Szerokie
źrenice, rzęsy trzepoczące jak niepewne skrzydło motyla. Rozchyla
te skrzydła i wpuszcza do wnętrza, odsłania duszę, odkrywa
tajemnicę. Błękitną, zeszkloną i tym szklistym połyskiem po
tysiąc zwielokrotnioną. Piękną tą barwą i barwnie zdziwioną i
przerażoną... Tylko czemu przerażoną?
Biała
pierś faluje pode mną wyznaczając nierówny rytm oddechów. Muska
skórę przy każdym wypełnieniu płuc by wraz z ostatnim,
zachłannym haustem stopić się w jedno ciało. Czuję jej pulsującą
skroń przy mojej i ciepłe łaskotanie oddechu. Splątane łydki
bezwładnie uwalniają z objęć. Ciało jeszcze drży i drżą te
sypkie skrzydła i błękit ukryty pod nimi. Piękny, barwny i
barwnie przerażony...
Złudna,
niespokojna noc wypełniona pierwszym dotykiem, smakiem, miękkością
ust i zapachem rozrzuconych włosów. Jest jak piekielne
uzależnienie. Pomyślał budząc się nad ranem.
Niechętnie
podniósł ciało z rozgrzanego przyjemnym snem łóżka. Znużony
udał się w kierunku łazienki by rozpocząć poranny rytuał zimnym
prysznicem i zakończyć kojącą filiżanką mocnej kawy.
W
kancelarii klient, w kalendarzu trzech kolejnych. Dobrze,
przynajmniej z tej strony nie mogę narzekać na brak
zainteresowania. Kolejny raz odprawił ceremoniał rozświetlając
ekran telefonu, przesuwając nieśpiesznie listę kontaktów w końcu
ze szczególnym namaszczeniem zatrzymując palec na tym jednym,
wyczekiwanym. Podobnie jak godzinę wcześniej i dnia poprzedniego i
niezliczoną już ilość razy w tym tygodniu wpatrywał się w
jaśniejącą powierzchnię do momentu gdy ciemność pochłonęła
imię. Odłożył aparat i przełykając gorący łyk kawy ułożył
dłonie na klawiaturze laptopa. Wystukiwał słowa apelacji, lecz nie
chciały sklejać się w żadną logiczną treść. Co kilka znaków
popełniana literówka irytowała żarzącym czerwono podkreśleniem.
Każdego
dnia wydawało się to takie proste. Jeden skurcz mięśnia,
uderzenie opuszka, trzy, może cztery sygnały i miękki głos. Gdyby
nie te wszystkie wątpliwości to było by takie proste.
Zbywa
mnie od tygodnia. Na telefony odpowiada nieobecnym, pośpiesznie
rzuconym zdaniem. Jak na głodzie, na próżno wypatruje jej na
sądowych korytarzach, by choć przez chwilę móc patrzeć na nią
jak kiedyś.
Gdyby
ten pożar dało się utopić w alkoholu, zdusić pod ciałem innej
kobiety, odwrócić się, uciec... Ale tam gdzie żyje płomień nie
ma drzwi. Wejść i wyjść można tylko gorejącą blizną, której
nie da się usunąć. Próbowałem odejść, zapomnieć, zasypać żar
pracą ale każde, spojrzenie, ruch, oddech roznieca go na nowo...
Może
znowu prowadzi jakąś sprawę w Gdańsku, może musiała wyjechać
do Bydgoszczy... Przecież zawsze taka była, zabiegana i skupiona na
klientach.
Za
godzinę sprawa z Okońską za dwa dni Dorota... środa ,czwartek...
jest... cywilna z Agatą, jeszcze siedem dni... Nerwowo
pogładził kalendarz.
*
Szare
chmury przetaczały się przez źrenice. Perfekcyjnie wytuszowana
migawka rzęs co chwilę
odświeżała obraz z nadzieją na niemożliwą do zaistnienia
zmianę. Ciemne niebo nieuchronnie gęstniało z każdym kolejnym
zmrużeniem powiek. Szary, ciężki i uwierający koc dusił nie
tylko Warszawskie ulice za oknem ale i całą energię w zmęczonym i
zniechęconym ciele. Pusty wzrok krążył po szybie, którą
zaczynały znaczyć pierwsze, opasłe krople. Piątek. Mokry,
deszczowy piątek. Jak w żałobie przed nadchodzącym weekendem.
Pochłonął swoją deszczową, żałobną szarością wszystkie
kolory lata. Czarne parasole w pośpiechu płyną po pieniącej się
ulicy, nadal zatamowanej porannymi korkami.
Lało.
Od
rana paskudnie lało. Niemal z identyczną intensywnością biurko
zalewała fala akt. Albo musimy przestać tracić
najlepszych klientów albo trzeba będzie ogłosić stan powodziowy.
Pomyślała. Drobnych spraw
z każdym tygodniem było coraz więcej. Stłuczki,
rozwody, podziały majątków
i alimenty. Powoli zaczynały
brać wszystko co się trafiło.
Od
pojawienia się na horyzoncie huraganu Czerska na
ich spokojnym kancelaryjnym oceanie uderzał piorun za piorunem.
