czwartek, 11 września 2014

"Wszystkie moje ważne poranki" cz.II

No dobrze. Prezentuję Wam kolejną część. Możecie mnie bić ale... nie mogłam inaczej. Wiedzcie tylko, że było ciężko ale czuję też, że było warto. Ten poranek powstał w sporej części oparty o moje własne doświadczenia, co zdecydowanie pomogło w odwzorowaniu wielu sytuacji, szczególnie z końcówki. Wiele rzeczy wróciło przez co dokończenie go zajęło o wiele więcej czasu. Zdecydowanie jest to mój najdłuższy tekst i choć planowałam skończyć go o wiele wcześniej to bohaterowie mi się zbuntowali i postanowili jeszcze trochę 'zagrać'. Co z tego wyszło? Sami oceńcie.

Dorzucam soundtrack:
Mela Koteluk i Czesław Mozil - Pieśń o szczęściu https://www.youtube.com/watch?v=brftyIVBy4c
Mela Koteluk - Święty Chaos https://www.youtube.com/watch?v=XdlVIIhf6EQ

Zapraszam,
M.


Najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić – nieraz na zawsze.
Marek Hłasko.


Obudziło go słońce przenikające przez żaluzje. Kilka razy zamrugał by złapać ostrość a gdy chciał przesunąć głowę nieco w prawo poczuł, że coś mu przeszkadza. Coś? Raczej ktoś. Pachnąca truskawkowym żelem brunetka leżała na jego ramieniu i z lekkim uśmiechem obejmowała każdego dnia większy brzuszek. – Ciekawe, co jej się śni? – zastanawiał się w myślach próbując odgadnąć myśli ukochanej. Uśmiechnął się. – Oj, Dębski! Jak to się dzieje, że taka niesamowita kobieta zwróciła na Ciebie uwagę i chce zostać Twoją żoną? – pomyślał. Czując coraz bardziej drętwiejącą rękę, na której leżała dziewczyna chciał się ruszyć tak, aby jej nie obudzić, co się oczywiście nie udało i już po chwili wtulała się w Dębskiego mrucząc:
- Jeszcze chwilka, Mareczku… Daj mi 5 minut, proszę…
Spojrzał na zegarek. Widząc, że jest jeszcze wcześnie a on i tak zaczyna od rozprawy o 11, postanowił się jeszcze chwilę zdrzemnąć…
Właśnie miał wsiadać na swojego Harleya i wyruszyć w podróż po dzikich bezdrożach, kiedy z krainy snu wyciągnęły go pewne delikatne palce podciągające kołdrę. Chwilę później dołączyły do nich usta, które rozpoczęły delikatną i niezwykle przyjemną wędrówkę po klatce piersiowej.
- Marek, wstaawaaj… - szepnęła czując, że Dębski tylko się z nią droczy i udaje, że śpi. On wciąż mając przymknięte oczy, ledwo powstrzymywał się od ich otworzenia, postanowił czekać na to, co wymyśli narzeczona. Na efekty pracy zniecierpliwionej przyszłej pani Dębskiej nie musiał dłużej czekać. Jej delikatne usta powędrowały na szyję a potem na usta mecenasa by nagle zmienić kierunek i znaleźć się w okolicach bioder. Tego nie mógł już znieść. Otworzył oczy i przyciągnął ją do siebie składając namiętny pocałunek na jej ustach.
- Jaka miła pobudka, czym sobie na to zasłużyłem pani Kingo? – szepnął patrząc w jej pełne pożądania tęczówki.
- No cóż, panie Marku. Wytrzymuje pan wszystkie moje humorki i robi mi pan śniadania do łóżka… - odpowiedziała oddając pocałunek
- O nie nie, nie wmanewruje mnie pani w dzisiejsze śniadanie – powiedział odrywając się od niej na chwilę a widząc, że Baranowska jeszcze chce coś dodać szybko zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Niezgrabne dłonie Dębskiego delikatnie pieściły jej piersi a z ust kobiety dobiegały ciche jęki. Powoli, jakby bał się, że może coś zrobić ich nienarodzonemu synkowi, zjeżdżał dłońmi niżej. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie krępację przy pierwszym zbliżeniu, kiedy Kinga powiedziała mu, że jest w ciąży. No jak to, tak przy dziecku? A co jeśli je zgniecie lub… To teraz nie było już ważne. Pamiętał, że kiedy w końcu przyznał się dziewczynie do swoich obaw, ta bez wahania umówiła ich na wizytę u ginekologa, którą Marek uznał za najbardziej krępującą rzecz w swoim życiu. Nawet biorąc pod uwagę tą, kiedy na jednej imprezie spotkały się dwie dziewczyny, z którymi teoretycznie był, lecz żadna nie wiedziała o drugiej. Otrząsnął się z myśli o przeszłości i wrócił do teraźniejszości. Jest z Kingą, kochają się, za 2 tygodnie biorą ślub a za 3 miesiące powitają na świecie swojego synka. Dopiero teraz do niego doszło, że ta stabilizacja, ten spokój, którego zawsze brakowało w jego rodzinnym domu, on to osiągnął. Postanowił zrobić wszystko, żeby ten stan utrzymać jak najdłużej i być o wiele lepszym ojcem dla tego małego szkraba, niż jego ojciec był dla niego. Spojrzał na Kingę, która od dłuższej chwili wpatrywała się w zamyśloną twarz ukochanego. Zastanawiała się czym tak się martwi, co w takiej chwili mogło go aż tak wyrzucić z rzeczywistości, że nie reagował praktycznie na żadne bodźce. Dopiero po tym jak zdecydowała się delikatnie go pocałować, spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem i zaczął dłonią badać każdy fragment jej twarzy. Wciąż króciutkie włosy, wystające kości policzkowe i lekko zapadnięte oczy. Każdy siniak na przedramionach, nienaturalnie chude dłonie.
- Boże, jaka Ty jesteś piękna… - szepnął tonem, jakby nie widział jej od dłuższego czasu.
- Marek? Pamiętasz jak obiecaliśmy mówić sobie prawdę? Żadnych tajemnic więcej. – Przerwała na chwilę by spojrzeć mu w oczy. – Wiesz dobrze, że możesz mi zawsze powiedzieć… Co się dzieje?
- Po prostu… Dociera to wszystko do mnie. Cieszę, że Was mam. Nie mógłbym sobie wyobrazić bez Was życia, wiesz? – powiedział powoli, czując jak każde słowo to kolejny, zrzucony z serca kamień mniej. – Nie zostawiaj mnie, uzależniłem się od Ciebie, nie dałbym sobie rady…
- Co Ty mówisz, jakie życie bez nas? Nigdy Cię nie zostawię, obiecuję! Nawet kiedy oboje umrzemy ze starości to nie dam Ci spokoju. Zawsze będę przy Tobie. Kochanie.. Walczyliśmy bardzo długo i się nie poddamy. Spójrz, wczoraj byłam na badaniach, ten nowy lek świetnie działa, wyniki są coraz lepsze… Piotrowski mówi, że jest coraz lepiej. Może nawet ta ostatnia chemia nie będzie już potrzebna.. – uśmiechnęła się do niego. Marek wtulił się w nią jak dziecko a kobieta natychmiast go przytuliła i zaczęła głaskać po głowie szepcąc uspakajające słowa. Zawsze udawał przy niej silnego mężczyznę. Był z nią, kiedy dowiedziała się o diagnozie i gdy po pierwszych chemiach okazało się, że jest w ciąży. Każdej ciężkiej nocy nosił ją do toalety, kiedy sama już nie miała siły by wymiotować i wtedy, gdy udawała przed nim, że już czuje się lepiej, choć jej zbielałe knykcie wręcz manifestowały ból. To on nosił ślady morza wylanych przez nią łez, to on koił ją i pomagał zasnąć. On nie pozwalał, aby się poddała i w końcu to on nie zgadzał się na jej pomysł, żeby znalazł sobie kogoś, bo jej nie zostało już zbyt dużo czasu. Zawsze był przy niej, znajdując przy tym czas na pierwsze samodzielne rozprawy, więc po miesiącu jej sala wypełniona była papierami, kodeksami a Kinga, gdy tylko była w stanie, pomagała mu na tyle, na ile pozwalała jej niedokończona aplikacja adwokacka. W szpitalu często śmiano się, że jeszcze trochę a otworzą tam kancelarię. Tymczasem Marek, skulony przy brzuszku młodej mamy, poczuł coś dziwnego. Natychmiast spojrzał na głaszczącą go po głowie Kingę.
- Co to było? Wszystko w porządku? – z przerażeniem spojrzał na ukochaną. Kinga tylko się uśmiechnęła czując, że to dopiero początek.
- Twój syn postanowił przywitać się z tatusiem. – roześmiała się widząc ogłupiałego Marka
- Ale jak to? On.. Już tak mocno? To Cię nie boli? Przecież poczułem, jakby to był prawy sierpowy! – uśmiechnął się i przyłożył rękę do jej brzuszka. – Heej malutki! To ja, Twój tatuś. Mam nadzieję, że kiedyś, jak już będziesz duży, będziesz ze mną grał w piłkę. Zobaczysz! Wszystkiego Cię nauczymy! Będziesz taki ładny jak tatuś i… Chociaż nie. Lepiej bądź taki fajny jak tatuś a mądry i ładny jak mamusia. Tylko umówmy się, kolor oczu masz mieć po niej, okej? - na te słowa Baranowska roześmiała się w głos.
- No nie nie nie, słuchaj się mamusi i kolor oczu stanowczo musisz mieć po tatusiu! Bądź jego idealną, małą kopią i…
- Mały, pamiętaj, że chłopaki trzymają się razem!
Oboje mieli mnóstwo frajdy a kobiecie kilkakrotnie zamigotały łzy w oczach.
- No dobrze, skoro już poprawiliśmy nastroje.. Tak właściwie to, na którą Ty masz rozprawę Jóźwiaka? – nagle zapytała, tknięta dziwnym przeczuciem.
- Na 11, czemu pytasz? – odpowiedział i podążył za jej wzrokiem. – Cholera! Już 10? – krzyknął natychmiast zrywając się z łóżka i ubierając się w pośpiechu.
- Dobra, wygrałeś, tym razem to ja zrobię Ci śniadanie ale w takim razie Ty dzisiaj robisz kolację!
- Dzięki, jesteś aniołem. – powiedział i wyszedł do łazienki
- A miało być tak cudownie… - westchnęła.
Kilkanaście minut później Kinga oraz śniadanie w postaci jajecznicy, kilku kanapek i kawy było już gotowe w przeciwieństwie do mecenasa, który po raz kolejny przeklinał swoje bałaganiarstwo, nie mogąc znaleźć kalendarza.
- Kinga? Nie widziałaś może… Kingunia no, przecież wiesz… Gdzie ja go znowu podziałem? – zapytał drapiąc się w głowę, próbując odnaleźć się w coraz większym chaosie.
- No jak to gdzie, tutaj, na półce, zostawiłeś go wczoraj, gdy… - przerwała a na jej policzki wkradł się rumieniec.
- Faktycznie. Wybacz, byłem wtedy zajęty czymś innym niż pamiętanie gdzie go odkładam.
- No cóż, wybaczam, ze względu na to, co się działo później, panie mecenasie – powiedziała przygryzając wargę wiedząc, że działa to na niego lepiej niż nie jeden afrodyzjak. Dębski widząc co robi jego narzeczona natychmiast wykorzystał sytuację i podszedł do niej, składając na jej ustach delikatny pocałunek. Pomiędzy pocałunkami, które robiły się coraz bardziej gorące, Kinga powiedziała:
- Mareczku? Nie… podrzuciłbyś mnie… do miasta?
- Wiesz przecież… że tak… Czemu pytasz…?
- Bo w takim razie musimy się zbierać, choć! – powiedziała odrywając się od mecenasa i wyszła.
- No tak, czego innego miałbym się spodziewać… Już ja jej pokażę! – powiedział do siebie z uśmiechem i porywając kanapkę ze stołu, pobiegł za nią. Czekała przed klatką i już miał komentować wydarzenie sprzed chwili, kiedy nagle przypomniały mu się leżące akta na stole w kuchni.
- Cholera! Zapomniałem akt. Masz kluczyki, odpal już samochód, za 2 minuty jestem z powrotem – powiedział podając jej kluczyki i delikatnie całując. Szybko się od niej oderwał i zaczął wbiegać po schodach w myślach przeklinając pomysł z zamieszkaniem na 4 piętrze bez windy. Szybko wpadł do mieszkania, wziął akta i wyszedł, pamiętając żeby zamknąć drzwi. Wychodząc z klatki usłyszał głośny huk. Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę i zamrugał, nie wierząc w to, co widzi. Ich mały, czarny Opel został prawie zmiażdżony przez sportowe Porsche. Jakieś dziecko płakało, ktoś wzywał karetkę a On? Jego życie zatrzymało się.
- To koniec - pomyślał. – Nie dałaś się zabić temu cholernemu guzowi mózgu a ja pozwoliłem żebyś… - w jego oczach zamigotały łzy. Nie, Dębski, nie możesz tak myśleć! Na pewno nic jej nie jest i zaraz uśmiechnie się do Ciebie tym swoim uśmiechem a Ty zagarniesz ją w ramiona i już nigdy więcej nie puścisz. Nigdy. – powiedział do siebie, dodając sobie odwagi. Nie zważając na to, co dzieje się wokół, natychmiast podbiegł do samochodu. Prawa strona, od ulicy, strona pasażera była prawie całkowicie zmiażdżona. Chciał tam wejść, wyjąć ją i błagać Boga by dał im jeszcze jedną szansę. Wtedy poczuł mocny uścisk czyiś dłoni. Szarpnął się.
- Puść mnie, chcę tam iść! Tam jest moja narzeczona i mój syn! Puść mnie do jasnej cholery! – krzyczał w kółko powtarzając te same słowa, jednak silne dłonie ani myślały puścić. Odwrócił się by w końcu powiedzieć, co myśli o tym imbecylu, który nie pozwala mu iść do Kingi i w tym momencie Dębski zdębiał.
- Wojtek? A co Ty tu robisz? Nie powinieneś być z Dorotą? Przecież niedługo ma termin…
- Właśnie przyszedłem, żeby Wam powiedzieć…
W tym momencie przerwała im syrena zbliżającej się karetki i straży pożarnej. Nie minęła chwila a w ruch poszły piły do cięcia blach a chwilę później obaj zobaczyli jak strażacy z resztek tego, co zostało po samochodzie, kogoś wynoszą.
- Kinga! – Dębski wyrwał się Wojtkowi i podbiegł do karetki. – To moja narzeczona, moja…! – próbował krzyczeć ale nikt mu na to nie pozwolił. Zabrali ją do karetki i zamknęli drzwi. Natychmiast podszedł do niego jeden ze strażaków, próbując go uspokoić i odsunąć mówiąc coś o niezabezpieczonym miejscu wypadku. Gawron natychmiast przechwycił kumpla, wziął pod ramię i przeprowadził na drugą stronę ulicy, skąd mieli dobry widok na karetkę.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Kinga to silna kobieta. Dała sobie radę z rakiem, z tym też… - urwał widząc, że karetka na sygnale odjeżdża. Podszedł do nich jeden ze strażaków mówiąc, że kobieta jest w bardzo ciężkim stanie i choć odzyskali ją to konieczna jest natychmiastowa operacja.
- Z tego co wiem to pojechali na Bukowską – dodał i odszedł.
Wojtek natychmiast zaoferował się, że pojedzie z Markiem. Jechali łamiąc po drodze chyba wszystkie obowiązujące przepisy drogowe.
- Szybciej! Do jasnej cholery, Wojtek, czy Ty naprawdę nie możesz jechać szybciej? – krzyczał Dębski, powoli przestając nad sobą panować.
- Marek, uspokój się. I tak mocno przekraczam prędkość. Gdyby teraz nas złapali to… Zresztą jesteśmy już prawie pod szpitalem. – uspokajał go Gawron, choć w głębi duszy był nie mniej poddenerwowany niż on.
- Wreszcie! – krzyknął Dębski i jak z procy wystrzelił w kierunku szpitala. W informacji powiedziano mu, że Kinga jest operowana i jedyne, co może zrobić to czekać przed salą operacyjną. Obaj otrzymali ochronne ubrania i usiedli na krzesełkach czekając na jakiekolwiek informacje. Mijały kolejne minuty, godziny pełne niepokoju. Kilka razy na blok wchodziła i wychodziła pielęgniarka, jednak zapytana o stan Kingi, odpowiadała:
- Operacja wciąż trwa.
To zdanie notorycznie powtarzane, stało się jakąś klątwą dla obu mężczyzn. Z każdym kolejnym powtórzeniem markotnieli coraz bardziej. Z drugiej strony, skoro operacja trwa, oznacza to, że Kinga wciąż walczy i to ta malutka iskierka nadziei, utrzymywała przy zdrowych zmysłach mecenasa.
- Właściwie to nie dokończyłeś.. Co się stało, że przyszedłeś… do nas? – zapytał Dębski próbując odegnać od siebie złe myśli.
- Co? A, tak. Dorota o 5 rano urodziła. Mam syna! – powiedział z nieukrywaną dumą Wojtek. - Jestem pewien, że niedługo i Ty będziesz świętować – dodał klepiąc go po ramieniu. Marek tylko uśmiechnął się ponuro.
- Taak, jasne…
Dochodziła już 22, gdy z sali wyszedł lekarz z wypisanym ogromnym zmęczeniem na twarzy, pytając:
- Czy któryś z panów jest w jakiś sposób spokrewniony z panią Kingą?
- Ja jestem jej narzeczonym. Co z nią? – zapytał Dębski, czując jak ponownie rozpala się w nim ogień nadziei.
- Witam pana, nazywam się Piotr Makowski i operowałem pańską narzeczoną. No cóż, nie będę pana okłamywał. Nie jest dobrze. Stan pani Kingi jest ciężki i najbliższe godziny będą decydujące. Na całe szczęście udało nam się utrzymać ciążę ale musimy być przygotowani, że w każdej chwili będziemy musieli robić cesarskie cięcie – pod Markiem ugięły się kolana
- Ale jak to, przecież to jeszcze za wcześnie… - powiedział próbując przyswoić informacje, które właśnie usłyszał.
- Medycyna w ostatnich latach poszła mocno do przodu, bywają dzieci, które rodzą się jeszcze wcześniej a mimo to, doskonale sobie radzą. Proszę być dobrej myśli.
- Czy ja mogę ją zobaczyć?
- No dobrze ale tylko na chwilę! Pani Kinga niedługo powinna się budzić…
Na te słowa Dębski po raz pierwszy od dzisiejszego poranka się uśmiechnął. Wszedł do wskazanej przez lekarza sali. Wiedział jakie panują procedury, przecież jeszcze niespełna pół roku temu, prawie zamieszkał w jednej z takich sal. Wszedł i zamarł. Gdyby nie to, że nikogo innego nie było i odprowadził go lekarz, prawie w ogóle by jej nie poznał. Całe ciało w bandażach, siniakach. To było za dużo nawet dla niego. Usiadł przy jej łóżku, przyłożył jej chłodną rękę do swojego policzka i rozpłakał się jak dziecko. Zmęczony wrażeniami z całego dnia, zasnął.
świtało, gdy Dębski poczuł jak czyjaś dłoń gładzi go po głowie. Tak mu było dobrze. Otworzył oczy i kiedy zobaczył, że wciąż znajduje się w szpitalu natychmiast się rozbudził.
– Chwila, skoro jestem tutaj, u Kingi to ta dłoń… Kinga! – wykrzyknął.
- Cześć kochanie – powiedziała słabym głosem i uśmiechnęła się.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, nawet nie wiesz jak się martwiłem, nigdy…
- Ciśś, już spokojnie. Jestem tutaj przy Tobie, głuptasie.
- Nigdy więcej już Cię nie puszczę! Myślałem, że umrę czekając na jakiekolwiek wieści o Tobie. – mówił dalej, jakby nie słysząc słów ukochanej. Dopiero jej palec na jego ustach go uspokoił.
- Kochanie, musisz mi coś obiecać. – spojrzała na Dębskiego i już była na siebie zła, że za chwilę będzie na nią wściekły, jednak widząc jak potakuje, zebrała się w sobie i powiedziała:
- Obiecaj mi, że… Cokolwiek się stanie, postarasz się być szczęśliwy.
- Ale…
- Nie Marek, daj mi dokończyć. Niezależnie od wszystkiego, bądź proszę szczęśliwy. I wiedz, że gdyby miało dojść do wyboru ja czy mały, wybierz małego. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym miała żyć ze świadomością, że… - w tym momencie po jej twarzy popłynęły łzy – Marek, wiem, że Ci ciężko ale jesteśmy dorosłymi ludźmi. Proszę, obiecaj mi to!
- Ja… Dobrze. Obiecuję. – westchnął i przytulił ją delikatnie do siebie. – W takim razie Ty też musisz mi coś obiecać. Nie poddasz się i będziesz walczyć. Wiesz przecież, że ja sam sobie nie dam rady. Dziecko musi mieć matkę.
- Będę, obiecuję. – mówiąc to, złożyła delikatny pocałunek na jego ustach.
- Witam państwa! – powiedział doktor Makowski wchodząc do sali. – Jak się pani czuje?
- Dobrze, dziękuję. Tylko wciąż czuję się trochę słabo.
- To normalne po narkozie. Wciąż jest pani na silnych lekach przeciwbólowych więc mogą zdarzać się zawroty głowy i to osłabienie, o którym pani wspomniała. Panie Marku, muszę zabrać narzeczoną na tomografię, niech pan poczeka na korytarzu. Na dole mamy bufet z pyszną kawą, polecam. – powiedział lekarz.
Wychodząc z sali, Dębski zobaczył, że na krzesełkach przed salą, leży Wojtek.
- Hej, Wojtek, wstawaj! – powiedział klepiąc kumpla po ramieniu.
- Co, co jest? Wcale nie spałem, wcale! Jak Kinga? – natychmiast zapytał Gawron
- Lepiej, rozmawiałem z nią chwilę, wciąż jest na przeciwbólowych ale.. Teraz zabrali ją na jakieś badania czy coś..
- No widzisz, mówiłem, że będzie lepiej! Chodź, stawiam Ci mocną kawę!
Po wypiciu 2 kaw, obejrzenia mnóstwa zdjęć młodego Gawrona i lawinie podziękowań za wczorajszy dzień postanowili wrócić do sali dziewczyny. Po drodze mijając kaplicę, Dębski wpadł na pomysł.
- Wojtek, co Ty na to żebyś został moim świadkiem?
- Oho! Jasne stary! Ale do ślubu to chyba jeszcze trochę, co?
- No właśnie się zastanawiam… Może to był jakiś znak? Porozmawiam z Kingą i może wzięlibyśmy ślub tutaj?
- No proszę, komuś tutaj się śpieszy – uśmiechnął się Wojtek. Dębski już miał mu odpowiedzieć, kiedy zauważyli, że przy sali Kingi coś się dzieje. Natychmiast tam pobiegli. Trwała akcja reanimacyjna. Jej drobne ciało nikło pod naporem rąk Makowskiego.

Przelotny chłód w krwiobiegu snów
odchyla głowę,
nie zniknę, nie wyskoczę stąd,
pozwól mi zostać tu.

- Czas zgonu 8.47.

Ty, to ty, to ty na moich wodach
dom jak tron, jak drzwi otwarte na noc
nie, nie boję się,
tu nic nie zgubi mnie,
podwodna tratwa na moich wodach*

Mela Koteluk - Święty Chaos

2 komentarze:

  1. hej powiem ci nie rozumiem tej części nie wiadomo zkąd się wzieła ta kinga ale może to dla mnie za trudne ale zapraszam na mój blog http://kathyakamila98.blogspot.com/ i do komentowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie ma nic do rozumienia ;) Kinga jest narzeczoną Marka. To, o czym tutaj piszę jest jego przeszłością, tytułowymi 'Ważnymi Porankami', które można by powiedzieć "sam wybrał" i postanowił opowiedzieć. Ot co.
      Dzięki za komentarz, wpadnę na twojego bloga :)

      Pozdrawiam,
      M.

      Usuń