być
kimś więcej, chciał chociaż być przyjacielem.
Wziął telefon i wybrał jej numer, chwilę czekał aż odbierze.
Czuł, że dla niej odebranie tego telefonu też nie jest łatwe.
- Cześć Agata... - zaczął niskim głosem, nie zdając sobie
sprawy z tego, jak bardzo to na nią zadziałało.
- Cześć - odpowiedziała z zakłopotaniem dopiero po chwili.
Wystarczyły dwa słowa, by włoski stanęły jej dęba a nogi odmówiły
posłuszeństwa.
- Aniela do mnie dzwoniła… - przerwał na chwilę -
Wykasowałaś mój numer, że umawiasz przez nią spotkania? - zapytał z nutką
ironii w głosie
- Nie, nie - natychmiast zaprzeczyła a słysząc ciszę w
słuchawce, dodała: - Przestań Marek, jakoś tak wyszło… - zaczęła się tłumaczyć,
właściwie tak do końca nie wiedząc, dlaczego poprosiła o to Anielę
- W porządku - przerwał szybko czując, że zaraz ta krótka
rozmowa może się zakończyć - I co z tym spotkaniem? Aniela powiedziała, że
potrzebujesz pomocy przy jakiejś sprawie o ustalenie ojcostwa?
- No tak, ale nie ma sensu rozmawiać o tym przez telefon.
Kiedy masz czas, żeby się spotkać? - zapytała niepewnie.
- Może być dzisiaj o siódmej. To u mnie czy u Ciebie? -
zaśmiał się
- W kancelarii Dębski, nie wyobrażaj sobie zbyt dużo -
odpowiedziała wesołym tonem. Już zdążyła zapomnieć jak bardzo lubiła te jego
kretyńskie poczucie humoru
- Dobrze, będę o siódmej.
Marek miał mieszane odczucia, co do tego spotkania. Nie był
pewien czy bardziej się cieszył czy może obawiał. Doskonale pamiętał jak to
między nimi bywało. Mogło się przecież zdarzyć wszystko. Mogło być miło, a
nawet ekscytująco, albo odwrotnie mogli się sobie rzucić do gardeł, wykrzyczeć
wiele bolesnych słów i znów się od siebie odsunąć. Zastanawiał się jak to
rozegrać, jak podejść do tej rozmowy, żeby wyprostować ich zawiłe relacje. Z
rozmyślań wyrwało go delikatne pukanie do drzwi gabinetu.
- Marek? Świetnie, że udało mi się Ciebie jeszcze złapać!
Właśnie się dowiedziałam, że Marciniak trafił do aresztu. Musimy tam
natychmiast jechać, nie wypada żeby klient, który płaci nam takie pieniądze,
musiał tyle czekać na adwokata… - wyrzuciła z siebie niczym z karabinu a
widząc, że Dębski wciąż stoi tyłem do niej, wpatrując się w okno dodała: -
Halo, ziemia do Marka! Ty mnie w ogóle słuchasz?
- Jasne, że słucham. Marciniak w areszcie. Niestety, nie
dotrzymam Ci towarzystwa gdyż… - wyciągnął rękę ze szklanką whisky i
sugestywnie nią pokręcił. Czerska tylko głośno westchnęła.
- Ech, no dobrze. W takim razie ja jadę do aresztu a Ty
przejrzyj te akta i na bieżąco informuj mnie o ewentualnych przeszkodach.
- Nie jestem pewien czy to jest dobry moment…
- W każdym razie, przejrzyj je dokładnie i sprawdź czy w
jego życiorysie nie ma czegoś, co mogłoby nam przeszkodzić.
- Jasne, szefowo! - powiedział ironicznie salutując
- Zamów sobie taksówkę, dobrze? Byłabym spokojniejsza… A
teraz wybacz, ale naprawdę muszę już jechać - rzuciła szybko wychodząc. Marek
spojrzał na akta, opatrzone dużą pieczątką ‘Pilne!’. Wiedział, że ta sprawa
będzie musiała poczekać, na dzisiejszy wieczór miał zupełnie inne priorytety
niż Iwona.
Wchodząc do kamienicy natychmiast wróciły wspomnienia. Zbyt
dużo przeżył w tym miejscu, dużo się tam wydarzyło. Podjął tę trudną decyzję o
odejściu i żałował, że tak to wyglądało, że tak się skończyło, choć na tamten
moment nic innego nie potrafił zrobić. Chciałby tu wracać, może nie jako
współwłaściciel kancelarii, ale jako ktoś bliski, życzliwa osoba dla tych,
którzy w niej pozostali.
Kiedy otworzył ciężkie drzwi, było kilka minut po siódmej a
w holu panował półmrok. Nie odnalazł Anieli przy swoim biurku, co zwiastowało,
że prawdopodobnie będą sami dzisiejszego wieczoru. Nie ukrywał, że było mu to
na rękę. Rozpłaszczył się, przewiesił filcówkę przez ramię i podszedł do
rozświetlonych drzwi jej gabinetu. Zawahał się łapiąc za klamkę. Obawiał się
czy uda im się porozumieć?
- Nie ma co się zastanawiać, Dębski, trzeba się z tym
zmierzyć - pomyślał, otwierając drzwi.
Agata stała plecami do niego i wpatrywała się w okno.
Musiała być mocno zamyślona skoro nie zareagowała na jego wejście. Dębski
przyjrzał się jej dokładnie. Wyglądała zjawiskowo. Miała na sobie niebieską
ołówkową spódnicę i granatową koszulę. Umiała podkreślić swoją kobiecość, choć
robiła to w bardzo subtelny sposób. Wielokrotnie na korytarzach sądowych
widział jak za panią mecenas podąża wiele par oczu zainteresowanych mężczyzn.
Chociaż jej sylwetka sugerowała, że mają do czynienia z wiotką, delikatną osobą
to złudzenie szybko mijało, gdy tylko zamienili z nią kilka słów. W jej
zielonych oczach można było zobaczyć bezkompromisowe podejście do spraw, które
prowadziła. W jej głosie słychać było pewność siebie, zaciętość, czasem nawet agresywność
w dążeniu do udowodnienia prawdy. Nie mógł powiedzieć, że tego nie lubił. Na
tym polegała jego pierwsza fascynacja jej osobą. Jednak najbardziej lubił te
chwile, kiedy Agata pokazywała się z innej strony. Delikatna, krucha, czuła.
Taką Agatę znali nieliczni. Andrzej, Dorota i on wiedzieli, że Agata nie jest
chodzącym cyborgiem, że tak samo jak inni potrzebuje kogoś bliskiego koło
siebie, ale nie zawsze potrafi to okazać.
- Jak zwykle otwarte drzwi i kto chce to wchodzi. Po Twoich
doświadczeniach z Marczakiem, Bitnerem i z całą resztą warszawskiej mafii,
powinnaś nieco bardziej uważać. Chyba, że przeszłaś kurs samoobrony, o którym
tyle mówiłaś, wtedy jestem w stanie Ci to wybaczyć - powiedział z uśmiechem w
głosie. Wyrwana z rozmyślań Agata odwróciła się w jego kierunku.
- Cześć. No wiesz, dzisiaj czekam tylko na Ciebie, więc nie
mam się czego obawiać. W razie czego będziesz mógł się wykazać - odpowiedziała
z uśmiechem na jego zaczepkę.
- Cześć - podszedł do niej i nachylając się musnął jej
policzek na powitanie, a jej zapach znowu podziałał na jego zmysły. Szybko
odsunęła się i wskazała mu krzesło przy biurku.
- Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc. Sprawa w sumie jest
prosta, tylko klientka komplikuje sprawę - postanowiła szybko przejść do
meritum bo czuła, że trudno jej będzie utrzymać emocje na wodzy.
- Macie za dużo potencjalnych tatusiów? - zapytał
rozsiadając się w fotelu, pokazując, że te miesiące nieobecności w jej
gabinecie, niczego nie zmieniły.
- Przestań, nie rób z niej nie wiadomo kogo. Dziewczyna
wplątała się w romans z księdzem i to na misji w Ugandzie. Nie byłoby problemu,
gdyby zgodziła się na przeprowadzenie badań DNA, ale ona chce zrobić to
dyskretnie. Chciałaby dogadać się z Kurią, nie informując o tym ojca dziecka.
Pomysł szurnięty, a nawet niemożliwy do zrealizowania.
- Jak niemożliwy to, po co to wzięłaś? - zapytał ze
zdziwieniem Marek i po chwili klepnął się w czoło - Zapomniałem, misja
naprawienia świata. Nie to, że się nabijam, doceniam - dodał z uśmiechem.
Między innymi za to miał do niej taką słabość.
- Spadaj. Zadzwoniłam do Ciebie, bo prowadziłeś kiedyś
podobną sprawę. Twój brat jest księdzem, może skontaktowałbyś mnie z nim.
Potrzebuję kontaktu do kogoś decyzyjnego w Kościele. Chciałabym sprawdzić czy
można dziewczynie jakoś pomóc.
- Czyli nie potrzebujesz mojej pomocy, tylko mojego brata...
- stwierdził lekko rozczarowany.
- No wiesz, bez Twojej pomocy do niego nie dotrę - patrzyła
na niego z zaskakującą dla siebie przyjemnością. Nawet takie niewinne spotkanie
uświadamiało jej, że Marek był, a może wciąż jest dla niej kimś wyjątkowym.
Cieszył ją fakt, że ta rozmowa, niby służbowa, odbywa się w miłej atmosferze. W
głębi duszy miała nadzieję, że uda im się odbudować dawną relację, tą
przyjacielską. Nic innego, po tym co się między nimi wydarzyło nie miałoby już
sensu.
- Napijesz się czegoś? - przerwała tę krępującą chwilę
milczenia.
- Na trzeźwo tego nie ogarnę - powiedział i wyjął z filcówki
butelkę whisky - Szkło i lód macie w tym samym miejscu co dawniej? - wstał i
poszedł w kierunku kuchni.
- Marek ja jestem samochodem i mam zamiar nim wrócić do domu
- stwierdziła, kiedy wrócił już z dwoma szklaneczkami wypełnionymi brązowym
trunkiem. Na jej twarzy widać było zdziwienie biegiem wydarzeń.
- To wrócisz taksówką. Jak Ci szkoda pieniędzy, to Cię
odwiozę swoją - zaśmiał się stając w progu z dwoma szklankami w dłoniach. -
Muszę mieć jakąś przyjemność z tego spotkania - patrząc się w jej oczy
podał jej trunek.
- No, a wracając do sprawy. Widzisz jakąś szansę załatwienia
tego w sposób polubowny? Kuria może się zgodzić na takie rozwiązanie?-
zapytała Agata chcąc zmienić temat rozmowy.
- Nie wydaje mi się, choć możesz spróbować. Na pewno będą
się starali uniknąć rozgłosu. Takie sprawy nie pomagają Kościołowi
Katolickiemu, ale stwierdzić ojcostwo księdza, bez badań DNA podejrzanego i bez
jego dobrowolnego przyznania się do ojcostwa, raczej niemożliwe. A dlaczego ta
dziewczyna nie chce go pozwać? - zapytał zdziwiony
- Bo chce go chronić. Poniosło ich w tej Ugandzie, ale on
rzekomo jest księdzem z powołania, kocha to, co robi i ona nie chce mu wywracać
życia do góry nogami. To nie jest normalne - Agata nie kryła oburzenia.
- Dlaczego? Przecież Ty również kierujesz się takimi
zasadami, wolisz się wycofać niż zawalczyć o swoje, więc nie wiem dlaczego Ci
jest to trudno zrozumieć. - w tej chwili jego oczy patrzyły na nią
palącym spojrzeniem.
- Nie przesadzaj - krew zaczęła jej szybciej krążyć, a sceny
z przeszłości stawać przed oczami. - Czyli uważasz, że tylko ona i jej dziecko
powinni ponieść konsekwencje ich wspólnego zapomnienia? Jak zwykle kobieta ma
ponieść całą odpowiedzialność. - w jej głosie słychać było rozczarowanie jego
postawą.
- Tego nie powiedziałem. Chciałbym tylko postawić się w sytuacji
Twojej klientki. Skoro ten facet nigdy nie chciał być ojcem, to czy ma szanse
być dobrym tatą dla ich dziecka? Imponuje mi to, że w imię miłości, dziewczyna
jest gotowa na takie poświęcenie. Jeśli w ogóle to jest prawda, że ten ksiądz
jest ojcem tego dziecka. - próbował złagodzić swoje stanowisko
- To znajoma Anieli, wydaje się być wiarygodna, co nie
zmienia faktu, że to za mało, żeby uznać, że to co mówi jest prawdą, tym
bardziej przed sądem - biorąc do ust alkohol. - Pomijając wszytko, nie uważasz,
że ten gość ma prawo dowiedzieć się prawdy? Ma prawo do podjęcia własnej
decyzji, w końcu to będzie jego dziecko, może będzie chciał uczestniczyć
w jego życiu. Nikt nie ma prawa za niego podjąć tej decyzji. Poza tym,
dlaczego ta dziewczyna pozbawia swoje dziecko prawa do posiadania ojca? -
kobieta ciągle nie mogła się pogodzić z decyzją Anki
- Widzę, że się zaangażowałaś… Ale sama pomyśl. Chciałabyś
mieć ojca księdza? Bo ja raczej nie. Wydaje mi się, że jeśli on nie chciałby
być ojcem, to lepiej żeby nim nie był, tym bardziej przez przypadek. Lepiej
niech dziewczyna znajdzie sobie kogoś, kto może nie będzie ojcem biologicznym,
ale z własnego wyboru będzie kochał dziecko jak swoje. Przysłuży się to i jej i
dziecku. - powiedział, chcąc ostudzić jej emocje.
- Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić - miała złe
przeczucia co do rozwiązania tej sprawy, tym bardziej, że jej wizja była
zupełnie inna od wizji Anki i nawet Marka.
- Nikogo nie zmusisz do bycia takim, jak Ty go widzisz w
swojej wyobraźni. Gdyby życie miało proste rozwiązania to my… nie mielibyśmy co
robić w sądzie. Trzeba pozwolić, żeby życie czasami biegło swoim torem, bez
jakiś nacisków, planów, analiz. Nie wszystko w życiu jest logiczne - rozpoczął
filozoficzne wywody, alkohol robił swoje.
- Dębski przestań bredzić. Daj mi lepiej numer do Twojego
brata, bo z Tobą to ja już dzisiaj niczego nie załatwię - pokiwała głową z
niedowierzaniem w to, co wypływało z ust najlepszego mecenasa w stolicy.
- Skoro powiedziałem, że dam to dam - mówiąc to wstał i
oparł się o jej biurko, dokładnie przyglądając się opartej o parapet pani
mecenas.
- No dobrze, w takim razie za co pijemy? Za przyjaźń, za
sprawiedliwość na świecie..., za najważniejszych ludzi w naszym życiu… -
zawiesił głos - Za co lub za kogo chciałabyś wznieść toast…? - zapytał, patrząc
jej się prosto w oczy, jakby chciał coś z nich wyczytać. Znał ją zbyt dobrze by
oczekiwać, że Agata zwerbalizuje swoje myśli. Jednak tego, co miała za chwilę
zrobić Agata, nie przewidział.
Agata zbliżyła się do Marka i delikatnie go pocałowała. On
odstawił szklankę, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, pogłębiając
pocałunek.
- Marek… - oderwała się na chwilę, chcąc mu coś powiedzieć,
ale słowa nie przechodziły jej przez gardło.
- Ciiiś, nie teraz - przerwał jej i ponownie zaczął ją
całować. Początkowo delikatnie, rozkoszując się każdym muśnięciem jej ust, by
za chwilę rozpocząć rozpaloną namiętnością wędrówkę po całym jej ciele. Znał
każdy jej czuły punkt. Wspomnienia wspólnie spędzonych chwil były dla niego
zarówno najpiękniejszymi momentami życia i zarazem największą torturą. Bolały
go szczególnie wtedy, gdy widział ją w sądzie, miał na wyciągnięcie ręki, ale
nie mógł jej nawet dotknąć. Jeszcze nigdy nie pożądał żadnej kobiety tak, jak
mecenas Przybysz.
Nie wiedziała, co ją skłoniło do tego kroku. Dlaczego nie
potrafiła zapanować nad chęcią zbliżenia się do niego. Próbowała odwrócić bieg
wydarzeń, przerwać to i wyprosić, kiedy resztki rozumu walczyły z pragnieniem
spędzenia tej nocy z tym pewnym siebie facetem. Na próżno. Jej stanowczość,
bezkompromisowość nie miały tutaj nic do powiedzenia. Oddawała całą siebie w
jego ręce i to w nich stawała się uległą, bezbronną, kruchą, spragnioną ciepła
i bliskości kobietą. I było jej z tym dobrze. On wiedział jak sprawić jej
przyjemność, jak pieścić jej ciało, jak doprowadzić jej zmysły do wrzenia a ona
przepełniona doznaniami poddawała się jego dłoniom. W końcu nie wytrzymała i
łapczywie zabrała się za pozbawianie go koszuli. W miejscu każdego rozpiętego
guzika zostawiała czerwony ślad szminki, niebezpiecznie coraz bardziej się
zniżając.
Oswobodzeni z ubrań, nie zważając na to, że są w kancelarii,
że nie zamknęli drzwi, że może nie wypada, oddali się całkowicie sobie. Upojeni
chwilą, w pełni spełnieni usnęli wtuleni w siebie leżąc na kanapie w gabinecie
Agaty. Kilka godzin później Marka obudził chłód. Nie miał ochoty wstawać i
wypuszczać jej z objęć, ale rzeczywistość i zbliżający się poranek nieubłaganie
dawały o sobie znać. Ubrał się i wyszedł do holu, wrócił po chwili z płaszczem
w ręku, którym okrył nagie ciało mecenas Przybysz. Usiadł na przeciwko niej i
wpatrywał się w jej śpiącą sylwetkę. Uwielbiał obserwować ją podczas snu. Jej
twarz jest wtedy taka spokojna... Mógł ją swobodnie podziwiać będąc pewnym, że
nie speszy jej swoim spojrzeniem. Nigdy nie potrafił odpowiedzieć, jaki typ
kobiety jest dla niego ideałem. Brunetka, blondynka czy może ruda, szczupła, o
kobiecych kształtach, wysoka, niska. Zawsze zwracał uwagę na piękne kobiety,
ale o żadnej nie mógł powiedzieć, że to na pewno TA. Kiedy spotkał ją po raz
pierwszy, wtedy w sądzie z Hubertem, pomyślał “Kolejna karierowiczka mająca
wszystkich w dupie”. Jedyne, co się dla niej liczyło, to za wszelką cenę
wygrana sprawa. Dopiero, kiedy spotkali się w kancelarii, z dnia na dzień poznawał
jej prawdziwe JA. Zaczynał coraz częściej o niej myśleć, porównywać z Marią.
Nie jest pewien, ale chyba przy sprawie o własność intelektualną tego
scenarzysty Wolnego, uświadomił sobie, że na Agatę patrzy inaczej niż jak tylko
na wspólniczkę i to ją pragnąłby mieć przy sobie. Czy ona jest jego ideałem? Ta
drobna brunetka o zielonych oczach z niewyparzoną buzią?
Z rozmyślań wyrwała go poruszająca się na kanapie Agata,
która powoli wybudzała się ze snu. Zmarznięte stopy kuliła pod płaszcz, tak
jakby chciała się schować przed światem i nie chciała wrócić do realnego
życia. Podszedł do kanapy, ukucnął przy niej i wziął jej zimne stopy w swoje
ciepłe dłonie. Chciała mu je wyrwać, ale on na to nie pozwolił, przytrzymał je
w mocnym uścisku i zaczął je rozgrzewać palcami. Zaraz też usiadł obok niej, a
jej nogi położył na swoje kolanach. Gdy jego dłoń zaczęła wędrować po jej
smukłej nodze coraz wyżej, Agata nagle podciągnęła się na kanapie, siadając na
przeciwko niego. Otuliła się szczelnie jego płaszczem, okrywając swoje nagie
ciało.
Z jej oczu można było wyczytać, że ta noc właśnie dobiegła
końca. Racjonalna Agata wracała do życia. Odwróciła głowę w kierunku okna, tak
jakby stamtąd miała przyjść pomoc. Popatrzyła na niego. Nie było już w
niej Agaty z poprzedniego wieczoru. Wróciła Agata, której nie rozumiał: pełna
lęku, niezdecydowana, uciekająca przed sobą samą i swoimi pragnieniami.
- Podaj mi moje ubranie, proszę - wydusiła z siebie tych
kilka słów.
Pozbierał porozrzucaną garderobę i jej podał. Ubierała się
będąc okryta płaszczem, tak jakby stał przed nią zupełnie obcy mężczyzna.
- Która godzina? - spytała.
- Zbliża się siódma – spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Zbieraj się, zaraz Aniela tu będzie, mamy piętnaście
minut, żeby stąd wyjść.
Nie był w stanie podjąć rozmowy, bał się tego, co mógłby
usłyszeć. Posłusznie ogarnął siebie i gabinet naruszony wydarzeniami ostatniej
nocy. Jednak, gdy stanęli przy drzwiach, przytrzymał je nie pozwalając ich
otworzyć. Patrzył na nią domagając się jakiegokolwiek wyjaśnienia.
- Marek, o co Ci chodzi? - nie wiedziała, co ma powiedzieć,
chciała jak najszybciej znaleźć się u siebie w domu.
- I co? Tak po prostu stąd wyjdziemy i każdy z nas wróci do
siebie? – musiał to wyjaśnić tu i teraz, nie zniesie kolejnych tygodni na
zastanawianiu się, co ma o tym wszystkim myśleć.
- Marek tak samo jak ja, wiesz, że wczoraj popłynęliśmy, ale
nie powinno się to zdarzyć. Nie mówię, że nie było mi miło, było i to bardzo,
ale związek nie polega tylko na seksie, nawet fantastycznym. Przynajmniej dla
mnie. Próbowaliśmy i nam nie wyszło. Ja nie sprawdzam się w dłuższych
relacjach. Ty również uciekasz, jak zaczynają pojawiać się problemy. Nie chcę
przez to kolejny raz przechodzić, nie mam siły – powiedziała lekko zdziwiona,
swoim wyznaniem.
- Uciekam? - zdziwił się jej oskarżeniem
- A nie? Ja nie jestem w stanie zagwarantować Ci, że zawsze
będę postępować, tak jak Ty tego chcesz. Bo czego Ty ode mnie wtedy
oczekiwałeś? Że wycofam się z układu z Hubertem i zostawię Woźniakową samą
sobie? Ja nie umiem tak funkcjonować. Może moja decyzja nie była trafiona, ale
była moją decyzją, a Ty powinieneś ją uszanować. Ja jej nie podjęłam przeciwko
Tobie, tylko miałam racjonalny powód, żeby się tak zachować. A Ty się
zachowałeś jak mały chłopiec, któremu ktoś zabrał zabawkę, więc się obraził i
sobie poszedł. – krzyknęła, wyrzucając to z siebie, choć nie było to łatwe.
- A ty nie masz sobie nic do zarzucenia? To ja
zachowałem się jak niedojrzały gówniarz. Wiesz jak to jest ciągle być
drugim, mniej ważnym? Czasami trzeba komuś dać odczuć, że Ci na nim zależy? -
poruszyła się w nim drażliwa struna.
- Nie chcę już do tego wracać, to nie ma sensu. - widać
było, że słowa Marka ją zabolały.
- Teraz mamy wszystko jasne - był wściekły, nie spodziewał
się, że tak się skończy to spotkanie
- Przepraszam Marek, przecież nadal możemy… być przyjaciółmi
- czuła, że przesadziła, ale nie chciała z nim się tak rozstawać
- A jak Ty sobie to wyobrażasz po tym wszystkim? – zapytał i
pokiwał przecząco głową.
Dlaczego ona tak to wszystko komplikuje? Nawet jak podda się
urokowi chwili, rzuci się w wir namiętności, zaraz zaczyna uciekać. Nie taki
miał być finał tego spotkania. Nie liczył na wiele, ale kiedy zrobiła ten
pierwszy ruch, kiedy podeszła do niego… Odczytał to jak deklarację. Wiedział,
że poranek może przynieść odrzucenie, ale mimo wszystko liczył, że spotka
Agatę, która podjęła świadomą decyzję. Pomylił się.
Stali w milczeniu, próbując odczytać swoje myśli. Wczorajszy
wieczór nie zapowiadał takiego zakończenia. Dlaczego to tak wygląda za
każdym razem, dlaczego nie potrafią być razem, mimo że tak bardzo siebie
pragną?
- Agata, czego Ty się boisz? - zapytał patrząc jej prosto w
oczy. Nie doczekał się odpowiedzi.
Pochylił się nad nią i delikatnie ją pocałował, tak jakby
ten ostatni raz chciał poczuć jej smak i zapamiętać jej zapach. Wyszedł na
korytarz zostawiając ją w środku.
Po raz kolejny go nie zatrzymała, znowu go odrzuciła.
Opierając się o drzwi osunęła się na podłogę. Sama nie wiedziała,
dlaczego taką podjęła decyzję. Nie myślała, że tak będzie wyglądał poprzedni
wieczór, wszystko wymknęło się spod kontroli. Chciała żeby ich relacje były
normalne. Nie chciała czuć zażenowania w jego towarzystwie, unikać jego
spojrzeń, udawać obojętnej. Uważała, że nigdy nie będzie tak jak dawniej, za
dużo się między nimi się wydarzyło, ale niech będzie chociaż normalnie, bez
niedomówień i wzajemnych pretensji.
Poza Dorotą, był jedyną osobą, na której mogła polegać. Nie
zawsze to okazywała, ale doceniała. Nie spodziewała się, że on chce jeszcze raz
w to wejść, dać im szansę. Wydawało jej się, że już dawno ten temat mają za
sobą. Jedyne, co wiedziała to, że mają do siebie słabość, że jest między
nimi chemia, która nie pozwala im być wobec siebie obojętnymi. To ona sprawiła,
że dzisiejsza noc była taka zmysłowa. Może dzisiaj straciła szansę na bycie
szczęśliwą, ale nie umiała zachować się inaczej. Spojrzała na zegarek -
dochodziła siódma, co oznaczało, że za godzinę będzie tu Aniela. Szybko zdała
sobie sprawę, że dla swojego i jej dobra lepiej by było, gdyby Przybysz w
gabinecie nie było. Zebrała swoje rzeczy i nie zauważając karteczki na biurku,
wyszła z kancelarii. Miała zamiar jeszcze wziąć prysznic i przegryźć cokolwiek,
zanim znów zacznie zbawiać świat.
Tymczasem młoda Bylińska wciąż lekko zaspana, otwierała
kancelarię. Mimo, że wszystko wyglądało w porządku to wciąż miała
wrażenie, że coś jest nie tak. Coś… pachniało inaczej. Mocny, intensywny zapach
męskich perfum wciąż unosił się w powietrzu. Perfum, które kojarzyły jej się
tylko z jednym mężczyzną. Przez chwilę miała wielką ochotę by wparować do
gabinetu Agaty i wreszcie nakryć ją z Dębskim. Szybko jednak zauważyła brak
jakichkolwiek rzeczy na wieszaku, co było wystarczającym dowodem na nieobecność
chociażby Agaty a co dopiero mecenasa. Już miała odpuścić, kiedy wpadła na o
wiele lepszy pomysł, dzięki któremu już kilkakrotnie, wraz z Dorotą mogły być
pewne co wyrabiają wspólnicy - monitoring! Szybko przewinęła do momentu, w
którym wychodziła z kancelarii. Do Agaty, zgodnie z kalendarzem, przyszedł
jeszcze jeden klient, który wyszedł po pół godzinie a równo o 19 do gabinetu
Agaty zapukał Dębski, po czym… dokładnie zamknął za sobą drzwi. Niedługo
później wyszedł do kuchni i wrócił z dwoma szklaneczkami a potem dług długo
nic. Przez chwilę Bylińska nawet pomyślała, że może podczas szybkiego
przewijania nagrania, gdzieś jej umknęło wyjście Dębskiego ale odpowiedź
dostała chwilę przed szóstą rano, kiedy rozchełstany i niezbyt ogarnięty Dębski
wychodzi z gabinetu by po chwili wrócić do niego z powrotem. Na ten widok
Aniela szeroko się uśmiechnęła. Gdyby nie godzina, natychmiast zadzwoniłaby do
swojej spiskowej partnerki ale widząc godzinę, ze spokojem dała sędzi Gawron
jeszcze trochę pospać.
- A co Ty tu robisz? Coś się działo w nocy? - zapytał
Bartek, wchodząc do kancelarii widząc jak dziewczyna przegląda monitoring.
Aniela przestraszona wręcz podskoczyła.
- Nie, tak tylko sprawdzam. Wiesz, na wszelki wypadek -
powiedziała szybko zamykając ikonę z podglądem, wciąż ciężko oddychając.
- Aha.. No dobra.. Jak przyjdzie Wojciechowska, daj ją od
razu do mnie - powiedział nie drążąc tematu i poszedł do gabinetu
Kilka dni później, sprawa Anki zaczęła nabierać rumieńców.
Agacie po długiej i ciężkiej rozmowie z Robertem, udało skontaktować się z
kurią.
- Witam, mecenas Tomasz Rychlewski. Reprezentuję krakowską
kurię, której podlega ksiądz Michał Kucharski - przedstawił się i zaprosił
Agatę do stołu.
- Powiem wprost. Moja klientka jest w ciąży z księdzem
obecnie przebywającym na misji. Tam się poznali i tam też zostało poczęte
dziecko, którego ojcem jest ksiądz Michał Kucharski. Tutaj mam zaświadczenia
odnośnie jej pobytu - mówiąc to podała mu teczkę z dokumentami - Jednakże pani
Anna nie chce psuć życia przyszłemu ojcu, dlatego występuje o alimenty bez
informowania go o fakcie.
- I jak sobie to pani wyobraża? - roześmiał się adwokat - W
takim razie każda kobieta w ciąży może przyjść i powiedzieć, że jest w ciąży z
księdzem i pobierać alimenty z funduszu. Nic z tego, najpierw sprawdzimy czy
pani klientka rzeczywiście była na tych misjach i to w tej samej miejscowości,
co ksiądz Kucharski - odpowiedział rzeczowym tonem
- Dobrze, załóżmy więc, że moja klientka nie kłamie - co
wtedy? - zapytała
- Wtedy oczywiście wystąpimy sądownie o badania DNA i jeśli
to się faktycznie potwierdzi, to dziecko otrzymywać będzie, na konto matki,
alimenty z funduszu. Ale tego raczej bym się nie spodziewał - powiedział z
ironicznym uśmieszkiem.
- Na całe szczęście to sąd a nie pan, wydaje wyroki. Ile
będzie trwać procedura, podczas której będziecie sprawdzać wiarygodność mojej
klientki? - zapytała niewinnym głosem. Zdawała sobie sprawę, że nie trafiła na
pierwszego lepszego adwokata i że ten tu przed nią, był nieźle doświadczony w
tego typu sprawach. Mimo to, nie zamierzała się poddawać.
- Co najmniej pół miesiąca. To obecnie najszybszy termin,
kiedy wszystkie formalności zostaną potwierdzone. Dodatkowo pani klientka
będzie musiała podpisać…
- Moja klientka niczego nie musi - przerwała mu Agata
- Podpisać umowę o klauzuli milczenia. Nie chcemy afery
medialnej, tylko żeby maluch miał środki do życia. O ile oczywiście to prawda.
- dokończył z mściwym uśmieszkiem
- Przekażę informacje mojej klientce, do widzenia panowie -
powiedziała żegnając się z nimi mocnym uściskiem dłoni
- Do widzenia, pani mecenas.
Tak jak obiecał mecenas, wszelkie procedury zajęły kilka
tygodni. W tym czasie, po kilku spotkaniach, na których wspomógł ją także Robert,
Anka wreszcie zrozumiała, że jeśli chce walczyć o alimenty to musi pogodzić się
z tym, że Michał musi dowiedzieć się o ciąży i albo uzna swoje ojcostwo, albo
po narodzinach dziecka konieczne będzie przeprowadzenie badań DNA. Dlatego też,
na kolejne spotkanie była przygotowana i postanowiła w nim uczestniczyć.
- Witam panie. Miło mi widzieć także panią Kowalską. Jak się
pani czuje? - zapytał mecenas ze sztuczną uprzejmością wymalowaną na twarzy.
- Dziękuję, na całe szczęście na razie jest w porządku -
uśmiechnęła się Kowalska
- Widzę, że mecenas ma o wiele lepszy humor niż poprzednim
razem - zaczęła Agata, chcąc go nieco sprowokować
- A pani mecenas jak zwykle cięta, no cóż, będę musiał tę
niechęć jakoś przełamać. Tym bardziej, że mam tutaj coś, co powinno panie
ucieszyć - powiedział wyciągając białą kopertę - Ksiądz Kucharski musiał się
dowiedzieć, więc napisał nam wiadomość zwrotną. A właściwie dwie wiadomości.
Chciałbym tylko podkreślić, że drugiej, adresowanej do pani Anny, nikt nie
otwierał - uśmiechnął się, chcąc się przymilić
- Mam taką nadzieję, panie mecenasie. Co jest w oficjalnej
części? - zapytała Agata rzeczowym tonem
- Ksiądz Michał potwierdza ojcostwo dziecka pani Anny,
jednocześnie prosząc, aby alimenty nie zostawały ściągane z funduszu, ale z
jego osobistej lokaty. Ksiądz Kucharski jest człowiekiem dobrze zabezpieczonym…
finansowo. Dziecko oficjalnie uznaje i będzie ono dziedziczyć po nim cały
majątek. Jednocześnie przyznaje, że jako człowiek wiary popełnił błąd i nie
zamierza zrzucać sutanny. Mniemam, że szczegóły zostały ujęte w liście
prywatnym - powiedział, patrząc jak Kowalska nagle blednieje a na twarzy Agaty
maluje się niezrozumienie
- No dobrze a co z Kurią? Tak po prostu się na to zgadza?
- Dziecko nie będzie obciążać funduszu, więc wystarczy, że
pani klientka podpisze klauzulę milczenia. Kuria postanowiła uszanować wolę
swojego podwładnego.
- Mogę zobaczyć tę klauzulę?
- Podpiszę - przerwała im mocno poruszona Anka - Podpiszę tą
pieprzoną klauzulę a potem chciałabym zabrać mój list, wyjść i nigdy już tu nie
wracać - zamaszystym ruchem podpisała chwilę wcześniej podsunięty dokument i
szybko wyszła z pomieszczenia.
- W takim razie… Do widzenia. I dziękuję za brak jakiś
niepotrzebnych przeciągań - powiedziała Agata, podając rękę mecenasowi i w ślad
za swoją klientką miała wychodzić, kiedy w drzwiach zatrzymał ją głos
Rychlewskiego
- Może dałaby się pani mecenas zaprosić na drinka? - szybko
zapytał
- Wybaczy pan, ale w małych kancelariach pracuje się bardzo
dużo po godzinach, panie mecenasie - odparła i uśmiechając się, wyszła z
budynku. Dobry nastrój nie trwał długo - przed wejściem, na ławeczce zobaczyła
łkającą Ankę, trzymającą w ręku list zapisany odręcznym pismem. Usiadła obok
niej, nie będąc pewna, co powinna teraz zrobić.
- Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to wszystko… On nie
wróci stamtąd dla mnie. Nie chciałam żeby to zabrzmiało jak jakiś szantaż ‘Rzuć
wszystko i wracaj do mnie, bo będziemy mieli dziecko’... Nie powinnam tego
robić. Przepraszam, że panią w to wciągnęłam, nie powinnam…
- Stop. Do kancelarii przyszłaś jako silna kobieta. Nie daj
sobą tak manipulować - i to jeszcze komu, mężczyźnie? Będziesz miała dziecko -
tylko to się liczy!
- Niech pani przeczyta - powiedziała Anka, podając list
Agacie.
Droga Aniu,
Zapewne kiedy to
czytasz, ja właśnie pomagam Johnemu w rozwiązaniu kolejnej zagadki wszechświata
lub próbuję odpowiedzieć na pytania Julie. Dzieciaki do tej pory wspominają
panią ‘Aparatkę’, która nauczyła ich składać origami. Często o Ciebie pytają a
ja nie wiem co odpowiedzieć.
Kiedy odeszłaś, tak
niespodziewanie, bez żadnego słowa czy pożegnania, poczułem ogromną pustkę ale
i nabrałem głębszego oddechu. Zmieniłaś moje życie - pokazałaś mi to, czego w
miłości do Boga dawno już nie potrafiłem odnaleźć. Pokazałaś mi bliskość między
dwojgiem kochających się osób. Nauczyłaś mnie kochać… od nowa. W każdym Twym
uśmiechu, dotyku delikatnych dłoni, spojrzeniu pełnym zrozumienia szukałem
Boga.
Nigdy Ci o tym nie
mówiłem, ale kiedy Cię poznałem, moja wiara była jak chustka na wietrze. Byłem
wyczerpany ciągłymi przeciwnościami, które każdego dnia stawiała przede mną
praca w Afryce. Nie miałem siły by wstać z łóżka, pomodlić się a co dopiero
wpajać nadzieję i wiarę w Boga moim parafianom.
Wtedy pojawiłaś się
Ty. Ty i Twój rozbrajający uśmiech, Twoje poczucie humoru, Twój wieczny
optymizm.. Wszystko Twoje. Ani się nie spostrzegłem a to Ani wszystko stało się
także moim. Wstawałem każdego dnia by móc odnaleźć siłę w Twoim zaspanym
uśmiechu. Ty dawałaś mi wszystko to, co jeszcze do niedawna odnajdywałem w
Bogu.
Teraz, kiedy od
naszego ostatniego spotkania minęło już trochę czasu, zdałem sobie sprawę, że
Bóg nie bez przyczyny postawił mi na mojej drodze Ciebie. Wiem też, że nie bez
przyczyny wezwał mnie bym mu służył. Lata spędzone w sutannie uświadomiły mi,
że nie byłbym w stanie być szczęśliwy, gdybym robił cokolwiek innego.
Pamiętasz, kiedy rozmawialiśmy o Twojej fotografii? Jak wiele radości
przysparza Ci ‘pokazywanie piękna chwili’ całemu światu? Mówiłaś mi wtedy o
Twoich rodzicach, którzy zawsze chcieli abyś była lekarzem i z którymi nie
utrzymujesz kontaktu od tylu lat?
Długo zastanawiałem
się, co powinienem Ci napisać. Kiedy dowiedziałem się, z listu od kurii, że
jesteś w ciąży byłem przerażony. Teraz już wiem, co chciałbym Ci… co chciałbym
Wam przekazać. Przede wszystkim, chciałbym żebyś nie była utrzymanką Kurii.
Zdaję sobie sprawę jak to będzie wyglądać, dlatego będziecie mieli zapewnione
środki do życia z mojego konta. Chciałbym też oficjalnie uznać je, żeby mogło
nosić moje nazwisko i odziedziczyć wszystko, co mam. Nie zrozum mnie źle - nic
na siłę, jeśli tego nie chcesz - Twoja decyzja, ja zrozumiem.
Jestem Ci wdzięczny,
ale nie chciałbym, żeby nasze dziecko wiedziało, że jego ojciec jest tchórzem.
Dziecko powinno mieć oboje rodziców. Dla dobra jego i swojego: Znajdź mu
odpowiedzialnego ojca. Kogoś, kto będzie w stanie je pokochać i zająć się Wami
tak, jak na to zasługujecie. Moje miejsce jest przy Bogu.
Mam nadzieję nigdy Was
nie spotkać. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.
Dziękuję Ci za
wszystko,
Michał.
Po przeczytaniu listu Agata ciężko westchnęła i spojrzała na
Ankę. Jeszcze kilka chwil temu była rozdygotaną, zagubioną dziewczynką, której
właśnie zawalił się świat. Teraz, jakby nabrała dystansu. Przybysz zauważyła w
niej sporą zmianę. Chociaż dziewczyna wciąż wpatrywała się w przestrzeń to na
jej twarzy błąkał się lekki uśmiech.
- Powinnam być zła?
- Wiesz, to jest tylko Two…
- Nie potrafię. Właściwie… To ja jestem mu nawet wdzięczna.
On przez te kilka miesięcy też wiele mnie nauczył. Otworzył mnie i pokazał
miłość. Kocham to dziecko i wychowam je najlepiej, jak tylko będę potrafiła.
- Dobra decyzja - powiedziała, uśmiechając się do dziewczyny
- To wszystko dzięki pani. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby
nie pani - dziękuję - mówiąc to przytuliła Agatę - A teraz pani wybaczy, ale
chyba powinnam jechać do rodziców i powiedzieć im, że zostaną dziadkami. Do
widzenia pani mecenas! - podniosła rękę na pożegnanie i zniknęła za rogiem.
Sprawa Anki zakończyła się pomyślnie a Agatę pochłonął wir
kolejnych spraw. Kolejne 6 tygodni było istnym koszmarem. Wraz z Bartkiem coraz
dotkliwiej zaczynali odczuwać braki osobowe w kancelarii. Dorota postanowiła
ratować małżeństwo i przeniosła się do Gdańska, gdzie znajduje się filia firmy
Wojtka i dokąd się przeniósł. Maria, po wielu perypetiach związanych z
rezygnacją z funkcji prokuratora wciąż oczekiwała aż jej dokumenty zostaną
przemielone przez wszelką sądową biurokrację i oficjalnie zostanie wpisana na
listę adwokacką. Na razie wspomagała swoją wiedzą i doświadczeniem zarówno
Bartka jak i ją, kiedy nie mieli pomysłu na linię obrony. Była też wtedy, kiedy
zawaleni rozprawami nie mogli spotkać się z kolejnymi klientami, słowem:
Okońska zjawiała się zawsze, gdy potrzebowali pomocy. Dodatkowo, odkąd Bartek
został ojcem znacznie szybciej wychodził z kancelarii by móc być jak najdłużej
z małym. Szanowała to, w końcu to jego syn, lecz mimo wszystko tęskniła za
poczuciem, że nie tylko ona nadrabia nadgodziny, że może się do kogoś odezwać
lub tak po prostu przynieść kawę. Rozmyślając o nadgodzinach z głębi
myśli wypłynął obraz Dębskiego. Odkąd po namiętnej nocy rozstali się w niezbyt
przyjemnej atmosferze, ich kontakty ograniczyły się do niezbędnego
minimum i to tylko wtedy, gdy prowadzili przeciwko sobie sprawę.
Po paru dniach otrzymała od niego smsa:
“Mój brat się na coś przydał?” - czytając to, zdziwiła się.
Myślała, że raczej nie odezwie się do niej, a już z pewnością nie jako
pierwszy.
“Przydał się i to bardzo. Dziękuję, mam nadzieję, że będę
mogła się zrewanżować” - odpisała
“Na pewno będziesz miała okazje” - otrzymała odpowiedź. To
cały on. Mogła zachować się strasznie, mogła go urazić, odrzucić, ale on nigdy
nie chował urazy. Zabierało mu to trochę czasu, musiał nabrać dystansu, ale gdy
tego potrzebowała zawsze mogła na niego liczyć. Żaden mężczyzna nie miał do
niej tyle cierpliwości co Marek. Od momentu, kiedy przeszedł do kancelarii
Czerskiej, kilka razy zdarzało im się toczyć batalie na sali sądowej. Za każdym
razem było ciężko. Dopiero wtedy doceniała słowa Doroty, która gdy zakładali
kancelarię opisywała go jako ‘Jednego z najlepszych prawników w mieście’.
Podobnie było i tym razem, gdy sprawa miała miejsce w sądzie wojskowym.
Śmierć młodego żołnierza, nie była najtrudniejszą sprawą, którą
prowadziła ale jej zawiłość a także nudności, towarzyszące jej od tygodnia,
wcale nie pomagały w jej prowadzeniu.
Po tym, jak prawie zasłabła wchodząc po schodach do swojej
kawalerki, musiała się sama przed sobą przyznać, że coś jest nie tak. Nudności,
kilka zasłabnięć, wieczne zaspanie i to palące uczucie głodu… Pierwszą,
najbardziej oczywistą myśl odrzuciła już na samym początku, bo przecież jak…
Chwilę później, tylko dla własnego uspokojenia, spojrzała w kalendarz.
- No nie… Nie teraz… - jęknęła zaskoczona. To, co w jej
przypadku zawsze było dosyć sporą abstrakcją nagle mogło stać się realne. Ona
i… Wszystkie matczyne odczucia jeszcze do niedawna przelewała na Tośkę a teraz
miałaby być… - Nie, stop Przybysz. Trzeba to potwierdzić! - powiedziała do siebie
i popędziła w stronę apteki.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak nieswojo. Galopada myśli,
roztargnienie i ciągłe rozpatrywanie ‘Co jeśli tak i co jeśli nie’ sprawiły, że
prawie przegapiła swoją kolejkę.
- Poproszę test ciążowy - szybko rzuciła, jednocześnie
starając się by mówić normalnym tonem. Farmaceutka spojrzała się na nią
życzliwie i uśmiechnęła się, podając jej opakowanie.
- Mam nadzieję, że się udało! - powiedziała, gdy Agata już
odchodziła od lady. Słysząc to, Przybysz przyspieszyła kroku mając nagłą ochotę
zaczerpnięcia świeżego powietrza.
Szybkim krokiem wróciła do mieszkania kurczowo zaciskając
rękę z pudełkiem w kieszeni. Przed oczami przelatywały jej wszelkie wspólne
momenty z Dębskim. Szaleńczą wędrówkę jego ust wzdłuż jej szyi podczas którejś
jazdy windą. Mocny uścisk, kiedy tuż za drzwiami wieszał ją sobie na biodrach.
Uspokajające dłonie gładzące jej włosy, kiedy było źle. Intensywny zapach
perfum…
- Trzecie piętro -
wyrzuciła z siebie metalicznym głosem winda, przywracając ją do świadomości.
Szybko, prawie biegiem weszła do mieszkania i natychmiast
udała się do łazienki. Po wszystkim test położyła na stoliku. Zdenerwowana,
zaciskając dłonie, liczyła kolejne upływające sekundy. Krążąc od balkonu do
stolika przypominała sobie każdą sekundę ich ostatniej, wspólnej nocy w
kancelarii. Spojrzała na zegar w kuchni, potem na telefon i na wszelki wypadek
na budzik, stojący przy łóżku.
- Jak to możliwe, że minęły tylko dwie minuty? - rzuciła
budzikiem ze zdenerwowania. Wróciła do wydeptywania ścieżki i wciąż na przemian
zaciskając i rozluźniając dłonie, krążyła po mieszkaniu. Przypomniała sobie
reakcję Dębskiego na informację, że Bartkowi urodził się syn. Był pełen
podziwu, że chłopak postąpił tak odpowiedzialnie i chce wspomóc Justynę w
wychowywaniu małego Franka. Sam mówił, że nie jest pewien czy on byłby w stanie
postąpić podobnie i że nigdy nie myślał o sobie, jako o ojcu.
Puls gwałtownie jej przyspieszył, kiedy kolejny raz
spojrzała na zegarek. W końcu nie wytrzymała i szybkim ruchem zgarnęła test ze
stolika. Wydawało jej się, że śni, dlatego spojrzała jeszcze raz na wyraźne,
dwie różowe kreski.
- Jak to ja mam być.. Nie jestem gotowa na dziecko, nie
teraz, nie kiedy on… Zbliżam się do 40tki a ja dałam się zaskoczyć jak
gimnazjalistka. Jak mam mu to powiedzieć? Po tym wszystkim, co się działo
między nami, po tych wszystkich słowach.. “Marek Dębski i dzieci… Agata
Przybysz i dzieci…” - pomyślała i zdała sobie sprawę, że nigdy nie zapomni
wyrazu jego twarzy, kiedy mówił przy ognisku tamte słowa.
Nie była w stanie sobie nawet przypomnieć, czy kiedykolwiek
chciała zdecydować się na dziecko. Ciągłe sugestie ojca o znalezieniu sobie w
końcu kogoś na stałe i znajomość z Tośką dawały jej do myślenia. Szczególnie
wtedy, gdy Krzysztof zdecydował się na ratowanie rodziny i wyprowadzkę wraz z
żoną i Tośką, poczuła jak bardzo przywiązała się do tej małej. Wtedy też
pojawiła się myśl, że mogłaby mieć taką córkę. Wtedy, prawie natychmiast
wracała rzeczywistość i od razu odrzucała te myśli daleko w głąb głowy. Wieczny
nawał pracy, trudne relacje z mężczyznami nie zachęcały do założenia rodziny.
Zdawała sobie sprawę, że zaraz może być za późno, że nieuchronnie zbliża się
moment, w którym o byciu matką będzie mogła tylko pomarzyć ale nie chciała się
zmuszać do miłości. Przypomniała sobie, że Marek przecież też był oporny w tym
temacie. Nie ugiął się pod naciskami ojca, który pragnął przetrwania rodu
Dębskich. Oboje uważali, że aby podjąć decyzję o dziecku potrzebna jest druga
osoba, z którą tworzyć będzie się trwały i stabilny związek. Dziecko nie jest
rzeczą w supermarkecie, którą decydujemy się kupić by zaraz przed kasą się
rozmyślić i odłożyć na półkę. Może to los zadecydował za nich? Może tak właśnie
miało być? Przecież gdyby miała faktycznie zdecydować się na dziecko, to z kim
jeśli nie z nim? Zdawała sobie sprawę, że przed nią 9 ciężkich miesięcy, i że
najpierw sama musi oswoić się z tą sytuacją. Przecież powie mu… Może nie teraz
ale w końcu ma na to jeszcze trochę czasu.