środa, 27 sierpnia 2014

Czerwiec. cz.II

Szerokie źrenice, rzęsy trzepoczące jak niepewne skrzydło motyla. Rozchyla te skrzydła i wpuszcza do wnętrza, odsłania duszę, odkrywa tajemnicę. Błękitną, zeszkloną i tym szklistym połyskiem po tysiąc zwielokrotnioną. Piękną tą barwą i barwnie zdziwioną i przerażoną... Tylko czemu przerażoną?
Biała pierś faluje pode mną wyznaczając nierówny rytm oddechów. Muska skórę przy każdym wypełnieniu płuc by wraz z ostatnim, zachłannym haustem stopić się w jedno ciało. Czuję jej pulsującą skroń przy mojej i ciepłe łaskotanie oddechu. Splątane łydki bezwładnie uwalniają z objęć. Ciało jeszcze drży i drżą te sypkie skrzydła i błękit ukryty pod nimi. Piękny, barwny i barwnie przerażony...
Złudna, niespokojna noc wypełniona pierwszym dotykiem, smakiem, miękkością ust i zapachem rozrzuconych włosów. Jest jak piekielne uzależnienie. Pomyślał budząc się nad ranem.
Niechętnie podniósł ciało z rozgrzanego przyjemnym snem łóżka. Znużony udał się w kierunku łazienki by rozpocząć poranny rytuał zimnym prysznicem i zakończyć kojącą filiżanką mocnej kawy.
W kancelarii klient, w kalendarzu trzech kolejnych. Dobrze, przynajmniej z tej strony nie mogę narzekać na brak zainteresowania. Kolejny raz odprawił ceremoniał rozświetlając ekran telefonu, przesuwając nieśpiesznie listę kontaktów w końcu ze szczególnym namaszczeniem zatrzymując palec na tym jednym, wyczekiwanym. Podobnie jak godzinę wcześniej i dnia poprzedniego i niezliczoną już ilość razy w tym tygodniu wpatrywał się w jaśniejącą powierzchnię do momentu gdy ciemność pochłonęła imię. Odłożył aparat i przełykając gorący łyk kawy ułożył dłonie na klawiaturze laptopa. Wystukiwał słowa apelacji, lecz nie chciały sklejać się w żadną logiczną treść. Co kilka znaków popełniana literówka irytowała żarzącym czerwono podkreśleniem.
Każdego dnia wydawało się to takie proste. Jeden skurcz mięśnia, uderzenie opuszka, trzy, może cztery sygnały i miękki głos. Gdyby nie te wszystkie wątpliwości to było by takie proste.
Zbywa mnie od tygodnia. Na telefony odpowiada nieobecnym, pośpiesznie rzuconym zdaniem. Jak na głodzie, na próżno wypatruje jej na sądowych korytarzach, by choć przez chwilę móc patrzeć na nią jak kiedyś.
Gdyby ten pożar dało się utopić w alkoholu, zdusić pod ciałem innej kobiety, odwrócić się, uciec... Ale tam gdzie żyje płomień nie ma drzwi. Wejść i wyjść można tylko gorejącą blizną, której nie da się usunąć. Próbowałem odejść, zapomnieć, zasypać żar pracą ale każde, spojrzenie, ruch, oddech roznieca go na nowo...
Może znowu prowadzi jakąś sprawę w Gdańsku, może musiała wyjechać do Bydgoszczy... Przecież zawsze taka była, zabiegana i skupiona na klientach.
Za godzinę sprawa z Okońską za dwa dni Dorota... środa ,czwartek... jest... cywilna z Agatą, jeszcze siedem dni... Nerwowo pogładził kalendarz.

*

Szare chmury przetaczały się przez źrenice. Perfekcyjnie wytuszowana migawka rzęs co chwilę odświeżała obraz z nadzieją na niemożliwą do zaistnienia zmianę. Ciemne niebo nieuchronnie gęstniało z każdym kolejnym zmrużeniem powiek. Szary, ciężki i uwierający koc dusił nie tylko Warszawskie ulice za oknem ale i całą energię w zmęczonym i zniechęconym ciele. Pusty wzrok krążył po szybie, którą zaczynały znaczyć pierwsze, opasłe krople. Piątek. Mokry, deszczowy piątek. Jak w żałobie przed nadchodzącym weekendem. Pochłonął swoją deszczową, żałobną szarością wszystkie kolory lata. Czarne parasole w pośpiechu płyną po pieniącej się ulicy, nadal zatamowanej porannymi korkami.
Lało. Od rana paskudnie lało. Niemal z identyczną intensywnością biurko zalewała fala akt. Albo musimy przestać tracić najlepszych klientów albo trzeba będzie ogłosić stan powodziowy. Pomyślała. Drobnych spraw z każdym tygodniem było coraz więcej. Stłuczki, rozwody, podziały majątków i alimenty. Powoli zaczynały brać wszystko co się trafiło.
Od pojawienia się na horyzoncie huraganu Czerska na ich spokojnym kancelaryjnym oceanie uderzał piorun za piorunem. Klęska goniła klęskę a klienci wylewali się jak przez rozerwaną tamę. Zaczęło się od Wiśniowieckiego, potem Waliszewski i kolejni. Dobrze, że Bylińska nadal pozostawała wierna jednemu szyldowi i swojej słabości do Janowskiego.
- Musimy coś z tym zrobić. - Poważnie stwierdziła Dorota nerwowo kołysząc się w fotelu.
- Niby co? Promocja? Do każdej sprawy gospodarczej, rozwód gratis. - Zironizowała Agata. Tak samo jak przyjaciółkę dręczyła ją ta sytuacja.
- Miałam na myśli Czerską … i Dębskiego – Dodała z żalem. - Musimy przestać tracić klientów na ich rzecz. Dębski nie jest aż tak genialnym prawnikiem. - Oceniła, jednak wyraźnie bez przekonania w głosie. - Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo mu to przychodzi. Jeszcze niedawno to było jego marzenie. - Kontynuowała ze smutnym rozdrażnieniem omiatając wzrokiem kąty. - Pamiętasz jak walczył, jaki był wściekły gdy trzeba było bratać się z Bitnerem?
- To jego praca. - Pozornie bez emocji skwitowała Agata gasząc poddenerwowanie przyjaciółki.
- Praca! – Prychnęła krótko Dorota i zaczęła układać rozrzucone na biurku spinacze. - Okońska też miała dzisiaj sprawę z Markiem... - Stwierdziła zamyślona.
- No i?
- W sumie nie zapytałam... ale mam nadzieję, że wygrała. - Mrugnęła z porozumiewawczym uśmiechem na moment porzucając spinacze, po czym na nowo poważniejąc zapytała uważnie przyglądając się Agacie. - Słyszałaś o aferze w prokuraturze?
- Trudno nie słyszeć, prasa huczy od plotek Potwierdziła wzruszając ramionami.
- Okońska żywo interesuje się ta sprawą. Obawiam się, że możemy znowu stracić wspólnika. - Dorota kontynuowała nie spuszczając wzroku z przyjaciółki, która przez całą rozmowę wydawała się niespecjalnie przejęta rozwijająca się sytuacją. Od dłuższej chwili przewijała coś na ekranie telefonu. Wywołana do odpowiedzi wymownie przedłużającą się chwilą milczenia rzuciła urządzenie na biurko.
- No co mam ci powiedzieć? Tak, trzeba coś z tym zrobić i tak, spodziewałam się, że Okońską zainteresują przetasowania na stanowiskach. W końcu adwokat to nie to samo co ciepły fotel w prokuraturze.
Zniechęcona postawą przyjaciółki i jej wyraźną niechęcią do kontynuowania rozmowy, Dorota ostentacyjnie pokręciła głową i opuszczając gabinet rzuciła oskarżycielskie - Mogła byś chociaż odrobinę bardziej przejmować się tym wszystkim.
- Dorota! Ja się przejmuję. Tylko gadanie niewiele tutaj pomoże. Trzeba się wziąć za robotę i tyle. - Powiedziała łagodnie do znikającej w drzwiach postaci i na potwierdzenie wypowiedzianych słów wybrała teczkę z pokaźnego stosu akt.

*

- Szczerze mówiąc dziwnie spotykać się z tobą na sali sądowej. - Żartował sobie rozweselony Dębski.
- Masz rację, dziwnie. - Potwierdziła Dorota nie podzielając jednak jego nastroju. Konfrontacja z Dębskim była nie tylko czymś dziwnym ale wręcz niezwykłym. Poza jakimiś mglistymi wspomnieniami ze studenckich czasów, nie mogła sobie przypomnieć podobnego wydarzenia. Zawsze byli po tej samej stronie. Byli przyjaciółmi od tak dawna, że z trudem akceptowała go w roli przeciwnika sądowego. Każda komórka protestowała przeciwko temu nowemu stanowi rzeczy i widząc teraz ten uśmieszek, na wydaje się niczym nie przejmującej się twarzy, miała ochotę udusić go ze rewolucję jakiej dokonał w ich relacjach. Poza tym przegrała. Temu akurat Dębski nie był w żadnym stopniu winny. Był lepszy i racja niestety leżała po jego stronie a klient okazał się kompletnie nieodpowiedzialny zatajając tak istotne szczegóły. Gdyby tylko nie fakt, że po raz kolejny jego wygrana poszerzała stanowczo zbyt długą listę sukcesów kancelarii mecenas Czerskiej.
- Już się tak nie ciesz. Przyznaje, wygrałeś zasłużenie. Jak zawsze zresztą.- Stwierdziła z przekąsem.
- Ale ty byłaś naprawdę dobrym przeciwnikiem. - Odwzajemnił kąśliwy komplement. - A co słychać w kancelarii? - Zagadnął z nadzieją usłyszenia jakichkolwiek informacji, potwierdzających, przypuszczenia o Agacie.
- Nie najgorzej. - Rzuciła oschle. - Ale byłoby lepiej gdybyś nie postanowił zmienić frontu. - Ostatnim zdaniem osiągnęła ukryty cel i zwycięski uśmieszek nareszcie znikł z twarzy mecenasa.
- Dobrze wiesz, że nie mogłem inaczej. - Bąknął pod nosem.
- Naprawdę? - Zapytała ironicznie. - Oboje macie trudne charaktery, ale przykro mi Mareczku, tym razem to ty posunąłeś się za daleko. - Słowa wyraźnie uderzały w czuły punkt gdyż uśmiech nie tylko znikł ale z każdą chwilą przemieniał się w nieprzyjemny grymas wyżynający bruzdy na czole, gaszący spojrzenie i uginający kark pod ciężarem prawdy.
- Dorota. Nic nie wiesz, więc nie oceniaj. - Wycedził na swoją obronę ale ona nie zamierzała odpuścić.
- To co wiem wystarczy żeby stwierdzić, że swoją rozdmuchaną dumą rozwaliłeś nie tylko dobry zespół ale i świetną przyjaźń. Oczekujesz, że spotykając się, tak codziennie po przeciwnych stronach, będziemy to potem omawiać przy kawie? Albo może lepiej na grillu? - Miała ochotę wylać na kimś swoją dzisiejszą wściekłość a jego głowa nadawała się do tego idealnie. Obrywał za przegraną sprzed chwili, za sytuację kancelarii, która przerastała ją i dołowała, za wszystkie żale do niego, do Agaty i do Okońskiej, która tuż przed rozprawą poinformowała ją o otrzymanej propozycji.
Agata miała rację, można się było spodziewać, że wolny fotel prokuratorski szybko skusi niedoszłą adwokat Okońską. To stanowisko było uznaniem jej pracy więc odrzucenie oferty na którą czekała tyle lat, a która niemal mogła ją bezpowrotnie ominąć, byłoby szaleństwem a o szaleństwo prokurator Okońskiej nie można było podejrzewać. Tak czy inaczej jej decyzja kolejny raz stawiała kancelarie w trudnym położeniu a nerwy Doroty na skraju wytrzymałości, więc przygarbiony Dębski obrywał za zgromadzony żal i niemoc, których nie umiała przezwyciężyć.
- Przynajmniej dobrze ci w tej nowej pracy? - Zapytała łagodniejąc przed obrazem jego udręczonej sylwetki.
- Może być. - Odpowiedział zdawkowo wzruszając ramionami. - Kancelaria jak Kancelaria.
- Tak myślisz? - Rzuciła refleksyjnie i nie czekając na odpowiedź poklepała go po ramieniu. - Muszę lecieć, klienci czekają. - Uśmiechnęła się kojąco na pożegnanie i zostawiając go na środku korytarza na pastwę własnych myśli, zniknęła w głębi holu.
Kancelaria jak kancelaria... Miała rację, to nie było to samo. Brakowało mu starych ścian, biurka, fotela. Znajomych odgłosów kancelaryjnej atmosfery, bez przewijających się co chwile nowych twarzy aplikantów i wspólników, których kojarzył tylko z cotygodniowych zebrań.
Brakowało mu nawet irytującego Bartka z jego niezdarnością, wścibstwem i czasem głupimi pomysłami ale zawsze chętnego do pomocy. I oczywiście trzeźwego i szczerego podejścia Doroty. Uśmiechnął się smutno do tej refleksji. Nie byli tylko grupą pracowników występujących pod wspólnym szyldem, byli zespołem. Byli przyjaciółmi.

*

Od kilku dni czuła się koszmarnie. Wraz z pierwszymi letnimi burzami spłynęła z niej cała euforia i jaskrawa energia pełni lata. Gruba powłoka chmur ciążyła na powiekach sennością towarzyszącą nieustannie, niezależnie od pory dnia.
Ułożyła ciężka skroń na chłodnych stronicach przepełnionego kalendarza. Jeszcze tyle pracy... To się chyba nigdy nie skończy. Pomyślała znużona. I ten przeklęty deszcz. Równomierny szum kropel rozbijających się o szybę nie koił jak zazwyczaj. W głowie szumiało równie nieznośnie jak na zewnątrz. Przymknęła powieki oddając się błogiej chwili bezmyślności.
Telefon. Poderwała głowę na dźwięk rozlegającego się sygnału doznając w tym momencie nieprzyjemnego ucisku czaszki. Obraz na ekranie przez chwile zawirował przed oczami, upstrzony iskrzącymi plamami. Ściągnęła brwi tłumiąc ból i po omacku odebrała niecierpliwie przypominające o sobie połączenie.
- Halo? - Wydusiła ze ściśniętym gardłem.
- Cześć... Wszystko w porządku? Dziwnie brzmisz. - Zapytał szczerze zatroskany głos mecenasa Dębskiego.
- Nie, czemu. Wszystko ok. - Zaprzeczyła, rzeczywiście powoli odzyskując normalną zdolność widzenia. - Coś się stało? Dzwonisz w jakiejś sprawie?
- Jest piątek... Po prostu pomyślałem, że może masz ochotę wyskoczyć na tego drinka. - Zapytał wprost, nie przedłużając wyraźnie niezbyt komfortowej dla niego rozmowy. Już drugi raz dzwonił w tej sprawie a ona prawdopodobnie kolejny raz zamierzała mu odmówić.
- Przepraszam cię ale może innym razem. Mam tutaj straszny nawał pracy. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Dziwnie się czuła ponownie go zbywając. W najmniejszym stopniu nie było to jej intencją ale koszmarne samopoczucie i piętrzące się w kalendarzu sprawy, pozostawiały miejsce tylko i wyłącznie na sen i to też najwyraźniej w niezadowalającej ilości.
- Rozumiem. - Powiedział wydawało by się z faktycznym zrozumieniem. - W takim razie nie przeszkadzam.
Odłożyła słuchawkę z delikatnym odczuciem żalu i ponownie wtulając głowę pomiędzy strony kalendarza zerknęła na wyświetloną na ekranie godzinę. Jeszcze trzydzieści minut do kolejnego spotkania. Może powinnam coś zjeść? Te zawroty głowy nie wróżą niczego dobrego, do tego senność i paskudna pogoda. Jak nic grypa na którą nie mam miejsca w kalendarzu.

*

Kolejne dni przepływały obok jak by bez jej świadomości. Sytuacja finansowa kancelarii, w nadwątlonym odejściem Okońskiej składzie, skutecznie zamknęła ją w czterech ścianach gabinetu. Szklane szybki przepuszczały jedynie cień zagubionego w swoich sprawach Bartka, zmartwiony głos Doroty i dźwięki w pośpiechu pakowanych adwokackich aspiracji w gabinecie obok. Od kilku dni dochodziła stamtąd już tylko cisza.
Oby nie była to cisza przed sztormem. Pomyślała wpatrując się w poczerniałe szybki drzwi. Ich okręt i tak ledwo kolebał się na powierzchni a ona całą dostępną energią starała się walczyć by przetrwał. Zresztą wszyscy walczyli. Dorota i Bartek pomimo swoich prywatnych kłopotów, nawet Aniela wydawała się spoważnieć w obliczu nowej sytuacji. Zawsze bardziej zaangażowana w sprawy domowe niż funkcjonowanie kancelarii Dorota, teraz z poświęceniem szukała nowego wspólnika odnawiając znajomości i stare kontakty. Niestety jak do tej chwili bezowocnie.

*

Niepewne pukanie przerwało rozważania. Spojrzała na zegarek upewniając się, że bynajmniej, w najmniejszym stopniu nie powinna była spodziewać się w tym momencie żadnych gości. Zgarnęła na w miarę porządnie prezentującą się stertę materiały z ostatniej sprawy i konkretnym proszę, przyzwoliła gościowi na wejście. Przestrzeń drzwi wypełniła postawna sylwetka mecenasa Dębskiego.
- Cześć. Byłem u Doroty. Pomyślałem, że... zajrzę... - Wydusił nieskładnie.
- No to... zajrzałeś. - Palnęła zaskoczona i niemal natychmiast, na dźwięk głupio wypowiedzianych słów na jej twarz wypłynął uśmiech.
- No tak... - Speszony podzielił chwilową wesołość szybko jednak poważniejąc. - Nie było Cię na rozprawie. - Zauważył trafnie mając na myśli wyczekiwany w kalendarzu termin i obawę o powód jej nieobecności.
- Na rozprawie? - Ściągnęła brwi usiłując zrozumieć o jaką dokładnie rozprawę mu chodzi. - Ach na rozprawie...
- Zrezygnowałaś. - Stwierdził z przekonaniem nim zdążyła wyjaśnić.
- Nie ja zrezygnowałam, tylko klient w ostatniej chwili się rozmyślił. - Stwierdziła dobitnie, ucinając jego domniemania.
- Mhhy – Zamruczał znacząco kiwając głową. - Z reprezentacji mecenas Przybysz tak po prostu się nie rezygnuje. - Ocenił z lekką ironią w głosie. - Ok, nieważne... Powodzenia nad czymkolwiek tam teraz pracujesz. - Machnął ręka wskazując na ledwo wystające spod papierów biurko i ciągnąc za sobą klamkę dodał . - Musze lecie, do zobaczenia z sądzie.
- Cześć. - Odpowiedziała krótko patrząc jak zamykają się za nim drzwi.
Jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nie bezmyślnie, nasłuchując jak w holu kancelarii wymienia kilka kurtuazyjnych zdań z Anielą a następnie wychodzi z obwieszczającym trzaśnięciem głównych drzwi. Ta z pozoru nic nieznacząca rozmowa wydawała jej się jakaś dziwnie dwuznaczna i skąd w nim to przekonanie, że mogłaby zrezygnować ze sprawy? Szczególnie teraz gdy liczyła się każda dodatkowa cyfra na koncie...
Kolejny raz szczęknęła klamka w drzwiach i wraz z groźnym drganiem szkła w szczelinie charakterystyczną jaskrawością zaznaczyła się ruda głowa.
- Mogę na chwilę? Wiem, że masz dużo roboty ale to ważne.
Agata uważnie przyjrzała się poważnej twarzy przyjaciółki i odsuwając studiowane dokumenty zamknęła w ciszy klapkę laptopa.
- No wchodź. - Powiedziała rozważając czy to właśnie ta cisza, która zwiastuje burzę. - Tylko błagam, nie mów, że dostałaś ciepły fotel w jakiejś pięknej okolicy i też zamierzasz nas opuścić. - Zażartowała chcąc chociaż odrobinę zmniejszyć podejrzanie ponury nastrój chwili. Przez usta Doroty przemknął ślad uśmiechu, nie zdążył jednak dotrzeć do oczu.
- No nie, nie dostałam. - Skwitowała dowcip i zamykając za sobą drzwi weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się w chaosie panującym na biurku i odkładając na wolnym fragmencie teczki, chwilę wcześniej zajmujące fotel, usiadła na uprzątniętym miejscu.
- Jak sprawy? - Zapytała wskazując na rozrzucone akta, kodeksy i pozornie niepasujący do całości niedojedzony fragment drożdżówki.
- W porządku. - Zaśmiała się Agata podążając za zdegustowanym wzrokiem przyjaciółki i chwytając kęs dodała. - Powoli ale wszystkie do przodu. - Zbierając okruszki z talerzyka obserwowała rozmówczynię z równą intensywnością z jaką ona śledziła tor trafiających do ust słodkich drobinek.
- No dawaj, wyduś wreszcie to z siebie. - Zapytała w końcu, opadając na oparcie fotela. - Co to za ważna sprawa? Bo chyba nie przyszłaś tutaj sprawdzić czy się dobrze odżywiam. - Rzuciła obracając się wokół własnej osi i wstając z miejsca podeszła do okna. Przeciągając zdrętwiałe ramiona wyjrzała na zewnątrz.
- Był u mnie Dębski. - Zakomunikowała Dorota.
- Wiem. Zajrzał na chwilę. - Stwierdziła bez emocji.
- Mówił coś? - Z nagle dziwnym zainteresowaniem w głosie rozbudziła się Dorota, wzbudzając tym ożywieniem ciekawość przyjaciółki, która mierząc ją badawczym spojrzeniem wydusiła ciche:
- Nie. A powinien?
Dorota trochę z rozczarowaniem poprawiła marynarkę i zakładając dłonie na piersi ogłosiła:
- Możemy mieć wspólnika.
Wyraźne zainteresowanie przemknęło przez twarz Agaty. Obróciła się plecami do okna i wspierając na parapecie przysiadła na jego brzegu. Czekała na rozwinięcie wypowiedzi lecz Dorocie przychodziło to z niespodziewaną trudnością.
- No kto to? - Spróbowała zachęcić przyjaciółkę. - Jakiś znajomy Dębskiego. To po to tutaj był.
- Marek... byłby skłonny wrócić. - Wycedziła obserwując reakcję jaką wywoła tą informacją. - Wiem, że miałam szukać kogoś na jego miejsce ale rozmawiałam z nim i... w sumie... Oczywiście pod warunkiem, że ty nie będziesz miała nic przeciwko. - Zaznaczyła z lekką troską w głosie. - Chyba jednak nie najlepiej mu u mecenas Czerskiej. - Zażartowała zachęcająco uśmiechając się w kierunku nagle nieobecnej Agaty. Huśtała się przy parapecie spoglądając przez ramię na zatłoczoną ulice na zewnątrz. - Miałaś rację, że jeszcze pożałuje tej decyzji. - Nie poddawała się Dorota choć przekazywana treść wydawała się nie mieć najmniejszego wpływu na postawę przyjaciółki. Agata spokojnie wróciła do biurka i zajmując miejsce w fotelu zaczęła stukać w ekran tabletu.
- Agata. Powiesz coś wreszcie? - Wypaliła w końcu poirytowana jej nijaka reakcją.
- A jakiej odpowiedzi oczekujesz? Jeżeli ty się zgadzasz, to ja też nie mam nic przeciwko. - Powiedziała beznamiętnie choć jej nerwowe ruchy palców na ekranie zdradzały to, co po raz kolejny usiłowała ukryć.

*

Przebijające się przez ścianę drzwi znajome odgłosy obcasów uderzających o dębową posadzkę skutecznie rozpraszały umysł usiłujący podążać za tekstem płynącym na ekranie. Równie niezdyscyplinowane oko co i raz podążało w kierunku bursztynowo zabarwionych szybek i jasnej smugi światła wdzierającej się przez rozszczelnione skrzydła. Wąski, jasny pas przecinał w półmroku powierzchnię dywanu i wyznaczając ścieżkę na blacie biurka niemal dosięgał jej dłoni. Wystarczyło rozprostować palce i zanurzyć się w ciepłym blasku. Karciła się za tą myśl i za narastającą od momentu pojawienia się jego osoby w gabinecie obok, potrzebę podążenia tą ścieżką, tym świetlistym śladem ku kusząco uchylonym drzwiom by choć przez chwilę popatrzeć na znajomy, kiedyś bliski i cenny a dziś znów rzeczywiście odnawiający się obraz.
Stare szlaki wydeptane na dębowej podłodze odświeżał właśnie mecenas Dębski. Pośród nie do końca jeszcze rozpakowanych kartonów przemierzał wzrokiem trasę między odzyskanym biurkiem a drzwiami za którymi siedziała odwieczna zagadka, zapewne jak zawsze w skupieniu pracująca nad kolejną sprawą Agata.
Za jej niemym przyzwoleniem, można by nawet określić namiętnym niezaangażowaniem, po raz kolejny dokonywał rewolucji w swym zawodowym życiu i porzucając w sumie bardzo dobrze i dość lukratywnie rozwijającą się współpracę z mecenas Czerską wracał do tego co sam kiedyś zbudował. Nie było łatwo. W końcu pokój obok nadal wypełniała swą osobowością bolesna przeszłość i nieodgadniona przyszłość. Czy będą w stanie pracować normalnie, odsunąć w niepamięć to co się wydarzyło? Zapomnieć? Nie był pewien czy tak naprawdę chciałby zapomnieć, czy chciałby by ona zapomniała, ale pragnął odzyskać choć cześć tego co było. Chciał znów mieć starych przyjaciół i starą pracę, swobodę decydowania o sobie, przyjmowania i odrzucania zleceń, stare biurko, znajome kąty, odgłosy i twarze. Chciał znowu, jak na początku pracować na siebie i dla siebie. Przez ten krótki czas ostatnich tygodni, wypełnionych sukcesami nowej kancelarii i prywatnymi zwycięstwami na sali sądowej, nie potrafił pozbyć się wrażania niszczenia czegoś ważnego, czegoś o co walczył, co do niedawna było marzeniem. Nie czuł się częścią kancelarii Iwony, pracował jak doskonały najemnik, sumiennie wypełniał swoje zadania ale nie zadawał sobie trudu nadmiernego zaangażowania czy bliższego poznania współpracowników. Wygrywał rozprawy, przejmował klientów ale każde kolejne zwycięstwo kryło w sobie odrobinę goryczy w postaci niszczejącego marzenia. W plotkarskim środowisku adwokackim bardzo szybko zaczęły krążyć nowinki o kłopotach finansowych kancelarii Gawron-Przybysz. Zresztą sama Iwona co i raz przynosiła jakąś rewelację, zachwycając się przy tym rosnącą jej własna pozycją.
W końcu miał dość... Przemykająca kancelaryjnym korytarzem z każdym dniem szarzejąca Agata, zwyczajnie zabiegana ale nieustannie rozżalona i przygaszona Dorota, nie spodziewał się, że tak bardzo będzie mu to ciążyło. Uciekał przed bólem odrzuconego uczucia a wpadł prosto w sidła ciężaru umierającej przyjaźni, nigdy nie sądził, że będzie on równie niewygodny.
Wraz z ostatnią myślą kolejny raz odrysował wzrokiem znajome kształty mebli, odmierzył metry kwadratowe podłogi i podążył ku drzwiom zza których dochodził szmer kartek papieru i nikłe wobec jasności jego gabinetu światło ekranu laptopa, które właśnie w momencie gdy ku niemu spoglądał niespodziewanie zgasło.
W ciemnej szczelinie drzwi mignęła twarz Agaty i chyba odnotowując, że została dostrzeżona po chwili wróciła.
- Nie chciałam przeszkadzać. Wychodzę już. - Rzuciła zwisając na chwilę na framudze.
- Nie przeszkadzasz. Wejdź jeśli chcesz. - Zaprosił przysiadając na brzegu biurka i odłożył ściskane od kilku minut w dłoniach kodeksy.
Niepewnie przekroczyła próg. Ubrana już w płaszcz przeciwdeszczowy i z torbą na ramieniu, rzeczywiście szykowała się do wyjścia. Podeszła bliżej i mierząc wzrokiem rozstawione po gabinecie, nie do końca jeszcze rozpakowane pudła sięgnęła do najbliższego wyciągając stamtąd jakiś tom, który najwyraźniej wzbudził jej zainteresowanie. Przeżucia kilka losowych stron by po chwili powrócić do podziwiania wypisanej złotymi literami okładki. Przyglądał się jej od dość dawna niewidzianej twarzy. Codziennie zapracowana, każdą minute w kancelarii spędzała nad ekranem komputera, nawet hołubiony ekspres do kawy nie przyciągał jej tak jak kiedyś. Skutkiem tego od powrotu nie miał okazji oglądać jej lekko poszarzałych rysów, mocniej zarysowanej zmarszczki między skupionymi brwiami i wyraźnie bardziej zmęczonych oczu.
- To było głupie. - Stwierdził niezrozumiale dla niej. Uniosła na chwilę zmęczone dniem powieki i nadal nie do końca rozumiejąc zwierzenie odłożyła publikację i pytająco potrząsnęła głową. - Odejście z kancelarii. - Wyjaśnił patrząc wprost na nią. - To było strasznie głupie, tak po prostu to wszystko zostawić. -Sprecyzował rysując dłonią okrąg w którym zamknęła się także jej sylwetka.
Badawcze szaro-niebieskie spojrzenie studiowało jego źrenice ważąc sens i znaczenie wypowiedzianych słów. W końcu odnajdując coś w sobie zapytała niespodziewanie.
- Masz ochotę na tego drinka?
- Teraz? - Zaskoczony zapytał bez sensu na co speszona jego reakcją w milczeniu wzruszyła niepewnie ramionami. - Pewnie. -Potwierdził skinieniem głowy i podrywając się z miejsca zarzucił na ramię filcowa aktówkę.

