Jutro możemy być szczęśliwi
Nadzieja to plan
on ziści się nam
przydarzy się na pewno się zdarzy
więc uwierz za dwóch
ty i twój duch
z nadzieją wam będzie do twarzy
więc uwierz za dwóch
ty i twój duch
z nadzieją jest bardziej do twarzy
jutro możemy być szczęśliwi
jutro możemy tacy być
jutro by mogło być w tej chwili
gdyby w ogóle mogło być
oto jest czas
on zmienić ma nas
to czas który ma nas zmienić
nim zgadniesz jak
przeoczysz znak
ten znak co jest źródłem nadziei
nim zgadniesz jak
przeoczysz znak
ten znak co jest źródłem nadziei…
on ziści się nam
przydarzy się na pewno się zdarzy
więc uwierz za dwóch
ty i twój duch
z nadzieją wam będzie do twarzy
więc uwierz za dwóch
ty i twój duch
z nadzieją jest bardziej do twarzy
jutro możemy być szczęśliwi
jutro możemy tacy być
jutro by mogło być w tej chwili
gdyby w ogóle mogło być
oto jest czas
on zmienić ma nas
to czas który ma nas zmienić
nim zgadniesz jak
przeoczysz znak
ten znak co jest źródłem nadziei
nim zgadniesz jak
przeoczysz znak
ten znak co jest źródłem nadziei…
„A gdyby tak zniknąć, odejść na zawsze, nigdy więcej nie móc pozwolić drugiej osobie się skrzywdzić? Czy ktoś by płakał, szukał, tęsknił? Czy ktoś w ogóle by zauważył, że mnie nie ma?” Było wietrzne, jesienne południe. Agata trzymała kurczowo linę w ręce. „Ciekawe, jakie to uczucie, kiedy dusi cię martwy przedmiot. Jak zaciska ci się coraz bardziej na szyi. Co wtedy musi czuć taka osoba?” Z zamyślenia wyrwał ją głos Marka.
- Dalej Agata! Wchodzisz?
- Co? A, tak, tak. – Przypięła karabinek do uprzęży i powoli zaczęła się wdrapywać na skałkę. Wspinaczkę utrudniały jej wilgotne, od rannego deszczu, ścinki.
- Ruszaj się szybciej. Nie będę wiecznie na ciebie czekał. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Uśmiechną się w duchu, wiedząc, że w tym momencie mecenas Przybysz posyła mu mordercze spojrzenie. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo gardzi ona jakimikolwiek formami ruchu.
- Bardzo śmieszne Dębski. Chcesz mnie zabić? Wiesz dobrze, że jest ślisko. – Weszła na górę, wyprostowała się i przeciągnęła. – Nigdy więcej sportu, ruchu, skałek. Nigdy więcej gór. Nie dam Ci się już więcej na to namówić. – Zmrużyła oczy. Uwielbiał na nią patrzeć, kiedy się złości. Nagle dostrzegł, że Agata ma rozpiętą kurtkę.
- Przepraszam bardzo, ale czy taka roznegliżowana szłaś przez całą drogę tutaj? – Podszedł do niej i palcem wskazał na jej niezapiętą własność.
- Gorąco mi – wzruszyła ramionami. Co on się czepia jej garderoby?
- Czyś ty zwariowała? Jest zimno, wieje wiatr, a ty chodzisz taka rozchełstana, jakby co najmniej wiosna była!
- Przesadzasz. Nic mi nie będzie.
- No ja nie wiem. Ale wiedz, że nie będę cię później woził po lekarzach. - Pokręcił karcąco głową. Nie mogąc dłużej słuchać jego marudzenia, przewróciła oczami i zapięła kurtkę. – O, widzisz? Od razu lepiej.
- Gdybym od razu wiedziała, że wiążąc się z tobą, będę miała taką nadwrażliwą opiekunkę… - przerwał jej, przyciągając ją do siebie.
- No już, nie marudź tak. Mogłaś gorzej trafić. - Rozejrzał się dookoła. Słońce zaczęło powoli zachodzić za horyzont, niebo stawało się różowawe a temperatura powietrza spadła o kilka stopni. – Późno już się robi. Wracamy do domku.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że do tej starej, rozpadającej się rudery. – Uśmiechnęła się, a on pokręcił z rozbawieniem głową. Objął ją ramieniem i ruszyli w stronę niewielkiego lasku. Słońce zdążyło już dawno zajść, szli w milczeniu, ale ta cisza nie była krępująca.
Kiedyś nie wiadomo skąd,
Ze wschodem słońca,
Przybyłam tu.
Zanim spotkałam Cię,
Stroiłam się,
Dobierałam strój.
Abyś, gdy
Gdy mnie tylko poznasz,
Cały mi się oddał,
Już wtedy potrzebowałam Cię.
Abyś mnie ochronił,
Bo tylko w Twojej dłoni
Znaleźć mogłam ciepło, aby kwitnąć tak
Dla Ciebie
I tylko Twoją być.
Ze wschodem słońca,
Przybyłam tu.
Zanim spotkałam Cię,
Stroiłam się,
Dobierałam strój.
Abyś, gdy
Gdy mnie tylko poznasz,
Cały mi się oddał,
Już wtedy potrzebowałam Cię.
Abyś mnie ochronił,
Bo tylko w Twojej dłoni
Znaleźć mogłam ciepło, aby kwitnąć tak
Dla Ciebie
I tylko Twoją być.
Dotarli do chatki, która znajdowała się na uboczu campingu. Marek przekręcił zamek w drzwiach, otworzył je na oścież i wpuścił Przybysz do środka. Domek był nieduży - salon, o ile można to tak nazwać, w którym stała kanapa, stół z dwoma krzesłami i przedpotopowy telewizor. Pokój z dwuosobowym łóżkiem, skrzypiącą szafą i lampką nocną. Aneks kuchenny z lodówką, jednym ledwo działającym palnikiem i rozpadającą się szafką nad zlewem. Do tego uroczego zestawu, dołączona jeszcze łazienka z ubikacją, w której spłuczka działa od wielkiego dzwonu, niedomykające się drzwiczki prysznica i popękane lustro. Jednym słowem mówiąc „uroczo”.
- Głodna? – Zwrócił się do niej.
- Jeszcze się pytasz? Konia z kopytami bym zjadła. – Przeszedł ją dreszcz, wzdrygnęła się. – Ale teraz to mażę o łóżku, kocyku i czymś ciepłym.
- Zaraz zrobię nam herbaty. A ty marsz na kanapę, koc ci przyniosę. – Uśmiechnął się do niej ciepło i zniknął za drzwiami sypialni. – Chińczyk może być? – Zapytał, okrywając ją puchowym pledem.
- Wywiozłeś mnie na jakieś zadupie. Powodzenia…
- Ale mędzisz, matko. Pójdę zaraz do recepcji i zapytam się, czy można coś tutaj zamówić. – Podał jej kubek z parującą cieczą. – Pij i nie narzekaj.
Wzięła od niego herbatę i upiła łyk. Lubiła, kiedy się o nią troszczył. Jednak zawsze miała w sobie jakiś dziwny lęk. Obawę, że zaraz się obudzi z tego pięknego snu i nie będzie nic. Nie będzie Marka, jego roześmianych oczu, patrzących na nią każdego ranka, jego silnych ramion, w których czuje się taka malutka a zarazem bezpieczna, do jej uszu nie będzie docierał jego cudowny głos, a w sercu będzie pustka. Pustka, której nie da się niczym zapełnić. W jej głowie znowu kotłowały się niebezpiecznie brzmiące myśli. „A gdybym zniknęła, na zawsze? Czy by tęsknił, szukał? A może by zapomniał?”
- Co byś zrobił, gdybym na przykład, odeszła i już nigdy nie wróciła? – Podniosła na niego zaszklone oczy. Usiadł koło niej.
- Słucham? O czym ty mówisz? Jakie odeszła?
- Gdybym, no nie wiem… Umarła, albo zwyczajnie zniknęła z twojego życia. Co byś zrobił?
- Co ty pieprzysz? – Przysunął się do niej. Zauważył jej zaróżowione poliki, oczy jej się szkliły. Dotknął jej czoła. – Jesteś cała rozpalona. Mówiłem, że się rozchorujesz, a ty nie chciałaś mnie słuchać. Zaraz wracam. – Wstał, ubrał kurtkę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wrócił po chwili, trzymając coś w ręce.
- Lekarz przyjedzie za dwadzieścia minut. Masz – podał jej termometr – zmierz temperaturę.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Co bym zrobił, tak? – Skinęła potwierdzająco głową. Westchnął. – Nic bym nie zrobił – jej twarz wyraźnie posmutniała – daj mi skończyć. Nic bym nie zrobił, ponieważ nie dałbym ci odejść. Nie pozwoliłbym na to. Jesteś moim światem, jedynym i najpiękniejszym. Gdybyś umarła… w ogóle jak mogłaś o czymś takim pomyśleć? – Wzruszyła ramionami. – Ehhh. Gdybyś odeszła, ja odszedł bym razem z tobą. Bo jak można żyć bez czegoś, co daje nam to życie? Nie da się. – Popatrzył na nią, lecz nie mógł nic wyczytać z jej twarzy. Nie wiedział czy to przez gorączkę, czy przez coś innego.
- To czemu mi nigdy tego nie powiedziałeś? Czemu nigdy nie usłyszałam od ciebie tycz dwóch słów?
- Myślałem, że jest to dla ciebie oczywiste.
- Jak widzisz, niekoniecznie. – Spuściła wzrok. Oczywiste? Nic dla niej nie jest jasne. Tyle razy już była zapewniana o tym, że jest kochana. Ale zawsze wychodziło na to, że ją krzywdzono. Na każdym kroku pokazywano jej, że nie zasługuje na miłość, że nikt jej nie pokocha. Zawsze będzie to tylko ułuda, zawsze będzie się w tym kryć coś, co ją doprowadzi do ruin.
- Spójrz na mnie. – Chwycił ją delikatnie za brodę i uniósł do góry. Drugą ręką sięgną po jej dłoń i splótł jej palce ze swoimi. – Kocham cię i chcę, żeby to było dla ciebie jasne i oczywiste. Nie mówię ci tego, bo dla mnie to tylko puste słowa. Liczą się czyny. Jeśli tego nie odczuwasz, to bardzo cię przepraszam.
- Nie… - odchrząknęła – Powinnam wiedzieć. Tylko… - urwała.
- Tylko co? Chodzi o Huberta i innych pseudo przedstawicieli męskiej rasy? – Odpowiedziała mu głucha cisza. – Nie zadręczaj się tak. Agata! Oni nie byli warci ciebie. Uwierz w to, że zasługujesz na miłość. Że są osoby, które są wstanie cię pokochać. Jedną z tych osób jestem ja. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Kocham cię, ale muszę mieć pewność.
- Pewność czego? Przepraszam cię, ale nie rozumiem. To kochasz mnie, ale nie jesteś pewny? – Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie. Jestem pewny tego, co do ciebie czuję. Ale chciałbym to samo usłyszeć od ciebie. Wiem, że ty też mnie kochasz. Pokazujesz to na każdym kroku. Widzę jak oczy ci się błyszczą, jak się uśmiechasz, kiedy się budzisz. Widzę jak mnie dotykasz. Czuję twój spokojny oddech, kiedy przy mnie zasypiasz. Czuję, jak pozwalasz mi się tobą opiekować. Stąd wiem, że ty też mnie kochasz. Ale chcę być pewny, że ty się nie boisz tego przyznać. Że sama przed sobą jesteś wstanie to wyjawić. Wiem, że nie jesteś gotowa. Dlatego czekam i poczekam jeszcze długo, ile będzie trzeba. - Usłyszeli ciche pikanie termometru. Przybysz spojrzała na mały wyświetlacz, by odczytać widniejące tam cyferki.
- 38,7 stopni. To fajnie nasz urlop się zaczyna. – Odłożyła podłużny przedmiot na szafkę stojącą koło kanapy. – Sorry.
- Powinienem teraz powiedzieć „A nie mówiłem”! Przykryj się. Przyniosę ci drugi koc i zrobię jeszcze jedną herbatę. Lekarz zaraz będzie. – Po pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania do drzwi. Dębski podszedł do nich, otworzył je i wpuścił lekarza. Siwy, średniego wzrostu mężczyzna wszedł do środka. Straszy pan, o czole myślą rozciętym, stał na środku saloniku. Wydawał się być łagodny.
- Dobry wieczór! Doktor habilitowany Bogumił Zawadzki. – Podał rękę mecenasowi. – Co się dzieje?
- Już mówię... – zaczął, lecz Przybysz mu przerwała.
- Daj spokój, potrafię powiedzieć lekarzowi co mi jest. – Podciągnęła się na łóżku i poprawiła koc.
- Słucham w takim razie. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Mam prośbę do pana. – Zwrócił się do Marka. – Czy na czas badania, mógłby pan przejść do innego pomieszczenia? Chciałbym w spokoju zbadać pacjentkę.
- Naturalnie. – Odparł i wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi. Po piętnastu minutach usłyszał głos lekarza.
- Może pan przyjść.
- Więc co jej dolega? To coś poważnego?
- To zwykłe przeziębienie. Panią Agatę musiało gdzieś przewiać – Dębski popatrzył na nią wzrokiem mówiącym „skałki”. Przewróciła oczami. Zawadzki podał mecenasowi receptę. – To są leki, które pańska narzeczona powinna przyjąć. To po pierwsze. Po drugie, niech jak najszybciej wskakuje do łóżka, pod ciepłą pierzynę. I po trzecie, najważniejsze – zwrócił się do Przybysz – po powrocie do domu, proszę pójść do ginekologa. Mam pewne podejrzenia, że niektóre objawy pani złego samopoczucia, mogą być po prostu skutkami wczesnego etapu ciąży. Dlatego też nie zapisywałem silnych leków. – Uśmiechnął się do nich. Pożegnał się i wyszedł. Marek był jak osłupiały. Nie zauważył, gdy Agata zniknęła z salonu. Ocucił go dopiero dźwięk zatrzaskujących się drzwi łazienki. Poszedł do niej.
- Ej co się dzieje? – Zapytał. W jego głosie słychać było troskę.
- Wyjdź, proszę! Chcę być sama. – Nie widział jej twarzy, ale po tonie wypowiedzi mógł stwierdzić, że płacze. Podszedł do niej.
- Dobrze, ale wstań z tej zimnej podłogi i idź się połóż do łóżka. Jesteś chora. – Nie ruszyła się. Widząc, że go nie słucha, wstał i poszedł do pokoju. Przyszedł, trzymając w rękach kołdrę. Opatulił nią panią mecenas i usiadł obok. Milczał. Chciał by mu wytłumaczyła, dlaczego zawsze, kiedy mowa o dziecku, ona nagle ucieka lub zmienia temat. Przecież od tego, kiedy poroniła minęło tyle czasu. Nie rozmawiali o tym, a może powinni? Może powinni wyjaśnić sobie wszystko. Całe to zamieszanie. Przecież nie można tego tak zostawić. Kiedyś ta rozmowa musi się odbyć.
- Właściwie to nigdy mi nie powiedziałaś co wtedy czułaś. – Zaczął niepewnie. Nie wiedział czy czasem się nie wycofa.
- Co czułam kiedy? – w jej głosie rozbrzmiewała pustka. Radość umarła, żal mieszał się z pamięcią czasu.
- Nie, źle to ująłem… - nabrał głośno powietrze – dlaczego, kiedy mowa o dziecku, ty zawsze uciekasz, wyłączasz się. Nie uważasz, że powinniśmy szczerze porozmawiać, o tym, o naszym dziecku. O tym… - zmieszał się, nie chciał jej urazić, ale jak to się mówi, kości zostały rzucone – o tym, że je straciliśmy?
- Jeszcze raz ci się pytam… Co chcesz usłyszeć? – Po polikach spłynęły, już kolejne tego dnia, łzy. – Nie było cię, kiedy dowiedziałam się o ciąży. Był to dla mnie szok. Czułam, że w tym momencie moje życie zacznie się zmieniać. Ale z dnia na dzień coraz bardziej rozumiałam, że pragnę tego. Pragnę by to dziecko się narodziło. Z każdym dniem coraz bardziej je kochałam. Chciałam ci o tym wszystkim powiedzieć. – Odwróciła twarz w stronę Marka. Jego wzrok był pełen pytań, żalu. Ale widziała jak na nią patrzył. Wiedziała, że w tym momencie, mimo tego smutku i bolesnych wspomnień, patrzy na nią z miłością. – Chciałam byś wiedział. Ale ty… Ciebie nie było. Za to była Ewa. Byłeś z nią. Wtedy zrozumiałam, że powiedzenie Ci, że zostaniesz ojcem, byłoby jak jakiś szantaż. Nie chciałam litości. Byłbyś wtedy ze mną? Odszedłbyś, zerwał kontakty. Tak wtedy czułam… - przetarła wierzchem dłoni poliki. A on siedział, milczał i jej słuchał. – Ale miałam nadzieję. Marek rozumiesz?... Kiedy trafiłam do szpitala, kiedy powiedzieli mi, że poroniłam, że tego dziecka już nie ma. To mój świat i ta nadzieja na nowo runęły. Nie było ich. Zaczęłam analizować, rozmyślać, układać sobie wszystko. Zawsze dochodziłam do jednej odpowiedzi. „To twoja wina! Gdybyś powiedziała, gdybyś mniej pracowała, gdybyś…” i tak w nieskończoność. Od tego dnia, kiedy tylko widzę jakieś dziecko, lub jest o nim mowa… To powracają te myśli. Obwiniam się za to, że go tu teraz z nami nie ma. Gdybym była rozsądniejsza. – Ukryła twarz w dłoniach. Dębski przysnął się do niej, objął ją i zamknął w szczelnym uścisku. Głowę schowała w jego szyi. Poprawił jej kołdrę. – Pewnie by teraz z nami było. Uśmiechałoby się. Miałoby twoje oczy… A teraz! A teraz to wszystko może się powtórzyć! Zrozum, ja tego nie chcę, nie dam rady. Nie dam rady przez to wszystko przechodzić jeszcze raz! Boję się! Tak cholernie się boję.
- Agata proszę! – Ucałował ją w czubek głowy. – Nie obwiniaj się. Błagam. To nie twoja wina. Powinienem wtedy być przy tobie… Ale nie wiedziałem – ostatnie słowa wypowiedział prawie bezgłośnie. – Ale teraz jestem. Obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy. Przepraszam cię. Za wszystko. Już nigdy więcej nie chcę cię ranić. Nigdy nikogo nie kochałem tak bardzo, jak ciebie.
- Ja nie chcę litości. Nie chcę cierpieć. Boję się. – Nie płakała. Nie miała jak, nie mogła. Czuła, że żal i obawa rozdzierają ją od środka. Ale żadna łza nie wypłynęła z jej wnętrza. Nie miała już na to sił. Narastająca gorączka pokonywała ją, obdzierała z ostatków mocy.
- Spójrz na mnie! – Powiedział stanowczo i objął dłońmi jej twarz. Czuł pod palcami palący, piekący żar. Nie zwracał na to uwagi. – Nie związałbym się z tobą, jeśli niemiałbym pewności i nie wierzyłbym, że jest to więź do końca życia i na zawsze. Nie pozwolę byś kolejny raz cierpiała. Nie stracisz drugi raz dziecka. My go nie stracimy. Rozumiesz? Nie pozwolę. – Była wycieńczona. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Okrył szczelniej kołdrą i położył się koło niej. Wyszeptał jej tylko do ucha. – Będę walczył o naszą miłość, o swoje marzenia, o nasze dziecko. Kocham cię, jak nigdy nikogo nie kochałem. Nie poddam się. Zawsze będę przy tobie, przy was! – Ustami delikatnie musnął jej szyję, zasnęła.