wtorek, 12 maja 2015

Anka

"Zamykam oczy i słyszę jak
Stuka skrzydłami o lampę ćma
Zamykam oczy
Hamuję łzę"

- Ja... Muszę Ci coś ważnego powiedzieć.
- Ale kochanie, zaraz bierzemy ślub, to nie może poczekać? - zapytał, jednak widząc jej zaciętą minę dodał – Ech, w porządku, za kościołem jest ławeczka osłonięta drzewami, może być?
Potaknęła lekko głową i delikatnie złapała go za jego szorstką dłoń czując, że za chwilę to wspomnienie może być ostatnim w ich wspólnym życiu.

Wreszcie po tylu godzinach wracała do domu. Był letnia, piątkowa noc i jej jedyną pociechą był fakt, że ten okropny tydzień właśnie się kończył. Zapomniała o urodzinach ojca, cudem nie popsuła niespodzianki dla przyjaciółki a przystojny brunet, który od pewnego czasu zaprzątał część jej myśli, właśnie związał się z inną. A ona specjalnie dla niego dzisiaj założyła swoją najpiękniejszą sukienkę! Tak, to zdecydowanie był powód żeby nienawidzić tego tygodnia. Właśnie skończyła pracę i szła przez ciemny park.  Wprawdzie latarnie oświetlały alejki ale najwyraźniej musiała być jakaś awaria, ponieważ najbliższe światło widać było dopiero gdzieś w oddali, skryte za drzewami. Kobieta jednak nie wyglądała na przestraszoną – przechodziła tędy codziennie i drogę do domu była w stanie pokonać z zamkniętymi oczami. Co wcale dalekie od prawdy nie było, biorąc pod uwagę kilka nocy, kiedy wracała z imprez. Przez chwilę zaczęła się nawet zastanawiać czy nie powinna zmienić trasy na bezpieczniejszą ale o wiele dłuższą, wzdłuż parku i rynku, jednak nadkładanie prawie pół godziny drogi nie było zbyt kuszącą propozycją. Przemierzając kolejne ciemne alejki, do jej głowy ponownie wkradł się brunet, którego poznała dzisiejszego ranka. Najbardziej denerwowało ją to, że nie potrafiła przypomnieć sobie jak dokładnie wyglądał. Jedyne co zapamiętała to jego twarz – zaczesane włosy, lekki uśmiech, hipnotyzujące spojrzenie szarych tęczówek, którym niemal natychmiast udało mu się ją zaczarować. I ten niski głos... Na samo wspomnienie przeszły ją ciarki...

Z rozmarzenia wyrwał ją szelest kroków gdzieś za plecami. Początkowo je zignorowała ale kiedy znacząco się zbliżyły i doszło do nich głośne sapanie... Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach a w głowie zaczęły rodzić się czarne myśli. Odruchowo przyspieszyła. W myślach przeklinała się i powtarzała, że już nigdy nie będzie przechodzić przez park. Kroki nie zniknęły. Ich tempo się nasiliło a ona zaczęła biec. Do wyjścia z parku zostało jej już naprawdę niewiele. Kilkaset metrów do upragnionej wolności. Wtem poszczuła dłoń na ramieniu. Zerwała się i ostatkiem sił przyspieszyła. Na nic się to zdało, praktycznie natychmiast poczuła silne pchnięcie w plecy a siła rozpędu sprawiła, że potknęła się i z silnym impetem upadła na ścieżkę. Zamroczyło ją na tyle, że zapomniała co się przed chwilą działo. Przygniótł ją swoim ciężkim ciałem. Jak przez mgłę poczuła brutalne dłonie zaciskające się na jej piersiach, ścisk był na tyle mocny, że jęknęła. Ból otrzeźwił ją i przywrócił jasność widzenia. Spięła ciało i obróciła się na plecy, złapała się wystających z ziemi korzeni i przyciągnęła chcąc jak najszybciej uciec. Mężczyzna był szybszy i przygwoździł ją do ziemi swoim ciężarem.
- Pomocy! Halo, czy ktoś mnie słyszy? HALO! POMOCY! - zaczęła krzyczeć.
- Zamknij się głupia suko! Myślisz, że ktoś Cię tu usłyszy? - warknął i chlasnął ją w twarz. Dziewczynę znów zamroczyło ale nie przestała się wiercić i krzyczeć. Znów ją uderzył, tym razem mocniej, aż pękł łuk brwiowy. Gęsto lejąca się krew sparaliżowała ją ale nie przeszkodziła mu w dalszym, lubieżnym napawaniu się jej ciałem, z tą różnicą, że jej ręce zaplótł nad głową. Brutalnym ruchem zdarł z niej bluzkę z biustonoszem i natychmiast wrócił do ugniatania jej piersi. Jęczała, wciąż próbowała się wyrwać lecz z mniejszą energią. On zadarł jej sukienkę wyżej i zrywając z niej bieliznę, brutalnie w nią wszedł. Obleśnie się uśmiechając, krążył rękoma po jej ciele, zostawiając na niej czerwone ślady. Dziewczyna poddała się i tępo patrzyła w przestrzeń. Przestała kontrolować siebie, jej świadomość uleciała nie mając już wpływu na to, co się będzie z nią dalej działo. Jego ciężki oddech przy jej uchu, świdrujące spojrzenie, szybkie ruchy jego bioder i po chwili głośny jęk ulgi.
- I po co było się tak szarpać? Zobacz jaka dobra z ciebie szmata... Dobrze się sprawiłaś więc w nagrodę zostawię cię tutaj, może ktoś cię znajdzie w tych krzakach... - powiedział na odchodne lekko klepiąc ją po policzku i odszedł pogwizdując. Po policzku dziewczyny spłynęla pojedyncza łza.

Starsza kobieta jadąca rowerem. Dzieci biegnące na plac zabaw. Ich matki i ciotki. Małżeństwo idące na zakupy. Dwie wiewiórki i koty. I ona. Ptaki śpiewały, wszystko wokół rozkwitało i cieszyło się kolejnym pięknym dniem a słońce przyjemnie grzało w twarz. I ona. Zużyta, posiniaczona, z zaschniętą krwią na twarzy i ledwo oddychająca. Ile minęło? Próbowała zorientować się jak położone jest słońce ale to wymagałoby poruszenia się a to z pewnością wywołałoby powrót bólu.
- Właściwie... Czy to ważne, która jest godzina, skoro można sobie tutaj leżeć? Jest tak przyjemnie, nic ją nie boli... Czego chcieć więcej? - pomyślała i już chciała odpływać w krainę Morfeusza, kiedy poczuła jak jej dłoni dotyka coś zimnego i mokrego. Poczuła ciepły oddech na policzku i jej oczom ukazał się jasny labrador, który wyczekującym wzrokiem sprawdzał jej reakcję. Widząc, że dziewczyna żyje natychmiast odbiegł głośno szczekając. Wrócił po chwili, ciągnąc za sobą młodą kobietę.
- O boże! Czy Ty... Żyjesz? Halo, dziewczyno! - klęknęła przy niej i z przerażeniem wpatrywała się w jej twarz a ona delikatnie pokiwała głową, nie mogąc wydać z siebie dźwięku.
- Dzięki Bogu! Tymek z Tobą zostanie a ja wezwę pomoc. Postaraj się jak najmniej ruszać! Wszystko będzie dobrze – powiedziała, delikatnie dotykając ramienia dziewczyny i przykrywając ją swoim swetrem. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła ale przyjęła odzienie. - Aha! Tymek, waruj! - nakazała psu a gdy potwierdził cichym szczeknięciem, natychmiast pobiegła w stronę najbliższej budki telefonicznej1
- Po co ona tam poszła? Przecież tu jest mi tak dobrze.. - pomyślała, przymykając oczy i skupiła się na promieniach słońca. Co jakiś czas Tymek trącał ją łapą a ona otwierała oczy i mrugnięciem dawała znać, że wszystko jest w porządku. Dopiero po jakimś czasie przybiegła właścicielka psa a wraz z nią dwóch sanitariuszy. Na widok mężczyzn, dziewczyna skuliła się jeszcze mocniej a w jej oczach zamigotał strach.
- Kochanie, oni nic Ci nie zrobią, spokojnie... Chcemy Ci tylko pomóc... Mała, będę przy Tobie cały czas, dobrze? - a widząc potwierdzenie w oczach dziewczyny, kiwnęła mężczyznom, którzy natychmiast wzięli ją na nosze i przenieśli do stojącej nieopodal karetki.

Następne wydarzenia następowały w ogromnym tempie. Szpital, kolejne badania, zmiany opatrunków, kroplówki, badania. Dopiero po kilku godzinach dali jej odpocząć a ona mogła w spokoju poleżeć. Nie chciała myśleć o tym, co stało się kilkanaście godzin temu ale gdy tylko przymykała oczy, natychmiast pojawiał się on i jego brutalne dłonie. Na korytarzu usłyszała krzyki a już po chwili do jej pokoju wparowali rodzice.
- Córeczko! - krzyknęła jak zwykle blada i wychudzona matka - Tak się martwiliśmy! Co się stało?
- Daj jej spokój, przecież widzisz, że jest zmęczona! - spojrzał na matkę surowym wzrokiem ojciec.
- Chyba mogę się dowiedzieć gdzie się szlajała całą noc i czemu wzywają mnie z pracy, że moja córka leży poobijana w szpitalu! - krzyknęła. Mężczyzna już chciał jej odpowiedzieć ale powstrzymał się, kiedy do sali wszedł lekarz.
- Witam. Państwo Rapańczyk, rozumiem? - zapytał ciepłym głosem
- Tak. Czy może nam pan wytłumaczyć co tu się dzieje? - zapytała zdenerwowana matka
- Zapraszam panią do gabinetu a pan... może lepiej poczeka z córką, zaraz przyjdę – mówiąc to wskazał pani Rapańczyk drogę i oboje wyszli. W sali został tylko pan Rapańczyk i jego córka.
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwym głosem. Usiadł na krzesełku obok łóżka i chciał dotknąć jej dłoni, lecz ona natychmiast się wyrwała i odwróciła się do ściany.
- Kochanie... Powiesz mi co się stało? - próbował dociekać ale dziewczyna nie reagowała. Wpatrywała się w ścianę bezosobowym wzrokiem i cicho łkała. Zdezorientowany mężczyzna chciał pogłaskać ją po głowie lecz ona zesztywniała i powoli odwróciła się w jego stronę.
- Zostaw mnie, rozumiesz? - powiedziała łamliwym głosem.
- Dzień dob... O, przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa... Przyjdę następnym razem – drobna blondynka wyraźnie się zmieszała
- Przepraszam, kim pani jest?
- Karolina Maćkowiak, ja.. A właściwie mój pies, Tymek, znalazł ją w parku i chciałam sprawdzić czy wszystko w porządku...
- Witam, nazywam się Jan Rapańczyk i jestem ojcem Ani. Bardzo pani dziękuję, gdyby nie pani nie wiem czy udałoby się nam ją znaleźć... - powiedział, podając kobiecie dłoń.
- Miło mi pana poznać. To przecież nic takiego.. - uśmiechnęła się, czując się nieco niezręcznie i zapadła cisza. - No dobrze, ja w takim razie muszę już iść odebrać Tymka od przyjaciółki... Przyjdę jutro! - powiedziała w stronę dziewczyny ale nie widząc reakcji, smutno wzruszyła ramionami2 i wyszła. Po chwili do sali wrócił doktor a za nim milcząca pani Rapańczyk.
- Mógłbym pana prosić na chwilę?
- Oczywiście. Zaraz wrócę – powiedział do żony i wyszedł za lekarzem. Mężczyzna nie był pewien czego ma się po tej rozmowie spodziewać. Jego córka jest chora? Przecież zauważyłby, gdyby coś się działo... Z zamyślenia wyrwał go głos lekarza.
- Proszę usiąść. Jesteśmy mężczyznami więc nie będę owijał w bawełnę. Pańska córka została zgwałcona. Sprawą zajmie się oczywiście milicja.
- Ale... Słucham? Jak to? - mężczyzna wydawał się być wstrząśnięty.
- Panie Rapańczyk, ja nie będę tłumaczył panu jak, bo to wydaje mi się, obaj doskonale wiemy. Córkę zatrzymamy na obserwacji przez najbliższe 2 tygodnie. Potem wypiszemy ale na państwa miejscu pomyślałbym o jakimś psychologu. Wie pan, ja nie się aż tak na tym nie znam, ale podczas badań nie dała się praktycznie nikomu dać dotknąć. Problem był z kobietami, nie wspominając już o mężczyznach. Dobrze by było, żeby na jakiś czas została w domu ale nie może w nim zostać sama.
- Oczywiście... - mężczyzna posłusznie kiwnął głową wciąż będąc w lekkim szoku
- Panie Janie. Nie mówiłem tego pańskiej żonie bo zareagowała dość wybuchowo ale... Ona może być w ciąży
Po pomieszczeniu rozniosło się ciężkie westchnięcie mężczyzny.

- 15 lipca 1964 roku. Protokół zeznania nieletniej Anny Rapańczyk, córki Jana i Joanny urodzonej w Fordonie 14 marca 1949 roku, lat 15, zamieszkałej w Bydgoszczy, przy ulicy Robotniczej 23 mieszkania 3. Przesłuchanie odbywa się w towarzystwie policyjnego psychologa – dyktował postawny mężczyzna z wąsem a siedzący w rogu protokolant skrupulatnie wystukiwał na maszynie wszystkie jego słowa. Przed nimi, na krześle siedziała przerażona, bardzo szczupła dziewczyna. Nerwowo rozglądała się po kalustrofobicznym pomieszczeniu. Spocone i trzęsące dłonie co chwilę ocierała o długą sukienkę. Tuż za nią stała wysoka, koścista i krótko ścięta kobieta, wypalająca jednego papierosa za drugim. Z wyraźną przyjemnością wypuszczała obłoczki dymu z ust, delektując się przenikającą ją nikotyną cicho pomrukując, co wcale nie sprawiało, że dziewczyna czuła się pewnie.
- Kiedy wydarzenie miało miejsce? - zapytał wąsaty milicjant wlepiając w nią swój świdrujący wzrok.
- Miesiąc temu – odpowiedziała po chwili cichutko, intensywnie wpatrując się w swoje kolana. Chociaż starała się to ukryć, była przerażona panującą tam atmosferą. Po raz pierwszy wyszła z domu bez obecności kogoś znajomego. W pewien sposób była nawet z tego zadowolona – po powrocie ze szpitala atmosfera w domu była nie do zniesienia. Matka była załamana i odreagowywała nieprzyjemnymi docinkami a ojciec chodził jak struty ale i tak podporządkowywał się matce. Z drugiej strony to było wyjście z domu do ludzi, wobec których wciąż reagowała paniką. Każdy mijany mężczyzna patrzył na nią tak, jak patrzył na nią on, poruszał się w identyczny sposób, miał identycznie ogromne dłonie, każdego bała się tak samo. Miała świadomość, że gdyby tamtego wieczoru nie dała się skusić krótszej trasie, teraz nie musiałaby zeznawać, w spokoju chodziłaby do szkoły i nie byłaby w ciąży. Myśl, że pod sercem nosi cząstkę tego... potwora, bo inaczej nie potrafiła go nazwać, była dla niej najtrudniejsza do zniesienia. Gdzieś skrycie, jak chyba każda dziewczyna w jej wieku, marzyła o wielkiej miłości, pięknym ślubie i gromadce dzieci ale z pewnością nie w tym wieku.
- Proszę odpowiedzieć! - krzyknął milicjant i otwartą dłonią uderzył w blat. Anka podskoczyła i z przerażeniem spojrzała na stojącą za nią kobietę.
- Aspirant pytał, czy znasz napastnika – odparła leniwym głosem, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
- Nie wiem... Nie widziałam go zbyt dokładnie – odpowiedziała drżącym głosem – A nawet gdyby to nie chciałabym go już nigdy więcej zobaczyć – dodała w myślach.
- Proszę zaprotokołować: Obywatelka Rapańczyk nie wie czy zna napastnika i...
- Przecież powiedziałam, że nie widziałam go dokładnie. Leżał na mnie, jak miałam widzieć jego twarz?! - krzyknęła zdenerwowana ledwo powstrzymując łzy.
- Proszę nas zostawić – powiedział do protokolanta i kobiety a oni bez słowa wyszli. Roztrzęsiona dotąd dziewczyna, teraz pochlipująca, zaczęła się trząść nie wiedząc co się dzieje.
- Wstań – powiedział rozkazującym tonem – No wstań jak do Ciebie mówię, suko! - krzyknął i uderzył ją w twarz. Ankę odrzuciło a z jej oczu popłynęły łzy lecz posłusznie wstała. Komisarz podszedł do niej i złapał jej twarz zmuszając, by spojrzała na niego.
- Poznajesz mnie? Przyjrzyj się dokładnie mała dziwko! - krzyknął z mściwym uśmieszkiem. Pod Anką ugięły się nogi. Teraz rozumiała dlaczego kojarzyła te świńskie oczka, dlaczego wydawał się jej znajomy. Dlaczego nie uciekła, czemu nie wyszła natychmiast, dlaczego w ogóle tam przyszła? Owszem, chciała ukarać tego bydlaka ale...
- Teraz posłuchasz mnie bardzo dokładnie, smarkulo. Zaraz dam Ci dokumenty, podpiszesz je bez żadnego szemrania i znikniesz – szepnął wciąż mocno ściskając ją w policzkach i patrząc prosto w jej oczy – Zrozumiałaś? - dziewczyna pokiwała głową na tyle, na ile pozwalał jej silny uścisk mężczyzny. Chwilę później puścił ją i spokojnie wyjął z biurka kartkę i długopis. Anka powoli osunęła się ciężko oddychając a on jak gdyby nigdy nic obrócił się w stronę okna i spokojnie zaczął skręcać papierosa.
- Aha, jeszcze jedno. Jeśli komukolwiek piśniesz o tym słówko, znajdę Cię. Jeśli pójdziesz się skarżyć, procesować, znajdę Cię. Tamta noc będzie bardzo miłym wspomnieniem w porównaniu do tego, co Ci zafunduję – Anka wzdrygnęła się słysząc jego słowa. Na drżących nogach podeszła do biurka i spojrzała na dokumenty do podpisania.
- 'Oświadczam, że sytuacja została sprokurowana przeze mnie i całą winę za owy czyn ponoszę osobiście...'  - przeczytała pierwszych kilka zdań i już wiedziała, że przegrała. Z systemem, z tym obrzydliwym substytutem mężczyzny, z matką, która ciągle jej nie wierzyła lecz przede wszystkim przegrała walkę z samą sobą o siebie samą. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Czy to znaczy... Ty... Poroniłaś? - zapytał cicho, odwrócony od niej, wpatrzony gdzieś w horyzont. Nagły zryw wiatru szarpał jego garniturem i tak misternie układaną, jeszcze kilka godzin temu brązową czupryną. Nie usłyszał odpowiedzi więc odwrócił się w jej stronę. Kobieta łkała, trzymając twarz w dłoniach - Aniu... - usiadł obok niej i objął ją ramieniem – Zaraz mamy wziąć ślub i jako Twój mąż muszę wiedzieć. Co się stało z dzieckiem? - zapytał poważnym tonem.
Przyszła pani Przybysz głośno westchnęła.

Gdyby nie to, że akurat przechodziła do kuchni, nigdy nie usłyszałaby delikatnego stukotu, który dobiegał zza drzwi. Przez chwilę pomyślała, że coś jej się wydaje, że to znowu syn sąsiadów z góry coś wyprawia, jak już się kilka razy zdarzało. Dla pewności jednak zajrzała przez wizjer na korytarz. Kiedy uświadomiła sobie, kto jest nadawcą owego stukania, natychmiast otworzyła drwi. Jej oczom ukazała się zapłakana młoda dziewczyna. W jej mocno wychudłej posturze wyraźnie odznaczał się ciążowy brzuszek. Osoby, które ją znały powiedziałyby, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy bardzo się zmieniła. I nie chodziło wcale o ciążę lecz o jej wygląd. Zapadnięte oczy, wysuszone usta – wycieńczona dziewczyna wyglądała co najmniej kiepsko. Widząc zaskoczenie w oczach otwierającej jej drzwi kobiety spoważniała, próbując przybrać przyjazną minę.
- Cześć – powiedziała, uśmiechając się blado do Karoliny – Mogłabym dzisiaj u Ciebie przenocować? Obiecuję, że jutro znajdę coś innego...
- Oo-oczywiście – odpowiedziała otwierając szerzej drzwi, pomogając wnieść jej niewielką torbę podróżną – Co się stało? - zapytała, kiedy obie usiadły na kanapie
- Nie mogłam już tam dłużej mieszkać. Matka uważa mnie za puszczalską, ojciec niby mi wierzy ale siedzi pod pantoflem i nie powie ani słowa w jej obecności... Nie mogłam już tak dłużej... - powiedziała cicho, kołysząc się lekko
- A zgłaszałaś to na milicji tak, jak Ci mówiłam? - Anka słysząc to pytanie rozkleiła się zupełnie. Zanim zapukała do drzwi Maćkowiak, obiecała sobie, że nie będzie płakać, że będzie starała się utrzymać pozory tak długo, jak się tylko da. Nie przewidziała jednak, że to jedno pytanie zburzy jej misternie układany plan. Zwinęła się w kłębek i zapłakała gorzko. Siedząca obok niej blondynka skonsternowana przypatrywała się dziewczynie, nie będąc pewną co tak naprawdę powinna zrobić. Nieletnia dziewczyna w ciąży uciekła z domu, w którym ją prześladowano. Powinna to zgłosić na milicję? Jej rodzice pewnie już jej szukają. Z drugiej strony była ta dziewczyna, która przecież nic złego nie zrobiła a tak wiele cierpi. Decyzję postanowiła odłożyć na następny dzień. Położyła dłoń na plecach dziewczyny, chcąc ją w ten sposób choć trochę wesprzeć i pocieszyć. Sprawić, by poczuła, że ma w niej oparcie, że może jej ufać. Usiadła po drugiej stronie i położyła jej głowę na swoich kolanach, delikatnie głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna wtuliła się w nią i rozpłakała się jeszcze bardziej. Karolina, lekko się kołysząc, zaczęła nucić kołysankę, którą w dzieciństwie śpiewała jej babcia. „Kiedy będzie Ci smutno, zanuć tę kołysankę a ja zaraz będę przy Tobie” - powtarzała. Tego wieczoru, jak nigdy czuła, że jej kojący dotyk zdolny uśmierzyć wszelkie lęki, przydałby się jak jeszcze nigdy. Cicha melodia i delikatne kołysanie sprawiały, że Anka powoli zaczęła się uspokajać a po chwili Maćkowiak usłyszała cichutkie pochrapywanie. Delikatnie, by jej nie obudzić, wstała z kanapy i przykryła ją kocem. Dopiero teraz zauważyła, że piętno ostatnich wydarzeń odcisnęło piętno na twarzy tej młodej dziewczyny. Wyglądała na wiele więcej niż te 15 lat, duże wory pod oczami, sińce... Który rodzic pozwoliłby na to, żeby jego dziecko tak wyglądało? Z pamięci wyłowiła wspomnienie drobnej karteczki wciśniętej w dłoń, podczas jednej z rozmów z ojcem Anki. Jej zlokalizowanie zajęło Karolinie dosłownie chwilę i moment później nerwowo wykręcała numer do państwa Rapanicz.
- Halo? - odezwał się męski głos
- Dobry wieczór, z tej strony Karolina Maćkowiak, przepraszam za godzinę ale...
- Ania jest u Ciebie? - nerwowym głosem przerwał jej pan Rapanicz
- Tak, przyszła dwie godziny temu...
- Ania jest u pani Maćkowiak – powiedział z ulgą do kogoś. Karolina usłyszała tylko 'Dzięki Bogu za tę kobietę', najprawdopodobniej z ust matki Anki. - Dziękuję pani bardzo, zaraz po nią przyjadę i...
- Nie! - wykrzyknęła trochę za szybko więc dodała spokojniejszym tonem – Nie, może tu przecież zostać.
- Nie rozumiem...
- Rozmawiałam z nią, wiem o wszystkim. Pomyślałam... Mam tu jeden pokój wolny, może tu zostać przez jakiś czas, ułoży sobie wszystko na spokojnie... - w słuchawce usłyszała głośne westchnięcie
- Faktycznie, nie jest nam łatwo, sama pani rozumie ale nie chcemy przecież dla niej źle – powiedział szeptem, jakby nie chcąc żeby ktoś go usłyszał
- Pracuję głównie do południa, potem pracować mogę w domu... Postaram się ją przekonać do powrotu, obiecuję.
- Dobrze – powiedział z głośnym westchnięciem – W takim razie myślę, że powinniśmy panią wesprzeć finansowo. W końcu to będzie dla pani obciążenie finansowe...
- Nie robię tego dla pieniędzy. Chcę jej pomóc – odparła stanowczo, oburzona propozycją
- Wiem. Pani pomoże mojej córce a ja chciałbym pomóc pani. Wrzucę pieniądze jutro wieczorem do pani skrzynki na listy.
- Ja napraw...
- Dobrze, dziękuję pani za pomoc, dobranoc – powiedział głośnym tonem, po czym dodał nieco ciszej – Oby pani się udało, bo ja nie dam tak dłużej rady... Dziękuję pani bardzo, dobranoc.
Karolina odłożyła słuchawkę i głośno westchnęła.
- To się chyba nazywa 'poczucie odpowiedzialności' – pomyślała o dziwnym uczuciu wypełniającym ją za każdym razem, kiedy przechodząc obok pokoiku, spoglądała na spokojnie śpiącą Ankę.
Od momentu przybycia Anki minęło kilka dni. Wciąż wiele rozmów było jeszcze przed nimi ale kilka rzeczy, takich jak sprawa zgłoszenia gwałtu na milicję czy sytuacja w domu, zdążyły wyjaśnić w miarę na spokojnie. Dziewczyna nie wpadała w histerię, nie płakała po nocach. Wręcz przeciwnie, była cicha i spokojna. Bezosobowa. Karolina nie była pewna, którą wersję wolała: kiedy Anka okazywała swoje emocje i w bólach udało jej się cokolwiek z niej wyciągnąć, czy też kiedy była taka jak teraz: milcząca, przygnębiona i nieobecna.
- Ania, jutro przyjdzie do mnie koleżanka... - powiedziała kobieta, któregoś wieczora podczas kolacji. Widząc przestraszony wzrok dziewczyny, natychmiast dodała: - Spokojnie, to moja przyjaciółka z liceum. Jest lekarzem, chciałabym żeby...
- Po co? - przerwała jej spokojnym tonem z wyraźnie wyczuwalną nutą złości – Myślałam, że jesteś ze mną, że mogę Ci zaufać, że... Nie rozumiesz, że on mnie znajdzie? Wtedy nie będzie już taki miły i łaskawy jak na komisariacie. Ja chcę o tym zapomnieć, do jasnej cholery! - wykrzyczała i kucając na podłodze schowała twarz w dłoniach.
- Anka.. To moja koleżanka, gwarantuję że nic Ci się nie stanie. Tylko Cię przebada i sprawdzi czy z dzieckiem wszystko w porządku – westchnęła Karolina, kucając przy dziewczynie i delikatnie pogłaskała ją po ramieniu.
- A może ja nie chcę? - zapytała poważnym tonem dziewczyna po dłuższej chwili milczenia. Widząc niezrozumienie w oczach kobiety, dodała: - A może ja po prostu nie chcę go urodzić?
- Kiedyś przecież będzie musia...
- Ja go nie kocham, Karo – przerwała jej dziewczyna. Nie potrafię go pokochać bo sama myśl o... o nim, przypomina mi tylko o tym... wszystkim. Nie potrafię pokochać tego dziecka... - wyznała pochlipując.
- Kochanie... - kobieta mocno ją przytuliła a ona wtuliła się w nią jak małe dziecko – Jakoś to się ułoży, zobaczysz. Po porodzie wszystko się zmieni... Kiedy weźmiesz na ręce taką małą kruszynkę... - powiedziała ze wzruszeniem
- Karolina, zrozum. Ja nie potrafię, nie chcę tego dziecka. Co ja mu powiem, kiedy zapyta o ojca? 'Wiesz kochanie, Twój tatuś jest chorym skurwielem i mam nadzieję już nigdy go nie oglądać' ? Przecież to jest śmieszne, Karo. To, jak będzie wyglądać, to samo spojrzenie, włosy... Nie potrafiłabym...
W mieszkaniu zapadła cisza. Karolina nerwowo zapaliła papierosa. Właściwie to przestała palić ale czuła, że tylko w ten sposób może się uspokoić. Otworzyła okno i wydmuchnęła chmurę dymu jakby chciała, żeby wraz z nią uleciały emocje. Bezwiednie dotknęła blizny na brzuchu, która choć ukryta pod materiałem koszulki, była wyczuwalna.
- Chcę je usunąć. Lekarz w szpitalu gdzie mnie po tym wszystkim przyjęli powiedział, że mi pomoże i...
- Co? Słucham? Ja się chyba przesłyszałam! Czy Ty w ogóle wiesz co Ty... Chcesz zostać takim samym potworem jak ten, kto Ci to zrobił? Chcesz się zniżyć do jego poziomu? Sama pomyśl – przecież to jest morderstwo! Czym się będziesz od niego różnić, kiedy zabijesz tego małego człowieczka w sobie?! - podniosła głos i zaczęła krążyć po pokoju coraz łapczywiej zaciągając się papierosem.
- Karo...
- Spójrz! Spójrz na to! - krzyknęła podnosząc bluzkę do góry, pokazując jej wciąż niezagojoną bliznę ciągnącą się od podbrzusza aż za pępek – Kilka dni temu minęło pół roku od wypadku, w którym zginął mój mąż i nasze nienarodzone dziecko. Nie chcę słyszeć o tym, że chcesz zabić to niewinne dziecko. Jeśli chcesz to zrobić, to nie pod moim dachem.
- Mam znajomą, która pracuje w domu dziecka. Tyle rodzin chciałoby zaadoptować noworodka. Mogłabyś uszczęśliwić jakąś rodzinę.. Przemyśl to i daj mi znać rano, dobranoc – powiedziała zamykając okno i wychodząc z pokoju.
Kilka dni ciszy pomiędzy nimi, przerywanej tylko wymianą informacji 'Wychodzę do pracy, będę o piętnastej' lub 'Dzisiaj wrócę później, koleżanka obiecała mi zostawić kurczaka z Targu'. W ciągu tych kilku dni Anka spokojnie przemyślała wydarzenia tamtego wieczora. Słowa Karoliny porównujące ją do tego skurwiela zabolały ale i otrzeźwiły ją nieco. Ciągle uciekała przed tym mężczyzną,wciąż starała się o tym zapomnieć i zdawała sobie sprawę, że jeśli zdecydowałaby się na aborcję, jej sumienie wcale nie przestałoby jej nękać. Przeglądając notatnik z numerami telefonów leżący przy czerwonym telefonie w przedpokoju, znalazła numer do 'Jadzia Telak – ginekolog' i po kilku chwilach umówiła się na wizytę. Karolina uprzedziła wcześniej o sytuacji Anki więc lekarka zdecydowała się przyjąć ją po dyżurze w szpitalu. Początkowo dziewczyna chciała zaprotestować, godzina była dosyć późna a ona wciąż nie czuła się zbyt pewnie o takiej porze będąc poza mieszkaniem Karoliny. Jednak pod namowami pani doktor w końcu się zgodziła. Maćkowiak, która ten wieczór spędzała nad jakimś 'ważnym planem' u kolegi z pracy, przekazała że idzie do rodziców, chcąc z nimi porozmawiać. Kobieta wyraźnie ucieszyła się na próbę ocieplenia ich stosunków i życzyła jej miłego wieczoru. Anka odwdzięczyła się tym samym i lekko drżąc wyszła z mieszkania. Mimo, że był to dopiero początek listopada to zima na dobre zadomowiła się w Bydgoszczy. Temperatura poniżej zera, drobne płatki śniegu nieustannie sypiące z nieba i chłodny przenikliwy wiatr nie pozostawały złudzeń, że jeszcze tego roku zrobi się choć trochę cieplej. Chociaż drogę do szpitala powtarzała sobie tego dnia wielokrotnie to teraz nie była pewna czy aby na pewno dobrze idzie. Właściwie większą uwagę kierowała na baczne obserwowanie wszystkich mijających jej mężczyzn, którzy wciąż wzbudzali w niej lęk.
Zapadał zmrok. Ulice powoli się wyludniały a ona zdała sobie sprawę, że od pewnego czasu krąży po osiedlu, zamiast w końcu skierować się w stronę centrum.
- Anka, uspokój się, wpadasz w paranoję. Ulice są puste a Ty powinnaś się pospieszyć jeśli chcesz zdążyć do tej lekarki – pomyślała i wciskając głębiej dłonie w kieszenie płaszcza. Zapomniała rękawiczek ale nie chciała się już wracać. Pochyliła głowę by coraz gęściej sypiący śnieg nie wpadał jej do oczu i ruszyła w kierunku przystanku. Szła na oślep po chodniku tylko raz na jakiś czas podnosząc głowę aby sprawdzić czy dobrze idzie. Nagle poczuła jak w coś uderza i upada. W ostatniej chwili złapała się kurtki a dzięki przytomności mężczyzny, udało się jej nie upaść.
- O boże, przepraszam pana... To przez tę śnieżycę, zupełnie nic nie widziałam, przepraszam...
- Nie szkodzi, nic się nie stało – odpowiedział jej niski głos. Spojrzała na niego i oczy rozszerzyły się jej ze strachu. - No proszę, znów się spotykamy... Mało Ci było ostatnim razem, co? Takim jak Ty zawsze jest mało... - powiedział obleśnym tonem, przypierając ją do drzewa. Siła uderzenia była na tyle duża, że Anka poczuła jak z rozbitej głowy sączy się krew.
- Proszę, nie... - wyjąkała na tyle, na ile pozwalało jej zamroczenie. Tym razem mocniej szarpnęła się a kiedy zaczął wpychać jej język do gardła, mocno go przygryzła.
- Waleczna jak zawsze – takie lubię! - zaśmiał się spluwając krwią i złapał ją za piersi – O proszę, przytyło się! To dobrze, bardzo dobrze... - zjechał dłońmi nieco niżej i zaczął rozpinać zatrzaski jej płaszcza. Uciskał jej piersi, potem biodra i kiedy miał już ściągać gumkę jej sukienki zauważył już dość mocno widoczny brzuszek.
- A co to kurwa jest? - zapytał głupkowatym tonem. Zamarła. Spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem, powoli kręcąc głową.
- Co to kurwa jest, ja się pytam? Odpowiadaj! - krzyknął i chlasnął ją na odlew. Upadła a on na nią. Poczuła silny ból w podbrzuszu, kiedy zaczął się do niej dobierać.
- Nie, proszę nie... POMOCY! ZOSTAW MNIE! NIEEEEE!! - zaczęła krzyczeć coraz mocniej się rzucając.
- Cicho... Ciiicho... No już.. - usłyszała czuły szept tuż przy uchu. Otworzyła załzawione oczy i natychmiast odskoczyła, czując dłoń na głowie. Zamrugała kilkakrotnie by złapać ostrość. Była w mieszkaniu Karoliny a sama Maćkowiak dość mocno przestraszona siedziała tuż obok niej, na jej łóżku
- To tylko sen, spokojnie... To ja, Karolina, nic Ci nie zrobię... - dziewczyna natychmiast wtuliła się w ciało kobiety, która automatycznie zaczęła ją głaskać po głowie.
- Niedawno wróciłam od Jurka i kiedy usłyszałam krzyki na klatce natychmiast do Ciebie przybiegłam. Nie mogłam Cię dobudzić... Przestraszyłaś mnie, wiesz? Znów Ci się to śniło? - Anka zaszlochała na wspomnienie minionego przed chwilą snu. Ten dotyk był tak prawdziwy, tak realny... Wciąż czuła jego dłonie na piersiach a w uszach brzmiał szyderczy śmiech.
- Powiesz mi? - zapytała cicho Karolina.
- Przecież wiesz – dziewczyna odpowiedziała jej dopiero po chwili – Karo... Mam do Ciebie prośbę... Umów mnie z tą Twoją koleżanką lekarką, dobrze?
- Podjęłaś decyzję? - zapytała Maćkowiak, lekko zaskoczona nagłą zmianą tematu. Anka tylko kiwnęła lekko głową a Karolina głośno westchnęła.
- Jesteś pewna? - kolejne kiwnięcie, Karolina wstała z łóżka.
- Skoro tak... Jutro rano do niej zadzwonię a teraz spróbuj się przespać – powiedziała do Anki, która odwróciła się już w drugą stronę. Dziewczyna nie mogła już zobaczyć zaszklonego wzroku kobiety, która wyszeptała tylko ciche 'Dobranoc' i wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi.

- Co się z nim stało? - zapytał z wypisanym na twarzy zmęczeniem, a kiedy z jej strony zabrzmiała cisza, wstał i przyciskając ją na ramionach do ławki, zapytał spokojnym głosem: - Co się stało z Twoim dzieckiem? Zrobiłaś to? Odpowiedz!
- Andrzej ja... - spojrzała na niego z przerażeniem w oczach. Jeszcze nigdy nie zachował się wobec niej agresywnie i nie wiedziała jak ma zareagować.
- Kurwa, czy tak trudno odpowiedzieć na jedno, cholernie proste pytanie? Tak czy nie? Zabiłaś je? - wykrzyknął. W oczach Rapanicz pojawiły się łzy, na widok których Andrzej nieco się opanował – Aniu... Za chwilę mamy zostać małżeństwem, co się stało z dzieckiem?
- Leżąc już na porodówce powiedziałam lekarzowi prowadzącemu, że po porodzie chcę je oddać. Musiało minąć 8 tygodni, żeby dopełniły się jakieś procedury czy coś... Po 3 dniach nas wypuścili a dzieckiem zajęli się moi rodzice. Kiedy dowiedzieli się, że chcę je oddać wpadli w szał więc po upływie tych ośmiu tygodniach wymknęłam się z Michałem i poszłam do sierocińca, gdzie zostawiłam małego znajomej Karoliny...
- Kim jest Michał? - zapytał szybko, prawie natychmiast żałując swojej decyzji widząc w oczach swojej przyszłej żony kolejne łzy
- Michał... To mój syn... - Andrzej mocno ją przytulił do siebie, trwając dobrą chwilę w mocnym uścisku – Ja zrozumiem jeśli po tym... Nie będziesz chciał... Nie będę miała żalu, naprawdę... - powiedziała cichutko.
- O co Ci chodzi?
- O nasz ślub. Teraz już wszystko wiesz i nie zdziwię się, jeśli zrezygnujesz... Kto by chciał z taką wyrodną i nieczułą matką zakładać rodzinę... - wyłkała w jego garnitur.
- Chyba sobie żartujesz! Kocham Cię nad życie i nic tego nie zmieni, rozumiesz? Nic! - powiedział ze spokojem i czule ją pocałował.
- Andrzej... Pójdziemy tam kiedyś?
- No pewnie, goście czekają, pewnie wszyscy pomyśleli, że zwialiśmy sprzed ołtarza – zaśmiał się i wstając wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Ale... Nie chodzi mi o Kościół, chociaż to też... Do tego sierocińca... Pójdziesz tam ze mną? Chciałabym go znaleźć i wytłumaczyć...
- Oczywiście, kochanie. Ale pozwolisz, że nie teraz? - widząc niezrozumienie na jej twarzy, dodał: - Dzisiaj chciałbym w końcu się ożenić z piękną panią Przybysz, która zostanie matką mojego syna... - Anka roześmiała się słysząc te słowa
- A jak najpierw będzie córeczka? - zapytała podchwytliwie uśmiechając się szeroko
- To będzie najlepszą piłkarką na świecie!



[1]      Teraz pewnie wyciągnęłaby komórkę z kieszeni ale akcja tego opowiadania rozgrywa się w takich czasach (wiem, że dla niektórych będzie to ciężkie do wyobrażenia), kiedy takie rzeczy jak komórka, nie istniały.
[1]      Nie pytaj, nie potrafię opisać smutnego wzruszenia ramionami.

13 komentarzy:

  1. wole margate :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się pomysł na takie opowiadanie bo nie jest oklepany. Pierwsza cz. wywołała wiecej emocji jednak 2 również jest bardzo dobra. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajrzyjcie na skrzynke :P - anagosik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie zajrzały. Codziennie wchodzę na bloga i codziennie nic.

      Usuń
    2. Najwidoczniej, wysłałam 13 maja - anagosik

      Usuń
    3. Są teraz zajęte czubkami własnego nosa i innych mają głęboko gdzieś

      Usuń
    4. Ludzie dajcie SPOKÓJ!!!!
      Pinky jest w podróży dzisiaj cały dzień.
      Poczekajcie chwile

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Tak tak. A na streemo tj. teraz w mixxcie obraża a właściwie jeszcze niedawno obrażała kilku użytkowników społeczności. Zawiodłam się na jej zachowaniu i szkoda że woda sodowa uderzyła jej do głowy bo kiedyś była w zupełności inną osobą i lubiłam odwiedzać bloga i czytać dyskusje fanów na streemo mimo iż ja nie brałam udziału w dyskusjach ale ostatnio widzę że grupa rozpada na inne mniejsze grupki i Pinky będąc w swojej grupie obraża innych twierdząc że są najlepsi bo to i tamto. Przykro jest mi pisać to wszystko i cierpliwie czekam na hejty w moim kierunku jednak naprawdę tęsknię za starą Pinky i ogółem starymi ludźmi i atmosferą na blogu i streemo i chciałabym żeby te czasy powróciły kiedy wszyscy byli jednością.

      Usuń
  4. Wow Super!!! Jestem w szoku coś zupełnie nowego i tak bliskiemu realiom serialowym :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie. Przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością gdyż było tak dobrze osadzone w realiach tamtych czasów. Przez chwilę poczułam klimat zadymionych mieszkań z powieści Chmielewskiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się spodobało - tym bardziej, że to słowa od mistrzyni! Kłaniam się w pas i jeśli mogłabym prosić o kontakt na mail: luinmenel@gmail.com - bardzo mi zależy :)

      Usuń
  6. Wspaniałe opowiadanie!! Nieszablonowe, ciekawe i dobrze napisane :)

    OdpowiedzUsuń