HOUK! ;* Em co by Wam tu na wstępie powiedzieć.To
jest moje ostatnie w tym sezonie (co nie znaczy że znowu rzucam to na
zawsze bo wiem, że to niemożliwe) opowiadanie. Następne pojawi sie
najwcześniej na Boże Narodzenie (planowana kontynuacja "Zabiorę Cię"
może choć nic nie obiecuje. Zaczyna się rok szkolny i multum nauki i już
wiem że nie wyrobie. Z czymś trzeba skończyć, żeby drugiego zaczęły być
efekty, a jak wybralam rok temu PA to nie wyszło mi to na dobre :P.
O tym opowiadaniu moge powiedzieć tyle, ze to kolejne z serii
porąbanych i oderwanych ode serialu, aczkolwiek dla mnie ważne bo
pisałam je z serducha. Może mogło być lepsze może nie grunt, że powstało
i mogę sie nim podzielić. Uchyle rąbka tajemnicy, że na pocieszenie po
ostatniej jednopartówce ma lepsze zakończenie. Napisane z myślą o moich
znajomych ze Śląska, którzy otworzyli mi oczy na pewne ważne aspekty i
wartości w życiu. Miłej lektury ;*
"Z bidula"
"(...) Życie jest wyzwaniem,
zmierz się z nim. Życie jest obowiązkiem, wypełnij go. Życie jest cenne,
doceń je. (...) Życie jest tragedią, pojmij ją. Życie jest życiem,
obroń je."
Agata i Marek krzątali się po kuchni robiąc kolację. Kobieta bacznie obserwowała mężczyznę zacięcie krojącego pomidora, którego palce zaciśnięte na ostrzu noża chodziły jak gilotyna. W końcu uderzył narzędziem mocniej w deskę i wypuścił głośno powietrze.
- Dobra. – odwrócił się w stronę brunetki – Co ty na to… Co ty na to, żebyśmy adoptowali dziecko? – Bał się trochę zadać to pytanie, gdyż nie wiedział jak na nie zareaguje. Popatrzył niepewnie w jej stronę.
Przybysz zdziwiło to pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, nie brała tego pod uwagę. Dla niej rodzina to była mama, tata i urodzone ich własne dzieci.
- Myślałam, że chcesz mieć pierworodnego.
- Co wcale nie wyklucza jedno drugiego.
Kobieta oparła się tyłem o blat szafki splatając ręce na piersi.
- Skąd ten pomysł?
- Po prostu chciałbym dać jakiemuś malcowi szansę.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Nastała niezręczna cisza miedzy nimi. Każde z nich analizowało ze swej strony w głowie tę sytuację.
- Czyli…
- A jak ty to sobie – powiedzieli równocześnie
- Mów – Marek oddał głos brunetce
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteśmy prawnikami. Mamy masę roboty, delegacje, sprawy z mafią, zabójstwa. Jakie dziecko ma przy nas możliwości? Wysłuchiwanie artykułów kodeksu karnego? Takie dziecko potrzebuje troski, miłości, uwagi i czasu przede wszystkim.
- No ale w kancy sami sobie jesteśmy szefami. Wystarczy się jakoś sensownie podzielić godzinami i ilością spraw. Kiedyś i tak by do tego doszło, gdybyś zaszła w ciążę.
- Ok, ale nawet nie jesteśmy po ślubie.
- Zdążymy być, wiesz ile trwa załatwianie adopcji? Spokojnie.
- Aleś ty uparty. Jak dziecko. Dałbyś się nacieszyć dwuosobowym związkiem najpierw.
Nie zdawała sobie sprawy jaką głupotę teraz palnęła.
- Czyli… nie? Tak po prostu? Koniec? To jest twoje uzasadnienie? – Zacisnął dłoń w pięść – Czekać, nacieszyć się? Ile? – Machnął ręką – Nieważne…. Wiedziałem, że nie zrozumiesz.
- Czego? Meżczyzna już stał przy drzwiach w ręku trzymając marynarkę. Odwrócił się do niej z smutnym wzrokiem.
- A co jeśli ja jestem z Domu Dziecka? Co, jeśli wiem jak to jest żyć w bidulu?
I wyszedł trzaskając drzwiami. Zostawił ją z tym pytaniem bez odpowiedzi, z tą niepewnością, niedowierzaniem i szokiem, stojącą z otwartymi ustami na środku korytarza. Chciała krzyknąć za nim, ale nie umiała.
***
Marek szedł ulicami Warszawy z rękami wciśniętymi jak najgłębiej w kieszenie, ze wzrokiem wbitym w ziemię i myślał nad tym co się właśnie stało w ich małej kawalerce na Placu Zbawiciela. Nie zauważył nawet przechodnia, który nieopatrznie trącił go w ramię. Odwrócił się za nim tępym wzrokiem. A może przesadziłem? Może nie ten moment? Może za ostro? Nawet na pewno. Kiedyś i tak musiałaby się dowiedzieć… Ale nie w taki sposób. Wszedł do najbliższego baru i opadł ciężko na krzesło. Zamówił setkę czystej, jedną, drugą, sam nie wiedział ile. Może trzy, może cztery, nie liczył. Chwiejnym krokiem, ostatkiem sił, ale jeszcze tyle o ile myśląc spełzł ze stołka i skierował swe kroki do wyjścia. Zataczając się równo wyszedł z lokalu. Rozejrzał się po okolicy, przetarł twarz i ruszył w stronę najbliższego kościoła, gdyż była to parafia, w której stacjonował teraz jego brat. Wszedł do kościoła robiąc przy tym straszny hałas. Co ja tu robię? Sam nie wiedział po co tu przyszedł. Przeżegnał się byle jak usiadł w ostatniej ławce i gorzko zapłakał.
Robert siedząc w zakrystii usłyszał huk dochodzący z kościoła. Poszedł zobaczyć co się tam stało. W pierwszej chwili pomyślał, że to jacyś złodzieje grasują. Wszedł do kaplicy, przyklęknął przed ołtarzem i rozejrzał się po pomieszczeniu. W jednej z ławek zauważył znajomą postać. Marek? Podszedł od drugiej strony i usiadł obok niego. Śmierdziało od niego alkoholem na kilometrem. Próbował jakoś nie zwracać na to uwagi. Trwali tak w milczeniu. Czekał aż starszy zacznie mówić.
- Chodź – rzekł do niego po chwili chwytając go pod ramię
- Ja mu chyba…. do tej pory nie przebaczyłe – drugi z braci odwrócił głowę w jego stronę
- Ale komu? – zapytał zdezorientowany ksiądz
- Naszemu ojcu… – odpowiedział Marek – Pokłóciłem się... z Agatą
- Idzie się domyślić, bracie – rzekł Robert patrząc na niego z politowaniem – wyglądasz jak sto nieszczęść.
- Dzięki – mężczyzna spuścił głowę.
- No dobra. Chcesz adoptować dziecko, powiedziałeś jej to, pokłóciliście się, ona nie chce, tak?
Mężczyzna w odpowiedzi tylko skinął głową.
- Ona wie, że jesteśmy adoptowani?
- Rzuciłem jej na odchodne, że wiem jak to jest żyć w bidulu.
- I co teraz?
Marek wzruszył smętnie ramionami. Robert pomógł mu wstać i zaprowadził do siebie na plebanię. Starszy od razu rzucił się do przeszukiwania szafek.
- No i czego Ty szukasz? Przecież wiesz, że ja w Krucjacie, więc nie pijący – stwierdził ksiądz. Położył brata na kanapie, zdjął mu buty i przykrył kocem, a sam poszedł zrobić herbatę. Gdy wrócił z ciepłym napojem usłyszał już tylko chrapanie.
***
Agata po nieprzespanej nocy, pełna obaw, ale i chęci do pojednania się z ukochanym pojechała na działkę Dębskich. Podejrzewała, że adwokat tam się zaszył. W końcu ostatnio lubił tu przyjeżdżać po przegranych sprawach. Obeszła dom dookoła. Jakież było jej zdziwienie, gdy nie zastała tam żywego ducha. Posiadłość wionęła pustkami. Zła trochę, że straciła tylko czas przyjechała z opóźnieniem do kancelarii. Od razu po wejściu napotkała pytające spojrzenie Doroty.
- No co?
- A gdzie Marek?
- A skąd ja mam niby wiedzieć?! Co ja GPS jestem?! Jak wyszedł wieczorem do tej pory nie wrócił! – i wściekła weszła do swojego gabinetu trzaskając drzwiami. Wiedziała, że niepotrzebnie robi te cyrki, że niepotrzebnie wyżywa się na Bogu Ducha winnej przyjaciółce. Ale tak przecież było jej prościej zatuszować fakt, że sama zaczynała się już o niego martwić. Z resztą Dorota jak będzie chciała to i tak wszystko z niej wyciągnie.
W momencie kiedy kończyła w głowie to zdanie do gabinetu wparowało jej jak huragan rude FBI robiąc niemalże wejście smoka i rozsiadło się wygodnie w fotelu zakładając nogę na nogę.
- O co poszło?
- O nic – brunetka rżnęła głupa i udawała, że nie wie o co chodzi. Gawron jednak za dobrze ją znała i wiedziała, kiedy mówiła nieprawdę, tym bardziej rzucało się to w oczy, gdyż Przybysz nieświadomie unikała wzroku zielonookiej przyjaciółki.
- Hmmm o nic nie poszło, mówisz? On znika na całą noc, a ty rzucasz się na mnie prawie z pięściami. Ja już nie muszę pytać czy o coś poszło, tylko pytam o co? Nadal twierdzisz, że o nic.
- Ja nie chciałam… Nie wiedziałam – Agacie zaczynał łamać się głos - Wiedziałaś, że on był adoptowany? – wypaliła.
Dorota zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
- Pierwsze słyszę. Nie wspominał mi nic.
- Mi też nie… wczoraj się dowiedziałam…
Między paniami nastała cisza, którą przerwało dopiero pukanie do drzwi.
- O! - Klasnęła w dłonie Dorota – Szwagier pewnie wie, gdzie się zaszył wspólnik. - Może wie, może nie wie, ale to to już chyba sprawa między mną, a bratową. – rzekł patrząc ze współczuciem na Agatę. Serce mu się krajało widząc ją w tym samym stanie, co jego brata.
Dorota niechętnie, marudząc coś pod nosem wyszła z gabinetu. Zaraz jak zamknęły się drzwi brunetka postanowiła zadać najbardziej nurtujące ją pytanie.
- To prawda, ze wy…?
Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy.
- Ale to Ty sama powinnaś z nim o tym szczerze porozmawiać…
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedział?
- Nie wiem, może się wstydził. On do końca się z tym nigdy nie pogodził.
Kobieta wstała i podeszła do okna. Zaczęła się bawić listkiem paprotki, tak jakby to była najbardziej interesująca rzecz na świecie.
- Czy… wiesz może gdzie on jest? Byłam nawet za nim na działce waszego ojca? Przynajmniej tego, o którym wiedziałam.
- No właśnie, po to przyszedłem. Brat jest u mnie na plebani. Śpi…. Przynajmniej spał jak wychodziłem. Przyszedł w nocy, o dziwo, do kościoła. Narobił niezłego hałasu. Czuć było od niego z kilka setek wódki. Wziąłem go na plebanię, ledwo go kocem przykryłem, już spał jak zabity.
Przybysz spuściła głowę i pokręciła nią zrezygnowana, jednocześnie kąciki ust uniosły się delikatnie w górę.
- Przepraszam za niego…. To moja wina…. Ja nie wiedziałam…
- Nie twoja, nie twoja… Nie masz obowiązku podzielać jego chęci stworzenia rodziny zastępczej.
- Ale dlaczego tak mu zależy?
- Myślę, że to jest kwestia pewnego rodzaju długu, jaki on może czuć, że ma do spłacenia, wiesz, za tą szansę, którą dostaliśmy i że w sumie w tym bidulu spędziliśmy tylko jakieś 4 lata… Ale psychologiem oczywiście nie jestem….
- I tak za długo…. – Agata spojrzała na zegarek - Kurczę muszę już lecieć do sądu! Dzięki wielkie.... Doprowadź go jakoś do porządku. Wpadnę po niego zaraz po rozprawie.
- Mhmm zapraszam, siostra Basia robi pyszny obiad.
- Nie kuś, nie kuś, bo będę częstym gościem na tej waszej plebani… Taki żarcik – sprostowała widząc zmieszanie na twarzy księdza - Pozdrów siostrzyczkę, a bratu powiedz, że go kocham! Przytuliła młodego, porwała torbę i już miała wychodzić, kiedy nagle odwróciła się coś sobie przypominając.
- A może Cię podwieźć?
***
Agata po wygranej rozprawie podjechała pod kościół. Weszła od strony plebani i zapukała w otwarte drzwi.
- Można? – zapytała brunetka.
Marek wstał i podszedł przywitać się z narzeczoną.
- Chodź na spacer – szepnęła mu do ucha. Splotła jego palce ze swoimi i pociągnęła go za rękę. Kiedy znaleźli się na zewnątrz lekki, przyjemny wietrzyk owionął ich twarze. Usiedli na ławce.
- Przepraszam – powiedzieli równocześnie.
- Zgadzam się na adopcję…. Chcę, żebyś był szczęśliwy… a skoro tak o tym marzysz…
- To wiele dla mnie znaczy. Kocham Cię, wiesz?
- Wiem, ja Ciebie też – powiedziała szeptem i pocałowała go w usta.
- Chyba jestem Ci winien wyjaśnienia – mężczyzna przełknął głośno ślinę – Kiedy miałem 6 lat nasz ojciec pił. Jedyne wspomnienie jakie mam z nim to, to ze był wiecznie pijany. Naszą mamę to wykończyło. Zmarła. Przez niego. Zniszczył naszą rodzinę. Do tej pory nie umiem mu tego wybaczyć. Nie wiem nawet czy żyje. Ja i Robert trafiliśmy do domu dziecka. Po 4 latach zyskaliśmy szansę. Dostaliśmy nową rodzinę. Ale różnica między nami była tak duża, że całą miłość szybko przelali na młodego. Ja nie byłem za bardzo chcianym dzieckiem. Wzięli mnie tylko dlatego, żeby nie rozdzielać rodzeństwa. Potem młody poszedł do seminarium, ja wyjechałam do Warszawy na studia. Na mamy pogrzebie nawet nie byłem, nie powiadomili mnie. Mama jeszcze jako tako o mnie dbała. Ojciec uważał za nieudacznika. Ja nie mam wzoru ojca. Ale wiem jedno. Chcę być ojcem takim jakiego nie miałem i wlać w każde dziecko jak najwięcej miłości.
Agata położyła mu rękę na ramieniu. Palcem odwróciła jego twarz, tak aby ich oczy się zetknęły. Swoje miała mokre od łez. Jego również były pełne słonych kropel tłumionych w sobie przez te wszystkie lata.
- Przykro mi, nie wiedziałam…. Ale wiem, że będziesz najlepszym ojcem dla naszych dzieci. Naszych i tego pokochanego przez nas również – uśmiechnęła się do niego.
***
Na najbliższe święta postanowili wziąć udział w akcji przygarnięcia jakiegoś dziecka, aby mogło spędzić rodzinne święta. Agata z Markiem pojechali do Domu Dziecka. Wzięli małą, drobną, blondwłosą dziewczynkę. Pojechali razem z nią na Wigilię do Bydgoszczy. Wszyscy serdecznie się witali i uśmiechali. Mała natomiast stanęła w kącie i nic się nie odzywała. Patrzyła tylko z przerażaniem na tych wszystkich obcych ludzi i pięknie nakryty stół, na którym stały pyszne potrawy przygotowane przez Zosię. Marek podszedł do niej zdjął jej czapeczkę, kurteczkę i buciki. A potem ku lekkiemu zdziwieniu Agaty, bez wahania wziął ją na ręce, założył jej kosmyk złotych loków za ucho i zaniósł do salonu. To wystarczyło, żeby mała wpiła się w niego swoimi chudymi rączkami i objęła ciasno z całych sił za szyję oddając tym samym tęsknotę za rodzicielską miłością. Przybysz stała z niemałym uśmiechem na twarzy, wpatrzona w ten uroczy obraz jej nowej rodziny i już cieszyła się tak samo jak jej przyszła córeczka, ale można radości biednemu dziecku dać z miłości.
Agata i Marek krzątali się po kuchni robiąc kolację. Kobieta bacznie obserwowała mężczyznę zacięcie krojącego pomidora, którego palce zaciśnięte na ostrzu noża chodziły jak gilotyna. W końcu uderzył narzędziem mocniej w deskę i wypuścił głośno powietrze.
- Dobra. – odwrócił się w stronę brunetki – Co ty na to… Co ty na to, żebyśmy adoptowali dziecko? – Bał się trochę zadać to pytanie, gdyż nie wiedział jak na nie zareaguje. Popatrzył niepewnie w jej stronę.
Przybysz zdziwiło to pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, nie brała tego pod uwagę. Dla niej rodzina to była mama, tata i urodzone ich własne dzieci.
- Myślałam, że chcesz mieć pierworodnego.
- Co wcale nie wyklucza jedno drugiego.
Kobieta oparła się tyłem o blat szafki splatając ręce na piersi.
- Skąd ten pomysł?
- Po prostu chciałbym dać jakiemuś malcowi szansę.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Nastała niezręczna cisza miedzy nimi. Każde z nich analizowało ze swej strony w głowie tę sytuację.
- Czyli…
- A jak ty to sobie – powiedzieli równocześnie
- Mów – Marek oddał głos brunetce
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteśmy prawnikami. Mamy masę roboty, delegacje, sprawy z mafią, zabójstwa. Jakie dziecko ma przy nas możliwości? Wysłuchiwanie artykułów kodeksu karnego? Takie dziecko potrzebuje troski, miłości, uwagi i czasu przede wszystkim.
- No ale w kancy sami sobie jesteśmy szefami. Wystarczy się jakoś sensownie podzielić godzinami i ilością spraw. Kiedyś i tak by do tego doszło, gdybyś zaszła w ciążę.
- Ok, ale nawet nie jesteśmy po ślubie.
- Zdążymy być, wiesz ile trwa załatwianie adopcji? Spokojnie.
- Aleś ty uparty. Jak dziecko. Dałbyś się nacieszyć dwuosobowym związkiem najpierw.
Nie zdawała sobie sprawy jaką głupotę teraz palnęła.
- Czyli… nie? Tak po prostu? Koniec? To jest twoje uzasadnienie? – Zacisnął dłoń w pięść – Czekać, nacieszyć się? Ile? – Machnął ręką – Nieważne…. Wiedziałem, że nie zrozumiesz.
- Czego? Meżczyzna już stał przy drzwiach w ręku trzymając marynarkę. Odwrócił się do niej z smutnym wzrokiem.
- A co jeśli ja jestem z Domu Dziecka? Co, jeśli wiem jak to jest żyć w bidulu?
I wyszedł trzaskając drzwiami. Zostawił ją z tym pytaniem bez odpowiedzi, z tą niepewnością, niedowierzaniem i szokiem, stojącą z otwartymi ustami na środku korytarza. Chciała krzyknąć za nim, ale nie umiała.
***
Marek szedł ulicami Warszawy z rękami wciśniętymi jak najgłębiej w kieszenie, ze wzrokiem wbitym w ziemię i myślał nad tym co się właśnie stało w ich małej kawalerce na Placu Zbawiciela. Nie zauważył nawet przechodnia, który nieopatrznie trącił go w ramię. Odwrócił się za nim tępym wzrokiem. A może przesadziłem? Może nie ten moment? Może za ostro? Nawet na pewno. Kiedyś i tak musiałaby się dowiedzieć… Ale nie w taki sposób. Wszedł do najbliższego baru i opadł ciężko na krzesło. Zamówił setkę czystej, jedną, drugą, sam nie wiedział ile. Może trzy, może cztery, nie liczył. Chwiejnym krokiem, ostatkiem sił, ale jeszcze tyle o ile myśląc spełzł ze stołka i skierował swe kroki do wyjścia. Zataczając się równo wyszedł z lokalu. Rozejrzał się po okolicy, przetarł twarz i ruszył w stronę najbliższego kościoła, gdyż była to parafia, w której stacjonował teraz jego brat. Wszedł do kościoła robiąc przy tym straszny hałas. Co ja tu robię? Sam nie wiedział po co tu przyszedł. Przeżegnał się byle jak usiadł w ostatniej ławce i gorzko zapłakał.
Robert siedząc w zakrystii usłyszał huk dochodzący z kościoła. Poszedł zobaczyć co się tam stało. W pierwszej chwili pomyślał, że to jacyś złodzieje grasują. Wszedł do kaplicy, przyklęknął przed ołtarzem i rozejrzał się po pomieszczeniu. W jednej z ławek zauważył znajomą postać. Marek? Podszedł od drugiej strony i usiadł obok niego. Śmierdziało od niego alkoholem na kilometrem. Próbował jakoś nie zwracać na to uwagi. Trwali tak w milczeniu. Czekał aż starszy zacznie mówić.
- Chodź – rzekł do niego po chwili chwytając go pod ramię
- Ja mu chyba…. do tej pory nie przebaczyłe – drugi z braci odwrócił głowę w jego stronę
- Ale komu? – zapytał zdezorientowany ksiądz
- Naszemu ojcu… – odpowiedział Marek – Pokłóciłem się... z Agatą
- Idzie się domyślić, bracie – rzekł Robert patrząc na niego z politowaniem – wyglądasz jak sto nieszczęść.
- Dzięki – mężczyzna spuścił głowę.
- No dobra. Chcesz adoptować dziecko, powiedziałeś jej to, pokłóciliście się, ona nie chce, tak?
Mężczyzna w odpowiedzi tylko skinął głową.
- Ona wie, że jesteśmy adoptowani?
- Rzuciłem jej na odchodne, że wiem jak to jest żyć w bidulu.
- I co teraz?
Marek wzruszył smętnie ramionami. Robert pomógł mu wstać i zaprowadził do siebie na plebanię. Starszy od razu rzucił się do przeszukiwania szafek.
- No i czego Ty szukasz? Przecież wiesz, że ja w Krucjacie, więc nie pijący – stwierdził ksiądz. Położył brata na kanapie, zdjął mu buty i przykrył kocem, a sam poszedł zrobić herbatę. Gdy wrócił z ciepłym napojem usłyszał już tylko chrapanie.
***
Agata po nieprzespanej nocy, pełna obaw, ale i chęci do pojednania się z ukochanym pojechała na działkę Dębskich. Podejrzewała, że adwokat tam się zaszył. W końcu ostatnio lubił tu przyjeżdżać po przegranych sprawach. Obeszła dom dookoła. Jakież było jej zdziwienie, gdy nie zastała tam żywego ducha. Posiadłość wionęła pustkami. Zła trochę, że straciła tylko czas przyjechała z opóźnieniem do kancelarii. Od razu po wejściu napotkała pytające spojrzenie Doroty.
- No co?
- A gdzie Marek?
- A skąd ja mam niby wiedzieć?! Co ja GPS jestem?! Jak wyszedł wieczorem do tej pory nie wrócił! – i wściekła weszła do swojego gabinetu trzaskając drzwiami. Wiedziała, że niepotrzebnie robi te cyrki, że niepotrzebnie wyżywa się na Bogu Ducha winnej przyjaciółce. Ale tak przecież było jej prościej zatuszować fakt, że sama zaczynała się już o niego martwić. Z resztą Dorota jak będzie chciała to i tak wszystko z niej wyciągnie.
W momencie kiedy kończyła w głowie to zdanie do gabinetu wparowało jej jak huragan rude FBI robiąc niemalże wejście smoka i rozsiadło się wygodnie w fotelu zakładając nogę na nogę.
- O co poszło?
- O nic – brunetka rżnęła głupa i udawała, że nie wie o co chodzi. Gawron jednak za dobrze ją znała i wiedziała, kiedy mówiła nieprawdę, tym bardziej rzucało się to w oczy, gdyż Przybysz nieświadomie unikała wzroku zielonookiej przyjaciółki.
- Hmmm o nic nie poszło, mówisz? On znika na całą noc, a ty rzucasz się na mnie prawie z pięściami. Ja już nie muszę pytać czy o coś poszło, tylko pytam o co? Nadal twierdzisz, że o nic.
- Ja nie chciałam… Nie wiedziałam – Agacie zaczynał łamać się głos - Wiedziałaś, że on był adoptowany? – wypaliła.
Dorota zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
- Pierwsze słyszę. Nie wspominał mi nic.
- Mi też nie… wczoraj się dowiedziałam…
Między paniami nastała cisza, którą przerwało dopiero pukanie do drzwi.
- O! - Klasnęła w dłonie Dorota – Szwagier pewnie wie, gdzie się zaszył wspólnik. - Może wie, może nie wie, ale to to już chyba sprawa między mną, a bratową. – rzekł patrząc ze współczuciem na Agatę. Serce mu się krajało widząc ją w tym samym stanie, co jego brata.
Dorota niechętnie, marudząc coś pod nosem wyszła z gabinetu. Zaraz jak zamknęły się drzwi brunetka postanowiła zadać najbardziej nurtujące ją pytanie.
- To prawda, ze wy…?
Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy.
- Ale to Ty sama powinnaś z nim o tym szczerze porozmawiać…
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedział?
- Nie wiem, może się wstydził. On do końca się z tym nigdy nie pogodził.
Kobieta wstała i podeszła do okna. Zaczęła się bawić listkiem paprotki, tak jakby to była najbardziej interesująca rzecz na świecie.
- Czy… wiesz może gdzie on jest? Byłam nawet za nim na działce waszego ojca? Przynajmniej tego, o którym wiedziałam.
- No właśnie, po to przyszedłem. Brat jest u mnie na plebani. Śpi…. Przynajmniej spał jak wychodziłem. Przyszedł w nocy, o dziwo, do kościoła. Narobił niezłego hałasu. Czuć było od niego z kilka setek wódki. Wziąłem go na plebanię, ledwo go kocem przykryłem, już spał jak zabity.
Przybysz spuściła głowę i pokręciła nią zrezygnowana, jednocześnie kąciki ust uniosły się delikatnie w górę.
- Przepraszam za niego…. To moja wina…. Ja nie wiedziałam…
- Nie twoja, nie twoja… Nie masz obowiązku podzielać jego chęci stworzenia rodziny zastępczej.
- Ale dlaczego tak mu zależy?
- Myślę, że to jest kwestia pewnego rodzaju długu, jaki on może czuć, że ma do spłacenia, wiesz, za tą szansę, którą dostaliśmy i że w sumie w tym bidulu spędziliśmy tylko jakieś 4 lata… Ale psychologiem oczywiście nie jestem….
- I tak za długo…. – Agata spojrzała na zegarek - Kurczę muszę już lecieć do sądu! Dzięki wielkie.... Doprowadź go jakoś do porządku. Wpadnę po niego zaraz po rozprawie.
- Mhmm zapraszam, siostra Basia robi pyszny obiad.
- Nie kuś, nie kuś, bo będę częstym gościem na tej waszej plebani… Taki żarcik – sprostowała widząc zmieszanie na twarzy księdza - Pozdrów siostrzyczkę, a bratu powiedz, że go kocham! Przytuliła młodego, porwała torbę i już miała wychodzić, kiedy nagle odwróciła się coś sobie przypominając.
- A może Cię podwieźć?
***
Agata po wygranej rozprawie podjechała pod kościół. Weszła od strony plebani i zapukała w otwarte drzwi.
- Można? – zapytała brunetka.
Marek wstał i podszedł przywitać się z narzeczoną.
- Chodź na spacer – szepnęła mu do ucha. Splotła jego palce ze swoimi i pociągnęła go za rękę. Kiedy znaleźli się na zewnątrz lekki, przyjemny wietrzyk owionął ich twarze. Usiedli na ławce.
- Przepraszam – powiedzieli równocześnie.
- Zgadzam się na adopcję…. Chcę, żebyś był szczęśliwy… a skoro tak o tym marzysz…
- To wiele dla mnie znaczy. Kocham Cię, wiesz?
- Wiem, ja Ciebie też – powiedziała szeptem i pocałowała go w usta.
- Chyba jestem Ci winien wyjaśnienia – mężczyzna przełknął głośno ślinę – Kiedy miałem 6 lat nasz ojciec pił. Jedyne wspomnienie jakie mam z nim to, to ze był wiecznie pijany. Naszą mamę to wykończyło. Zmarła. Przez niego. Zniszczył naszą rodzinę. Do tej pory nie umiem mu tego wybaczyć. Nie wiem nawet czy żyje. Ja i Robert trafiliśmy do domu dziecka. Po 4 latach zyskaliśmy szansę. Dostaliśmy nową rodzinę. Ale różnica między nami była tak duża, że całą miłość szybko przelali na młodego. Ja nie byłem za bardzo chcianym dzieckiem. Wzięli mnie tylko dlatego, żeby nie rozdzielać rodzeństwa. Potem młody poszedł do seminarium, ja wyjechałam do Warszawy na studia. Na mamy pogrzebie nawet nie byłem, nie powiadomili mnie. Mama jeszcze jako tako o mnie dbała. Ojciec uważał za nieudacznika. Ja nie mam wzoru ojca. Ale wiem jedno. Chcę być ojcem takim jakiego nie miałem i wlać w każde dziecko jak najwięcej miłości.
Agata położyła mu rękę na ramieniu. Palcem odwróciła jego twarz, tak aby ich oczy się zetknęły. Swoje miała mokre od łez. Jego również były pełne słonych kropel tłumionych w sobie przez te wszystkie lata.
- Przykro mi, nie wiedziałam…. Ale wiem, że będziesz najlepszym ojcem dla naszych dzieci. Naszych i tego pokochanego przez nas również – uśmiechnęła się do niego.
***
Na najbliższe święta postanowili wziąć udział w akcji przygarnięcia jakiegoś dziecka, aby mogło spędzić rodzinne święta. Agata z Markiem pojechali do Domu Dziecka. Wzięli małą, drobną, blondwłosą dziewczynkę. Pojechali razem z nią na Wigilię do Bydgoszczy. Wszyscy serdecznie się witali i uśmiechali. Mała natomiast stanęła w kącie i nic się nie odzywała. Patrzyła tylko z przerażaniem na tych wszystkich obcych ludzi i pięknie nakryty stół, na którym stały pyszne potrawy przygotowane przez Zosię. Marek podszedł do niej zdjął jej czapeczkę, kurteczkę i buciki. A potem ku lekkiemu zdziwieniu Agaty, bez wahania wziął ją na ręce, założył jej kosmyk złotych loków za ucho i zaniósł do salonu. To wystarczyło, żeby mała wpiła się w niego swoimi chudymi rączkami i objęła ciasno z całych sił za szyję oddając tym samym tęsknotę za rodzicielską miłością. Przybysz stała z niemałym uśmiechem na twarzy, wpatrzona w ten uroczy obraz jej nowej rodziny i już cieszyła się tak samo jak jej przyszła córeczka, ale można radości biednemu dziecku dać z miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz