poniedziałek, 5 stycznia 2015

Życie jak domek z kart cz. 3 i 4



„Życie, jak domek z kart” cz.3

Kochanie, ja będę Cię kochał
aż będziemy siedemdziesięciolatkami 
Kochanie, moje serce może upaść tak mocno
Jak dwudziestotrzylatka

Myślę o tym, jak ludzie zakochują się tajemniczymi sposobami
Może tylko przez dotyk dłoni
Ja, ja, zakochuję się w Tobie każdego dnia
I po prostu chcę ci powiedzieć że jestem

Więc skarbie teraz
Weź mnie w swoje kochające ramiona
Pocałuj mnie w świetle tysiąca gwiazd
Połóż swoją głowę na moim bijącym sercu
Myślę na głos
Może znaleźliśmy miłość właśnie tu gdzie jesteśmy

Kiedy moje włosy odejdą i moja pamięć zblednie
A tłumy nie będą pamiętać mojego imienia
Kiedy moje dłonie nie będą grać na strunach w ten sam sposób
Wiem że wciąż będziesz mnie tak samo kochać         

Obudził go przyjemny chłód poranka. Chciał się podnieść ale coś ciążyło mu na ramieniu. Drobna, pogrążona w śnie, mecenas Przybysz spała wtulona w niego. Nie chcąc jej budzić, delikatnie wysunął rękę spod jej głowy. Przekręcił się na bok, by móc oglądać w pełnej okazałości jego śpiącą kobietę. Jego? Czy ona jest jego? Czy odważyła mu się na nowo zaufać? Tyle razy ranili siebie nawzajem, że nikt normalny nie próbowałby ratować tego tonącego statku. Zależy mu na tej kobiecie, tak cholernie zależy. Nie chce jej po raz kolejny stracić. On ją kocha, wie o tym doskonale. A Agata? Czy ona też go darzy tym, co ludzie nazywają miłością? Nie wypowiedziała tego głośno, ale… Czy gdyby tak nie było, leżałby teraz koło niej i patrzył, jak waleczna pani adwokat na ten jeden moment ukazuje swoją kruchość? Ona, na co dzień lew, broniący praw i wolności potrzebujących tego ludzi, teraz pogrążona we śnie, bezbronna jak dziecko, w całości oddana jemu. Delikatnie pogładził ją po poliku i założył niesforny kosmyk za ucho. Poruszyła się. Szybko odciągną rękę. Jej drobne ciałko wydawało się być jak z porcelany, które przy najmniejszym dotyku się tłucze. Otworzyła oczy, ukazując przy tym ich morski błękit. Kącik jej ust jakby drgną i lekko uniósł się ku górze.
- Co się tak gapisz? – na te słowa oczy mu się zaświeciły, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- To już nie wolno, z rana, podziwiać najpiękniejszej kobiety na świecie?
- Hahaha no dobry żart, kolejny proszę – przewróciła oczami.
- Żart? O co mnie pani adwokat oskarża, ja zawsze jestem śmiertelnie poważny. To chyba nic złego, że prawię komplementy mojej kobiecie? – rzuciła w niego poduszką
- Twojej? A czy ja mam gdzieś metkę z napisem „Własność Marka Dębskiego”? – skrzyżowała ręce na piersi. Marek pokręcił przecząco głową, przysunął się do niej, chwycił za nadgarstki i pociągnął za nie.
- Nie denerwuj mnie. – Położył na ramionach jej ręce, jedną dłoń wsuną pod koszulę i przyciągną ją do siebie, zatapiając przy tym usta w jej malinowych wargach. – Ale szybko możemy to zmienić – poczuła jego zawadiacki uśmiech na swoich ustach i uderzyła go ręką w klatkę. On podniósł ją lekko i położył na łóżko, w jednej chwili znalazła pod nim. Chwycił jej nadgarstki i uniósł ręce nad jej głowę, obezwładniając ją całkowicie. Językiem rozchylił jej usta i wpił się w nie zachłannie. Z każdym momentem pogłębiając pocałunek mocniej i mocniej. Próbowała się wydostać, wierciła się, wyrywała ręce z jego żelaznego uścisku. Daremny trud. On napierał na nią biodrami, uniemożliwiając jakąkolwiek próbę wydostania się. Agata nie mając sił, aby dalej mu się opierać, uległa. Puścił jej nadgarstki. Jedną ręką chwycił koszulę, drugą zaś skierował ku pośladkom. Jednym zgrabnym ruchem ściągnął z niej jedyne okrycie i zaczął całować jej szyję, drażniąc ją przy tym zarostem. Przybysz, jakby wyrwana z cudownego snu krzyknęła.
- Cholera! Rozprawa! Spóźnię się! – Dębski, jak ukłuty szpilą, odsuną się od niej. – Która godzina?
- Wpół do dziewiątej. Spokojnie, zdążysz. – uśmiechnął się leniwie. Wplótł rękę w jej włosy i zbliżył usta do jej ust. Ona odsunęła głowę i natychmiast wstała. – Co? O co ci chodzi? Znowu mam wyjść?
- Nie Marek. Za szybko to… Nie nic. Spieszę się. Dokończymy to kiedy indziej. – podniosła z podłogi wcześniej rzuconą przez Marka koszulę i poszła do łazienki.

***
            Warszawskie godziny popołudniowe, kocha to. Uwielbia wracać do domu w godzinach szczytu. Jest jednak szczęście w nieszczęściu, rozprawa wygrana, żadnych umówionych klientów i możliwość długiej kąpieli. Zielone, no nareszcie. Ruszyła. Sprawnie przemierzała kolejne odcinki drogi powrotnej. Jednak w jej głowie ciągle siedziało poranne wydarzenie. Czemu tak nagle odsunęła głowę i wstała? Przecież miała czas, zdążyłaby. Czego się bała? Rozczarowania? Że będzie to znowu układ bez zobowiązań? Przecież powiedział jej, że ją kocha. Czego ona jeszcze oczekuje? Że przysięgnie jej, że nie zrani, że nie wydarzy się to co ostatnio? Też jest człowiekiem i jak każdy, może popełniać błędy. Czy może jednak, to ona, boi się zranić jego duszę? Boi się tego, że nie wie co czuje? Ale ona wie. Kocha go. Zależy jej na nim. Już raz go straciła, nie chce przechodzić przez to raz jeszcze… Dojechała na miejsce, wyłączyła silnik, wyjęła kluczyki ze stacyjki ale nie wyszła z samochodu. Tkwiła w miejscu, zapatrzona w okna swojego mieszkania. O co jej chodzi? Sama siebie nie może zrozumieć. Jakaś jej część broni się przed TYM. Broni się przed miłością. Jakaś jej część boi się zaufać i zawierzyć mu. Serce mówi próbuj, ciało pożąda jego dotyku, usta pragną pocałunków, oczy tęsknią za jego tęczówkami, ale jest ta blokada. Ta cholerna blokada, która nie pozwala postawić tego jednego kroku w przód. Zamknęła oczy, zacisnęła pięść i wyszła z samochodu, trzaskając drzwiami. Weszła do mieszkania, rzuciła torbę z aktami na szafkę, powiesiła niedbale płaszcz na wieszaku i skierowała swoje kroki w stronę łazienki.

***
Wielu rzeczy o mnie nie wiesz
Może kiedyś Ci opowiem 
A teraz nie chcę więcej pytań 
Miłość musi być cierpliwa

Jesteś jak sen o spadaniu
Jeden Twój gest i uśmiecham się
Jesteś jak zwykle za późno
Zepsułeś mi dzień, 
I wciąż kocham Cię
Jesteś nie w moim typie 
Lecz tylko Ty umiesz ze mną żyć
Jesteś tym wszystkim co zawsze mi chodzi po głowie, czego brakuje mi

***
            Ciepłe krople wody obywały jej ciało. Woda wdzierała się do lekko rozchylonych ust. Cały pył niedomówień i rozterek spłynął z niej. Oczyściła swoje myśli. Niepewność wywiesiła flagę w geście poddania. Ona go potrzebuje, jest jej tlenem. Jest jak lek, którego zażywanie wprawia w absolutny błogostan. Nie umie żyć z mężczyzną, nie miała się gdzie tego nauczyć, bo życie tylko z ojcem wygląda zupełnie inaczej. Żyć z NIM będzie ciężko, ale bez niego już nie wyobraża sobie swojego intymnego, zamkniętego i poplątanego życia. Tylko przy nim jest w pełni sobą, nie zakłada kostiumu twardej mecenas. Kocha tego mężczyznę. Boi się wszystkiego, co idzie w parze z miłością, ale go kocha. Nie potrafi o nim nie myśleć. Jest trudny, ale jego oczy zdradzają wszystkie jego skrywane tajemnice. To ona musi rozbić swoją skorupę samotności i pozwolić, by zamieszkała w nim druga równie skomplikowana osoba. Tylko tak, będzie w stanie nie bać się miłości.

Zakręciła kurki, pozwoliła ostatnim kroplom wody spaść na jej ciało i wyszła spod prysznica. Zawinęła włosy w jeden ręcznik, a drugim delikatnie zaczęła osuszać ciało. Kątem oka dostrzegła leżącą na pralce koszule, którą przyniosła tu rano. Uśmiechnęła się pod nosem. Po zmyciu z siebie ciężaru dnia, była skłonna przyznać się do głupiego i bezsensownego, porannego zachowania. Nie ma się czego bać. Mimo, że blokada cały czas w niej tkwi, to jest mały otwór, pozwalający przedostać się nadziei. Wytarła ciało do końca, owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki, kierując się do szafy po świeżą bieliznę i koszulkę. Ubrała się i rozwinęła włosy, pozwalając im na swobodne opadnięcie na ramiona. Przypomniała sobie, że Dębski miał do niej przyjechać zaraz po pracy. Nagle po mieszkaniu rozbiegł się dźwięk dzwonka do drzwi. Z nadzieją, że to właśnie on stoi za nimi, otworzyła je.
- Cześć Agat… - okazała się to być Dorota. Zlustrowała ją całą – aa… przepraszam, przeszkadzam? Czekasz na kogoś? – zaśmiała się, widząc przyjaciółkę wpół rozebraną.
- Tak, no! Na świętego Mikołaja. – Przewróciła oczami. – Co tutaj robisz? Nie miałaś wrócić do Warszawy za tydzień?
- Po pierwsze. Wpuścisz mnie do środka? – Gawron pokręciła z dezaprobatą  głową. Przybysz, jakby lekko speszona głupim nietaktem, odsunęła się od drzwi i wpuściła ją do mieszkania. – Dziękuję. Po drugie. Nie odbierasz ode mnie telefonów, już się przestraszyła, że coś ci się stało.
- Przepraszam, kąpałam się – wzruszyła ramionami – i musiałam się słyszeć telefonu.
- Cały dzień? Agata, ja wydzwaniam do Ciebie od samego rana. Co się dzieje?
- Nie, nic. Wiesz jak to jest, sąd, kancelaria, sąd. Urwanie głowy. Napijesz się czegoś?
- Przecież widzę, że coś jest na rzeczy – spojrzała z politowaniem na Przybysz. Agata machnęła ręką i weszła do kuchni. – A napiję się wina. Powiem ci, że mam już tego wszystkiego dość. Załatwianie tych papierów – ściągnęła płaszcz, buty i weszła do salonu – to cyrk na kółkach. Proszę Cię, jak następnym razem przyjdzie mi do głowy zostanie sędzią, to walnij mnie porządnie w głowę. – Zwróciła się do wchodzącej do pokoju przyjaciółki. Mecenas postawiła na stole wino i dwa kieliszki, i na potwierdzenie słów rudowłosej kobiety, uśmiechnęła się.
- Okej. Tylko powiedz mi, czy mam cię ogłuszyć butelką, czy może raczej czymś cięższym?
- Wariatka! – Rzuciła poduszką w Przybysz, która nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Dobra. Opowiadaj lepiej, co u chłopaków. – Nalała wino do kieliszków, wzięła swój, wstała od stołu i podeszła do okna. Słuchała opowieści Doroty, jednak bardziej skupiała się na samochodach, przejeżdżających koło jej kamienicy. Wypatrywała z nadzieją srebrnego Jeepa. Gdzie on jest? Przecież już dawno tu miał być. Spojrzała na zegarek. Ostatnią rozprawę miał godzinę temu. Napisał, że przyjedzie do niej zaraz po pracy. Może zrezygnował, stwierdził, że nie ma sensu, po tym jak ona się rano zachowywała? Jeden samochód, drugi, trzeci, kolejny. A nigdzie nie ma śladu jego auta. Upiła łyk wina, zatracając się w zapadający warszawski zmrok. Z zamyślenia wyrwał ją głos Gawron.
- Halo! Ziemia do pani mecenas! Słuchasz mnie w ogóle?
- Tak, tak. Przepraszam, zamyśliłam się. – Ostatni raz spojrzała na ulicę, w nadziei, że może jednak przyjechał, ale pustki, żadnego auta.
- Kochanie, co się dzieje? Czekasz na niego, byliście umówieni?
- Słucham? Na kogo? – popatrzyła na nią pytająco.
- Na Marka, a nie? - Super, inkwizycja Dorota Gawron przejrzała ją. – Przecież wiem, że byliście razem. Sama mówiłaś, że nie chciałaś, żeby odchodził. Widzę, że jesteś nieobecna duchem. – Uśmiechnęła się dobrotliwie do Agaty. – Może coś go zatrzymało, nie pomyślałaś o tym? Proszę cię, nie zakładaj z góry najgorszego.
- Co? Nie, to nie chodzi o Marka, – kłamała – tak tylko. Ciężki dzień.
- Taaa. Jeśli nie chodzi o Dębskiego, to ja królowa angielska jestem. Skarbie, mnie nie oszukasz.
- Dobra, nawet jeśli chodzi o niego, to co? – Wstała energicznie z kanapy i podeszła do okna. – Miał być, a go nie ma. Już nie pierwszy raz zawodzi. To tylko facet. Będzie inny. – Nie będzie innego. Dobrze to wiedziała. Musiała też przyznać racje rudowłosej. Ale to był właśnie ten strach. Strach, przez który ona wkłada na siebie maskę zimnej, stonowanej i obojętnej kobiety. Czemu przed samą sobą potrafi się przyznać, że go kocha, że jest dla niej cholernie ważny. A kiedy przychodzi co do czego, to ucieka i chowa się w swoją samotnię. Może nie jest gotowa, by na poważnie budować tę relację damsko-męską? Nie. Jest gotowa. Nie chce relacji bez zobowiązań. Ona nic nie daje. Opiera się tylko na seksie. A przecież w miłości nie to jest ważne. Ona pragnie tego wszystkiego, przed czym przez całe lata uciekała. Ale boi się, że znowu będzie musiała stawić czoła rozstaniu i zranieniom. Czyli jednak dalej brak jej ufności.
- Ehhh. Wiesz, że gadasz bzdury. Nie myśl o tym tyle, nie przyjechałam do Ciebie po to, abyś mi tu popadała w depresję. – podeszła do Przybysz, przytuliła ją. Przyjaźniły się tyle lat i wiedziała, że to tylko przebranie, wiedziała, że Agata wbrew pozorom to osoba o kruchej nadziei i pełna lęku. Otarła łzy spływające po jej polikach. W tym momencie, do uszu kobiet, dobiegło pukanie. Mecenas puściła Dorotę, przetarła twarz dłońmi i poszła otworzyć drzwi.

END…



„Życie, jak domek z kart” cz. 4

Och, moja słodka udręko.
Po co z tobą walczyć, ty znów powracasz.
Jestem tylko istotą bez znaczenia.
Bez niego jestem trochę zagubiona.
Błąkam się samotnie w metrze.
Ostatni taniec
By zapomnieć o mym wielkim cierpieniu.
Chcę uciec, aby wszystko zaczęło się od nowa.
Och, moja słodka udręko.

Poruszam niebo, dzień, noc.
Tańczę z wiatrem, z deszczem.
Trochę miłości, szczypta miodu.
I tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę.
Pośród zgiełku biegnę i boję się.
Czy to moja kolej?
Nadchodzi ból...
W całym Paryżu zatracam się
I lecę, lecę, lecę, lecę, lecę, lecę.

W tej słodkiej udręce,
Której obelgi wszystkie zapłaciłam 
Posłuchaj, jak ogromne jest me serce.
Jestem dzieckiem świata.

Poruszam niebem, dniem, nocą .
Tańczę z wiatrem, z deszczem.
Trochę miłości, szczypta miodu.
I tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę, tańczę.
Pośród zgiełku biegnę i boję się.
Czy to moja kolej?
Oto nadchodzi ból.
W całym Paryżu, zatracam się
I lecę, lecę, lecę, lecę, lecę, lecę.
Indila - Dernière Danse


Otworzyła niechętnie drzwi. Ujrzała go i jego przepraszający wzrok, błagający o wybaczenie. Miała wrażenie, że bicie jej serca słychać w całej kamienicy, oczy miała zaszklone, a dłonie jej drżały. Jego maślane oczy przeszywały jej serce na wylot, sprawiając przy tym ogromny ból. Spuściła głowę, odsunęła się i gestem ręki zaprosiła go do środka.
            - Agata, najmocniej cię przepraszam. – jego głos był przepełniony żalem. Niepewnie wszedł do mieszkania. Chwycił jej podbródek, by ta spojrzała na niego, jednak ona odwróciła głowę. Dostrzegł, że o ścianę opiera się Dorota. Podniósł dłoń w geście przywitania się. Gawron pokręciła tylko z dezaprobatą głową i rzuciła mu mordercze spojrzenie. Wzięła swój płaszcz i zwróciła się do Przybysz.
            - Ja już będę się zbierać. Trzymaj się. – Pocałowała ją na pożegnanie w policzek i  wyszła, trzaskając drzwiami.
            - Przepraszam cię. – Podszedł do niej, chwycił jej dłoń, kciukiem gładząc ją po knykciach. – Popatrz na mnie, proszę! – Palcami pogładził jej policzek, pod opuszkami palców czuł jej łzy. Podniosła oczy na niego, oczy pełne pytań, smutku, bezsilności. – Wiem, miałem być wcześniej, zaraz po tym, jak rozprawa się zakończyła. Czerska do mnie zadzwoniła, że muszę natychmiast przyjechać do kancelarii, że to pilne.
            - Wiesz, co to jest telefon? – Zapytała lekko chrypiącym i przygaszonym głosem. – To takie urządzenie, z którego dzwoni się do różnych ludzi, żeby ich poinformować, na przykład, że się spóźnią albo coś! – wyrwała dłoń, którą trzymał i podeszła do stołu, zabierając z niego kieliszki i wino. Weszła do kuchni, włożyła je do zlewu i oparła się o niego, przymykając na moment oczy. Wiedziała, że nie powinna tak od razu go atakować, że nie powinna się aż tak tym wszystkim przejmować, sama siebie nie poznawała.
            - Masz rację, - usłyszała za sobą jego głos, odwróciła się, stał oparty o framugę – mogłem zadzwonić, przepraszam. Nie pomyślałem o tym, chciałem tylko jak najszybciej załatwić sprawy w kancelarii. – Podszedł to niej, chwycił ją w talii i przyciągnął do siebie. Stykali się czołami, Przybysz cała drżała, miała przymknięte powieki. W tym momencie była tak bardzo na niego wściekła, a zarazem dziękowała Bogu, że jest przy niej. Czemu nie zadzwonił, czemu tak długo go nie było. Czemu ma wrażenie, że wszystko w jego życiu jest ważniejsze od niej. Ma wrażenie, że nie jest z nią do końca szczery. – Proszę cię, odezwij się do mnie. – Odsunęła się i jednym krokiem mijając go, udała się do salonu. – Agata! Nie zbywaj mnie milczeniem. Przecież każdemu może się zdarzyć zapomnieć, prawda. – Był coraz bardziej poirytowany. Nie wiedział o co jej chodzi.
            - Tak… No, wiadomo, że każdemu. – Podeszła do okna. Warszawę spowił już dawno mrok. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze samochody. Czuła, że coś jest nie tak. Chciała mu wierzyć, ale coś ją hamowało. – Nie twórz problemu tak, gdzie go niema. Nie doszukuj się niepotrzebnych rzeczy. Po co miałby cię okłamywać, jaki miałby w tym cel. Zluzuj trochę. To też człowiek. – Racjonalne myślenie dawało o sobie znać. Może faktycznie, tworzy sobie jakieś wyimaginowane problemy i niepotrzebnie się zamartwia. Poczuła jego ciepły oddech na karku. Stał przy niej bardzo blisko, jedną ręką gładził ją po ramieniu, drugą zaś, trzymał ją w tali.
            - Czyli jednak pani mecenas na mnie zależy. – Szepnął jej do ucha, po czym dostał kuksańca w bok. – No ej. Za co to? Ja tylko stwierdzam fakt. Gdyby tak nie było, nie martwiłabyś się o mnie. – Wymruczał, drażniąc przy tym zarostem jej policzek. Odwróciła się przodem do niego i zbliżyła twarz. Jedną rękę wsunęła pod koszulę, drugą zaś położyła na barku, by móc smyrać go po karku. Zbliżyła usta do jego ust, palcem jednej dłoni przejeżdżając po umięśnionym torsie. Ich wargi dzieliły milimetry. Nagle na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, a ona sama się zaśmiała. Odsunęła się od niego i zgrabnym krokiem go wyminęła, zostawiając go w totalnym osłupieniu.
            - Nie tym razem Mareczku. Na to, to trzeba sobie zasłużyć, mój drogi. A to była kara – zaśmiała się. Dębski w dwóch krokach znalazł się przy niej, chwycił za nadgarstek, obrócił w swoją stronę i naparł swoim ciałem na jej, przygważdżając ją tym samym do ściany.
            - Boże! Kobieto, nie prowokuj i nie skazuj mnie na takie tortury. – Zatopił się w jej malinowych ustach, jedną rękę wplatając we włosy. Biodrami przyciskał ją do ściany, obie jej dłonie trzymając w górze, w żelaznym uścisku. Językiem delikatnie rozchylił jej wargi, dając tym samych możliwość na pogłębienie pocałunku. Agata nieśmiało dołącza do niego, oddając każdy, kolejny, namiętny pocałunek. Ich języki były teraz splątane w cudownym, powolnym, erotycznym tańcu. Uniósł jej brodę lekko w górę, unieruchamiając ją przy tym całkowicie. Próbę jakiejkolwiek ucieczki udaremniały jej jego napierające biodra. Czuła na swoim brzuchu, jego nabrzmiewającą erekcję. Mimowolnie podniosła nogę i zaczepiła ją o jego biodro. Jego ręka, w tym momencie, znalazła się na jej biodrze, przesuwając się w stronę pośladków. Przybysz wykorzystując, że jej ręce nie trzyma już stalowy zacisk, wsunęła pod jego koszulę, muskając przy tym delikatnie jego plecy. Dębski złapał ją za tyłek i lekko podniósł, usadawiając ją tym samym na swoich biodrach. Trzymając ją na rękach, kroki skierował w stronę łózka, nie przerywając namiętnego i pożądliwego tańca pocałunków. Delikatnie położył ją na łóżku, na moment odrywając się od niej. Wisząc nad nią, wpatrywał się w jej oczy przepełnione pożądaniem, które wręcz świeciło się w nich złotymi iskrami. Jej usta nabrzmiałe i teraz purpurowe hipnotyzowały go, kusiły jeszcze bardziej niż zwykle. Widział jej nieme błaganie, o zakończenie tych tortur. Widział jak rozsadza ją pożądanie. Agata przewróciła oczami, złapała go za krawat i przyciągnęła do siebie, zatapiając się w jego rozpalonych, gorączkowych wargach. Poczuła jego ręce na ramionach, wędrujące w kierunku piersi. Powoli, z namaszczeniem odpinał kolejno guziki jej bluzki. Wiedział, że drażni ją tym. Zsunął z ramion Przybysz rozpiętą koszulę, pocałunkami schodząc coraz niżej. Jego zarost drażnił jej delikatne ciało, w tym momencie wbiła mu paznokcie w plecy, pozostawiając na nich krwawe ślady. Rozpiął jej spodnie i jednym ruchem je ściągnął. W tym czasie Agata rozwiązała krawat i rozpięła jego koszulę, rzucając je gdzieś za łóżko. Dębski całując jej szyję, ręką gładził jej płaski brzuch, by zaraz chwycić ją za pośladek. Ona w ułamku sekundy odpięła pasek od jego spodni, rozpięła rozporek i zsunęła je z jego bioder. Odrywając swoje wargi od jej ust, chwycił za kostki i rozsunął jej nogi. Zaczynał pomału całować wewnętrzną stronę jej ud i dalej, kierując się ku górze. Dotarł do cienkiego, koronkowego materiału jej majtek. Palce wślizgnął pod nie i jednym ruchem pozbył się ich. Nie przerywając pieszczot, dotarł ustami do jej szyi. Opuszkami palców smyrał jej nagie ciało. Obie dłonie położył na jej piersiach i delikatnie ścisnął. Jęknęła z podniecenia. Znowu poczuł, jak mecenas wbija mu paznokcie w kark. Rozpaleni pożądaniem, tęsknotą, pragnęli siebie jeszcze mocniej. Musnął lekko jej szyję, po czym zatopił się, w jej rozgorączkowanych wargach. Ich języki na nowo zaczęły zatracać się w tym tanecznym szale. Chcieli, by ta chwila trwała wiecznie. W tym momencie byli tylko oni, cały świat się nie liczył. Nadzy, obdarci z masek i lęków dnia codziennego zapominali o tym, co ich otacza, zapominali o problemach. Teraz połączeni, stanowili jedno, stanowili całość. On w niej, ona nim wypełniona. Chcieli zapisać w kartach pamięci każdy ruch, pocałunek. Rozpaleni, coraz ciężej oddychali, nierówno, płytko. Ich serca biły w zatrważająco szybkim tempie. Zaczynało brakować im tchu. Nagle poczuli, że są już na krawędzi, że dłużej już się nie powstrzymają. Zaczęli spadać, rozsypywać się na milion małych kawałków, po ich ciałach rozlała się cudowna fala rozkoszy, ogarnął ich błogostan. Opadł na nią. Ich oddechy stopniowo powracały do normy. Czuł na szyi jej uśmiech. W tym momencie byli sami dla siebie, byli najszczęśliwsi na ziemi. Położył się koło niej, wierzchem palców gładził jej policzek. Założył niesforny kosmyk za ucho i pocałował w kącik ust. Przyciągnął ją do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku, a twarz chowając w jej włosach.
            - Przepraszam cię. Za wszystko. Byłem idiotą. – Wyszeptał jej do ucha. – Już nigdy nie chcę cię krzywdzić.

***
Czy mi to kiedyś wybaczysz?
Działałem tak nieporadnie. 
Czy to dla Ciebie coś znaczy 
Że kocham Cię jak Irlandię? 

A Ty się temu nie dziwisz, 
Wiesz dobrze, co byłoby dalej, 
Jak byśmy byli szczęśliwi, 
Gdybym nie kochał Cię wcale

            Obudziła się, jak tylko promyki słońca dotknęły jej powiek. Otworzyła oczy, chcąc popatrzeć na mężczyznę, którego tak pokrętnie kochała. Nie było go. Mogła się tego domyślić. Znowu seks bez zobowiązań. Powinna się przyzwyczaić, że każda ekscytująca noc kończyła się kolejną, nową raną. Że słowa, wypowiedziane w jej kierunku są zwykłą ułudą. Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwi. Z łazienki wyszedł on. Ręcznik swobodnie zwisał mu z bioder, a na klatce piersiowej widać było jeszcze pojedyncze kropelki wody. Uśmiechnęła się w duchu, że się myliła. „Jak zawsze przesadzasz” pomyślała.
            - Nie pożeraj mnie tym wzrokiem tak – pokazał perliście białe zęby w szerokim uśmiechu – chyba nie chcesz się spóźnić do pracy, prawda? – Złożył na jej ustach soczysty pocałunek.
            - Pfff. Myślisz, że nie jestem w stanie ci się oprzeć? – stłumione pocałunkiem słowa zniknęły gdzieś, we wnętrzu jego ust. Jakby w odpowiedzi uszczypnął ją w tyłek. – Ała! – Walnęła go w klatkę piersiową i oderwała się od jego warg. – Palant!
            - A dziękuję, staram się! – Uśmiechnął się zawadiacko i musnął Agatę w kącik ust, po czym udał się z powrotem do łazienki. Przybysz wstała z łóżka, ubrała na siebie, leżące wcześniej w kącie, spodnie i świeżą bluzkę. W tym momencie usłyszała wibracje telefonu, dochodzące ze stołu. Telefon Marka, nie będzie go ruszać, to jego własność, pomyślała. Jednak ekran się rozświetlił, a jej oczom ukazała się krótka, lecz treściwa wiadomość.

            Nadawca: Michalina
            Treść:
Dziękuję Ci za wczorajsze popołudnie, było naprawdę super.
Będzie to trzeba kiedyś powtórzyć. A mam nadzieję, że nawet za niedługo.
Ściskam M. :*

Czyli jednak miała słuszność, wczoraj, kiedy zdawało jej się, że coś nie gra. To nie była pilna sprawa, to nie była Czerska, tylko jakaś pieprzona lafirynda. W Agacie aż się gotowało, złość mieszała się ze smutkiem, żal ze świadomością, że kolejny raz ją zranił. To nie może być prawda, a tak ją zapewniał. Przepraszał. Mówił, że już nie zrani. Hamulec w niej pękł, po polikach popłynęły jej gorzkie łzy. W tej samej chwili, z łazienki wyszedł ubrany Dębski. Widząc zapłakaną Agatę, podszedł do niej.
            - Hej, co się dzieje? – Chwycił jej dłoń, ona ją jednak wyrwała. Podniosła głowę i z rządzą mordu w oczach zaczęła go bić pięścią w klatkę.
            - Nienawidzę cię! Tak bardzo cię nienawidzę, – krzyczała – obiecałeś mnie nie krzywdzić! Ty pieprzony dupku, mówiłeś, że mnie kochasz, że nie zostawisz nigdy więcej. Wynoś się! – Wskazała ręką drzwi. Zdezorientowany prawnik nie wiedział co jest grane.
            -  O co ci chodzi?
            - Jesteś kłamcą, pieprzonym kłamcą! Wcale nie miałeś ważnych spraw, wczoraj, w kancelarii!
            - O czym ty mówisz!
            - O czym!? Michalina! Mówi ci to coś? Byłeś z nią wczoraj! Bardzo udane popołudnie! Wynoś się!!! Rozumiesz! Wypierdalaj z mojego mieszkania, życia! Nie chcę cię już nigdy widzieć na oczy.
            - Agata, daj mi się wytłumaczyć! – Podszedł do niej, chciał ją chwycić za ręce, uspokoić, lecz ona mu się wyrwała.
            - Powiedziałam wynoś się! – Marek chciał coś powiedzieć, jednak nie dała mu dojść do słowa, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Oparła się o nie i osunęła na podłogę. W jej oczach zebrała się kolejna fala łez. Nie powstrzymywała ich, pozwoliła im płynąć. Nie mogła uwierzyć, że kolejny raz dała się nabrać na jego czułe słówka. Że po raz setny jej życie zasypane zostało w ruinach. Wstała, poszła do salonu, by wziąć swój telefon, leżący na szafce i wykręcić numer do kancelarii. Po trzech sygnałach usłyszała głos w słuchawce.
           
- Kancelaria, słucham!
            - Aniela! Odwołaj proszę wszystkich dzisiejszych klientów.
            - Coś się stało?
            - Nie, nic.
            - Na pewno?! – w jej głosie można było usłyszeć zatroskanie.
            - Tak, na pewno. Źle się czuję – wyczuwalne było jej małe zawahanie - i nie przyjdę dzisiaj do pracy… A i powiedz Bartkowi, żeby pojechał do sądu, w zastępstwie za mnie. Powiedz, że proszę.
            - Dobrze, przekażę. Agata, na pewno wszystko gra?
            - Już mówiłam, że tak. Pa – rozłączyła się i trzymając kurczowo w dłoni telefon, podeszła do okna. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Ile razy ma jeszcze przez niego cierpieć? Ile razy ma mu dawać kolejną szansę, by w końcu zrozumieć, że on się nie zmieni, że zawsze będzie ją ranił. Że ich karciany domek runie przy najmniejszym podmuchu wiatru. Nie ma już sił na to wszystko. Nagle poczuła wibracje, spojrzała na wyświetlacz „Dębski”, odrzuciła połączenie. Po chwili znowu i znowu, każde kolejne jego połączenie odrzucała. Telefon zamilkł, chyba zrezygnowany odpuścił, wiedząc, że i tak nic nie jest wstanie zrobić. Kolejny raz poczuła znajome wibracje. Chciała odrzucić połączenie, lecz w porę zauważyła, że to Dorota dzwoni.
            - Tak? – odparła ze zdziwieniem w głosie.
            - Kochanie co się dzieje? Byłam u ciebie w kancelarii, a Aniela mi mówi, że źle się czujesz i wzięłaś wolne na dzisiaj. Chora jesteś?
            - Co? Nie. Po prostu musiałam wziąć dzień urlopu, tyle. – Niepewnie odpowiedziała przyjaciółce.
            - Ty nie bierzesz wolnego od tak, musiało coś się stać. Agata? Chodzi o Marka? – Usłyszała tylko głuchą ciszę, co było dla niej jasnym potwierdzeniem. – Zbieraj się, widzimy się za piętnaście minut w kawiarni. Wszystko mi opowiesz. – Rozłączyła się. Przybysz wiedziała, że nie można dyskutować z Rudowłosą. Przemyła twarz wodą, ogarnęła się i wyszła z mieszkania.

CDN


Duśka

3 komentarze:

  1. Obstawiam ze Michalina to nie porozumienie a Agata zle zinterpretowala to ( mam taka nadzieje )
    Czekam na kolejna czesci :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Się okaże :D A może Marek faktycznie jest dupkiem? :P
      Duśka

      Usuń
  2. kiedy następna część? bo mam nadzieje że w takim momencie nie zakończysz tego opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń