środa, 6 sierpnia 2014

"Zostań już na zawsze" - jednoczęściowe opowiadanie Pinkacza.

Przybywam z jednoczęściowym opowiadaniem, a co! Skoro deszcz za oknem, przez dwa następne dni ma być, to trzeba korzystać, by coś napisać skoro ma się wolne w pracy. Także, trochę chaotyczna jednoczęściówka - i trochę za krótka. No ale zmęczenie daje się we znaki. Chciałam jednak byście nie pomyśleli, że o was zapomniałam i nie tworze już nic. Przy przypływie weny coś tam zawsze w telefonie napisze, potem połączę to w całość i powstają opowiadania. No ale napisałam też opowiadanie, abyście to wy o mnie nie zapomnieli. :) Nie przedłużając, zapraszam do czytania :*

Pinky
____________________________________

"Zostań już na zawsze"

Minął może miesiąc od naszego ostatniego spotkania. Praca w osobnych kancelariach nie sprzyja w polepszeniu naszych relacji - wręcz przeciwnie, coraz bardziej je pogarsza. Mijając się na korytarzu witamy się przelotnym spojrzeniem, które musi wystarczać na długie tygodnie jak nie miesiące - tak jak w tym przypadku. Pamiętam jak dziś, dzień w którym ostatni raz widzieliśmy się - a raczej minęliśmy na korytarzu. Jego twarz wyglądała na zmęczoną, jakby pracował co najmniej dzień i noc bez przerwy nawet na posiłek. Pędził na rozprawę jednego z wpływowych ludzi jakich obsługuje kancelaria Czerskiej. Dostrzegłam jego oczy. Nie były tak błękitne, że aż przejrzyste jak kiedyś, były szare i zamglone. Jego postać gasła w moich oczach i nie wiedziałam czym to jest nawet spowodowane. Nie potrafiłam nawet mu pomóc, a może po prostu nie chciałam, albo zwyczajnie w świecie się bałam. Bałam się, że i nawet to mnie przerośnie, ale on przecież zawsze był przy mnie gdy tylko działo się źle. Stawał w mojej obronie, nawet pojawiał się wtedy kiedy potrzebowałam pomocy, a ja nie potrafię mu pomóc. Nawet nie wiem czy potrafię nadal z nim rozmawiać, tak jak kiedyś. To staje się takie męczące, znając kogoś tyle lat, przeżyć z nim tyle wzniesień i upadków i mimo wszystko bać się odezwać.
- Agata? - uniosłam głowę znad akt i ujrzałam go. Jeszcze bardziej zmienionego. Szare i puste spojrzenie, bez wyrazu, przyprawiało mnie o dreszcze na całym ciele, nie należały jednak do tych przyjemnych. Kilku dniowy zarost i podkrążone oczy, które oznaką były kilku jak nie kilkudziesięciu nieprzespanych nocy.
- Cześć - rzekłam lekko zachrypniętym głosem,przełknęłam kilkakrotnie ślinę i pod wpływem chwilowego przypływu adrenaliny zapytałam nurtujące mnie od kilku dni pytanie - kiepsko wyglądasz, coś nie tak?
- Jestem w trakcie ważnej sprawy, nie mogę jej zawalić - usiadł tuż obok mnie i twarz schował w dłoniach, milczał. Był zmęczony i to było widać od razu. Nie chciałam by doprowadzał się do jeszcze gorszego stanu. Przecież mimo wszystko zależało mi na nim i na jego zdrowiu.
- Musisz odpocząć - zamknęłam akta - to jest niezdrowe takie zaniedbanie swojego organizmu. Bierz mniej spraw albo mniej pracuj.
- To nie jest takie proste, codziennie dostaje nowe sprawy, przejmuje sprawy Iwony. Nie mam czasu nawet na porządne śniadanie.
- Marek, nie jesteś robotem. Nie możesz przyjmować każdej sprawy jaką przekaże ci Iwona.
- W pewnych momentach brakuje mi naszej kancelarii - poczułam w gardle wielkich rozmiarów gulę. Nie potrafiłam nic więcej z siebie już wykrztusić. Musiał naprawdę być zmęczony, skoro to powiedział. Przecież nigdy prosto z mostu by się do tego nie przyznał. Kto jak kto, ale nie on. - tam miałem czas na wszystko, nawet na droczenie się z tobą -
Kiedy skończył, zapadła dość długa cisza, a ja patrzyłam jak na jego twarz wypełza uśmiech - nie krzywy uśmieszek faceta, który chciał pokazać, że wszystko w jak najlepszym porządku, ale prawdziwy uśmiech, wręcz rozświetlający jego wygaszoną twarz.
- Do rozprawy mam jeszcze trochę czasu, nie masz może ochoty na śniadanie? - zapytałam czując jak rumienie się jak jakaś nastolatka przez jego uśmiech.
- Marzę o tym od poranka - żadne z nas nie odezwało się więcej do momentu wejścia do kawiarni tuż przy sądzie.
- Jak tam u was w kancelarii? - zapytał między pierwszym a czwartym kęsem kanapki.
- Bartek czuje się trochę niekomfortowo w sytuacji cztery do jednego.
- Cztery do jednego?
- Cztery kobiety i on sam - upiłam łyk soku - jak jeszcze ty byleś to miał męskiego sojusznika.
- Czy ja o czymś nie wiem? Kobiety w kancelarii się rozmnożyły?
- Maria z nami współpracuje.
- Maria?
- Maria Okońska. Nie wiedziałeś? - odstawiłam szklankę na stolik. W jego spojrzeniu było coś intrygującego, coś co sprawiało, że chciałam wiedzieć o czym teraz myśli.
- Ostatnio, nie mam czasu na plotki - odpowiedział z wyczuwalnym akcentem sarkazmu. Nie wiedziałam, tylko z jakich przyczyn w jego głosie rozbrzmiał sarkazm. Czy przez to, że dwie jego kobiety stały się teraz przyjaciółkami, czy przez to, że żałuje swojego odejścia. Jedno było pewne, nie jest zadowolony z nowych wieści. Ponownie zapanowała między nami dość dziwna cisza, nie była to krępująca, ale też nie należała do takich w których czuje się swobodnie w jego towarzystwie. Zaśmiałam się. Pokręcił głową, spoglądając na mnie.
- Co? - zapytał
- Nic - odrzekłam
- To dlaczego się śmiejesz?
- Po prostu coś mi się przypomniało. A ty?
- Co ja?
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytałam
- Po prostu zaczęłaś się śmiać - uśmiechnął się półgębkiem i po chwili ciszy dodał - i lubię jak się śmiejesz.
Czułam jak cała twarz zalewa się czerwonym rumieńcem. Nie takich reakcji się spodziewałam. Jego zachowanie mogę usprawiedliwić zmęczeniem - o to nawet dobry pomysł! Przecież, przy zdrowych zmysłach by tego nawet nie powiedział. Musi być naprawdę zmęczony, ale flirtował ze mną każdą sylabą. Mówiąc szczerze ekscytował mnie, nie wiem czy to spowodowane było naszym rozstaniem, czy po prostu stał się teraz bardziej pociągający niż wcześniej. Nie sądziłam nawet,że kiedykolwiek ten siedzący przede mną mężczyzna może mnie tak ekscytować. Obok nas usiadła dość młoda kobieta, na oko może miała z dwadzieścia pięć lat, może mniej, może więcej.
- Cześć, dzień dobry. - i czar tej chwili prysł. To chyba zazdrość o tę dziewczynę. Była atrakcyjna, elegancka i można było dostrzec, że miała maniery. Klientką, to ona raczej nie była. Przecież Dębski nie spoufalał się z klientami. Chyba, że to nowe wymogi w nowej kancelarii.
- Cześć - odpowiedział blondynce siedzącej przy stoliku obok - na długo przyjechałaś?
- Tydzień - odpowiedziała przyglądając mu się rozmarzonym wzrokiem. Widziałam, że coś między nimi jest. To znaczy, że ją ciągnie do niego. Po jego zmęczonej twarzy nie mogłam ocenić czy i jego ciągnie do niej. Sytuacja stawała się dość dziwna, z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niekomfortowa dla mnie. Prowadzili ożywiony dialog, jakby znali się co najmniej kilkanaście lat. Zazdrościłam im tej swobody podczas rozmów, której w ostatnim czasie nam zabrakło. Zabrałam swoje rzeczy i niezauważona wyszłam z kawiarni zostawiając banknot na stoliku. Czasami budzę się z nadzieją, że może jeszcze nam się kiedyś uda, ale kiedy w życiu pojawiają się sytuacje takie jak ta z kawiarni, wszystko znika i dociera do mnie, że powinnam zacząć budować nowe życie, a przynajmniej się postarać. Jednak to nie jest takie proste, kiedy wciąż odczuwa się więź do niego. Trudnym też jest, zapomnieć o kimś na kim wciąż nam zależy.

Po wyjściu z kawiarni nie widziałam go przez następne kilka godzin. Dopiero przypadkiem spotkaliśmy się w windzie, on do niej wsiadał kiedy ja z niej wysiadałam. Chwycił mnie za przedramię i wciągnął ponownie do wnętrza windy.
- Miałam wrócić właśnie do kancelarii - odpowiedziałam zmęczonym już głosem, nie miałam siły ani na złość, ani na sarkazm, ani na ironie. Byłam zmęczona po całym dniu latania po sądzie.
- Uciekłaś - rzekł, puszczając mimo uszu moje stwierdzenie.
- Śpieszyłam się na rozprawę, a nie chciałam przerywać wam dyskusji - wysiliłam się na uśmiech, choć chyba nie był zbyt przekonujący, wnioskując z jego miny.
- To nie zmienia faktu, że uciekłaś. Rozmawiałem z byłą klientką - odrzekł. Siknęłam głową.
- Nie wiedziałam, że zacząłeś spoufalać się z klientami, a zwłaszcza klientkami - mój głos zabrzmiał dużo słabiej niż tego oczekiwałam.
- Po prostu znam ją od kiedy była jeszcze niemowlakiem. Bardzo dobrze znam też jej rodziców, w sumie to oni poprosili mnie o pomoc. -  Najwyraźniej nasza rozmowa dobiegła końca, a on nie ma zamiaru nawet dalej ciągnąć tematu. Wzruszyłam ramionami i już chciałam opuścić windę, gdy ta ponownie zjechała na parter, gdy ten ponownie przeszkodził mi w tym.
- Chciałabym jeszcze dzisiaj wrócić do kancelarii.
- Chciałem się tylko pożegnać. Do zobaczenia. - uśmiechnął się i puścił mnie. Ja jednak stałam jak zahipnotyzowana jego słowami. - Agata?
- Co? - zapytałam wyrwana z rozmyśleń
- Możesz już iść - zaśmiał się i prawie wypychając mnie z windy raz jeszcze posłał mi uśmiech. Mimo, że uwielbiałam jego uśmiech, nie podobał mi się na jego zmęczonej twarzy. Musiałam jakoś mu pomóc by choć na chwilę odpoczął od tego niewolnictwa u Czerskiej. Chociaż raz mogę mu pomóc.

***

Wieczorem chyba z trzysta razy wchodziłam do mieszkania i z powrotem. Przeklinałam dzień w którym straciłam tyle odwagi. Ubrana i gotowa do wyjścia liczyłam do dziesięciu siedząc na szafce w korytarzu. Gdy z ust padało dziesięć wychodziłam z mieszkania i po dziesięciu pokonanych schodkach wracałam do mieszkania, przeklinając swoją lekkomyślność i głupotę. Ponownie wylądowałam na szafce i liczyłam do dziesięciu. 
- Pięć.. sześć..siedem..osiem..dziewięć.. - podniosłam się z szafki i chwyciłam klamkę -..dziesięć. Tym razem musi mi się udać - mówiłam jak jakaś nawiedzona sama do siebie. Ktokolwiek by teraz przechodził, wziął by mnie od razu za wariatkę. Postawiłam pierwszy krok na schodku i cofnęłam się wykonując dziesięć kroków przed windę. Wsiadając do windy nie było już odwrotu, albo jadę do końca, albo wysiadam na piętrze i wracam się. Wysiadłam jednak na parterze i opuściłam kamienice cała trzęsąc się z przerażenia. Nie wiem co sprawiło, że spotkanie z nim tak na mnie działało. Może nie samo spotkanie, ale świadomość tego, że spędzę z nim cały piątkowy wieczór w jego mieszkaniu. Podczas podróży autem do jego kamienicy, stałam chyba w kilometrowym korku, który pojawił się nie wiadomo skąd. Jakby rzucili w supermarkecie wielką wyprzedaż i wszyscy pędzą by jak najwięcej wziąć a najmniej wydać. O ironio. Wydaliby tyle samo, co wydaliby wcześniej przed tą super ekstra promocją, wzięli by po prostu mniej niż wezmą teraz. Te chwyty marketingowe. Podniosą cenę o sto procent, by później rzucić super promocje, której tak naprawdę nie ma, bo cena jest wciąż taka sama, jaka była przed podniesieniem ceny do jej obniżki. O czym jak teraz mówię, to ten korek sprawia, że gadam trzy po trzy. Może i dobrze, przynajmniej nie mam w głowie myśli o powrocie do domu - co i tak byłoby przecież niemożliwe, biorąc pod uwagę trzy zakorkowane pasy. Tak czy siak muszę jechać do pierwszego zakrętu, z którego już tylko prosta droga dzieli mnie do kamienicy Marka. Pokonałam ten korek może po kwadransie, choć miałam wrażenie jakby minęło z kilka godzin. Stojąc pod jego kamienicą zaciskałam i luzowałam dłonie na kierownicy. Starałam się wziąć w garść i jak gdyby nigdy nic po prostu pójść do niego. Wysiadłam z auta i nawet nie sprawdzając czy pali się światło poszłam do klatki. Wpisałam kod, który o dziwo znałam dużo szybciej niż Maria kiedy jeszcze byli razem. Pokonałam trzy schodki, żeby cofnąć się o jeden przeklinając swój głupi pomysły i ponownie odwracałam się pokonując kolejne trzy. I tak kilka razy póki nie doszłam pod jego drzwi. Stałam pod nimi zastanawiając się czy mam zadzwonić, czy zapukać. Czy po prostu uciekać. Sama sobie komplikowałam sprawę. Nacisnęłam dzwonek z zamkniętymi oczami. Jednak z mieszkania nie dochodziły, żadne dźwięki. Czyli powinnam jednak sprawdzić, czy pali się światło w mieszkaniu. Odwróciłam się na pięcie i z pewnego rodzaju ulgą pokonywałam schody na dół. Wyszłam przed klatkę i ujrzałam wtedy go zmierzającego w moim, albo raczej mieszkania kierunku. Sekundy dzieliły mnie od spotkania z nim.Chciałam uciekać, miałam trzy możliwości ucieczki  - prawo, lewo, albo przed siebie. Wszystkie jednak były z przeszkodami. Na prawo krzaki, na lewo ściana, na wprost on. Tak czy siak musiałam się z nim spotkać.
- Cześć, co ty tutaj robisz? - zapytał podchodząc do mnie
- Przyjechałam.. - odpowiedziałam -.. ale muszę już wracać, Dorota dzwoniła.
- Widziałem ją przed chwilą w sklepie, chyba cała Warszawa zjechała się na tą promocje - zaśmiałam się pod nosem. - w dodatku te korki. Musiałem na około Warszawy jechać. Może jednak wejdziesz, wiesz nim Dorota wydostanie się z tego sklepu, to trochę minie i jeszcze korki. 
- Na chwilę mogę wejść. - weszliśmy do środka. Marek przygotował gorącą herbatę i nie przejmując się moją obecnością przysiadł do akt. Tak jakby stało się to jego rutyną. 
- Może ci pomóc - usiadłam tuż obok niego, nachylając się nad aktami. Tak, że kosmyki włosów leżały na aktach. 
- Chcesz? - spojrzałam na niego i trafiłam wprost na jego już teraz błękitne oczy.
- Mogę - uniosłam kącik ust odwracając wzrok na akta - odpocznij chwilę. 
- Dobrze - odłożył akta na stolik, a ja rozłożyłam się na kanapie opierając głowę na jego kolanach. Teraz czułam się swobodnie w jego towarzystwie. Mogłabym nawet powiedzieć, że czułam się odważniejsza. Po godzinie przejrzałam kilka akt, a Marek już spał. Spojrzałam na niego.Brakowało mi tego widoku, kiedy zasypiał a ja mogłam godzinami patrzeć się w jego niewinną twarzyczkę. 
- Marek.. - usiadłam i szepnęłam mu do ucha - Marek..
- Agatko, jeszcze chwilkę - szepnął zmieniając pozycje z siedzącej na leżącą i przyciągnął mnie do siebie. Czułam ciepło jego ciała, zapach jego wody kolońskiej. Odpływałam w jego ramionach. Przymknęłam powieki starając się jak najdłużej nacieszyć tą chwilą. 

***

Rankiem zbudziłam się wciąż wtulona w jego ramiona. Starając się go nie zbudzić wyślizgnęłam się z jego objęć. Skradając się weszłam do łazienki starając się doprowadzić do ładu wczorajszy makijaż. Na szafce ujrzałam leżącą błękitną koszulę w której uwielbiałam chodzić. Wstając dzisiejszego ranka chciałam opuścić bez pożegnania jego mieszkanie, ale teraz powinnam chyba trochę go zdenerwować, chodząc w jego koszuli, nie mając nic pod spodem. Niech rozpalą się w nim ogniwka pożądania, niech żałuje swojego odejścia, niech wie co mógł stracić. Gdyby mi na nim tak nie zależało, już dawno by mnie tu nie było - ba nawet bym mu nie pomogła i się do niego nie odzywała. Po szybkiej kąpieli wskoczyłam w jego koszulę, zostawiając odpięte dwa górne guziki. Następnie powędrowałam do kuchni przygotowując śniadanie, gdzieś między grzaniem tostów a zalewaniem herbaty, usłyszałam jego ciężkie kroki zmierzające ku kuchni, które ucichły zaraz w progu. Odwróciłam się twarzą do niego, opierając dłonie na blacie. Przecierał chyba z trzydzieści razy swoje oczy.
- Chyba się jeszcze nie obudziłem, bo mam strasznie rzeczywisty sen.. - zbliżył się do mnie.
- To nie sen - odpowiedziałam chwytając w dłoń kubek gorącej herbaty i stawiając ją na stoliku - siadaj. 
- To na pewno nie sen? - zapytał siedząc na krzesełku wciąż nie spuszczając wzroku ze mnie. 
- Nie Marek, to nie sen. Użyczyłam sobie twojej koszuli, mam nadzieje, że nie będziesz zły? - zapytałam stawiając tosty na stole.
- Czuj się jak u siebie w domu - uśmiechnął się.
- Dzięki i smacznego - jedliśmy w ciszy, co chwila na siebie zerkając. Nie wiem co we mnie wstąpiło, że wczorajsza strachliwa Agata, zmieniła się w prawdziwą kokietkę, której sprawiało przyjemność uwodzenie Marka. Podobało mi się to i nawet pociągało. 
- Wyspałeś się - przejechałam całkiem przypadkiem gołą stopą po jego nodze. Wyprostował się odchrząkując.
- Tak, tak. I dzięki, że przyjechałaś. Gdyby nie ty, chyba dopiero po rozprawie bym się wyspał. 
- Nie ma problemu. 
- Rozpisałam, ci jak ja bym się tym zajęła. Dużo pewnie to nie pomoże, ale zawsze coś. - po skończonym posiłku zmyłam naczynia, a on nadal siedział na krześle przypatrując się mi i nad czymś dumając. 
-Dobra, będę się zbierać. Jak będziesz potrzebował pomocy, to wiesz gdzie mieszkam.
- Zostań jeszcze - podszedł do mnie i chwycił moją dłoń.
- Na jak długo? - odpowiedziałam drżącym głosem. Nie wiedziałam akurat dlaczego to pytanie zadałam, ale tylko to pojawiło się w mojej głowie.
- Zostań już na zawsze - położył dłoń na moim policzku. Wciąż utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Całe ciało drżało. Policzek na którym znajdowała się jego dłoń, aż wrzał. 
- Na zawsze to dość długo.
- Dla mnie wciąż będzie to za krótko.
- Jesteś pewny, że tego chcesz?
- Byłem idiotą, że pozwoliłem zazdrości kierować moim życiem. Byłbym o te kilka miesięcy szczęśliwszy. 
Zbliżył usta do moich i złożył na nich delikatny pocałunek, tak jakby bał się, że zaraz to wszystko na prawdę okaże się snem. Jednak, gdy okazało się to rzeczywistością pogłębił swój pocałunek a ja nie czekając dłużej odwzajemniłam go. Brakowało mi go. Czasami nawet jeśli cholernie czegoś się boimy, trzeba stawić temu czoła, bo nie wiadomo co nam przyszłość oferuje. Trzeba brać garściami póki ma się co, a kiedy jest szansa na miłość, trzeba z rozwagą o nią walczyć. Wiedzieć kiedy się wycofać,a  kiedy używać wszystkich sił. Bo los nie każdemu daje drugą szanse, jeśli jest jednak taka okazja, trzeba ją wykorzystać póki jest na to okazja.

2 komentarze:

  1. Ojej co za wspaniałe cudeńko! Uwielbiam , uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Jak będziesz tworzyc takie arcydzieła , to deszcz ma padać codziennie! Pozdrawiam i czekam na kolejny cud spod Twojej ręki!

    P.S Twoje opowiadanko czytałam podczas słuchania piosenki " Mijamy się " Sylwii Grzeszczak i Libera. I tak sobie pomyslałam wtedy,że ta piosenka świetnie pasuje do naszej , serialowej Margaty.
    Pozdrawiam jeszcze raz i życzę dużo pomysłów i dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Paula ♥ Pipipipipipipi ♥ No cudenko *.* Az nie wiem co napisac, bo mnie zatkalo. Blagam, niech pan Wena czesciej do Cb wada z jednopartowcami <3 Przepieknie ♥
    Duśka

    OdpowiedzUsuń