środa, 27 sierpnia 2014

Czerwiec. cz.II

Szerokie źrenice, rzęsy trzepoczące jak niepewne skrzydło motyla. Rozchyla te skrzydła i wpuszcza do wnętrza, odsłania duszę, odkrywa tajemnicę. Błękitną, zeszkloną i tym szklistym połyskiem po tysiąc zwielokrotnioną. Piękną tą barwą i barwnie zdziwioną i przerażoną... Tylko czemu przerażoną?
Biała pierś faluje pode mną wyznaczając nierówny rytm oddechów. Muska skórę przy każdym wypełnieniu płuc by wraz z ostatnim, zachłannym haustem stopić się w jedno ciało. Czuję jej pulsującą skroń przy mojej i ciepłe łaskotanie oddechu. Splątane łydki bezwładnie uwalniają z objęć. Ciało jeszcze drży i drżą te sypkie skrzydła i błękit ukryty pod nimi. Piękny, barwny i barwnie przerażony...
Złudna, niespokojna noc wypełniona pierwszym dotykiem, smakiem, miękkością ust i zapachem rozrzuconych włosów. Jest jak piekielne uzależnienie. Pomyślał budząc się nad ranem.
Niechętnie podniósł ciało z rozgrzanego przyjemnym snem łóżka. Znużony udał się w kierunku łazienki by rozpocząć poranny rytuał zimnym prysznicem i zakończyć kojącą filiżanką mocnej kawy.
W kancelarii klient, w kalendarzu trzech kolejnych. Dobrze, przynajmniej z tej strony nie mogę narzekać na brak zainteresowania. Kolejny raz odprawił ceremoniał rozświetlając ekran telefonu, przesuwając nieśpiesznie listę kontaktów w końcu ze szczególnym namaszczeniem zatrzymując palec na tym jednym, wyczekiwanym. Podobnie jak godzinę wcześniej i dnia poprzedniego i niezliczoną już ilość razy w tym tygodniu wpatrywał się w jaśniejącą powierzchnię do momentu gdy ciemność pochłonęła imię. Odłożył aparat i przełykając gorący łyk kawy ułożył dłonie na klawiaturze laptopa. Wystukiwał słowa apelacji, lecz nie chciały sklejać się w żadną logiczną treść. Co kilka znaków popełniana literówka irytowała żarzącym czerwono podkreśleniem.
Każdego dnia wydawało się to takie proste. Jeden skurcz mięśnia, uderzenie opuszka, trzy, może cztery sygnały i miękki głos. Gdyby nie te wszystkie wątpliwości to było by takie proste.
Zbywa mnie od tygodnia. Na telefony odpowiada nieobecnym, pośpiesznie rzuconym zdaniem. Jak na głodzie, na próżno wypatruje jej na sądowych korytarzach, by choć przez chwilę móc patrzeć na nią jak kiedyś.
Gdyby ten pożar dało się utopić w alkoholu, zdusić pod ciałem innej kobiety, odwrócić się, uciec... Ale tam gdzie żyje płomień nie ma drzwi. Wejść i wyjść można tylko gorejącą blizną, której nie da się usunąć. Próbowałem odejść, zapomnieć, zasypać żar pracą ale każde, spojrzenie, ruch, oddech roznieca go na nowo...
Może znowu prowadzi jakąś sprawę w Gdańsku, może musiała wyjechać do Bydgoszczy... Przecież zawsze taka była, zabiegana i skupiona na klientach.
Za godzinę sprawa z Okońską za dwa dni Dorota... środa ,czwartek... jest... cywilna z Agatą, jeszcze siedem dni... Nerwowo pogładził kalendarz.

*

Szare chmury przetaczały się przez źrenice. Perfekcyjnie wytuszowana migawka rzęs co chwilę odświeżała obraz z nadzieją na niemożliwą do zaistnienia zmianę. Ciemne niebo nieuchronnie gęstniało z każdym kolejnym zmrużeniem powiek. Szary, ciężki i uwierający koc dusił nie tylko Warszawskie ulice za oknem ale i całą energię w zmęczonym i zniechęconym ciele. Pusty wzrok krążył po szybie, którą zaczynały znaczyć pierwsze, opasłe krople. Piątek. Mokry, deszczowy piątek. Jak w żałobie przed nadchodzącym weekendem. Pochłonął swoją deszczową, żałobną szarością wszystkie kolory lata. Czarne parasole w pośpiechu płyną po pieniącej się ulicy, nadal zatamowanej porannymi korkami.
Lało. Od rana paskudnie lało. Niemal z identyczną intensywnością biurko zalewała fala akt. Albo musimy przestać tracić najlepszych klientów albo trzeba będzie ogłosić stan powodziowy. Pomyślała. Drobnych spraw z każdym tygodniem było coraz więcej. Stłuczki, rozwody, podziały majątków i alimenty. Powoli zaczynały brać wszystko co się trafiło.
Od pojawienia się na horyzoncie huraganu Czerska na ich spokojnym kancelaryjnym oceanie uderzał piorun za piorunem. Klęska goniła klęskę a klienci wylewali się jak przez rozerwaną tamę. Zaczęło się od Wiśniowieckiego, potem Waliszewski i kolejni. Dobrze, że Bylińska nadal pozostawała wierna jednemu szyldowi i swojej słabości do Janowskiego.
- Musimy coś z tym zrobić. - Poważnie stwierdziła Dorota nerwowo kołysząc się w fotelu.
- Niby co? Promocja? Do każdej sprawy gospodarczej, rozwód gratis. - Zironizowała Agata. Tak samo jak przyjaciółkę dręczyła ją ta sytuacja.
- Miałam na myśli Czerską … i Dębskiego – Dodała z żalem. - Musimy przestać tracić klientów na ich rzecz. Dębski nie jest aż tak genialnym prawnikiem. - Oceniła, jednak wyraźnie bez przekonania w głosie. - Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo mu to przychodzi. Jeszcze niedawno to było jego marzenie. - Kontynuowała ze smutnym rozdrażnieniem omiatając wzrokiem kąty. - Pamiętasz jak walczył, jaki był wściekły gdy trzeba było bratać się z Bitnerem?
- To jego praca. - Pozornie bez emocji skwitowała Agata gasząc poddenerwowanie przyjaciółki.
- Praca! – Prychnęła krótko Dorota i zaczęła układać rozrzucone na biurku spinacze. - Okońska też miała dzisiaj sprawę z Markiem... - Stwierdziła zamyślona.
- No i?
- W sumie nie zapytałam... ale mam nadzieję, że wygrała. - Mrugnęła z porozumiewawczym uśmiechem na moment porzucając spinacze, po czym na nowo poważniejąc zapytała uważnie przyglądając się Agacie. - Słyszałaś o aferze w prokuraturze?
- Trudno nie słyszeć, prasa huczy od plotek Potwierdziła wzruszając ramionami.
- Okońska żywo interesuje się ta sprawą. Obawiam się, że możemy znowu stracić wspólnika. - Dorota kontynuowała nie spuszczając wzroku z przyjaciółki, która przez całą rozmowę wydawała się niespecjalnie przejęta rozwijająca się sytuacją. Od dłuższej chwili przewijała coś na ekranie telefonu. Wywołana do odpowiedzi wymownie przedłużającą się chwilą milczenia rzuciła urządzenie na biurko.
- No co mam ci powiedzieć? Tak, trzeba coś z tym zrobić i tak, spodziewałam się, że Okońską zainteresują przetasowania na stanowiskach. W końcu adwokat to nie to samo co ciepły fotel w prokuraturze.
Zniechęcona postawą przyjaciółki i jej wyraźną niechęcią do kontynuowania rozmowy, Dorota ostentacyjnie pokręciła głową i opuszczając gabinet rzuciła oskarżycielskie - Mogła byś chociaż odrobinę bardziej przejmować się tym wszystkim.
- Dorota! Ja się przejmuję. Tylko gadanie niewiele tutaj pomoże. Trzeba się wziąć za robotę i tyle. - Powiedziała łagodnie do znikającej w drzwiach postaci i na potwierdzenie wypowiedzianych słów wybrała teczkę z pokaźnego stosu akt.

*

- Szczerze mówiąc dziwnie spotykać się z tobą na sali sądowej. - Żartował sobie rozweselony Dębski.
- Masz rację, dziwnie. - Potwierdziła Dorota nie podzielając jednak jego nastroju. Konfrontacja z Dębskim była nie tylko czymś dziwnym ale wręcz niezwykłym. Poza jakimiś mglistymi wspomnieniami ze studenckich czasów, nie mogła sobie przypomnieć podobnego wydarzenia. Zawsze byli po tej samej stronie. Byli przyjaciółmi od tak dawna, że z trudem akceptowała go w roli przeciwnika sądowego. Każda komórka protestowała przeciwko temu nowemu stanowi rzeczy i widząc teraz ten uśmieszek, na wydaje się niczym nie przejmującej się twarzy, miała ochotę udusić go ze rewolucję jakiej dokonał w ich relacjach. Poza tym przegrała. Temu akurat Dębski nie był w żadnym stopniu winny. Był lepszy i racja niestety leżała po jego stronie a klient okazał się kompletnie nieodpowiedzialny zatajając tak istotne szczegóły. Gdyby tylko nie fakt, że po raz kolejny jego wygrana poszerzała stanowczo zbyt długą listę sukcesów kancelarii mecenas Czerskiej.
- Już się tak nie ciesz. Przyznaje, wygrałeś zasłużenie. Jak zawsze zresztą.- Stwierdziła z przekąsem.
- Ale ty byłaś naprawdę dobrym przeciwnikiem. - Odwzajemnił kąśliwy komplement. - A co słychać w kancelarii? - Zagadnął z nadzieją usłyszenia jakichkolwiek informacji, potwierdzających, przypuszczenia o Agacie.
- Nie najgorzej. - Rzuciła oschle. - Ale byłoby lepiej gdybyś nie postanowił zmienić frontu. - Ostatnim zdaniem osiągnęła ukryty cel i zwycięski uśmieszek nareszcie znikł z twarzy mecenasa.
- Dobrze wiesz, że nie mogłem inaczej. - Bąknął pod nosem.
- Naprawdę? - Zapytała ironicznie. - Oboje macie trudne charaktery, ale przykro mi Mareczku, tym razem to ty posunąłeś się za daleko. - Słowa wyraźnie uderzały w czuły punkt gdyż uśmiech nie tylko znikł ale z każdą chwilą przemieniał się w nieprzyjemny grymas wyżynający bruzdy na czole, gaszący spojrzenie i uginający kark pod ciężarem prawdy.
- Dorota. Nic nie wiesz, więc nie oceniaj. - Wycedził na swoją obronę ale ona nie zamierzała odpuścić.
- To co wiem wystarczy żeby stwierdzić, że swoją rozdmuchaną dumą rozwaliłeś nie tylko dobry zespół ale i świetną przyjaźń. Oczekujesz, że spotykając się, tak codziennie po przeciwnych stronach, będziemy to potem omawiać przy kawie? Albo może lepiej na grillu? - Miała ochotę wylać na kimś swoją dzisiejszą wściekłość a jego głowa nadawała się do tego idealnie. Obrywał za przegraną sprzed chwili, za sytuację kancelarii, która przerastała ją i dołowała, za wszystkie żale do niego, do Agaty i do Okońskiej, która tuż przed rozprawą poinformowała ją o otrzymanej propozycji.
Agata miała rację, można się było spodziewać, że wolny fotel prokuratorski szybko skusi niedoszłą adwokat Okońską. To stanowisko było uznaniem jej pracy więc odrzucenie oferty na którą czekała tyle lat, a która niemal mogła ją bezpowrotnie ominąć, byłoby szaleństwem a o szaleństwo prokurator Okońskiej nie można było podejrzewać. Tak czy inaczej jej decyzja kolejny raz stawiała kancelarie w trudnym położeniu a nerwy Doroty na skraju wytrzymałości, więc przygarbiony Dębski obrywał za zgromadzony żal i niemoc, których nie umiała przezwyciężyć.
- Przynajmniej dobrze ci w tej nowej pracy? - Zapytała łagodniejąc przed obrazem jego udręczonej sylwetki.
- Może być. - Odpowiedział zdawkowo wzruszając ramionami. - Kancelaria jak Kancelaria.
- Tak myślisz? - Rzuciła refleksyjnie i nie czekając na odpowiedź poklepała go po ramieniu. - Muszę lecieć, klienci czekają. - Uśmiechnęła się kojąco na pożegnanie i zostawiając go na środku korytarza na pastwę własnych myśli, zniknęła w głębi holu.
Kancelaria jak kancelaria... Miała rację, to nie było to samo. Brakowało mu starych ścian, biurka, fotela. Znajomych odgłosów kancelaryjnej atmosfery, bez przewijających się co chwile nowych twarzy aplikantów i wspólników, których kojarzył tylko z cotygodniowych zebrań.
Brakowało mu nawet irytującego Bartka z jego niezdarnością, wścibstwem i czasem głupimi pomysłami ale zawsze chętnego do pomocy. I oczywiście trzeźwego i szczerego podejścia Doroty. Uśmiechnął się smutno do tej refleksji. Nie byli tylko grupą pracowników występujących pod wspólnym szyldem, byli zespołem. Byli przyjaciółmi.

*

Od kilku dni czuła się koszmarnie. Wraz z pierwszymi letnimi burzami spłynęła z niej cała euforia i jaskrawa energia pełni lata. Gruba powłoka chmur ciążyła na powiekach sennością towarzyszącą nieustannie, niezależnie od pory dnia.
Ułożyła ciężka skroń na chłodnych stronicach przepełnionego kalendarza. Jeszcze tyle pracy... To się chyba nigdy nie skończy. Pomyślała znużona. I ten przeklęty deszcz. Równomierny szum kropel rozbijających się o szybę nie koił jak zazwyczaj. W głowie szumiało równie nieznośnie jak na zewnątrz. Przymknęła powieki oddając się błogiej chwili bezmyślności.
Telefon. Poderwała głowę na dźwięk rozlegającego się sygnału doznając w tym momencie nieprzyjemnego ucisku czaszki. Obraz na ekranie przez chwile zawirował przed oczami, upstrzony iskrzącymi plamami. Ściągnęła brwi tłumiąc ból i po omacku odebrała niecierpliwie przypominające o sobie połączenie.
- Halo? - Wydusiła ze ściśniętym gardłem.
- Cześć... Wszystko w porządku? Dziwnie brzmisz. - Zapytał szczerze zatroskany głos mecenasa Dębskiego.
- Nie, czemu. Wszystko ok. - Zaprzeczyła, rzeczywiście powoli odzyskując normalną zdolność widzenia. - Coś się stało? Dzwonisz w jakiejś sprawie?
- Jest piątek... Po prostu pomyślałem, że może masz ochotę wyskoczyć na tego drinka. - Zapytał wprost, nie przedłużając wyraźnie niezbyt komfortowej dla niego rozmowy. Już drugi raz dzwonił w tej sprawie a ona prawdopodobnie kolejny raz zamierzała mu odmówić.
- Przepraszam cię ale może innym razem. Mam tutaj straszny nawał pracy. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Dziwnie się czuła ponownie go zbywając. W najmniejszym stopniu nie było to jej intencją ale koszmarne samopoczucie i piętrzące się w kalendarzu sprawy, pozostawiały miejsce tylko i wyłącznie na sen i to też najwyraźniej w niezadowalającej ilości.
- Rozumiem. - Powiedział wydawało by się z faktycznym zrozumieniem. - W takim razie nie przeszkadzam.
Odłożyła słuchawkę z delikatnym odczuciem żalu i ponownie wtulając głowę pomiędzy strony kalendarza zerknęła na wyświetloną na ekranie godzinę. Jeszcze trzydzieści minut do kolejnego spotkania. Może powinnam coś zjeść? Te zawroty głowy nie wróżą niczego dobrego, do tego senność i paskudna pogoda. Jak nic grypa na którą nie mam miejsca w kalendarzu.

*

Kolejne dni przepływały obok jak by bez jej świadomości. Sytuacja finansowa kancelarii, w nadwątlonym odejściem Okońskiej składzie, skutecznie zamknęła ją w czterech ścianach gabinetu. Szklane szybki przepuszczały jedynie cień zagubionego w swoich sprawach Bartka, zmartwiony głos Doroty i dźwięki w pośpiechu pakowanych adwokackich aspiracji w gabinecie obok. Od kilku dni dochodziła stamtąd już tylko cisza.
Oby nie była to cisza przed sztormem. Pomyślała wpatrując się w poczerniałe szybki drzwi. Ich okręt i tak ledwo kolebał się na powierzchni a ona całą dostępną energią starała się walczyć by przetrwał. Zresztą wszyscy walczyli. Dorota i Bartek pomimo swoich prywatnych kłopotów, nawet Aniela wydawała się spoważnieć w obliczu nowej sytuacji. Zawsze bardziej zaangażowana w sprawy domowe niż funkcjonowanie kancelarii Dorota, teraz z poświęceniem szukała nowego wspólnika odnawiając znajomości i stare kontakty. Niestety jak do tej chwili bezowocnie.

*

Niepewne pukanie przerwało rozważania. Spojrzała na zegarek upewniając się, że bynajmniej, w najmniejszym stopniu nie powinna była spodziewać się w tym momencie żadnych gości. Zgarnęła na w miarę porządnie prezentującą się stertę materiały z ostatniej sprawy i konkretnym proszę, przyzwoliła gościowi na wejście. Przestrzeń drzwi wypełniła postawna sylwetka mecenasa Dębskiego.
- Cześć. Byłem u Doroty. Pomyślałem, że... zajrzę... - Wydusił nieskładnie.
- No to... zajrzałeś. - Palnęła zaskoczona i niemal natychmiast, na dźwięk głupio wypowiedzianych słów na jej twarz wypłynął uśmiech.
- No tak... - Speszony podzielił chwilową wesołość szybko jednak poważniejąc. - Nie było Cię na rozprawie. - Zauważył trafnie mając na myśli wyczekiwany w kalendarzu termin i obawę o powód jej nieobecności.
- Na rozprawie? - Ściągnęła brwi usiłując zrozumieć o jaką dokładnie rozprawę mu chodzi. - Ach na rozprawie...
- Zrezygnowałaś. - Stwierdził z przekonaniem nim zdążyła wyjaśnić.
- Nie ja zrezygnowałam, tylko klient w ostatniej chwili się rozmyślił. - Stwierdziła dobitnie, ucinając jego domniemania.
- Mhhy – Zamruczał znacząco kiwając głową. - Z reprezentacji mecenas Przybysz tak po prostu się nie rezygnuje. - Ocenił z lekką ironią w głosie. - Ok, nieważne... Powodzenia nad czymkolwiek tam teraz pracujesz. - Machnął ręka wskazując na ledwo wystające spod papierów biurko i ciągnąc za sobą klamkę dodał . - Musze lecie, do zobaczenia z sądzie.
- Cześć. - Odpowiedziała krótko patrząc jak zamykają się za nim drzwi.
Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nie bezmyślnie, nasłuchując jak w holu kancelarii wymienia kilka kurtuazyjnych zdań z Anielą a następnie wychodzi z obwieszczającym trzaśnięciem głównych drzwi. Ta z pozoru nic nieznacząca rozmowa wydawała jej się jakaś dziwnie dwuznaczna i skąd w nim to przekonanie, że mogłaby zrezygnować ze sprawy? Szczególnie teraz gdy liczyła się każda dodatkowa cyfra na koncie...
Kolejny raz szczęknęła klamka w drzwiach i wraz z groźnym drganiem szkła w szczelinie charakterystyczną jaskrawością zaznaczyła się ruda głowa.
- Mogę na chwilę? Wiem, że masz dużo roboty ale to ważne.
Agata uważnie przyjrzała się poważnej twarzy przyjaciółki i odsuwając studiowane dokumenty zamknęła w ciszy klapkę laptopa.
- No wchodź. - Powiedziała rozważając czy to właśnie ta cisza, która zwiastuje burzę. - Tylko błagam, nie mów, że dostałaś ciepły fotel w jakiejś pięknej okolicy i też zamierzasz nas opuścić. - Zażartowała chcąc chociaż odrobinę zmniejszyć podejrzanie ponury nastrój chwili. Przez usta Doroty przemknął ślad uśmiechu, nie zdążył jednak dotrzeć do oczu.
- No nie, nie dostałam. - Skwitowała dowcip i zamykając za sobą drzwi weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się w chaosie panującym na biurku i odkładając na wolnym fragmencie teczki, chwilę wcześniej zajmujące fotel, usiadła na uprzątniętym miejscu.
- Jak sprawy? - Zapytała wskazując na rozrzucone akta, kodeksy i pozornie niepasujący do całości niedojedzony fragment drożdżówki.
- W porządku. - Zaśmiała się Agata podążając za zdegustowanym wzrokiem przyjaciółki i chwytając kęs dodała. - Powoli ale wszystkie do przodu. - Zbierając okruszki z talerzyka obserwowała rozmówczynię z równą intensywnością z jaką ona śledziła tor trafiających do ust słodkich drobinek.
- No dawaj, wyduś wreszcie to z siebie. - Zapytała w końcu, opadając na oparcie fotela. - Co to za ważna sprawa? Bo chyba nie przyszłaś tutaj sprawdzić czy się dobrze odżywiam. - Rzuciła obracając się wokół własnej osi i wstając z miejsca podeszła do okna. Przeciągając zdrętwiałe ramiona wyjrzała na zewnątrz.
- Był u mnie Dębski. - Zakomunikowała Dorota.
- Wiem. Zajrzał na chwilę. - Stwierdziła bez emocji.
- Mówił coś? - Z nagle dziwnym zainteresowaniem w głosie rozbudziła się Dorota, wzbudzając tym ożywieniem ciekawość przyjaciółki, która mierząc ją badawczym spojrzeniem wydusiła ciche:
- Nie. A powinien?
Dorota trochę z rozczarowaniem poprawiła marynarkę i zakładając dłonie na piersi ogłosiła:
- Możemy mieć wspólnika.
Wyraźne zainteresowanie przemknęło przez twarz Agaty. Obróciła się plecami do okna i wspierając na parapecie przysiadła na jego brzegu. Czekała na rozwinięcie wypowiedzi lecz Dorocie przychodziło to z niespodziewaną trudnością.
- No kto to? - Spróbowała zachęcić przyjaciółkę. - Jakiś znajomy Dębskiego. To po to tutaj był.
- Marek... byłby skłonny wrócić. - Wycedziła obserwując reakcję jaką wywoła tą informacją. - Wiem, że miałam szukać kogoś na jego miejsce ale rozmawiałam z nim i... w sumie... Oczywiście pod warunkiem, że ty nie będziesz miała nic przeciwko. - Zaznaczyła z lekką troską w głosie. - Chyba jednak nie najlepiej mu u mecenas Czerskiej. - Zażartowała zachęcająco uśmiechając się w kierunku nagle nieobecnej Agaty. Huśtała się przy parapecie spoglądając przez ramię na zatłoczoną ulice na zewnątrz. - Miałaś rację, że jeszcze pożałuje tej decyzji. - Nie poddawała się Dorota choć przekazywana treść wydawała się nie mieć najmniejszego wpływu na postawę przyjaciółki. Agata spokojnie wróciła do biurka i zajmując miejsce w fotelu zaczęła stukać w ekran tabletu.
- Agata. Powiesz coś wreszcie? - Wypaliła w końcu poirytowana jej nijaka reakcją.
- A jakiej odpowiedzi oczekujesz? Jeżeli ty się zgadzasz, to ja też nie mam nic przeciwko. - Powiedziała beznamiętnie choć jej nerwowe ruchy palców na ekranie zdradzały to, co po raz kolejny usiłowała ukryć.

*

Przebijające się przez ścianę drzwi znajome odgłosy obcasów uderzających o dębową posadzkę skutecznie rozpraszały umysł usiłujący podążać za tekstem płynącym na ekranie. Równie niezdyscyplinowane oko co i raz podążało w kierunku bursztynowo zabarwionych szybek i jasnej smugi światła wdzierającej się przez rozszczelnione skrzydła. Wąski, jasny pas przecinał w półmroku powierzchnię dywanu i wyznaczając ścieżkę na blacie biurka niemal dosięgał jej dłoni. Wystarczyło rozprostować palce i zanurzyć się w ciepłym blasku. Karciła się za tą myśl i za narastającą od momentu pojawienia się jego osoby w gabinecie obok, potrzebę podążenia tą ścieżką, tym świetlistym śladem ku kusząco uchylonym drzwiom by choć przez chwilę popatrzeć na znajomy, kiedyś bliski i cenny a dziś znów rzeczywiście odnawiający się obraz.
Stare szlaki wydeptane na dębowej podłodze odświeżał właśnie mecenas Dębski. Pośród nie do końca jeszcze rozpakowanych kartonów przemierzał wzrokiem trasę między odzyskanym biurkiem a drzwiami za którymi siedziała odwieczna zagadka, zapewne jak zawsze w skupieniu pracująca nad kolejną sprawą Agata.
Za jej niemym przyzwoleniem, można by nawet określić namiętnym niezaangażowaniem, po raz kolejny dokonywał rewolucji w swym zawodowym życiu i porzucając w sumie bardzo dobrze i dość lukratywnie rozwijającą się współpracę z mecenas Czerską wracał do tego co sam kiedyś zbudował. Nie było łatwo. W końcu pokój obok nadal wypełniała swą osobowością bolesna przeszłość i nieodgadniona przyszłość. Czy będą w stanie pracować normalnie, odsunąć w niepamięć to co się wydarzyło? Zapomnieć? Nie był pewien czy tak naprawdę chciałby zapomnieć, czy chciałby by ona zapomniała, ale pragnął odzyskać choć cześć tego co było. Chciał znów mieć starych przyjaciół i starą pracę, swobodę decydowania o sobie, przyjmowania i odrzucania zleceń, stare biurko, znajome kąty, odgłosy i twarze. Chciał znowu, jak na początku pracować na siebie i dla siebie. Przez ten krótki czas ostatnich tygodni, wypełnionych sukcesami nowej kancelarii i prywatnymi zwycięstwami na sali sądowej, nie potrafił pozbyć się wrażania niszczenia czegoś ważnego, czegoś o co walczył, co do niedawna było marzeniem. Nie czuł się częścią kancelarii Iwony, pracował jak doskonały najemnik, sumiennie wypełniał swoje zadania ale nie zadawał sobie trudu nadmiernego zaangażowania czy bliższego poznania współpracowników. Wygrywał rozprawy, przejmował klientów ale każde kolejne zwycięstwo kryło w sobie odrobinę goryczy w postaci niszczejącego marzenia. W plotkarskim środowisku adwokackim bardzo szybko zaczęły krążyć nowinki o kłopotach finansowych kancelarii Gawron-Przybysz. Zresztą sama Iwona co i raz przynosiła jakąś rewelację, zachwycając się przy tym rosnącą jej własna pozycją.
W końcu miał dość... Przemykająca kancelaryjnym korytarzem z każdym dniem szarzejąca Agata, zwyczajnie zabiegana ale nieustannie rozżalona i przygaszona Dorota, nie spodziewał się, że tak bardzo będzie mu to ciążyło. Uciekał przed bólem odrzuconego uczucia a wpadł prosto w sidła ciężaru umierającej przyjaźni, nigdy nie sądził, że będzie on równie niewygodny.
Wraz z ostatnią myślą kolejny raz odrysował wzrokiem znajome kształty mebli, odmierzył metry kwadratowe podłogi i podążył ku drzwiom zza których dochodził szmer kartek papieru i nikłe wobec jasności jego gabinetu światło ekranu laptopa, które właśnie w momencie gdy ku niemu spoglądał niespodziewanie zgasło.
W ciemnej szczelinie drzwi mignęła twarz Agaty i chyba odnotowując, że została dostrzeżona po chwili wróciła.
- Nie chciałam przeszkadzać. Wychodzę już. - Rzuciła zwisając na chwilę na framudze.
- Nie przeszkadzasz. Wejdź jeśli chcesz. - Zaprosił przysiadając na brzegu biurka i odłożył ściskane od kilku minut w dłoniach kodeksy.
Niepewnie przekroczyła próg. Ubrana już w płaszcz przeciwdeszczowy i z torbą na ramieniu, rzeczywiście szykowała się do wyjścia. Podeszła bliżej i mierząc wzrokiem rozstawione po gabinecie, nie do końca jeszcze rozpakowane pudła sięgnęła do najbliższego wyciągając stamtąd jakiś tom, który najwyraźniej wzbudził jej zainteresowanie. Przeżucia kilka losowych stron by po chwili powrócić do podziwiania wypisanej złotymi literami okładki. Przyglądał się jej od dość dawna niewidzianej twarzy. Codziennie zapracowana, każdą minute w kancelarii spędzała nad ekranem komputera, nawet hołubiony ekspres do kawy nie przyciągał jej tak jak kiedyś. Skutkiem tego od powrotu nie miał okazji oglądać jej lekko poszarzałych rysów, mocniej zarysowanej zmarszczki między skupionymi brwiami i wyraźnie bardziej zmęczonych oczu.
- To było głupie. - Stwierdził niezrozumiale dla niej. Uniosła na chwilę zmęczone dniem powieki i nadal nie do końca rozumiejąc zwierzenie odłożyła publikację i pytająco potrząsnęła głową. - Odejście z kancelarii. - Wyjaśnił patrząc wprost na nią. - To było strasznie głupie, tak po prostu to wszystko zostawić. -Sprecyzował rysując dłonią okrąg w którym zamknęła się także jej sylwetka.
Badawcze szaro-niebieskie spojrzenie studiowało jego źrenice ważąc sens i znaczenie wypowiedzianych słów. W końcu odnajdując coś w sobie zapytała niespodziewanie.
- Masz ochotę na tego drinka?
- Teraz? - Zaskoczony zapytał bez sensu na co speszona jego reakcją w milczeniu wzruszyła niepewnie ramionami. - Pewnie. -Potwierdził skinieniem głowy i podrywając się z miejsca zarzucił na ramię filcowa aktówkę.

*
Kieliszek wina, który zamówiła od dłuższej chwili pozostawał w tym samym stanie wypełnienia. W ciszy niemal opustoszałej restauracji bawiła się szklaną czarką obracając ją w dłoni i odmierzając wciąż na nowo centymetry smukłej nóżki.
- Może wolisz coś zjeść? - Zapytał próbując przerwać uwierające skrępowanie, które zaczynało powoli wypełzać z ich ciał i nasączać przestrzeń wokoło. - W ogóle jadłaś coś dzisiaj? - Trzymał się bezpiecznego tematu wręczając jej kartę.
- Nie pamiętam. - Rzuciła z kąśliwym uśmieszkiem i przeniosła całą uwagę najpierw na zawartość menu a następnie na sałatę z kurczakiem, którą pochłaniała w zaskakującym nawet jak na jej możliwości tempie. Jego szklanka whisky powili także zaczynała połyskiwać jedynie nie do końca rozpuszczonym lodem.
- Chodźmy. Chyba jesteś zmęczona. - Stwierdził opuszczając krzesełko z celem uiszczenia zapłaty. Potwierdziła skinieniem głowy i podążyła w jego ślady.
Stała już przed budynkiem gdy pośpiesznie wystukiwał cyferki na terminalu i odbierał kartę od stanowczo zbyt opieszałego kelnera. Powietrze na zewnątrz wypełniał chłodny dotyk mżawki i zbyt wcześnie jak na te porę roku zapadająca ciemność.
- Przejdę się. - Powiedziała nasuwając na głowę kaptur i rzucając mu szybkie ale pewne spojrzenie.
- W taka pogodę? - Zapytał zdziwiony jej twardym postanowieniem. - Zaraz będzie taksówka.
- To blisko. - Stwierdziła stawiając pierwsze kroki za granicę wąskiego zadaszenia. Uniosła rękę w geście pożegnania i ruszyła przed siebie.
Przez moment trwał w miejscu oceniając przywiązanie do marynarki, którą miał na sobie, po czym w kilku szybkich krokach dogonił jej postać powoli znikającą na tle ciemnego półmrokiem chodnika.
- Odprowadzę cię. Zaraz będzie ciemno. - Odpowiedział na jej zaskoczone spojrzenie. - W sumie to blisko. - Uśmiechnął się nieznacznie.
Wilgotne powietrze skupiało się w drobne krople spływające wąskimi stróżkami po powierzchni płaszcza Agaty gdy dotarli pod drzwi kamienicy na Placu Zbawiciela. Układając dłoń na nieprzyjemnie zimnej klamce strzepnęła z tkaniny, połyskującą w żółtym świetle latarni wilgoć i z delikatnym żalem zerknęła na przemoczone, niedostosowane do pogody obuwie. Uświadamiając sobie jego stan przeniosła wzrok na nadal moknącego obok mecenasa Dębskiego zauważając jego zmierzwione włosy i czarno naznaczone deszczem rękawy marynarki.
- Może chcesz wejść na kawę? - Zapytała.
- Chyba już trochę zbyt późno na kawę. - Z uśmiechem trafnie ocenił ciemność wokoło.
- No... chyba tak. - Roześmiała się. - Ale może przyjemniej będzie czekać na taksówkę w jakimś cieplejszym miejscu. - Zadecydowała otwierając drzwi klatki schodowej i kryjąc się w jej wnętrzu przed chłodnymi podmuchami. Wcisnęła przycisk windy i odważnie weszła do środka. Zawahał się przez moment. Tyle razy przemierzał tę drogę pomiędzy piętrami ale dziś było inaczej. W mieszkaniu na górze czekała przyczajona przeszłość, ukryte w sprzętach wspomnienia gotowe by uderzyć swoją siłą. Przekręciła zamki i rozświetlając przedpokój zaczęła zrzucać torebkę i przemoczony płaszcz rozsypując przy tym mokre krople po drewnianej posadzce.
- To co? Może jednak ta kawa? - Zapytała rzucając słowa jak w pustkę i niemal nie odnotowując jego obecności zniknęła w kuchni pozostawiając mecenasa Dębskiego na pastwę narzucających się obrazów wnętrza. Na haczykach jak zawsze kilka torebek, dołączył do nich swoją filcówkę.
Stół udekorowany obrusem dokumentów i plamą talerza z niedojedzonym śniadaniem, w głębi pokoju w nieładzie porzucone łóżko. Odwrócił wzrok od granatowej pościeli jak od zbyt intymnej tajemnicy. Nie zauważył kiedy Agata z powrotem znalazła się tuż obok, lekko speszona wyglądem wnętrza próbowała doprowadzić do ładu chociaż blat stołu. Z jej wilgotnej grzywki spadały drobne krople. Jedna pojedyncza, okrągła iskra zatrzymała się na dekolcie. Bezmyślnie sięgnął dłonią i roztarł ją na skórze. Zaskoczona jego swobodnym gestem stała jak zahipnotyzowana. Nierozumiejącym wzrokiem przesunęła po jego twarzy wyłapując spojrzenie, ale on po prostu patrzył w pustych źrenicach odbijając jedynie połyskujący ślad na skórze. Chciała wyczytać z jego ciała cokolwiek jasnego i oczywistego, bez znaku zapytania na końcu niezrozumiałego gestu, mrugnięcia, oddechu. Delikatnie, opuszkom palca pogładził połyskujące wodą miejsce. W głowie miał pustkę i tylko ciało szalało niespodziewanie osiągniętą bliskością, promieniującym ciepłem, wypalonym śladem na niechcący muśniętym dekolcie. Ulegał kolejnej krystalicznej kokietce, która spłynęła po szyi. Dłoń nieśmiało prześlizgnęła się po skórze i powędrowała na osłonięte tkaniną ramię. Przez chwilę wygrywał na nim jakieś akordy masując delikatnie palcami. Ciążącym znamieniem ciepła odbierał jakąkolwiek umiejętność oceny sytuacji.
- Agata... - Prawdopodobnie chciał o coś zapytać ale słowa ugrzęzły w pocałunku. Przylgnęła do jego warg całym pragnieniem jakie być może zupełnie nieświadomie w niej zbudował. Poddały się początkowo niepewne, delikatnie muskające ale z każdą sekundą utwierdzającą w rzeczywistości chwili, coraz bardziej zachłanne. Nie przerywała pomimo jak zawsze dobijającej się z wnętrza podświadomości. Spragnioną dotyku dłonią przyciągnęła jego kark i czując jak coraz śmielej obejmuje jej ciało, zsunęła mokra marynarkę z jego ramion.
Cofnął usta, wzrokiem szukając w rozszerzonych źrenicach potwierdzenia niespodziewanie rozgrywającej się rzeczywistości, ale gdy pewna siebie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, szarpnął krawat pozbywając się go w pośpiechu i z wyraźną, nerwową niezdarnością przystąpił do mankietów. Przypatrywała się przez chwilę jak niesforne guziki uciekają spod jego niecierpliwych palców, po czym sprawnym ruchem uwolniła męskie nadgarstki badając sieć nabrzmiałych żył.
Ze skronią opartą na jej skroni czekał na decyzję. Nie śpiesząc się, nie ponaglając, jedynie przyśpieszonym oddechem dając świadectwo krążącego w żyłach pragnienia.
Uwalniając koszulę od paska wsunęła dłonie pod tkaninę ku znajomym kształtom mięśni, zagłębieniu mostka, przerzuconej w poprzek twardej linii obojczyków po krzywiznę karku i zroszoną napięciem linię włosów. Ukryła twarz w zacienionym, pulsującym łuku szyi smakując zapomnianą nagość skóry, gdy pokonywał kolejne pietra na szczeblach kręgosłupa.
Zaczynając od wysklepienia biodra odważnie przekroczył rzuconą w poprzek pleców granicę i rozluźniając zapięcie otulił znajomym objęciem dłoni delikatną krągłość. Coraz mocniej napierając ciałem wtłaczał w ciasną ramę barków.
Ciężkie ciało z każdą sekundą przestawało być jej własnością przyjmując otwarcie władczość jego dłoni. Ostatnią mocą sprawczą odsunęła się od niego ciągnąc oszołomiona skroń po palącej skórze, tylko po to by zawiesić ją w tętniącym przyspieszonym rytmem zagłębieniu pomiędzy żebrami stwierdzając, że nie ma nad tym władzy, że niezależnie od konsekwencji po prostu chce...

***

"Czas jest twym wrogiem" czyli krótkie opowiadanie Pinky

Nie wiem co mnie skłoniło do tego opowiadania, naprawdę nie wiem. Mam nadzieje, że wam się spodoba. Ostatnio cierpię na naprawdę dołujące nastroje. Nie mam ochoty na nic,  relaksuje się podczas pisania opowiadań. Dość często płaczę i mam zrypany nastrój. Dlatego spodziewajcie się w przyszłości jakiegoś smutnego opowiadania. Nawet szczerze powiedziawszy nie wiem czy to opowiadanie, nie będzie smutne. Nie będę tutaj gadać o sobie, jakoś tak niezręcznie mi teraz pisać... nie ważne zresztą. Zapraszam do czytania i opiniowania.

PS: Dedykuje opowiadanie Dębskiej za te pięć lat na yt, mojej kochanej Joan, mijo z ktorą muszę częściej rozmawiać i yellow która mam nadzieje użyczy mi swojej wycieraczki ;*
Najwytrwalsi siedzieli do końca :*
Pinky
________________________________

"Czas jest twym wrogiem"


- Marek? - zapytała brunetka otwierając drzwi. W progu jej mieszkania stał on, ten który pojawiał się i znikał w jej życiu nie pierwszy i nie ostatni raz. Za każdym razem gdy się pojawiał wiedziała, że zniknie. Zawsze znikał, zawsze bała się tego, że zniknie po raz ostatni, że nigdy już go nie zobaczy. Zaczynała układać sobie życie i pojawiał się znowu on. Jakby nadprzyrodzone siły nie pozwoliły jej postawić kroku naprzód.
- Mogę wejść? - zapytał, kładąc dłoń na biodrze. Wyglądał wtedy tak bardzo seksownie. Skinęła głową, wyrażając zgodę by po raz kolejny przekroczył granicę jej mieszkania. By znów zaistniał w jej życiu.
- Na długo przyjechałeś? - zapytała zamykając drzwi.
- Na kilka dni - usiadł na kanapie wyciągając nogi. Czuł się jak u siebie. Jakby jej mieszkanie było i jego mieszkaniem.
- Dlaczego przyjechałeś? - zapytała stojąc w progu salonu - Masz rozprawę w Warszawie?
- Nie - odpowiedział biorąc pilota w dłoń
- Zwariowałam, ja naprawdę zwariowałam - usiadła na fotelu na przeciwko niego chowając twarz w dłoniach
- Wcale nie zwariowałaś - odpowiedział obojętnie
- Więc czemu tutaj jesteś? - spojrzała na niego
- Bo Cię kocham.
- To moja wyobraźnia, zawsze miałam wybujałą wyobraźnie jeśli chodziło o ciebie - wstała i podeszła do okna - to się nie dzieje naprawdę, miałeś już się nie pojawiać, miałeś zniknąć z mojego życia.
- Agata, ale tutaj jestem - odrzucił pilot na kanapę i podszedł do brunetki kucając przy niej - jestem tutaj dla Ciebie.
Spojrzała w jego oczy, uśmiechał się do niej. Bała się znów jego odejścia. Bała się następnego poranka. Bała się ponownie samotności.
-  Dlaczego? - szepnęła łamiącym się głosem
- Ciii.. - wsunął dłonie pod jej koszulkę i przyciągnął ją do siebie, składając na jej ustach niezwykle czuły, ale i zmysłowy pocałunek. Długo nie musiał czekać na odwzajemnienie, uległa będąc w jego ramionach. Koniuszkiem palca przejechała wzdłuż jego szyi, wbijając długie paznokcie w jego kark. Obiecywała sobie, że już nigdy nie ulegnie jego urokowi, ale mimo tylu ucieczek i powrotów, wciąż na nią działał. Jej paznokcie zostawiały krwiste ślady na jego plecach, przygryzła dolną wargę jego ust. Jego usta smakowały zawsze tak samo, jakby przesiąknięte były już szkocką whisky i litrami kawy wypitymi przez niego. Czuła, jakby całując jego usta, odkrywała nieznaną jej wyspę, ukrywającą wielką zagadkę wszechświata.

***
Spał na drugiej stronie łóżka, mrucząc coś cicho przez sen. Ona natomiast stała przy oknie owinięta w jego koszulę, patrzyła jak błyszczące gwiazdy przyozdabiają granatowe niebo. Zerkała co jakiś czas na śpiącego w jej łóżku mężczyznę życia, który prędzej czy później znowu zniknie - tak jak zawsze. Zniknął z jej życia, kancelarii, a teraz pojawia się raz na jakiś czas i zawraca jej w głowie. Bywa wtedy szczęśliwa, że ma choć na chwilę go przy sobie, że może znów napawać się jego zapachem, że znów może nacieszyć oczy jego umięśnionym torsem, by potem płakać dniami i nocami w poduszkę. O ich relacjach nie wie nikt, prócz ich samych. Nie umiałaby powiedzieć przyjaciółce, że raz na jakiś czas ma przy sobie mężczyznę życia, ale nie wie kiedy się pojawia i kiedy znika. Spojrzała na śpiącego w jej łóżku Marka, poczuła jak łzy palą ją pod powiekami. Przełknęła ślinę i ponownie wtuliła się w jego ramiona. Nie chciała przegapić tego momentu w jego ramionach, który w każdej chwili może być ostatnim. Rankiem zbudził ją dzwoniący telefon, wyskoczyła z łóżka i w dwóch krokach znalazła się przy szafce na której leżał telefon. Spojrzała na wyświetlacz i na Dębskiego. Patrzył na nią badawczo.
- To Dorota. Muszę iść - zacisnęła w dłoni telefon.
- Okej. Idź - powiedział układając się wygodnie w łóżku.
- To jest ten moment, kiedy po udanym seksie wracasz do siebie,spotykasz kumpli i rozmawiacie o tym jak cudownie było podarować mi ostatnią noc, którą będę później musiała opłakiwać i żyć dalej, do następnego naszego przypadkowego spotkania?
- Ja i moi przyjaciele, głownie rozmawiamy o sporcie.
- Marek.. - powiedziała łamiącym się głosem.
- Agata, idź - uśmiechnął się -  Nigdzie się nie wybieram. - odwzajemniła jego uśmiech i zarzucając marynarkę na plecy opuściła swoje mieszkanie.

***

Stojąc przed drzwiami mieszkania, zastanawiała się czy aby na pewno w mieszkaniu znajduje się Marek. Drżącą dłoń trzymała na chłodnej klamce, bała się ponownego rozczarowania. Po kolejnym wdechu i kolejnych minutach weszła do mieszkania. Panowała przerażająca cisza. Wiedziała, że zniknął, tym razem nie powstrzymywała łez. Pozwoliła aby płynęły po jej policzkach strumienie słonych łez. Nie rozumiała dlaczego płacze, powinna przecież przywyknąć do jego ucieczek, ale każde jego zniknięcie z każdym kolejnym razem bolało jeszcze mocniej. Serce rozdzierało jej się na maluteńkie kawałeczki, które ciężko było później posklejać. Opadła na łóżko i twarz wcisnęła w poduszkę. Płakała - z godziny na godzinę jeszcze bardziej. W kącie ujrzała kolejną pozostawioną koszulę, kolejne pozostawione wspomnienia. Na poduszce wciąż wyczuwalny był jego zapach. To już było dla niej za dużo. Nie wytrzyma kolejnego pojawienia się i zniknięcia Dębskiego. Warszawa pokryła się już gwieździstym niebem, siedziała przy oknie cicho łkając i wtedy z korytarza dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Zerwała się energicznie i pobiegła na korytarz, patrzyła na niego zeszklonymi oczami. 
- Coś nie tak? - to słowo sprawiło, że w jej organizmie aż zawrzało. Podeszła do niego i z całych sił uderzała w jego tors. 
- Nienawidzę cię! - krzyknęła wciąż go uderzając.
- Agata...- chwycił ją za nadgarstki i spojrzał wprost w jej smutne i czerwone oczy. Nie minęła chwila, a drobne ciało brunetki schowane było w jego niedźwiedzim uścisku, walczyła by wyswobodzić się z jego objęcia, jednak bezskutecznie. Jego uścisk sprawił, że uspokoiła się. Ucałował czubek jej głowy, następnie spojrzał w jej oczy.
- Miałam zły dzień.. - skłamała i wyswobadzając się uścisku udała się do salonu. Zajęła się stosem akt na jej stole, byleby nie myśleć o Marku. Skutecznie jej się to udawało, przez godzinę nie myślała o nim. 
- Idziesz do łóżka? - zapytał wycierając włosy
- Muszę to skończyć, zaraz dołączę - odpowiedziała nawet na niego nie zerkając. Podszedł do niej i ucałował jej skroń po czym położył się do łóżka. Nie minęło dziesięć minut, a oddech Dębskiego stał się spokojniejszy. Zasnął. Zamknęła przewertowane wcześniej akta i podeszła do okna. Dumała przy nim. Uspokajało ją to i pomagało myśleć. Każdy ma swój kąt, w którym można się wyciszyć i spokojnie pomyśleć. Ona właśnie za takie miejsce uważała swoje własne okno. 
- Czemu nie śpisz? - odpowiedział zachrypniętym głosem.
- Zastanawiam się - oparła głowę o chłodną ścianę, a dłoń położyła na szybie.
- Nad czym? - podszedł do niej i chwycił ją za biodra. Drgnęła i wykonała unik stając za jego plecami.
- Dlaczego robisz mi to przez cały czas?
- Nie rozumiem..
- Pojawiasz się i znikasz. Myślisz, że mi to odpowiada taki układ. Myślisz, że nie boję się kolejnego dnia i kolejnego poranka.
- Ale Agata..
- Nie Marek, nie ma tutaj żadnego ale.. nie mogę tak dalej rozumiesz? Chciałabym wychodzić z tobą na kolacje, iść do kina, powiedzieć Dorocie o nas. Nie mam siły już dalej cierpieć rozumiesz?
- Agata..
- Musisz podjąć decyzje albo zostajesz już na zawsze albo odchodzisz i już nigdy nie pojawiasz się w moim życiu.
- Zrozum, że nie mogę - odpowiedział łamiącym się głosem.
- No właśnie tego nie rozumiem Marek. Nie rozumiem.
- To jest trudne do wytłumaczenia.
- A myślisz, że mi nie jest trudno budzić się jednego dnia przy twoim boku, a następnego dnia samotnie. Myślisz, że łatwo mi jest się pozbierać, za każdym razem jest coraz trudniej, bo zawsze mam nadzieje, że tym razem zostaniesz - przerwała wycierając wierzchem dłoni spływające po jej policzku łzy - że zostaniesz już na zawsze. Marek wiesz co jest trudne do wytłumaczenia?
- Co? - zapytał siadając na krawędzi łóżka.
- To, że nadal pozwalam ci wchodzić do mojego życia i w oka mgnieniu zamieniać je w piekło - spojrzała na niego, głowę miał spuszczoną a dłonie zaciśnięte.
- Chciałbym.. - spojrzał na nią, w jego oczach szkliły się pojedyncze łzy -.. tutaj zostać już na zawsze. Móc cieszyć się twoją obecnością codziennie a nie tylko w przelocie, ale to nie jest takie proste Agata.
- Co takiego sprawia, że nie możesz tutaj zostać? - usiadała na stole na przeciwko niego.
- Na pewno chcesz poznać prawdę? - chwycił jej dłonie
- Tak Marek, chcę poznać prawdę - powiedziała spokojnie kładąc dłoń na jego policzku - chcę wiedzieć dlaczego wciąż mnie unieszczęśliwiasz.
- Jestem zaręczony za miesiąc biorę ślub.. - zabrała dłoń z jego policzka i w milczeniu podeszła do okna. Wciąż milczała nawet nie potrafiła na niego zerknąć. Z całych sił starała się powstrzymać spływające po jej policzkach łzy.
- W takim razie dlaczego powiedziałeś, że jesteś tutaj dla mnie, że mnie kochasz? - zapytała po dłuższej ciszy milczenia odwracając się do niego twarzą - co chciałeś osiągnąć?
- Przyjechałem tutaj dla ciebie i cię kocham - zbliżył się do niej, a gdy tylko chciał jej dotknąć zrobiła szybki unik i rzuciła mi pogardliwe spojrzenie - wiem, że to jest nie fair wobec ciebie i jej, ale ten ślub...On nie jest z mojej woli, zostałem do niego zmuszony.
- Marek ile ty masz lat? W tych czasach bierze się ślub z własnej woli.. - krzyknęła.
- Pozwól, że ci to wszystko wyjaśnię.
- Masz pięć minut.
- Zaraz po śmierci ojca poznałem Laurę, pomagała mi w tym ciężkim okresie kiedy zostałem z tym wszystkim sam. Po pewnym czasie zmarł jej brat, był jeszcze dzieckiem nie zasługiwał na śmierć. Odwzajemniłem jej tym samym wsparciem, które jej rodzice odebrali jako miłość. Tłumaczyłem im, że jedyne co łączy mnie z ich córką to tylko i wyłącznie przyjaźń nic więcej. Oni za każdym razem twierdzili, że wciąż się wstydzę przyznać do tego co do niej czuje. Wyprawili nam zaręczyny,kupili pierścionek...wystarczyło bym się oświadczył.. - przełknął ślinę -..wszyscy wyczekiwali aż jej się oświadczę, czekali wbijając we mnie tysiące spojrzeń, czułem jak mam nóż na gardle nie potrafiłem tak po prostu wyjść na środek i im wszystkim oznajmić, że nic nie czuje do Laury.
- Oświadczyłeś się więc? - zapytała siadając przy oknie. Dębski usiadł na przeciwko niej opierając głowę o ścianę.
- Tak. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie ma już odwrotu. Żyłem z dnia na dzień modląc się o to by to wszystko okazało się snem. Nie chciałem aby doszło do tego ślubu, bo przy ołtarzu nie było by kobiety którą kocham - spojrzał na uważnie go słuchającą Przybysz - rok temu Laura dowiedziała się o tym, że ma białaczkę,
- I zostałeś z nią bo jest chora? Marek wiesz, że tak nie można.
- Nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego momentu by jej powiedzieć o tym, że jej nie kocham. Zresztą jakby to wyglądało, zerwałem bo jest chora?
- Marek, tutaj nie chodzi o to czy jest chora, czy też nie. Tutaj chodzi o ciebie i twoje własne sumienie. Chcesz żyć resztę życia w świadomości, że okłamałeś swoją przyszłą żonę, że gdy ta była chora zamiast siedzieć przy jej łóżku przyjechałeś do mnie. To niemoralne.
- Zachowujesz się egoistycznie, przestań myśleć tylko o sobie Agata - powiedział poddenerwowany.
- Jedyne zachowanie egoistyczne w tym pokoju występuje u ciebie, ty nie myślisz ani o mnie, ani o niej. Ona leży w łóżku chora, a ty przyjeżdżasz do mnie, by następnie wyjechać znów do niej. Jedynym egoistą jesteś ty Marek. Zacznij czasem myśleć o innych, bo my też mamy uczucia i każda sytuacja może nas boleśnie zranić. Ja już dałam ci wybór reszta należy do ciebie.
- To nie jest proste.
- Wiem, ale ja nie potrafię dłużej żyć w niszczącej mnie od środka znajomości. Muszę wreszcie zacząć żyć i być szczęśliwa. Z tobą bądź bez ciebie.
- Muszę to przemyśleć - wstał i zabierając swoje rzeczy opuścił salon udającą się w stronę drzwi.
- Dużo czasu nie masz - powiedziała nim wyszedł dodała - Od dziś czas jest twym wrogiem.

***

Pół roku później

- Agata, widziałaś gdzieś akta Pawłowskiego? - zapytała nerwowo przeszukująca półki Dorota.
- Zapytaj Anieli albo Bartka - powiedziała Przybysz odstawiająca filiżankę kawy.
- Nie ma ich.. - weszła do jej gabinetu i stanęła zaskoczona widokiem znajomego mężczyzny w gabinecie brunetki - ..o cześć. Nie wiedziałam, że jesteś.
- Przyjechałem zobaczyć Agatę i lecę za chwilę do sądu - odpowiedział wypijając kawę.
- Chyba dnia bez niej wytrzymać nie możesz co? - zażartowała rudowłosa.
- Aż tak to widać? - uśmiechnął się najpierw do Doroty następnie do Agaty.
- Codziennie ją odwiedzasz i sprawiasz, że jest szczęśliwa. Może wpadniecie dzisiaj na kolacje? 
- Mieliśmy dziś inne plany, chcieliśmy jechać na weekend do ojca do Bydgoszczy. Chciałam by wreszcie Rafał poznał mojego ojca. 
- No to najwyżej innym razem - uśmiechnęła się. Drzwi wejściowe zaskrzypiały cała trójka skierowała wzrok w kierunku wejścia. Serce brunetki przyśpieszyło na jego widok, zrobiła się nerwowa i spięta co od razu zauważył Rafał.
- Cześć, co ty tutaj robisz? - zapytała Dorota zaskoczona wizytą Marka.
- Chciałem porozmawiać z Agatą - odpowiedział słabo.
- To ja lecę do sądu, do zobaczenia później - ucałował kącik jej ust i wyszedł z kancelarii. Dorota również pozostawiła ich samych poszukując dalej zagubionych akt. W milczeniu mierzyli się badawczymi spojrzeniami. 

J'ai tout quitté, mais ne m'en veux pas / Zostawiłam wszystko, ale nie wiń mnie
Fallait que je m'en aille, je n'étais plus moi / Musiałam odejść, już nie byłam sobą
Je suis tombée tellement bas /Upadłam tak nisko

- Co cię do mnie sprowadza? - zapytała
- Jeżeli powiem, że miłość, nie będzie to zbyt banalne? - odpowiedział siadając w fotelu na przeciwko niej.
- Marek.. - rozpoczynała już zadnie gdy przerwał jej Dębski.
- Tym razem to ja będę mówił. Pół roku temu wyszedłem z twojego mieszkania i więcej się nie pojawiłem do dzisiaj. Jednak wciąż o tobie myślałem, dniami i nocami. Potrafiłem całej nocy nie przespać, bo myślałem o powrocie do ciebie, ale Laura... - przerwał zaciskając dłoń w pięść - ..jej stan stawał się coraz gorszy. Nie mogłem jej zostawić, chciałem zostać przy niej do końca jej dni, nie jako mąż, a jako przyjaciel. Spędzałem przy jej łóżku godziny, dni, tygodnie, miesiące, wciąż myśląc i o tobie. Gdy zmarła nie chciałem pozwolić by więcej osób ważnych w moim życiu odeszło, a zwłaszcza ty.
- Jesteś wdowcem Marek, uszanuj swoją małżonkę nawet w zaświatach.
- Nie pobraliśmy się.. - spojrzała na niego i po jej ciele przeszło przyjemne ciepło i mniej przyjemny dreszcz - ..chciałem wrócić wcześniej, ale zrozum ja na prawdę nie chciałem jej zostawić.
- Do czego ty zmierzasz?
- Agata, chcę zostać z tobą tutaj już na zawsze.- chwycił jej dłonie uśmiechając się subtelnie.
- Marek.. - wzięła głęboki wdech i wyswobodziła dłonie z jego dłoni - ..spóźniłeś się o jakieś dwa miesiące. Widziałeś tego faceta który tutaj był? - Dębski skinął głową - Jesteśmy razem i jestem szczęśliwa, musiałeś brać pod uwagę fakt, że wiecznie czekać nie będę i że prędzej czy później kogoś sobie znajdę. Ten moment nadszedł właśnie dwa miesiące temu.
- Jak się poznaliście? - zapytał próbując ukryć łamiący się głos
- Na sali rozpraw. Byliśmy po przeciwnych stronach barykady. 
- Co to była za sprawa? - z trudem przechodziły mu jakiekolwiek słowa przez gardło.
- Ubezpieczeniowa.
- My też poznaliśmy się na sali rozpraw podczas sprawy ubezpieczeniowej pamiętasz? 
- Marek proszę..- powiedziała błagalnie.
- Od kiedy zaczęłaś pić czarną kawę? - zapytał zerkając na jej filiżankę. Przybysz nie odpowiedziała - On cię zmienił. Wewnątrz może jesteś wciąż tą samą osobą, ale zmieniły się małe drobiazgi w twoim życiu. 
- Nic by się nie zmieniło, gdybyś był.. - spuściła głowę - ..ale wcześniej.
- Agata, ale jestem teraz.. - ponownie chwycił jej dłonie.
- Nie byłoby cię tutaj gdyby ona nadal żyła, siedziałbyś wciąż przy niej. 
- Nie mów tak.. - ucałował jej dłoń - ..gdyby nadal żyła bym wrócił do ciebie. 
- I byś ją zostawił w chorobie? 
- Nie rób tego proszę. Nie łap mnie za słówka. Wiesz, że mi zależało, zależy i zależeć będzie, całe życie.
- Spóźniłeś się o pieprzone dwa miesiące - odpowiedziała z trudem powstrzymując łzy - mam kogoś i nie chcę tego schrzanić, bo ponownie pojawiłeś się w moim życiu. 
- Nie chcę sobie ciebie odpuścić.
- Chyba powinieneś - wyswobodziła dłoń i chwyciła torebkę, następnie opuściła kancelarię zostawiając Marka w jej gabinecie. 

- Nadal tutaj jesteś? - zapytała zachrypniętym głosem Laura, ściągając maskę tlenową.
- Jak widać.
- Jedź do niej. Nie chcę byś potem żałował, że zostając przy mnie straciłeś ją. 
- Nie chcę też żałować tego, że nie byłem przy tobie.
- Opowiedz mi o niej - rzekła natychmiastowo z ledwością wysilając się na uśmiech.
- Jest niesamowicie wrażliwą kobietą, która skrywa tę cechę pod tonami betonu, przez który naprawdę ciężko czasami przejść. Walczy zaciekle o każdego klienta, po części nawet o tych winnych. Jej oczy mienią się tysiącem gwiazd i są odzwierciedleniem jej cudownej duszy. Potrafi rozbawić towarzystwo jednym uśmiechem, ona nim zaraża wszystkich dookoła. Ma wielkie serce, oddałaby wszystko by jej klienci byli niewinni. Stawia dobro innych ponad swoje, jest duszą towarzystwa. 
- A jak się poznaliście?
- Prowadziłem rozprawę z ProSpectrum, po przeciwnej stronie barykady stał niejaki Hubert Sułecki, jej były narzeczony, ona siedziała na publice i już wtedy przykuła moją uwagę. Co jakiś czas podczas rozprawy przyglądałem się jej i kiedy uśmiechała się na mojej twarzy również pojawiał się uśmiech. Wtedy te uśmiechy nie były kierowane do mnie, dopiero po jakimś czasie połączyła nas chemia, którą wyczuwałem już wtedy na sali i to ja byłem obdarzany jej uśmiechem. Miałem kilka sekund w raju, jej uśmiech był moim edenem.. - uśmiechnął się na samo wspomnienie jej uśmiechu. 
- Wydaję się być wyjątkowa.
- Taka też jest.
- Na co więc czekasz. Jedź do niej, nie wybieram się na drugą stronę na razie - starała się za wszelką cenę zmusić go do wyjazdu, by nie był przy jej śmierci. Chciała umierać sama. 
- Zostanę jeszcze 

Wyszedł kancelarii i spojrzał w górę na okna kancelarii, następnie wcisnął dłonie do kieszeni i mrucząc pod nosem wsiadł do samochodu rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku jego dawnego "domu".
- Czas jest twym wrogiem - powiedział - teraz już o tym wiem. 




Głosujemy!

Nareszcie po kilku miesiącach nieobecności ankiet powróciły. Ankiety może są dość niecodziennie ustawione, ale trzeba nadrobić 4 miesiące lenistwa. Na obecną chwilę do 29 sierpnia w ankietach wybierane są opowiadania, po 29 sierpnia zrobi się ankiety z autorami :) Zasady się nie zmieniły, ale wpadłam na pomysł aby wybrać autora i opowiadanie roku. Chciałabym tylko zapytać się kiedy taka ankieta mogłaby powstać? Propozycje dat proszę w komentarzu ;)


MO zaczyna na nowo odżywać! 

Pinacz :*

piątek, 8 sierpnia 2014

"I know you" cz.19

Bo piękna gwieździsta noc jest najlepszym motywatorem do pisania. Przenosimy się wtedy do naszej historii, którą chcemy przedstawić, widzimy oczami i sercem postać którą chcemy przedstawić czytelnikom. Po prostu czujemy tę postać, tak jakbyśmy my nią byli. I tak właśnie jest w moim przypadku, noc sprawia, że na chwilę przenoszę się do zupełnie fikcyjnego świata, który wam ukazuje. To ta noc sprawia, że pisanie staje się przyjemniejsze. Z wielką nadzieją oddaje w wasze ręce moje opowiadanie, do szczerego komentowania. Nie przejmuje się krytyką, przecież życie nie może opierać się na samych laurach. Musimy przecież od czasu do czasu zostać zrównani z ziemią, by następnie unieść głowę i pokazać, że potrafimy stać się lepsi i to co wam prezentujemy staje się lepsze. Nie przedłużając mojego nudnego wstępu zapraszam do przeczytania opowiadania. Myślę i mam nadzieje, że będzie warto.

PS: Odnośnie dedykacji, no wyjątkowo mimo ostatnich naszych "cichych" dni dedykuję opowiadanie Dream, że potrafi ze mną wytrzymać, kiedy nieustannie jej marudzę, że coś mi nie wychodzi i kiedy wraz z Madzią knujemy za jej plecami, o tak! Tyle razy ile ona się na nas - a zwłaszcza na mnie "obrażała" tego nawet nie da się zliczyć na palcach jednej ręki. Dedykuje, oczywiście jeszcze Joan siostrze bliźniaczce, bo mamy takie pro elo avatary, Agatce, martusiasze i innym zostawiającym po sobie ślad, ale nie tylko tym, również tym cichym czytelniką :*

Pinky
_____________________________

Ludzie potrafią wymyślić różnego rodzaju wymówkę, byleby tylko uniknąć spotkania, bądź czegokolwiek innego. Czy i ona uciekająca przed - no właśnie przed czym uciekająca. Przed miłością? Przed cierpieniem? Przed szczęściem? Przed czym uciekała właśnie ona? Ludzie uciekają zazwyczaj ze strachu, boją się tego co przyniesie im przyszłość. Boją się, że popełnią te same błędy co kiedyś. Boją się rozstań i boją się również i powrotów. Tak więc czy i ona będzie miała swoją wymówkę, by uniknąć spotkania ze mną. Tysiące ludzi - dosłownie tysiące - stało w jednym długim korku prowadzącym z Warszawy do Bydgoszczy. Cenne minuty uciekały szybciej niż tego się spodziewałem. Miałem dziwne wrażenie, że co sekundę zmienia się godzina.
- Jesteś pewny, że nie wyjechała? - zapytałem niezwykle spokojny jak na stresującą sytuacje.
- Poważnie Ci mówię, w Gdańsku był jej ojciec i spotkałem się z nim całkiem przypadkiem. Opowiadał o tym, że Agata zrobiła mu niespodziankę i przyjechała do niego na kilka dni.
- Dlaczego nie powiedziała Tobie o tym, że wyjeżdża do ojca. Nie ufa ci już? - upiłem łyk kawy, a korek nawet o milimetr nie ruszył z miejsca.
- Tutaj chodziło o jakiś plan. Dlaczego ja wcześniej nie skojarzyłem, że ona nie wyjedzie z Przemkiem. Przecież na lotnisku mówiła mi o planie.
- Jakim planie?
- Skąd mam wiedzieć, tego mi nie powiedziała - zapanowała między nami cisza. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, chyba na prawdę zrozumiałem, że łączy ich jedynie przyjaźń. Mimo wszystkich opowieści Alicji, łączyła ich i łączy tylko przyjaźń. Gdyby tak nie było, przecież by mi nie pomagał. A pomaga. Zawozi mnie prosto do jej rodzinnego domu. Do którego od tylu lat bałem się przyjechać. Bałem się odwiedzić byłego teścia, nie miałem odwagi spojrzeć mu prosto w oczy i przeprosić za to co się stało. Za największy życiowy błąd jaki zrobiłem, że rozwiodłem się z jego córką. Nie potrafiłem nawet odnaleźć Agaty by i ją przeprosić. Muszę wreszcie stać się mężczyzną i stawić temu wszystkiemu czoła.


***

Pogoda za oknami była dołująca, nie miałam zamiaru spędzić całego dnia na gapieniu się w sufit. Ubrałam sie ciepło i wybrałam się na spacer, po okolicy. Deszcz mi nie przeszkadzał, mimo iż czułam, że cała bluza przesiąknęła już zapachem deszczówki, a z włosów płynęły strumyki wody, wciąż spacerowałam bydgoskimi uliczkami. Zastanawiałam się jak mam to wszystko moje zniknięcie przyjaciołom. Przecież nie mogę bez słowa wrócić, bez słowa uciekłam, teraz należy im się kilka słów wyjaśnień. Podczas powrotu do domu, miałam dziwne wrażenie, że minął mnie samochód Łukasza. Co było dość dziwnym uczuciem, ale przecież nie mógł wiedzieć, że tutaj jestem. Wszyscy myślą, że właśnie podbijam Los Angeles, że układam sobie, życie u boku Przemka i że jestem szczęśliwa, ale do szczęścia to mi daleko. Nie mam przy sobie Marka i nawet nie wiem czy kiedykolwiek będę go jeszcze miała, nawet nie wiem czy wybaczy mi tą ucieczkę. Dlaczego życie nie jest proste?
- Cholera! - krzyknęłam na pół ulicy, zaraz po tym jak weszłam w kałużę tuż przed domem. Otworzyłam frontowe drzwi i znów miałam dziwne uczucie, że nie jestem sama w domu. Zapewne ojciec już wrócił po jakże długiej nieobecności, ale nie ma nawet jego butów. Weszłam w głąb mieszkania - pusto. Brak jakiejkolwiek żywej duszy. Nie wiem czy to z tęsknoty, czy to już jakaś paranoja, że czuje czyjąś obecność. Nastawiłam wodę na herbatę i kierując się do łazienki zamarłam. Ten głos. Ten seksowny głos dochodzący zza moich pleców.
- Wiesz, że nie ładnie tak się chować - nie odwróciłam się. Nie chciałam. Pragnęłam z jednej strony by był to wytwór mojej wyobraźni, a z drugiej pragnęłam by stał tam właśnie on. Cisza. Przerażająca cisza, otulająca moje ciało. Czyżby właśnie zniknął. Niepewnie się odwracam, ale wciąż ze spuszczoną głową w dół.
- Nawet na mnie nie spojrzysz? - dodał. Przełknęłam głośno ślinę, a dźwięk jego głosu przebijał się przez ciszę między nami. Powolnym ruchem unosiłam wzrok. Serce o mało nie wyskoczyło mi z klatki, gdy ujrzałam stojącego go w drzwiach tarasowych. Tak bardzo chciałam rzucić mu się w ramiona, płakać i przepraszać o wybaczenie - ani nie odezwiesz? - zrobił milimetrowy krok w moim kierunku, a już wyczuwałam ciepło jego ciała - nie wyjaśnisz? - milczałam. Nie potrafiłam się odezwać, nie miałam słów usprawiedliwienia. Odwróciłam głowę i starałam się w głowie ułożyć to co pragnę mu powiedzieć.
- Agata, spójrz na mnie - nie miałam odwagi podnieść wzorku na niego. Łzy paliły mnie pod powiekami i kropla za kroplą spływały po policzku. Oddech przyśpieszył. Naprawdę starałam się nie płakać, ale jego nagły przyjazd spowodował, że siła którą budowałam nagle prysła. Podłoga zaskrzypiała pod ciężarem jego ciała. Zbliżył się do mnie na tyle blisko, by móc położyć dłoń na moim policzku - nie płacz. Przecież tu jestem - trzy słowa sprawiły, że serce wypełniło się przyjemnym ciepłem. Otarł koniuszkami palców łzy spływające po moich policzkach. Spojrzałam na niego, gdy ten uniósł mój podbródek. Uśmiechał się do mnie. Nie był to jakiś przelotny uśmiech, był to prawdziwy i szczery uśmiech, który sprawił, że z oczy popłynęło jeszcze więcej łez.
- Agata, proszę nie płacz - przyciągnął mnie do siebie i schował w niedźwiedzim uścisku. Tego potrzebowałam. Potrzebowałam jego ciepła, jego uścisku. Jego obecności.
- Przepraszam - wyszeptałam ściskając dłoń na jego koszuli - bałam się.
- Cii.. już się nie bój. Będę przy Tobie, czy to ci się podoba czy nie. Już nigdy nie pozwolę ci odejść rozumiesz? - objął mnie mocniej tak jakby bał się tego, że zaraz mu ucieknę, ale ja nie miałam zamiaru mu uciekać. Moim edenem były jego ramiona, ale nigdy do końca nie jesteśmy pewni słów drugiej osoby. Zawsze jest jakaś wątpliwość - choć usiądziemy.
Wyszliśmy na taras i usiedliśmy na krzesełkach obok siebie. Dębski okrył mnie kocem i nie spuszczał ze mnie wzroku. Milczałam. Choć chciałam mieć to wszystko już za sobą, bałam się poruszyć jakikolwiek temat przeszłości, teraźniejszości, czy nawet przyszłości. Po którymś z kolei oddechu i kolejnych minutach ciszy, zebrałam w sobie resztki sił.
- A co jeśli pewnej nocy obudzę się, a ciebie już nie będzie? Co jeśli znów praca stanie się najważniejsza?
- Dwa razy nie popełnia się tego błędu - chwycił mnie za rękę i wciągnął mnie na swoje kolana. Otulił mnie bardziej kocem. Tak, że mimo przemoczonego ubrania było mi gorąco - kiedy zobaczyłem cię po tylu latach, było to dla mnie jak znak. Jak jakaś nadzieja i druga szansa na odbudowanie tego co kiedyś w głupi sposób straciłem. Wiesz co było najśmieszniejsze, że byłem zazdrosny o każdego możliwego klienta, kiedy twoja porada prawna trwała więcej niż pół godziny, w głowie układałem już scenariusze tego, co będziecie robić po godzinach - spojrzałam na niego.
- To chore wiesz? - zapytałam poważnie.
- Wiem, ale później ten wyjazd do Gdańska. Wszystkie wspomnienia, molo, park, uśmiechy. Wiedziałem, że nigdy nie przestałaś mnie kochać. Mimo, że w twoim życiu był Przemek, wiedziałem.. czułem całym sobą, że wciąż mnie kochasz.. mógłbym przysiąc, że kochasz mnie nawet bardziej.
- Nie było tak kolorowo w tym Gdańsku.. - poprawił mi opadający z ramion koc.
- Nie wiedziałem, że Alicja będzie do tego zdolna.
- Widziałeś się z nią jeszcze po rozprawie?
- Miałem wybór albo spotkanie z nią, albo pogoń za tobą. Jak myślisz co wybrałem?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami.
- Wybrałem pogoń za tobą. Zrozumiałem, że to ty jesteś najważniejsza. Nie praca, nie przyjaciele, a ty.
- Szkoda, że tak późno - odpowiedziałam żartobliwie. Roześmiał się i przytulił mnie do siebie. Głowę miałam położoną na jego ramieniu, a dłonią jeździłam po jego policzku.
- Agata? - spojrzał na mnie
- Tak Marku? - zjechałam dłonią na jego szyje.
- Dlaczego wtedy mnie wyrzuciłaś?
- Chciałam byś zatęsknił i zrozumiał swoje błędy.
- Wiesz, że bałem się tego, że już nigdy cie nie zobaczę. Patrzyłem na twój gabinet z utęsknieniem, z nadzieją,że zaraz się pojawisz, że przyjdziesz do mojego gabinetu tylko po to by mi dogryźć. Rozglądałem się gdy stałem przy ekspresie, oczekując twojego pojawienia i oznajmienia, że również chcesz kawę. W sądzie nie było chwili bym nie spoglądał na zegarek i nie sprawdzał godziny twoich rozpraw które przejęła Dorota. Miałem nadzieje, że chociaż na nich się pojawisz, ale za równo wchodziła i wychodziła z nich Dorota. Wiesz.. ona też tęskni. Może jeszcze się pogodziłyście, ale ona chodzi zupełnie nieobecna, obwinia się za twój wyjazd. Bartek.. Bartek też tęskni. Nie raz widziałem jak patrzył godzinami w telefon oczekując wiadomości od ciebie. Ta kancelaria bez ciebie jest pusta. Bez wyrazu. Brakuje jednego elementu, którym jesteś ty - jego każde słowo sprawiało, że z każdą chwilą chciało mi się płakać. Ponownie położyłam dłoń na jego policzku - udało ci się wykonać twój plan, bo cholernie tęskniłem i zrozumiałem wszystkie swoje błędy.
- Potrafisz mi wybaczyć? - zapytałam powstrzymując łzy.
- Nie mam ci czego wybaczać, to ty powinnaś wybaczyć mi te dziesięć lat.
- A obiecasz mi coś?
- Obiecam.
- Nie odchodź na kolejne dziesięć lat, dobrze?
- Obiecuje - pocałowałam go, a motyle w brzuchu zaczęły trzepotać swoimi skrzydłami zagłuszając wszystkie szalejące jeszcze w głowie  wątpliwości. To nie był zwykły pocałunek, był przesiąknięty tęsknotą i pożądaniem. Był magiczny i magnetyzujący jak ta chwila, gdy promienie zachodzącego słońca padały na jego twarz. Oderwałam się od jego ust, by złapać choć trochę powietrza. Spojrzał na mnie i odgarnął mi kilka opadających kosmyków na twarz.
- Może przebierz się nie chciałbym byś się przeziębiła.
- Przy tobie to nie możliwe, najwyżej cie wykorzystam.
- Będziesz mnie wykorzystywać, w jakich celach?
- W różnych, zacznę od teraz - zbliżyłam się do niego i szepnęłam mu na ucho - gdybyś mógł to sprawdź czy czajnik się nie spalił co? - puściłam mu oczko i zeskoczyłam z jego nóg. Szybkim krokiem udałam się do łazienki wziąć szybki prysznic by zmyć z siebie zapach deszczówki. Po kąpieli znów usiedliśmy na tarasie i w ciszy popijaliśmy herbatę.
- Agata?
- Tak Marek? - spojrzałam na niego
- Nic - ścisnął moją dłoń - Chciałem się tylko upewnić, że jesteś.


PS: Trochę krótko choć obiecałam, że będzie dłużej, ale może zrobię - nie obiecuje dwudziestą część finałową. Buziaczki kochani :*

środa, 6 sierpnia 2014

"Zostań już na zawsze" - jednoczęściowe opowiadanie Pinkacza.

Przybywam z jednoczęściowym opowiadaniem, a co! Skoro deszcz za oknem, przez dwa następne dni ma być, to trzeba korzystać, by coś napisać skoro ma się wolne w pracy. Także, trochę chaotyczna jednoczęściówka - i trochę za krótka. No ale zmęczenie daje się we znaki. Chciałam jednak byście nie pomyśleli, że o was zapomniałam i nie tworze już nic. Przy przypływie weny coś tam zawsze w telefonie napisze, potem połączę to w całość i powstają opowiadania. No ale napisałam też opowiadanie, abyście to wy o mnie nie zapomnieli. :) Nie przedłużając, zapraszam do czytania :*

Pinky
____________________________________

"Zostań już na zawsze"

Minął może miesiąc od naszego ostatniego spotkania. Praca w osobnych kancelariach nie sprzyja w polepszeniu naszych relacji - wręcz przeciwnie, coraz bardziej je pogarsza. Mijając się na korytarzu witamy się przelotnym spojrzeniem, które musi wystarczać na długie tygodnie jak nie miesiące - tak jak w tym przypadku. Pamiętam jak dziś, dzień w którym ostatni raz widzieliśmy się - a raczej minęliśmy na korytarzu. Jego twarz wyglądała na zmęczoną, jakby pracował co najmniej dzień i noc bez przerwy nawet na posiłek. Pędził na rozprawę jednego z wpływowych ludzi jakich obsługuje kancelaria Czerskiej. Dostrzegłam jego oczy. Nie były tak błękitne, że aż przejrzyste jak kiedyś, były szare i zamglone. Jego postać gasła w moich oczach i nie wiedziałam czym to jest nawet spowodowane. Nie potrafiłam nawet mu pomóc, a może po prostu nie chciałam, albo zwyczajnie w świecie się bałam. Bałam się, że i nawet to mnie przerośnie, ale on przecież zawsze był przy mnie gdy tylko działo się źle. Stawał w mojej obronie, nawet pojawiał się wtedy kiedy potrzebowałam pomocy, a ja nie potrafię mu pomóc. Nawet nie wiem czy potrafię nadal z nim rozmawiać, tak jak kiedyś. To staje się takie męczące, znając kogoś tyle lat, przeżyć z nim tyle wzniesień i upadków i mimo wszystko bać się odezwać.
- Agata? - uniosłam głowę znad akt i ujrzałam go. Jeszcze bardziej zmienionego. Szare i puste spojrzenie, bez wyrazu, przyprawiało mnie o dreszcze na całym ciele, nie należały jednak do tych przyjemnych. Kilku dniowy zarost i podkrążone oczy, które oznaką były kilku jak nie kilkudziesięciu nieprzespanych nocy.
- Cześć - rzekłam lekko zachrypniętym głosem,przełknęłam kilkakrotnie ślinę i pod wpływem chwilowego przypływu adrenaliny zapytałam nurtujące mnie od kilku dni pytanie - kiepsko wyglądasz, coś nie tak?
- Jestem w trakcie ważnej sprawy, nie mogę jej zawalić - usiadł tuż obok mnie i twarz schował w dłoniach, milczał. Był zmęczony i to było widać od razu. Nie chciałam by doprowadzał się do jeszcze gorszego stanu. Przecież mimo wszystko zależało mi na nim i na jego zdrowiu.
- Musisz odpocząć - zamknęłam akta - to jest niezdrowe takie zaniedbanie swojego organizmu. Bierz mniej spraw albo mniej pracuj.
- To nie jest takie proste, codziennie dostaje nowe sprawy, przejmuje sprawy Iwony. Nie mam czasu nawet na porządne śniadanie.
- Marek, nie jesteś robotem. Nie możesz przyjmować każdej sprawy jaką przekaże ci Iwona.
- W pewnych momentach brakuje mi naszej kancelarii - poczułam w gardle wielkich rozmiarów gulę. Nie potrafiłam nic więcej z siebie już wykrztusić. Musiał naprawdę być zmęczony, skoro to powiedział. Przecież nigdy prosto z mostu by się do tego nie przyznał. Kto jak kto, ale nie on. - tam miałem czas na wszystko, nawet na droczenie się z tobą -
Kiedy skończył, zapadła dość długa cisza, a ja patrzyłam jak na jego twarz wypełza uśmiech - nie krzywy uśmieszek faceta, który chciał pokazać, że wszystko w jak najlepszym porządku, ale prawdziwy uśmiech, wręcz rozświetlający jego wygaszoną twarz.
- Do rozprawy mam jeszcze trochę czasu, nie masz może ochoty na śniadanie? - zapytałam czując jak rumienie się jak jakaś nastolatka przez jego uśmiech.
- Marzę o tym od poranka - żadne z nas nie odezwało się więcej do momentu wejścia do kawiarni tuż przy sądzie.
- Jak tam u was w kancelarii? - zapytał między pierwszym a czwartym kęsem kanapki.
- Bartek czuje się trochę niekomfortowo w sytuacji cztery do jednego.
- Cztery do jednego?
- Cztery kobiety i on sam - upiłam łyk soku - jak jeszcze ty byleś to miał męskiego sojusznika.
- Czy ja o czymś nie wiem? Kobiety w kancelarii się rozmnożyły?
- Maria z nami współpracuje.
- Maria?
- Maria Okońska. Nie wiedziałeś? - odstawiłam szklankę na stolik. W jego spojrzeniu było coś intrygującego, coś co sprawiało, że chciałam wiedzieć o czym teraz myśli.
- Ostatnio, nie mam czasu na plotki - odpowiedział z wyczuwalnym akcentem sarkazmu. Nie wiedziałam, tylko z jakich przyczyn w jego głosie rozbrzmiał sarkazm. Czy przez to, że dwie jego kobiety stały się teraz przyjaciółkami, czy przez to, że żałuje swojego odejścia. Jedno było pewne, nie jest zadowolony z nowych wieści. Ponownie zapanowała między nami dość dziwna cisza, nie była to krępująca, ale też nie należała do takich w których czuje się swobodnie w jego towarzystwie. Zaśmiałam się. Pokręcił głową, spoglądając na mnie.
- Co? - zapytał
- Nic - odrzekłam
- To dlaczego się śmiejesz?
- Po prostu coś mi się przypomniało. A ty?
- Co ja?
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam
- Po prostu zaczęłaś się śmiać - uśmiechnął się półgębkiem i po chwili ciszy dodał - i lubię jak się śmiejesz.
Czułam jak cała twarz zalewa się czerwonym rumieńcem. Nie takich reakcji się spodziewałam. Jego zachowanie mogę usprawiedliwić zmęczeniem - o to nawet dobry pomysł! Przecież, przy zdrowych zmysłach by tego nawet nie powiedział. Musi być naprawdę zmęczony, ale flirtował ze mną każdą sylabą. Mówiąc szczerze ekscytował mnie, nie wiem czy to spowodowane było naszym rozstaniem, czy po prostu stał się teraz bardziej pociągający niż wcześniej. Nie sądziłam nawet,że kiedykolwiek ten siedzący przede mną mężczyzna może mnie tak ekscytować. Obok nas usiadła dość młoda kobieta, na oko może miała z dwadzieścia pięć lat, może mniej, może więcej.
- Cześć, dzień dobry. - i czar tej chwili prysł. To chyba zazdrość o tę dziewczynę. Była atrakcyjna, elegancka i można było dostrzec, że miała maniery. Klientką, to ona raczej nie była. Przecież Dębski nie spoufalał się z klientami. Chyba, że to nowe wymogi w nowej kancelarii.
- Cześć - odpowiedział blondynce siedzącej przy stoliku obok - na długo przyjechałaś?
- Tydzień - odpowiedziała przyglądając mu się rozmarzonym wzrokiem. Widziałam, że coś między nimi jest. To znaczy, że ją ciągnie do niego. Po jego zmęczonej twarzy nie mogłam ocenić czy i jego ciągnie do niej. Sytuacja stawała się dość dziwna, z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niekomfortowa dla mnie. Prowadzili ożywiony dialog, jakby znali się co najmniej kilkanaście lat. Zazdrościłam im tej swobody podczas rozmów, której w ostatnim czasie nam zabrakło. Zabrałam swoje rzeczy i niezauważona wyszłam z kawiarni zostawiając banknot na stoliku. Czasami budzę się z nadzieją, że może jeszcze nam się kiedyś uda, ale kiedy w życiu pojawiają się sytuacje takie jak ta z kawiarni, wszystko znika i dociera do mnie, że powinnam zacząć budować nowe życie, a przynajmniej się postarać. Jednak to nie jest takie proste, kiedy wciąż odczuwa się więź do niego. Trudnym też jest, zapomnieć o kimś na kim wciąż nam zależy.

Po wyjściu z kawiarni nie widziałam go przez następne kilka godzin. Dopiero przypadkiem spotkaliśmy się w windzie, on do niej wsiadał kiedy ja z niej wysiadałam. Chwycił mnie za przedramię i wciągnął ponownie do wnętrza windy.
- Miałam wrócić właśnie do kancelarii - odpowiedziałam zmęczonym już głosem, nie miałam siły ani na złość, ani na sarkazm, ani na ironie. Byłam zmęczona po całym dniu latania po sądzie.
- Uciekłaś - rzekł, puszczając mimo uszu moje stwierdzenie.
- Śpieszyłam się na rozprawę, a nie chciałam przerywać wam dyskusji - wysiliłam się na uśmiech, choć chyba nie był zbyt przekonujący, wnioskując z jego miny.
- To nie zmienia faktu, że uciekłaś. Rozmawiałem z byłą klientką - odrzekł. Siknęłam głową.
- Nie wiedziałam, że zacząłeś spoufalać się z klientami, a zwłaszcza klientkami - mój głos zabrzmiał dużo słabiej niż tego oczekiwałam.
- Po prostu znam ją od kiedy była jeszcze niemowlakiem. Bardzo dobrze znam też jej rodziców, w sumie to oni poprosili mnie o pomoc. -  Najwyraźniej nasza rozmowa dobiegła końca, a on nie ma zamiaru nawet dalej ciągnąć tematu. Wzruszyłam ramionami i już chciałam opuścić windę, gdy ta ponownie zjechała na parter, gdy ten ponownie przeszkodził mi w tym.
- Chciałabym jeszcze dzisiaj wrócić do kancelarii.
- Chciałem się tylko pożegnać. Do zobaczenia. - uśmiechnął się i puścił mnie. Ja jednak stałam jak zahipnotyzowana jego słowami. - Agata?
- Co? - zapytałam wyrwana z rozmyśleń
- Możesz już iść - zaśmiał się i prawie wypychając mnie z windy raz jeszcze posłał mi uśmiech. Mimo, że uwielbiałam jego uśmiech, nie podobał mi się na jego zmęczonej twarzy. Musiałam jakoś mu pomóc by choć na chwilę odpoczął od tego niewolnictwa u Czerskiej. Chociaż raz mogę mu pomóc.

***

Wieczorem chyba z trzysta razy wchodziłam do mieszkania i z powrotem. Przeklinałam dzień w którym straciłam tyle odwagi. Ubrana i gotowa do wyjścia liczyłam do dziesięciu siedząc na szafce w korytarzu. Gdy z ust padało dziesięć wychodziłam z mieszkania i po dziesięciu pokonanych schodkach wracałam do mieszkania, przeklinając swoją lekkomyślność i głupotę. Ponownie wylądowałam na szafce i liczyłam do dziesięciu. 
- Pięć.. sześć..siedem..osiem..dziewięć.. - podniosłam się z szafki i chwyciłam klamkę -..dziesięć. Tym razem musi mi się udać - mówiłam jak jakaś nawiedzona sama do siebie. Ktokolwiek by teraz przechodził, wziął by mnie od razu za wariatkę. Postawiłam pierwszy krok na schodku i cofnęłam się wykonując dziesięć kroków przed windę. Wsiadając do windy nie było już odwrotu, albo jadę do końca, albo wysiadam na piętrze i wracam się. Wysiadłam jednak na parterze i opuściłam kamienice cała trzęsąc się z przerażenia. Nie wiem co sprawiło, że spotkanie z nim tak na mnie działało. Może nie samo spotkanie, ale świadomość tego, że spędzę z nim cały piątkowy wieczór w jego mieszkaniu. Podczas podróży autem do jego kamienicy, stałam chyba w kilometrowym korku, który pojawił się nie wiadomo skąd. Jakby rzucili w supermarkecie wielką wyprzedaż i wszyscy pędzą by jak najwięcej wziąć a najmniej wydać. O ironio. Wydaliby tyle samo, co wydaliby wcześniej przed tą super ekstra promocją, wzięli by po prostu mniej niż wezmą teraz. Te chwyty marketingowe. Podniosą cenę o sto procent, by później rzucić super promocje, której tak naprawdę nie ma, bo cena jest wciąż taka sama, jaka była przed podniesieniem ceny do jej obniżki. O czym jak teraz mówię, to ten korek sprawia, że gadam trzy po trzy. Może i dobrze, przynajmniej nie mam w głowie myśli o powrocie do domu - co i tak byłoby przecież niemożliwe, biorąc pod uwagę trzy zakorkowane pasy. Tak czy siak muszę jechać do pierwszego zakrętu, z którego już tylko prosta droga dzieli mnie do kamienicy Marka. Pokonałam ten korek może po kwadransie, choć miałam wrażenie jakby minęło z kilka godzin. Stojąc pod jego kamienicą zaciskałam i luzowałam dłonie na kierownicy. Starałam się wziąć w garść i jak gdyby nigdy nic po prostu pójść do niego. Wysiadłam z auta i nawet nie sprawdzając czy pali się światło poszłam do klatki. Wpisałam kod, który o dziwo znałam dużo szybciej niż Maria kiedy jeszcze byli razem. Pokonałam trzy schodki, żeby cofnąć się o jeden przeklinając swój głupi pomysły i ponownie odwracałam się pokonując kolejne trzy. I tak kilka razy póki nie doszłam pod jego drzwi. Stałam pod nimi zastanawiając się czy mam zadzwonić, czy zapukać. Czy po prostu uciekać. Sama sobie komplikowałam sprawę. Nacisnęłam dzwonek z zamkniętymi oczami. Jednak z mieszkania nie dochodziły, żadne dźwięki. Czyli powinnam jednak sprawdzić, czy pali się światło w mieszkaniu. Odwróciłam się na pięcie i z pewnego rodzaju ulgą pokonywałam schody na dół. Wyszłam przed klatkę i ujrzałam wtedy go zmierzającego w moim, albo raczej mieszkania kierunku. Sekundy dzieliły mnie od spotkania z nim.Chciałam uciekać, miałam trzy możliwości ucieczki  - prawo, lewo, albo przed siebie. Wszystkie jednak były z przeszkodami. Na prawo krzaki, na lewo ściana, na wprost on. Tak czy siak musiałam się z nim spotkać.
- Cześć, co ty tutaj robisz? - zapytał podchodząc do mnie
- Przyjechałam.. - odpowiedziałam -.. ale muszę już wracać, Dorota dzwoniła.
- Widziałem ją przed chwilą w sklepie, chyba cała Warszawa zjechała się na tą promocje - zaśmiałam się pod nosem. - w dodatku te korki. Musiałem na około Warszawy jechać. Może jednak wejdziesz, wiesz nim Dorota wydostanie się z tego sklepu, to trochę minie i jeszcze korki. 
- Na chwilę mogę wejść. - weszliśmy do środka. Marek przygotował gorącą herbatę i nie przejmując się moją obecnością przysiadł do akt. Tak jakby stało się to jego rutyną. 
- Może ci pomóc - usiadłam tuż obok niego, nachylając się nad aktami. Tak, że kosmyki włosów leżały na aktach. 
- Chcesz? - spojrzałam na niego i trafiłam wprost na jego już teraz błękitne oczy.
- Mogę - uniosłam kącik ust odwracając wzrok na akta - odpocznij chwilę. 
- Dobrze - odłożył akta na stolik, a ja rozłożyłam się na kanapie opierając głowę na jego kolanach. Teraz czułam się swobodnie w jego towarzystwie. Mogłabym nawet powiedzieć, że czułam się odważniejsza. Po godzinie przejrzałam kilka akt, a Marek już spał. Spojrzałam na niego.Brakowało mi tego widoku, kiedy zasypiał a ja mogłam godzinami patrzeć się w jego niewinną twarzyczkę. 
- Marek.. - usiadłam i szepnęłam mu do ucha - Marek..
- Agatko, jeszcze chwilkę - szepnął zmieniając pozycje z siedzącej na leżącą i przyciągnął mnie do siebie. Czułam ciepło jego ciała, zapach jego wody kolońskiej. Odpływałam w jego ramionach. Przymknęłam powieki starając się jak najdłużej nacieszyć tą chwilą. 

***

Rankiem zbudziłam się wciąż wtulona w jego ramiona. Starając się go nie zbudzić wyślizgnęłam się z jego objęć. Skradając się weszłam do łazienki starając się doprowadzić do ładu wczorajszy makijaż. Na szafce ujrzałam leżącą błękitną koszulę w której uwielbiałam chodzić. Wstając dzisiejszego ranka chciałam opuścić bez pożegnania jego mieszkanie, ale teraz powinnam chyba trochę go zdenerwować, chodząc w jego koszuli, nie mając nic pod spodem. Niech rozpalą się w nim ogniwka pożądania, niech żałuje swojego odejścia, niech wie co mógł stracić. Gdyby mi na nim tak nie zależało, już dawno by mnie tu nie było - ba nawet bym mu nie pomogła i się do niego nie odzywała. Po szybkiej kąpieli wskoczyłam w jego koszulę, zostawiając odpięte dwa górne guziki. Następnie powędrowałam do kuchni przygotowując śniadanie, gdzieś między grzaniem tostów a zalewaniem herbaty, usłyszałam jego ciężkie kroki zmierzające ku kuchni, które ucichły zaraz w progu. Odwróciłam się twarzą do niego, opierając dłonie na blacie. Przecierał chyba z trzydzieści razy swoje oczy.
- Chyba się jeszcze nie obudziłem, bo mam strasznie rzeczywisty sen.. - zbliżył się do mnie.
- To nie sen - odpowiedziałam chwytając w dłoń kubek gorącej herbaty i stawiając ją na stoliku - siadaj. 
- To na pewno nie sen? - zapytał siedząc na krzesełku wciąż nie spuszczając wzroku ze mnie. 
- Nie Marek, to nie sen. Użyczyłam sobie twojej koszuli, mam nadzieje, że nie będziesz zły? - zapytałam stawiając tosty na stole.
- Czuj się jak u siebie w domu - uśmiechnął się.
- Dzięki i smacznego - jedliśmy w ciszy, co chwila na siebie zerkając. Nie wiem co we mnie wstąpiło, że wczorajsza strachliwa Agata, zmieniła się w prawdziwą kokietkę, której sprawiało przyjemność uwodzenie Marka. Podobało mi się to i nawet pociągało. 
- Wyspałeś się - przejechałam całkiem przypadkiem gołą stopą po jego nodze. Wyprostował się odchrząkując.
- Tak, tak. I dzięki, że przyjechałaś. Gdyby nie ty, chyba dopiero po rozprawie bym się wyspał. 
- Nie ma problemu. 
- Rozpisałam, ci jak ja bym się tym zajęła. Dużo pewnie to nie pomoże, ale zawsze coś. - po skończonym posiłku zmyłam naczynia, a on nadal siedział na krześle przypatrując się mi i nad czymś dumając. 
-Dobra, będę się zbierać. Jak będziesz potrzebował pomocy, to wiesz gdzie mieszkam.
- Zostań jeszcze - podszedł do mnie i chwycił moją dłoń.
- Na jak długo? - odpowiedziałam drżącym głosem. Nie wiedziałam akurat dlaczego to pytanie zadałam, ale tylko to pojawiło się w mojej głowie.
- Zostań już na zawsze - położył dłoń na moim policzku. Wciąż utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Całe ciało drżało. Policzek na którym znajdowała się jego dłoń, aż wrzał. 
- Na zawsze to dość długo.
- Dla mnie wciąż będzie to za krótko.
- Jesteś pewny, że tego chcesz?
- Byłem idiotą, że pozwoliłem zazdrości kierować moim życiem. Byłbym o te kilka miesięcy szczęśliwszy. 
Zbliżył usta do moich i złożył na nich delikatny pocałunek, tak jakby bał się, że zaraz to wszystko na prawdę okaże się snem. Jednak, gdy okazało się to rzeczywistością pogłębił swój pocałunek a ja nie czekając dłużej odwzajemniłam go. Brakowało mi go. Czasami nawet jeśli cholernie czegoś się boimy, trzeba stawić temu czoła, bo nie wiadomo co nam przyszłość oferuje. Trzeba brać garściami póki ma się co, a kiedy jest szansa na miłość, trzeba z rozwagą o nią walczyć. Wiedzieć kiedy się wycofać,a  kiedy używać wszystkich sił. Bo los nie każdemu daje drugą szanse, jeśli jest jednak taka okazja, trzeba ją wykorzystać póki jest na to okazja.