*
Kieliszek wina, który zamówiła od dłuższej chwili pozostawał w tym samym stanie wypełnienia. W ciszy niemal opustoszałej restauracji bawiła się szklaną czarką obracając ją w dłoni i odmierzając wciąż na nowo centymetry smukłej nóżki.
- Może wolisz coś zjeść? - Zapytał próbując przerwać uwierające skrępowanie, które zaczynało powoli wypełzać z ich ciał i nasączać przestrzeń wokoło. - W ogóle jadłaś coś dzisiaj? - Trzymał się bezpiecznego tematu wręczając jej kartę.
- Nie pamiętam. - Rzuciła z kąśliwym uśmieszkiem i przeniosła całą uwagę najpierw na zawartość menu a następnie na sałatę z kurczakiem, którą pochłaniała w zaskakującym nawet jak na jej możliwości tempie. Jego szklanka whisky powili także zaczynała połyskiwać jedynie nie do końca rozpuszczonym lodem.
- Chodźmy. Chyba jesteś zmęczona. - Stwierdził opuszczając krzesełko z celem uiszczenia zapłaty. Potwierdziła skinieniem głowy i podążyła w jego ślady.
Stała już przed budynkiem gdy pośpiesznie wystukiwał cyferki na terminalu i odbierał kartę od stanowczo zbyt opieszałego kelnera. Powietrze na zewnątrz wypełniał chłodny dotyk mżawki i zbyt wcześnie jak na te porę roku zapadająca ciemność.
- Przejdę się. - Powiedziała nasuwając na głowę kaptur i rzucając mu szybkie ale pewne spojrzenie.
- W taka pogodę? - Zapytał zdziwiony jej twardym postanowieniem. - Zaraz będzie taksówka.
- To blisko. - Stwierdziła stawiając pierwsze kroki za granicę wąskiego zadaszenia. Uniosła rękę w geście pożegnania i ruszyła przed siebie.
Przez moment trwał w miejscu oceniając przywiązanie do marynarki, którą miał na sobie, po czym w kilku szybkich krokach dogonił jej postać powoli znikającą na tle ciemnego półmrokiem chodnika.
- Odprowadzę cię. Zaraz będzie ciemno. - Odpowiedział na jej zaskoczone spojrzenie. - W sumie to blisko. - Uśmiechnął się nieznacznie.
Wilgotne powietrze skupiało się w drobne krople spływające wąskimi stróżkami po powierzchni płaszcza Agaty gdy dotarli pod drzwi kamienicy na Placu Zbawiciela. Układając dłoń na nieprzyjemnie zimnej klamce strzepnęła z tkaniny, połyskującą w żółtym świetle latarni wilgoć i z delikatnym żalem zerknęła na przemoczone, niedostosowane do pogody obuwie. Uświadamiając sobie jego stan przeniosła wzrok na nadal moknącego obok mecenasa Dębskiego zauważając jego zmierzwione włosy i czarno naznaczone deszczem rękawy marynarki.
- Może chcesz wejść na kawę? - Zapytała.
- Chyba już trochę zbyt późno na kawę. - Z uśmiechem trafnie ocenił ciemność wokoło.
- No... chyba tak. - Roześmiała się. - Ale może przyjemniej będzie czekać na taksówkę w jakimś cieplejszym miejscu. - Zadecydowała otwierając drzwi klatki schodowej i kryjąc się w jej wnętrzu przed chłodnymi podmuchami. Wcisnęła przycisk windy i odważnie weszła do środka. Zawahał się przez moment. Tyle razy przemierzał tę drogę pomiędzy piętrami ale dziś było inaczej. W mieszkaniu na górze czekała przyczajona przeszłość, ukryte w sprzętach wspomnienia gotowe by uderzyć swoją siłą. Przekręciła zamki i rozświetlając przedpokój zaczęła zrzucać torebkę i przemoczony płaszcz rozsypując przy tym mokre krople po drewnianej posadzce.
- To co? Może jednak ta kawa? - Zapytała rzucając słowa jak w pustkę i niemal nie odnotowując jego obecności zniknęła w kuchni pozostawiając mecenasa Dębskiego na pastwę narzucających się obrazów wnętrza. Na haczykach jak zawsze kilka torebek, dołączył do nich swoją filcówkę.
Stół udekorowany obrusem dokumentów i plamą talerza z niedojedzonym śniadaniem, w głębi pokoju w nieładzie porzucone łóżko. Odwrócił wzrok od granatowej pościeli jak od zbyt intymnej tajemnicy. Nie zauważył kiedy Agata z powrotem znalazła się tuż obok, lekko speszona wyglądem wnętrza próbowała doprowadzić do ładu chociaż blat stołu. Z jej wilgotnej grzywki spadały drobne krople. Jedna pojedyncza, okrągła iskra zatrzymała się na dekolcie. Bezmyślnie sięgnął dłonią i roztarł ją na skórze. Zaskoczona jego swobodnym gestem stała jak zahipnotyzowana. Nierozumiejącym wzrokiem przesunęła po jego twarzy wyłapując spojrzenie, ale on po prostu patrzył w pustych źrenicach odbijając jedynie połyskujący ślad na skórze. Chciała wyczytać z jego ciała cokolwiek jasnego i oczywistego, bez znaku zapytania na końcu niezrozumiałego gestu, mrugnięcia, oddechu. Delikatnie, opuszkom palca pogładził połyskujące wodą miejsce. W głowie miał pustkę i tylko ciało szalało niespodziewanie osiągniętą bliskością, promieniującym ciepłem, wypalonym śladem na niechcący muśniętym dekolcie. Ulegał kolejnej krystalicznej kokietce, która spłynęła po szyi. Dłoń nieśmiało prześlizgnęła się po skórze i powędrowała na osłonięte tkaniną ramię. Przez chwilę wygrywał na nim jakieś akordy masując delikatnie palcami. Ciążącym znamieniem ciepła odbierał jakąkolwiek umiejętność oceny sytuacji.
- Agata... - Prawdopodobnie chciał o coś zapytać ale słowa ugrzęzły w pocałunku. Przylgnęła do jego warg całym pragnieniem jakie być może zupełnie nieświadomie w niej zbudował. Poddały się początkowo niepewne, delikatnie muskające ale z każdą sekundą utwierdzającą w rzeczywistości chwili, coraz bardziej zachłanne. Nie przerywała pomimo jak zawsze dobijającej się z wnętrza podświadomości. Spragnioną dotyku dłonią przyciągnęła jego kark i czując jak coraz śmielej obejmuje jej ciało, zsunęła mokra marynarkę z jego ramion.
Cofnął usta, wzrokiem szukając w rozszerzonych źrenicach potwierdzenia niespodziewanie rozgrywającej się rzeczywistości, ale gdy pewna siebie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, szarpnął krawat pozbywając się go w pośpiechu i z wyraźną, nerwową niezdarnością przystąpił do mankietów. Przypatrywała się przez chwilę jak niesforne guziki uciekają spod jego niecierpliwych palców, po czym sprawnym ruchem uwolniła męskie nadgarstki badając sieć nabrzmiałych żył.
Ze skronią opartą na jej skroni czekał na decyzję. Nie śpiesząc się, nie ponaglając, jedynie przyśpieszonym oddechem dając świadectwo krążącego w żyłach pragnienia.
Uwalniając koszulę od paska wsunęła dłonie pod tkaninę ku znajomym kształtom mięśni, zagłębieniu mostka, przerzuconej w poprzek twardej linii obojczyków po krzywiznę karku i zroszoną napięciem linię włosów. Ukryła twarz w zacienionym, pulsującym łuku szyi smakując zapomnianą nagość skóry, gdy pokonywał kolejne pietra na szczeblach kręgosłupa.
Zaczynając od wysklepienia biodra odważnie przekroczył rzuconą w poprzek pleców granicę i rozluźniając zapięcie otulił znajomym objęciem dłoni delikatną krągłość. Coraz mocniej napierając ciałem wtłaczał w ciasną ramę barków.
Ciężkie ciało z każdą sekundą przestawało być jej własnością przyjmując otwarcie władczość jego dłoni. Ostatnią mocą sprawczą odsunęła się od niego ciągnąc oszołomiona skroń po palącej skórze, tylko po to by zawiesić ją w tętniącym przyspieszonym rytmem zagłębieniu pomiędzy żebrami stwierdzając, że nie ma nad tym władzy, że niezależnie od konsekwencji po prostu chce...

***

3 komentarze: