sobota, 22 lutego 2014

Opowiadanie Two of us cz.5

To opowiadanie jest cudowne. Ma w sobie taką nutkę czegoś, co sprawia, że chcę więcej i więcej. Prześliczne opisy i tętniące uczuciami wyznania oraz monologi. Absolutnie doskonałe. To ukradło mi serce i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy *.*

Zapraszam do czytania i życzę miłej nocy :)

D.



Startuje z kolejną częścią, jak się podoba to chwalcie, jak nie to kłamcie ;)

Dzisiejszego poranka oboje mieli wyśmienity nastrój. Czy to niezwykle słoneczna, wiosenna pogoda, zapowiadająca się na weekend, czy też niezwyczajnie pusta, sobotnia strona grafiku u mecenasa... nieistotne. Najważniejsze, że kancelaryjne schody pokonywali dowcipkując i docinając sobie jak nastoletnia para smarkaczy.
- Panie przodem – Nacisnął klamkę drzwi i szeroko je przed nią otwierając, wykonał zapraszający gest ręką.
- Panowie tyłem? - zaśmiała się i puściła oko w kierunku przeglądającego pocztę Bartka. - Cześć! Co taki ponury?... Wiosna idzie panie mecenasie! - wykrzyknęła wydzielając mu mocnego kuksańca w ramię.
- Cooo?... A tak... cześć...- wybudził się z letargu młody mecenas. Widząc jego zafrasowaną minę przysiadła na biurku i spoglądając dociekliwie w oczy, zapytała z troską.
- Bartek, wszystko w porządku?
- Eee... tak, jasne. Po prostu mam dzisiaj dużo rozpraw.... Muszę lecieć. Cześć! - wymijająco rzucił adwokat i chwytając w biegu płaszcz, pognał w kierunku drzwi. - Naprawdę, wszystko OK. - dodał widząc jak odprowadza go wzrokiem.
- Jak OK to Ok... - zamamrotała pod nosem, zgarniając z biurka plik kopert i udała się do swojego gabinetu. Nie tracąc dobrego nastroju, rzuciła na biurko torebkę i przeciągając ramiona z satysfakcją pomyślała o miło zapowiadających się kolejnych dniach. Tylko trzy spotkania i żadnej rozprawy... Kilka apelacji do napisania... ale szybko się z tym uwinę.
- Mareeek! Robię kawę, chcesz? - krzyknęła do zakopanego pod stertą pism procesowych Dębskiego.
- Jasne – odpowiedział unosząc wzrok znad dokumentów i uśmiechając się do jej wyśmienitego, tryskającego wiosenną energią humoru. Ewidentnie nadchodząca pora roku przepełniała ją nad wyraz emanującym optymizmem... a może to było coś innego...
Gdy nastawiała programator ekspresu zadzwonił telefon. Spojrzała na jaśniejący wyświetlacz komórki... Bartek.
- No część... co tam?... W sumie to mam wolne... No niby mogę, a o której ten klient... Jasne, będę, ale wisisz mi za to! - zakończyła stukając w powierzchnię ekranu i śmiejąc się do samej siebie, napełniła filiżankę aromatycznym, czarnym napojem. Przełknęła z przyjemnością gorący łyk czekając aż ekspres zakończy pracę i z dwoma filiżankami ruszyła do gabinetu wspólnika. Ustawiła jedną na blacie biurka a popijając ze swojej kolejne łyki, usiadła w fotelu naprzeciwko i zagadnęła z zainteresowaniem.
- Co tam? - Z całą pewnością coś musiało się wydarzyć, bo zdenerwowany wyraz twarzy mecenasa, nerwowo wystukującego coś na komórce, zdradzał więcej niż chciał w tej chwili powiedzieć.
Po dłuższej chwili milczenia, chowając urządzenie w kieszeni spodni pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Włamanie było...
- Włamanie? Jak włamanie?... - dopytywała zaskoczona opuszczając pustą filiżankę na kolana.
- Sąsiad dzwonił, że szyba wybita... Cholera by to... będę musiał tam pojechać...
- Ale gdzie?... do mieszkania? - nie do końca rozumiała sens bez składu wypowiadanych przez Dębskiego słów.
- Nieee, nie w mieszkaniu. Sąsiad dzwonił że szyba na werandzie wybita. Będę musiał pojechać na weekend do domu... zając się tym... jakoś zabezpieczyć...- chwycił swoja filiżankę i zamyślił się sącząc kawę.
- Agata... A może pojedziesz ze mną? Zapowiada się ładna pogoda... - Uśmiechając się z zalotnym spojrzeniem próbował przekonać ją do pomysłu, który właśnie rozkwitał w głowie. - Przyda ci się chwila wakacji, już dawno nie brałaś wolnego... - zachęcał niezrażony, chyba niezbyt zachwyconą koncepcją spędzenia kolejnych dni miną Agaty.
- Nawet jak bym bardzo chciała... to nie da rady panie mecenasie. Mam klienta i apelacje do napisania. - Widząc jego wykrzywiające się z dezaprobatą usta, dodała dla złagodzenia - Bartek poprosił mnie o zastępstwo... rozumiesz...
- No rozumiem... Ja sobie z nim pogadam – skwitował z przekornie udawaną surowością.

*
Wczesnym rankiem obudził go wilgotny chłód pomieszczenia. Trzeba jednak będzie uruchomić jakieś ogrzewanie – pomyślał wstając i wciągając na plecy ciepłą bluzę. Sztywnym krokiem, rozcierając zmarznięte ramiona, udał się do kuchni i nastawiając czajnik na coś ciepłego popatrzył na ziejącą w szybie dziurę. No tak... trzeba to będzie jakoś zabezpieczyć. Cholernie ciągnie od tego okna – stwierdził chowając zimne dłonie w kieszeniach ubrania. Obserwacje przerwał mu przeciągły świst czajnika. Wypełnił kubek parującym płynem i ogrzewając dłonie o jego przyjemnie ciepłą, ceramiczną powierzchnię postanowił bliżej przyjrzeć się dowodom zbrodni.
Na szczęście nie było to włamanie a jedynie głupi, chuligański wybryk. W domu nic nie zginęło, nic nie zostało zniszczone... no poza nieszczęsną szybą.... za to na parapecie i pod oknem wśród szczątków szkła walały się puste butelki po marnej jakości piwie. Ktoś najwyraźniej urządził sobie imprezkę na cudzej posesji. Powinienem tutaj częściej przyjeżdżać – pomyślał – wtedy nie zdarzały by się takie atrakcje. Pusty dom przyciąga okolicznych pijaczków i prędzej czy później w końcu zdarzy się jakieś poważniejsze włamanie. Może powinienem zainstalować jakiś alarm... może ochrona – rozważał zbierając potłuczone butelki i fragmenty szkła, po czym odstawił pusty kubek i udał się do stodoły celem znalezienia czegoś, co nadawało by się do zabezpieczenia okna.
Nie najlepiej wychodziło mu to zadanie. Wszelkie prace remontowo – budowlane nigdy nie były jego domeną, więc i tym razem niezdarnie zmagał się ze złośliwością narzędzi budowlanych.
Dla ochrony przed deszczem zastąpił zbitą szybę folią i zastawił okno znalezionym kawałkiem sklejki. Na razie wystarczy... potem trzeba będzie spotkać się z jakimś szklarzem – stwierdził lustrując krytycznie swoje dzieło a następnie wrócił do kuchni i zaparzył kolejną herbatę z postanowieniem załatwienia tego tematu zaraz po śniadaniu.

*
Miejscowy szklarz przyjechał jeszcze przed południem. Zdjął wymiary szyby i obiecał załatwić sprawę przed upływem tygodnia. Zadowolony z szybkiego rozwiązania problemu Dębski, postanowił resztę dnia spędzić nadrabiając kancelaryjne zaległości. Zapowiadało się miłe, słoneczne popołudnie więc zaścielając stolik stosem teczek przywiezionych z Warszawy, wyciągnął się z kubkiem kawy na werandzie i zaczął przeglądać pierwsze z brzegu akta.
Z pracowitego zamyślenia wyrwał go warkot silnika samochodowego. Uniósł wzrok znad czarnych wężyków liter i pomiędzy drzewami dostrzegł parkującego właśnie czerwonego citroena. Drobne zmarszczki w kącikach oczu zarysowały się wyraźniej gdy twarz rozjaśnił niespodziewany uśmiech. Odrzucił trzymaną na kolanach teczkę i wstając z miejsca wychylił się przez barierkę werandy.
- A jednak znudziło się pani mecenas wielkie miasto – wykrzyknął z nieukrywaną radością na widok wysiadającej z auta Agaty. Choć nie mógł tego dostrzec był pewien, że jak zawsze przekornie zmarszczyła nos i idąc już w kierunku schodków obmyślała stosowną ripostę.
- A może raczej naszła mnie uzasadniona jak widzę obawa, że pan mecenas może sobie nie poradzić – stwierdziła z nieskrywanym rozbawieniem spoglądając na nieudolnie zabezpieczoną rozbitą szybę.
Zmieszany pokręcił głową zerkając z zażenowaniem na swoje poranne dzieło.
- Najważniejsze, że wiatr już po domu nie hula – spróbował zatuszować brak umiejętności skutecznością dzieła, po czym uciekając od tematu przyciągnął do siebie jej talię i musnął wargami otuloną zapachem włosów skroń.
- Miło, że jednak przyjechałaś.
- I liczę na niezapomniany wieczór – roześmiała się unosząc trzymaną w dłoni butelkę. Obejrzał trunek z aprobatą po czym przypominając sobie, że cały dzień spędził nad aktami wykrzyknął pocierając z zakłopotaniem kark.
- Cholera... Tylko ja nie zrobiłem żadnych zakupów... Agata, to może ty się tutaj trochę rozgościsz, rozpakujesz czy coś, a ja w tym czasie skoczę po coś na kolację. Ok? Chodź...- Pociągnął ją za sobą w głąb pomieszczeń. - Tutaj masz kuchnię, zaparz sobie herbatę... czy co tam wolisz. Tam jest łazienka. Zostawię ci ręcznik żebyś mogła się odświeżyć...
Obserwowała z rozbawianiem jak w pośpiechu biega pomiędzy pokojami szukając ręczników i nastawiając wodę jednocześnie.
- Marek... Ty jedź już... ja sobie poradzę – wypowiedziała spokojnym głosem powstrzymując jego bieganinę.
- Tak?... Na pewno?
- Na pewno... idź – potwierdziła uśmiechając się z politowaniem.
Gdy wyszedł, zalała wrzątkiem przygotowaną herbatę i z ciepłym naparem w dłoniach rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. Na kaflowej kuchni ustawione były rzędem stare zdjęcia... chyba Roberta, może któreś Marka... nie była w stanie rozpoznać. Drewniany stół, kredens, stare krzesła... nawet ładne... pomyślała. Przeszła z powrotem na werandę i chłonąc ciepłe promienie gasnącego dnia obserwowała dopijając końcówkę herbaty, jak przyroda powoli, na nowo budzi się do życia. Drzewa jeszcze bezlistne ale obsypane nabrzmiałymi od soków pąkami, rozbijały smugi zachodzącego słońca tworząc na zielonym już trawniku dekoracyjne, roztańczone wiatrem plamy. Gdzieniegdzie przebijała się pierwsza stokrotka. Jest pięknie – uśmiechnęła się na tą myśl i skierowała kroki do auta by przynieść pozostawioną tam torbę. Wracając do domu wypakowała z niej kosmetyczkę i zgarniając z komódki leżący na niej ręcznik, postanowiła spędzić pozostały czas relaksując się w wannie.
Unosząc ręcznik niezdarnie strąciła starą fotografię. Podniosła ją z podłogi z zaciekawieniem przyglądając się, znajdującej się na niej osobie. Kobieta w średnim wieku lekko uśmiechała się do niej ze zdjęcia a jej szyję zdobił charakterystyczny wisiorek. Uniosła dłoń i delikatnie dotknęła ozdoby pomiędzy swoimi obojczykami po czym szybkim ruchem przekręciła odnajdując zapięcie i przyjrzała się jej dokładnie. Biżuteria wyglądała identycznie...
Gdy wrócił siedziała przy stole przeczesując dłońmi mokre jeszcze włosy. Luźna koszulka opadając niesfornie, odsłaniała nagie ramię. Smukłe nogi odziane jedynie w ciepłe obuwie wyciągnęła na sąsiednim krześle.
- Co? - zapytała widząc jak się jej przygląda
- Ładnie wyglądasz – odpowiedział przywołując na twarzy zawadiacki uśmiech i wracając do rozpakowywania przywiezionych produktów. - to co... wino?
- Jasne – rzuciła skubiąc już kawałki sera. Nim zegar zdążył wybić kolejną godzinę, na zewnątrz zapadła ciemność a deska z serem i szynką została opróżniona do zera. Zamyślona skubała ostatni kawałek bawiąc się nim na talerzu.
- Co tam...? Znowu ta sprawa? - zagadnął odnosząc wrażenie, że jakoś spochmurniała.
- Co...? Nie... Po prostu się zamyśliłam – skłamała – Ładnie tutaj – dodała wskazując na niknący w mroku krajobraz za oknem.
Rzucił okiem w wyznaczonym kierunku po czym ponownie wlepił w nią rozmarzony wzrok.
- No... ładnie...
Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą zauważając jego brak skupienia, po czym uśmiechając się przekornie omiotła spojrzeniem jego dzisiejszy strój.
- A ty nie zamierzasz się trochę ogarnąć? - wytknęła mu wskazując na noszącą ślady porannej działalności koszulkę. Spuścił wzrok przyglądając się szarym smugą biegnącym we wskazanym miejscu.
- Za 10 minut wracam – rzucił natychmiast podnosząc się z krzesła – tylko mi nigdzie nie uciekaj! - krzyknął znikając za drzwiami łazienki.
W chwilę potem wrócił pośpiesznie dopinając klamrę spodni i jednocześnie wycierając ręcznikiem mokre ramiona.
-10 minut z zegarkiem w ręku. - zaznaczył dumny z osiągnięcia.
Wyrwana z kontemplacji sobie tylko znanego tematu, spojrzała w jego kierunku i uniosła brwi tłumiąc rozkwitający na widok jego niekompletnego stroju, uśmiech.
Zupełnie nie zażenowany jej wzrokiem napiął dumnie mięśnie posyłając zalotne spojrzenie. Niestety jej myśli były już gdzieś indziej.

*
- Marek... ja nie powinnam tego przyjmować – zaczęła delikatnie wyciągając przed siebie zaciśniętą dłoń. Zaskoczony nagłym, niezrozumiałym wyznaniem, popatrzył na nią a następnie na wyciągniętą rękę i nadal nie rozumiejąc sytuacji zapytał:
- Przyjmować czego?
Rozchyliła zaciśnięte palce i delikatnie ułożyła na dębowym blacie złoty medalion. Nie spuszczając z niego wzroku czule pogładziła białą, wypukłą powierzchnie ozdoby po czym jak oparzona cofnęła dłoń, natychmiast ukrywając ją pod blatem stołu.
Stał wpatrzony w połyskującą ozdobę próbując zrozumieć o co właściwie chodzi. Czemu mu to zwraca, czyżby znowu coś zrobił, powiedział nieopatrznie coś niewłaściwego?
- Co to znaczy? Jak to „nie powinnam” - zapytał spoglądając na nią z niepokojem.
- Marek... - zaczęła z wyraźną trudnością – ten medalion należał do twojej matki... prawda? Nie powinnam tego przyjmować, to pamiątka. Dokończyła wyraźnie akcentując ostatnie zdanie.
- Agata... Przede wszystkim to jest prezent – Usiłował zbagatelizować jej wyznanie ukrywając jednocześnie, jak bardzo było dla niego przykre. Nieświadoma ukrytego znaczenia podarunku, sprawiała mu tą rozmową ogromny ból. - Co to za różnica do kogo należał wcześniej – Próbował zatuszować powoli objawiające się na twarzy uczucia, które z każdą chwilą wzmagała jej stoicka pewność, że dobrze zrobiła zwracając prezent.
- Marek, kupisz mi jakaś inną błyskotkę a tą akurat powinieneś zachować... - Kontynuowała nie zwracając uwagi na jego słowa.
- Cholera Agata, weź to w końcu... to nie był zwyczajny prezent – wykrzyknął poirytowany rzucając mokry ręcznik na krzesło
Ja cię chciałem wtedy prosić o rękę... dodał w myślach z rozgoryczeniem i nie mogąc dłużej znieść jej rozdzierającej duszę postawy wyszedł na ganek trzaskając drzwiami. Poruszyła się zatrwożona na ich dźwięk i zaskoczona jego nagłym wybuchem ponownie zamarła w miejscu. Kolejny raz nie potrafiła odgadnąć co takiego wydarzyło się w jego głowie. Dlaczego zareagował aż tak emocjonalnie. Przecież nic takiego się nie stało. Dla niej to tylko głupi naszyjnik a dla niego rodzinna pamiątka. Powinien ją zachować tylko dla siebie... Przecież wiedziała jak bardzo związany był z matką i ile dla niego znaczyła. Ona sama nigdy nie oddała by takiej pamiątki... Zamyśliła się a w wyobraźni jak żywa pojawiła się roześmiana twarz Tośki... zegarek... przypomniała sobie natychmiast. Pokochałam tą małą... chciałam żeby miała jakąś część mnie... część mnie... Powtarzała te słowa w myślach po czym, chwytając przewieszoną przez oparcie krzesła bluzę, wyszła na zewnątrz.

*
Nie było go na werandzie. W nikłym świetle sierpowatego księżyca dostrzegła ciemną sylwetkę w oddali, pomiędzy drzewami. Ostrożnie zeszła ze schodów przyzwyczajając wzrok do granatowych ciemności i szybkim krokiem przemierzając ogród znalazła się obok niego.
- Trochę chłodno jest – wtargnęła w jego zamyślenie wyciągając przed siebie ściskaną w dłoni bluzę. Przebudzony, rozejrzał się orientując, iż rzeczywiście niewiele ma na sobie. Chwycił podane ubranie i okrywając nim nagie plecy, natychmiast schował dłonie do kieszeni. Po ciele rozeszło się miłe, uspokajające zmysły ciepło. Dlaczego doznaje tego dziwnego uczucia zawsze przy niej... czemu tak bardzo mi na niej zależy, że zawsze robię z siebie idiotę...? Matko, co ona ma w sobie takiego, że jednym słowem potrafi odebrać mi zdrowy rozsądek... W końcu nic się takiego nie stało, nie mogła znać intencji tej głupiej pamiątki.
- Marek... - przerwała kojącą ciszę. - co miało znaczyć to... „ to nie był zwyczajny prezent”? - zacytowała bezbłędnie.
Boże oszaleje... czemu ona zawsze wie o co zapytać... i co mam jej teraz powiedzieć, że jak ostatni idiota chciałem się oświadczyć i stchórzyłem, że bałem się tego co mogłaby odpowiedzieć?
- Marek? - ponaglała odpowiedź. Ciemne w nocnym chłodzie oczy niecierpliwie dotykały ciała. Czuł, że nie uda mu się uciec. Odwrócił wzrok by nie widzieć jej reakcji i wciskając zaciśnięte dłonie w głąb kieszeni, wydusił słowa ledwie poruszając powietrze.
- Tamtego wieczoru... miałem zamiar... chciałem ci się oświadczyć – dokończył z trudem nabierając powietrze.
Zamarła. Nie mógł widzieć jak jej źrenice nagle rozszerzyły się a usta drgnęły w bezgłośnym wyrazie zaskoczenia. Patrzył w mglistą ciemność skupiając myśli na fantazyjnych, mrocznych cieniach bezlistnych drzew. Czekał na jakąkolwiek reakcję otrzymując w odpowiedzi tylko wypełnioną wilgocią ciszę. Na jedno, krótkie mgnienie powieki przeniósł niepewny wzrok na jej sylwetkę. Nieruchomą, wpatrzoną w zieleniącą się trawę pomiędzy stopami. Wyczuwając w magiczny sposób tą chwilę słabości i przez moment skupione na niej spojrzenie, podniosła wzrok wiążąc jak magnes jego tęczówki.
- Więc czemu nie zapytałeś? - nielitościwie drążyła temat.
Nie mógł odwrócić wzroku. Nie miał siły oderwać się od tych żadnych szczerości, natarczywie wbijających się do jego duszy oczu. Ale co miał powiedzieć? Że stchórzył, że nie był pewien jej reakcji i zwyczajnie się... bał. To była ta szczera prawda,. Bał się. Nie chciał znowu doznać tego uczucia odrzucenia, które serwowała mu już nie raz w najmniej spodziewanych momentach i teraz też nie chciał się przyznać do szalejącego w jego wnętrzu strachu.
- A co... zgodziła byś się? - odpowiedział pytaniem usiłując przybrać jak najmniej zobowiązujący ton i tym samym oddalając konieczność przyznania się do własnej słabości.
Jej powieki drgnęły zrywając magnetyczną nić i uwalniając go od krępującej, badawczej wędrówki w głąb źrenic. Natychmiast odwrócił spojrzenie kryjąc je pomiędzy źdźbłami trawy. Jej smukłe dłonie drżały gdy w zamyśleniu poruszała palcami szukając właściwej odpowiedzi.
- Nie wiem... - stwierdziła cicho – nie wiem co powiedziała bym tamtego dnia...
- A gdybym... zapytał dzisiaj? - Tym razem to on, zaskoczony swoją nagłą odwagą, boleśnie dla własnej duszy drążył temat. Cóż gorszego mogło się zdarzyć. Słowa padły a odpowiedź świadomie lub nie, na pewno wykiełkowała w jej umyśle.
- Gdybym chciał zapytać dzisiaj...? zgodziła byś się? - ponowił pytanie chwytając ją za ramiona i zmuszając by na chwilę podniosła na niego wzrok.
- A chciałbyś zapytać? - nie dawała za wygraną w tej bezsensownej, bolesnej grze.
- Chciałbym – Wyszeptał, delikatnie przesuwając dłonie po jej ramionach i tym samym kapitulując przed samym sobą. W głębi duszy wcale nie chciał znać odpowiedzi. Chciał ją po prostu przytulić, poczuć jej kojące ciepło w objęciach i zapomnieć o niepewności, która od początku tej rozmowy rozrywała go od środka. Czuł jak pod jego dotykiem napina każdy mięsień i wstrzymuje oddech.
- Wtedy ja też bym chciała... - odpowiedziała cicho i natychmiast spełniając jego bezgłośne pragnienie, wtuliła głowę w zagłębienie obojczyka. Ciasno obejmując klatkę piersiową uwięziła pomiędzy ich ciałami, wyrywające się nagłym łopotem serce. Otoczył jej barki i wtulając dłonie w miękkie włosy, nie potrafił powstrzymać unoszącego kąciki ust uczucia szczęścia , które właśnie opanowywało i wypełniało całe jego ciało. Odsunął na moment jej drżące ciało i ujmując drobną twarz w dłonie, odcisnął na ustach gorący, pełen wyznania pocałunek.
- Cholera... trochę zimno. - stwierdził delikatnie rozcierając jej ramiona – wracamy?
Kiwnęła z uśmiechem głową i nie czekając na niego ruszyła biegiem w kierunku domu. Roześmiał się i podążył za nią.
*
Dogonił dopiero za drzwiami werandy i chwytając w objęcia wąska talię, uniósł lekko jej ciało i przyciągnął do siebie.
- Pani Dębska... - zażartował szepcząc prosto do ucha.
- O co to, to nie. Pani Przybysz zostaje przy panieńskim. - przerwała mu wyrywając się z uścisku i zaczepnie patrząc prosto w oczy. Zacisnął usta i wykrzywił w zabawnym grymasie wywołując jej głośny śmiech.
- Bo ci tak zostanie – zażartowała przygryzając wargi i gładząc dłońmi tkaninę na jego piersi.
Nie czekając chwili przyciągnął do siebie jej biodra i błądząc między talią a pośladkami, wtulił usta w tętniący ciepłem łuk szyi. Natychmiast pociągnęła za srebrną zawieszkę suwaka i zanurzyła dłonie w głąb jego odzienia badając zachłannie linie kręgosłupa i wypukłość mięśni. Z każdym ruchem jej chłodnych dłoni, jego świadomość przejmowały rozpalone zmysły rozniecane cząstkami rozpływającego się po ciele pragnienia. Wilgotny oddech na klatce piersiowej i gorące wargi przesuwające się wzdłuż obojczyków odbierały poczytalność. Przesunął dłonie po jej smukłych plecach i muskając opuszkami palców pulsującą przyśpieszonym tętnem szyję, zsunął luźną tkaninę koszulki z ramion. Pobudzony dotykiem nagiej, aksamitnej skóry pod palcami poniósł ją w ramiona i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ruszył w kierunku sypialni...


Two of Us

8 komentarzy:

  1. cedek! szybko cedek! pliss to jest świetne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam twoje opowiadania!!!
    Szybko! cedek!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ się wzruszyłam! wspaniałe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne !!! Cedek jest konieczny !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piekne! Cudowne dialogi, cudowne, wrecz poetyckie opisy. Z wielka dawka milosci i doza humoru. Czekam na kolejna czesc! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, dziękuję... dziękuję za wszystkie miłe słowa pod tą częścią. Nie wiem czy teraz będę miała odwagę napisać kolejną ;) bo może nie sprostam oczekiwaniom... no i nie wiem czy kontynuować tam gdzie przerwałam, czy może zrobić mały przeskok?

    Two of Us

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja jestem za kontynuacją tej pięknej sceny <33 :P

      Usuń
  7. Cedek już na mailu ;) a w mojej głowie tylko zbliżająca się prapremiera... ciężko będzie coś nowego napisać.
    Two of Us

    OdpowiedzUsuń