czwartek, 12 czerwca 2014

Los jest ślepy. cz.II

- Los jest ślepy -
cz. II


Nawet długa wyszła ta część :) Jeszcze raz dziękuję za te motywujące komentarze, które sprawiają, że chce mi się pisać :) Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do czytania!

  
The struggles I'm facing,
The chances I'm taking
Sometimes they knock me down but
No, I'm not breaking
I may not know it
But these are the moments that
I'm gonna remember most yeah
Just gotta keep going
And I,
I got to be strong
Just keep pushing on”

Nienawiść jest jak fala. Jak lwy morskie pędzące do brzegu. Czasami masz wrażenie, że wybuchniesz, że wykrzyczysz to wszystko – jak bardzo nienawidzisz. Ale to tylko pozory. Fala szybko zbliża się do brzegu i już ma uderzyć, kiedy nagle natrafia na przeszkodę. Niewidzialna bariera blokuje jej siłę, więc jedynie opada – powoli i bezwładnie. Coś zabija jej zapał, niszczy jej pewność. I tak samo jest z wybuchem nienawiści. Ona się kumuluje, chce się uwolnić, ale nie może – co nie znaczy, że ten moment nie nadejdzie. Kiedyś eksploduje i pochłonie całe dobro wokół siebie.

Podjechała pod domek letniskowy i zgasiła silnik. Wzięła kilka głębokich oddechów, zabrała siatkę z zakupami z siedzenia, potem wysiadła. Skierowała się ku drewnianym drzwiom. Można by powiedzieć, że w środku nikogo nie ma, gdyby nie to, że nikłe światełko sączyło się przez okiennice z kuchni. Jedyny ślad życia w tym miejscu.
Nacisnęła klamkę, a gdy to nie poskutkowało, cicho zapukała, czekając, aż jej otworzy. Kilka sekund później usłyszała dźwięk przekręcanych zamków, a on stanął przed nią. Uśmiechnął się, ale ona nie miała siły na takie drobiazgi. Wyminęła go i pewnym krokiem weszła do pomieszczenia. Położyła reklamówkę na blacie i zaczęła wyciągać z niej kolejne produkty. Czuła, jak się zbliża, jak zatrzymuje się blisko niej. Żołądek podszedł jej do gardła. Nerwowo przełknęła ślinę, próbując zrzucić z twarzy pojawiający się grymas. Z wielkim wysiłkiem przekształciła go w uśmiech.
- Dziękuję – wyszeptał, stając stanowczo zbyt blisko niej. Nie rozumiała, co się dzieje. Odkąd przejęła się jego zniknięciem, on… zrobił sobie nadzieję? Mogła to tak nazywać? Sama nie wiedziała, ale przerażało ją jego zachowanie. Niebezpiecznie się przysuwał ku jej ciału, więc szybkim ruchem przesunęła się w bok. Nie śpiesząc się, wkładała zakupy do szafek. Bała się tego, co może nastąpić za moment, więc, nie czekając na rozwój wydarzeń, odparła:
- Nie pozwalaj sobie za dużo. – Liczyła, że jej głos nie zabrzmiał zbyt srogo, ale wystarczająco dobitnie. Nie chciała pogarszać sytuacji. Teraz, kiedy wiedziała już zbyt wiele, nie mogła sobie pozwolić na niewłaściwy ruch. Chciała zdobyć to, do czego uparcie dążyła. Jak widać – po trupach. Zdezorientowany, spojrzał na nią, na moment go wmurowało. Ale nie odsunął się. On również czegoś chciał. A ona w żadnym razie nie miała zamiaru mu tego dać. – Może porozmawiamy o tym porwaniu? – zaczęła, próbując rozpaczliwie uzyskać informacje. Poczuła, jak jego dłoń zacisnęła się na jej talii. O nie, tego już za wiele!, krzyczały jej myśli. Natychmiast się wyrwała.
- Ale Agata… - wymruczał kuszącym tonem.
- Posłuchaj mnie uważnie – wysyczała. – Nic, podkreślam: nic, nas już nie łączy. – Popatrzyła mu uważnie w oczy. - Więc przestań, do jasnej cholery! – Słowa odbijały się od ściany, a Hubert patrzył na nią to wściekły, to napalony. On nie odpuszczał. Jego źrenice się rozszerzyły i zrobił kilka kroków w jej kierunku. Potrząsnęła z zaskoczeniem głową. To nie działo się naprawdę. Nie mogło. Powoli odsuwała się w tył. Chciała stąd wyjść, ale natrafiła na zimny materiał ściany. Nie, nie, nie. Błagam nie., bezsilnie krzyczała w myślach. Widziała, jak podchodzi, jak przyciska ją do ściany.
- Przestań! – wyrzuciła z siebie, gdy próbowała się wyrwać. Szarpała się, ale nic nie mogła zrobić. Poczuła jego stanowcze wargi na swoich, a łzy rozpaczy stoczyły się po policzkach. Nie było w tym nic miłego. Nie wiedziała, czy wcześniej całował inaczej, czy po prostu ten niesmak zdarzenia ją odrzucał, ale naprawdę była wściekła. Wściekła i słaba. Płacz przybrał na sile, więc gdy jego usta chwytały jej, czuł słone krople muskające jego skórę. W którymś momencie postanowił chyba dać jej chwilę wytchnienia, bowiem odzyskała oddech, a krew ponowie dopłynęła do jej mózgu. Znowu mogła się wyrywać i znowu było to bezcelowe. Przywarł swoim ciałem do jej ciała i szykował się do kolejnego pocałunku.
- Przestań, przestań, przestań! – Wiedziała, że przegrała. Łzy szybko ozdobiły jej twarz, praktycznie szlochała. – Błagam… - dodała, kiedy niemal chwytał jej wargi. Z braku sił ostatni raz go odepchnęła. Tym razem nie trzymał jej tak mocno, więc na moment się uwolniła. Ale wciąż była w kropce. Pierwszy, i pewnie ostatni, raz w życiu, ktoś jej wysłuchał. Nie Hubert, ale ktoś inny. I właśnie w tej wolnej sekundzie, kiedy dzielił ich niespełna metr, ruszyła pędem do auta, pośpiesznie zabierając kluczyki z pobliskiej szafki. Był tuż za nią. Biegł. Już ją łapał i wtedy upadł. Zapadł się w błoto, które pozostało po ostatniej burzy. Wsiadła do auta i wsadziła kluczyk do stacyjki. Nawet nie obracając głowy w tył, odjechała. Zobaczyła jedynie zarys jego sylwetki w lusterku, kiedy ginął w mroku, goniąc jej samochód.


***

- Brak mi słów na ciebie! – krzyknęła zrezygnowana, pędząc przez korytarz. Wpadła do gabinetu i odwróciła się w jego stronę.
- Nie od dziś wiadomo, że kobiety tracą mowę na mój widok, ale żeby pani Mecenas się do tego przyznała -  rzekł rozmarzonym tonem, po czym wniósł oczy ku górze. – Nie sądziłem, że doczekam takiej chwili. – Udał, że wyciera pojedynczą łzę z policzka.
- Nie dodawaj sobie za dużo – fuknęła, patrząc na niego ze zdenerwowaniem.
- Ja tylko przedstawiam zgromadzone przeze mnie fakty, pani Mecenas. – Spojrzał jej głęboko w oczy i z uśmieszkiem na ustach odparł: - No, ale chyba nie zaprzeczysz, że tak jest. – Przez moment prowadzili niemą bitwę spojrzeń. Agata ze złością potrząsnęła dłońmi.
- Nienawidzę cię – wysyczała powoli. – Nienawidzę.
Zamrugał powiekami i zbliżył się do niej nieznacznie.
- Nie mów tak – wyszeptał udawanym, zmartwionym tonem. – Ranisz moje serce. – Zaśmiała się przez moment. Dobrze wiedziała, że za wszelką ceną chciał ją pocieszyć. Starał się to zrobić od kilku minut, ale jak na razie tylko skutecznie ją denerwował.
- I dobrze! – Kąciki jej ust poszybowały wyżej.
- Chociaż jakby się nad tym zastanowić… - zaczął – …to można by polemizować nad tymi słowami. –Przybysz uniosła pytająco brwi, a on uśmiechnął się zwycięsko. – Założę się, że nie wytrzymałabyś bez moich pocałunków, ba!, beze mnie – zaakcentował słowo ‘mnie’ – nawet dnia.
- Pfff, już to robiłam.
- Ale nie wtedy, kiedy miałaś mnie obok, a nie mogłaś być bliżej. – Patrzył, jak na jej twarz wkrada się mała oznaka zdumienia. – Widzisz, już teraz za mną tęsknisz – zatriumfował tym zdaniem. W kobiecie ukształtowały się kolejne pokłady furii. Świadoma była tego, że ma rację, ale jak to na nią przystało – za nic w świecie się do tego nie przyznała.
- Umowa stoi! – odpowiedziała. – Zobaczymy, czy będziesz się tak szczerzył, jak przegrasz.
- Albo jak ty przegrasz – zwycięska myśl pojawiła się w jego świadomości, kiedy zniknął za drzwiami dzielącymi ich światy.

***

Czas był wyjątkowo kapryśny. Agata spoglądała na zegar co kilka chwil, a on wciąż uparcie pokazywał tę samą cyfrę.  Sekundy przeradzały się w minuty, minuty w godziny, a godziny… do takiej jednostki jeszcze nie doszła, ale była pewna, że jak poprzednie będzie się dłużyła i wskaże nie mniej niż dzień oczekiwań. Niby wskazówki się przesuwały, tykanie nie ustawało, a mimo to nadal trwała w miejscu. Czas się zatrzymał i aktualnie nie miał najmniejszego zamiaru ponownie płynąć. Tak to właśnie z nim było. Był jak motyl. Nieustannie trzepotał kolorowymi skrzydłami, przykuwając uwagę wszystkich wokół. Gromadził ich dookoła siebie. Wtedy unosił się i odlatywał, a oni wszyscy ruszali w popłochu, pragnąc za wszelką cenę go dogonić. Oni wszyscy gonili życie. Spieszyli się. I w sumie to nic dobrego im z tego nie wychodziło, tylko ukrócili sobie je o kilkanaście chwil. Ale były też momenty, kiedy ten piękny owad siadał na kwiatku. Rozpościerał swoje atuty i ukazywał ich tęczowe barwy. I wówczas każdy zatrzymywał się i wpatrywał w te kolory, zupełnie zapominając o otaczającym go świecie. O świecie, który nadal tętnił życiem, mimo iż pozornie czas się zatrzymał. Ale jak to mówią: Pozory mylą, więc i ich wszystkich myliły. Ten motyl odbierał im istnienie kawałeczek po kawałeczku, a wkrótce mieli całkowicie zniknąć. Kiedy on się stawał w miejscu, oni robili to samo. Cudowne wydarzenie muskały ich twarze, przywoływały myśli, wkradały się do podświadomości – usilnie próbując uświadomić zauroczonym o tym, że uciekają, że przemijają, że nigdy nie powracają. Ale oni byli głusi na takie zawołania. Wszystko przechodziło im koło nosa. Dla nich życie było jak wiatr. Otulało ich rysy, pobudzało do działania, ale nigdy nie było na tyle silne, by uświadomić im, co tracą. I już nigdy nie będzie potrafiło. Motyl i wiatr. Czas i życie. Któż potrafiłby rozłączyć te dwa, stale połączone elementy ludzkiej natury?
Jednak byli ci szczęśliwcy, którzy potrafili. Ci, którzy oparli się pokusie, oparli się wołaniom. Oni wiedzieli, czego chcą, do tego dążyli, to nieprzerwanie realizowali. Oni potrafili, więc czemu inni nie?

Z własnych rozmyślań wyrwał Agatę odgłos kroków. Spojrzała na zegar, wskazówka ledwie się poruszyła, ale… jednak się poruszyła. Chwilę później białe ramiona otworzyły się, a między nimi pojawił się uśmiechnięty Marek. Podszedł bliżej i zatrzymał się przed biurkiem.
- Wiesz, próbowałem skupić się na sprawie, ale cały czas siedzisz mi w głowie.
- O ile mi wiadomo, panie Mecenasie, siedzę tutaj – wskazała palcem krzesło – u siebie, na fotelu. Nie zwiedzałam jeszcze pana głowy, ale może… może kiedyś się skuszę – posłała mu uśmiech. Nie dał się podejść. Wciąż kontynuował rozpoczętą rozmowę.
- Zastanawiałem się nad naszym zakładem…
- I co, masz zamiar z niego zrezygnować, stwierdziłeś, że nie uda ci się wygrać i wolisz się poddać? – zapytała, łudząc się, że być może to prawda.
- Nie, nie, nie. Co to, to nie, pani Mecenas – zbliżył się do jej ucha na moment i wyszeptał: - Póki co nie mam w ogóle takiego zamiaru. – I odsunął się na poprzednie miejsce. – Wiesz, wciąż zastanawiam się, jak długo wytrzymasz, jak długo dasz radę beze mnie.
- Robisz to specjalnie – wtrąciła.
- Nie zaprzeczam, nie potwierdzam – uśmiechnął się prowokująco i znowu się przysunął: - A pamiętasz, jak… - i cichy szmer jego obijających ust o jej ucho dostał się do jej podświadomości. Zachęcający szept sprawiał, że całe jej ciało się buntowało, chciało natychmiast zaznać znajomej przyjemności, ale umysł pozostawał nieugięty. Co więcej, ona coraz bardziej się denerwowała.
- Przestań! – rozkazała w końcu, nie mogąc dłużej znieść jego licznych sugestii.
- Uwielbiam, kiedy się złościsz. – Z triumfem na twarzy spoglądał na jej zdenerwowaną twarz. Z jej oczu ciskały gromy, skierowane prosto w jego osobę. Fuknęła ze zdenerwowaniem, potrząsnęła głową. Miała dość. Miała go cholernie dość. Chciała tylko spokoju. Stojąc przed nim i wydrapując mu swoim spojrzeniem oczy, wychrypiała:
- A ja nie… - I już nie dokończyła. Wystarczył mu jeden krok. Jeden pełny krok, by znaleźć się tuż przy niej. Dosłownie sekunda. Najpierw znajdował się przy fotelu, a teraz stanowczo ujął jej twarz w dłonie i rozpoczął długi pocałunek. Moment później jego ręka zjechała na jej talię, którą machinalnie objął. Ona objęła jego kark i niebezpiecznie się przysunęła. Już przepadła. Wiedziała to. Coraz łapczywiej czepiała się jego warg, zmierzał z nią ku blatowi biurka, by swobodnie mogła usiąść. O wiele bardziej lubiła tę pozycję, była bliżej niego, mniej więcej na tej samej wysokości. Wszystko było… prostsze. Oderwała się od jego ust i nadal nie podniosła powiek. Czekała, aż da jej odrobinę przestrzeni. Wtedy czarne rzęsy zatrzepotały, a jej stęskniony wzrok spoczął na jego tęczówkach. Potem uśmiechnęła się zawadiacko i odparła:
- To się nie liczy. – I zmiotła go z nóg. Rozegrała to na swoją korzyść, pokazała, że to on nie mógł funkcjonować bez niej. Dołek. Tak, znalazł się w dołku. Ale Mecenas Dębski by z tego nie wybrnął? Wolne żarty.
- A ja tam uważam, że się liczy.
- To sobie uważaj. – Pokazała język i zaśmiała się perliście. – Ty zacząłeś, nie ja. Nie liczy się.
- No, ale podobał ci się – zamruczał, znowu się do niej zbliżając. Był sens zaprzeczać? Oczywiście, że nie.
- A, tam, podobało, nie podobało. To nieważne. Jeszcze nie wygrałeś zakładu. – Zsunęła się delikatnie z blatu drewnianego mebla. Triumfowała. Mogła poczuć smak jego ust przez chwilę i nie była narażona na kolejne czekanie, a zakład nadal był otwarty. On najwyraźniej nie dawał za wygraną. Zagrodził jej drogę i przesunął na wcześniejsze miejsce.
- A co, nie masz ochoty mnie teraz pocałować? – Uniósł zalotnie brew.
- Jestem pewna, że ty chcesz tego bardziej. – Odparła atak. Co prawda, nie odpowiedziała jednoznacznie, ale nie mogła. Przecież odpowiedź była aż nazbyt oczywista, a jednocześnie nie do pojęcia.
- A ja tam swoje wiem. – Już zaczynała się lekko denerwować. Oparł ręce po obu stronach jej ciała, zamykając ją tym samym w skrytym uścisku. Przybliżył się. Za bardzo się przybliżył. Za bardzo.
- Czy ty planujesz to, o czym myślę? – wyraźnie podirytowany ton wydarł się z jej gardła.
- A o czym myślisz? – kusił, a jednocześnie rozdrażniał. Jak on to robił? Nie doczekał się zwrotnej wiadomości. Rozpoczęła się niema bitwa spojrzeń. Tęczówki przeciw tęczówkom. Ciało przeciw ciału. Osoba przeciw osobie. Mężczyzna przeciw kobiecie. Następne minuty opanowywało spokojne milczenie, pokój wypełniały szybkie oddechy, które wzajemnie się ze sobą mieszały.
- Mówiłem już, że uwielbiam, kiedy się złościsz? – odrzekł kuszącym głosem, przysunął się jeszcze bliżej. Oczy naprzeciwko oczu. Kilka centymetrów dzielących rozgrzane, spragnione usta. Kolejna minuta wieczności, nicości. I przełom.
- No dobra – powiedziała cicho. – Wygrałeś – wyszeptała wprost do jego ust i umilkła. Momentalnie pochwyciła jego wargi swoimi i pozwoliła, by kontynuował wyczekiwaną przez obojgu pieszczotę.

Szczupła sylwetka wykwitła w tle palącej się lampy. Blondynka wyrwała Agatę z zamyśleń, cichym powitaniem.
- Cześć – odparła, wchodząc. Agata odpowiedziała i skinęła głową na fotel przed nią. – Dzwoniłaś, coś się stało?
- W zasadzie to bardzo dużo – powiedziała. – Weszłam w posiadanie pewnego nagrania, które zapewne znasz. Jest na nim Hubert. To niezbity dowód na to, że jest winny – wyjaśniła. – Znowu dałam się wrobić – dodała już bardziej do siebie, odtwarzając w myślach wydarzenia sprzed kilku dni. – Ale jest jeszcze coś. Tomek wysłał mi wczoraj pewien mail i raczej jego treść cię nie usatysfakcjonuje. Bynajmniej mnie nie zadowoliła. – I obróciła ekran laptopa w jej stronę. Maria spojrzała z niedowierzaniem, a potem powiedziała: Masz rację, nie widzę tutaj nic dobrego.
Dyskusja dwóch pań rozpoczęła się na dobre.

***

“And I am feeling so small.
It was over my
head
I know nothing at all.

And I will stumble and fall.
I'm still learning to love
Just starting to crawl.

(…)

Say something, I’m giving up on you.”

Różnoorakie papiery walały się po nowym biurku Dębskiego. Stare sprawy, nowe sprawy, plus nie dająca mu spokoju historia z Sułeckim. Nagle krzesło zrobiło się jakieś niewygodne, telefon zniknął pod stertami akt, a kawy brakowało w ekspresie. Na domiar złego jakaś rozebrana babka patrzyła na niego ze ściany. Ja pierdole, ale cyrk, szepnął do siebie i pokiwał żałośnie głową. I po co mi to było?
W pewnym momencie usłyszał poważny głos w sąsiednim pomieszczeniu. Odpowiadał mu nie kto inny, tylko Czerska. Urywki słów docierały do jego świadomości, w szczególności jedno zdanie: „Potrzebuję w pełni zaufanego adwokata, dlatego kieruję się z tą sprawą do pani”. Wyszedł na korytarz pod pretekstem zaparzenia kawy. Przelotnie przywitał się z Iwoną i ukradkiem przyjrzał się twarzy nieznajomego, który wydał mu się cholernie znajomy. Musiał już gdzieś go widzieć, tego był pewny. Pobudzającego napoju oczywiście nie było, więc zgaszony wrócił do swojego gabinetu, nie omieszkując wcześniej pozostawić lekko uchylonych drzwi, by słyszeć rozmowę z gabinetu jego teraźniejszej wspólniczki. O Boże, Czerska była jego wspólniczką – zdecydowanie bardziej odpowiadały mu poprzednie.
Tak, był chyba przewrażliwiony na punkcie tajemnic, ale teraz każda osoba wydawała mu się podejrzana. Nawet Agata. Stop, Dębski! Spróbuj chociaż przez sekundę o niej nie myśleć!, próbował opanować swoje szalejące wspomnienia, bez skutku. Po kilku minutach dokładnego podsłuchiwania Mariusza Kaczmarka, bo tak się przedstawił, do jego uszu dotarło jedno, całkiem znane mu nazwisko: Sułecki. Bingo!, krzyknął cicho i dość mocno uderzył o blat biurka, powodując, że zsunęło się z niego kilkanaście teczek z dokumentami. Głośno przeprosił i szybko wytłumaczył swoje roztargnienie. Zdawać by się mogło, że osoby w drugim pomieszczeniu w ogóle nie zwróciły na to uwagi – lepiej dla niego. Zbierając kartki z podłogi, dostrzegł ksero zdjęcia z gazety, na którym był Hubert wraz z trzema innymi mężczyznami. Już miał wrzucać fotografię do odpowiedniego folderu, gdy go oświeciło. Przyjrzał się mężczyźnie po prawej stronie. Miał okulary i czarne włosy, zupełnie jak ten, który aktualnie przebywał w pokoju obok. To mógł być zbieg okoliczności, ale nie. Spojrzał na niego, a potem przez szparę w drzwiach zerknął na postać. Tak, to na pewno on. Na pewno. Usiadł w fotelu, teraz było mu o wiele wygodniej, i zaczął obmyślać plan, jak wieczorem zdobyć potrzebne mu informacje z gabinetu Iwony.

***

Jasna poświata sączyła się z gabinetu Marka. Wystukiwał na klawiaturze kolejne słowa, musiał na jutro skończyć tę apelację. Nagle przed nim pojawiła się Czerska.
- Wychodzę, Mareczku – oznajmiła spokojnym tonem, a chwilę później wykrzywiła usta w kuszącym uśmiechu. – Może wyjdziemy na drinka?
- Nie dzisiaj, Iwonko – odpowiedział krótko, ponownie przenosząc wzrok na ekran laptopa. Sytuacja wydawała się być idealna. Ona wyjdzie. On zostanie. Tylko on zostanie. Droga wolna. Może robić, co mu się żywnie podoba.
- No, to do zobaczenia jutro – ostatni raz zamrugała powiekami i posłała mu uśmiech. W następnej sekundzie zniknęła za szklanymi drzwiami. Przez ich powłokę widział, jak specjalnie kołysze biodrami. Zapewne myślała, że zmieni zdanie. Nic z tego. Nie interesowała go, myślał wyłącznie o tej pięknej brunetce, którą opuścił wraz z odejściem z kancelarii. O Agacie.
Kilka minut po tym, jak usłyszał trzask zamykanych drzwi, wstał z siedzenia, zabrał przenośnik danych z szuflady i udał się w kierunku jej gabinetu. Stając w przejściu, uważnie rozejrzał się wokół i podszedł do stolika, na którym leżał jej komputer. Podniósł klapkę i pewnym ruchem wcisnął guzik. Monitor rozświetlił się i automatycznie zalogował się na konto jego wspólniczki. Że też ta idiotka nie założyła sobie hasła. Gdzie to trzeba mieć mózg, żeby nie zabezpieczyć tak ważnych danych klientów? A poprawka, najpierw trzeba posiadać mózg, a tego najwyraźniej brakowało Królowej Fioletu.
Na pulpicie zauważył nowy folder o nazwie Mariusz Kaczmarczyk. Śmiało kliknął i załadował znajdującą się w nim zawartość. Przejrzał poszczególne pliki, po czym włożył pendrive’a do gniazda USB i przekopiował wszystkie interesujące go wątki. Te mniej ważne też, bo przecież zawsze mogły się przydać. Zamknął system i opuścił klapkę. Chwycił małe urządzenie w dłonie i wraz z nim ruszył do swojego królestwa. Stamtąd zabrał laptopa, płaszcz, aktówkę i dokumenty potrzebne na jutrzejsze rozprawy i wyszedł z budynku, uprzednio przekręcając zamki.

***

Spacerując korytarzem sądowym, jej spojrzenie utkwione było w aktach, które namiętnie studiowała. Szybkim krokiem kierowała się ku interesującej ją sali. Stanęła przed nią i wciąż wczytywała się w papiery, jednocześnie myśląc o tysiącu innych rzeczy. Jej głowę zaprzątała sprawa Ostrowskiego, nieprzyjemne informacje, których ostatnio się dowiedziała, i Marek. To właśnie jego dotyczyły dwa z trzech jej dzisiejszych postanowienień. Po pierwsze, obiecała sobie, że przestanie tęsknić i spróbuje zapomnieć. Po drugie, miała skupić się na sprawie. A po trzecie, nie chciała go dzisiaj spotkać w sądzie – to takie pobożne życzenie, bo przecież nie wpadnięcie na niego graniczyło z cudem. Mimo wszystko prosiła o to dzisiaj. Chociażby dzisiaj. Oczywiście jej modlitwy nie zostały wysłuchane, bo gdy tylko podniosła wzrok znad dokumentów i obróciła głowę w bok, dostrzegła jego sylwetkę. Jakby na zawołanie spojrzał w jej zielone tęczówki, tym samym sprawiając, że zaczęła tonąć w jego błękitnym spojrzeniu. Uśmiechnął się zagadkowo, przeprosił klientkę, która intensywnie z nim dyskutowała, a raczej komplementowała jego osobę – zapewne po to, by zdobyć u niego jakieś szczególne względy. Jakby to było takie dziwne… Chwilę później stanął u jej boku i jeszcze raz się uśmiechnął. Odwzajemniła ten gest.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, dzisiaj. Mam pewne informacje – odparł.
O nie, tego było za wiele. Nie mogła się z nim spotkać, nie teraz, kiedy tak usilnie próbowała wymazać go ze swojego życia. Nawet fakt, że posiada jakieś istotne wskazówki, nie był na tyle kuszący, by złamała swoje postanowienie.
- Wybacz, nie mam czasu. – I wyminęła go, nim zdążył jakkolwiek zaprzeczyć na jej odmowę. Kiedy myślała, że odejdzie w spokoju, poczuła jego dłoń na swojej. Ciepło rozniosło się po jej ciele, a dreszcze nawiedziły każdy skrawek jej skóry. Czy tego chciał, czy nie, obudził w niej strzępki minionego wydarzenia. Z tak niedawnych czasów, z ich ostatnich tygodni, z chwil, gdy była po prostu szczęśliwa.

Stali przy ich ulubionym automacie do kawy. Właśnie jedna pobudzająca ciecz wlewała się do kubeczka. W międzyczasie postacie posyłały sobie rozmarzone spojrzenia, co jakiś czas nieśmiało się uśmiechając. Dzisiaj był dzień na zaczepki, na kąśliwe uwagi. Marek zbliżył się do niej na odległość kilkunastu centymetrów, powodując, że na chwilę przestała racjonalnie myśleć. Nachylił się do jej ucha i wyszeptał kilka słów:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym cię teraz pocałować. – Świdrując ją wzrokiem, czekał na odpowiednią reakcję. Jej kąciki ust powędrowały ku górze i już miała coś odpowiedzieć, gdy oboje usłyszeli cichy dźwięk zakończonej pracy pobliskiego urządzenia.
- Chyba nie teraz, panie Mecenasie – ucięła krótko.
- Nie obraziłbym się, gdyby jednak pani Mecenas była skłonna uraczyć mnie tą małą przyjemnością. – Uniósł zalotnie brwi, a motylki w jej brzuchu zaczęły radośnie trzepać skrzydełkami.
Zza zaułku wyłoniła się klientka Marka, (nie)szczęśliwym trafem dla niej właśnie w tym momencie, kiedy tak uroczo ze sobą flirtowali. Jak to kobieta potrafi sobie wiele naobiecywać, jak wiele zrobić, by osiągnąć cel, a tutaj, proszę, obiekt już zajęty. Fuknęła ze zrezygnowaniem i ruszyła pewnym krokiem w ich stronę, tupiąc nieznacznie nogą. Strach się bać takich „kobiet”. W pewnym momencie stanęła jak wryta, bowiem Agata podniosła się na palcach i, mimo wszelkich zasad i zakazów panujących w sądzie, przywarła do jego warg. Machinalnie chwycił ją w talii, a ona dla pogłębienia pocałunku objęła dłonią jego kark, równocześnie odkładając na automat kubeczek z kawą, który w aktualnej chwili bardzo jej przeszkadzał. Uśmiechnęła się, podczas gdy on leniwie chwytał jej rozgrzane usta w swoje. Gdyby nie hamulce, jakie udało im się zachować, zapewne całkowicie zatraciliby się w tym uczuciu. Kiedy tylko udało im się od siebie odsunąć, klientka Dębskiego natychmiastowo znalazła się przy nich.
- Witam, panie Mecenasie – odrzekła tonem, który zrozumieć może jedynie kobieta, bo sama używa takich sztuczek. Natomiast mężczyzna jest ślepy na takie potajemne zagrania.
Przybysz zmierzyła ją wzrokiem. Patrząc na jej rozwścieczoną twarz, od razu domyśliła się na czym polega jej „problem”. Uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby chcąc jeszcze bardziej ją zdenerwować, po czym ponownie uniosła się na palcach i złożyła na policzku Marka ciepły całus.
- Do zobaczenia wieczorem. – Mrugnęła do niego i jeszcze raz kąciki ich ust poszybowały w górę. Obeszła jego sylwetkę i ruszyła na kolejną rozprawę, zostawiając rozpromienionego ukochanego wraz z jego poirytowaną klientką.

Spojrzała na jego rękę, która teraz szczelnie otaczała jej. Potem dotarła do jego tęczówek, które przybrały pytający wyraz, jakby nie do końca rozumiał powód jej zdziwienia. Tylko trzymał jej dłoń, tylko. Ale dobrze wiedział, że ani dla niego, ani dla niej nie jest to wyłącznie to ‘tylko’, ale zdecydowanie coś więcej. Mimo tego nie chciał jej puszczać, mógłby ją tak trzymać bez końca. Agata go wyręczyła, niebezpiecznie szybko wyrywając się z uścisku. Tak zwyczajny ruch, a uświadomił Dębskiemu parę spraw, które momentalnie sprawiały, że chciał się uśmiechnąć. Ale nie zrobił tego, nie teraz, nie w tej chwili.
- Proszę o spotkanie, to tak wiele? – zapytał.
- Dobrze. – Uległa. Przemierzyła jeszcze raz wzrokiem po jego twarzy i odparła: - Dzisiaj o piętnastej w kawiarni. Może być?
- Oczywiście. – Uśmiechnął się, po czym oboje odwrócili się w swoje strony i udali w obranych celach.

***

Marek Dębski siedział w kawiarni i sączył kawę z filiżanki. Ciepła ciecz przyjemnie drażniła jego zmęczone ciało i szybko pobudzała do działania. Specjalnie usiadł przy stoliku, który znajdował się przy ścianie. Chciał mieć chociaż odrobinę prywatności, gdy będzie przedstawiał Agacie nowo zdobyte dowody. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył zarys jej sylwetki za szklaną ścianą budynku. Kroczyła pewnie i szybko. Chwilę później drzwi otworzyły się, a przez nie weszła brunetka. Przystanęła na moment, rozejrzała się wokół, a gdy dostrzegła osobę, której szukała, natychmiastowo podążyła w jej kierunku. Zatrzymała się przy nim, wypowiedziała ciche „cześć” i usiadła naprzeciw. Kilkuminutową, krępującą ciszę przerwał Marek:
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki – odparła szybko. – Nie mam za dużo czasu.
Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak teraz ją ranił. Może nie tyle co ranił, o ile wewnętrznego bólu jej zadawał. Rozdrapywał niedawno zadaną ranę, która rozpaczliwie chciała się zasklepić, jednak bezskutecznie. Ilekroć próbowała wyleczyć to zranienie, coś udaremniało jej starania, a szczelina powiększała się jeszcze bardziej – powodując, że niewyobrażalnie cierpiała. Bezbłędnie odczytał ukrytą w jej odpowiedzi niemą prośbę – rozumiał ją, przecież sam czuł się równie podle. Nie przedłużając, podniósł klapkę laptopa i szybkim ruchem odpalił system. Chwilę potem włożył nośnik danych do odpowiedniego gniazdka i czekał na treść, która miała niebawem się wyświetlić. Otworzył pożądany folder i obrócił monitor w jej stronę, by mogła sama przejrzeć interesujące ją pliki. Przez moment wpatrywała się w ekran, a potem sięgnęła po własnego pendrive’a, aby przegrać zawartość dla swojego użytku.
- Wczoraj w kancelarii Czerskiej pojawił się pewien mężczyzna – zaczął, kiedy zauważył, że uważnie wpatruje się w tytuł. Wyciągnął z teczki zdjęcie i pokazał je kobiecie. Wystarczył jeden rzut oka, by wiedziała, że skądś zna mężczyznę. Zanim zdążyła zapytać Marka, wyjął kolejną fotografię i podał jej. – To, jak już przeczytałaś, Mariusz Kaczmarczyk. Wczoraj przyszedł do Iwony z jakąś sprawą dotyczącą Sułeckiego. Niestety, nie wiem nic więcej. – Przez chwilę dookoła zawisło niezręczne milczenie. – Jak widzisz, Hubert nie jest taki szlachetny, za jakiego go uważałaś. – Kiedy wypowiedział te słowa, zorientował się, że tylko pogorszył sytuację.
- Wiem – odrzekła cicho. To tylko utwierdziło go w tym przekonaniu.
- Nie cieszysz się? – Świetnie, Dębski, no to dojebałeś. Dobijesz ją jeszcze bardziej. – Nie to miałem na myśli – zreflektował się szybko. – Chciałem zapytać, czy nie jesteś szczęśliwa, że w końcu znalazłaś tak wiele dowodów na niewinność Woźniak?
Milczała przez chwilę, a później podniosła się szybko i ruszyła w stronę wyjścia.
- Ale, Agata… - Po raz kolejny dzisiejszego dnia uchwycił jej dłoń. Była lodowata i niebezpiecznie drżała. Odwróciła się do niego twarzą i dostrzegł pojawiające się w kącikach jej oczu łzy.
- Wiesz, Marek… - zainicjowała. – Czasami odkrycie prawdy nie jest tak satysfakcjonujące, jakie mogłoby się wydawać. – Ostatni raz wlepiła spojrzenie w jego błękitne tęczówki. – Dziękuję – wyszeptała i, najszybciej jak potrafiła, ulotniła się z lokalu.
Przez kolejnych kilka minut wpatrywał się tępo w zakręt, za którym zniknęła. W myślach próbował rozszyfrować powód jej niedawnego zachowania. Niestety, nic nie przychodziło mu do głowy. Ale obiecał sobie, że postara się tego dowiedzieć w najbliższym czasie.


***

Mrok zalał ulice. Dzisiejsza noc była dziwna. Księżyc zniknął, światła nie rzucały swojej poświaty na kamienne chodniki, a na ulicach nie było widać żywej duszy – co mimo wszystko było dość zastanawiające.
Agata Przybysz podjechała pod swoją starą kamienicę i wyłączyła silnik. Zaczerpnęła dużo powietrza do ust, jakby ono miało jej pomóc w objęciu właściwego celu. Chwyciła torebkę leżącą na siedzeniu obok niej i drżącymi dłońmi otworzyła drzwi. Kiedy tylko jej szpilki dotknęły zimnej posadzki, hałas rozniósł się wokół. Jej serce zabiło mocniej, dreszcze przemierzyły jej ciało. Coś zasiało ziarnko niepewności w jej umyśle. Zatrzasnęła drzwi. Idąc drogą, starała się stąpać jak najciszej. Nie za bardzo jej to wychodziło. Jej kroki słychać było na całej ulicy, jak i nie dalej. Miała wrażenie, że z każdego kąta budynku, z każdej korony drzew, nawet zza auta spoglądają na nią tajemnicze, przyprawiające o zawał oczy. Świdrowały ją wzrokiem, a ona powoli traciła jakiekolwiek zdrowe zmysły. Przerażenie opanowywało każdą komórkę jej ciała. Tak, bała się. Zwyczajnie się bała. TA Agata Przybysz się bała. Ktoś by powiedział: „to niemożliwe”, ale tak było. W gruncie rzeczy ona zawsze przed czymś uciekała, tylko zazwyczaj te uniki były niezauważalne. Cień, który za nią podążał, wydawał się być jej uczuciami, wydawał się być nią. Można by powiedzieć, że strach jest jak cień – bo zawsze jest. Po prostu czasami go nie widać.
Zbliżała się do wejścia, z którego bił oszałamiająco jasny blask. Wystarczyło tylko wejść, tylko znaleźć się za tą barierą, by czuć się wolną. Jej tempo przyspieszyło. W kilku susłach pokonała ścieżkę i chwyciła za ciężką klamkę, która zabrała z jej dłoni całe ciepło, przekazując jedynie chłód. Nacisnęła ją i ku swojej uciesze znalazła się w środku. Podeszła się do skrzynki pocztowej i szybkim ruchem wyjęła z niej różnego rodzaju papiery. Nie patrząc, włożyła je do torby i rytmicznym krokiem zawędrowała na górę. Włożyła klucz do dziurki przy drzwiach z liczbą „5” i popchnęła je. Zawiesiła płaszcz na wieszaku, a wszystkie przedmioty, które trzymała w rękach, wylądowały na podłodze. Ruszyła do łazienki. Myjąc twarz, usłyszała dzwonek przychodzącego połączenia, nim jednak zdążyła odebrać, ktoś się rozłączył. Chwyciła w dłonie telefon w tym momencie, w którym ekran ponownie się rozświetlił, ukazując powiadomienie o nowej wiadomości głosowej. Od razu odsłuchała. Z każdym zdaniem strach perfidniej wkradał się na jej rysy. Źrenice niebezpiecznie się rozszerzyły, a usta wygięły się w bezgranicznym akcie zdumienia. Z całej tej lawiny ostrzeżeń wyłowiła jedno znaczące słowo, które niewątpliwie zostało wysyczane z ironią: powodzenia. W tym momencie poczuła, jak wszystko do niej dochodzi. Jak informacje kotłują się w jej głowie. To doprowadzało ją do szaleństwa. Czuła, jakby „powodzenia” znaczyło od teraz szereg najgorszych rzeczy, a nie jak wcześniej – zupełnie coś innego. A może zawsze tak było, a ona tego nie zauważała? W sumie kto tak naprawdę życzy powodzenia, gdy chce by komuś się udało? Nikt. Prawda dotarła do niej szybciej, niż się spodziewała. Dokładnie w tej samej chwili, w której dostrzegła, że z jej torby wystaje biała koperta. Z jej wnętrza wypadło jeszcze coś. Mała karteczka zapisana czarnym atramentem. 

D.
 

1 komentarz: