czwartek, 21 maja 2015

Opowiadanie anagosik cz.4

* Chciałam podziękować każdej osobie która czyta moje opowiadanie, jest mi bardzo miło jeżeli zostawiacie po sobie jakiś ślad w postaci komentarza i za to tez serdecznie dziękuję. Mam nadzieje że nie zawiodę was tą częścią którą dedykuję dla wszystkich czytelników <3 - anagosik*
Nowy Ty nowa Ja cz.4
Przekroczyli próg salonu w którym z wieży rozbrzmiewała wesoła muzyka i usiedli przy ładnie zastawionym stole kiedy Dorota nakładała potrawę na talerze.
Pomiędzy nimi panowała niezręczna cisza, od czasu kiedy wszytko się posypało nie umieli już ze sobą normalnie rozmawiać. Dębski próbował nawiązać nić porozumienia z prawniczką jednak ona zawsze zaczynała wojnę.
Zerkali co chwilę w swoim kierunku posyłając sobie ukradkowe spojrzenia z ich oczu nie dało się nic wyczytać żadnych emocji jak by założyli żelazne maski. Agata czekająca na to jak jej przyjaciółka poda posiłek zaczęła bawić się widelcem obracając go w smukłych palcach.
- A wy co języków w buzi zapomnieliście ? - zapytała kąśliwie wychodząc z kuchni otwartej na przestrzenny salon w którym siedzieli jej przyjaciele.
Podała gościom dania stawiając przed nimi talerze z Lansanie
- Marek mógłbyś nalać wina ? - poprosiła rudowłosa
- Ja to zrobię bo zanim on się ruszy to będziemy czekać do kolejnej zimy - powiedziała Przybysz
Wzięła lezący na wyspie kuchennej korkociąg i zaczęła otwierać wino. Dębskiego bardzo zirytowała uwaga byłej wspólniczki, a po dzisiejszym dniu w którym nic mu się nie udawało miał zszargane nerwy.
- Tylko uważaj z tym winem bo tą koszule akurat lubię - powiedział złośliwie, nie miał siły na udawanie że wszytko jest ok. Nie miał ochoty już niczego naprawiać pomiędzy ich relacjami bo wiedział że brunetka i tak nie będzie tego chciała. Miał dość walczenia o jej ponowne zaufanie, o przyjaźń bo na razie nie było mowy mówić o czymś więcej. Chciał się zatopić w jej malinowych ustach dotknąć jej aksamitnego ciała. Kochał ją ale sam się do tego nie przyznawał. Od dnia kiedy ją zobaczył spodobała mu się, miała bardzo zgrabne ciało i te magnetyczne niebieskie oczy, jednak wiedział że to jest jedna z tych kobiet które uważają że są najważniejsze - wielka pani  z korporacji jeszcze ten jej narzeczony od razu wiedział że to jakiś dupek. Później gdy poznał ją bliżej zobaczył w niej człowieka, osobę która pod milionem warstw jest krucha, delikatna. Zaimponowała mu swoją siłą, determinacją była inna  niż wszystkie kobiety które spotkał, ale miała w sobie mnóstwo sprzeczności - wiedział że się bała.
Agata spojrzała przymrużonymi oczami w stronę Marka, prawnik by już nie żył gdyby wzrok Przybysz mógł zabijać. Dębski przypomniał jej początki ich znajomości - sprawa o prawa autorskie. Pamiętała ten wieczór kiedy oglądali komedie romantyczną na której on zasnął, a później akcja z winem które wylądowało na białej koszuli Dębskiego. Zrobiło jej się smutno, dlaczego to wszystko musiało się tak potoczyć ? - pytała siebie w duchu stawiając juz ostatni kieliszek napełniony różową cieczą.
Wszyscy zaczęli w ciszy jeść kolacje przygotowaną przez Gawron, jedynym dźwiękiem otaczający pomieszczenie była muzyka włączona wcześniej przez gospodynie tego domu. Dorota siedziała na białym drewnianym krześle przyglądając się całej sytuacji. Na razie nie interweniowała bo wiedziała że prawnicy lubią sobie podokuczać. Dziwiła się jak to jest kiedy 2 samotnych ludzi, których zawsze do siebie ciągnęło ( wiedziała to od początki kiedy ich zobaczyła razem) nie może być ze sobą przez swoją dumę i honor, uważała to za głupie.
Przybysz spojrzała na komodę swojej przyjaciółki na której stały zdjęcia jej rodziny. Jasiek najstarszy syn razem ze swoim młodszym bratem Filipem, uśmiechnięci zadowoleni, a w tle znajdował się ładny krajobraz stromych gór. Obok zdjęcia synów Doroty była ramka z fotografią Wojtka całującego rudowłosą. Gawron nie tylko mogła się pochwalić sukcesami zawodowymi - otworzyła w końcu własną kancelarie, ale i życiem prywatnym miała kochającego męża i trójkę wspaniałych dzieciaków. A ona ? No właśnie jej życie to praca, praca i tylko praca, czasem spotka się z Dorotą na jakieś babskie pogaduchy, w weekend jeździ do ojca i Zosi - jego drugiej żony do Bydgoszczy. Nawet Bartek miał ciekawsze życie spotykał się chyba z Justyną. Brakowało jej kogoś ... ten ktoś siedział tuż obok i jego życie było zaskakująco podobne do życia brunetki, tylko on nawet nie miał takiej osoby jaką był dla Agaty Andrzej, on był sam. Z bratem nie utrzymywał kontaktów, rodzice nie żyją nie miał także żony, narzeczonej a tym bardziej dzieci. Oboje tęskno spoglądali na siebie, ale są zbyt dumni by to pokazać.  Jej brakowało go przede wszystkim jako przyjaciela, niedawno stwierdziła to co wiedziała od dawna - nie nadaje się do związków. Jego myśli były takie same, że był by kiepskim partnerem - wielokrotnie sie o tym przekonał. Brakowało mu jej - całej, jej uśmiechu, humoru, dotyku jej ust, dotyku jej ciała. Ciekawe czy gdyby nie Hubert dalej byli by razem, trwali w tym związku bez zobowiązań związku który opierał się na sexie. Może lepiej że tak sie to skończyło ?
Dorota przerwała niezręczną ciszę                                                                                 
- Wiecie tak sobie myślałam że może...                                                    
- Dorota jeśli znowu masz ochotę mówić że byliśmy świetnym zespołem to daruj sobie - przerwał jej Dębski
- Ruda spojrzała na niego z pod byka - nie chodziło mi raczej o to że nadal byśmy mogli być przyjaciółmi, zachowywać sie jak przyjaciele - poprawiła się natychmiast
- Z nim ?! Dorota chyba nie wiesz co mówisz, taki typ jak on tylko bawi się ludźmi, to narcyz który ma w dupie innych - włączyła się Agata
Dorota spojrzała z zaskoczeniem na przyjaciółkę, nie mogła uwierzyć ze powiedziała te słowa. Marek przecież zawsze jej pomagał kiedy wpadała w kłopoty, ale i ją rozumiała że ma do niego żal, ze zawiódł ją w tym ważnym dla niej momencie.
- Lecz się na nogi co bo na głowę już za późno - odpowiedział na jej zaczepkę bo pomimo wszytko nie chciał się z nią kłócić, nie chciał wypowiedzieć kilka słów za dużo
- Powiedzonko z podstawówki poniżasz się Dębski
- I kto to mówi ? Myślisz że jak założysz tą maskę twardej pani mecenas to wszytko ci wolno i wszytko możesz mieć w gdzieś ?
- Marek ! - oburzyła się Dorota
- Nie zostaw, tacy jak on sie nigdy nie zmieniają, nie miał brać z kogo przykładu dlatego wyrósł na takiego dupka.
- Agata !
Zapadła ponownie tego wieczoru cisza, oboje myśleli nad tym co powiedzieli. Przybysz miała wyrzuty sumienia po tym co przed chwilą powiedziała. Jak zwykle za szybko mówi za wolno myśli. Nie miała prawa wciągać w ich sprawy jego nie żyjącego ojca mimo, że nie powiedziała tego wprost. Milczenie przerwał dzwoniący telefon Agaty. Prawniczka sięgnęła po białego smartfona by odebrać połączenie jednak przyjaciółka jej w tym przeszkodziła zabierając telefon.
- Odbierz to przecież klient oni są dla ciebie najważniejsi. Nasza matka Teresa w akcji - kpił
- Zamknij się! - odpowiedziała ostro w stronę prawnika
- A co boisz się usłyszeć trochę prawdy ? Nigdy nie widzisz nic poza czubkiem własnego nosa, jesteś przez cholerną egoistką. Używasz ludzi jak przedmiotów, nie obchodzą cię ich uczucia. - ostatnie zdanie mocno ja zabolało, a w oczach pojawiła się szklana szyba niewidzialnych jeszcze łez.
Z malutkiego pokoju zaczął dobiegać głośny płacz dziewczynki
- Zadowoleni jesteście ? - podniosła głos Dorota i szybkim krokiem udała się do pokoju córeczki. To dało im chwilę do namysłu.
- Odezwał się święty Mareczek, odsuwasz od siebie wszystkich ludzi dla których twoja osoba ma dla nich większe znacznie niż zeszłoroczny śnieg. Manipulujesz innymi by tylko osiągnąć to co ty chcesz bo tak jest wygodniej, w końcu po co się przemęczać ? - walczyła dalej pomimo że bardzo chciała się poddać " Tylko frajerzy poddają się bez walki ". Ona walczyła całe życie o pozycje w pracy, o to by być niezależną on nikogo. Wtedy wygrywała, odnosiła sukcesy a teraz ? Czy w tej walce można wygrać ? Raniąc siebie nawzajem ?
- Proszę, proszę minęłaś się z powołaniem, psycholog był by z ciebie I-DE-AL-NY - akcentował każdą sylabę. Głośno wstał od stołu i kierował się w stronę dużego okna.
- Daruj sobie co ?
Prawnik obrócił się w stronę brunetki która właśnie szła w jego kierunku                             
- Myślisz ze jesteś taki wspaniały ? - powiedziała z ironią podchodząc do niego tak że słyszeli swoje oddechy.  Że jesteś taki ważny ? Jesteś nikim, marną kopią człowieka. Zwykłym bufonem który manipuluje innymi  - powiedziała z wielkim bólem w sercu przez zęby, patrząc na jego tęczówki które miały teraz odcień szarości. Musiała kłamać mu prosto w oczy.
Wbiła mu nóż w plecy tym zdaniem, naprawdę miał dużo kompleksów. Nie czuł się najlepszy, w dzieciństwie zawsze musiał walczyć o uznanie ojca. Czuł sie zagubiony, nie wierzył w siebie do końca. W tej chwili puściły mu wszelkie hamulce.
 - Bez względu ile ktoś dla ciebie zrobi nie umiesz nawet podziękować bo to przecież jest dla ciebie jakaś ujma, że nie mogłaś sobie z czymś poradzić sama. Nigdy nie słuchasz innych i przez to lądujesz w takim gównie jakim np. jest Hubert - na własne zasrane życzenie !
-Jakim prawem w ogóle mnie oceniasz ? - warknęła, ile razy on będzie jej wyciągał to jak naiwnie się  zachowała w stosunku do Huberta ? Przecież się przyznała do błędu, wie jak było jej ciężko to zrobić, ale się przyznała. Pokazała że i ona nie jest człowiekiem nie omylnym. Przyznała mu racje czyli coś o co mu prawdopodobnie chodziło.
Zignorował jej pytanie i kontynuował swoją wypowiedz pełną jadu. 
- Wiesz żałuję dnia w którym cię poznałem, w którym zgodziłem się na propozycje Doroty od nośnie kancelarii. I  wolałbym żeby cie nie było w moim życiu - powiedział spokojnie tak jak by dokładnie przemyślał każde słowo, jednak jego głos nadal był podniesiony. Teraz łzy które pokryły jej oczy stały się widoczne, a ból psychiczny rozrywał jej serce na miliony drobnych kawałeczków. Sama się o to prosiła zaczynając ta "kłótnie". Nie sądziła ze może to powiedzieć, że nic dla niego nie znaczyła,  że chce o niej zapomnieć na zawsze. To zabolało ją najbardziej że dla niej pomimo wszytko był ważny, a chwil z nim spędzonych nie wymieniła by na inne. A on ? Bez ogródek powiedział jej teraz że żałuje każdej spędzonej z nią minuty.
- Totalnie was już pogięło ? - podniosła głos  Gawron wchodząc do pokoju z cicho płaczącą córeczką na rękach. Niemowlę odbierało wszystkie złe emocje od mamy i było niespokojne.
Agata spojrzała na niego wzrokiem pełnym żalu i smutku - był on jeszcze gorszy od tego kiedy opuszczał kancelarie.
Stała przez chwilę w bez ruchu nie mogąc uwierzyć w to co wypłynęło z jego ust. Pod wpływem impulsu wzięła lezący na stole biały telefon i chwyciła wiszącą na oparciu krzesła torbę którą wcześniej przyniosła z wieszaka. Spojrzała przepraszającym wzrokiem na przyjaciółkę i skierowała się w stronę wyjścia za plecami słysząc jego słowa.
- Uciekasz ? No tak przecież to ci wychodzi najlepiej chowanie głowy w piasek - podsumował
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza wzięła szybko swój szary płaszcz i z hukiem drzwi opuściła mieszkanie.
Zbiegała po schodach najszybciej jak się dało, a w jej niebotycznie wysokich szpilkach nie było to najprostsze zadanie. Cholernie zabolało ją to co powiedział jej były wspólnik. Stanęła koło swojego czerwonego samochodu który zaparkowała tuż obok bloku Gawron, a do jej oczu napłynęły ponownie łzy. Będąc w emocjonalnej rozsypce usilnie przeszukiwała torebkę w poszukiwaniu kluczyków do auta. Następnie otworzyła bagażnik i z jednej z reklamówek wyciągnęła białe trampki, które po chwili znajdowały się juz na jej stopach. Zamiast szpilek które towarzyszyły jej cały dzisiejszy dzień. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały jej ze w takim stanie nie powinna prowadzić bo po pierwsze piła alkohol, a po drugie była zbyt roztrzęsiona i przez swoją nieuwagę mogła by spowodować wypadek. Postanowiła się przejść. Bolało ją to, cholernie bolało tylko dla tego, że był dla niej ważny i że te słowa wypłynęły z jego ust. Nie przejmowała się tak opinią na jej temat od przechodniów kiedy krzywo na nią patrzyli czy od klientów, którzy nie byli zadowoleni z przebiegu rozprawy. Ale od niego ? Znał ją bardzo dobrze, chyba najlepiej. Ojcu nie wyjawiała wszystkiego by się nie martwił, Dorota miała swoją rodzinę - nie chciała sie narzucać, a on ? Nawet jak nic nie mówiła wiedział że coś jest nie tak. Wiec czy znając ją tak dobrze jako panią adwokat i tą po prostu Agatę mógł ją tak ocenić ? Czy naprawdę uważa że nie liczy się z innymi ? Uważa że wszystko ma gdzieś ? Bólu który wywołały te słowa nie można było porównywać z tym kiedy usłyszała od niego ze nie chce jej znać - był on jeszcze gorszy. Po jej policzkach spłynęły 2 duże gorzkie łzy.

Każdy ma swoją dobra i jak to można określić złą stronę, nic nie jest czarne i białe. Tych 2 ludzi raz było swoimi wrogami i działali na siebie jak płachta na byka ale i raz przyciągali się jak magnes. Ale czy to nie tak zbudowany jest świat na rzeczach innych, przeciwstawnych ? Byli jak słońce i księżyc, jak ogień i woda. Tak różni ale i tak podobni. Gdyby spojrzeć na tą parę z boku jak na dwoje obcych ludzi czy ktoś w ogóle by pomyślał że się znają, a co dopiero że są dla siebie całym światem ? Tylko o tym nie wiedzą. 

                                                                                                                                 
Siedział jak zahipnotyzowany, chciał jej dopiec. Przecież o to mu chodziło odbijali piłeczkę od siebie jak w jakiejś głupiej grze. Czy naprawdę nie chce jej znać ? Nawet przez moment nigdy tak nie pomyślał wiec czemu to powiedział ? Kłamał oczywiście, że kłamał dokładnie pamięta każdą chwilę spędzoną w jej obecności, i chce pamiętać. Złe emocje gromadzone z całego dnia wyładował na niej, na kobiecie dla której zaryzykowałby swoje życie. Zranił ją i to bardzo - widział to w jej smutnych oczach.  Nie chciał tego, próbował się powstrzymać, ale nie potrafił. Wiedział że przesadził, nie chciał być dłużny za jej słowa.
W między czasie Dorota uspokoiła swoją małą córeczkę i po raz kolejny tego wieczoru weszła do pokoju w którym siedział zamyślony Dębski.
- Zadowolony jesteś z siebie ? Pogięło cię totalnie ! - mówiła cicho by nie obudzić Zuzi jednak jej głos był ostry jak brzytwa
Prawnik wziął głośny oddech
- ok, trochę przegiąłem
- trochę ? - zakpiła z jego wypowiedzi - ty chyba siebie nie słyszałeś, wiem że ostatnio macie na pieńku i wszyscy zawaliliśmy sprawę ale to nie powód by ... - przerwała by wziąść głęboki oddech - nie poznaję cię Marek
- Sorry poniosło mnie
- To nie mnie powinieneś przepraszać - odpowiedziała szybko
Prawnik spojrzał Gawron prosto w oczy dając jej do zrozumienia że doskonale rozumie co ruda chce mu przekazać. Podniósł kieliszek i przechylając go wypił jego całą zawartość następnie wstał z drewnianego krzesła
- Chyba lepiej będzie jak już pójdę
Dorota miała dość już tego wieczora i postanowiła nie komentować dalej. Teraz żałowała swojej decyzji odnośnie kolacji z przyjaciółmi. Domyślała się że nie będzie im łatwo rozmawiać, ale żeby rozpocząć awanturę.
Zaczął wiać silny wiatr, a wtórowały mu łzy nieba - deszcz, rozpoczynający prawdziwą ulewę. Ulice oświetlało jedynie ciemne światło latarni. W taką pogodę wszyscy siedzieli poukrywani w domach, a ona ? Przemoczona do suchej nitki szła środkiem chodnika nie obchodziło ją to, że pada teraz nic nie było ważne. Musiała sobie to uporządkować, a spacer jej pomagał. Szła powoli nie oglądając się za siebie. Jej wzrok był skierowany na jej przemoczone, brudne buty jakby to one były najciekawszą rzeczą na świecie. Kierowała się do swojej kamienicy koło placu Zbawiciela, drogą którą jakby znała na pamięć, jakby w jej głowie pojawiała się mapa według której wskazówek podążała. Weszła na mokrą drogę nie rozglądając się na boki. W jej oczach ciągle pojawiały się nowe łzy które uniemożliwiały jej całkowitą ostrość widzenia. Znajdując się już na środku ulicy zauważyła pędzący w jej kierunku czarny samochód. Zabrakło jej czasu by uskoczyć na bok, by uniknąć konsekwencji swojego roztrzepania. Wszystko stało się tak szybko, nie trwało nawet minuty. Jeszcze przed chwilą po prostu przechodziła przez ulice i nagle silne uderzenie rozpędzonego pojazdu. Próby hamowania przez kierowcę były nadaremne, śliska nawierzchnia zrobiła swoje i czarne Audi uderzyło w nią z dużą mocą. Chwilę później już leżała na betonowej podłodze drogi.
Wszytko działo się jak w zwolnionym tempie wysiadający kierowca który powoli podbiega do jej już bezwładnego ciała. Zamknięcie ociężałych powiek przez prawniczkę, a przed jej oczami zapanowała ciemność.


wtorek, 12 maja 2015

Anka

"Zamykam oczy i słyszę jak
Stuka skrzydłami o lampę ćma
Zamykam oczy
Hamuję łzę"

- Ja... Muszę Ci coś ważnego powiedzieć.
- Ale kochanie, zaraz bierzemy ślub, to nie może poczekać? - zapytał, jednak widząc jej zaciętą minę dodał – Ech, w porządku, za kościołem jest ławeczka osłonięta drzewami, może być?
Potaknęła lekko głową i delikatnie złapała go za jego szorstką dłoń czując, że za chwilę to wspomnienie może być ostatnim w ich wspólnym życiu.

Wreszcie po tylu godzinach wracała do domu. Był letnia, piątkowa noc i jej jedyną pociechą był fakt, że ten okropny tydzień właśnie się kończył. Zapomniała o urodzinach ojca, cudem nie popsuła niespodzianki dla przyjaciółki a przystojny brunet, który od pewnego czasu zaprzątał część jej myśli, właśnie związał się z inną. A ona specjalnie dla niego dzisiaj założyła swoją najpiękniejszą sukienkę! Tak, to zdecydowanie był powód żeby nienawidzić tego tygodnia. Właśnie skończyła pracę i szła przez ciemny park.  Wprawdzie latarnie oświetlały alejki ale najwyraźniej musiała być jakaś awaria, ponieważ najbliższe światło widać było dopiero gdzieś w oddali, skryte za drzewami. Kobieta jednak nie wyglądała na przestraszoną – przechodziła tędy codziennie i drogę do domu była w stanie pokonać z zamkniętymi oczami. Co wcale dalekie od prawdy nie było, biorąc pod uwagę kilka nocy, kiedy wracała z imprez. Przez chwilę zaczęła się nawet zastanawiać czy nie powinna zmienić trasy na bezpieczniejszą ale o wiele dłuższą, wzdłuż parku i rynku, jednak nadkładanie prawie pół godziny drogi nie było zbyt kuszącą propozycją. Przemierzając kolejne ciemne alejki, do jej głowy ponownie wkradł się brunet, którego poznała dzisiejszego ranka. Najbardziej denerwowało ją to, że nie potrafiła przypomnieć sobie jak dokładnie wyglądał. Jedyne co zapamiętała to jego twarz – zaczesane włosy, lekki uśmiech, hipnotyzujące spojrzenie szarych tęczówek, którym niemal natychmiast udało mu się ją zaczarować. I ten niski głos... Na samo wspomnienie przeszły ją ciarki...

Z rozmarzenia wyrwał ją szelest kroków gdzieś za plecami. Początkowo je zignorowała ale kiedy znacząco się zbliżyły i doszło do nich głośne sapanie... Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach a w głowie zaczęły rodzić się czarne myśli. Odruchowo przyspieszyła. W myślach przeklinała się i powtarzała, że już nigdy nie będzie przechodzić przez park. Kroki nie zniknęły. Ich tempo się nasiliło a ona zaczęła biec. Do wyjścia z parku zostało jej już naprawdę niewiele. Kilkaset metrów do upragnionej wolności. Wtem poszczuła dłoń na ramieniu. Zerwała się i ostatkiem sił przyspieszyła. Na nic się to zdało, praktycznie natychmiast poczuła silne pchnięcie w plecy a siła rozpędu sprawiła, że potknęła się i z silnym impetem upadła na ścieżkę. Zamroczyło ją na tyle, że zapomniała co się przed chwilą działo. Przygniótł ją swoim ciężkim ciałem. Jak przez mgłę poczuła brutalne dłonie zaciskające się na jej piersiach, ścisk był na tyle mocny, że jęknęła. Ból otrzeźwił ją i przywrócił jasność widzenia. Spięła ciało i obróciła się na plecy, złapała się wystających z ziemi korzeni i przyciągnęła chcąc jak najszybciej uciec. Mężczyzna był szybszy i przygwoździł ją do ziemi swoim ciężarem.
- Pomocy! Halo, czy ktoś mnie słyszy? HALO! POMOCY! - zaczęła krzyczeć.
- Zamknij się głupia suko! Myślisz, że ktoś Cię tu usłyszy? - warknął i chlasnął ją w twarz. Dziewczynę znów zamroczyło ale nie przestała się wiercić i krzyczeć. Znów ją uderzył, tym razem mocniej, aż pękł łuk brwiowy. Gęsto lejąca się krew sparaliżowała ją ale nie przeszkodziła mu w dalszym, lubieżnym napawaniu się jej ciałem, z tą różnicą, że jej ręce zaplótł nad głową. Brutalnym ruchem zdarł z niej bluzkę z biustonoszem i natychmiast wrócił do ugniatania jej piersi. Jęczała, wciąż próbowała się wyrwać lecz z mniejszą energią. On zadarł jej sukienkę wyżej i zrywając z niej bieliznę, brutalnie w nią wszedł. Obleśnie się uśmiechając, krążył rękoma po jej ciele, zostawiając na niej czerwone ślady. Dziewczyna poddała się i tępo patrzyła w przestrzeń. Przestała kontrolować siebie, jej świadomość uleciała nie mając już wpływu na to, co się będzie z nią dalej działo. Jego ciężki oddech przy jej uchu, świdrujące spojrzenie, szybkie ruchy jego bioder i po chwili głośny jęk ulgi.
- I po co było się tak szarpać? Zobacz jaka dobra z ciebie szmata... Dobrze się sprawiłaś więc w nagrodę zostawię cię tutaj, może ktoś cię znajdzie w tych krzakach... - powiedział na odchodne lekko klepiąc ją po policzku i odszedł pogwizdując. Po policzku dziewczyny spłynęla pojedyncza łza.

Starsza kobieta jadąca rowerem. Dzieci biegnące na plac zabaw. Ich matki i ciotki. Małżeństwo idące na zakupy. Dwie wiewiórki i koty. I ona. Ptaki śpiewały, wszystko wokół rozkwitało i cieszyło się kolejnym pięknym dniem a słońce przyjemnie grzało w twarz. I ona. Zużyta, posiniaczona, z zaschniętą krwią na twarzy i ledwo oddychająca. Ile minęło? Próbowała zorientować się jak położone jest słońce ale to wymagałoby poruszenia się a to z pewnością wywołałoby powrót bólu.
- Właściwie... Czy to ważne, która jest godzina, skoro można sobie tutaj leżeć? Jest tak przyjemnie, nic ją nie boli... Czego chcieć więcej? - pomyślała i już chciała odpływać w krainę Morfeusza, kiedy poczuła jak jej dłoni dotyka coś zimnego i mokrego. Poczuła ciepły oddech na policzku i jej oczom ukazał się jasny labrador, który wyczekującym wzrokiem sprawdzał jej reakcję. Widząc, że dziewczyna żyje natychmiast odbiegł głośno szczekając. Wrócił po chwili, ciągnąc za sobą młodą kobietę.
- O boże! Czy Ty... Żyjesz? Halo, dziewczyno! - klęknęła przy niej i z przerażeniem wpatrywała się w jej twarz a ona delikatnie pokiwała głową, nie mogąc wydać z siebie dźwięku.
- Dzięki Bogu! Tymek z Tobą zostanie a ja wezwę pomoc. Postaraj się jak najmniej ruszać! Wszystko będzie dobrze – powiedziała, delikatnie dotykając ramienia dziewczyny i przykrywając ją swoim swetrem. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła ale przyjęła odzienie. - Aha! Tymek, waruj! - nakazała psu a gdy potwierdził cichym szczeknięciem, natychmiast pobiegła w stronę najbliższej budki telefonicznej1
- Po co ona tam poszła? Przecież tu jest mi tak dobrze.. - pomyślała, przymykając oczy i skupiła się na promieniach słońca. Co jakiś czas Tymek trącał ją łapą a ona otwierała oczy i mrugnięciem dawała znać, że wszystko jest w porządku. Dopiero po jakimś czasie przybiegła właścicielka psa a wraz z nią dwóch sanitariuszy. Na widok mężczyzn, dziewczyna skuliła się jeszcze mocniej a w jej oczach zamigotał strach.
- Kochanie, oni nic Ci nie zrobią, spokojnie... Chcemy Ci tylko pomóc... Mała, będę przy Tobie cały czas, dobrze? - a widząc potwierdzenie w oczach dziewczyny, kiwnęła mężczyznom, którzy natychmiast wzięli ją na nosze i przenieśli do stojącej nieopodal karetki.

Następne wydarzenia następowały w ogromnym tempie. Szpital, kolejne badania, zmiany opatrunków, kroplówki, badania. Dopiero po kilku godzinach dali jej odpocząć a ona mogła w spokoju poleżeć. Nie chciała myśleć o tym, co stało się kilkanaście godzin temu ale gdy tylko przymykała oczy, natychmiast pojawiał się on i jego brutalne dłonie. Na korytarzu usłyszała krzyki a już po chwili do jej pokoju wparowali rodzice.
- Córeczko! - krzyknęła jak zwykle blada i wychudzona matka - Tak się martwiliśmy! Co się stało?
- Daj jej spokój, przecież widzisz, że jest zmęczona! - spojrzał na matkę surowym wzrokiem ojciec.
- Chyba mogę się dowiedzieć gdzie się szlajała całą noc i czemu wzywają mnie z pracy, że moja córka leży poobijana w szpitalu! - krzyknęła. Mężczyzna już chciał jej odpowiedzieć ale powstrzymał się, kiedy do sali wszedł lekarz.
- Witam. Państwo Rapańczyk, rozumiem? - zapytał ciepłym głosem
- Tak. Czy może nam pan wytłumaczyć co tu się dzieje? - zapytała zdenerwowana matka
- Zapraszam panią do gabinetu a pan... może lepiej poczeka z córką, zaraz przyjdę – mówiąc to wskazał pani Rapańczyk drogę i oboje wyszli. W sali został tylko pan Rapańczyk i jego córka.
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwym głosem. Usiadł na krzesełku obok łóżka i chciał dotknąć jej dłoni, lecz ona natychmiast się wyrwała i odwróciła się do ściany.
- Kochanie... Powiesz mi co się stało? - próbował dociekać ale dziewczyna nie reagowała. Wpatrywała się w ścianę bezosobowym wzrokiem i cicho łkała. Zdezorientowany mężczyzna chciał pogłaskać ją po głowie lecz ona zesztywniała i powoli odwróciła się w jego stronę.
- Zostaw mnie, rozumiesz? - powiedziała łamliwym głosem.
- Dzień dob... O, przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa... Przyjdę następnym razem – drobna blondynka wyraźnie się zmieszała
- Przepraszam, kim pani jest?
- Karolina Maćkowiak, ja.. A właściwie mój pies, Tymek, znalazł ją w parku i chciałam sprawdzić czy wszystko w porządku...
- Witam, nazywam się Jan Rapańczyk i jestem ojcem Ani. Bardzo pani dziękuję, gdyby nie pani nie wiem czy udałoby się nam ją znaleźć... - powiedział, podając kobiecie dłoń.
- Miło mi pana poznać. To przecież nic takiego.. - uśmiechnęła się, czując się nieco niezręcznie i zapadła cisza. - No dobrze, ja w takim razie muszę już iść odebrać Tymka od przyjaciółki... Przyjdę jutro! - powiedziała w stronę dziewczyny ale nie widząc reakcji, smutno wzruszyła ramionami2 i wyszła. Po chwili do sali wrócił doktor a za nim milcząca pani Rapańczyk.
- Mógłbym pana prosić na chwilę?
- Oczywiście. Zaraz wrócę – powiedział do żony i wyszedł za lekarzem. Mężczyzna nie był pewien czego ma się po tej rozmowie spodziewać. Jego córka jest chora? Przecież zauważyłby, gdyby coś się działo... Z zamyślenia wyrwał go głos lekarza.
- Proszę usiąść. Jesteśmy mężczyznami więc nie będę owijał w bawełnę. Pańska córka została zgwałcona. Sprawą zajmie się oczywiście milicja.
- Ale... Słucham? Jak to? - mężczyzna wydawał się być wstrząśnięty.
- Panie Rapańczyk, ja nie będę tłumaczył panu jak, bo to wydaje mi się, obaj doskonale wiemy. Córkę zatrzymamy na obserwacji przez najbliższe 2 tygodnie. Potem wypiszemy ale na państwa miejscu pomyślałbym o jakimś psychologu. Wie pan, ja nie się aż tak na tym nie znam, ale podczas badań nie dała się praktycznie nikomu dać dotknąć. Problem był z kobietami, nie wspominając już o mężczyznach. Dobrze by było, żeby na jakiś czas została w domu ale nie może w nim zostać sama.
- Oczywiście... - mężczyzna posłusznie kiwnął głową wciąż będąc w lekkim szoku
- Panie Janie. Nie mówiłem tego pańskiej żonie bo zareagowała dość wybuchowo ale... Ona może być w ciąży
Po pomieszczeniu rozniosło się ciężkie westchnięcie mężczyzny.

- 15 lipca 1964 roku. Protokół zeznania nieletniej Anny Rapańczyk, córki Jana i Joanny urodzonej w Fordonie 14 marca 1949 roku, lat 15, zamieszkałej w Bydgoszczy, przy ulicy Robotniczej 23 mieszkania 3. Przesłuchanie odbywa się w towarzystwie policyjnego psychologa – dyktował postawny mężczyzna z wąsem a siedzący w rogu protokolant skrupulatnie wystukiwał na maszynie wszystkie jego słowa. Przed nimi, na krześle siedziała przerażona, bardzo szczupła dziewczyna. Nerwowo rozglądała się po kalustrofobicznym pomieszczeniu. Spocone i trzęsące dłonie co chwilę ocierała o długą sukienkę. Tuż za nią stała wysoka, koścista i krótko ścięta kobieta, wypalająca jednego papierosa za drugim. Z wyraźną przyjemnością wypuszczała obłoczki dymu z ust, delektując się przenikającą ją nikotyną cicho pomrukując, co wcale nie sprawiało, że dziewczyna czuła się pewnie.
- Kiedy wydarzenie miało miejsce? - zapytał wąsaty milicjant wlepiając w nią swój świdrujący wzrok.
- Miesiąc temu – odpowiedziała po chwili cichutko, intensywnie wpatrując się w swoje kolana. Chociaż starała się to ukryć, była przerażona panującą tam atmosferą. Po raz pierwszy wyszła z domu bez obecności kogoś znajomego. W pewien sposób była nawet z tego zadowolona – po powrocie ze szpitala atmosfera w domu była nie do zniesienia. Matka była załamana i odreagowywała nieprzyjemnymi docinkami a ojciec chodził jak struty ale i tak podporządkowywał się matce. Z drugiej strony to było wyjście z domu do ludzi, wobec których wciąż reagowała paniką. Każdy mijany mężczyzna patrzył na nią tak, jak patrzył na nią on, poruszał się w identyczny sposób, miał identycznie ogromne dłonie, każdego bała się tak samo. Miała świadomość, że gdyby tamtego wieczoru nie dała się skusić krótszej trasie, teraz nie musiałaby zeznawać, w spokoju chodziłaby do szkoły i nie byłaby w ciąży. Myśl, że pod sercem nosi cząstkę tego... potwora, bo inaczej nie potrafiła go nazwać, była dla niej najtrudniejsza do zniesienia. Gdzieś skrycie, jak chyba każda dziewczyna w jej wieku, marzyła o wielkiej miłości, pięknym ślubie i gromadce dzieci ale z pewnością nie w tym wieku.
- Proszę odpowiedzieć! - krzyknął milicjant i otwartą dłonią uderzył w blat. Anka podskoczyła i z przerażeniem spojrzała na stojącą za nią kobietę.
- Aspirant pytał, czy znasz napastnika – odparła leniwym głosem, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
- Nie wiem... Nie widziałam go zbyt dokładnie – odpowiedziała drżącym głosem – A nawet gdyby to nie chciałabym go już nigdy więcej zobaczyć – dodała w myślach.
- Proszę zaprotokołować: Obywatelka Rapańczyk nie wie czy zna napastnika i...
- Przecież powiedziałam, że nie widziałam go dokładnie. Leżał na mnie, jak miałam widzieć jego twarz?! - krzyknęła zdenerwowana ledwo powstrzymując łzy.
- Proszę nas zostawić – powiedział do protokolanta i kobiety a oni bez słowa wyszli. Roztrzęsiona dotąd dziewczyna, teraz pochlipująca, zaczęła się trząść nie wiedząc co się dzieje.
- Wstań – powiedział rozkazującym tonem – No wstań jak do Ciebie mówię, suko! - krzyknął i uderzył ją w twarz. Ankę odrzuciło a z jej oczu popłynęły łzy lecz posłusznie wstała. Komisarz podszedł do niej i złapał jej twarz zmuszając, by spojrzała na niego.
- Poznajesz mnie? Przyjrzyj się dokładnie mała dziwko! - krzyknął z mściwym uśmieszkiem. Pod Anką ugięły się nogi. Teraz rozumiała dlaczego kojarzyła te świńskie oczka, dlaczego wydawał się jej znajomy. Dlaczego nie uciekła, czemu nie wyszła natychmiast, dlaczego w ogóle tam przyszła? Owszem, chciała ukarać tego bydlaka ale...
- Teraz posłuchasz mnie bardzo dokładnie, smarkulo. Zaraz dam Ci dokumenty, podpiszesz je bez żadnego szemrania i znikniesz – szepnął wciąż mocno ściskając ją w policzkach i patrząc prosto w jej oczy – Zrozumiałaś? - dziewczyna pokiwała głową na tyle, na ile pozwalał jej silny uścisk mężczyzny. Chwilę później puścił ją i spokojnie wyjął z biurka kartkę i długopis. Anka powoli osunęła się ciężko oddychając a on jak gdyby nigdy nic obrócił się w stronę okna i spokojnie zaczął skręcać papierosa.
- Aha, jeszcze jedno. Jeśli komukolwiek piśniesz o tym słówko, znajdę Cię. Jeśli pójdziesz się skarżyć, procesować, znajdę Cię. Tamta noc będzie bardzo miłym wspomnieniem w porównaniu do tego, co Ci zafunduję – Anka wzdrygnęła się słysząc jego słowa. Na drżących nogach podeszła do biurka i spojrzała na dokumenty do podpisania.
- 'Oświadczam, że sytuacja została sprokurowana przeze mnie i całą winę za owy czyn ponoszę osobiście...'  - przeczytała pierwszych kilka zdań i już wiedziała, że przegrała. Z systemem, z tym obrzydliwym substytutem mężczyzny, z matką, która ciągle jej nie wierzyła lecz przede wszystkim przegrała walkę z samą sobą o siebie samą. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Czy to znaczy... Ty... Poroniłaś? - zapytał cicho, odwrócony od niej, wpatrzony gdzieś w horyzont. Nagły zryw wiatru szarpał jego garniturem i tak misternie układaną, jeszcze kilka godzin temu brązową czupryną. Nie usłyszał odpowiedzi więc odwrócił się w jej stronę. Kobieta łkała, trzymając twarz w dłoniach - Aniu... - usiadł obok niej i objął ją ramieniem – Zaraz mamy wziąć ślub i jako Twój mąż muszę wiedzieć. Co się stało z dzieckiem? - zapytał poważnym tonem.
Przyszła pani Przybysz głośno westchnęła.

Gdyby nie to, że akurat przechodziła do kuchni, nigdy nie usłyszałaby delikatnego stukotu, który dobiegał zza drzwi. Przez chwilę pomyślała, że coś jej się wydaje, że to znowu syn sąsiadów z góry coś wyprawia, jak już się kilka razy zdarzało. Dla pewności jednak zajrzała przez wizjer na korytarz. Kiedy uświadomiła sobie, kto jest nadawcą owego stukania, natychmiast otworzyła drwi. Jej oczom ukazała się zapłakana młoda dziewczyna. W jej mocno wychudłej posturze wyraźnie odznaczał się ciążowy brzuszek. Osoby, które ją znały powiedziałyby, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy bardzo się zmieniła. I nie chodziło wcale o ciążę lecz o jej wygląd. Zapadnięte oczy, wysuszone usta – wycieńczona dziewczyna wyglądała co najmniej kiepsko. Widząc zaskoczenie w oczach otwierającej jej drzwi kobiety spoważniała, próbując przybrać przyjazną minę.
- Cześć – powiedziała, uśmiechając się blado do Karoliny – Mogłabym dzisiaj u Ciebie przenocować? Obiecuję, że jutro znajdę coś innego...
- Oo-oczywiście – odpowiedziała otwierając szerzej drzwi, pomogając wnieść jej niewielką torbę podróżną – Co się stało? - zapytała, kiedy obie usiadły na kanapie
- Nie mogłam już tam dłużej mieszkać. Matka uważa mnie za puszczalską, ojciec niby mi wierzy ale siedzi pod pantoflem i nie powie ani słowa w jej obecności... Nie mogłam już tak dłużej... - powiedziała cicho, kołysząc się lekko
- A zgłaszałaś to na milicji tak, jak Ci mówiłam? - Anka słysząc to pytanie rozkleiła się zupełnie. Zanim zapukała do drzwi Maćkowiak, obiecała sobie, że nie będzie płakać, że będzie starała się utrzymać pozory tak długo, jak się tylko da. Nie przewidziała jednak, że to jedno pytanie zburzy jej misternie układany plan. Zwinęła się w kłębek i zapłakała gorzko. Siedząca obok niej blondynka skonsternowana przypatrywała się dziewczynie, nie będąc pewną co tak naprawdę powinna zrobić. Nieletnia dziewczyna w ciąży uciekła z domu, w którym ją prześladowano. Powinna to zgłosić na milicję? Jej rodzice pewnie już jej szukają. Z drugiej strony była ta dziewczyna, która przecież nic złego nie zrobiła a tak wiele cierpi. Decyzję postanowiła odłożyć na następny dzień. Położyła dłoń na plecach dziewczyny, chcąc ją w ten sposób choć trochę wesprzeć i pocieszyć. Sprawić, by poczuła, że ma w niej oparcie, że może jej ufać. Usiadła po drugiej stronie i położyła jej głowę na swoich kolanach, delikatnie głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna wtuliła się w nią i rozpłakała się jeszcze bardziej. Karolina, lekko się kołysząc, zaczęła nucić kołysankę, którą w dzieciństwie śpiewała jej babcia. „Kiedy będzie Ci smutno, zanuć tę kołysankę a ja zaraz będę przy Tobie” - powtarzała. Tego wieczoru, jak nigdy czuła, że jej kojący dotyk zdolny uśmierzyć wszelkie lęki, przydałby się jak jeszcze nigdy. Cicha melodia i delikatne kołysanie sprawiały, że Anka powoli zaczęła się uspokajać a po chwili Maćkowiak usłyszała cichutkie pochrapywanie. Delikatnie, by jej nie obudzić, wstała z kanapy i przykryła ją kocem. Dopiero teraz zauważyła, że piętno ostatnich wydarzeń odcisnęło piętno na twarzy tej młodej dziewczyny. Wyglądała na wiele więcej niż te 15 lat, duże wory pod oczami, sińce... Który rodzic pozwoliłby na to, żeby jego dziecko tak wyglądało? Z pamięci wyłowiła wspomnienie drobnej karteczki wciśniętej w dłoń, podczas jednej z rozmów z ojcem Anki. Jej zlokalizowanie zajęło Karolinie dosłownie chwilę i moment później nerwowo wykręcała numer do państwa Rapanicz.
- Halo? - odezwał się męski głos
- Dobry wieczór, z tej strony Karolina Maćkowiak, przepraszam za godzinę ale...
- Ania jest u Ciebie? - nerwowym głosem przerwał jej pan Rapanicz
- Tak, przyszła dwie godziny temu...
- Ania jest u pani Maćkowiak – powiedział z ulgą do kogoś. Karolina usłyszała tylko 'Dzięki Bogu za tę kobietę', najprawdopodobniej z ust matki Anki. - Dziękuję pani bardzo, zaraz po nią przyjadę i...
- Nie! - wykrzyknęła trochę za szybko więc dodała spokojniejszym tonem – Nie, może tu przecież zostać.
- Nie rozumiem...
- Rozmawiałam z nią, wiem o wszystkim. Pomyślałam... Mam tu jeden pokój wolny, może tu zostać przez jakiś czas, ułoży sobie wszystko na spokojnie... - w słuchawce usłyszała głośne westchnięcie
- Faktycznie, nie jest nam łatwo, sama pani rozumie ale nie chcemy przecież dla niej źle – powiedział szeptem, jakby nie chcąc żeby ktoś go usłyszał
- Pracuję głównie do południa, potem pracować mogę w domu... Postaram się ją przekonać do powrotu, obiecuję.
- Dobrze – powiedział z głośnym westchnięciem – W takim razie myślę, że powinniśmy panią wesprzeć finansowo. W końcu to będzie dla pani obciążenie finansowe...
- Nie robię tego dla pieniędzy. Chcę jej pomóc – odparła stanowczo, oburzona propozycją
- Wiem. Pani pomoże mojej córce a ja chciałbym pomóc pani. Wrzucę pieniądze jutro wieczorem do pani skrzynki na listy.
- Ja napraw...
- Dobrze, dziękuję pani za pomoc, dobranoc – powiedział głośnym tonem, po czym dodał nieco ciszej – Oby pani się udało, bo ja nie dam tak dłużej rady... Dziękuję pani bardzo, dobranoc.
Karolina odłożyła słuchawkę i głośno westchnęła.
- To się chyba nazywa 'poczucie odpowiedzialności' – pomyślała o dziwnym uczuciu wypełniającym ją za każdym razem, kiedy przechodząc obok pokoiku, spoglądała na spokojnie śpiącą Ankę.
Od momentu przybycia Anki minęło kilka dni. Wciąż wiele rozmów było jeszcze przed nimi ale kilka rzeczy, takich jak sprawa zgłoszenia gwałtu na milicję czy sytuacja w domu, zdążyły wyjaśnić w miarę na spokojnie. Dziewczyna nie wpadała w histerię, nie płakała po nocach. Wręcz przeciwnie, była cicha i spokojna. Bezosobowa. Karolina nie była pewna, którą wersję wolała: kiedy Anka okazywała swoje emocje i w bólach udało jej się cokolwiek z niej wyciągnąć, czy też kiedy była taka jak teraz: milcząca, przygnębiona i nieobecna.
- Ania, jutro przyjdzie do mnie koleżanka... - powiedziała kobieta, któregoś wieczora podczas kolacji. Widząc przestraszony wzrok dziewczyny, natychmiast dodała: - Spokojnie, to moja przyjaciółka z liceum. Jest lekarzem, chciałabym żeby...
- Po co? - przerwała jej spokojnym tonem z wyraźnie wyczuwalną nutą złości – Myślałam, że jesteś ze mną, że mogę Ci zaufać, że... Nie rozumiesz, że on mnie znajdzie? Wtedy nie będzie już taki miły i łaskawy jak na komisariacie. Ja chcę o tym zapomnieć, do jasnej cholery! - wykrzyczała i kucając na podłodze schowała twarz w dłoniach.
- Anka.. To moja koleżanka, gwarantuję że nic Ci się nie stanie. Tylko Cię przebada i sprawdzi czy z dzieckiem wszystko w porządku – westchnęła Karolina, kucając przy dziewczynie i delikatnie pogłaskała ją po ramieniu.
- A może ja nie chcę? - zapytała poważnym tonem dziewczyna po dłuższej chwili milczenia. Widząc niezrozumienie w oczach kobiety, dodała: - A może ja po prostu nie chcę go urodzić?
- Kiedyś przecież będzie musia...
- Ja go nie kocham, Karo – przerwała jej dziewczyna. Nie potrafię go pokochać bo sama myśl o... o nim, przypomina mi tylko o tym... wszystkim. Nie potrafię pokochać tego dziecka... - wyznała pochlipując.
- Kochanie... - kobieta mocno ją przytuliła a ona wtuliła się w nią jak małe dziecko – Jakoś to się ułoży, zobaczysz. Po porodzie wszystko się zmieni... Kiedy weźmiesz na ręce taką małą kruszynkę... - powiedziała ze wzruszeniem
- Karolina, zrozum. Ja nie potrafię, nie chcę tego dziecka. Co ja mu powiem, kiedy zapyta o ojca? 'Wiesz kochanie, Twój tatuś jest chorym skurwielem i mam nadzieję już nigdy go nie oglądać' ? Przecież to jest śmieszne, Karo. To, jak będzie wyglądać, to samo spojrzenie, włosy... Nie potrafiłabym...
W mieszkaniu zapadła cisza. Karolina nerwowo zapaliła papierosa. Właściwie to przestała palić ale czuła, że tylko w ten sposób może się uspokoić. Otworzyła okno i wydmuchnęła chmurę dymu jakby chciała, żeby wraz z nią uleciały emocje. Bezwiednie dotknęła blizny na brzuchu, która choć ukryta pod materiałem koszulki, była wyczuwalna.
- Chcę je usunąć. Lekarz w szpitalu gdzie mnie po tym wszystkim przyjęli powiedział, że mi pomoże i...
- Co? Słucham? Ja się chyba przesłyszałam! Czy Ty w ogóle wiesz co Ty... Chcesz zostać takim samym potworem jak ten, kto Ci to zrobił? Chcesz się zniżyć do jego poziomu? Sama pomyśl – przecież to jest morderstwo! Czym się będziesz od niego różnić, kiedy zabijesz tego małego człowieczka w sobie?! - podniosła głos i zaczęła krążyć po pokoju coraz łapczywiej zaciągając się papierosem.
- Karo...
- Spójrz! Spójrz na to! - krzyknęła podnosząc bluzkę do góry, pokazując jej wciąż niezagojoną bliznę ciągnącą się od podbrzusza aż za pępek – Kilka dni temu minęło pół roku od wypadku, w którym zginął mój mąż i nasze nienarodzone dziecko. Nie chcę słyszeć o tym, że chcesz zabić to niewinne dziecko. Jeśli chcesz to zrobić, to nie pod moim dachem.
- Mam znajomą, która pracuje w domu dziecka. Tyle rodzin chciałoby zaadoptować noworodka. Mogłabyś uszczęśliwić jakąś rodzinę.. Przemyśl to i daj mi znać rano, dobranoc – powiedziała zamykając okno i wychodząc z pokoju.
Kilka dni ciszy pomiędzy nimi, przerywanej tylko wymianą informacji 'Wychodzę do pracy, będę o piętnastej' lub 'Dzisiaj wrócę później, koleżanka obiecała mi zostawić kurczaka z Targu'. W ciągu tych kilku dni Anka spokojnie przemyślała wydarzenia tamtego wieczora. Słowa Karoliny porównujące ją do tego skurwiela zabolały ale i otrzeźwiły ją nieco. Ciągle uciekała przed tym mężczyzną,wciąż starała się o tym zapomnieć i zdawała sobie sprawę, że jeśli zdecydowałaby się na aborcję, jej sumienie wcale nie przestałoby jej nękać. Przeglądając notatnik z numerami telefonów leżący przy czerwonym telefonie w przedpokoju, znalazła numer do 'Jadzia Telak – ginekolog' i po kilku chwilach umówiła się na wizytę. Karolina uprzedziła wcześniej o sytuacji Anki więc lekarka zdecydowała się przyjąć ją po dyżurze w szpitalu. Początkowo dziewczyna chciała zaprotestować, godzina była dosyć późna a ona wciąż nie czuła się zbyt pewnie o takiej porze będąc poza mieszkaniem Karoliny. Jednak pod namowami pani doktor w końcu się zgodziła. Maćkowiak, która ten wieczór spędzała nad jakimś 'ważnym planem' u kolegi z pracy, przekazała że idzie do rodziców, chcąc z nimi porozmawiać. Kobieta wyraźnie ucieszyła się na próbę ocieplenia ich stosunków i życzyła jej miłego wieczoru. Anka odwdzięczyła się tym samym i lekko drżąc wyszła z mieszkania. Mimo, że był to dopiero początek listopada to zima na dobre zadomowiła się w Bydgoszczy. Temperatura poniżej zera, drobne płatki śniegu nieustannie sypiące z nieba i chłodny przenikliwy wiatr nie pozostawały złudzeń, że jeszcze tego roku zrobi się choć trochę cieplej. Chociaż drogę do szpitala powtarzała sobie tego dnia wielokrotnie to teraz nie była pewna czy aby na pewno dobrze idzie. Właściwie większą uwagę kierowała na baczne obserwowanie wszystkich mijających jej mężczyzn, którzy wciąż wzbudzali w niej lęk.
Zapadał zmrok. Ulice powoli się wyludniały a ona zdała sobie sprawę, że od pewnego czasu krąży po osiedlu, zamiast w końcu skierować się w stronę centrum.
- Anka, uspokój się, wpadasz w paranoję. Ulice są puste a Ty powinnaś się pospieszyć jeśli chcesz zdążyć do tej lekarki – pomyślała i wciskając głębiej dłonie w kieszenie płaszcza. Zapomniała rękawiczek ale nie chciała się już wracać. Pochyliła głowę by coraz gęściej sypiący śnieg nie wpadał jej do oczu i ruszyła w kierunku przystanku. Szła na oślep po chodniku tylko raz na jakiś czas podnosząc głowę aby sprawdzić czy dobrze idzie. Nagle poczuła jak w coś uderza i upada. W ostatniej chwili złapała się kurtki a dzięki przytomności mężczyzny, udało się jej nie upaść.
- O boże, przepraszam pana... To przez tę śnieżycę, zupełnie nic nie widziałam, przepraszam...
- Nie szkodzi, nic się nie stało – odpowiedział jej niski głos. Spojrzała na niego i oczy rozszerzyły się jej ze strachu. - No proszę, znów się spotykamy... Mało Ci było ostatnim razem, co? Takim jak Ty zawsze jest mało... - powiedział obleśnym tonem, przypierając ją do drzewa. Siła uderzenia była na tyle duża, że Anka poczuła jak z rozbitej głowy sączy się krew.
- Proszę, nie... - wyjąkała na tyle, na ile pozwalało jej zamroczenie. Tym razem mocniej szarpnęła się a kiedy zaczął wpychać jej język do gardła, mocno go przygryzła.
- Waleczna jak zawsze – takie lubię! - zaśmiał się spluwając krwią i złapał ją za piersi – O proszę, przytyło się! To dobrze, bardzo dobrze... - zjechał dłońmi nieco niżej i zaczął rozpinać zatrzaski jej płaszcza. Uciskał jej piersi, potem biodra i kiedy miał już ściągać gumkę jej sukienki zauważył już dość mocno widoczny brzuszek.
- A co to kurwa jest? - zapytał głupkowatym tonem. Zamarła. Spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem, powoli kręcąc głową.
- Co to kurwa jest, ja się pytam? Odpowiadaj! - krzyknął i chlasnął ją na odlew. Upadła a on na nią. Poczuła silny ból w podbrzuszu, kiedy zaczął się do niej dobierać.
- Nie, proszę nie... POMOCY! ZOSTAW MNIE! NIEEEEE!! - zaczęła krzyczeć coraz mocniej się rzucając.
- Cicho... Ciiicho... No już.. - usłyszała czuły szept tuż przy uchu. Otworzyła załzawione oczy i natychmiast odskoczyła, czując dłoń na głowie. Zamrugała kilkakrotnie by złapać ostrość. Była w mieszkaniu Karoliny a sama Maćkowiak dość mocno przestraszona siedziała tuż obok niej, na jej łóżku
- To tylko sen, spokojnie... To ja, Karolina, nic Ci nie zrobię... - dziewczyna natychmiast wtuliła się w ciało kobiety, która automatycznie zaczęła ją głaskać po głowie.
- Niedawno wróciłam od Jurka i kiedy usłyszałam krzyki na klatce natychmiast do Ciebie przybiegłam. Nie mogłam Cię dobudzić... Przestraszyłaś mnie, wiesz? Znów Ci się to śniło? - Anka zaszlochała na wspomnienie minionego przed chwilą snu. Ten dotyk był tak prawdziwy, tak realny... Wciąż czuła jego dłonie na piersiach a w uszach brzmiał szyderczy śmiech.
- Powiesz mi? - zapytała cicho Karolina.
- Przecież wiesz – dziewczyna odpowiedziała jej dopiero po chwili – Karo... Mam do Ciebie prośbę... Umów mnie z tą Twoją koleżanką lekarką, dobrze?
- Podjęłaś decyzję? - zapytała Maćkowiak, lekko zaskoczona nagłą zmianą tematu. Anka tylko kiwnęła lekko głową a Karolina głośno westchnęła.
- Jesteś pewna? - kolejne kiwnięcie, Karolina wstała z łóżka.
- Skoro tak... Jutro rano do niej zadzwonię a teraz spróbuj się przespać – powiedziała do Anki, która odwróciła się już w drugą stronę. Dziewczyna nie mogła już zobaczyć zaszklonego wzroku kobiety, która wyszeptała tylko ciche 'Dobranoc' i wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi.

- Co się z nim stało? - zapytał z wypisanym na twarzy zmęczeniem, a kiedy z jej strony zabrzmiała cisza, wstał i przyciskając ją na ramionach do ławki, zapytał spokojnym głosem: - Co się stało z Twoim dzieckiem? Zrobiłaś to? Odpowiedz!
- Andrzej ja... - spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. Jeszcze nigdy nie zachował się wobec niej agresywnie i nie wiedziała jak ma zareagować.
- Kurwa, czy tak trudno odpowiedzieć na jedno, cholernie proste pytanie? Tak czy nie? Zabiłaś je? - wykrzyknął. W oczach Rapanicz pojawiły się łzy, na widok których Andrzej nieco się opanował – Aniu... Za chwilę mamy zostać małżeństwem, co się stało z dzieckiem?
- Leżąc już na porodówce powiedziałam lekarzowi prowadzącemu, że po porodzie chcę je oddać. Musiało minąć 8 tygodni, żeby dopełniły się jakieś procedury czy coś... Po 3 dniach nas wypuścili a dzieckiem zajęli się moi rodzice. Kiedy dowiedzieli się, że chcę je oddać wpadli w szał więc po upływie tych ośmiu tygodniach wymknęłam się z Michałem i poszłam do sierocińca, gdzie zostawiłam małego znajomej Karoliny...
- Kim jest Michał? - zapytał szybko, prawie natychmiast żałując swojej decyzji widząc w oczach swojej przyszłej żony kolejne łzy
- Michał... To mój syn... - Andrzej mocno ją przytulił do siebie, trwając dobrą chwilę w mocnym uścisku – Ja zrozumiem jeśli po tym... Nie będziesz chciał... Nie będę miała żalu, naprawdę... - powiedziała cichutko.
- O co Ci chodzi?
- O nasz ślub. Teraz już wszystko wiesz i nie zdziwię się, jeśli zrezygnujesz... Kto by chciał z taką wyrodną i nieczułą matką zakładać rodzinę... - wyłkała w jego garnitur.
- Chyba sobie żartujesz! Kocham Cię nad życie i nic tego nie zmieni, rozumiesz? Nic! - powiedział ze spokojem i czule ją pocałował.
- Andrzej... Pójdziemy tam kiedyś?
- No pewnie, goście czekają, pewnie wszyscy pomyśleli, że zwialiśmy sprzed ołtarza – zaśmiał się i wstając wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Ale... Nie chodzi mi o Kościół, chociaż to też... Do tego sierocińca... Pójdziesz tam ze mną? Chciałabym go znaleźć i wytłumaczyć...
- Oczywiście, kochanie. Ale pozwolisz, że nie teraz? - widząc niezrozumienie na jej twarzy, dodał: - Dzisiaj chciałbym w końcu się ożenić z piękną panią Przybysz, która zostanie matką mojego syna... - Anka roześmiała się słysząc te słowa
- A jak najpierw będzie córeczka? - zapytała podchwytliwie uśmiechając się szeroko
- To będzie najlepszą piłkarką na świecie!



[1]      Teraz pewnie wyciągnęłaby komórkę z kieszeni ale akcja tego opowiadania rozgrywa się w takich czasach (wiem, że dla niektórych będzie to ciężkie do wyobrażenia), kiedy takie rzeczy jak komórka, nie istniały.
[1]      Nie pytaj, nie potrafię opisać smutnego wzruszenia ramionami.

poniedziałek, 4 maja 2015

Opowiadanie anagosik cz.3

Nowy Ty nowa Ja cz.3
Stała na środku szerokiej piaszczystej plaży w Gdańsku, wiatr bawił się jej ciemnymi włosami rozwiewając je na wszystkie strony, jej twarz była zwrócona ku zachodzącemu juz słońcu w kolorze ciemnej pomarańczy. Kolo niej bawiły się dzieciaki, które z uśmiechami na twarzach patrzyły jak kolorowy latawiec unosi się wysoko razem z biało-szarymi mewami szybującymi w chmurach. Jednak powodem jej podróży tutaj nie był urlop ,ona na to nie miała czasu. Powodem była praca - sprawa jednego z ważniejszych klientów. Musieli o nich dbać jak o złote rybki to oni przynosili im największe zyski po tym jak większość klientów przeniosła się do konkurencji "Czerska i partnerzy".
Schyliła się by rozwiązać białe trampki firmy Converse. Ściągnęła je razem ze skarpetkami tego samego koloru, następnie podwinęła nogawki swoich ulubionych jasnych jeansów i chwytając buty w dłoń ruszyła w stronę morza. Idąc czuła jak malusieńkie kamyczki masują jej stopy. Przez moment zapomniała o dręczących ją myślach i dała się ponieść tej pięknej chwili wpatrując się w niezwykły krajobraz.
Myśli nie zaprzątała jej ważna rozprawa jak to miała w zwyczaju ale bliska jej osoba, jej przyjaciel który przez pewien czas był kim więcej. Chyba kochała tego bufona mimo że skrzywdził ją bardzo, ale jak to mówią wina leży po obu stronach. A może jednak zapomnieć o tym co było ? - pytała samą siebie. Skoro się to tak skończyło to może tak właśnie miało być ? Jak to mówią nic nie dzieje się bez powodu bo przecież gdyby wtedy nie podpisała tych dokumentów które podsunął jej Hubert ....yyy Rafał (dla niej on zawsze pozostanie Hubertem) nie przejrzała by na oczy i nie zobaczyła ile ją omija. Ile jej jeden podpis pod jakimś papierkiem może dla kogoś znaczyć ,a przekonała się o tym tylko dlatego ze Dorota zaproponowała jej współprace w kancelarii. Zobaczyła wtedy jak to życie wygląda z 2 strony, pozbawiane tej szyby za która stała. Przekonała się jakich ma przyjaciół że może na nich liczyć w każdej chwili, bo gdyby nie oni to pewnie już przed swoim nazwiskiem nie mogła się tytułować jako mecenas. Wszyscy z kancelarii stanowili jej drugą rodzinę - Bartka traktowała jak swojego synka, Aniele jak swoja prawą rękę, Dorotę jak siostrę i została jeszcze jedna osoba która opuściła tą rodzinę z własnej woli, ale przecież nadal był jej przyjacielem ... chyba. Zawsze zapominali o tym co było i żyli dalej jako przyjaciele tak było po ich pierwszym pocałunku.
Stała w zamyśleniu w swoim gabinecie targając dokument, który pozwoli zamknąć drzwi do jej niezbyt kolorowej przeszłości, kiedy jej przyjaciele świętowali wygraną sprawę z Pro Spectrum. Z letargu myśli wyrwał ją jego głos
- To co rozejm ? - zapytał opierając się o framugę drzwi z kieliszkiem białego wina w dłoni
Pokiwała głową uśmiechając się przy tym, a na jej lewym policzku pojawił sie dołeczek
- Wiesz jeżeli chodzi o wczoraj...
- Jakie wczoraj? - zapytała przerywając mu tym. Pokręciła głową uśmiechając się do siebie. - Nie było żadnego wczoraj - przecież tak było lepiej... kłamać, ale co mogła zrobić by zachować jego przyjaźń, on był z Marią a ten pocałunek był tylko wynikiem emocji.
- Nie było żadnego wczoraj ? - powtórzył za nią a na jego twarzy malował sie delikatny uśmiech. W jego głosie można było wyczuć że zaczyna się z nią przekomarzać.
 Patrzyli sobie prosto w oczy, tonąc w swoich tęczówkach - teraz liczyli się tylko oni. Niestety tę magie przerwała Pani Prokurator
- Kochanie nie wiesz gdzie są - z korytarza dochodził głos Okońskiej który przerwał tą chwile miedzy nimi - serwetki ? - stanęła obok Marka dokończając zaczęte chwilę wcześniej pytanie 
Agata przełknęła nerwowo ślinę nie dając po sobie poznać jaki ból wywołało jej przyjście tutaj, to było jak ukłucie niewidzialną ostrą szpilką prosto w serce.
 - W szafce nad drukarką - odpowiedziała jak obudzona z jakiegoś snu
-  To ja pokarze - spojrzał na nią obojętnie jednak kiedy blondynka już wyszła do jego oczu powrócił   uśmiech a wzrok był pełen czułości.
I tym 2 po którym go wyprosiła bojąc się jak to się morze potoczyć a on wyrzucił w jej słowa pełne goryczy. Przecież powiedział wtedy całą prawdę a, jak to mówią prawda boli. Wiec czy może po tym wszystkim znowu zostaną przyjaciółmi ? Zależy jej na nim, ale chyba tak będzie lepiej tylko czy będą wstanie spróbować po raz  kolejny odbudować to co zniszczyli. Czy jej poranione serce będzie mogło jeszcze raz mu zaufać? - w jej myślach krążyły te pytania podczas gdy nogi same gnały do przodu wzdłuż brzegu. Słońce zniknęło za horyzontem a na niebie została po nim tylko różowa poświata. Zaczęło się ściemniać a wiatr z ciepłego i przyjemnego stał się chłodny i uciążliwy. Pomimo że podwinęła nogawki spodni one i tak stały się mokre od morskiej wody. Zaczęła marznąć, postanowiła wrócić do hotelu i przygotować się do rozprawy którą miała jutro rano.

Ciepły letni dzień, łąka, zielona soczysta trawa a na niej kwiaty we wszystkich kolorach tęczy, z góry padało na nią ciepłe światło ale, to nie było słońce to było coś innego czuła to. Po chwili zza drzew wyłoniła się piękna szatynka miała na sobie błękitną sukienkę i kierowała się w tylko sobie znanym kierunku. Z nad wysokiej trawy wyłoniła się mała dziewczyna z ciemnymi włoskami i wianuszkiem na głowie. Kobieta spojrzała przed siebie a, prawniczka mogła teraz dostrzec wyraźniej jej twarz, twarz którą tak dobrze znała, za którą tęskniła - to była jej matka którą śmierć zabrała gdy ta była jeszcze małym dzieckiem. Uśmiechała się do niej promiennie, a jej wzrok patrzył na nią ciepło. Po chwili do kobiety podbiegła dziewczynka, teraz Agata ją poznała - to była ona jako 3 letnia dziewczynka...
Z tak przyjemnego snu obudził ją jakiś hałas, po chwili dotarło do niej że ktoś puka do drzwi. Spojrzała zaspanymi oczami na zegarek, który stał obok na drewnianej szafce. Odkryła kołdrę i wstała z łóżka kierując sie do wejścia zobaczyć kogo do niej niesie o tak wczesnej godzinie. Nieprzytomna otworzyła drzwi, a przed jej oczami stanął Bartek ubrany w swój sportowy strój.
- Człowieku wiesz która jest godzina ? - powitała go niechętnie
- No w pół do 7 a co ? - zdziwił się chłopak
- A to że normalni ludzie jeszcze śpią o tej godzinie - zostawiła otwarte drzwi i podeszła do nie pościelonego, jeszcze wygrzanego łóżka siadając na nim
- Wybacz ale, to co zlazłem wczoraj zwali cię z nóg - uśmiechał się promiennie
- Do tego obecnie nie wiele mi potrzeba ... czuje się jak trup. Ohhh - przetarła dłonią twarz próbując sie rozbudzić
-Bartuś zamów mi kawę i pogadamy bo na trzeźwo chyba tego nie ogarnę - uśmiechnęła się do chłopaka i udała się do łazienki.
Wyszła po chwili już bardziej "żywa" a aromat świeżej kawy, która stała właśnie w jej pokoju dodatkowo pobudzał zmysły. Upiła duży łyk wymarzonego napoju i skupiła całą uwagę na podekscytowanym chłopaku.
Z uśmiechami na twarzach wyszli z Gdańskiego sądu - wygrali, dowody znalezione przez jej byłego aplikanta a, obecnie prawnika zapewniły im zwycięstwo.
Mijali właśnie znak mówiący ze zostało im niecałe 60km do Warszawy. Brunetka spała całą drogę, zmęczona nieustępliwymi myślami o Marku i o tym co będzie dalej ?  Bartek spoglądał na nią co chwile ciesząc się w duchu ze ma taką patronkę bo gdyby nie ona kto wie co by teraz robił, była dla niego jak matka, przyjaciółka. Wykazywała ona nim większe zainteresowanie niż jego biologiczny ojciec przez całe życie. Smutne ale prawdziwe.
Usiadł na chwile na ławce znajdującej się tuż przed salą rozpraw w której za chwile miał pomóc Prokuratowi oskarżać chłopaka o gwałt na jego klientce. Miał już dość dzisiejszego dnia mimo że nawet nie minęła jego połowa. Zostały mu jeszcze 3 rozprawy a później w kancelarii miał umówionych klientów. Teraz kiedy pracował pod innym szyldem nie sprawiało już mu przyjemności przesiadywanie do późnych godzin w nowym gabinecie. W jego stronę energicznie zmierzała rudowłosa kobieta, miarowo stukając chabrowymi szpilkami. Przystanęła przy nim na chwile - widać było że, gdzieś się spieszyła.
- Jutro kolacja u mnie
- A w jakiej sprawie ? - zapytał zdziwiony
Spojrzał na niego z politowaniem i ignorując jego pytanie kontynuowała
-powiedzmy o 20. Znasz mój adres ?
Otworzył buzie by odpowiedzieć na jej pytanie lecz nie zdążył wydobyć z siebie głosu gdy kobieta kontynuowała
- Dobra wyślę ci SMS-em
Prawniczka spojrzała na zegarek a następnie na swojego przyjaciela - To do zobaczenia
Ruszyła przed siebie za chwile obróciła się ponownie w stronę Dębskiego
- I nie przyjmuję odmowy - powiedziała surowym tonem
Marek siedział lekko zszokowany sytuacją która miała przed chwilą miejsce bo Dorota nigdy sie tak nie zachowywała, musiała mieć z czymś problem może właśnie chce go poprosić o pomoc ? Znają się tyle czasu że są dla siebie jak rodzeństwo. Co by się nie stało mogą na siebie liczyć.
Siedziała zmęczona w swojej małej kawalerce "skacząc" po kanałach- chciała w ten sposób oderwać myśli od otaczających ja problemów. Leniwie wstała z szarej kanapy po słoik Nutelli mimowolnie przypomniała jej się Tosia - córka komisarza która roztopiła jej serce. Brakowo jej tego łobuza, miała chodź do kogo się odezwać bo dziewczynka codziennie przychodziła do niej po szkole ,a czasem nawet zostawała na noc. Przypominała bardzo Przybysz w jej wieku pewnie dla tego tak szybko ją polubiła. Dźwięk telefonu przerwał jej myśli
- No co tam ? - zaczęła chwytając wcześniej w dłoń białego smartfona
- Telefony są już passe ? Dzwoniłam chyba z 10 razy. Dobra do rzeczy : jutro u mnie, kolacja o 20 - powiedziała Gawron
- Sorry ale jutro to ja się chyba nie wyrobie - usprawiedliwiała się Agata mimo iż to było kłamstwo. Nie miała ochoty udawać że wszytko jest ok, chciała być sama bo tylko wtedy mogła być całkowicie sobą
- Agata nie wykręcaj się jutro widzę cię u mnie koniec i kropka. A jak tam w Gdańsku ?
- Dobrze, wygraliśmy... a jak że by inaczej- powiedziała żartobliwym tonem
- No ba w końcu jesteśmy najlepsi - zawtórowała jej przyjaciółka
Siedziała juz w sali czekając na kolejną rozprawę, miała pomóc kobiecie nad którą mąż znęcał się fizycznie - chciała się od tego uwolnić od niego raz na zawsze. Agata doskonale ją rozumiała mimo ,że nie przeżyła takiej sytuacji. Wiedziała za co się bierze i ze będzie ciężko bo partner jej klientki to wpływowy człowiek. Ale co by nie było zawsze chciała dążyć do tego co sobie postanowiła na studiach czyli dążyć do prawdy. Po przeciwnej stronie zdążył usiąść pozwany jak i jego obrońca czyli w samej osobie mec. Marek Dębski. Kiedy brunetka na niego spojrzała przywitał się skinieniem głowy. Czy naprawdę z pomiędzy ponad 200 prawników w Warszawie ta sprawa musiała trafić w ręce Marka ? - użalała się w duchu. Po chwili zjawił się sędzia Gebel z ławą przysięgłych.
 No tak to mój szczęśliwy dzień pomyślała prawniczka nie dość ze po przeciwnej stronie stoi Dębski to jeszcze sędzia Gebel. Wróciły wspomnienia z ich 1 rozprawy. Wtedy kiedy uważała go za bufona z przerośniętym ego ... chociaż właściwie dobrze go oceniła. Jednak miała możliwość też poznać jego 2 stronę tą w której jest troskliwy, miły i opiekuńczy.
Siedział po przeciwnej stronie i wpatrywał się w jej osobę, miał dziś zły dzień nic nie szło po jego myśli i jeszcze teraz musiał natrafić na Agatę. Czy z 200 adwokatów w tym mieście musiał natrafić na nią jako przeciwniczkę ? Innego dnia może by i się cieszył z takiego obrotu spraw, lubił patrzeć z jakim zacięciem chce wygrać, jak się angażuje w sprawy. Niestety emocjonalnie również (i to ich właśnie poróżniło) ale nie dziś, dziś nie miał do tego kompletnie nastroju. Czerska wepchnęła mu tą sprawę tłumacząc że to bardzo ważny klient i ze tylko on może wygrać tę sprawę.
Po rozprawie każde miało ochotę wepchnąć siebie nawzajem pod samochód. Rozprawa poszła w zupełnie innym kierunku niż tego chcieli. Dębski był wysiekły na klienta bo zataił przed nim informacje o nie do końca legalnych działalnościach. Natomiast świadkowie Agaty którzy mieli zeznawać na korzyści jej klientki nagle się pochorowali lub rozmyślili dodatkowo wyszło na jaw że jej klientka ma romans. Lepiej być nie mogło - podsumowali oboje.
Miała już jechać do domu odpocząć trochę i po pracować nad innymi rozprawami by nie wyglądały jak ta dzisiejsza. Poszukała w swojej torebce kalendarza i otworzyła go na dzisiejszej dacie, w myślach odhaczała rzeczy które juz zrobiła. W oczy rzucił jej się czerwony napis a, po charakterze pisma rozpoznała ze bazgroły nalezą do jej przyjaciółki.
"Mam nadzieje ze pamiętasz o kolacji - 20 "
Wariatka pomyślała Przybysz o rudowłosej ale fakt gdyby nie ten jej wpis zapomniałaby. No to teraz moje plany o samotnym wieczorze legły w gruzach - myślała dalej. Wpadła na chwilę do kancelarii po dokumenty i jak szybko się tam pojawiła tak i zniknęła. Następnie przygotowywała się do kolacji u Doroty. Po drodze zatrzymała się przy jednym z pobliskich sklepów i kupiła butelkę czerwonego wina i kinderki dla małej Zuzi.
Nie był w dziś koncertowym nastroju wszystko mu się waliło. Kurwa ! - zaklną po cichu prowadząc samochód. Jeszcze Dorota wymyśliła sobie dziś tą kolacje  - po prostu świetnie ! Po tylu niepowodzeniach jakie spotkały go dzisiejszego dnia miał ochotę tylko się upić. Musiał jeszcze wstąpić do kancelarii bo jak zwykle zostawił tam telefon. Jezu proszę żeby Iwona już wyszła - modlił się w duchu. Jednak było to nadaremnie bo i tak spotkał królową fioletu.
Gawron wstawiała do piekarnika naczynie żaroodporne z surową lassanie, kiedy zadzwonił dzwonek.
- Idę ,idę - krzyknęła z kuchni
Szybko pobiegła otworzyć drzwi a jej oczom ukazała sie brunetka z butelką w dłoni
- Może być - zapytała Agata stojąc jeszcze w drzwiach
- Jeszcze się pytasz ? Wchodź - zaprosiła ją do środka odbierając od niej wino
Przybysz ściągnęła szary płaszcz, wyciągnęła prezent dla małej i udała się do salonu. Mieszkanie było nowoczesne a prawie wszystkie meble był w białym kolorze. Na środku pokoju stała duża kremowa kanapa a obok niej zielono różowe krzesełko ze słodką dziewczynką w nim.
- A ty jeszcze nie śpisz mała ?- zapytała małą Gawron Agata
 - Ciocia ma coś dla ciebie słonko - mówiąc to położyła czekoladki na stoliku przytwierdzonym do plastikowego dziecięcego krzesełka.
- Spała trochę po południu, ale za chwile i tak zaśnie wiec i tak nie będzie nam przeszkadzać - Przybysz tylko w połowie była skupiona na tym co mówi do niej przyjaciółka, teraz była zajęta jej córką ,która skradła jej serce.
- Mogę ją wsiąść, czy się przestraszy ? - zaśmiała się i skierowała wzrok na gospodynię
- Bierzesz ją na własną odpowiedzialność, jak chcesz możesz ją położyć spać, a ja do końca tu wszytko przygotuję. W ogóle przyszłaś wcześniej, coś się stało? Na godzinę źle spojrzałaś ? - uśmiechnęła się promiennie Dorota siekając bazylie.
- HAHAHA bardzo śmieszne
Brunetka wzięła delikatnie dziewczynkę na rączki. Mała zaczęła przecierać rączkami oczka i przytuliła się do prawniczki. Przybysz poczuła rozchodzące się po jej ciele ciepło było to spowodowane tym ze taka mała istotka uzależniona od innych przytuliła się do niej, poniekąd zaufała. Malutka Gawron kompletnie ją zauroczyła. Wpatrywała się w nią swoimi dużymi śpiącymi oczkami.
Dorota miała okazję teraz oglądać cudowny obrazek jak Przybysz z wielką miłością i czułością patrzy na jej córkę. Uważała, pomimo zaprzeczeń Agaty, że była by ona dobrą matką.
Brunetka chwyciła malutką rączkę dziewczynki i pomachała nią do jej mamy
- Papa mamusiu - udała że mówi jak dziecko, na co Dorota sie uśmiechnęła. Szła przez korytarz udając się do pokoiku małej. Był żółty w kolorowe kropki, znajdowało się w nim mnóstwo zabawek dla dziecka. Pod ścianą koło okna stało drewniane łóżeczko. Lecz kiedy kobieta chciała w nim położyć niemowlaka zaczął on płakać. Kołysząc się zaczęła utulać Zuzię do snu opowiadając jej bajkę o kogutku którą znała z opowieści mamy.
Dorota właśnie kończyła robić deser miksując w blenderze maliny ,kiedy usłyszała dzwonek do drzwi - już 2 raz tego wieczoru. Poszła otworzyć, czekającemu Markowi za drzwiami.
- Cześć - przywitał się wchodząc
- No cześć - odpowiedziała przyjacielowi
- Sorry za spóźnienie ale, Czerska zatrzymała mnie na chwilę - mówiąc to przewrócił oczami.
- Nie ma sprawy - powiedział kierując sie do kuchni by dokończyć szykować słodki posiłek
Wieszając swoją czarną kurtkę zobaczył jej płaszcz. Dorota nic nie wspominała że będzie też Agata. No to teraz tylko czekać na konfrontacje - myślał. Od kąt się rozstali jeżeli można tak powiedzieć nie spotykali się już na jakiś kolacjach, miłych wyjściach. Teraz żyli osobno chociaż gdyby się bliżej przyjrzeć to zawsze tak było. On i ona, Marek i Agata, nie było żadnych ich, żadnych nas... Chciał to zmienić by móc jak dawniej rozmawiać i śmiać się z byłą wspólniczką jednak ona chyba tego nie chciała. Czuł że nadal ma żal do niego o to co się stało, w prawdzie czy miał powód by się jej dziwić. Wiedział że ją bardzo zranił, łzy w jej oczach w momencie kiedy odchodził z kancy uświadomiły mu to dobitnie.
- Ładnie pachnie, jak będziesz chciała rzucić świat pozwów, rozwodów itp. to fach masz w ręce - oznajmił wchodząc do pokoju.
- Uznam to za komplement Dębski - zaczęła się śmiać
Prawnik udał się do łazienki a po drodze zobaczył przez uchylone drzwi do niedużego pokoju jak Agata trzyma na rękach małą Zuzie.  Pomyślał że chciał by oglądać taki widok codziennie - Agata jako matka jego dzieci. Nigdy nie myślał o sobie jak o ojcu uważał wręcz że nie nadaje się na taką rolę w życiu, ale z Agatą wszytko wydawało się łatwiejsze, bo ją kochał. Wypierał się tego uczucia ale taka była prawda. Kiedy był pogrążony w wizji jak że cudownej przyszłości brunetka zdążyła położyć dziewczynkę do łóżeczka i wychodząc cicho z pokoju natknęła się na Marka. Stanęła jak wryta patrząc zdziwionymi błękitnymi oczami widząc jego osobę
- Cześć co ty tu .... - chciała zapytać niepewnie ale wszytko w jej głowie ułożyło się w logiczną całość uśmiechnęła się tylko pod nosem
- Dorota - powiedzieli jednocześnie i udali się w milczeniu do pokoju gdzie znajdowała się ich przyjaciółka


piątek, 1 maja 2015

Opowiadanie anagosik cz.2

 Nowy Ty nowa Ja cz.2
* Ślicznie dziękuję Anonimkowi za komentarz pod poprzednią częścią :D *
Minoł już miesiąc od ich rozstania i tu nasuwa sie pytanie czy w ogóle byli razem ? Zawsze był przy niej kiedy potrzebowała gdyby nie on to pewnie nie była by nadal adwokatem był jej przyjacielem może potrzeba bliskości pchnęła ich w swoje ramiona , oboje nie mieli nikogo nic nie stało na przeszkodzie by sie do siebie zbliżyli.
Wszedł do sądu spowolnił kroku by poszukać w torbie przepustki , przeszedł kolo ochroniarzy ukazując dowód tożsamości ruszył dalej przed siebie. Siedziała przy jednym ze stolików, przeglądała akta popijając kawę z dużego białego papierowego kubka który trzymała w swojej drobnej dłoni. Włosy wyjątkowo nie miała związane w koński ogon, a upięte w kok , czarna bluzka w żółte wzory była wpuszczona do ciemnych eleganckich przylegających spodni które uwydatniały jej szczupłe nogi. Była jak płatki śniegu piękna , niezwykła , perfekcyjna w każdym calu ale i zimna. Jednak on wiedział że to tylko maska , kostium który wkłada by ukryć przed innymi jaka naprawdę jest ciepłą ,wrażliwą osoba, a wszystko po to by nie zostać zranioną. Ciężko jest zdobyć jej zaufanie , zbyt wiele razy sie już sparzyła , jednak jemu sie udało ,po dłuższym czasie. Wiedział że odchodząc z kancelarii zawiódł tym ją znowu, w akcje wkroczyła jego chora zazdrość, obecnie wiedział że jest na przegranej pozycji dał ciała po całości. Brakowało mu jej osoby, w nowej kancelarii nie mógł już wpatrywać się w jej sylwetkę która zamazywały dzielące ich gabinety drzwi , nie mógł już słuchać jej nerwowego chodzenia po gabinecie gdy miała jakiś problem. Tak wiele stracił  przez swoją głupią decyzje. Podszedł do niej stając po przeciwnej stronie stolika przy którym siedziała.
- Cześć - powiedział gdy dalej zaczytana w aktach nie spojrzała w jego stronę
Podniosła głowę i spojrzała zaskoczona - Cześć odpowiedziała
- A ty to tu mieszkasz w tym sadzie ? - powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy
,klasyczny żart mecenasa Dębskiego.
Uniosła jedna brew niemo pytając do czego zmierza
- No co mam jakąś rozprawę cały czas cie tu widuje ,wiec pomyś...
 - To może lepiej nie myśl źle ci to wychodzi-
przerwała mu , teraz mógł zobaczyć że, na jej twarzy malowało się zmęczenie. W oczach nie mógł dostrzec tych iskierek szczęścia, był za to w nich smutek i żal. Wiedział że to przez niego sumienie podsunęło mu tą myśl.
- A Pani mecenas to ... - chciał rozluźnić napiętą atmosferę panująca pomiędzy nimi jednak znowu mu przerwała
- A Pani mecenas - powtórzyła za nim - musi iść na rozprawę !- powiedziała zimnym tonem
Zeszła z krzesła , chwyciła granatową torbę która leżała na stoliku obok akt ,zrzucając przy tym swoją czarną aktówkę z której wysypały się dokumenty.
- Cholera ! - przeklęła dość głośno , kucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone kartki
Marek automatycznie zrobił to samo i pomagając prawniczce zaczął zbierać papiery.
- Agata, co jest ? - widząc jej rozdrażnienie taką błahostką zapytał z troską w głosie.
- Nic ! - odpowiedziała szybko dalej zbierając dokumenty.
Po chwil ich ręce sie dotknęły , oboje poczuli przyjemne ciepło. Spojrzeli na siebie oboje tonęli w swoich tęczówkach koloru nieba.
- Nic - powtórzyła prawie bezgłośnie, jednak tym razem jej głos był ciepły.
Jednak jej odpowiedź nie była szczera, zdradzały ją oczy - zwierciadło jej duszy coś czego nie umiała ukryć nawet pod maską nakładaną co dzień.
Przybysz wzięła swoją dłoń odebrała kartki od byłego wspólnika , wsadziła je do aktówki zamykając do końca jej zamek. Przymknęła na chwilę oczy.
- Poza tym to chyba cie już nie powinno interesować - dodała normalnym tonem podnosząc się, on zrobił to samo. Chwyciła togę wiszącą na niedawno zajmowanym przez nią krześle i ruszyła w stronę schodów.
Stał jak osłupiały, tyle emocji w jednym momencie. Chciał żeby było między nimi jak dawniej ale czy kiedykolwiek może jeszcze tak być ? Patrzył za oddalającą się Agatą, po chwili przeniósł wzrok na drewniany stolik przed nim, leżał tam kalendarz , jej czerwony kalendarz. Wiedział że bez tego brunetka jest jak bez ręki. Może to będzie przepustka by zobaczyć ją po raz kolejny dzisiejszego dnia.

Słońce chowało się za horyzontem, a na ulicach zapalały się światła ulicznych lamp. Wieczór był ciepły, sprzyjał mu lekki wiatr który porywał do tańca zielone liście drzew. Pod jedną z kamienic w której mieściła się kancelaria "Przybysz, Gawron & Janowski" zaparkował duży , srebrny, Jeep. Jego właściciel wysiadł z auta i spojrzał w górę na okna tak dobrze znanego mu miejsca.
Wchodził do góry po schodach które znał na pamięć jeszcze niedawno przemierzał nimi drogę niemalże codziennie do jego miejsca pracy, obecnie byłego miejsca pracy. Stanął przed drewnianymi drzwiami i naciskając klamkę wszedł do środka, było ciemno całe pomieszczenie jedynie oświetlała lampka zza zamkniętych drzwi. Spojrzał na zegarek było dość wcześnie dochodziła 19, stanął na środku pomieszczenia tak dobrze mu znanego. W kancelarii nie było już chyba nikogo poza jego pracoholiczką, nie, już nie jego. Zapukał do delikatnie uchylonych drzwi jej gabinetu, ale nie usłyszał odpowiedzi. Wszedł do środka i rozczulił go widok który zobaczył. Mecenas Przybysz siedziała oparta o kanapę wśród rozwalonych zdjęć i różnych kartek. Głowę miała opartą na beżowej poduszce, na biurku stała butelka otwartego, do połowy wypitego czerwonego wina a obok pusty kieliszek.
- Agata - zawołał ją miękkim głosem lecz brunetka się nie poruszyła, spała jak kamień. Podszedł i przykucnął przy niej patrzył na jej cudowną twarz, usta miała delikatnie rozchylone, mógłby tak podziwiać ją godzinami.
- Agata - zawołał ponownie kładąc przy tym rękę na jej ramieniu. Kobieta wzdrygnęła się i spojrzała na Dębskiego nieprzytomnym spojrzeniem, przymrużyła oczy i przetarła dłonią twarz.
- Marek ? - spojrzała niewyraźnie na mężczyznę, rozejrzała się wokoło - Co ty tu robisz ? - zapytała sennym głosem.
Zignorował jej pytanie.
- Może powinnaś już jechać do domu - bardziej oznajmił niż zapytał
- Może jednak sama o tym zdecyduje co ? - odpowiedziała oschle
- Agata spójrz na siebie wyglądasz jak byś z tydzień nie spała i domyślam sie że tak jest- powiedział z troską w głosie
- Chyba powinnam ci podziękować bo z twoich ust to komplement - w jej głosie można było wyczuć ironię. Zaczęła wstawać, on zrobił to samo. Wzięła głęboki oddech i schowała ręce do kieszeni ciemnych jeansów.
- Może się czegoś napijesz ? - zapytała trochę onieśmielona jego wizytą i to w jakim stanie ją zastał. - Skoro tu jesteś - dodała z przekąsem przewróciła oczami które miały w sobie odcień szarości.
- Wina ? - wskazała na nie pełną już butelkę.
- Nie dzięki, prowadzę
Stali dość blisko siebie a wokół rozbrzmiewał cichy hałas pochodzący z uchylonego okna w jej świątyni. Oboje chyba nie czuli się komfortowo w takiej sytuacji a, z pewnością ona. Nie chciała pokazywać przed nim słabości, próbowała ukryć że wszytko jest dobrze - ze daje sobie rade z kancelarią i swoim prywatnym życiem które bez niego było puste przynajmniej na razie - powtarzała sobie w myślach.
- To może kawy ?
- Herbatę poproszę
Podniosła brwi do góry które ukryły się na tę chwile pod jej grzywką.
- No ok
Minęła go i ruszyła pewnym krokiem w stronę aneksu kuchennego zastanawiając się nadal nad celem jego wizyty. Wyjęła dwa kolorowe ceramiczne kubki z górnej szafki i zaparzyła wodę w czajniku. Wyjęła małe ,tekturowe ,żółte pudełeczko z herbatą Liptona i jedną z torebek herbaty umieściła w jednym z naczyń - przeznaczone dla niego. Dla siebie po raz kolejny tego dnia zaparzyła kawę z ekspresu który dzięki bogu nie popsuł się jak ma to w zwyczaju.
- Z cytryną ? - krzyknęła z kancelaryjnej kuchni
- A macie cytrynę ? - odpowiedział ze zdziwieniem w głosie
- Dorota coś tam kupiła bo witamina C to chcesz ? - spojrzała na drzwi gabinetu w których się pojawił
- No skoro macie takie all in clusive to czemu nie - powiedział delikatnie się uśmiechając i zniknął z powrotem w jej gabinecie
Zaczęła powoli kroić 2 plastry cytryny a następnie ułożyła ja na małym talerzyku. Wyciągnęła jeszcze białą miskę z czekoladowymi ciastkami i postawiła je na blacie. Tylko jak się z tym wszystkim zabrać ? Dobra jakoś dam radę bo nie będę liczyć na jego pomoc już w żadnej kwestii - pomyślała. Wzięła do rąk kubki, na to ponastawiała talerzyk z cytryną , cukierniczkę oraz naczynie z słodkościami. Wszystko przytrzymywała brodą uważając by nie wywalić sie a, przede wszystkim upuścić żadnej z rzeczy. Szła powoli do gabinetu uważnie stawiając krok za krokiem.
Weszła do pomieszczenia z piramidą którą niosła zmierzając do biurka. Na ten widok Dębski od razu się odezwał
- Agata czemu nie zawołałaś przecież bym ci pomógł, ty uparta babo - skomentował jej zachowanie i szybkim krokiem podszedł jej pomóc postawić każdą rzecz by obyło się bez strat. W oczy rzuciła mu się porcelanowa cukierniczka. Usiadł na jasnym fotelu centralnie na przeciwko niej.
- A ten cukier to dla konia przyniosłaś ? Tylko wiesz ja tu żadnego nie widzę - zaczął się śmiać ze swojego żartu
Zrobiła minę w stylu "mnie to nie śmieszy" i odpowiedziała na tą jak uważała głupią zaczepkę
- Nie dla ciebie na wszelki wypadek by nie latać 5 razy jak mecenasowi Dębskiemu zachce sie cukru - powiedziała uszczypliwie, dodając z nutką melancholii - przez tyle czasu mogło się coś zmienić. Gusta się zmieniają proszę Pana - uśmiechnęła się a na lewym policzku uwydatnił się mały dołeczek, starała się naprowadzić rozmowę w luźniejsze tereny rozmowy dla ich oboje.
Kochał jej uśmiech tak bardzo mu go brakowało - zarażała nim wszystkich dookoła. Była osobą z którą mógłby przegadać całą noc , z którą milczenie nie było uciążliwe. Mimo że często się kłócili o błahe rzeczy i z ich ust często wypływały raniące słowa uwielbiał spędzać z nią czas.
- Tu akurat się nic nie zmieniło prze Pani - patrzył jej prosto w oczy i odsunął cukiernice dalej od nich prawie na sam koniec biurka
Speszyła się lekko i opuściła na chwile wzrok na swoje dłonie 
- No wiec jaka to ważna sprawa spowodowała że, mecenas Dębski musiał się sam do mnie pofatygować ?  - zapytała wygodniej opierając plecy na swoim czarnym skórzanym fotelu
- A znalazłem takie coś - mówiąc to sięgnął po filcową torbę z którą praktycznie się nie rozstawał i wyciągnął z niej czerwony kalendarz z twardą oprawą
- A ty skąd to masz ? - w jej oczach malowało się zdziwienie
W pierwszej chwili miał ochotę droczyć się z nią dalej ale jednak postawił sprawę jasno co zdarzało się bardzo rzadko bo generalnie w ich  rozmowach było mnóstwo niedopowiedzeń.
- Zostawiłaś w sądzie
- Aham, dzięki myślałam że zostawiłam go w domu a co gorsza zgubiłam - zaśmiała się nerwowo
- Tak wiem bez tego jesteś jak bez ręki
- Dokładnie - kąciki jej ust delikatnie drgnęły ku górze
Wzięła od niego zgubiony przedmiot i zaczęła coś do niego wpisywać piórem które dostała od Maćka
Nastała cisza a jedyny dźwięk pochodził od poruszającej się płynnymi ruchami stalówki po kartkach notesu. Odłożyła zakładając wcześniej skuwkę na srebrny przedmiot który trzyma w dłoni i chwyciła łyżeczkę.
- Aga czy między nami nie może być normalnie , jak kiedyś ?
Upuściła łyżeczkę która wydała dźwięczny odgłos obijającego się metalu o podłogę
- Normalnie ? - powiedziała podnosząc z podłogi upuszczoną rzecz
- No normalnie - powiedział ponownie na co ona prychnęła
- A jak ty to sobie wyobrażasz co ? Nie sądzisz że od twojego "kiedyś" się dużo zmieniło i nigdy już nie będzie jak dawniej. Teraz chcesz sie zaprzyjaźniać ? - podniosła głos prawie na niego krzycząc emocje jakie w niej panowały były nie do opisania
- Agata o co ci chodzi ? - odpowiedział szybko również podnosząc głos na jej wybuch
- O co mnie chodzi, chyba o co tobie chodzi jesteś najgorszym bufonem jakiego znam zachowujesz sie jak nastolatek albo gorzej. Nie chcieli się ze mną bawić to zabieram zabawki i poszedłem do innej piaskownicy - pod koniec zaczęła go parodiować
- No tak ja jestem ten zły, bo nigdy ci nie pomagałem zawsze byłem przeciwko tobie i to ja naiwnie po raz kolejny dałem się omamić temu kryminaliście bo wielka pani mecenas Agata Przybysz musi zbawiać świat od zła chce uratować wszystkich, wszystkim pomóc jak sama nie radzi sobie z własnym życiem
- Przynajmniej jestem szczera nie jestem fałszywa tak jak ty !
- wybacz zapomniałem jaka jesteś idealna - jego głos przepełniony był sarkazmem
- Daruj sobie co ? to że tobie coś nie wyszło nie znaczy że musisz się odegrać na innych jak szukasz wsparcia to mecenas Czerska przyjmie cię z otwartymi ramionami a jak nie to zostaje ci jeszcze Maria. Do wyboru do koloru - wstała i wyszła z gabinetu kierując sie do aneksu kuchennego
Podszedł do niej po chwili a ona obróciła się do niego przodem gotowa na kolejny atak z jego strony bo sama nie miała już siły walczyć dalej
- Przyszedłem żeby z tobą normalnie porozamawiać ale widzę że się nie da bo zawsze rozpoczynasz kłótnie - powidiał z wyrzutem opuszczając kancelarie z głosnym hukiem zatrzaskując drzwi
To wszystko nie tak miało się ułozyć miał przyjść, mieli pogadać jak kiedyś ale nie ona zawsze musi wyrzucać mu to co było. Zostawił ją i kancelarie ale czy zawsze musi mu to wypomieć ? Miał tego dość po raz kolejny nie potrafią się dogadać , ile czasu ona może chować urazę po tym co zaszło? Ja jej już wybaczyłem chyba ... ta mysl nadal bolała że bardziej zaufała temu bandycie. Przed oczami jak na zawołanie pojawił się obraz kiedy spotkali się pod jej kancelarią w dniu balu adwokatów.
- Spóźniłeś się wyszła
- Co tu robisz
- Jeżeli jeszcze raz zobaczę że ją nachodzisz - mówiąc to spojrzał w górę w kierunku okien jej mieszkania
- widzę że się boisz - przerwał mu odchodząc w przeciwnym kierunku
- ciebie ? - popatrzył na niego z politowaniem nie rozumiejąc o co dokładnie mu chodzi
- Boisz się że ją stracisz - obrócił się ponownie w jego kierunku i dokończył wcześniejszą nie zrozumiałą dla Marka wypowiedz
Musiał mu przyznać racje bał się że ją straci był zazdrosny o Huberta, nie ufał mu (miał racje by tego nie robić) a na końcu stracił ją przez własną głupotę.
Siedziała sama w kancelarii skulona pod oknem w swoim gabinecie przywołując co się właśnie niedawno wydarzyło przyszedł do niej normalnie na świecie z tym swoim uśmiechem i co chciał żeby było normalnie jak dawniej ? co on sobie myślał ? - te pytania krążyły po jej głowie
Oboje pogrążone w myślach, każde we własnym kącie Czy przez ten prowizoryczny związek warto rozwalić taką przyjaźń jaka ich łączyła ? Czy to jest tego warte ? Dwoje ludzi kompletnie zagubionych w życiu, nie potrafiących rozszyfrować swoich uczuć a co dopiero o nich mówić.
Czy to faktycznie samotność skłoniła ich do tego a może to była miłość ? Ta jedyna? Wyjątkowa ?
Jedno jest pewne obojgu na sobie zależy jak na przyjaciołach ale tu pojawia się wątpliwość jedno słowo - może ? Bo może byli dla siebie kimś więcej ?