- Los jest ślepy -
cz. II
Nawet długa wyszła ta część :) Jeszcze raz dziękuję za te
motywujące komentarze, które sprawiają, że chce mi się pisać :) Mam nadzieję, że
się spodoba. Zapraszam do czytania!
„The struggles
I'm facing,
The chances I'm taking
Sometimes they knock me down but
No, I'm not breaking
I may not know it
But these are the moments that
I'm gonna remember most yeah
Just gotta keep going
And I,
I got to be strong
Just keep pushing on”
The chances I'm taking
Sometimes they knock me down but
No, I'm not breaking
I may not know it
But these are the moments that
I'm gonna remember most yeah
Just gotta keep going
And I,
I got to be strong
Just keep pushing on”
Nienawiść jest jak fala. Jak lwy morskie pędzące do brzegu.
Czasami masz wrażenie, że wybuchniesz, że wykrzyczysz to wszystko – jak bardzo
nienawidzisz. Ale to tylko pozory. Fala szybko zbliża się do brzegu i już ma
uderzyć, kiedy nagle natrafia na przeszkodę. Niewidzialna bariera blokuje jej
siłę, więc jedynie opada – powoli i bezwładnie. Coś zabija jej zapał, niszczy
jej pewność. I tak samo jest z wybuchem nienawiści. Ona się kumuluje, chce się
uwolnić, ale nie może – co nie znaczy, że ten moment nie nadejdzie. Kiedyś
eksploduje i pochłonie całe dobro wokół siebie.
Podjechała pod domek letniskowy i zgasiła silnik. Wzięła
kilka głębokich oddechów, zabrała siatkę z zakupami z siedzenia, potem
wysiadła. Skierowała się ku drewnianym drzwiom. Można by powiedzieć, że w
środku nikogo nie ma, gdyby nie to, że nikłe światełko sączyło się przez
okiennice z kuchni. Jedyny ślad życia w tym miejscu.
Nacisnęła klamkę, a gdy to nie poskutkowało, cicho zapukała,
czekając, aż jej otworzy. Kilka sekund później usłyszała dźwięk przekręcanych
zamków, a on stanął przed nią. Uśmiechnął się, ale ona nie miała siły na takie
drobiazgi. Wyminęła go i pewnym krokiem weszła do pomieszczenia. Położyła
reklamówkę na blacie i zaczęła wyciągać z niej kolejne produkty. Czuła, jak się
zbliża, jak zatrzymuje się blisko niej. Żołądek podszedł jej do gardła. Nerwowo
przełknęła ślinę, próbując zrzucić z twarzy pojawiający się grymas. Z wielkim
wysiłkiem przekształciła go w uśmiech.
- Dziękuję – wyszeptał, stając stanowczo zbyt blisko niej.
Nie rozumiała, co się dzieje. Odkąd przejęła się jego zniknięciem, on… zrobił
sobie nadzieję? Mogła to tak nazywać? Sama nie wiedziała, ale przerażało ją
jego zachowanie. Niebezpiecznie się przysuwał ku jej ciału, więc szybkim ruchem
przesunęła się w bok. Nie śpiesząc się, wkładała zakupy do szafek. Bała się
tego, co może nastąpić za moment, więc, nie czekając na rozwój wydarzeń,
odparła:
- Nie pozwalaj sobie za dużo. – Liczyła, że jej głos nie
zabrzmiał zbyt srogo, ale wystarczająco dobitnie. Nie chciała pogarszać
sytuacji. Teraz, kiedy wiedziała już zbyt wiele, nie mogła sobie pozwolić na
niewłaściwy ruch. Chciała zdobyć to, do czego uparcie dążyła. Jak widać – po
trupach. Zdezorientowany, spojrzał na nią, na moment go wmurowało. Ale nie
odsunął się. On również czegoś chciał. A ona w żadnym razie nie miała zamiaru
mu tego dać. – Może porozmawiamy o tym porwaniu? – zaczęła, próbując
rozpaczliwie uzyskać informacje. Poczuła, jak jego dłoń zacisnęła się na jej
talii. O nie, tego już za wiele!, krzyczały
jej myśli. Natychmiast się wyrwała.
- Ale Agata… - wymruczał kuszącym tonem.
- Posłuchaj mnie uważnie – wysyczała. – Nic, podkreślam:
nic, nas już nie łączy. – Popatrzyła mu uważnie w oczy. - Więc przestań, do
jasnej cholery! – Słowa odbijały się od ściany, a Hubert patrzył na nią to
wściekły, to napalony. On nie odpuszczał. Jego źrenice się rozszerzyły i zrobił
kilka kroków w jej kierunku. Potrząsnęła z zaskoczeniem głową. To nie działo
się naprawdę. Nie mogło. Powoli odsuwała się w tył. Chciała stąd wyjść, ale natrafiła
na zimny materiał ściany. Nie, nie, nie.
Błagam nie., bezsilnie krzyczała w myślach. Widziała, jak podchodzi, jak
przyciska ją do ściany.
- Przestań! – wyrzuciła z siebie, gdy próbowała się wyrwać.
Szarpała się, ale nic nie mogła zrobić. Poczuła jego stanowcze wargi na swoich,
a łzy rozpaczy stoczyły się po policzkach. Nie było w tym nic miłego. Nie
wiedziała, czy wcześniej całował inaczej, czy po prostu ten niesmak zdarzenia
ją odrzucał, ale naprawdę była wściekła. Wściekła i słaba. Płacz przybrał na
sile, więc gdy jego usta chwytały jej, czuł słone krople muskające jego skórę.
W którymś momencie postanowił chyba dać jej chwilę wytchnienia, bowiem
odzyskała oddech, a krew ponowie dopłynęła do jej mózgu. Znowu mogła się
wyrywać i znowu było to bezcelowe. Przywarł swoim ciałem do jej ciała i
szykował się do kolejnego pocałunku.
- Przestań, przestań, przestań! – Wiedziała, że przegrała.
Łzy szybko ozdobiły jej twarz, praktycznie szlochała. – Błagam… - dodała, kiedy
niemal chwytał jej wargi. Z braku sił ostatni raz go odepchnęła. Tym razem nie
trzymał jej tak mocno, więc na moment się uwolniła. Ale wciąż była w kropce.
Pierwszy, i pewnie ostatni, raz w życiu, ktoś jej wysłuchał. Nie Hubert, ale
ktoś inny. I właśnie w tej wolnej sekundzie, kiedy dzielił ich niespełna metr,
ruszyła pędem do auta, pośpiesznie zabierając kluczyki z pobliskiej szafki. Był
tuż za nią. Biegł. Już ją łapał i wtedy upadł. Zapadł się w błoto, które
pozostało po ostatniej burzy. Wsiadła do auta i wsadziła kluczyk do stacyjki.
Nawet nie obracając głowy w tył, odjechała. Zobaczyła jedynie zarys jego
sylwetki w lusterku, kiedy ginął w mroku, goniąc jej samochód.
***
- Brak mi słów na ciebie! – krzyknęła zrezygnowana,
pędząc przez korytarz. Wpadła do gabinetu i odwróciła się w jego stronę.
- Nie od dziś wiadomo, że kobiety tracą mowę na mój
widok, ale żeby pani Mecenas się do tego przyznała - rzekł rozmarzonym tonem, po czym wniósł oczy
ku górze. – Nie sądziłem, że doczekam takiej chwili. – Udał, że wyciera
pojedynczą łzę z policzka.
- Nie dodawaj sobie za dużo – fuknęła, patrząc na
niego ze zdenerwowaniem.
- Ja tylko przedstawiam zgromadzone przeze mnie fakty,
pani Mecenas. – Spojrzał jej głęboko w oczy i z uśmieszkiem na ustach odparł: -
No, ale chyba nie zaprzeczysz, że tak jest. – Przez moment prowadzili niemą
bitwę spojrzeń. Agata ze złością potrząsnęła dłońmi.
- Nienawidzę cię – wysyczała powoli. – Nienawidzę.
Zamrugał powiekami i zbliżył się do niej nieznacznie.
- Nie mów tak – wyszeptał udawanym, zmartwionym tonem.
– Ranisz moje serce. – Zaśmiała się przez moment. Dobrze wiedziała, że za
wszelką ceną chciał ją pocieszyć. Starał się to zrobić od kilku minut, ale jak
na razie tylko skutecznie ją denerwował.
- I dobrze! – Kąciki jej ust poszybowały wyżej.
- Chociaż jakby się nad tym zastanowić… - zaczął – …to
można by polemizować nad tymi słowami. –Przybysz uniosła pytająco brwi, a on
uśmiechnął się zwycięsko. – Założę się, że nie wytrzymałabyś bez moich
pocałunków, ba!, beze mnie – zaakcentował słowo ‘mnie’ – nawet dnia.
- Pfff, już to robiłam.
- Ale nie wtedy, kiedy miałaś mnie obok, a nie mogłaś
być bliżej. – Patrzył, jak na jej twarz wkrada się mała oznaka zdumienia. –
Widzisz, już teraz za mną tęsknisz – zatriumfował tym zdaniem. W kobiecie ukształtowały
się kolejne pokłady furii. Świadoma była tego, że ma rację, ale jak to na nią
przystało – za nic w świecie się do tego nie przyznała.
- Umowa stoi! – odpowiedziała. – Zobaczymy, czy
będziesz się tak szczerzył, jak przegrasz.
- Albo jak ty przegrasz – zwycięska myśl pojawiła się
w jego świadomości, kiedy zniknął za drzwiami dzielącymi ich światy.
***
Czas był wyjątkowo kapryśny. Agata spoglądała na zegar
co kilka chwil, a on wciąż uparcie pokazywał tę samą cyfrę. Sekundy przeradzały się w minuty, minuty w
godziny, a godziny… do takiej jednostki jeszcze nie doszła, ale była pewna, że
jak poprzednie będzie się dłużyła i wskaże nie mniej niż dzień oczekiwań. Niby
wskazówki się przesuwały, tykanie nie ustawało, a mimo to nadal trwała w
miejscu. Czas się zatrzymał i aktualnie nie miał najmniejszego zamiaru ponownie
płynąć. Tak to właśnie z nim było. Był jak motyl. Nieustannie trzepotał
kolorowymi skrzydłami, przykuwając uwagę wszystkich wokół. Gromadził ich
dookoła siebie. Wtedy unosił się i odlatywał, a oni wszyscy ruszali w popłochu,
pragnąc za wszelką cenę go dogonić. Oni wszyscy gonili życie. Spieszyli się. I
w sumie to nic dobrego im z tego nie wychodziło, tylko ukrócili sobie je o
kilkanaście chwil. Ale były też momenty, kiedy ten piękny owad siadał na
kwiatku. Rozpościerał swoje atuty i ukazywał ich tęczowe barwy. I wówczas każdy
zatrzymywał się i wpatrywał w te kolory, zupełnie zapominając o otaczającym go
świecie. O świecie, który nadal tętnił życiem, mimo iż pozornie czas się
zatrzymał. Ale jak to mówią: Pozory mylą, więc i ich wszystkich myliły. Ten
motyl odbierał im istnienie kawałeczek po kawałeczku, a wkrótce mieli
całkowicie zniknąć. Kiedy on się stawał w miejscu, oni robili to samo. Cudowne
wydarzenie muskały ich twarze, przywoływały myśli, wkradały się do podświadomości
– usilnie próbując uświadomić zauroczonym o tym, że uciekają, że przemijają, że
nigdy nie powracają. Ale oni byli głusi na takie zawołania. Wszystko
przechodziło im koło nosa. Dla nich życie było jak wiatr. Otulało ich rysy,
pobudzało do działania, ale nigdy nie było na tyle silne, by uświadomić im, co
tracą. I już nigdy nie będzie potrafiło. Motyl i wiatr. Czas i życie. Któż
potrafiłby rozłączyć te dwa, stale połączone elementy ludzkiej natury?
Jednak byli ci
szczęśliwcy, którzy potrafili. Ci, którzy oparli się pokusie, oparli się
wołaniom. Oni wiedzieli, czego chcą, do tego dążyli, to nieprzerwanie
realizowali. Oni potrafili, więc czemu inni nie?
Z własnych rozmyślań
wyrwał Agatę odgłos kroków. Spojrzała na zegar, wskazówka ledwie się poruszyła,
ale… jednak się poruszyła. Chwilę później białe ramiona otworzyły się, a między
nimi pojawił się uśmiechnięty Marek. Podszedł bliżej i zatrzymał się przed
biurkiem.
- Wiesz, próbowałem
skupić się na sprawie, ale cały czas siedzisz mi
w głowie.
- O ile mi wiadomo, panie Mecenasie, siedzę tutaj –
wskazała palcem krzesło – u siebie, na fotelu. Nie zwiedzałam jeszcze pana
głowy, ale może… może kiedyś się skuszę – posłała mu uśmiech. Nie dał się
podejść. Wciąż kontynuował rozpoczętą rozmowę.
- Zastanawiałem się nad naszym zakładem…
- I co, masz zamiar z niego zrezygnować, stwierdziłeś,
że nie uda ci się wygrać i wolisz się poddać? – zapytała, łudząc się, że być
może to prawda.
- Nie, nie, nie. Co to, to nie, pani Mecenas – zbliżył
się do jej ucha na moment i wyszeptał: - Póki co nie mam w ogóle takiego
zamiaru. – I odsunął się na poprzednie miejsce. – Wiesz, wciąż zastanawiam się,
jak długo wytrzymasz, jak długo dasz radę beze mnie.
- Robisz to specjalnie – wtrąciła.
- Nie zaprzeczam, nie potwierdzam – uśmiechnął się
prowokująco i znowu się przysunął: - A pamiętasz, jak… - i cichy szmer jego
obijających ust o jej ucho dostał się do jej podświadomości. Zachęcający szept
sprawiał, że całe jej ciało się buntowało, chciało natychmiast zaznać znajomej
przyjemności, ale umysł pozostawał nieugięty. Co więcej, ona coraz bardziej się
denerwowała.
- Przestań! – rozkazała w końcu, nie mogąc dłużej
znieść jego licznych sugestii.
- Uwielbiam, kiedy się złościsz. – Z triumfem na
twarzy spoglądał na jej zdenerwowaną twarz. Z jej oczu ciskały gromy,
skierowane prosto w jego osobę. Fuknęła ze zdenerwowaniem, potrząsnęła głową.
Miała dość. Miała go cholernie dość. Chciała tylko spokoju. Stojąc przed nim i
wydrapując mu swoim spojrzeniem oczy, wychrypiała:
- A ja nie… - I już nie dokończyła. Wystarczył mu
jeden krok. Jeden pełny krok, by znaleźć się tuż przy niej. Dosłownie sekunda.
Najpierw znajdował się przy fotelu, a teraz stanowczo ujął jej twarz w dłonie i
rozpoczął długi pocałunek. Moment później jego ręka zjechała na jej talię,
którą machinalnie objął. Ona objęła jego kark i niebezpiecznie się przysunęła.
Już przepadła. Wiedziała to. Coraz łapczywiej czepiała się jego warg, zmierzał
z nią ku blatowi biurka, by swobodnie mogła usiąść. O wiele bardziej lubiła tę
pozycję, była bliżej niego, mniej więcej na tej samej wysokości. Wszystko było…
prostsze. Oderwała się od jego ust i nadal nie podniosła powiek. Czekała, aż da
jej odrobinę przestrzeni. Wtedy czarne rzęsy zatrzepotały, a jej stęskniony
wzrok spoczął na jego tęczówkach. Potem uśmiechnęła się zawadiacko i odparła:
- To się nie liczy. – I zmiotła go z nóg. Rozegrała to
na swoją korzyść, pokazała, że to on nie mógł funkcjonować bez niej. Dołek.
Tak, znalazł się w dołku. Ale Mecenas Dębski by z tego nie wybrnął? Wolne żarty.
- A ja tam uważam, że się liczy.
- To sobie uważaj. – Pokazała język i zaśmiała się
perliście. – Ty zacząłeś, nie ja. Nie liczy się.
- No, ale podobał ci się – zamruczał, znowu się do
niej zbliżając. Był sens zaprzeczać? Oczywiście, że nie.
- A, tam, podobało, nie podobało. To nieważne. Jeszcze
nie wygrałeś zakładu. – Zsunęła się delikatnie z blatu drewnianego mebla.
Triumfowała. Mogła poczuć smak jego ust przez chwilę i nie była narażona na
kolejne czekanie, a zakład nadal był otwarty. On najwyraźniej nie dawał za
wygraną. Zagrodził jej drogę i przesunął na wcześniejsze miejsce.
- A co, nie masz ochoty mnie teraz pocałować? – Uniósł
zalotnie brew.
- Jestem pewna, że ty chcesz tego bardziej. – Odparła
atak. Co prawda, nie odpowiedziała jednoznacznie, ale nie mogła. Przecież
odpowiedź była aż nazbyt oczywista, a jednocześnie nie do pojęcia.
- A ja tam swoje wiem. – Już zaczynała się lekko
denerwować. Oparł ręce po obu stronach jej ciała, zamykając ją tym samym w
skrytym uścisku. Przybliżył się. Za bardzo się przybliżył. Za bardzo.
- Czy ty planujesz to, o czym myślę? – wyraźnie
podirytowany ton wydarł się z jej gardła.
- A o czym myślisz? – kusił, a jednocześnie
rozdrażniał. Jak on to robił? Nie doczekał się zwrotnej wiadomości. Rozpoczęła
się niema bitwa spojrzeń. Tęczówki przeciw tęczówkom. Ciało przeciw ciału.
Osoba przeciw osobie. Mężczyzna przeciw kobiecie. Następne minuty opanowywało
spokojne milczenie, pokój wypełniały szybkie oddechy, które wzajemnie się ze
sobą mieszały.
- Mówiłem już, że uwielbiam, kiedy się złościsz? –
odrzekł kuszącym głosem, przysunął się jeszcze bliżej. Oczy naprzeciwko oczu.
Kilka centymetrów dzielących rozgrzane, spragnione usta. Kolejna minuta
wieczności, nicości. I przełom.
- No dobra – powiedziała cicho. – Wygrałeś –
wyszeptała wprost do jego ust i umilkła. Momentalnie pochwyciła jego wargi
swoimi i pozwoliła, by kontynuował wyczekiwaną przez obojgu pieszczotę.
Szczupła sylwetka wykwitła w
tle palącej się lampy. Blondynka wyrwała Agatę z zamyśleń, cichym powitaniem.
- Cześć – odparła, wchodząc.
Agata odpowiedziała i skinęła głową na fotel przed nią. – Dzwoniłaś, coś się
stało?
- W zasadzie to bardzo dużo –
powiedziała. – Weszłam w posiadanie pewnego nagrania, które zapewne znasz. Jest
na nim Hubert. To niezbity dowód na to, że jest winny – wyjaśniła. – Znowu
dałam się wrobić – dodała już bardziej do siebie, odtwarzając w myślach
wydarzenia sprzed kilku dni. – Ale jest jeszcze coś. Tomek wysłał mi wczoraj
pewien mail i raczej jego treść cię nie usatysfakcjonuje. Bynajmniej mnie nie
zadowoliła. – I obróciła ekran laptopa w jej stronę. Maria spojrzała z
niedowierzaniem, a potem powiedziała: Masz rację, nie widzę tutaj nic dobrego.
Dyskusja dwóch pań rozpoczęła
się na dobre.
***
“And I am feeling so small.
It was over my head
I know nothing at all.
And I will stumble and fall.
I'm still learning to love
Just starting to crawl.
It was over my head
I know nothing at all.
And I will stumble and fall.
I'm still learning to love
Just starting to crawl.
(…)
Say something, I’m giving up
on you.”
Różnoorakie papiery walały się po nowym biurku Dębskiego. Stare
sprawy, nowe sprawy, plus nie dająca mu spokoju historia z Sułeckim. Nagle
krzesło zrobiło się jakieś niewygodne, telefon zniknął pod stertami akt, a kawy
brakowało w ekspresie. Na domiar złego jakaś rozebrana babka patrzyła na niego
ze ściany. Ja pierdole, ale cyrk, szepnął
do siebie i pokiwał żałośnie głową. I po
co mi to było?
W pewnym momencie usłyszał poważny głos w sąsiednim
pomieszczeniu. Odpowiadał mu nie kto inny, tylko Czerska. Urywki słów docierały
do jego świadomości, w szczególności jedno zdanie: „Potrzebuję w pełni
zaufanego adwokata, dlatego kieruję się z tą sprawą do pani”. Wyszedł na
korytarz pod pretekstem zaparzenia kawy. Przelotnie przywitał się z Iwoną i
ukradkiem przyjrzał się twarzy nieznajomego, który wydał mu się cholernie
znajomy. Musiał już gdzieś go widzieć, tego był pewny. Pobudzającego napoju
oczywiście nie było, więc zgaszony wrócił do swojego gabinetu, nie omieszkując
wcześniej pozostawić lekko uchylonych drzwi, by słyszeć rozmowę z gabinetu jego
teraźniejszej wspólniczki. O Boże, Czerska była jego wspólniczką – zdecydowanie
bardziej odpowiadały mu poprzednie.
Tak, był chyba przewrażliwiony na punkcie tajemnic, ale
teraz każda osoba wydawała mu się podejrzana. Nawet Agata. Stop, Dębski! Spróbuj chociaż przez sekundę o niej nie myśleć!,
próbował opanować swoje szalejące wspomnienia, bez skutku. Po kilku minutach
dokładnego podsłuchiwania Mariusza Kaczmarka, bo tak się przedstawił, do jego
uszu dotarło jedno, całkiem znane mu nazwisko: Sułecki. Bingo!, krzyknął cicho i dość mocno uderzył o blat biurka, powodując,
że zsunęło się z niego kilkanaście teczek z dokumentami. Głośno przeprosił i
szybko wytłumaczył swoje roztargnienie. Zdawać by się mogło, że osoby w drugim
pomieszczeniu w ogóle nie zwróciły na to uwagi – lepiej dla niego. Zbierając
kartki z podłogi, dostrzegł ksero zdjęcia z gazety, na którym był Hubert wraz z
trzema innymi mężczyznami. Już miał wrzucać fotografię do odpowiedniego
folderu, gdy go oświeciło. Przyjrzał się mężczyźnie po prawej stronie. Miał
okulary i czarne włosy, zupełnie jak ten, który aktualnie przebywał w pokoju
obok. To mógł być zbieg okoliczności, ale nie. Spojrzał na niego, a potem przez
szparę w drzwiach zerknął na postać. Tak, to na pewno on. Na pewno. Usiadł w
fotelu, teraz było mu o wiele wygodniej, i zaczął obmyślać plan, jak wieczorem
zdobyć potrzebne mu informacje z gabinetu Iwony.
***
Jasna poświata sączyła się z gabinetu Marka. Wystukiwał na
klawiaturze kolejne słowa, musiał na jutro skończyć tę apelację. Nagle przed
nim pojawiła się Czerska.
- Wychodzę, Mareczku – oznajmiła spokojnym tonem, a chwilę
później wykrzywiła usta w kuszącym uśmiechu. – Może wyjdziemy na drinka?
- Nie dzisiaj, Iwonko – odpowiedział krótko, ponownie
przenosząc wzrok na ekran laptopa. Sytuacja wydawała się być idealna. Ona
wyjdzie. On zostanie. Tylko on zostanie. Droga wolna. Może robić, co mu się
żywnie podoba.
- No, to do zobaczenia jutro – ostatni raz zamrugała
powiekami i posłała mu uśmiech. W następnej sekundzie zniknęła za szklanymi
drzwiami. Przez ich powłokę widział, jak specjalnie kołysze biodrami. Zapewne
myślała, że zmieni zdanie. Nic z tego. Nie interesowała go, myślał wyłącznie o
tej pięknej brunetce, którą opuścił wraz z odejściem z kancelarii. O Agacie.
Kilka minut po tym, jak usłyszał trzask zamykanych drzwi,
wstał z siedzenia, zabrał przenośnik danych z szuflady i udał się w kierunku
jej gabinetu. Stając w przejściu, uważnie rozejrzał się wokół i podszedł do
stolika, na którym leżał jej komputer. Podniósł klapkę i pewnym ruchem wcisnął
guzik. Monitor rozświetlił się i automatycznie zalogował się na konto jego
wspólniczki. Że też ta idiotka nie założyła sobie hasła. Gdzie to trzeba mieć
mózg, żeby nie zabezpieczyć tak ważnych danych klientów? A poprawka, najpierw
trzeba posiadać mózg, a tego najwyraźniej brakowało Królowej Fioletu.
Na pulpicie zauważył nowy folder o nazwie Mariusz Kaczmarczyk. Śmiało kliknął i
załadował znajdującą się w nim zawartość. Przejrzał poszczególne pliki, po czym
włożył pendrive’a do gniazda USB i przekopiował wszystkie interesujące go
wątki. Te mniej ważne też, bo przecież zawsze mogły się przydać. Zamknął system
i opuścił klapkę. Chwycił małe urządzenie w dłonie i wraz z nim ruszył do
swojego królestwa. Stamtąd zabrał laptopa, płaszcz, aktówkę i dokumenty
potrzebne na jutrzejsze rozprawy i wyszedł z budynku, uprzednio przekręcając
zamki.
***
Spacerując korytarzem sądowym, jej spojrzenie utkwione było
w aktach, które namiętnie studiowała. Szybkim krokiem kierowała się ku
interesującej ją sali. Stanęła przed nią i wciąż wczytywała się w papiery,
jednocześnie myśląc o tysiącu innych rzeczy. Jej głowę zaprzątała sprawa
Ostrowskiego, nieprzyjemne informacje, których ostatnio się dowiedziała, i
Marek. To właśnie jego dotyczyły dwa z trzech jej dzisiejszych postanowienień.
Po pierwsze, obiecała sobie, że przestanie tęsknić i spróbuje zapomnieć. Po
drugie, miała skupić się na sprawie. A po trzecie, nie chciała go dzisiaj
spotkać w sądzie – to takie pobożne życzenie, bo przecież nie wpadnięcie na
niego graniczyło z cudem. Mimo wszystko prosiła o to dzisiaj. Chociażby
dzisiaj. Oczywiście jej modlitwy nie zostały wysłuchane, bo gdy tylko podniosła
wzrok znad dokumentów i obróciła głowę w bok, dostrzegła jego sylwetkę. Jakby
na zawołanie spojrzał w jej zielone tęczówki, tym samym sprawiając, że zaczęła
tonąć w jego błękitnym spojrzeniu. Uśmiechnął się zagadkowo, przeprosił
klientkę, która intensywnie z nim dyskutowała, a raczej komplementowała jego
osobę – zapewne po to, by zdobyć u niego jakieś szczególne względy. Jakby to
było takie dziwne… Chwilę później stanął u jej boku i jeszcze raz się
uśmiechnął. Odwzajemniła ten gest.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, dzisiaj. Mam pewne
informacje – odparł.
O nie, tego było za wiele. Nie mogła się z nim spotkać, nie
teraz, kiedy tak usilnie próbowała wymazać go ze swojego życia. Nawet fakt, że
posiada jakieś istotne wskazówki, nie był na tyle kuszący, by złamała swoje
postanowienie.
- Wybacz, nie mam czasu. – I wyminęła go, nim zdążył
jakkolwiek zaprzeczyć na jej odmowę. Kiedy myślała, że odejdzie w spokoju,
poczuła jego dłoń na swojej. Ciepło rozniosło się po jej ciele, a dreszcze
nawiedziły każdy skrawek jej skóry. Czy tego chciał, czy nie, obudził w niej
strzępki minionego wydarzenia. Z tak niedawnych czasów, z ich ostatnich
tygodni, z chwil, gdy była po prostu szczęśliwa.
Stali przy ich
ulubionym automacie do kawy. Właśnie jedna pobudzająca ciecz wlewała się do
kubeczka. W międzyczasie postacie posyłały sobie rozmarzone spojrzenia, co
jakiś czas nieśmiało się uśmiechając. Dzisiaj był dzień na zaczepki, na kąśliwe
uwagi. Marek zbliżył się do niej na odległość kilkunastu centymetrów,
powodując, że na chwilę przestała racjonalnie myśleć. Nachylił się do jej ucha
i wyszeptał kilka słów:
- Nawet nie wiesz, jak
bardzo chciałabym cię teraz pocałować. – Świdrując ją wzrokiem, czekał na
odpowiednią reakcję. Jej kąciki ust powędrowały ku górze i już miała coś
odpowiedzieć, gdy oboje usłyszeli cichy dźwięk zakończonej pracy pobliskiego
urządzenia.
- Chyba nie teraz,
panie Mecenasie – ucięła krótko.
- Nie obraziłbym się,
gdyby jednak pani Mecenas była skłonna uraczyć mnie tą małą przyjemnością. –
Uniósł zalotnie brwi, a motylki w jej brzuchu zaczęły radośnie trzepać
skrzydełkami.
Zza zaułku wyłoniła
się klientka Marka, (nie)szczęśliwym trafem dla niej właśnie w tym momencie,
kiedy tak uroczo ze sobą flirtowali. Jak to kobieta potrafi sobie wiele
naobiecywać, jak wiele zrobić, by osiągnąć cel, a tutaj, proszę, obiekt już
zajęty. Fuknęła ze zrezygnowaniem i ruszyła pewnym krokiem w ich stronę, tupiąc
nieznacznie nogą. Strach się bać takich „kobiet”. W pewnym momencie stanęła jak
wryta, bowiem Agata podniosła się na palcach i, mimo wszelkich zasad i zakazów
panujących w sądzie, przywarła do jego warg. Machinalnie chwycił ją w talii, a
ona dla pogłębienia pocałunku objęła dłonią jego kark, równocześnie odkładając
na automat kubeczek z kawą, który w aktualnej chwili bardzo jej przeszkadzał. Uśmiechnęła
się, podczas gdy on leniwie chwytał jej rozgrzane usta w swoje. Gdyby nie
hamulce, jakie udało im się zachować, zapewne całkowicie zatraciliby się w tym
uczuciu. Kiedy tylko udało im się od siebie odsunąć, klientka Dębskiego
natychmiastowo znalazła się przy nich.
- Witam, panie
Mecenasie – odrzekła tonem, który zrozumieć może jedynie kobieta, bo sama używa
takich sztuczek. Natomiast mężczyzna jest ślepy na takie potajemne zagrania.
Przybysz zmierzyła ją
wzrokiem. Patrząc na jej rozwścieczoną twarz, od razu domyśliła się na czym
polega jej „problem”. Uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby chcąc jeszcze bardziej
ją zdenerwować, po czym ponownie uniosła się na palcach i złożyła na policzku
Marka ciepły całus.
- Do zobaczenia
wieczorem. – Mrugnęła do niego i jeszcze raz kąciki ich ust poszybowały w górę.
Obeszła jego sylwetkę i ruszyła na kolejną rozprawę, zostawiając
rozpromienionego ukochanego wraz z jego poirytowaną klientką.
Spojrzała na jego rękę, która teraz szczelnie otaczała jej.
Potem dotarła do jego tęczówek, które przybrały pytający wyraz, jakby nie do
końca rozumiał powód jej zdziwienia. Tylko trzymał jej dłoń, tylko. Ale dobrze
wiedział, że ani dla niego, ani dla niej nie jest to wyłącznie to ‘tylko’, ale
zdecydowanie coś więcej. Mimo tego nie chciał jej puszczać, mógłby ją tak
trzymać bez końca. Agata go wyręczyła, niebezpiecznie szybko wyrywając się z
uścisku. Tak zwyczajny ruch, a uświadomił Dębskiemu parę spraw, które
momentalnie sprawiały, że chciał się uśmiechnąć. Ale nie zrobił tego, nie
teraz, nie w tej chwili.
- Proszę o spotkanie, to tak wiele? – zapytał.
- Dobrze. – Uległa. Przemierzyła jeszcze raz wzrokiem po
jego twarzy i odparła: - Dzisiaj o piętnastej w kawiarni. Może być?
- Oczywiście. – Uśmiechnął się, po czym oboje odwrócili się
w swoje strony i udali w obranych celach.
***
Marek Dębski siedział w kawiarni i sączył kawę z filiżanki.
Ciepła ciecz przyjemnie drażniła jego zmęczone ciało i szybko pobudzała do
działania. Specjalnie usiadł przy stoliku, który znajdował się przy ścianie.
Chciał mieć chociaż odrobinę prywatności, gdy będzie przedstawiał Agacie nowo
zdobyte dowody. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył zarys jej sylwetki za szklaną
ścianą budynku. Kroczyła pewnie i szybko. Chwilę później drzwi otworzyły się, a
przez nie weszła brunetka. Przystanęła na moment, rozejrzała się wokół, a gdy
dostrzegła osobę, której szukała, natychmiastowo podążyła w jej kierunku.
Zatrzymała się przy nim, wypowiedziała ciche „cześć” i usiadła naprzeciw. Kilkuminutową,
krępującą ciszę przerwał Marek:
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki – odparła szybko. – Nie mam za dużo czasu.
Zastanawiała się, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak teraz
ją ranił. Może nie tyle co ranił, o ile wewnętrznego bólu jej zadawał.
Rozdrapywał niedawno zadaną ranę, która rozpaczliwie chciała się zasklepić,
jednak bezskutecznie. Ilekroć próbowała wyleczyć to zranienie, coś udaremniało
jej starania, a szczelina powiększała się jeszcze bardziej – powodując, że
niewyobrażalnie cierpiała. Bezbłędnie odczytał ukrytą w jej odpowiedzi niemą
prośbę – rozumiał ją, przecież sam czuł się równie podle. Nie przedłużając,
podniósł klapkę laptopa i szybkim ruchem odpalił system. Chwilę potem włożył
nośnik danych do odpowiedniego gniazdka i czekał na treść, która miała niebawem
się wyświetlić. Otworzył pożądany folder i obrócił monitor w jej stronę, by
mogła sama przejrzeć interesujące ją pliki. Przez moment wpatrywała się w
ekran, a potem sięgnęła po własnego pendrive’a, aby przegrać zawartość dla
swojego użytku.
- Wczoraj w kancelarii Czerskiej pojawił się pewien
mężczyzna – zaczął, kiedy zauważył, że uważnie wpatruje się w tytuł. Wyciągnął
z teczki zdjęcie i pokazał je kobiecie. Wystarczył jeden rzut oka, by
wiedziała, że skądś zna mężczyznę. Zanim zdążyła zapytać Marka, wyjął kolejną
fotografię i podał jej. – To, jak już przeczytałaś, Mariusz Kaczmarczyk.
Wczoraj przyszedł do Iwony z jakąś sprawą dotyczącą Sułeckiego. Niestety, nie
wiem nic więcej. – Przez chwilę dookoła zawisło niezręczne milczenie. – Jak
widzisz, Hubert nie jest taki szlachetny, za jakiego go uważałaś. – Kiedy
wypowiedział te słowa, zorientował się, że tylko pogorszył sytuację.
- Wiem – odrzekła cicho. To tylko utwierdziło go w tym
przekonaniu.
- Nie cieszysz się? – Świetnie,
Dębski, no to dojebałeś. Dobijesz ją jeszcze bardziej. – Nie to miałem na
myśli – zreflektował się szybko. – Chciałem zapytać, czy nie jesteś szczęśliwa,
że w końcu znalazłaś tak wiele dowodów na niewinność Woźniak?
Milczała przez chwilę, a później podniosła się szybko i
ruszyła w stronę wyjścia.
- Ale, Agata… - Po raz kolejny dzisiejszego dnia uchwycił
jej dłoń. Była lodowata i niebezpiecznie drżała. Odwróciła się do niego twarzą
i dostrzegł pojawiające się w kącikach jej oczu łzy.
- Wiesz, Marek… - zainicjowała. – Czasami odkrycie prawdy
nie jest tak satysfakcjonujące, jakie mogłoby się wydawać. – Ostatni raz
wlepiła spojrzenie w jego błękitne tęczówki. – Dziękuję – wyszeptała i,
najszybciej jak potrafiła, ulotniła się z lokalu.
Przez kolejnych kilka minut wpatrywał się tępo w zakręt, za
którym zniknęła. W myślach próbował rozszyfrować powód jej niedawnego
zachowania. Niestety, nic nie przychodziło mu do głowy. Ale obiecał sobie, że postara
się tego dowiedzieć w najbliższym czasie.
***
Mrok zalał ulice. Dzisiejsza noc była dziwna. Księżyc
zniknął, światła nie rzucały swojej poświaty na kamienne chodniki, a na ulicach
nie było widać żywej duszy – co mimo wszystko było dość zastanawiające.
Agata Przybysz podjechała pod swoją starą kamienicę i
wyłączyła silnik. Zaczerpnęła dużo powietrza do ust, jakby ono miało jej pomóc
w objęciu właściwego celu. Chwyciła torebkę leżącą na siedzeniu obok niej i
drżącymi dłońmi otworzyła drzwi. Kiedy tylko jej szpilki dotknęły zimnej
posadzki, hałas rozniósł się wokół. Jej serce zabiło mocniej, dreszcze
przemierzyły jej ciało. Coś zasiało ziarnko niepewności w jej umyśle.
Zatrzasnęła drzwi. Idąc drogą, starała się stąpać jak najciszej. Nie za bardzo
jej to wychodziło. Jej kroki słychać było na całej ulicy, jak i nie dalej.
Miała wrażenie, że z każdego kąta budynku, z każdej korony drzew, nawet zza
auta spoglądają na nią tajemnicze, przyprawiające o zawał oczy. Świdrowały ją
wzrokiem, a ona powoli traciła jakiekolwiek zdrowe zmysły. Przerażenie
opanowywało każdą komórkę jej ciała. Tak, bała się. Zwyczajnie się bała. TA
Agata Przybysz się bała. Ktoś by powiedział: „to niemożliwe”, ale tak było. W
gruncie rzeczy ona zawsze przed czymś uciekała, tylko zazwyczaj te uniki były
niezauważalne. Cień, który za nią podążał, wydawał się być jej uczuciami,
wydawał się być nią. Można by powiedzieć, że strach jest jak cień – bo zawsze
jest. Po prostu czasami go nie widać.
Zbliżała się do wejścia, z którego bił oszałamiająco jasny blask.
Wystarczyło tylko wejść, tylko znaleźć się za tą barierą, by czuć się wolną.
Jej tempo przyspieszyło. W kilku susłach pokonała ścieżkę i chwyciła za ciężką
klamkę, która zabrała z jej dłoni całe ciepło, przekazując jedynie chłód.
Nacisnęła ją i ku swojej uciesze znalazła się w środku. Podeszła się do
skrzynki pocztowej i szybkim ruchem wyjęła z niej różnego rodzaju papiery. Nie
patrząc, włożyła je do torby i rytmicznym krokiem zawędrowała na górę. Włożyła
klucz do dziurki przy drzwiach z liczbą „5” i popchnęła je. Zawiesiła płaszcz
na wieszaku, a wszystkie przedmioty, które trzymała w rękach, wylądowały na
podłodze. Ruszyła do łazienki. Myjąc twarz, usłyszała dzwonek przychodzącego
połączenia, nim jednak zdążyła odebrać, ktoś się rozłączył. Chwyciła w dłonie
telefon w tym momencie, w którym ekran ponownie się rozświetlił, ukazując
powiadomienie o nowej wiadomości głosowej. Od razu odsłuchała. Z każdym zdaniem
strach perfidniej wkradał się na jej rysy. Źrenice niebezpiecznie się
rozszerzyły, a usta wygięły się w bezgranicznym akcie zdumienia. Z całej tej
lawiny ostrzeżeń wyłowiła jedno znaczące słowo, które niewątpliwie zostało
wysyczane z ironią: powodzenia. W tym
momencie poczuła, jak wszystko do niej dochodzi. Jak informacje kotłują się w
jej głowie. To doprowadzało ją do szaleństwa. Czuła, jakby „powodzenia”
znaczyło od teraz szereg najgorszych rzeczy, a nie jak wcześniej – zupełnie coś
innego. A może zawsze tak było, a ona tego nie zauważała? W sumie kto tak
naprawdę życzy powodzenia, gdy chce by komuś się udało? Nikt. Prawda dotarła do
niej szybciej, niż się spodziewała. Dokładnie w tej samej chwili, w której
dostrzegła, że z jej torby wystaje biała koperta. Z jej wnętrza wypadło jeszcze
coś. Mała karteczka zapisana czarnym atramentem.
D.
Piękne <3
OdpowiedzUsuń