Klęska goniła klęskę a klienci wylewali się jak przez rozerwaną
tamę. Zaczęło się od Wiśniowieckiego, potem Waliszewski i
kolejni. Dobrze, że Bylińska nadal pozostawała wierna jednemu
szyldowi i swojej słabości do Janowskiego.
-
Musimy coś z tym zrobić.
- Poważnie stwierdziła Dorota nerwowo kołysząc się w fotelu.
-
Niby co? Promocja? Do każdej sprawy gospodarczej, rozwód gratis.
- Zironizowała Agata. Tak samo jak przyjaciółkę dręczyła ją ta
sytuacja.
-
Miałam na myśli Czerską … i Dębskiego
– Dodała z żalem. - Musimy przestać tracić klientów
na ich rzecz. Dębski nie jest aż tak genialnym prawnikiem.
- Oceniła, jednak wyraźnie bez przekonania w głosie. - Nie
mogę uwierzyć, że tak łatwo mu to przychodzi. Jeszcze niedawno to
było jego marzenie. -
Kontynuowała ze smutnym
rozdrażnieniem omiatając
wzrokiem kąty. - Pamiętasz jak walczył, jaki był
wściekły gdy trzeba było bratać się z Bitnerem?
-
To jego praca. -
Pozornie bez emocji
skwitowała Agata gasząc poddenerwowanie przyjaciółki.
-
Praca! – Prychnęła krótko
Dorota i zaczęła układać rozrzucone na biurku spinacze. - Okońska
też miała dzisiaj sprawę z Markiem...
- Stwierdziła zamyślona.
-
No i?
-
W sumie nie zapytałam... ale mam nadzieję, że wygrała.
- Mrugnęła z porozumiewawczym uśmiechem na moment porzucając
spinacze, po czym na nowo
poważniejąc zapytała uważnie przyglądając się Agacie.
- Słyszałaś o aferze w prokuraturze?
-
Trudno nie słyszeć, prasa huczy od plotek –
Potwierdziła wzruszając
ramionami.
-
Okońska żywo interesuje się ta sprawą. Obawiam się, że
możemy znowu stracić wspólnika.
- Dorota kontynuowała nie spuszczając wzroku z przyjaciółki,
która przez całą rozmowę wydawała się niespecjalnie przejęta
rozwijająca się sytuacją. Od dłuższej chwili przewijała coś na
ekranie telefonu. Wywołana
do odpowiedzi wymownie przedłużającą się chwilą milczenia
rzuciła urządzenie na
biurko.
-
No co mam ci powiedzieć? Tak, trzeba coś z tym zrobić i tak,
spodziewałam się, że Okońską zainteresują przetasowania na
stanowiskach. W końcu adwokat to nie to samo co ciepły fotel w
prokuraturze.
Zniechęcona
postawą przyjaciółki i jej wyraźną niechęcią do kontynuowania
rozmowy, Dorota ostentacyjnie pokręciła głową i opuszczając
gabinet rzuciła oskarżycielskie - Mogła byś chociaż odrobinę
bardziej przejmować się tym wszystkim.
-
Dorota! Ja się przejmuję. Tylko gadanie niewiele tutaj pomoże.
Trzeba się wziąć za robotę i tyle. - Powiedziała łagodnie
do znikającej w drzwiach postaci i na potwierdzenie wypowiedzianych
słów wybrała teczkę z pokaźnego stosu akt.
*
-
Szczerze mówiąc dziwnie spotykać się z tobą na sali sądowej.
- Żartował sobie rozweselony Dębski.
-
Masz rację, dziwnie. - Potwierdziła Dorota nie podzielając
jednak jego nastroju. Konfrontacja z Dębskim była nie tylko czymś
dziwnym ale wręcz niezwykłym. Poza jakimiś mglistymi wspomnieniami
ze studenckich czasów, nie mogła sobie przypomnieć podobnego
wydarzenia. Zawsze byli po tej samej stronie. Byli przyjaciółmi od
tak dawna, że z trudem akceptowała go w roli przeciwnika sądowego.
Każda komórka protestowała przeciwko temu nowemu stanowi rzeczy i
widząc teraz ten uśmieszek, na wydaje się niczym nie przejmującej
się twarzy, miała ochotę udusić go ze rewolucję jakiej dokonał
w ich relacjach. Poza tym przegrała. Temu akurat Dębski nie był w
żadnym stopniu winny. Był lepszy i racja niestety leżała po jego
stronie a klient okazał się kompletnie nieodpowiedzialny zatajając
tak istotne szczegóły. Gdyby tylko nie fakt, że po raz kolejny
jego wygrana poszerzała stanowczo zbyt długą listę sukcesów
kancelarii mecenas Czerskiej.
-
Już się tak nie ciesz. Przyznaje, wygrałeś zasłużenie. Jak
zawsze zresztą.- Stwierdziła z przekąsem.
-
Ale ty byłaś naprawdę dobrym przeciwnikiem. - Odwzajemnił
kąśliwy komplement. - A co słychać w kancelarii?
- Zagadnął z nadzieją usłyszenia jakichkolwiek informacji,
potwierdzających, przypuszczenia o Agacie.
-
Nie najgorzej. - Rzuciła oschle. - Ale byłoby lepiej
gdybyś nie postanowił zmienić frontu. - Ostatnim zdaniem
osiągnęła ukryty cel i zwycięski uśmieszek nareszcie znikł z
twarzy mecenasa.
-
Dobrze wiesz, że nie mogłem inaczej. - Bąknął pod nosem.
-
Naprawdę? - Zapytała ironicznie. - Oboje macie trudne
charaktery, ale przykro mi Mareczku, tym razem to ty posunąłeś się
za daleko. - Słowa wyraźnie uderzały w czuły punkt gdyż
uśmiech nie tylko znikł ale z każdą chwilą przemieniał się w
nieprzyjemny grymas wyżynający bruzdy na czole, gaszący spojrzenie
i uginający kark pod ciężarem prawdy.
-
Dorota. Nic nie wiesz, więc nie oceniaj. - Wycedził na swoją
obronę ale ona nie zamierzała odpuścić.
-
To co wiem wystarczy żeby stwierdzić, że swoją rozdmuchaną
dumą rozwaliłeś nie tylko dobry zespół ale i świetną przyjaźń.
Oczekujesz, że spotykając się, tak codziennie po przeciwnych
stronach, będziemy to potem omawiać przy kawie? Albo może lepiej
na grillu? - Miała ochotę wylać na kimś swoją dzisiejszą
wściekłość a jego głowa nadawała się do tego idealnie. Obrywał
za przegraną sprzed chwili, za sytuację kancelarii, która
przerastała ją i dołowała, za wszystkie żale do niego, do Agaty
i do Okońskiej, która tuż przed rozprawą poinformowała ją o
otrzymanej propozycji.
Agata
miała rację, można się było spodziewać, że wolny fotel
prokuratorski szybko skusi niedoszłą adwokat Okońską. To
stanowisko było uznaniem jej pracy więc odrzucenie oferty na którą
czekała tyle lat, a która niemal mogła ją bezpowrotnie ominąć,
byłoby szaleństwem a o szaleństwo prokurator Okońskiej nie można
było podejrzewać. Tak czy inaczej jej decyzja kolejny raz stawiała
kancelarie w trudnym położeniu a nerwy Doroty na skraju
wytrzymałości, więc przygarbiony Dębski obrywał za zgromadzony
żal i niemoc, których nie umiała przezwyciężyć.
-
Przynajmniej dobrze ci w tej nowej pracy? - Zapytała łagodniejąc
przed obrazem jego udręczonej sylwetki.
-
Może być. - Odpowiedział zdawkowo wzruszając ramionami. -
Kancelaria jak Kancelaria.
-
Tak myślisz? - Rzuciła refleksyjnie i nie czekając na
odpowiedź poklepała go po ramieniu. - Muszę lecieć, klienci
czekają. - Uśmiechnęła się kojąco na pożegnanie i
zostawiając go na środku korytarza na pastwę własnych myśli,
zniknęła w głębi holu.
Kancelaria
jak kancelaria... Miała rację, to nie było to samo. Brakowało mu
starych ścian, biurka, fotela. Znajomych odgłosów kancelaryjnej
atmosfery, bez przewijających się co chwile nowych twarzy
aplikantów i wspólników, których kojarzył tylko z cotygodniowych
zebrań.
Brakowało
mu nawet irytującego Bartka z jego niezdarnością, wścibstwem i
czasem głupimi pomysłami ale zawsze chętnego do pomocy. I
oczywiście trzeźwego i szczerego podejścia Doroty. Uśmiechnął
się smutno do tej refleksji. Nie byli tylko grupą
pracowników występujących pod wspólnym szyldem, byli
zespołem. Byli przyjaciółmi.
*
Od
kilku dni czuła się koszmarnie. Wraz z pierwszymi letnimi burzami
spłynęła z niej cała euforia i jaskrawa energia pełni lata.
Gruba powłoka chmur ciążyła na powiekach sennością towarzyszącą
nieustannie, niezależnie od pory dnia.
Ułożyła
ciężka skroń na chłodnych stronicach przepełnionego kalendarza.
Jeszcze tyle pracy... To się chyba nigdy nie skończy.
Pomyślała znużona. I ten przeklęty deszcz.
Równomierny szum kropel rozbijających się o szybę nie koił jak
zazwyczaj. W głowie szumiało równie nieznośnie jak na zewnątrz.
Przymknęła powieki oddając się błogiej chwili bezmyślności.
Telefon.
Poderwała głowę na dźwięk rozlegającego się sygnału doznając
w tym momencie nieprzyjemnego ucisku czaszki. Obraz na ekranie przez
chwile zawirował przed oczami, upstrzony iskrzącymi plamami.
Ściągnęła brwi tłumiąc ból i po omacku odebrała niecierpliwie
przypominające o sobie połączenie.
-
Halo? - Wydusiła ze ściśniętym gardłem.
-
Cześć... Wszystko w porządku? Dziwnie brzmisz. - Zapytał
szczerze zatroskany głos mecenasa Dębskiego.
-
Nie, czemu. Wszystko ok. - Zaprzeczyła, rzeczywiście powoli
odzyskując normalną zdolność widzenia. - Coś się stało?
Dzwonisz w jakiejś sprawie?
-
Jest piątek... Po prostu pomyślałem, że może masz ochotę
wyskoczyć na tego drinka. - Zapytał wprost, nie przedłużając
wyraźnie niezbyt komfortowej dla niego rozmowy. Już drugi raz
dzwonił w tej sprawie a ona prawdopodobnie kolejny raz zamierzała
mu odmówić.
-
Przepraszam cię ale może innym razem. Mam tutaj straszny nawał pracy.
- Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Dziwnie się czuła ponownie go
zbywając. W najmniejszym stopniu nie było to jej intencją ale
koszmarne samopoczucie i piętrzące się w kalendarzu sprawy,
pozostawiały miejsce tylko i wyłącznie na sen i to też
najwyraźniej w niezadowalającej ilości.
-
Rozumiem. - Powiedział wydawało by się z faktycznym
zrozumieniem. - W takim razie nie przeszkadzam.
Odłożyła
słuchawkę z delikatnym odczuciem żalu i ponownie wtulając głowę
pomiędzy strony kalendarza zerknęła na wyświetloną na ekranie
godzinę. Jeszcze trzydzieści minut do kolejnego spotkania. Może
powinnam coś zjeść? Te zawroty głowy nie wróżą niczego
dobrego, do tego senność i paskudna pogoda. Jak nic grypa na którą
nie mam miejsca w kalendarzu.
*
Kolejne
dni przepływały obok jak by bez jej świadomości. Sytuacja
finansowa kancelarii, w nadwątlonym odejściem Okońskiej składzie,
skutecznie zamknęła ją w czterech ścianach gabinetu. Szklane
szybki przepuszczały jedynie cień zagubionego w swoich sprawach
Bartka, zmartwiony głos Doroty i dźwięki w pośpiechu pakowanych
adwokackich aspiracji w gabinecie obok. Od kilku dni dochodziła
stamtąd już tylko cisza.
Oby
nie była to cisza przed sztormem. Pomyślała wpatrując się w
poczerniałe szybki drzwi. Ich okręt i tak ledwo kolebał się na
powierzchni a ona całą dostępną energią starała się walczyć
by przetrwał. Zresztą wszyscy walczyli. Dorota i Bartek pomimo
swoich prywatnych kłopotów, nawet Aniela wydawała się spoważnieć
w obliczu nowej sytuacji. Zawsze bardziej zaangażowana w sprawy
domowe niż funkcjonowanie kancelarii Dorota, teraz z poświęceniem
szukała nowego wspólnika odnawiając znajomości i stare kontakty.
Niestety jak do tej chwili bezowocnie.
*
Niepewne
pukanie przerwało rozważania. Spojrzała na zegarek upewniając
się, że bynajmniej, w najmniejszym stopniu nie powinna była
spodziewać się w tym momencie żadnych gości. Zgarnęła na w
miarę porządnie prezentującą się stertę materiały z ostatniej
sprawy i konkretnym proszę, przyzwoliła gościowi na wejście.
Przestrzeń drzwi wypełniła postawna sylwetka mecenasa Dębskiego.
-
Cześć. Byłem u Doroty. Pomyślałem, że... zajrzę... -
Wydusił nieskładnie.
-
No to... zajrzałeś. - Palnęła zaskoczona i niemal
natychmiast, na dźwięk głupio wypowiedzianych słów na jej twarz
wypłynął uśmiech.
-
No tak... - Speszony podzielił chwilową wesołość szybko
jednak poważniejąc. - Nie było Cię na rozprawie. -
Zauważył trafnie mając na myśli wyczekiwany w kalendarzu termin i
obawę o powód jej nieobecności.
-
Na rozprawie? - Ściągnęła brwi usiłując zrozumieć o
jaką dokładnie rozprawę mu chodzi. - Ach na
rozprawie...
-
Zrezygnowałaś. - Stwierdził z przekonaniem nim zdążyła
wyjaśnić.
-
Nie ja zrezygnowałam, tylko klient w ostatniej chwili się
rozmyślił. - Stwierdziła dobitnie, ucinając jego domniemania.
-
Mhhy – Zamruczał znacząco kiwając głową. - Z
reprezentacji mecenas Przybysz tak po prostu się nie rezygnuje. -
Ocenił z lekką ironią w
głosie. - Ok, nieważne... Powodzenia nad
czymkolwiek tam teraz pracujesz. - Machnął ręka wskazując na
ledwo wystające spod papierów biurko i ciągnąc za sobą klamkę
dodał . - Musze lecie, do zobaczenia z sądzie.
-
Cześć. - Odpowiedziała krótko patrząc jak zamykają się
za nim drzwi.
Jeszcze
przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nie bezmyślnie,
nasłuchując jak w holu kancelarii wymienia kilka kurtuazyjnych zdań
z Anielą a następnie wychodzi z obwieszczającym trzaśnięciem
głównych drzwi. Ta z pozoru nic nieznacząca rozmowa wydawała jej
się jakaś dziwnie dwuznaczna i skąd w nim to przekonanie, że
mogłaby zrezygnować ze sprawy? Szczególnie teraz gdy liczyła się
każda dodatkowa cyfra na koncie...
Kolejny
raz szczęknęła klamka w drzwiach i wraz z groźnym drganiem szkła
w szczelinie charakterystyczną jaskrawością zaznaczyła się ruda
głowa.
-
Mogę na chwilę? Wiem, że masz dużo roboty ale to
ważne.
Agata
uważnie przyjrzała się poważnej twarzy przyjaciółki i odsuwając
studiowane dokumenty zamknęła w ciszy klapkę laptopa.
-
No wchodź. - Powiedziała rozważając czy to właśnie ta
cisza, która zwiastuje burzę. - Tylko błagam, nie mów, że
dostałaś ciepły fotel w jakiejś pięknej okolicy i też
zamierzasz nas opuścić. - Zażartowała chcąc chociaż
odrobinę zmniejszyć podejrzanie ponury nastrój chwili. Przez usta
Doroty przemknął ślad uśmiechu, nie zdążył jednak dotrzeć do
oczu.
-
No nie, nie dostałam. - Skwitowała dowcip i zamykając za
sobą drzwi weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się w chaosie
panującym na biurku i odkładając na wolnym fragmencie teczki,
chwilę wcześniej zajmujące fotel, usiadła na uprzątniętym
miejscu.
-
Jak sprawy? - Zapytała wskazując na rozrzucone akta, kodeksy
i pozornie niepasujący do całości niedojedzony fragment
drożdżówki.
-
W porządku. - Zaśmiała się Agata podążając za
zdegustowanym wzrokiem przyjaciółki i chwytając kęs dodała. -
Powoli ale wszystkie do przodu. - Zbierając okruszki z
talerzyka obserwowała rozmówczynię z równą intensywnością z
jaką ona śledziła tor trafiających do ust słodkich drobinek.
-
No dawaj, wyduś wreszcie to z siebie. - Zapytała w końcu,
opadając na oparcie fotela. - Co to za ważna sprawa? Bo chyba
nie przyszłaś tutaj sprawdzić czy się dobrze odżywiam. -
Rzuciła obracając się wokół własnej osi i wstając z miejsca
podeszła do okna. Przeciągając zdrętwiałe ramiona wyjrzała na
zewnątrz.
-
Był u mnie Dębski. - Zakomunikowała Dorota.
-
Wiem. Zajrzał na chwilę. - Stwierdziła bez emocji.
-
Mówił coś? - Z nagle dziwnym zainteresowaniem w głosie
rozbudziła się Dorota, wzbudzając tym ożywieniem ciekawość
przyjaciółki, która mierząc ją badawczym spojrzeniem wydusiła
ciche:
-
Nie. A powinien?
Dorota
trochę z rozczarowaniem poprawiła marynarkę i zakładając dłonie
na piersi ogłosiła:
-
Możemy mieć wspólnika.
Wyraźne
zainteresowanie przemknęło przez twarz Agaty. Obróciła się
plecami do okna i wspierając na parapecie przysiadła na jego
brzegu. Czekała na rozwinięcie wypowiedzi lecz Dorocie przychodziło
to z niespodziewaną trudnością.
-
No kto to? - Spróbowała zachęcić przyjaciółkę. - Jakiś
znajomy Dębskiego. To po to tutaj był.
-
Marek... byłby skłonny wrócić. - Wycedziła obserwując
reakcję jaką wywoła tą informacją. - Wiem, że miałam szukać
kogoś na jego miejsce ale rozmawiałam z nim i... w sumie...
Oczywiście pod warunkiem, że ty nie będziesz miała nic
przeciwko. - Zaznaczyła z lekką troską w głosie. - Chyba
jednak nie najlepiej mu u mecenas Czerskiej. - Zażartowała
zachęcająco uśmiechając się w kierunku nagle nieobecnej Agaty.
Huśtała się przy parapecie spoglądając przez ramię na
zatłoczoną ulice na zewnątrz. - Miałaś rację, że jeszcze
pożałuje tej decyzji. - Nie poddawała się Dorota choć
przekazywana treść wydawała się nie mieć najmniejszego wpływu
na postawę przyjaciółki. Agata spokojnie wróciła do biurka i
zajmując miejsce w fotelu zaczęła stukać w ekran tabletu.
-
Agata. Powiesz coś wreszcie? - Wypaliła w końcu poirytowana
jej nijaka reakcją.
-
A jakiej odpowiedzi oczekujesz? Jeżeli ty się
zgadzasz, to ja też nie mam nic przeciwko. - Powiedziała
beznamiętnie choć jej nerwowe ruchy palców na ekranie zdradzały
to, co po raz kolejny usiłowała ukryć.
*
Przebijające
się przez ścianę drzwi znajome odgłosy obcasów uderzających o
dębową posadzkę skutecznie rozpraszały umysł usiłujący
podążać za tekstem płynącym na ekranie. Równie
niezdyscyplinowane oko co i raz podążało w kierunku bursztynowo
zabarwionych szybek i jasnej smugi światła wdzierającej się przez
rozszczelnione skrzydła. Wąski, jasny pas przecinał w półmroku
powierzchnię dywanu i wyznaczając ścieżkę na blacie biurka
niemal dosięgał jej dłoni. Wystarczyło rozprostować palce i
zanurzyć się w ciepłym blasku. Karciła się za tą myśl i za
narastającą od momentu pojawienia się jego osoby w gabinecie obok,
potrzebę podążenia tą ścieżką, tym świetlistym śladem ku
kusząco uchylonym drzwiom by choć przez chwilę popatrzeć na
znajomy, kiedyś bliski i cenny a dziś znów rzeczywiście
odnawiający się obraz.
Stare
szlaki wydeptane na dębowej podłodze odświeżał właśnie mecenas
Dębski. Pośród nie do końca jeszcze rozpakowanych kartonów
przemierzał wzrokiem trasę między odzyskanym biurkiem a drzwiami
za którymi siedziała odwieczna zagadka, zapewne jak zawsze w
skupieniu pracująca nad kolejną sprawą Agata.
Za
jej niemym przyzwoleniem, można by nawet określić namiętnym
niezaangażowaniem, po raz kolejny dokonywał rewolucji w swym
zawodowym życiu i porzucając w sumie bardzo dobrze i dość
lukratywnie rozwijającą się współpracę z mecenas Czerską
wracał do tego co sam kiedyś zbudował. Nie było łatwo. W końcu
pokój obok nadal wypełniała swą osobowością bolesna przeszłość
i nieodgadniona przyszłość. Czy będą w stanie pracować
normalnie, odsunąć w niepamięć to co się wydarzyło? Zapomnieć?
Nie był pewien czy tak naprawdę chciałby zapomnieć, czy chciałby
by ona zapomniała, ale pragnął odzyskać choć cześć tego co
było. Chciał znów mieć starych przyjaciół i starą pracę,
swobodę decydowania o sobie, przyjmowania i odrzucania zleceń,
stare biurko, znajome kąty, odgłosy i twarze. Chciał znowu, jak na
początku pracować na siebie i dla siebie. Przez ten krótki czas
ostatnich tygodni, wypełnionych sukcesami nowej kancelarii i
prywatnymi zwycięstwami na sali sądowej, nie potrafił pozbyć się
wrażania niszczenia czegoś ważnego, czegoś o co walczył, co do
niedawna było marzeniem. Nie czuł się częścią kancelarii Iwony,
pracował jak doskonały najemnik, sumiennie wypełniał swoje
zadania ale nie zadawał sobie trudu nadmiernego zaangażowania czy
bliższego poznania współpracowników. Wygrywał rozprawy,
przejmował klientów ale każde kolejne zwycięstwo kryło w sobie
odrobinę goryczy w postaci niszczejącego marzenia. W plotkarskim
środowisku adwokackim bardzo szybko zaczęły krążyć nowinki o
kłopotach finansowych kancelarii Gawron-Przybysz. Zresztą sama
Iwona co i raz przynosiła jakąś rewelację, zachwycając się przy
tym rosnącą jej własna pozycją.
W
końcu miał dość... Przemykająca kancelaryjnym korytarzem z
każdym dniem szarzejąca Agata, zwyczajnie zabiegana ale nieustannie
rozżalona i przygaszona Dorota, nie spodziewał się, że tak bardzo
będzie mu to ciążyło. Uciekał przed bólem odrzuconego uczucia a
wpadł prosto w sidła ciężaru umierającej przyjaźni, nigdy nie
sądził, że będzie on równie niewygodny.
Wraz
z ostatnią myślą kolejny raz odrysował wzrokiem znajome kształty
mebli, odmierzył metry kwadratowe podłogi i podążył ku drzwiom
zza których dochodził szmer kartek papieru i nikłe wobec jasności
jego gabinetu światło ekranu laptopa, które właśnie w momencie
gdy ku niemu spoglądał niespodziewanie zgasło.
W
ciemnej szczelinie drzwi mignęła twarz Agaty i chyba odnotowując,
że została dostrzeżona po chwili wróciła.
-
Nie chciałam przeszkadzać. Wychodzę już. - Rzuciła
zwisając na chwilę na framudze.
-
Nie przeszkadzasz. Wejdź jeśli chcesz. -
Zaprosił przysiadając na brzegu biurka i odłożył ściskane od
kilku minut w dłoniach kodeksy.
Niepewnie
przekroczyła próg. Ubrana już w płaszcz przeciwdeszczowy i z
torbą na ramieniu, rzeczywiście szykowała się do wyjścia.
Podeszła bliżej i mierząc wzrokiem rozstawione po gabinecie, nie
do końca jeszcze rozpakowane pudła sięgnęła do najbliższego
wyciągając stamtąd jakiś tom, który najwyraźniej wzbudził jej
zainteresowanie. Przeżucia kilka losowych stron by po chwili
powrócić do podziwiania wypisanej złotymi literami okładki.
Przyglądał się jej od dość dawna niewidzianej twarzy. Codziennie
zapracowana, każdą minute w kancelarii spędzała nad ekranem
komputera, nawet hołubiony ekspres do kawy nie przyciągał jej tak
jak kiedyś. Skutkiem tego od powrotu nie miał okazji oglądać jej
lekko poszarzałych rysów, mocniej zarysowanej zmarszczki między
skupionymi brwiami i wyraźnie bardziej zmęczonych oczu.
-
To było głupie. - Stwierdził niezrozumiale dla niej.
Uniosła na chwilę zmęczone dniem powieki i nadal nie do końca
rozumiejąc zwierzenie odłożyła publikację i pytająco
potrząsnęła głową. - Odejście z kancelarii. - Wyjaśnił
patrząc wprost na nią. - To było strasznie głupie, tak po
prostu to wszystko zostawić. -Sprecyzował rysując
dłonią okrąg w którym zamknęła się także jej sylwetka.
Badawcze
szaro-niebieskie spojrzenie studiowało jego źrenice ważąc sens i
znaczenie wypowiedzianych słów. W końcu odnajdując coś w sobie
zapytała niespodziewanie.
-
Masz ochotę na tego drinka?
-
Teraz? - Zaskoczony zapytał bez sensu na co speszona jego
reakcją w milczeniu wzruszyła niepewnie ramionami. - Pewnie.
-Potwierdził skinieniem głowy i podrywając się z miejsca zarzucił
na ramię filcowa aktówkę.
*
Kieliszek
wina, który zamówiła od dłuższej chwili pozostawał w tym samym
stanie wypełnienia. W ciszy niemal opustoszałej restauracji bawiła
się szklaną czarką obracając ją w dłoni i odmierzając wciąż
na nowo centymetry smukłej nóżki.
-
Może wolisz coś zjeść? - Zapytał próbując przerwać
uwierające skrępowanie, które zaczynało powoli wypełzać z ich
ciał i nasączać przestrzeń wokoło. - W ogóle jadłaś coś
dzisiaj? - Trzymał się bezpiecznego tematu wręczając jej
kartę.
-
Nie pamiętam. - Rzuciła z kąśliwym uśmieszkiem i
przeniosła całą uwagę najpierw na zawartość menu a następnie
na sałatę z kurczakiem, którą pochłaniała w zaskakującym nawet
jak na jej możliwości tempie. Jego szklanka whisky powili także
zaczynała połyskiwać jedynie nie do końca rozpuszczonym lodem.
-
Chodźmy. Chyba jesteś zmęczona. - Stwierdził opuszczając
krzesełko z celem uiszczenia zapłaty. Potwierdziła skinieniem
głowy i podążyła w jego ślady.
Stała
już przed budynkiem gdy pośpiesznie wystukiwał cyferki na
terminalu i odbierał kartę od stanowczo zbyt opieszałego kelnera.
Powietrze na zewnątrz wypełniał chłodny dotyk mżawki i zbyt
wcześnie jak na te porę roku zapadająca ciemność.
-
Przejdę się. - Powiedziała nasuwając na głowę kaptur i
rzucając mu szybkie ale pewne spojrzenie.
-
W taka pogodę? - Zapytał zdziwiony jej twardym
postanowieniem. - Zaraz będzie taksówka.
-
To blisko. - Stwierdziła stawiając pierwsze kroki za granicę
wąskiego zadaszenia. Uniosła rękę w geście pożegnania i ruszyła
przed siebie.
Przez
moment trwał w miejscu oceniając przywiązanie do marynarki, którą
miał na sobie, po czym w kilku szybkich krokach dogonił jej postać
powoli znikającą na tle ciemnego półmrokiem chodnika.
-
Odprowadzę cię. Zaraz będzie ciemno. - Odpowiedział na jej
zaskoczone spojrzenie. - W sumie to blisko. - Uśmiechnął
się nieznacznie.
Wilgotne
powietrze skupiało się w drobne krople spływające wąskimi
stróżkami po powierzchni płaszcza Agaty gdy dotarli pod drzwi
kamienicy na Placu Zbawiciela. Układając dłoń na nieprzyjemnie
zimnej klamce strzepnęła z tkaniny, połyskującą w żółtym
świetle latarni wilgoć i z delikatnym żalem zerknęła na
przemoczone, niedostosowane do pogody obuwie. Uświadamiając sobie
jego stan przeniosła wzrok na nadal moknącego obok mecenasa
Dębskiego zauważając jego zmierzwione włosy i czarno naznaczone
deszczem rękawy marynarki.
-
Może chcesz wejść na kawę? - Zapytała.
-
Chyba już trochę zbyt późno na kawę. - Z uśmiechem
trafnie ocenił ciemność wokoło.
-
No... chyba tak. - Roześmiała się. - Ale może
przyjemniej będzie czekać na taksówkę w jakimś cieplejszym
miejscu. - Zadecydowała otwierając drzwi klatki schodowej i
kryjąc się w jej wnętrzu przed chłodnymi podmuchami. Wcisnęła
przycisk windy i odważnie weszła do środka. Zawahał się przez
moment. Tyle razy przemierzał tę drogę pomiędzy piętrami ale
dziś było inaczej. W mieszkaniu na górze czekała przyczajona
przeszłość, ukryte w sprzętach wspomnienia gotowe by uderzyć
swoją siłą. Przekręciła zamki i rozświetlając przedpokój
zaczęła zrzucać torebkę i przemoczony płaszcz rozsypując przy
tym mokre krople po drewnianej posadzce.
-
To co? Może jednak ta kawa? - Zapytała rzucając słowa jak
w pustkę i niemal nie odnotowując jego obecności zniknęła w
kuchni pozostawiając mecenasa Dębskiego na pastwę narzucających
się obrazów wnętrza. Na haczykach jak zawsze kilka torebek,
dołączył do nich swoją filcówkę.
Stół
udekorowany obrusem dokumentów i plamą talerza z niedojedzonym
śniadaniem, w głębi pokoju w nieładzie porzucone łóżko.
Odwrócił wzrok od granatowej pościeli jak od zbyt intymnej
tajemnicy. Nie zauważył kiedy Agata z powrotem znalazła się tuż
obok, lekko speszona wyglądem wnętrza próbowała doprowadzić do
ładu chociaż blat stołu. Z jej wilgotnej grzywki spadały drobne
krople. Jedna pojedyncza, okrągła iskra zatrzymała się na
dekolcie. Bezmyślnie sięgnął dłonią i roztarł ją na skórze.
Zaskoczona jego swobodnym gestem stała jak zahipnotyzowana.
Nierozumiejącym wzrokiem przesunęła po jego twarzy wyłapując
spojrzenie, ale on po prostu patrzył w pustych źrenicach odbijając
jedynie połyskujący ślad na skórze. Chciała wyczytać z jego
ciała cokolwiek jasnego i oczywistego, bez znaku zapytania na końcu
niezrozumiałego gestu, mrugnięcia, oddechu. Delikatnie, opuszkom
palca pogładził połyskujące wodą miejsce. W głowie miał pustkę
i tylko ciało szalało niespodziewanie osiągniętą bliskością,
promieniującym ciepłem, wypalonym śladem na niechcący muśniętym
dekolcie. Ulegał kolejnej krystalicznej kokietce, która spłynęła
po szyi. Dłoń nieśmiało prześlizgnęła się po skórze i
powędrowała na osłonięte tkaniną ramię. Przez chwilę wygrywał
na nim jakieś akordy masując delikatnie palcami. Ciążącym
znamieniem ciepła odbierał jakąkolwiek umiejętność oceny
sytuacji.
-
Agata... - Prawdopodobnie chciał o coś zapytać ale słowa
ugrzęzły w pocałunku. Przylgnęła do jego warg całym pragnieniem
jakie być może zupełnie nieświadomie w niej zbudował. Poddały
się początkowo niepewne, delikatnie muskające ale z każdą
sekundą utwierdzającą w rzeczywistości chwili, coraz bardziej
zachłanne. Nie przerywała pomimo jak zawsze dobijającej się z
wnętrza podświadomości. Spragnioną dotyku dłonią przyciągnęła
jego kark i czując jak coraz śmielej obejmuje jej ciało, zsunęła
mokra marynarkę z jego ramion.
Cofnął
usta, wzrokiem szukając w rozszerzonych źrenicach potwierdzenia
niespodziewanie rozgrywającej się rzeczywistości, ale gdy pewna
siebie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, szarpnął krawat
pozbywając się go w pośpiechu i z wyraźną, nerwową
niezdarnością przystąpił do mankietów. Przypatrywała się
przez chwilę jak niesforne guziki uciekają spod jego niecierpliwych
palców, po czym sprawnym ruchem uwolniła męskie nadgarstki badając
sieć nabrzmiałych żył.
Ze
skronią opartą na jej skroni czekał na decyzję. Nie śpiesząc
się, nie ponaglając, jedynie przyśpieszonym oddechem dając
świadectwo krążącego w żyłach pragnienia.
Uwalniając
koszulę od paska wsunęła dłonie pod tkaninę ku znajomym
kształtom mięśni, zagłębieniu mostka, przerzuconej w poprzek
twardej linii obojczyków po krzywiznę karku i zroszoną napięciem
linię włosów. Ukryła twarz w zacienionym, pulsującym łuku szyi
smakując zapomnianą nagość skóry, gdy pokonywał kolejne pietra
na szczeblach kręgosłupa.
Zaczynając
od wysklepienia biodra odważnie przekroczył rzuconą w poprzek
pleców granicę i rozluźniając zapięcie otulił znajomym objęciem
dłoni delikatną krągłość. Coraz mocniej napierając ciałem
wtłaczał w ciasną ramę barków.
Ciężkie
ciało z każdą sekundą przestawało być jej własnością
przyjmując otwarcie władczość jego dłoni. Ostatnią mocą
sprawczą odsunęła się od niego ciągnąc oszołomiona skroń po
palącej skórze, tylko po to by zawiesić ją w tętniącym
przyspieszonym rytmem zagłębieniu pomiędzy żebrami stwierdzając,
że nie ma nad tym władzy, że niezależnie od konsekwencji po
prostu chce...
***
najlepsze! <3
OdpowiedzUsuńPOCZTA!
OdpowiedzUsuńkiedy ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuń