sobota, 28 czerwca 2014

Opowiadanie Magdy - "Gabinet"

Ogromnie mi się to podoba <3 Refleksyjnie - uwielbiam takie opowiadania! :) Czekam na kolejne części *.*

D.

Nie wiem czy dobrze robię. Może powinnam się wstrzymać? Sęk w tym, że w tej kwestii nie potrafię być cierpliwa choć na codzień nie mam z tym problemu. No tak ale powiedziało się 'a' trzeba powiedzieć też 'b'. 
Przypominam, że nie boję się klapsów a wręcz przeciwnie, czekam na nie ;) I mam nadzieję w końcu się ich doczekać!
Zapraszam
M.

Nie mogła się powstrzymać. Musiała tam wejść. Najciszej jak się tylko dało zamknęła za sobą drzwi, by nie wzbudzić niepokoju Bartka, który przecież w każdej chwili mógł sprawdzić, co się dzieje. Uderzyła ją cisza, ale i niesamowita pustka panująca w pomieszczeniu. Bez niego ten gabinet nie był już taki sam. W jej gardle urosła gula goryczy i żalu. By powstrzymać nagły napływ rozpaczy odruchowo, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, dotknęła jego biurka, na którym chyba po raz pierwszy od momentu otworzenia kancelarii panował porządek. Doskonale pamiętała jak bardzo denerwowało ją, że gdy przyjmował klientów, zawsze znajdowało się tam mnóstwo papierów. – Jakbym nie była lepsza – mruknęła do siebie i pogrążyła się w rozmyślaniach o byłym już wspólniku.

- Nie Marek, absolutnie nas na to nie stać! – krzyknęła podirytowana. Od dwóch godzin chodzili we trójkę po centrum meblowym. Dla wszystkich pomieszczeń znaleźli odpowiednie wyposażenie. Pozostały jedynie ich własne biurka. Dorota, jako kobieta nowoczesna, łącząca pracę z prowadzeniem domu i wychowywaniem dwójki dzieci, postawiła na biurko o symetrycznych kształtach w jasnych kolorach. Zawsze pogodna, uporządkowana i pełna życia, mająca tysiące spraw cywilnych mecenas, nie potrzebowała zbyt dużej ilości szuflad stąd też decyzja o tym pięknym, lecz nie do końca funkcjonalnym biurku. Agata, od samego początku będąca wiecznie zapracowaną singielką z brakiem życia prywatnego, od razu zakochała się w porządnym ‘kawałku drewna’. Jej bałaganiarstwo i wieczne gubienie akcesoriów biurowych, do którego wciąż nie chciała się przyznać, wreszcie miało zostać ujarzmione przez biurko z mnóstwem szuflad, szufladek i skrytek. A mecenas Dębski? Wybierał, szukał jednak znaleźć odpowiedniego mebla nie mógł. Te zbyt proste, tamto zbyt wyszukane a kolejne wydawało się zbyt… No właśnie. 
- Dołożę z własnej kieszeni, tylko błagam, wyjdźmy już stąd! – odezwała się od dłuższego czasu milcząca Agata.
 – Ten pomysł bardzo mi się podoba pani mecenas.. – zaczął Dębski i już miał czarować po swojemu, kiedy Dorota ucięła rozmowę szybkim gestem
 - Jeśli tak bardzo chcesz, dobrze zgadzam się! Marek tylko triumfalnie się uśmiechnął, puścił oczko w stronę Agaty i poszedł do kasy.

Otworzyła oczy. Nawet nie spostrzegła, kiedy znalazła się w jego fotelu. W kancelarii panowały słuchy, że to fotel prezesa bo nikomu nie pozwalał na nim siadać. Zawsze zastanawiała się jakim cudem Dębski mógł w nim wysiadywać tyle czasu. Ona musiała pochodzić po gabinecie, sprawdzić pocztę u Bartka czy też stoczyć bitwę z ekspresem do kawy a kiedy w końcu mniej lub bardziej przypadkiem, lądowała w gabinecie wspólnika choćby po to by się trochę poprzekomarzać, zawsze siedział w tym fotelu.  Dopiero teraz spostrzegła, że jedna z nóżek jest nadłamana, jeden z podłokietników lekko rozdarty a na zagłówku, mniej więcej na wysokości szyi, widoczny jest czerwony ślad od… - Szminka? – zaskoczona lekko roztarła plamę by upewnić się w swoim spostrzeżeniu. – Jak to się stało? – mruknęła, próbując przypomnieć sobie jakąkolwiek sytuację, która miała tu miejsce, jednak scenariuszy podobnie jak i kobiet kręcących się wokół Dębskiego, było zbyt wiele. Nim się spostrzegła umysł posłusznie podsunął jej jedną z wielu scen, rozgrywających się w kancelarii.

- Co za irytujący i pewny siebie bufon! Ugh! – Krzyknęła Agata wchodząc do kancelarii.
Dorota zdziwiona zachowaniem prawniczki, uniosła tylko brwi w niemym geście zapytania. Brązowowłosa pełna wściekłości nie mogła tego zauważyć i jak burza przeszła do gabinetu głośno trzaskając drzwiami. Jednak Dorota nie byłaby sobą, gdyby nie dowiedziała się o co chodzi. Odczekała chwilę, po czym wraz z ulubioną kawą i kilkoma ciastkami poszła do gabinetu prawniczki. Już chciała coś powiedzieć, jednak Agata była szybsza: 
- Mówiłam Ci, żebyś dał mi w końcu spokój! – powiedziała, stojąc przy oknie, nawet nie patrząc w stronę drzwi
- Chciałam się tylko zapytać czy nie masz może ochoty na kawę.. Ale widzę, że to nie był dobry pomysł… - odparła, chcąc wychodzić
- Dorota! Nie nie, wchodź. Coś się stało? – jej zdenerwowanie nagle przerodziło się w troskę o przyjaciółkę
- To właśnie ja chciałam zapytać… O co Wam tym razem poszło?
- Znowu się mnie czepia. Jak nie o tę sprawę z Okońską to o Huberta… - Westchnęła. – Mam już stanowczo go dosyć. Ciągle tylko awantury o jakieś bzdury.
- Wiesz, ja go naprawdę długo znam ale nie pamiętam, żeby nawet na Marii tak mu zależało jak na Tobie.. – niepewnie powiedziała rudowłosa
Dorota jeszcze nigdy nie widziała, żeby Agata rumieniła się tak, jak podczas tamtej rozmowy.

Trzask! Z rozmyślań o Marku wyrwał ją nagły trzask dochodzący zza okna. W dwóch krokach znalazła się przy szybie i spojrzała na dwa rozbite samochody na dole, z których już wychodzili wściekli właściciele. Szybko zanotowała w myślach, by ostrzec wspólniczkę przed potencjalnymi klientami z problemami z panowaniem nad gniewem. Już miała wychodzić, gdy coś leżącego na podłodze rzuciło jej się w oczy. Szybko rozpoznała złoto-srebrne zdobienia i charakterystyczny napis na stalówce. - Marek miałby zapomnieć o swoim ulubionym piórze? Przecież on się z nim nie rozstawał! – pomyślała biorąc je do ręki.
 
- Agata! Pamiętasz, że dziś idziemy poszukać czegoś na urodziny dla Marka? – krzyknęła Dorota wpadając jak burza do gabinetu ciemnowłosej. 
- Ciszej! Jeszcze on to usłyszy! Poza tym… Dzisiaj? Mam jeszcze dwóch klientów! Nie możemy pójść jutro? – jęknęła Agata w duchu karcąc się, że znowu zapomniała o zaplanowanych zakupach. 
- Bartek? – Janowski na wezwanie Doroty natychmiast wszedł do gabinetu, uniósł ręce w obronnym geście i powiedział: - O nie nie nie, ja z Tobą na zakupy nie pójdę, aż tak szalony jeszcze nie jestem. Przeniosę Ci tych klientów na jutro rano! – I nie czekając na odpowiedź natychmiast wyszedł z gabinetu patronki.
- I tak muszę jeszcze popracować, papierki same się nie wypełnią – postanowiła wyciągnąć swoją ostatnią deskę ratunku 
- Papierki papierkami a przecież prezent ma być wspólny. Ja wiem, że jesteś pracoholiczką, ale ileż można? Wychodzimy – szybko zarządziła Dorota i już po chwili obie mknęły w stronę centrum handlowego.

- Koszula? Nawet nie znasz rozmiaru. – od razu zdetronizowała kolejny w przeciągu ostatniej godziny, pomysł wspólniczki – Zdecydujmy się na coś, bo ja naprawdę mam jeszcze masę papierkowej roboty. 
- Jak jesteś taka mądra, to sama coś wymyśl zamiast wyżywać się na i tak znerwicowanej matce trójki dzieci – skwitowała Dorota i ze zdumieniem przyjęła ciszę. Spojrzała na wspólniczkę, która najwyraźniej nad czymś się zastanawiała, patrząc w nieokreślony punkt w oddali.
- Halo! Ziemia do Agaty! Czy mi się wydaje, czy ja naprawdę wygrałam z Tobą słowną przepychankę? – powiedziała z niedowierzaniem w głowie
- Chyba mam pomysł.. Chodź, wychodzimy. – Agata złapała przyjaciółkę za nadgarstek i wyciągnęła ją ze sklepu. Kilka chwil później były na miejscu.
- Zwariowałaś? Przecież dobre pióro każdy musi sobie dopasować sam. – Dorota spojrzała nieco niepewna na wspólniczkę.
- Jestem pewna, że we dwie coś wymyślimy. Ostatnio wybroniłam właściciela tego sklepiku przed karą za rzekomo nielegalną działalność, w razie czego pójdzie nam na rękę przy wymianie.
- W czym mogę paniom pomóc? – zapytał sprzedawca z miłym uśmiechem. 
Jak się okazało, wybieranie pióra nie było takie proste. Spędziły ponad pół godziny wybierając różne modele, kiedy nagle Agacie w oko rzucił się jeden z modeli. 
- Ten! Zdecydowanie ten! – powiedziała Agata z pewnością w głosie. 
- Nie jest zbyt… ekstrawaganckie jak na Marka? Ja chyba nie odważyłabym się nim pisać – odpowiedziała z wahaniem w głosie wspólniczka
- Zaufaj mi, te będzie idealne

Na wspomnienie tej sytuacji na jej twarzy pojawił się uśmiech, szybko stłumiony przez napływające do jej oczu łzy. Jego tutaj więcej nie będzie. Już nigdy nie będzie mogła się go poradzić przy jakiejś trudniejszej sprawie. Nikt nie będzie wkurzał się na Bartka za każde, nawet najmniejsze spóźnienie. To koniec tych pojedynków na słowa czy spojrzenia, jakie każdego dnia toczyły się w kancelarii. Skończyły się jego ciepłe uśmiechy i jak zawsze błyskotliwe żarty. Kto, jak nie on, pomoże jej z dziurawą oponą pod kancelarią, kiedy znowu zapomni, że na parkingu wciąż nie uprzątnięto szkieł po ostatniej stłuczcie? I wreszcie… Kto ją nieśmiało i delikatnie przytuli, jak porcelanową lalkę, kiedy zmęczona i zrezygnowana wróci z sądu po kolejnej przegranej sprawie? Rozpacz osiągnęła swoje apogeum a po jej policzkach zaczęły spływać łzy bezsilności. Już miała wychodzić z gabinetu Dębskiego, kiedy drzwi otworzyły się z drugiej strony i pojawiła się w nich jej zaskoczona przyjaciółka a zarazem wspólniczka. 
- Dorota? A co Ty tutaj robisz?

środa, 25 czerwca 2014

"Everything has changed" cz.1

Dziękuje, za tyle cudownych komentarzy, za każde słowo za każdy uśmiech - WY jesteście moją siłą napędową, to dzięki wam mam chęć usiąść do pisania, każdy komentarz wywołuje banana na twarzy. Ileż się zmieniło w moim życiu poznając was tutaj, każde rozmowy utwierdzają mnie w przekonaniu, że są na świecie ludzie podobni do mnie - a tutaj na streemo co druga osoba lubi te same seriale, myśli o tym samym i odczuwa to samo. Naprawdę niby tylko serial a wniósł do mojego życia tyle wspaniałych osób. Raz jeszcze dziękuje, że mogłam tutaj dla was tworzyć - brzmi trochę jak pożegnanie, w sumie tak jest muszę już pomału zacząć się żegnać z wami, ale nie opuszczam was na zawsze od czasu do czasu będę odwiedzała streemo ale nie tak czesto jak teraz, z całego serducha kieruje podziękowania do wszystkich poczytujących moje opowiadanie, no kochani odpoczniecie trochę, ale mam nadzieje, że jeszcze zdążę nabazgrać choć jedną część opowiadania! Także, zapraszam do czytania :* Raz jeszcze dziękuje ♥
PS: Przepraszam za chaos ale postaram się go więcej nie wprowadzać. :)




Porozmawiajmy. Myślę, że powinnyśmy porozmawiać. Byłoby dość niezręcznie, gdybym teraz powiedziała, byś, mój Drogi Czytelniku, spojrzał mi w oczy, ale posłuchaj mnie, a raczej przeczytaj to, co chcę Ci przekazać.

Mam dzisiaj dla Ciebie dwa zasadnicze zagadnienia. Skup się. To ważne. Zastanów się. I… spróbuj pomyśleć, co Ty byś zrobił.

Mianowicie: zbieg okoliczności i przeznaczenie. Tak, wiem, dla Ciebie to jedno i to samo. Zresztą, nie tylko dla Ciebie. Wierzysz? Czy wierzysz w choć jedno z tych dwóch wydarzeń? Jestem ciekawa twojej odpowiedzi. Lecz zapewne nigdy jej nie poznam, więc by uściślić moje przemyślenia – wyjaśnię Ci tę różnicę. Otóż, mój Drogi Czytelniku – chcę rzec, iż zbieg okoliczności nie istnieje. On nie ma miejsca. Czymże jest to wydarzenie? Przecież to nic innego jak przeznaczenie, prawda? Rozumiesz? Zbieg okoliczności popycha Cię w otchłań przyszłych wydarzeń. Zbieg okoliczności to przeznaczenie. Ale przecież to równie dobrze może być co innego. Ja sama się gubię. Śmiem twierdzić, że w tej chwili to nie jest istotne. Pragnę tylko namówić Cię, byś wierzył. Możesz to dla mnie zrobić? Zbieg okoliczności czy przeznaczenie? Zbieg okoliczności i przeznaczenie – oto moja pokrętna odpowiedź. Czy ma miejsce, czy w ogóle jest możliwy? Poplątałam się sama, więc nie wiem. I przepraszam za to. Chcę tylko wiedzieć, czy wierzysz? Bo to potrzebne do następnego etapu – pytania, które nie ma prostej odpowiedzi, mimo naszych przypuszczeń.

Prawda czy kłamstwo? Co czujesz do tych dwóch stwierdzeń? Wolisz polegać na prawdzie, czy czerpać zgubną przyjemność z kłamstwa? Odpowiedź jest prosta. Chociaż, czy aby na pewno? Prawda jest jak sztylet, który przebija twoje serce, stopniowo, byś cierpiał. Nigdy nie jest bezbolesna. Zawsze wyrządza krzywdę. Ale spójrz na to z innej strony. Czyż kłamstwo nie działa tak samo? Nie, ono działa inaczej. Jest jeszcze gorsze. Mami Cię, odbiera zmysły, obiecuje wiele nieosiągalnych rzeczy – podczas gdy tak naprawdę nie ma nic, jest zerem, jest prawdą, która upadła. Również jest sztyletem. Kłamstwo po obnażeniu zadaje jedną ranę. Głęboką i nie do zagojenia. To nieznikająca blizna, która będzie prześladować Cię do końca twoich dni. W efekcie końcowym: prawda czy kłamstwo? I tak ucierpisz. Prawda jest bolesna. Właśnie ją otrzymujesz. I cierpisz. Ale to chyba lepsze, prawda? Lepsze niż przekonanie, że kłamstwem zatuszujesz każde katusze.

Kolejne pytania, nowe pytania czekające na odpowiedzi. A stare wciąż się ich domagają. Więc powiedz mi, mój Drogi Czytelniku, czy już wiesz, jaką drogę masz obrać? To twój wybór. Twoja szansa. Decyzja zmieniająca wszystko. Zastanów się dobrze. Ponownie się skup. I odpowiedź. Nie ma odwrotu. Możesz zrobić to raz. Tylko raz. Pamiętaj. 



***


Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, a kiedy otoczyła go ramionami wyszeptała wprost do jego ust:
 - Kocham Cię.. - w jego oczach narodził się strach. Nie oczekiwał takiego wyznania, nawet nie wiedział co miał powiedzieć. Nie chciał jej zranić, mimo, że z pozoru wydawała się zimną i oschłą, w środku była krucha i delikatna. Nie potrafił też odwzajemnić tego uczucia. Po pierwszej wspólnie spędzonej nocy nie wiedział jeszcze, że przyzwyczai się do jej obecności, ale nie darzył ją miłością - była bo była. Nie musiał szukać bo barach kolejnych zdobyczy. Miał jedną, która mogła być o każdej porze dnia i nocy. Mimo iż nie mieszkał z Moniką, była stałą bywalczynią w jego mieszkaniu. Od roku jest wrakiem człowieka, którego mimo wszystko ktoś pokochał. Od roku każdy wieczór spędza upijając się w domu, by potem trafić do łóżka z Moniką. Wiedział, że kiedyś w końcu będzie musiał usłyszeć od niej te dwa słowa, które zaburzą budującą się wizje jego związku. Czuł jak strach ściska jego żołądek.
 - A ty..ty mnie kochasz? - zapytała jeżdżąc palcem po jego klatce. Spojrzał na nią i bez słowa opuścił łóżko. Przestraszony tym co może powiedzieć, bądź czego nie powie i ją urazi wyszedł z sypialni dopinając koszule, pozostawiając partnerkę w łóżku. Zacisnęła dłonie na kołdrze i walcząc z zbierającymi się do jej oczu łzami próbowała zasnąć. W tym czasie on chodził z jednego baru do drugiego upijając się do nieprzytomności. Z każdym kolejnym kieliszkiem wlanym w siebie jego głowa otwierała się na bolesne dla niego wspomnienia. Z każdym spojrzeniem na drżące dłonie widział na nich krew. Chciał krzyczeć, chciał powstrzymać napływające wspomnienia, ale nie potrafił z nimi walczyć. Wybiegł z baru zataczając się. Jego myśli krzyczały, a on krzyczał razem z nimi. Stojąc na środku chodnika z jego piersi wydobył się krzyk rozpaczy. Wzrok wszystkich przechodni skierowany był na nim. Zamknął oczy i próbował resztkami sił uwolnić się od koszmarnych wspomnień. Od momentu który zmienił jego życie. Rozejrzał się dookoła. Starał się uciekać przed spojrzeniami przechodniów. Biegł ile sił w nogach przed siebie, ale jego myśli wciąż powtarzały to samo "winny". Alkohol dawał mu się we znaki i dobiegając do Wisły, zwrócił cały wypity alkohol. Świat mu wirował, serce waliło w klatce, tętno przyśpieszyło. Zbliżył się krawędzi i kołysząc się, pragnął by wpaść do wody i raz na zawsze uwolnić się od dręczących go wspomnień.

***



- Jest podobny do ojca - oznajmił Andrzej pochylający się nad łóżeczkiem - ma tylko twoje oczy.
 - Czy ty po śmierci mamy długo tęskniłeś?
 - Przez cały czas tęsknie - pogłaskał główkę Kacperka - ilekroć spojrzę na Ciebie widzę jej oczy i uśmiech, wtedy czuje jakby wciąż tu była. 
- Każdego ranka, gdy Kacperek leży przy mnie przyglądam mu się uważnie doszukując się choćby najmniejszego podobieństwa do ojca, ale nie potrafię przypomnieć jak on wyglądał, patrze na fotografie i widzę nieznajomą mi osobę. Czy to znaczy, że zapomniałam?
 - Jesteś zmęczona, większość uwagi skupiasz na synku, to normalne, że czasami zdarzy Ci się zapomnieć - położył dłoń na jej ramieniu. 
- Może, nie wiem - wzruszyła ramionami - przyjechałam do Ciebie by zapytać się czy z Zosią nie zajmiecie się Kacprem pod moją nieobecność. 
- Wyjeżdżasz gdzieś?
 - Można tak powiedzieć, zajmuje się dość dużą sprawą - skłamała, nie chciała by jej ojciec dowiedział się, że dalej prowadzi własne dochodzenie w związku z samobójstwem męża. 
- Tylko nie przemęczaj się i wygraj te rozprawę. 
- Opiekujcie się nim, gdyby coś się działo zadzwoń - ucałowała ojca i żegnając się z synem opuściła rodzinny dom Przybyszów. 

Weszła do jej warszawskiego mieszkania, które było jedną wielką tablicą informacji. Ściany obklejone były setkami artykułów, na podłodze walało się kilkadziesiąt zdjęć, leżąca na kanapie mapa w większości była zamazana czerwonym flamastrem. Brunetka rozejrzała się dookoła, mimo słonecznej pogody za oknem w pomieszczeniu było ciemno, musiała ukrywać przed całym światem prowadzone od roku dochodzenie. Gdy ktoś przychodził do niej w odwiedziny starała się wymyślać dość sensowną wymówkę, albo po prostu nie otwierała drzwi. Działała na własną rękę nie potrzebowała nadopiekuńczej Doroty, ani rozgadanego Bartka przez którego tej dochodzenie ujrzałoby światło dzienne i cały misterny plan poszedł by się walić. Musiała być ostrożna, nie mogła popełnić żadnego złego ruchu. W całej tej układance wciąż brakowało pojedynczych puzzli, które ułożyły by spójną całość. Gdy już myślała, że odnalazła drogę do prawdy, jeden z pozostałych dowodów nie pasował do reszty i wracała do punktu wyjścia. Tak wyglądał jej ostatni rok, zaraz po pracy odbierała synka od Gawronów tłumacząc się remontem w mieszkaniu. Wiedziała jednak, że "remont "wiecznie trwać nie będzie i wynajmowała opiekunkę tylko na kilka godzin kiedy to przebywała w sądzie. Wtedy jednak wszystkie dowody wrzucała w kartony i chowała gdzie tylko się dało, by zaraz po powrocie do mieszkania znów wszystko wypakowywać. Było to męczące, musiała latać między dzieckiem a papierami. Jej ostateczną deską ratunku by w spokoju dokończyć dochodzenie był Bydgoszcz. Wiedziała, że tam zajmą się dobrze jej synem, a jej ojciec spędzi trochę więcej czasu z wnuczkiem.

- Już - krzyknęłam do słuchawki, Dorota od razu zrozumiała i po niespełna dziesięciu minutach była przed kamienicą. Przy każdym kolejnym skurczu brunetka zaciskała dłoń na wszystkim co miała pod ręką od gałki zmiany biegów po tapicerkę. Rudowłosa zaparkowała wóz przy pawilonie pogotowia.
 - Zaraz będę - pędziła w kierunku drzwi i krzyczała ile sił w płucach - Pomocy. Kobieta rodzi. 
Cały personel pielęgniarek i lekarza wybiegli przed budynek by pomóc dostać się na oddział. W ciągu paru minut Agata znalazła się na porodówce w czystej koszuli skręcając się z bólu. Położna zmierzyła wzrokiem Agatę, która złapała Dorotę za rękę, a następnie potrząsnęła głową z niedowierzania.
 - Nie mówiłaś, że to tak boli - odezwała się z pretensją po chwili. 
- Oczywiście, że mówiłam. 
- Ale nie, że aż tak bardzo. 
- Dziwnie, żeby nie bolało jak taka głowa - dłońmi ukazała wielkość główki dziecka - próbuje się przedostać przez taką dziurkę - na usta Agaty na chwile wkradł się uśmiech, który momentalnie zmienił się w grymas bólu. 
- No dobrze pani Agato - powiedział lekarz - teraz będzie pani parła. I tak z najlepszą przyjaciółką, ściskając jej dłonie i krzycząc ile sił w płucach Agata urodziła chłopczyka. 
- Jeju.. - szepnęła uradowana przyjaciółka - no spójrz tylko jaki jest podobny do ojc..- ugryzła się w język. - Wiem - odparła Agata przez ściśnięte gardło - widzę.. - szepnęła z wilgotnymi oczami.



Przebudziła się w środku nocy czując skurcz żołądka, natychmiastową czynnością po przebudzeniu było zerknięcie do łóżeczka. Przeszedł ją dziwny dreszcz spowodowany brakiem dziecka w łóżeczku, wiedziała, że jest bezpieczny ale jej przeczucie nie dawało jej spokoju. Wybrała numer do ojca. Jeden, drugi, trzeci, czwarty sygnał i cisza. Denerwowała się jeszcze bardziej. Spojrzała na zegarek dochodziła trzecia, nie dawała za wygraną i raz jeszcze próbowała dodzwonić się do ojca.
- Halo? - zapytał zaspany Przybysz - coś się stało?
 - Chciałam tylko..dzwonie by upewnić się, czy wszystko dobrze - jej głos zadrżał.
- Córcia idź już spać i się nie martw, Kacperek grzecznie śpi - rozłączył się. Zapewnienia ojca nic jej nie dały, jej przeczucie roztrzaskiwało jej wnętrze, czuła w każdym nerwie jej ciała, że coś się stanie. Jednak modliła się w duchu by jej przeczucie choć raz się myliło, by to wszystko wywołane było tęsknotą. Odkładając telefon na stolik, strąciła ramkę ze zdjęciem. Szkło z ramki rozbiło się na kilkaset drobnych części. Wyciągnęła fotografie z ramki i przyjrzała się uważnie towarzyszącej jej osobie. Nie mogła wyobrazić sobie, go w tym pomieszczeniu, stojącego przed nią z uśmiechem jak na zdjęciu. Nie potrafiła nawet przypomnieć sobie tego uczucia jakim go darzyła. Raz jeszcze rozejrzała się po pomieszczeniu, nie wiedziała już dla kogo to wszystko robi - dla siebie, jego czy ich synka.

*** 
Cały przemoczony wszedł do mieszkania zostawiając po sobie mokre ślady. Zajrzał do sypialni w której poprzedniej nocy jeszcze spała jego partnerka - O ile jeszcze jesteśmy razem - pomyślał siadając na fotel. Przypominał sobie zajście z poprzedniej nocy. Dom, bar, kolejny i kolejny, krzyk i Wisła, do której de facto nie wpadł. Jakby nadprzyrodzona siła nie pozwoliła odejść mu z tego świata, jakby jego pokutą było, życie z koszmarem wspomnień.

Obudził się rankiem na łodzi zacumowanej do brzegu. Rozejrzał się dookoła - był tam gdzie był. Tylko zamiast pływać martwy w Wiśle, stoi na łodzi. 
- Nawet zabić się nie potrafię - rzekł do siebie wychodząc z łodzi. Do firmy nie miał po co iść, córeczka szefa już pewnie poskarżyła się i Ryszard Filipowicz  czeka go rozmowa na temat tego jak bardzo zranił jego córkę i jeżeli nadal chce pracować w firmie musi przeprosić jego jedyną i ukochaną córeczkę. A na to siły nie miał. Nie miał siły na moralną naukę Zmierzał do baru by się upić i zapomnieć.

Dotknął dłonią skroni i pod palcami wyczuł niewielkiej ilości guza. W drugiej dłoni obracał telefon. Mimo wielkiej chęci wylądowania w łóżku z Moniką nie wybrał do niej numeru. Rzucił urządzeniem o ścianę i przejechał dłońmi po zmęczonej twarzy. Bał się zasnąć, nie chciał zostać obudzony kolejnym koszmarem. Bał się zamknąć na ułamek sekundy oczy, by nie ukazały się wspomnienia. Rzucił w kąt przemoczone ubranie i leżąc na łóżku zmęczenie dawało się we znaki. Starał się nie zasnąć, ale z każdą kolejną sekundą jego powieki stawały się coraz cięższe.

Każdy krok zostawiał ślady krwi na podłodze. Drżał. Szedł przed siebie po omacku wyszukując pstryczka światła. Gdy dotarł do łazienki, zapalił światło i z przymkniętymi powiekami zbliżył się do umywalki, odkręcił wodę i przejechał kilkakrotnie dłońmi twarz. Uniósł głowę ku górze i otwierając powieki krzyknął. Jego twarz pokryta była krwią spojrzał na dłonie i ponownie wydał z siebie okrzyk rozpaczy. Woda w kranie zmieniła się w strumień krwi, próbował zakręcić korek jednak bezskutecznie, ponownie spojrzał w lustro i ujrzał setkę obcych mu ludzi krzyczących wciąż te same słowo - winny!



Zbudził się zlany potem, rozejrzał się dookoła. Za oknami już świtało. Zerwał się z łóżka i pędził do łazienki by ogarnąć się do wyjścia. Z panicznym strachem odkręcił wodę i przemył twarz. Kilkakrotnie nim wszedł pod prysznic rozejrzał się dookoła czy aby sen nie stanie się rzeczywistością. Po dwóch kwadransach był już w drodze do firmy. W drzwiach kawiarni przed firmą zderzył się z równie pędzącą brunetką. Pech chciał, że całą zawartość kubka wylał na jej koszule. 
- Jak chodzisz palancie? - zbulwersowała się brunetka 
- To niech pani uważa gdzie chodzi - rzekł oschle, wycierając swoją aktówkę.
 - A więc to moja wina?
 - W drzwiach pierwszeństwo mają osoby wychodzące. 
- I kobiety! - spojrzał na niego tymi niebieskimi oczami. Zatonął w nich tracąc trzeźwy rozsądek.
 - Chyba faktycznie to moja wina - rzekł podając jej chusteczkę - przepraszam. Może poda mi pani swój numer zrekompensuje się za zniszczoną koszule?
 - To nie będzie konieczne.
 - Jednak nalegam - brunetka wyciągnęła z portfela wizytówkę - Agata Przybysz? 
- Mecenas Agata Przybysz - przyłożyła palec do wizytówki - a z kim ja mam przyjemność? 
- Marek. 
- Marek..? - zapytała próbując wyciągnąć od nieznajomego nazwisko. 
- Tylko Marek. 
- A więc tylko Marku, fajnie się rozmawia ale muszę już iść - uśmiechnęła się, choć miała ochotę udusić go za to, że nabił jej kolejne spóźnienie. 
- Dębski - rzekł do odchodzącej już brunetki. Przybysz odwróciła się i uniosła pytająco brew 
- Marek Dębski.
- Zapamiętam panie Dębski - odwróciła się na pięcie i szła przed siebie. 

Jeszcze wtedy nie wiedzieli ile zmieni w ich życiu to przypadkowe spotkanie.

niedziela, 22 czerwca 2014

Opowiadanie Magdy - "Może to był błąd?"



Już skomentowałam na streemo, ale powiem jeszcze raz :) Podoba mi się Twój intrygujący język i tak lekko budujesz przemyślenia :D "Może to był błąd?" - lubię, gdy jakieś zdanie się tak przewija w prologach/opowiadaniach :) Czekam na coś od Ciebie :)
I jeszcze jedno: witamy na pokładzie! :D

D.

Czuwka! Jestem tu z Wami już dosyć długo ale przez brak nawyku do komentowania, mało mnie widać. Ostrzegam, debiutuję. Szczerze przyznam, że potrzebuję Waszej opinii i 'nie boję się nawet klapsów' :P Wręcz przeciwnie, pomogą mi. Napisałabym coś więcej ale boję się, że popsuję więc.. Zapraszam.


Może to błąd? – pomyślała, kiedy w jej drzwiach stanął wysoki brunet. Poczuła nagły skurcz w sercu a chwilę później oblewającą ją Jak to się stało, że zdołał przebić się przez jej tak skrupulatnie i dokładnie stawiany mur, który miał ją chronić przed wszelkimi emocjami? Już chciała tak po prostu zamknąć przed nim drzwi jednak jej wątpliwości szybko zostały zagłuszone przez pocałunek, który zupełnie odebrał jej zdolność trzeźwego myślenia.
Może to błąd? – pomyślała leżąc na jego klatce piersiowej, przykryta jedynie cienką, satynową pościelą, która nosiła na sobie jeszcze zapach namiętności sprzed kilkunastu chwil. Wsłuchując się w coraz spokojniejsze bicie jego serca powtarzała sobie w myślach, że to musi być ten facet. Nie, to JEST ten mężczyzna! To przy nim po raz pierwszy poczuła się tak naprawdę bezpieczna i to właśnie on sprawiał, że na jej zwykle surowym obliczu zaczynał jaśnieć uśmiech. – Marek? – zawahała się nagle przestając kreślić niewidzialne kółeczka, które od dłuższej chwili pojawiały się na jego piersi. On jakby wyczuwając niepewność w głosie kobiety, objął ją mocniej ramieniem i spojrzał w jej błękitne tęczówki. – Kocham Cię – powiedział a w jej oczach przez chwilę zamigotało przerażenie, które szybko ustąpiło miejsca bezgranicznemu zaufaniu. – Ja Ciebie też – wyznała cichutko. Twarz adwokata natychmiast pojaśniała i ani się spostrzegła a jego usta spoczęły na jej ustach. Po chwili jednak przerwała pocałunek by spojrzeć mu prosto w oczy. – Kocham Cię – I jakby czerpiąc siłę z tego wyznania to ona tym razem zbliżyła się do niego.
Może to błąd? – pomyślała, wybierając mu drogi zegarek na urodziny. Od kilku dni jest dziwnie zamyślony, szybciej wychodzi z łóżka, coraz mniej ma dla niej czasu. Coś zaczęło się dziać od ostatniej kolacji u Doroty, ale na każde pytanie On zdawkowo odpowiada, że wszystko w porządku i nie potrzebnie się martwi. Czy naprawdę myśli, że jestem taka głupia? Przecież każda kobieta, nawet nie w moim zawodzie, zauważyłaby zmianę w jego zachowaniu. Z drugiej strony, to przecież jest TEN mężczyzna. Kocha ją, sam tak powiedział. Nie okłamałby jej prosto w oczy, przecież by to wyczuła… W takim razie… Co się z nim dzieje?
Może to błąd? – pomyślała, chwilę po swoim postanowieniu. Słysząc otwierające się drzwi od łazienki i ciężkie kroki mokrych stóp zmierzające w jej stronę, natychmiast udała zainteresowanie dokumentem czytanym w laptopie. Moment później poczuła jego rozgrzane wargi na swojej szyi, oddała się temu uczuciu. Poczuła się, jakby nic się nie stało, jakby wszystko było tak, jak dawniej. – Kto to był? – zapytał swoim niskim, zmysłowym głosem jakby dla zasady, skupiając się raczej na jej ciele niźli na jej odpowiedzi. Przeszedł ją dreszcz. W jej głowie rozpoczęła się galopada myśli. Powiedzieć prawdę i zniszczyć to, co właśnie udało im się odbudować czy może…? Dalsze rozmyślanie przerwały jej niezwykle subtelne usta mecenasa, które rozpoczęły wędrówkę po jej obojczyku. – Cholera, pieprzyć to! – pomyślała a po chwili, tym razem już na głos powiedziała: - Jakieś dzieci bawią się domofonem.
Może to błąd? – pomyślała. Ale teraz już za późno, powiedziała to na głos. Bo przecież co by było, gdyby tamtego dnia nie skłamała i powiedziała prawdę? Jego oczy, ta bezkresna głębia, nagle zaczęła ją świdrować wzrokiem. Jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach tyle zdziwienia wymieszanego ze zdenerwowaniem. – A stanęła? – rzucił wściekły w przestrzeń i nie słysząc odpowiedzi, ponownie starał się zagłębić w akta sprawy w laptopie. Nie spojrzał na nią. A gdyby tak właśnie zrobił, zauważyłby jak na twarzy pani prokurator malują się tysiące emocji. Od wściekłości spowodowanej awanturą, poprzez ogromny żal, kończąc na poczuciu winy. – Tak, stanęła.
Może to był błąd? – pomyślała, siedząc w krześle z kieliszkiem wina w ręku. Zaczęła analizować swoją sytuację na spokojnie, weszła w swój tryb prokuratorski i przejrzała w głowie wszystkie ich wspólne momenty. Kochała go, to pewne. Kto by pomyślał, że pani prokurator jest zdolna do takich uczuć. Na co dzień, podczas rozpraw zimna i bezwzględna a w domu, spokojna i uległa. Tylko jemu. Kiedyś usłyszała pewne zdanie, które nagle wypłynęło, jak gdyby specjalnie przyszykowane na tę właśnie chwilę: „Kiedy kochasz prawdziwie przestaje zależeć Ci na sobie, myślisz o szczęściu tej drugiej osoby. Nawet, jeśli oznaczałoby to Wasze rozstanie.”
To stanowczo był błąd, że stanęłam na drodze do ich szczęścia.

piątek, 20 czerwca 2014

"Everything has changed" PROLOG!

Cześć kochani! ;*
Przychodzę do was z kolejnym "dużym" opowiadaniem. Fabuła jest dość skomplikowana, przynajmniej na początku może być, ale z każdą kolejną częścią mam nadzieje, że zrozumiecie. No i to opowiadanie nie jest wizją kolejnego sezonu. No to zamiast skończyć poprzednie opowiadania zabieram się za nowe, ale korzystam póki wena sprzyja i chcę współpracować. Dedykacja leci w kierunku Dream, której zawdzięczam ulepszony początek. Zapraszam do czytania i liczę na szczere opinie.

Chciałabym Ci o czymś opowiedzieć, ale najpierw musisz sobie zadać zasadnicze pytanie: Czy boisz się śmierci? Czy boisz się tego, co jest po niej? Ktoś mądry powiedział kiedyś, że „ludzie boją się umierać, bo odczuwają lęk przed nieznanym”. Czy w twoim przypadku działa ta sama zasada? Pewnie tak jest, lecz zapewniam Cię, że twoje myśli nęka jeszcze inna sprawa. Głębsza, ważniejsza i tak naprawdę nie do ogarnięcia. Boisz się miłości? Czy tego, jak potrafi zranić? Wierzysz w przeznaczenie? Spójrz w przeszłość. Pomyśl o dzieciństwie. Zastanów się nad bajkami. Czyż nie każda bajka jest prawdziwa? Przeszukaj w szufladkach pamięci wszystko, co inne – co samo w sobie jest magią. Wszędzie jest magia, przecież wiesz. Ale wróć do meritum. Czy ktoś kiedykolwiek znalazł eliksir na miłość? Albo inaczej: Czy ktoś kiedykolwiek potrafił z niej wyleczyć? Uwierz mi. Będziesz badać miliony bajek, miliony historii i za każdym razem będziesz myśleć, że już masz odpowiedź – kiedy okaże się, iż jednak nie można w żaden sposób przywołać miłości. Bo ona jest magią. Najsilniejszą magią. ON kiedyś powiedział, że jeśli znajdziesz przepis na miłość, znajdziesz przepis na wszystko. Dlatego nikt nie jest doskonały, bo do dzisiaj nikomu nie udało się tego uczynić. I powiem Ci jeszcze coś. Tylko dzieci to rozumieją. Niepojęte, prawda? Tylko ci, w których pozostała nutka wiary, potrafią to zgłębić. I masz wielkie szczęście, posiadając dziecko z takim ‘darem’, ale masz jeszcze większe szczęście, gdy potrafisz rozeznać się w tym wszystkim sam. No więc zastanów się. Stań naprzeciw tego pytania i pomyśl, czego boisz się bardziej? Miłości czy śmierci? Mam nadzieję, że znajdziesz odpowiedź. Nim będzie za późno…

***

Był wieczór. Trzydziestoletnia kobieta o rumianych policzkach i ciemnych do ramion włosach przypatrywała się bezchmurnemu niebu, przyozdobionemu tysiącem migoczących gwiazd. W jednej dłoni trzymała trzy białe lilie,drugą dłoń położyła na jej powiększony brzuch. Silny powiew wiatru rozwiewał, jej ciemne kosmyki włosów we wszystkie możliwe strony. Przymknęła powieki i przez chwilę wsłuchiwała się w melodyjnie szumiące drzewa. Poprawiła torbę i odwróciwszy wzrok od gwiazd pchnęła zardzewiałą bramkę. Stanęła na brukowej ciemnej drodze oświetlanej tylko światłem zniczy. Zrobiła jeden, krok potem następny i z każdym kolejnym krokiem była coraz bliżej. Dochodząc do miejsca docelowego, jej uwagę przykuł jeden z dwóch nagrobków. Na marmurowej płycie ułożyła trzy lilie, jego ulubione kwiaty. Mimo, że ich nie lubiła, zawsze cieszyła się gdy dostawała je od niego. A teraz chciała by i on dostał je od niej, tuż obok lilii postawiła zapalonego znicza. Wzięła kilka głębszych wdechów by uspokoić zbierające się do oczu łzy. Gdy przestała płakać na jej usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo cię teraz potrzebuje - głos ugrzązł w jej gardle, a twarz natychmiastowo zmarkotniała. Jej oczy - smutne i załzawione - rzuciły ukradkowe spojrzenie napisom wyrytym w płycie nagrobkowej.
"Spoczywaj w spokoju"
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała cicho, tak cicho, że jej szept zagłuszył zmagający się wiatr - Poddałeś się, już nigdy nie będziesz mógł poczuć dotyku dziecka, nie będziesz mógł otrzeć jego łez - kontynuowała, a w jej oczach pojawiały się nowe łzy. Przymknęła powieki, szepcząc coś po cichu - coś co przypominało modlitwę. Poczuła ciepło czyjeś dłoni na ramieniu, następnie ktoś objął ją w tali i położył podbródek na jej ramieniu.
- Zawsze będę przy tobie - przy was.
Usłyszała cichy i znajomy szept w swoim uchu. Serce od razu mocniej zabiło. Uśmiechnęła się przez łzy. Wiedziała, że to co się teraz dzieje to tylko i wyłącznie wytwór jej wyobraźni, ale naiwnie wierzyła, że to wszystko okaże się koszmarem, z którego zaraz się wybudzi przy jego boku. Położyła dłoń na którym jeszcze przed chwilą czuła ciepło jego dotyku, jednak napotkała tam pustkę. Wszystko zniknęło, nawet ciepło jego dłoni, pozostawiając ją z ujmującym chłodem.
- Nadal nie potrafię uwierzyć, że już nigdy w życiu cię nie zobaczę.
Ciepłe krople łez, których nie potrafiła zatrzymać, spływały po jej policzkach upadając na marmurową płytę. Czuła jak cała nadzieja, która nosiła w sobie, rozpada się na małe kawałeczki. Nadzieja, która każdej nocy pozwalała jej spokojnie zasnąć z myślą, że rano obudzi się w jego objęciach. Wierzyła, że to z nim będzie zwiedzać krańce świata, że to przy nim spełni wszystkie marzenia.
- Obiecuje, że odnajdę tych którzy są za to odpowiedzialni i pomszczę twoją śmierć. Stracą wszystko na czym im najbardziej zależy - ostatnie słowo wypowiedziała niesłyszalnym już szeptem - obiecuje.

Pinky

Opowiadanie Two of us - PROLOG

Prolog 

Głowę rozsadzał szum rozbijających się o siebie myśli. Nie chciała ich słuchać, miała dość rozważania wszystkiego wciąż i na nowo od początku. Miała dość ostatnich miesięcy i wszystkiego co się w trakcie nich wydarzyło.
Zatrzasnęła drzwi i z przyjemnością zanurzyła się w otulająca ciemność wnętrza. Szukając po omacku haczyka, odwiesiła klucze i torebkę, która niezręcznie wylądowała na podłodze. Co z tego? Pomyślała rzucając obok niej płaszcz i potykając się o fałdy tkaniny sunęła dalej w głąb pomieszczenia. Niezdarnie siłowała się z upartym zamkiem spódnicy, próbując pozbyć się drażniącego odzienia. Zmęczona jego oporem opadła na kanapę przyciskając pulsującą skroń do szorstkiej tkaniny zagłówka.
Cisza... Wąskie smugi światła nachalnie wdzierające się przez szpary żaluzji przyciągały wzrok, przez chwile skupiając myśli wokół pomarańczowej poświaty sunącej podłoga w kierunku stolika. Cisza... Dzwoniąca w uszach cisza i zdjęcia, papiery, notatki, dokumenty, fakty ostatnich miesięcy zalegające na oświetlonym zdradziecką smugą światła, meblu. Szarpnęła ciało nerwowym impulsem i zrzucając po drodze dolne części garderoby, zniknęła za drzwiami łazienki.
Nerwowo przekręciła kurek z gorącą wodą i czując jak lepka para okleja jej skórę i zacieśnia pole widzenia, opadła na podłogę ukrywając się w mglistym szumie pomieszczenia. Przez krótką, błogą chwilę siedziała delektując się dźwiękiem wody, który zagłuszał myśli i koił rozdrażnione zmysły. Jednak nie trwało to długo i beznadziejna świadomość ostatnich wydarzeń dopadła ją na nowo.
Po co było to wszystkoKolejna wygrana sprawa? Triumfująca sprawiedliwość i zaspokojona empatia? Tylko dlaczego nie czuję się jak zwycięzca, najmniejszego uczucia radości, nawet minimalnego dreszczu... nic. Nic, poza uczuciem kolejnej porażki. Wyplątała się z zawilgotniałej bluzki i pozwalając by parzące krople wody płynęły po plecach weszła pod prysznic. Przeklęte uczucie. To ono pcha mnie w kierunku tych wszystkich idiotycznych wyborów i zawsze, kiedy wydaje mi się, że już wszystko sobie poukładałam, już się z tym uporałam, ono powraca ze zdwojoną siłą. Skąd to się bierze? Ta niezdolność do odpuszczania czegokolwiek i jednocześnie choćby rozważenia myśli, że mogłabym się mylić... Nie chciałam się mylić... Powoli kształtu zaczęła nabierać spychana w głąb świadomości gorzka prawda. Naiwnie chciałam żeby okazał się być tym człowiekiem, którego kiedyś kochałam. Bo przecież nie mogłam kochać przestępcy, nie mogłam dać się wykorzystać, nie mogłam stracić wszystkiego tak zwyczajnie, bez celu... tak naiwnie... a przegrałam kolejny raz, przegrałam z samą sobą. Ze złością trąciła kurek drastycznie zmieniając temperaturę wody i czując jak otrzeźwiająca tortura przywraca ją do życia, wyszła spod prysznica. Owinęła się ręcznikiem i z nadzieją, że za drzwiami ujrzy już tylko znajomą, bezpieczną pustkę pomieszczenia, nacisnęła klamkę.
Nie zniknęły. Triumfalnie leżały oświetlone pomarańczowym reflektorem nocnego światła. Nacisnęła włącznik przerywając to przedstawienie białą poświatą, równomiernie wypełniającą całe wnętrze. Z kuchennej szafki wygrzebała stary karton i przyklękając przy stoliku jednym ruchem zgarnęła dręczącą stertę papierów do jego wnętrza. Zamknęła wieko nawet nie spoglądając do środka i z satysfakcją wcisnęła pakunek w ciemny kąt przedpokoju. Rozejrzała się po mieszkaniu badając każdy element. Pusty stolik, kanapa, równo przysunięte krzesła, stojące na baczność książki. Podeszła do półki i wyciągnęła jedną. Przez chwilę przyglądając się pozostałym, dołożyła kolejną i jeszcze jedną płytę. Zbiory cisnęła w kąt przedpokoju w ślad za spoczywającymi na dnie kartonu aktami ostatniej sprawy. Wyraźnie uspokojona zamienia mokry ręcznik na luźną koszulkę i wyjmując z lodówki nie do końca jeszcze pustą butelkę wina, przelała jej zawartość do kieliszka.
Z przyjemnością zanurzyła usta w chłodnej cieczy i powoli przełykając alkohol, z mroźnym uczuciem rozpływającym się w ciele zapominała o ostatnich wydarzeniach, gdy wzrok padł na stojące na toaletce pudełko. Odstawiła kieliszek i chwytając w dłoń kasetkę wyrzuciła na zewnątrz całą jej zawartość. Błyskotki rozsypały się zdobiąc blat migotliwym blaskiem i wyróżniającą się matową fakturą niewielkiego pudełeczka. Niechętnie podniosła je i nieznacznie uchylając zajrzała do wnętrza. Pierścionek połyskiwał zaznaczając swoją obecność. Zatrzasnęła je natychmiast i zaciskając w dłoni przez chwilę rozważała sytuację, po czym wrzuciła palący przedmiot do kartonu z niechcianą przeszłością i szczelnie zamknęła go zaklejając szarą taśmą.
Wróciła do stołu i podciągając kolana pod brodę przysiadła na krześle. Chłód kieliszka na nowo przyjemnie rozchodził się po dłoni. Spojrzała na rozrzuconą na blacie biżuterię. Miniaturowe artefakty wspomnień. Prezent z okazji zaliczonej aplikacji, złoty łańcuszek pamiętał jeszcze pierwsza komunię a te kolczyki należały kiedyś do mamy. Z uśmiechem sięgnęła po pierścionek z pojedynczym kamykiem. Ten kupiła sobie sama w nagrodę po beznadziejnej ale wygranej sprawie. Pamiątki z podróży, trochę nic nie znaczących ale ładnych drobiazgów i wisiorek, który próbowała omijać wzrokiem... Czy on też był już wspomnieniem?

Niedziela jest dla starych i zmęczonych, niedziela jest dla małżeństw, niedziela jest dla szczęśliwie zakochanych. Samotni sami są sobie winni, a niedziela jest karą dla winnych. W tym rozległym dniu tyle jest miejsca na miłość, na odpoczynek, na radość, co na cierpienie, na celebrowanie cierpienia. Nigdy nie kochałam ciebie bardziej niż w niedzielę”.
A.K.

Kolejna zmiana pozycji i jeszcze jedno znużone uderzenie głowy o poduszkę. Czemu noce są tak długie? Szarpnięta nagłym ruchem kołdra, wylądowała na podłodze strącając po drodze rozłożony na stoliku kalendarz. June... to znaczy czerwiec widniało na górze zapełnionej drobnym pismem kartki. Ktokolwiek wymyślił czerwcowe noce musiał nigdy nie być samotnym. Gorące powietrze nawet teraz po zmroku wdzierało się do ciemnego pomieszczenia wypełniając wszystkie kąty swoim kleistym, zielonym zapachem. Na zewnątrz wszystko buchało rozgorączkowanym życiem. Drzewa wyciągały ku granatowej otchłani swoje zazielenione gałęzie a rozweselona młodzież lepkie dłonie pachnące alkoholem. Przez uchylone okno słychać było ich niewybredne okrzyki.
Alkohol, to jest to. Uniosła się z wygniecionej bezsennością pościeli i powędrowała do kuchni po szklankę zimnego od lodu whisky.
Za rozgrzaną okienna szybą, przy której przystanęła sącząc drinka, wibrowało letnie życie Warszawy: rozświetlone ulice, szum tramwajów i wesołe okrzyki młodzieży, dochodzące spod pobliskiego sklepu nocnego.
Szli rozbawioną gromadą szturchając się i wykrzykując niewybredne docinki. Nie świętowali niczyich urodzin, matury czy zdanych egzaminów. Był weekend, późny gorący czerwiec i kto mógł celebrował go z przyjaciółmi. W cieniu przystanku odłączyła się od grupy para nastolatków. Zamyślona nad szklanką alkoholu obserwatorka, spostrzegła jak chłopak usiłuje złapać dziewczynę, próbując wciągnąć ją głębiej w mrok zacieniającego zadaszenia. Broniła się niezdarnie ale najzwyczajniej ta zabawa sprawiała jej przyjemność, gdyż nawet tutaj, za okienną szybą dało się słyszeć jej dźwięczny śmiech. Przegrywający młodzieniec prawdopodobnie chciał już odpuścić, gdy nastolatka niespodziewanie poddała się wpadając w jego ramiona. Zapewne w chwile potem otrzymał namiętną nagrodę a jego dłonie swobodnie mogły wędrować po kwiecistej, letniej sukience. Jednak przedstawienie skończyło się przedwcześnie, urwane kurtyną przejeżdżającego tramwaju.
Dopiła ostatni, przyjemnie zimny łyk i przemierzyła wzrokiem przestrzeń pokoju. Rozświetlone ulicznym światłem kanciaste linie mebli, odznaczały się na tle ciemności. Wymięta kołdra niszczyła graficzny rysunek stolika pokrywając w nieładzie jego powierzchnie. Dzisiejszej nocy nie zmięła jej namiętność a bezsenna, spragniona samotność. Rozgrzane prześcieradło przynosiło niespokojne sny pełne wspomnień, które w chwilę po przebudzeniu pozostawiały po sobie poczucie winy i nie do końca zdefiniowany żal do samej siebie. Nie mogłam postąpić inaczej. Ale tym razem cena była bardziej dotkliwa...
Przysiadła na brzegu łóżka odstawiając szklankę na wolnym fragmencie blatu i ściągnęła kołdrę odsłaniając resztę powierzchni stolika. Śmiechy nocnych weselników rozdzierały nużącą, duszną ciszę. Wcisnęła twarz w fałdy kołdry w poszukiwaniu choćby częściowego ukojenia zmysłów. Tkanina pachniała słodko proszkiem do prania wymieszanym z perfumami. Ani śladu wyczekiwanego ostrego zapachu. Czego się spodziewała. Nie było go tutaj od tygodni. Meble i sprzęty powoli zapominały o jego istnieniu. Poduszki straciły zapach jego wody toaletowej a butelka po winie, które przyniósł ostatniego wieczora, zapewne odbijała teraz rozgwieżdżone niebo, zalegając gdzieś zupełnie zbędna. Tylko w pamięci wspomnienia wspólnych chwil były nadal nieznośnie jaskrawe nie pozwalając zasnąć w takie noce jak ta. Dręczyły ją ale też z żalem myślała, że kiedyś mogły by zniknąć. Nasycała się nimi i wtulała w nie, rozważając przegraną rzeczywistość.
Gdyby w tej chwili chciał jej teraz i tutaj, nie pytała by o nic, bo rozsądek z każdym dniem topniał niczym majowy śnieg. Wygłodniała tęskniła za jego zwyczajną obecnością. Za skradzionym pocałunkiem, potwierdzającym niewypowiedzianą myśl jak kropka na końcu zdania. Jak mogłam wtedy wątpić w te drobne objawy uczucia. Myślała. Teraz zamieniła by wszystkie puste noce na jeden wieczór z tamtą niepewnością w jego bliskości. Czy to możliwe, że zmarnowałam tamte chwile?

środa, 18 czerwca 2014

"I know you" cz. 14

Cześć i czołem kochani! :*
Przybywam z czternastą już częścią opowiadania, jest mi niezmiernie miło, że coraz więcej przybywa komentujących moje opowiadanie, jest to naprawdę cudowne bo nic tak jak wasze komentarze nie uskrzydla mnie do pracy nad kolejnymi częściami. Osobiście nie jestem w pełni zadowolona z tej części, ale mam nadzieje, że coś znajdzie się w opowiadaniu co wam się spodoba. Nie przedłużając zapraszam do opowiadania. Ach no dedykacja, oczywiście tym komentującym i poczytującym :)
Buźka kochani! ;*
PS: Teraz to macie bardzo dużo Marka. Większość opowiadania jest pisane w jego osobie, chciałam wlepić trochę tajemnicy która mi nie wyszła pewnie jak zwykle :D A opowiadanie, z części na część ostatnio robi się coraz gorsze. :<
Pinky
________________________

"I know you" cz.14

Telefon milczał od kiedy udała się na spotkanie. Martwiłem się - znowu! Białe ściany korytarza, po którym wędrowałem sprawiały, że czułem się coraz bardziej jak wariat, brakowało tylko lekarzy w białych fartuchach, pokoju z pojedynczą pryczą - oczywiście z białymi ścianami - i kaftana bezpieczeństwa. Chodziłem z jednego końca korytarza na drugi. Mijało mnie kilkanaście osób, po których wyrazie twarzy mogłem dojść do wniosku, że już mnie wzięli za niezrównoważonego psychicznie. Chyba nawet byłem wariatem, bo szaleńcze byłem w niej zakochany. Szalałem na jej punkcie. Wszystkie myśli skupione były na jej osobie. Teraz mogę przyznać, że w pewien sposób jestem psycholem. Co ta kobieta ze mną robi? To ja miałem rozdawać karty, ale zmieniona Agata nie pozwoli na to. Tym razem to ona rozdaje karty. Gdzie w tym wszystkim jest dawny niezależny Marek? Stałem się potulny i z uśmiechem na twarzy przyjmuje każdą jej decyzje. Czas nas zmienił, ale najbardziej zmieniło nas przeznaczenie. Przeznaczenie które ponownie pokierowało nas na jedną drogę. Na drogę prawdziwej i jedynej miłości. Tylko od nas zależy jak to wszystko się potoczy. Tylko my jesteśmy teraz odpowiedzialni za przyszłość. Tylko ona i ja.

Spojrzałem na wyświetlacz telefonu - zero wiadomości. Nie chciałem zasypywać jej kolejną setką połączeń i wiadomości, ale nie dlatego, że się nie martwiłem wręcz przeciwnie cały się telepałem ze strachu o nią - albo z zazdrości? Nie to nie możliwe, by tym spotkaniem była randka. Na pewno jest to spotkanie z.. no właśnie z kim? Łukasz jest w więzieniu, Alicja też odpada, więc kto? Świadek? A może jednak jest jakiś mężczyzna? To jest cholernie frustrujące, że Agata działa na własną rękę. Chyba nigdy nie nauczy się współpracować, zawsze działa indywidualnie co nie zawsze jest opłacalne i bezpieczne. Nie raz przez jej tajemnice i nieoficjalnie prowadzone śledztwa wpadała w kłopoty. Ona naprawdę uwielbia chyba przyciągać do siebie kłopoty. Wyszedłem przed hotel, podchodząc do krawędzi schodów i przystając, wsłuchiwałem się w tętniące życiem miasto, przy okazji rozglądając się za brunetką. Gdy ją ujrzałem zamarłem w bezruchu. Serce niebezpiecznie przyspieszyło. Wysiadła z granatowej osobówki, przyjrzałem się kierowcy, ale nie była to znana mi osoba. Z uśmiechem na twarzy kroczyła w moim kierunku. Zwolniła kroku gdy znajdowała się dwa schodki niżej. 
- Co ty tutaj robisz? - zapytała wciąż uśmiechnięta.
- Stoję, oddycham, podziwiam - splotłem ręce na klatce.
- Wydaje mi się, że z balkonu masz dużo lepszy widok. 
- Być może, ale ten tutaj widok jest wyjątkowy - uniosłem zawadiacko brew.
- No to ty sobie podziwiaj, ja idę do siebie - poklepała mnie po ramieniu, a po moim ciele przeszedł przyjemny prąd.
- Kto to był? - zapytałem, gdy mnie mijała.
- Ale kto? 
- No ten kto Cie odwiózł - mój głos zadrżał. 
- Znajomy - zbliżyła się - chyba nie jesteś zazdrosny? 
- Ja zazdrosny? To nie w moim stylu - każde kolejne słowo pogrążało mnie przez drżenie głosu. Spojrzałem nerwowo na zegarek. - robi się już późno, a chciałem jeszcze popracować. 
- Jasne.. - poklepała mnie po policzku i odwracając się na pięcie znikała za drzwiami hotelowymi. Spojrzałem w niebo wypuszczając głośno powietrze. Może za szybko zrobiłem sobie nadzieje, ale przecież pocałowaliśmy się - żeby to raz. Być może dla niej były to nic nieznaczące pocałunki - nie to nie możliwe. W takim razie skoro jest szansa, że wciąż do mnie coś czuje to skąd się wziął ten facet. Raczej powinienem zadać sobie inne pytanie : Kim jest ten facet? W każdym bądź razie, nie jesteśmy razem, ona jest dorosła i ma prawo aby się z kimś spotkać. Nie rozumiem, tylko czemu jest wobec mnie taka tajemnicza.

Otworzyłem na oścież drzwi do swojego pokoju, wślizgnąłem się do ciemnego pokoju i po raz kolejny tego dnia wziąłem głęboki oddech. Rozejrzałem się dookoła próbując odnaleźć włącznik światła. Zbliżyłem się do ściany i nim wcisnąłem włącznik, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je i moim oczom ukazała się uśmiechnięta brunetka z plikiem papierów.
- Nie przeszkadzam? - spytała
- Jasne, że nie. Wejdź.
- To nie będzie konieczne - podała mi pliczek dokumentów.
- Co to? - przejrzałem kilka pierwszych kartek.
- Podobno chciałeś popracować - uśmiechnęła się - to pracuj, a ja idę do baru jakbyś mnie szukał.
- Myślałem, że razem popracujemy.
- Za dużo myślisz Mareczku - puściła mi oko i nim zdążyłem jakkolwiek zareagować była już na końcu korytarza. Przed oczyma ukazał mi się kolejny obraz Agaty w towarzystwie innych mężczyzn. Uczucie zazdrości ściskało mój żołądek. Rzuciłem na szafkę papiery i dogoniłem brunetkę na schodach.
- Wiesz, jakoś naszła mnie ochota na drinka - uśmiechnąłem się - będzie mi się lepiej pracować.

Siedziałem skulony nad szklanką szkockiej. Musiałem posiedzieć i wypić jednego albo i trzy drinki. Widok jej wysiadającej z auta nieznajomego sprawiał, że miałem ochotę jak najszybciej się upić i wymazać ten obraz z mojej głowy. Gdy zauważyła, że patrze w ciecz w szklance, uniosła drinka do ust.
- Wszystko w porządku? - zamoczyła usta w trunku, robiła to w tak zmysłowy sposób, że miałem ochotę tu i teraz ją pocałować - żeby tylko pocałować.
- Tak, tak - odpowiedziałem natychmiastowo. Zamówiłem kolejnego drinka dla siebie i brunetki. Nie obyło się bez nachalnych mężczyzn dosiadających się do jej boku. Wszystkich skutecznie przegoniłem, prócz jednego, który niestety nie dawał za wygraną i na każdym kroku flirtował z Agatą.
- Pan tak każdą kobietę podrywa? - zapytałem barmana.
- Tylko te najładniejsze - nawet na mnie nie spojrzał. Wciąż przyglądał się brunetce, a ona mu. Opuszkiem palców jeździła po krawędzi szklanki. Z każdą sekundą coraz bardziej się we mnie gotowało.
- Chyba dużo takich musiało tutaj być - rzekłem oschle.
- Ta pani jest pierwszą - krew mi wrzała. Musiałem zareagować.
- Idziemy, mamy jeszcze masę roboty - gdy ta jednak wciąż siedziała przy barze, chwyciłem ją przerzucając przez ramię i opuściliśmy bar wchodząc do windy.
- Puść mnie do cholery! - krzyczała uderzając pięściami w moje plecy od kiedy wyszliśmy z baru. Postawiłem ją gdy winda zamknęła drzwi - co to miało znaczyć do cholery?
- Ratowałem Cię.
- Nie potrzebowałam pomocy - uderzyła mnie w tors. Każdy jej atak złości powodował, że na mojej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech.
- Wolałem jednak nie pozostawiać Cię na pastwę tego napalonego barmana.
- I co tak teraz będziesz ratował mnie przed wszystkimi facetami, którzy się do mnie zbliżą.
- Na odległość mniejszą niż metr.
- To chore - przewróciła oczami - jesteś zazdrosny!
- Od razu zazdrosny, po prostu nie chcę byś zrobiła coś głupiego - odrzekłem niezwykle spokojnie, zbliżając się do niej.
- Może pozwolisz, że sama będę decydować, co jest głupie a co nie? - spojrzała mi w oczy - jak na razie to ty jesteś głupi i ta twoja chora zazdrość.
- Wypraszam sobie, jestem inteligentnym, przystojnym mecenasem - poprawiłem krawat. Ona zbliżyła się do mnie i stając na palcach szepnęła do ucha:
- Tylko się nie zakochaj - zaraz po tym jak drzwi się otworzyły wysiadała z windy i przyśpieszonym krokiem zmierzała do swojego pokoju. Szedłem za nią przyglądając się jak uwodzicielko kołysała biodrami.
- Nie możesz znaleźć klucza? - zapytałem.
- Nie odzywaj się do mnie - przeszukiwała nerwowo torebkę. Wzruszyłem ramionami i rozbawiony udałem się do swojego pokoju.
- Jakbyś jednak potrzebowała pomocy, to wiesz gdzie mnie znaleźć.
- Poradzę sobie. Najwyżej spędzę noc z barmanem - znieruchomiałem i w dwóch krokach znalazłem się ponownie na korytarzu - a ty nie idziesz do swojego pokoju?
- Całkiem przypadkiem odnalazłem twoją zgubę w mojej kieszeni.
- Całkiem przypadkiem? - uśmiechnęła się odwracając do mnie twarzą.
- Mógłbym Ci oddać, ale nie ma nic za darmo.
- Nic za darmo? - zbliżyła się do mnie. Najpierw chwyciła za krawat luzując go, ściągnęła go i powiesiła na swojej szyi. Jej drobne dłonie zabrały się teraz za guziki. Po moim ciele przeszedł dreszcz, żeby to jeden. Było ich tysiące, gdy jej dłonie błądziły po torsie, karku i włosach. Zsunęła marynarkę z moich ramion stając na palcach musnęła kącik ust, sprawiając, że jeszcze bardziej drżałem. Położyłem dłoń na jej plecach i przysunąłem ją jeszcze bardziej do siebie. Zbliżyła usta do moich ust, przymknąłem powieki oczekując jej słodkich ust.
- Palant - rzekła rozbawiona i zwinnym ruchem zabrała kartę do pokoju i wyswobodziła się z moich objęć wchodząc do pokoju. Długi oddech. Przystanąłem niepewnie przy jej drzwiach. Moja zawieszona w powietrzu dłoń drżała, już zbierałem się do tego by zapukać i dokończyć to co w tak brutalny sposób rozpoczęła. Jednak moja podświadomość nakazywała bym poczekał.
- Dobranoc - szepnąłem i udałem się do swojego pokoju. 

Przecierając zaspane oczy miałem dziwne wrażenie, że jestem spóźniony. Chwyciłem leżący w stercie papierów telefon i spojrzałem na niego.
- Świetnie - zerwałem się z łóżka jak poparzony i wskoczyłem pod prysznic. Lodowate strumienie wody sprawiły, że tak szybko jak wskoczyłem pod prysznic, tak z niego wyskoczyłem. Przekręciłem korek ciepłej wody i ponownie wskoczyłem pod prysznic. Zmierzwiłem mokre włosy, pobudzając zaspany jeszcze umysł. Po jakże szybkim prysznicu, tak samo szybko przygotowałem się do wyjścia. Całą drogę do auta zastanawiałem się jakim cudem mogłem zaspać. Zawsze pamiętałem o budziku, czasami budzę się nawet nim zadzwoni. Od kiedy otworzyłem powieki miałem dość dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Oby nie było to coś złego. Westchnąłem głośno wsiadając do auta. W więzieniu miałem być pół godziny temu, telefon Agaty nie odpowiadał - jak zwykle zresztą. Dociskając pedał gazu od razu pojechałem do firmy. Zaparkowałem auto przed wielkim szklanym wieżowcem. Wysiadając z samochodu od razu udałem się w stronę drzwi, w których wpadł na mnie pędzący facet. Zaklnąłem pod nosem i poprawiając torbę podszedłem do ochroniarza.
- Niektórzy ludzie powinni bardziej uważać.
- Pan Wojciech śpieszył się na spotkanie.
- Wojciech?
- Wiceprezes firmy. A pan do kogo?
- Mecenas Marek Dębski. Jestem obrońcą pana Łukasza.
- Wiceprezes właśnie udał się na spotkanie z prawnikami, a raczej z atrakcyjną panią mecenas. Jak wczoraj przyjechał z nią do biura to do wieczora z niego nie wyszli. Bóg wie co tam robili - spojrzałem na ochroniarza pytająco.
- Pan Wojtek jest kobieciarzem i sprowadza sobie często kobiety do biura - rozejrzał się dookoła - ale ta była wyjątkowo atrakcyjna. Jakbym zdobył taką to nigdy bym nie pozwolił jej odejść.
- Którędy do gabinetu pani Alicji Stolarskiej? - nie miałem ochoty słuchać opowieści o życiu "uczuciowym" wiceprezesa.
- Żony szefa nie ma, ma spotkanie z Niemcami. Jakiś duży przetarg szykują. Ale jeśli pan chcę to może poczekać w bufecie.
- Dziękuje - minąłem go po czym po chwili odwróciłem się nagle olśniony. Skoro wie tak dużo o życiu wiceprezesa, to na pewno wie co dzieje się w całej firmie - Chciałbym się zapytać, czy w ostatnim czasie nikt nie groził panu Łukaszowi?
- Ależ skąd pracuje tutaj czterdzieści lat, kiedy dziadek prezesa zakładał firmę był to mały budyneczek, jednak z roku na rok powiększał się o kolejne piętra, ale największy sukces odniósł pan Łukasz. Wypłyną z biznesem na zagraniczne wody, jego firma to maszynka do robienia pieniędzy.
- Nie miał żadnych wrogów?
- Jedynymi wrogami byli prezesi firm, którym się nie powodziło. Ale to nie możliwe by podrzucili narkotyki prezesowi. Tutaj pracują zaufani pracownicy. A prezes do świętych przecież w  przeszłości nie należał, sam byłem świadkiem jak dawno temu policja znalazła przy nim narkotyki.
- To jeszcze raz dziękuje, ale jakby panu coś się przypomniało to proszę zadzwonić dobrze? - wręczyłem wizytówkę i mijając go udałem się do bufetu. Oczekiwałem na Alicje godzinę, wlałem w siebie chyba trzy filiżanki kawy.
- Ochroniarz mówił, że cie tutaj znajdę - musnęła mnie w policzek i dosiadła się do stolika zamawiając filiżankę kawy - a gdzie Agata?
- Chyba u Łukasza - wzruszyłem ramionami.
- Mogłam się tego spodziewać - rzekła drwiąco. Spojrzałem na nią pytająco - nie ważne. Macie już coś co pomoże Łukaszowi?
- Na tym etapie nie mamy nic. Nie miał wrogów, nikt mu nie groził. W dokumentach firmy czysto, brak powiązań z mafią.
- A mimo to jest oskarżony o współpracę z mafią.
- Jeden eksport tylko jest powiązany z mafią, ale na tym dokumencie nie ma podpisu Łukasza - otworzyłem notatnik - tylko niejakiej Aleksandry Ślęzak. 
- Pokaż mi ten papier - przyjrzała się zapełnionej kartce - to niemożliwe by podpisała to Olka, ona nie pracuje od roku w tej firmie.
- Czyli ktoś w waszej firmie próbuje wrobić nie tylko Łukasza, ale i firmę. Nie masz podejrzeń kto to mógłby być? Albo kto się ostatnio podejrzanie zachowywał?
- Nie, nie wiem.. - zamoczyła usta w kawie, wciąż przyglądając się mi - chociaż.
- Chociaż co?
- Ostatnio Wojtek zachowuje się dość dziwnie, od kiedy Łukasz wylądował w więzieniu więcej go nie ma w tej firmie niż jest. 
- Myślisz, że wrobiłby przyjaciela.. - Alicja wzruszyła ramionami - ...z zazdrości?
- Co masz na myśli? 
- Chyba Ciebie i Wojtka coś łączyło. Łukasz was podobno przyłapał.
- Skąd o tym wiesz? - zapytała oburzona - nie poczekaj, zgadnę. Agata.
- Nie ważne skąd wiem. Wojtek mógłby mieć powód do zemsty.
- Nie wiem jakich głupot ci naopowiadała Agata, ale nie sypiałam z Wojtkiem. Przynajmniej nie z własnej woli.
- Czy ty coś sugerujesz? 
- Wojtek zgwałcił mnie. Gdy chciałam o tym powiedzieć zagroził, że ma dowody na to, że zdradzam ważne informacje konkurencyjnym firmą.
- A zdradzałaś? 
- Nie, ale dowody były zmanipulowane i nie dałabym rady ich podważyć. 
- A jak zareagował Łukasz, gdy zobaczył to co zobaczył?
- Był wściekły, chciał za wszelką cenę pozbyć się Wojtka. Odgrażał mu, że doniesie na jego czarne interesy. Łukasz szykował się do ważnego przetargu z Norwegami i nic nie powiedział o tym Wojtkowi, który uważał, że ten kontrakt pociągnie firmę na dno. Łukasz nie chciał go słuchać i padły słowa z ust Gołębiewskiego "nie dopuszczę do tego by ta firma poszła na dno". Dalszy ciąg znasz.
- A co z rozwodem?
- Jakim znowu rozwodem?
- Łukasz chciał się rozwieść.
- Co Agata Ci tak powiedziała? - odstawiła filiżankę na stół i nerwowo stukała paznokciami w stół - może nie należałam do świętych. Ale nigdy świadomie i z własnej woli nie zdradziłam Łukasza. Ona zawsze była zazdrosna o relacje między mną a Łukaszem. Wybrał mnie a nie ją. Ale gdybyś nie pojawił się ty, byłaby z Łukaszem.
- Nie rozumiem.
- Nim jeszcze poznałeś Agatę, między nią a Łukaszem było coś czego nie było można nazwać zwykłą przyjaźnią. Gdy jednak weszłam do ich życia, on zaczął więcej czasu spędzać ze mną odsuwając na drugi plan Agatę. Próbowała nas nawet skłócić, wymyślając historyjkę, że zdradziłam go z jego kuzynem. Czego ani ja, ani Dawid nie potwierdziliśmy. Wtedy poznała Ciebie i zakochała się, ale ten idiota zaczął wtedy przez nią brać.
- Przez nią?
- Oświadczył się jej, ale odrzuciła oświadczyny, proponując mu tylko przyjaźń. Nie zdziwiłabym się naprawdę gdyby te jego wyjazdy służbowe nie kończyły się tylko na kawie. Widzę jak się zachowuje gdy ktoś o niej wspomni, pamiętam jak na nią patrzył. Mimo, że kocha mnie, nigdy nie przestał jej kochać. Ona to po prostu wykorzystuje przeciwko mnie. Manipuluje nim jak tylko chcę - każde jej słowo przyprawiało mnie o nieprzyjemny dreszcz. Czułem jak żołądek zaciska się z zazdrości. Zacisnąłem pięść i przygryzając dolną wargę wsłuchiwałem się w dalszą wypowiedź Alicji - nie tylko manipuluje nim, ale i tobą. Jesteś jej marionetką.
- Przestań - wstałem i uderzyłem dłonią w stół - przestań pieprzyć!
- Niedługo sam się przekonasz - odpowiedziała spokojnie popijając kawę. Wyszedłem z bufetu nerwowo poprawiając torbę. Kulminacja negatywnych emocji, niebezpiecznie zbliżała się do wybuchu. Modliłem się tylko, by jak najszybciej dojechać do hotelu. Chciałem poznać prawdę, którą ukrywała od kiedy się poznaliśmy.  Spojrzałem na zegarek. Powoli zbliżała się czwarta, dość długo siedziałem w firmie. Starałem się przez cały czas opanowywać emocje. 

Pewnym krokiem pokonywałem korytarz zmierzając do jej drzwi. Przed oczami ukazywał się już obraz naszej kłótni, krzyk, trzaski drzwi i.. złość nagle przeminęła. Ujrzałem ją w zwiewnej czarnej sukni. Włosy opadały jej na ramiona. Wyglądała zjawiskowo.
- Byliśmy umówieni? - zapytałem zbliżając się do niej.
- Ja tak, nie wiem jak ty - poprawiła sukienkę.
- Idziesz tak na spotkanie z klientem?
- Nie jadę do restauracji.
- Tak wcześnie?
- To przesłuchanie? - spojrzała na mnie - w takim razie gdzie byłeś, jak cie nie było?
- Byłem w firmie - i wtedy kolejne fale złości zaczęły uderzać we mnie niczym pociski z pistoletu - dowiedziałem się interesujących rzeczy.
- Doprawdy? Na jaki temat?
- Twój. 
- Mój?
- Tak twój. Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, o oświadczynach Łukasza, albo inaczej.. - zbliżyłem się do niej - ..czy kiedykolwiek zamierzałaś mi o tym powiedzieć?
- O czym ty mówisz?
- Łukasz Ci się oświadczył, jak byliśmy już razem.
- No i co oświadczył się, nie przyjęłam i co w związku z tym? 
- Nie powiedziałaś też, że byliście bardzo blisko.
- Teraz będziesz wylewał żale przeszłości? Idź do Alicji na pewno Cię pocieszy zresztą nie pierwszy raz.
- Posuwasz się za daleko.
- A rozumiem twoja przyjaciółeczka pewnie powiedziała, że sypiałam z Łukaszem, że miałam romans a ty łyknąłeś wszystko bo przecież zawsze jej wierzyłeś. Ona taka idealna, nieskazitelna.. - przerwała zbliżając się krok do mnie -.. było trzeba z nią wziąć ślub. Teraz żegnam jestem umówiona.

Nie byłem zły - byłem wściekły. Miałem ochotę rozwalić wszystko co mi tylko trafi do ręki. Opierałem się o chłodną ścianę budynku stojąc na balkonie. Miałem dość. Serdecznie dość tych tajemnic. Cały czas mnie okłamuje. Gdy tylko odkrywam jej tajemnice atakuje mnie słownie. Ostatnio między nami było dobrze, nie myślałem o błędach przeszłości, staraliśmy - a przynajmniej ja się starałem - odbudować tę relacje, ale musiały się pojawić tajemnice - musiały!! Było po północy gdy ktoś po drugiej stronie drzwi próbował się dostać do środka. Spodziewałem się, kim jest ta osoba - ba byłem pewny! Uchyliłem drzwi i spojrzałem na zdenerwowaną brunetkę.
- No proszę, proszę. Czyżby mecenas Przybysz, skruszona stała u mych drzwi?
- Daruj sobie. Chciałabym pożyczyć twoje auto jutro, muszę dojechać w jedno miejsce.
- Mogę Cię zawieźć. 
- Nie dziękuje, poradzę sobie. Pożyczysz mi auto?
- Mogłabyś mi chociaż powiedzieć po co i gdzie się wybierasz?
- W odpowiednim czasie, więc jak dasz mi te auto?
- No nie wiem, nie wiem..
- Wiesz, co łaski bez. Poradzę sobie i bez twojego auta - machnęła ręką i poszła do swojego pokoju. 

Przesiedziałem pół nocy gapiąc się w niewidzialny punkt na ścianie. Moje myśli nieustanie krążyły, wokół jednej osoby, a konkretnie Agaty. Siedziała w mojej głowie i nie zamierzała nawet z niej wyjść, każde nawet te miłe wspomnienie sprawiało, że czułem narastającą złość. Która zdwajała się ze wspomnieniem słów Alicji. Za oknami zaczynało pojawiać się już słońce. Pierwsze promienie słoneczne przedzierały się przez żaluzje, padając na moje plecy. Powieki stawały się coraz cięższe, aż zasnąłem. 

***

Przebudziłam się, nawet nie pamiętam kiedy przysnęłam. Znajdowałam się w łóżku, na którym walała się sterta papierów. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam po pokoju. Zegarek wiszący na ścianie wskazywał godzinę piątą trzydzieści. Mam do spotkania jeszcze godzinę. Najpierw udałam się pod prysznic, następnie nałożyłam lekki makijaż i opuściłam hotel. Jak na tak wczesną porę ruch na ulicach, był dość spory. Wsiadałam do taksówki i udałam się w wyznaczone miejsce, z którego musiałam przejść kolejne kilka metrów, by dostać się do miejsca docelowego. Rozejrzałam się wokół byłam w dość odludnym parczku na obrzeżach miasta. Oczekiwałam przybycia towarzysza, po kwadransie rozpoznałam stojący na poboczu samochód i rozglądając się wcześniej wsiadłam do auta.
- To już nie jest tylko sprawa o narkotyki - spojrzałam na kopertę, którą wręczył mi kierowca - to jest również sprawa o morderstwo. 


czwartek, 12 czerwca 2014

Los jest ślepy. cz.II

- Los jest ślepy -
cz. II


Nawet długa wyszła ta część :) Jeszcze raz dziękuję za te motywujące komentarze, które sprawiają, że chce mi się pisać :) Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do czytania!

  
The struggles I'm facing,
The chances I'm taking
Sometimes they knock me down but
No, I'm not breaking
I may not know it
But these are the moments that
I'm gonna remember most yeah
Just gotta keep going
And I,
I got to be strong
Just keep pushing on”

Nienawiść jest jak fala. Jak lwy morskie pędzące do brzegu. Czasami masz wrażenie, że wybuchniesz, że wykrzyczysz to wszystko – jak bardzo nienawidzisz. Ale to tylko pozory. Fala szybko zbliża się do brzegu i już ma uderzyć, kiedy nagle natrafia na przeszkodę. Niewidzialna bariera blokuje jej siłę, więc jedynie opada – powoli i bezwładnie. Coś zabija jej zapał, niszczy jej pewność. I tak samo jest z wybuchem nienawiści. Ona się kumuluje, chce się uwolnić, ale nie może – co nie znaczy, że ten moment nie nadejdzie. Kiedyś eksploduje i pochłonie całe dobro wokół siebie.

Podjechała pod domek letniskowy i zgasiła silnik. Wzięła kilka głębokich oddechów, zabrała siatkę z zakupami z siedzenia, potem wysiadła. Skierowała się ku drewnianym drzwiom. Można by powiedzieć, że w środku nikogo nie ma, gdyby nie to, że nikłe światełko sączyło się przez okiennice z kuchni. Jedyny ślad życia w tym miejscu.
Nacisnęła klamkę, a gdy to nie poskutkowało, cicho zapukała, czekając, aż jej otworzy. Kilka sekund później usłyszała dźwięk przekręcanych zamków, a on stanął przed nią. Uśmiechnął się, ale ona nie miała siły na takie drobiazgi. Wyminęła go i pewnym krokiem weszła do pomieszczenia. Położyła reklamówkę na blacie i zaczęła wyciągać z niej kolejne produkty. Czuła, jak się zbliża, jak zatrzymuje się blisko niej. Żołądek podszedł jej do gardła. Nerwowo przełknęła ślinę, próbując zrzucić z twarzy pojawiający się grymas. Z wielkim wysiłkiem przekształciła go w uśmiech.
- Dziękuję – wyszeptał, stając stanowczo zbyt blisko niej. Nie rozumiała, co się dzieje. Odkąd przejęła się jego zniknięciem, on… zrobił sobie nadzieję? Mogła to tak nazywać? Sama nie wiedziała, ale przerażało ją jego zachowanie. Niebezpiecznie się przysuwał ku jej ciału, więc szybkim ruchem przesunęła się w bok. Nie śpiesząc się, wkładała zakupy do szafek. Bała się tego, co może nastąpić za moment, więc, nie czekając na rozwój wydarzeń, odparła:
- Nie pozwalaj sobie za dużo. – Liczyła, że jej głos nie zabrzmiał zbyt srogo, ale wystarczająco dobitnie. Nie chciała pogarszać sytuacji. Teraz, kiedy wiedziała już zbyt wiele, nie mogła sobie pozwolić na niewłaściwy ruch. Chciała zdobyć to, do czego uparcie dążyła. Jak widać – po trupach. Zdezorientowany, spojrzał na nią, na moment go wmurowało. Ale nie odsunął się. On również czegoś chciał. A ona w żadnym razie nie miała zamiaru mu tego dać. – Może porozmawiamy o tym porwaniu? – zaczęła, próbując rozpaczliwie uzyskać informacje. Poczuła, jak jego dłoń zacisnęła się na jej talii. O nie, tego już za wiele!, krzyczały jej myśli. Natychmiast się wyrwała.
- Ale Agata… - wymruczał kuszącym tonem.
- Posłuchaj mnie uważnie – wysyczała. – Nic, podkreślam: nic, nas już nie łączy. – Popatrzyła mu uważnie w oczy. - Więc przestań, do jasnej cholery! – Słowa odbijały się od ściany, a Hubert patrzył na nią to wściekły, to napalony. On nie odpuszczał. Jego źrenice się rozszerzyły i zrobił kilka kroków w jej kierunku. Potrząsnęła z zaskoczeniem głową. To nie działo się naprawdę. Nie mogło. Powoli odsuwała się w tył. Chciała stąd wyjść, ale natrafiła na zimny materiał ściany. Nie, nie, nie. Błagam nie., bezsilnie krzyczała w myślach. Widziała, jak podchodzi, jak przyciska ją do ściany.
- Przestań! – wyrzuciła z siebie, gdy próbowała się wyrwać. Szarpała się, ale nic nie mogła zrobić. Poczuła jego stanowcze wargi na swoich, a łzy rozpaczy stoczyły się po policzkach. Nie było w tym nic miłego. Nie wiedziała, czy wcześniej całował inaczej, czy po prostu ten niesmak zdarzenia ją odrzucał, ale naprawdę była wściekła. Wściekła i słaba. Płacz przybrał na sile, więc gdy jego usta chwytały jej, czuł słone krople muskające jego skórę. W którymś momencie postanowił chyba dać jej chwilę wytchnienia, bowiem odzyskała oddech, a krew ponowie dopłynęła do jej mózgu. Znowu mogła się wyrywać i znowu było to bezcelowe. Przywarł swoim ciałem do jej ciała i szykował się do kolejnego pocałunku.
- Przestań, przestań, przestań! – Wiedziała, że przegrała. Łzy szybko ozdobiły jej twarz, praktycznie szlochała. – Błagam… - dodała, kiedy niemal chwytał jej wargi. Z braku sił ostatni raz go odepchnęła. Tym razem nie trzymał jej tak mocno, więc na moment się uwolniła. Ale wciąż była w kropce. Pierwszy, i pewnie ostatni, raz w życiu, ktoś jej wysłuchał. Nie Hubert, ale ktoś inny. I właśnie w tej wolnej sekundzie, kiedy dzielił ich niespełna metr, ruszyła pędem do auta, pośpiesznie zabierając kluczyki z pobliskiej szafki. Był tuż za nią. Biegł. Już ją łapał i wtedy upadł. Zapadł się w błoto, które pozostało po ostatniej burzy. Wsiadła do auta i wsadziła kluczyk do stacyjki. Nawet nie obracając głowy w tył, odjechała. Zobaczyła jedynie zarys jego sylwetki w lusterku, kiedy ginął w mroku, goniąc jej samochód.


***

- Brak mi słów na ciebie! – krzyknęła zrezygnowana, pędząc przez korytarz. Wpadła do gabinetu i odwróciła się w jego stronę.
- Nie od dziś wiadomo, że kobiety tracą mowę na mój widok, ale żeby pani Mecenas się do tego przyznała -  rzekł rozmarzonym tonem, po czym wniósł oczy ku górze. – Nie sądziłem, że doczekam takiej chwili. – Udał, że wyciera pojedynczą łzę z policzka.
- Nie dodawaj sobie za dużo – fuknęła, patrząc na niego ze zdenerwowaniem.
- Ja tylko przedstawiam zgromadzone przeze mnie fakty, pani Mecenas. – Spojrzał jej głęboko w oczy i z uśmieszkiem na ustach odparł: - No, ale chyba nie zaprzeczysz, że tak jest. – Przez moment prowadzili niemą bitwę spojrzeń. Agata ze złością potrząsnęła dłońmi.
- Nienawidzę cię – wysyczała powoli. – Nienawidzę.
Zamrugał powiekami i zbliżył się do niej nieznacznie.
- Nie mów tak – wyszeptał udawanym, zmartwionym tonem. – Ranisz moje serce. – Zaśmiała się przez moment. Dobrze wiedziała, że za wszelką ceną chciał ją pocieszyć. Starał się to zrobić od kilku minut, ale jak na razie tylko skutecznie ją denerwował.
- I dobrze! – Kąciki jej ust poszybowały wyżej.
- Chociaż jakby się nad tym zastanowić… - zaczął – …to można by polemizować nad tymi słowami. –Przybysz uniosła pytająco brwi, a on uśmiechnął się zwycięsko. – Założę się, że nie wytrzymałabyś bez moich pocałunków, ba!, beze mnie – zaakcentował słowo ‘mnie’ – nawet dnia.
- Pfff, już to robiłam.
- Ale nie wtedy, kiedy miałaś mnie obok, a nie mogłaś być bliżej. – Patrzył, jak na jej twarz wkrada się mała oznaka zdumienia. – Widzisz, już teraz za mną tęsknisz – zatriumfował tym zdaniem. W kobiecie ukształtowały się kolejne pokłady furii. Świadoma była tego, że ma rację, ale jak to na nią przystało – za nic w świecie się do tego nie przyznała.
- Umowa stoi! – odpowiedziała. – Zobaczymy, czy będziesz się tak szczerzył, jak przegrasz.
- Albo jak ty przegrasz – zwycięska myśl pojawiła się w jego świadomości, kiedy zniknął za drzwiami dzielącymi ich światy.

***

Czas był wyjątkowo kapryśny. Agata spoglądała na zegar co kilka chwil, a on wciąż uparcie pokazywał tę samą cyfrę.  Sekundy przeradzały się w minuty, minuty w godziny, a godziny… do takiej jednostki jeszcze nie doszła, ale była pewna, że jak poprzednie będzie się dłużyła i wskaże nie mniej niż dzień oczekiwań. Niby wskazówki się przesuwały, tykanie nie ustawało, a mimo to nadal trwała w miejscu. Czas się zatrzymał i aktualnie nie miał najmniejszego zamiaru ponownie płynąć. Tak to właśnie z nim było. Był jak motyl. Nieustannie trzepotał kolorowymi skrzydłami, przykuwając uwagę wszystkich wokół. Gromadził ich dookoła siebie. Wtedy unosił się i odlatywał, a oni wszyscy ruszali w popłochu, pragnąc za wszelką cenę go dogonić. Oni wszyscy gonili życie. Spieszyli się. I w sumie to nic dobrego im z tego nie wychodziło, tylko ukrócili sobie je o kilkanaście chwil. Ale były też momenty, kiedy ten piękny owad siadał na kwiatku. Rozpościerał swoje atuty i ukazywał ich tęczowe barwy. I wówczas każdy zatrzymywał się i wpatrywał w te kolory, zupełnie zapominając o otaczającym go świecie. O świecie, który nadal tętnił życiem, mimo iż pozornie czas się zatrzymał. Ale jak to mówią: Pozory mylą, więc i ich wszystkich myliły. Ten motyl odbierał im istnienie kawałeczek po kawałeczku, a wkrótce mieli całkowicie zniknąć. Kiedy on się stawał w miejscu, oni robili to samo. Cudowne wydarzenie muskały ich twarze, przywoływały myśli, wkradały się do podświadomości – usilnie próbując uświadomić zauroczonym o tym, że uciekają, że przemijają, że nigdy nie powracają. Ale oni byli głusi na takie zawołania. Wszystko przechodziło im koło nosa. Dla nich życie było jak wiatr. Otulało ich rysy, pobudzało do działania, ale nigdy nie było na tyle silne, by uświadomić im, co tracą. I już nigdy nie będzie potrafiło. Motyl i wiatr. Czas i życie. Któż potrafiłby rozłączyć te dwa, stale połączone elementy ludzkiej natury?
Jednak byli ci szczęśliwcy, którzy potrafili. Ci, którzy oparli się pokusie, oparli się wołaniom. Oni wiedzieli, czego chcą, do tego dążyli, to nieprzerwanie realizowali. Oni potrafili, więc czemu inni nie?

Z własnych rozmyślań wyrwał Agatę odgłos kroków. Spojrzała na zegar, wskazówka ledwie się poruszyła, ale… jednak się poruszyła. Chwilę później białe ramiona otworzyły się, a między nimi pojawił się uśmiechnięty Marek. Podszedł bliżej i zatrzymał się przed biurkiem.
- Wiesz, próbowałem skupić się na sprawie, ale cały czas siedzisz mi w głowie.
- O ile mi wiadomo, panie Mecenasie, siedzę tutaj – wskazała palcem krzesło – u siebie, na fotelu. Nie zwiedzałam jeszcze pana głowy, ale może… może kiedyś się skuszę – posłała mu uśmiech. Nie dał się podejść. Wciąż kontynuował rozpoczętą rozmowę.
- Zastanawiałem się nad naszym zakładem…
- I co, masz zamiar z niego zrezygnować, stwierdziłeś, że nie uda ci się wygrać i wolisz się poddać? – zapytała, łudząc się, że być może to prawda.
- Nie, nie, nie. Co to, to nie, pani Mecenas – zbliżył się do jej ucha na moment i wyszeptał: - Póki co nie mam w ogóle takiego zamiaru. – I odsunął się na poprzednie miejsce. – Wiesz, wciąż zastanawiam się, jak długo wytrzymasz, jak długo dasz radę beze mnie.
- Robisz to specjalnie – wtrąciła.
- Nie zaprzeczam, nie potwierdzam – uśmiechnął się prowokująco i znowu się przysunął: - A pamiętasz, jak… - i cichy szmer jego obijających ust o jej ucho dostał się do jej podświadomości. Zachęcający szept sprawiał, że całe jej ciało się buntowało, chciało natychmiast zaznać znajomej przyjemności, ale umysł pozostawał nieugięty. Co więcej, ona coraz bardziej się denerwowała.
- Przestań! – rozkazała w końcu, nie mogąc dłużej znieść jego licznych sugestii.
- Uwielbiam, kiedy się złościsz. – Z triumfem na twarzy spoglądał na jej zdenerwowaną twarz. Z jej oczu ciskały gromy, skierowane prosto w jego osobę. Fuknęła ze zdenerwowaniem, potrząsnęła głową. Miała dość. Miała go cholernie dość. Chciała tylko spokoju. Stojąc przed nim i wydrapując mu swoim spojrzeniem oczy, wychrypiała:
- A ja nie… - I już nie dokończyła. Wystarczył mu jeden krok. Jeden pełny krok, by znaleźć się tuż przy niej. Dosłownie sekunda. Najpierw znajdował się przy fotelu, a teraz stanowczo ujął jej twarz w dłonie i rozpoczął długi pocałunek. Moment później jego ręka zjechała na jej talię, którą machinalnie objął. Ona objęła jego kark i niebezpiecznie się przysunęła. Już przepadła. Wiedziała to. Coraz łapczywiej czepiała się jego warg, zmierzał z nią ku blatowi biurka, by swobodnie mogła usiąść. O wiele bardziej lubiła tę pozycję, była bliżej niego, mniej więcej na tej samej wysokości. Wszystko było… prostsze. Oderwała się od jego ust i nadal nie podniosła powiek. Czekała, aż da jej odrobinę przestrzeni. Wtedy czarne rzęsy zatrzepotały, a jej stęskniony wzrok spoczął na jego tęczówkach. Potem uśmiechnęła się zawadiacko i odparła:
- To się nie liczy. – I zmiotła go z nóg. Rozegrała to na swoją korzyść, pokazała, że to on nie mógł funkcjonować bez niej. Dołek. Tak, znalazł się w dołku. Ale Mecenas Dębski by z tego nie wybrnął? Wolne żarty.
- A ja tam uważam, że się liczy.
- To sobie uważaj. – Pokazała język i zaśmiała się perliście. – Ty zacząłeś, nie ja. Nie liczy się.
- No, ale podobał ci się – zamruczał, znowu się do niej zbliżając. Był sens zaprzeczać? Oczywiście, że nie.
- A, tam, podobało, nie podobało. To nieważne. Jeszcze nie wygrałeś zakładu. – Zsunęła się delikatnie z blatu drewnianego mebla. Triumfowała. Mogła poczuć smak jego ust przez chwilę i nie była narażona na kolejne czekanie, a zakład nadal był otwarty. On najwyraźniej nie dawał za wygraną. Zagrodził jej drogę i przesunął na wcześniejsze miejsce.
- A co, nie masz ochoty mnie teraz pocałować? – Uniósł zalotnie brew.
- Jestem pewna, że ty chcesz tego bardziej. – Odparła atak. Co prawda, nie odpowiedziała jednoznacznie, ale nie mogła. Przecież odpowiedź była aż nazbyt oczywista, a jednocześnie nie do pojęcia.
- A ja tam swoje wiem. – Już zaczynała się lekko denerwować. Oparł ręce po obu stronach jej ciała, zamykając ją tym samym w skrytym uścisku. Przybliżył się. Za bardzo się przybliżył. Za bardzo.
- Czy ty planujesz to, o czym myślę? – wyraźnie podirytowany ton wydarł się z jej gardła.
- A o czym myślisz? – kusił, a jednocześnie rozdrażniał. Jak on to robił? Nie doczekał się zwrotnej wiadomości. Rozpoczęła się niema bitwa spojrzeń. Tęczówki przeciw tęczówkom. Ciało przeciw ciału. Osoba przeciw osobie. Mężczyzna przeciw kobiecie. Następne minuty opanowywało spokojne milczenie, pokój wypełniały szybkie oddechy, które wzajemnie się ze sobą mieszały.
- Mówiłem już, że uwielbiam, kiedy się złościsz? – odrzekł kuszącym głosem, przysunął się jeszcze bliżej. Oczy naprzeciwko oczu. Kilka centymetrów dzielących rozgrzane, spragnione usta. Kolejna minuta wieczności, nicości. I przełom.
- No dobra – powiedziała cicho. – Wygrałeś – wyszeptała wprost do jego ust i umilkła. Momentalnie pochwyciła jego wargi swoimi i pozwoliła, by kontynuował wyczekiwaną przez obojgu pieszczotę.

Szczupła sylwetka wykwitła w tle palącej się lampy. Blondynka wyrwała Agatę z zamyśleń, cichym powitaniem.
- Cześć – odparła, wchodząc. Agata odpowiedziała i skinęła głową na fotel przed nią. – Dzwoniłaś, coś się stało?
- W zasadzie to bardzo dużo – powiedziała. – Weszłam w posiadanie pewnego nagrania, które zapewne znasz. Jest na nim Hubert. To niezbity dowód na to, że jest winny – wyjaśniła. – Znowu dałam się wrobić – dodała już bardziej do siebie, odtwarzając w myślach wydarzenia sprzed kilku dni. – Ale jest jeszcze coś. Tomek wysłał mi wczoraj pewien mail i raczej jego treść cię nie usatysfakcjonuje. Bynajmniej mnie nie zadowoliła. – I obróciła ekran laptopa w jej stronę. Maria spojrzała z niedowierzaniem, a potem powiedziała: Masz rację, nie widzę tutaj nic dobrego.
Dyskusja dwóch pań rozpoczęła się na dobre.

***

“And I am feeling so small.
It was over my
head
I know nothing at all.

And I will stumble and fall.
I'm still learning to love
Just starting to crawl.

(…)

Say something, I’m giving up on you.”

Różnoorakie papiery walały się po nowym biurku Dębskiego. Stare sprawy, nowe sprawy, plus nie dająca mu spokoju historia z Sułeckim. Nagle krzesło zrobiło się jakieś niewygodne, telefon zniknął pod stertami akt, a kawy brakowało w ekspresie. Na domiar złego jakaś rozebrana babka patrzyła na niego ze ściany. Ja pierdole, ale cyrk, szepnął do siebie i pokiwał żałośnie głową. I po co mi to było?
W pewnym momencie usłyszał poważny głos w sąsiednim pomieszczeniu. Odpowiadał mu nie kto inny, tylko Czerska. Urywki słów docierały do jego świadomości, w szczególności jedno zdanie: „Potrzebuję w pełni zaufanego adwokata, dlatego kieruję się z tą sprawą do pani”. Wyszedł na korytarz pod pretekstem zaparzenia kawy. Przelotnie przywitał się z Iwoną i ukradkiem przyjrzał się twarzy nieznajomego, który wydał mu się cholernie znajomy. Musiał już gdzieś go widzieć, tego był pewny. Pobudzającego napoju oczywiście nie było, więc zgaszony wrócił do swojego gabinetu, nie omieszkując wcześniej pozostawić lekko uchylonych drzwi, by słyszeć rozmowę z gabinetu jego teraźniejszej wspólniczki. O Boże, Czerska była jego wspólniczką – zdecydowanie bardziej odpowiadały mu poprzednie.
Tak, był chyba przewrażliwiony na punkcie tajemnic, ale teraz każda osoba wydawała mu się podejrzana. Nawet Agata. Stop, Dębski! Spróbuj chociaż przez sekundę o niej nie myśleć!, próbował opanować swoje szalejące wspomnienia, bez skutku. Po kilku minutach dokładnego podsłuchiwania Mariusza Kaczmarka, bo tak się przedstawił, do jego uszu dotarło jedno, całkiem znane mu nazwisko: Sułecki. Bingo!, krzyknął cicho i dość mocno uderzył o blat biurka, powodując, że zsunęło się z niego kilkanaście teczek z dokumentami. Głośno przeprosił i szybko wytłumaczył swoje roztargnienie. Zdawać by się mogło, że osoby w drugim pomieszczeniu w ogóle nie zwróciły na to uwagi – lepiej dla niego. Zbierając kartki z podłogi, dostrzegł ksero zdjęcia z gazety, na którym był Hubert wraz z trzema innymi mężczyznami. Już miał wrzucać fotografię do odpowiedniego folderu, gdy go oświeciło. Przyjrzał się mężczyźnie po prawej stronie. Miał okulary i czarne włosy, zupełnie jak ten, który aktualnie przebywał w pokoju obok. To mógł być zbieg okoliczności, ale nie. Spojrzał na niego, a potem przez szparę w drzwiach zerknął na postać. Tak, to na pewno on. Na pewno. Usiadł w fotelu, teraz było mu o wiele wygodniej, i zaczął obmyślać plan, jak wieczorem zdobyć potrzebne mu informacje z gabinetu Iwony.

***

Jasna poświata sączyła się z gabinetu Marka. Wystukiwał na klawiaturze kolejne słowa, musiał na jutro skończyć tę apelację. Nagle przed nim pojawiła się Czerska.
- Wychodzę, Mareczku – oznajmiła spokojnym tonem, a chwilę później wykrzywiła usta w kuszącym uśmiechu. – Może wyjdziemy na drinka?
- Nie dzisiaj, Iwonko – odpowiedział krótko, ponownie przenosząc wzrok na ekran laptopa. Sytuacja wydawała się być idealna. Ona wyjdzie. On zostanie. Tylko on zostanie. Droga wolna. Może robić, co mu się żywnie podoba.
- No, to do zobaczenia jutro – ostatni raz zamrugała powiekami i posłała mu uśmiech. W następnej sekundzie zniknęła za szklanymi drzwiami. Przez ich powłokę widział, jak specjalnie kołysze biodrami. Zapewne myślała, że zmieni zdanie. Nic z tego. Nie interesowała go, myślał wyłącznie o tej pięknej brunetce, którą opuścił wraz z odejściem z kancelarii. O Agacie.
Kilka minut po tym, jak usłyszał trzask zamykanych drzwi, wstał z siedzenia, zabrał przenośnik danych z szuflady i udał się w kierunku jej gabinetu. Stając w przejściu, uważnie rozejrzał się wokół i podszedł do stolika, na którym leżał jej komputer. Podniósł klapkę i pewnym ruchem wcisnął guzik. Monitor rozświetlił się i automatycznie zalogował się na konto jego wspólniczki. Że też ta idiotka nie założyła sobie hasła. Gdzie to trzeba mieć mózg, żeby nie zabezpieczyć tak ważnych danych klientów? A poprawka, najpierw trzeba posiadać mózg, a tego najwyraźniej brakowało Królowej Fioletu.
Na pulpicie zauważył nowy folder o nazwie Mariusz Kaczmarczyk. Śmiało kliknął i załadował znajdującą się w nim zawartość. Przejrzał poszczególne pliki, po czym włożył pendrive’a do gniazda USB i przekopiował wszystkie interesujące go wątki. Te mniej ważne też, bo przecież zawsze mogły się przydać. Zamknął system i opuścił klapkę. Chwycił małe urządzenie w dłonie i wraz z nim ruszył do swojego królestwa. Stamtąd zabrał laptopa, płaszcz, aktówkę i dokumenty potrzebne na jutrzejsze rozprawy i wyszedł z budynku, uprzednio przekręcając zamki.

***

Spacerując korytarzem sądowym, jej spojrzenie utkwione było w aktach, które namiętnie studiowała. Szybkim krokiem kierowała się ku interesującej ją sali. Stanęła przed nią i wciąż wczytywała się w papiery, jednocześnie myśląc o tysiącu innych rzeczy. Jej głowę zaprzątała sprawa Ostrowskiego, nieprzyjemne informacje, których ostatnio się dowiedziała, i Marek. To właśnie jego dotyczyły dwa z trzech jej dzisiejszych postanowienień. Po pierwsze, obiecała sobie, że przestanie tęsknić i spróbuje zapomnieć. Po drugie, miała skupić się na sprawie. A po trzecie, nie chciała go dzisiaj spotkać w sądzie – to takie pobożne życzenie, bo przecież nie wpadnięcie na niego graniczyło z cudem. Mimo wszystko prosiła o to dzisiaj. Chociażby dzisiaj. Oczywiście jej modlitwy nie zostały wysłuchane, bo gdy tylko podniosła wzrok znad dokumentów i obróciła głowę w bok, dostrzegła jego sylwetkę. Jakby na zawołanie spojrzał w jej zielone tęczówki, tym samym sprawiając, że zaczęła tonąć w jego błękitnym spojrzeniu. Uśmiechnął się zagadkowo, przeprosił klientkę, która intensywnie z nim dyskutowała, a raczej komplementowała jego osobę – zapewne po to, by zdobyć u niego jakieś szczególne względy. Jakby to było takie dziwne… Chwilę później stanął u jej boku i jeszcze raz się uśmiechnął. Odwzajemniła ten gest.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, dzisiaj. Mam pewne informacje – odparł.
O nie, tego było za wiele. Nie mogła się z nim spotkać, nie teraz, kiedy tak usilnie próbowała wymazać go ze swojego życia. Nawet fakt, że posiada jakieś istotne wskazówki, nie był na tyle kuszący, by złamała swoje postanowienie.
- Wybacz, nie mam czasu. – I wyminęła go, nim zdążył jakkolwiek zaprzeczyć na jej odmowę. Kiedy myślała, że odejdzie w spokoju, poczuła jego dłoń na swojej. Ciepło rozniosło się po jej ciele, a dreszcze nawiedziły każdy skrawek jej skóry. Czy tego chciał, czy nie, obudził w niej strzępki minionego wydarzenia. Z tak niedawnych czasów, z ich ostatnich tygodni, z chwil, gdy była po prostu szczęśliwa.

Stali przy ich ulubionym automacie do kawy. Właśnie jedna pobudzająca ciecz wlewała się do kubeczka. W międzyczasie postacie posyłały sobie rozmarzone spojrzenia, co jakiś czas nieśmiało się uśmiechając. Dzisiaj był dzień na zaczepki, na kąśliwe uwagi. Marek zbliżył się do niej na odległość kilkunastu centymetrów, powodując, że na chwilę przestała racjonalnie myśleć. Nachylił się do jej ucha i wyszeptał kilka słów:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię teraz pocałować. – Świdrując ją wzrokiem, czekał na odpowiednią reakcję. Jej kąciki ust powędrowały ku górze i już miała coś odpowiedzieć, gdy oboje usłyszeli cichy dźwięk zakończonej pracy pobliskiego urządzenia.
- Chyba nie teraz, panie Mecenasie – ucięła krótko.
- Nie obraziłbym się, gdyby jednak pani Mecenas była skłonna uraczyć mnie tą małą przyjemnością. – Uniósł zalotnie brwi, a motylki w jej brzuchu zaczęły radośnie trzepać skrzydełkami.
Zza zaułku wyłoniła się klientka Marka, (nie)szczęśliwym trafem dla niej właśnie w tym momencie, kiedy tak uroczo ze sobą flirtowali. Jak to kobieta potrafi sobie wiele naobiecywać, jak wiele zrobić, by osiągnąć cel, a tutaj, proszę, obiekt już zajęty. Fuknęła ze zrezygnowaniem i ruszyła pewnym krokiem w ich stronę, tupiąc nieznacznie nogą. Strach się bać takich „kobiet”. W pewnym momencie stanęła jak wryta, bowiem Agata podniosła się na palcach i, mimo wszelkich zasad i zakazów panujących w sądzie, przywarła do jego warg. Machinalnie chwycił ją w talii, a ona dla pogłębienia pocałunku objęła dłonią jego kark, równocześnie odkładając na automat kubeczek z kawą, który w aktualnej chwili bardzo jej przeszkadzał. Uśmiechnęła się, podczas gdy on leniwie chwytał jej rozgrzane usta w swoje. Gdyby nie hamulce, jakie udało im się zachować, zapewne całkowicie zatraciliby się w tym uczuciu. Kiedy tylko udało im się od siebie odsunąć, klientka Dębskiego natychmiastowo znalazła się przy nich.
- Witam, panie Mecenasie – odrzekła tonem, który zrozumieć może jedynie kobieta, bo sama używa takich sztuczek. Natomiast mężczyzna jest ślepy na takie potajemne zagrania.
Przybysz zmierzyła ją wzrokiem. Patrząc na jej rozwścieczoną twarz, od razu domyśliła się na czym polega jej „problem”. Uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby chcąc jeszcze bardziej ją zdenerwować, po czym ponownie uniosła się na palcach i złożyła na policzku Marka ciepły całus.
- Do zobaczenia wieczorem. – Mrugnęła do niego i jeszcze raz kąciki ich ust poszybowały w górę. Obeszła jego sylwetkę i ruszyła na kolejną rozprawę, zostawiając rozpromienionego ukochanego wraz z jego poirytowaną klientką.

Spojrzała na jego rękę, która teraz szczelnie otaczała jej. Potem dotarła do jego tęczówek, które przybrały pytający wyraz, jakby nie do końca rozumiał powód jej zdziwienia. Tylko trzymał jej dłoń, tylko. Ale dobrze wiedział, że ani dla niego, ani dla niej nie jest to wyłącznie to ‘tylko’, ale zdecydowanie coś więcej. Mimo tego nie chciał jej puszczać, mógłby ją tak trzymać bez końca. Agata go wyręczyła, niebezpiecznie szybko wyrywając się z uścisku. Tak zwyczajny ruch, a uświadomił Dębskiemu parę spraw, które momentalnie sprawiały, że chciał się uśmiechnąć. Ale nie zrobił tego, nie teraz, nie w tej chwili.
- Proszę o spotkanie, to tak wiele? – zapytał.
- Dobrze. – Uległa. Przemierzyła jeszcze raz wzrokiem po jego twarzy i odparła: - Dzisiaj o piętnastej w kawiarni. Może być?
- Oczywiście. – Uśmiechnął się, po czym oboje odwrócili się w swoje strony i udali w obranych celach.

***

Marek Dębski siedział w kawiarni i sączył kawę z filiżanki. Ciepła ciecz przyjemnie drażniła jego zmęczone ciało i szybko pobudzała do działania. Specjalnie usiadł przy stoliku, który znajdował się przy ścianie. Chciał mieć chociaż odrobinę prywatności, gdy będzie przedstawiał Agacie nowo zdobyte dowody. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył zarys jej sylwetki za szklaną ścianą budynku. Kroczyła pewnie i szybko. Chwilę później drzwi otworzyły się, a przez nie weszła brunetka. Przystanęła na moment, rozejrzała się wokół, a gdy dostrzegła osobę, której szukała, natychmiastowo podążyła w jej kierunku. Zatrzymała się przy nim, wypowiedziała ciche „cześć” i usiadła naprzeciw. Kilkuminutową, krępującą ciszę przerwał Marek:
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki – odparła szybko. – Nie mam za dużo czasu.
Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak teraz ją ranił. Może nie tyle co ranił, o ile wewnętrznego bólu jej zadawał. Rozdrapywał niedawno zadaną ranę, która rozpaczliwie chciała się zasklepić, jednak bezskutecznie. Ilekroć próbowała wyleczyć to zranienie, coś udaremniało jej starania, a szczelina powiększała się jeszcze bardziej – powodując, że niewyobrażalnie cierpiała. Bezbłędnie odczytał ukrytą w jej odpowiedzi niemą prośbę – rozumiał ją, przecież sam czuł się równie podle. Nie przedłużając, podniósł klapkę laptopa i szybkim ruchem odpalił system. Chwilę potem włożył nośnik danych do odpowiedniego gniazdka i czekał na treść, która miała niebawem się wyświetlić. Otworzył pożądany folder i obrócił monitor w jej stronę, by mogła sama przejrzeć interesujące ją pliki. Przez moment wpatrywała się w ekran, a potem sięgnęła po własnego pendrive’a, aby przegrać zawartość dla swojego użytku.
- Wczoraj w kancelarii Czerskiej pojawił się pewien mężczyzna – zaczął, kiedy zauważył, że uważnie wpatruje się w tytuł. Wyciągnął z teczki zdjęcie i pokazał je kobiecie. Wystarczył jeden rzut oka, by wiedziała, że skądś zna mężczyznę. Zanim zdążyła zapytać Marka, wyjął kolejną fotografię i podał jej. – To, jak już przeczytałaś, Mariusz Kaczmarczyk. Wczoraj przyszedł do Iwony z jakąś sprawą dotyczącą Sułeckiego. Niestety, nie wiem nic więcej. – Przez chwilę dookoła zawisło niezręczne milczenie. – Jak widzisz, Hubert nie jest taki szlachetny, za jakiego go uważałaś. – Kiedy wypowiedział te słowa, zorientował się, że tylko pogorszył sytuację.
- Wiem – odrzekła cicho. To tylko utwierdziło go w tym przekonaniu.
- Nie cieszysz się? – Świetnie, Dębski, no to dojebałeś. Dobijesz ją jeszcze bardziej. – Nie to miałem na myśli – zreflektował się szybko. – Chciałem zapytać, czy nie jesteś szczęśliwa, że w końcu znalazłaś tak wiele dowodów na niewinność Woźniak?
Milczała przez chwilę, a później podniosła się szybko i ruszyła w stronę wyjścia.
- Ale, Agata… - Po raz kolejny dzisiejszego dnia uchwycił jej dłoń. Była lodowata i niebezpiecznie drżała. Odwróciła się do niego twarzą i dostrzegł pojawiające się w kącikach jej oczu łzy.
- Wiesz, Marek… - zainicjowała. – Czasami odkrycie prawdy nie jest tak satysfakcjonujące, jakie mogłoby się wydawać. – Ostatni raz wlepiła spojrzenie w jego błękitne tęczówki. – Dziękuję – wyszeptała i, najszybciej jak potrafiła, ulotniła się z lokalu.
Przez kolejnych kilka minut wpatrywał się tępo w zakręt, za którym zniknęła. W myślach próbował rozszyfrować powód jej niedawnego zachowania. Niestety, nic nie przychodziło mu do głowy. Ale obiecał sobie, że postara się tego dowiedzieć w najbliższym czasie.


***

Mrok zalał ulice. Dzisiejsza noc była dziwna. Księżyc zniknął, światła nie rzucały swojej poświaty na kamienne chodniki, a na ulicach nie było widać żywej duszy – co mimo wszystko było dość zastanawiające.
Agata Przybysz podjechała pod swoją starą kamienicę i wyłączyła silnik. Zaczerpnęła dużo powietrza do ust, jakby ono miało jej pomóc w objęciu właściwego celu. Chwyciła torebkę leżącą na siedzeniu obok niej i drżącymi dłońmi otworzyła drzwi. Kiedy tylko jej szpilki dotknęły zimnej posadzki, hałas rozniósł się wokół. Jej serce zabiło mocniej, dreszcze przemierzyły jej ciało. Coś zasiało ziarnko niepewności w jej umyśle. Zatrzasnęła drzwi. Idąc drogą, starała się stąpać jak najciszej. Nie za bardzo jej to wychodziło. Jej kroki słychać było na całej ulicy, jak i nie dalej. Miała wrażenie, że z każdego kąta budynku, z każdej korony drzew, nawet zza auta spoglądają na nią tajemnicze, przyprawiające o zawał oczy. Świdrowały ją wzrokiem, a ona powoli traciła jakiekolwiek zdrowe zmysły. Przerażenie opanowywało każdą komórkę jej ciała. Tak, bała się. Zwyczajnie się bała. TA Agata Przybysz się bała. Ktoś by powiedział: „to niemożliwe”, ale tak było. W gruncie rzeczy ona zawsze przed czymś uciekała, tylko zazwyczaj te uniki były niezauważalne. Cień, który za nią podążał, wydawał się być jej uczuciami, wydawał się być nią. Można by powiedzieć, że strach jest jak cień – bo zawsze jest. Po prostu czasami go nie widać.
Zbliżała się do wejścia, z którego bił oszałamiająco jasny blask. Wystarczyło tylko wejść, tylko znaleźć się za tą barierą, by czuć się wolną. Jej tempo przyspieszyło. W kilku susłach pokonała ścieżkę i chwyciła za ciężką klamkę, która zabrała z jej dłoni całe ciepło, przekazując jedynie chłód. Nacisnęła ją i ku swojej uciesze znalazła się w środku. Podeszła się do skrzynki pocztowej i szybkim ruchem wyjęła z niej różnego rodzaju papiery. Nie patrząc, włożyła je do torby i rytmicznym krokiem zawędrowała na górę. Włożyła klucz do dziurki przy drzwiach z liczbą „5” i popchnęła je. Zawiesiła płaszcz na wieszaku, a wszystkie przedmioty, które trzymała w rękach, wylądowały na podłodze. Ruszyła do łazienki. Myjąc twarz, usłyszała dzwonek przychodzącego połączenia, nim jednak zdążyła odebrać, ktoś się rozłączył. Chwyciła w dłonie telefon w tym momencie, w którym ekran ponownie się rozświetlił, ukazując powiadomienie o nowej wiadomości głosowej. Od razu odsłuchała. Z każdym zdaniem strach perfidniej wkradał się na jej rysy. Źrenice niebezpiecznie się rozszerzyły, a usta wygięły się w bezgranicznym akcie zdumienia. Z całej tej lawiny ostrzeżeń wyłowiła jedno znaczące słowo, które niewątpliwie zostało wysyczane z ironią: powodzenia. W tym momencie poczuła, jak wszystko do niej dochodzi. Jak informacje kotłują się w jej głowie. To doprowadzało ją do szaleństwa. Czuła, jakby „powodzenia” znaczyło od teraz szereg najgorszych rzeczy, a nie jak wcześniej – zupełnie coś innego. A może zawsze tak było, a ona tego nie zauważała? W sumie kto tak naprawdę życzy powodzenia, gdy chce by komuś się udało? Nikt. Prawda dotarła do niej szybciej, niż się spodziewała. Dokładnie w tej samej chwili, w której dostrzegła, że z jej torby wystaje biała koperta. Z jej wnętrza wypadło jeszcze coś. Mała karteczka zapisana czarnym atramentem. 

D.