"Zamykam oczy i słyszę jak
Stuka skrzydłami o lampę ćma
Zamykam oczy
Hamuję łzę"
Stuka skrzydłami o lampę ćma
Zamykam oczy
Hamuję łzę"
- Ja... Muszę Ci coś ważnego powiedzieć.
- Ale kochanie, zaraz bierzemy ślub, to nie może
poczekać? - zapytał, jednak widząc jej zaciętą minę dodał – Ech, w porządku, za
kościołem jest ławeczka osłonięta drzewami, może być?
Potaknęła lekko głową i delikatnie złapała go za jego
szorstką dłoń czując, że za chwilę to wspomnienie może być ostatnim w ich
wspólnym życiu.
Wreszcie po tylu godzinach wracała do domu. Był letnia,
piątkowa noc i jej jedyną pociechą był fakt, że ten okropny tydzień właśnie się
kończył. Zapomniała o urodzinach ojca, cudem nie popsuła niespodzianki dla
przyjaciółki a przystojny brunet, który od pewnego czasu zaprzątał część jej
myśli, właśnie związał się z inną. A ona specjalnie dla niego dzisiaj założyła
swoją najpiękniejszą sukienkę! Tak, to zdecydowanie był powód żeby nienawidzić
tego tygodnia. Właśnie skończyła pracę i szła przez ciemny park. Wprawdzie latarnie oświetlały alejki ale
najwyraźniej musiała być jakaś awaria, ponieważ najbliższe światło widać było
dopiero gdzieś w oddali, skryte za drzewami. Kobieta jednak nie wyglądała na
przestraszoną – przechodziła tędy codziennie i drogę do domu była w stanie
pokonać z zamkniętymi oczami. Co wcale dalekie od prawdy nie było, biorąc pod
uwagę kilka nocy, kiedy wracała z imprez. Przez chwilę zaczęła się nawet
zastanawiać czy nie powinna zmienić trasy na bezpieczniejszą ale o wiele
dłuższą, wzdłuż parku i rynku, jednak nadkładanie prawie pół godziny drogi nie
było zbyt kuszącą propozycją. Przemierzając kolejne ciemne alejki, do jej głowy
ponownie wkradł się brunet, którego poznała dzisiejszego ranka. Najbardziej
denerwowało ją to, że nie potrafiła przypomnieć sobie jak dokładnie wyglądał.
Jedyne co zapamiętała to jego twarz – zaczesane włosy, lekki uśmiech,
hipnotyzujące spojrzenie szarych tęczówek, którym niemal natychmiast udało mu
się ją zaczarować. I ten niski głos... Na samo wspomnienie przeszły ją
ciarki...
Z rozmarzenia wyrwał ją szelest kroków gdzieś za plecami.
Początkowo je zignorowała ale kiedy znacząco się zbliżyły i doszło do nich
głośne sapanie... Dreszcz niepokoju przebiegł jej po plecach a w głowie zaczęły
rodzić się czarne myśli. Odruchowo przyspieszyła. W myślach przeklinała się i
powtarzała, że już nigdy nie będzie przechodzić przez park. Kroki nie zniknęły.
Ich tempo się nasiliło a ona zaczęła biec. Do wyjścia z parku zostało jej już
naprawdę niewiele. Kilkaset metrów do upragnionej wolności. Wtem poszczuła dłoń
na ramieniu. Zerwała się i ostatkiem sił przyspieszyła. Na nic się to zdało,
praktycznie natychmiast poczuła silne pchnięcie w plecy a siła rozpędu
sprawiła, że potknęła się i z silnym impetem upadła na ścieżkę. Zamroczyło ją
na tyle, że zapomniała co się przed chwilą działo. Przygniótł ją swoim ciężkim
ciałem. Jak przez mgłę poczuła brutalne dłonie zaciskające się na jej
piersiach, ścisk był na tyle mocny, że jęknęła. Ból otrzeźwił ją i przywrócił
jasność widzenia. Spięła ciało i obróciła się na plecy, złapała się wystających
z ziemi korzeni i przyciągnęła chcąc jak najszybciej uciec. Mężczyzna był
szybszy i przygwoździł ją do ziemi swoim ciężarem.
- Pomocy! Halo, czy ktoś mnie słyszy? HALO! POMOCY! -
zaczęła krzyczeć.
- Zamknij się głupia suko! Myślisz, że ktoś Cię tu usłyszy?
- warknął i chlasnął ją w twarz. Dziewczynę znów zamroczyło ale nie przestała
się wiercić i krzyczeć. Znów ją uderzył, tym razem mocniej, aż pękł łuk
brwiowy. Gęsto lejąca się krew sparaliżowała ją ale nie przeszkodziła mu w
dalszym, lubieżnym napawaniu się jej ciałem, z tą różnicą, że jej ręce zaplótł
nad głową. Brutalnym ruchem zdarł z niej bluzkę z biustonoszem i natychmiast
wrócił do ugniatania jej piersi. Jęczała, wciąż próbowała się wyrwać lecz z
mniejszą energią. On zadarł jej sukienkę wyżej i zrywając z niej bieliznę,
brutalnie w nią wszedł. Obleśnie się uśmiechając, krążył rękoma po jej ciele,
zostawiając na niej czerwone ślady. Dziewczyna poddała się i tępo patrzyła w
przestrzeń. Przestała kontrolować siebie, jej świadomość uleciała nie mając już
wpływu na to, co się będzie z nią dalej działo. Jego ciężki oddech przy jej
uchu, świdrujące spojrzenie, szybkie ruchy jego bioder i po chwili głośny jęk
ulgi.
- I po co było się tak szarpać? Zobacz jaka dobra z ciebie
szmata... Dobrze się sprawiłaś więc w nagrodę zostawię cię tutaj, może ktoś cię
znajdzie w tych krzakach... - powiedział na odchodne lekko klepiąc ją po
policzku i odszedł pogwizdując. Po policzku dziewczyny spłynęla pojedyncza łza.
Starsza kobieta jadąca rowerem. Dzieci biegnące na plac zabaw.
Ich matki i ciotki. Małżeństwo idące na zakupy. Dwie wiewiórki i koty. I ona.
Ptaki śpiewały, wszystko wokół rozkwitało i cieszyło się kolejnym pięknym dniem
a słońce przyjemnie grzało w twarz. I ona. Zużyta, posiniaczona, z zaschniętą
krwią na twarzy i ledwo oddychająca. Ile minęło? Próbowała zorientować się jak
położone jest słońce ale to wymagałoby poruszenia się a to z pewnością
wywołałoby powrót bólu.
- Właściwie... Czy to ważne, która jest godzina, skoro można
sobie tutaj leżeć? Jest tak przyjemnie, nic ją nie boli... Czego chcieć więcej?
- pomyślała i już chciała odpływać w krainę Morfeusza, kiedy poczuła jak jej
dłoni dotyka coś zimnego i mokrego. Poczuła ciepły oddech na policzku i jej
oczom ukazał się jasny labrador, który wyczekującym wzrokiem sprawdzał jej
reakcję. Widząc, że dziewczyna żyje natychmiast odbiegł głośno szczekając.
Wrócił po chwili, ciągnąc za sobą młodą kobietę.
- O boże! Czy Ty... Żyjesz? Halo, dziewczyno! - klęknęła
przy niej i z przerażeniem wpatrywała się w jej twarz a ona delikatnie pokiwała
głową, nie mogąc wydać z siebie dźwięku.
- Dzięki Bogu! Tymek z Tobą zostanie a ja wezwę pomoc.
Postaraj się jak najmniej ruszać! Wszystko będzie dobrze – powiedziała,
delikatnie dotykając ramienia dziewczyny i przykrywając ją swoim swetrem.
Dziewczyna lekko się wzdrygnęła ale przyjęła odzienie. - Aha! Tymek, waruj! -
nakazała psu a gdy potwierdził cichym szczeknięciem, natychmiast pobiegła w
stronę najbliższej budki telefonicznej1
- Po co ona tam poszła? Przecież tu jest mi tak dobrze.. -
pomyślała, przymykając oczy i skupiła się na promieniach słońca. Co jakiś czas
Tymek trącał ją łapą a ona otwierała oczy i mrugnięciem dawała znać, że
wszystko jest w porządku. Dopiero po jakimś czasie przybiegła właścicielka psa
a wraz z nią dwóch sanitariuszy. Na widok mężczyzn, dziewczyna skuliła się
jeszcze mocniej a w jej oczach zamigotał strach.
- Kochanie, oni nic Ci nie zrobią, spokojnie... Chcemy Ci
tylko pomóc... Mała, będę przy Tobie cały czas, dobrze? - a widząc
potwierdzenie w oczach dziewczyny, kiwnęła mężczyznom, którzy natychmiast
wzięli ją na nosze i przenieśli do stojącej nieopodal karetki.
Następne wydarzenia następowały w ogromnym tempie. Szpital,
kolejne badania, zmiany opatrunków, kroplówki, badania. Dopiero po kilku
godzinach dali jej odpocząć a ona mogła w spokoju poleżeć. Nie chciała myśleć o
tym, co stało się kilkanaście godzin temu ale gdy tylko przymykała oczy,
natychmiast pojawiał się on i jego brutalne dłonie. Na korytarzu usłyszała
krzyki a już po chwili do jej pokoju wparowali rodzice.
- Córeczko! - krzyknęła jak zwykle blada i wychudzona matka
- Tak się martwiliśmy! Co się stało?
- Daj jej spokój, przecież widzisz, że jest zmęczona! -
spojrzał na matkę surowym wzrokiem ojciec.
- Chyba mogę się dowiedzieć gdzie się szlajała całą noc i
czemu wzywają mnie z pracy, że moja córka leży poobijana w szpitalu! -
krzyknęła. Mężczyzna już chciał jej odpowiedzieć ale powstrzymał się, kiedy do
sali wszedł lekarz.
- Witam. Państwo Rapańczyk, rozumiem? - zapytał ciepłym
głosem
- Tak. Czy może nam pan wytłumaczyć co tu się dzieje? -
zapytała zdenerwowana matka
- Zapraszam panią do gabinetu a pan... może lepiej poczeka z
córką, zaraz przyjdę – mówiąc to wskazał pani Rapańczyk drogę i oboje wyszli. W
sali został tylko pan Rapańczyk i jego córka.
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwym głosem. Usiadł na
krzesełku obok łóżka i chciał dotknąć jej dłoni, lecz ona natychmiast się
wyrwała i odwróciła się do ściany.
- Kochanie... Powiesz mi co się stało? - próbował dociekać
ale dziewczyna nie reagowała. Wpatrywała się w ścianę bezosobowym wzrokiem i
cicho łkała. Zdezorientowany mężczyzna chciał pogłaskać ją po głowie lecz ona
zesztywniała i powoli odwróciła się w jego stronę.
- Zostaw mnie, rozumiesz? - powiedziała łamliwym głosem.
- Dzień dob... O, przepraszam, nie wiedziałam, że masz
gościa... Przyjdę następnym razem – drobna blondynka wyraźnie się zmieszała
- Przepraszam, kim pani jest?
- Karolina Maćkowiak, ja.. A właściwie mój pies, Tymek,
znalazł ją w parku i chciałam sprawdzić czy wszystko w porządku...
- Witam, nazywam się Jan Rapańczyk i jestem ojcem Ani.
Bardzo pani dziękuję, gdyby nie pani nie wiem czy udałoby się nam ją znaleźć...
- powiedział, podając kobiecie dłoń.
- Miło mi pana poznać. To przecież nic takiego.. -
uśmiechnęła się, czując się nieco niezręcznie i zapadła cisza. - No dobrze, ja
w takim razie muszę już iść odebrać Tymka od przyjaciółki... Przyjdę jutro! -
powiedziała w stronę dziewczyny ale nie widząc reakcji, smutno wzruszyła
ramionami2 i wyszła. Po chwili do sali
wrócił doktor a za nim milcząca pani Rapańczyk.
- Mógłbym pana prosić na chwilę?
- Oczywiście. Zaraz wrócę – powiedział do żony i wyszedł za
lekarzem. Mężczyzna nie był pewien czego ma się po tej rozmowie spodziewać.
Jego córka jest chora? Przecież zauważyłby, gdyby coś się działo... Z
zamyślenia wyrwał go głos lekarza.
- Proszę usiąść. Jesteśmy mężczyznami więc nie będę owijał w
bawełnę. Pańska córka została zgwałcona. Sprawą zajmie się oczywiście milicja.
- Ale... Słucham? Jak to? - mężczyzna wydawał się być wstrząśnięty.
- Panie Rapańczyk, ja nie będę tłumaczył panu jak, bo to
wydaje mi się, obaj doskonale wiemy. Córkę zatrzymamy na obserwacji przez
najbliższe 2 tygodnie. Potem wypiszemy ale na państwa miejscu pomyślałbym o
jakimś psychologu. Wie pan, ja nie się aż tak na tym nie znam, ale podczas
badań nie dała się praktycznie nikomu dać dotknąć. Problem był z kobietami, nie
wspominając już o mężczyznach. Dobrze by było, żeby na jakiś czas została w
domu ale nie może w nim zostać sama.
- Oczywiście... - mężczyzna posłusznie kiwnął głową wciąż
będąc w lekkim szoku
- Panie Janie. Nie mówiłem tego pańskiej żonie bo
zareagowała dość wybuchowo ale... Ona może być w ciąży
Po pomieszczeniu rozniosło się ciężkie westchnięcie
mężczyzny.
- 15 lipca 1964 roku. Protokół zeznania nieletniej Anny
Rapańczyk, córki Jana i Joanny urodzonej w Fordonie 14 marca 1949 roku, lat 15,
zamieszkałej w Bydgoszczy, przy ulicy Robotniczej 23 mieszkania 3.
Przesłuchanie odbywa się w towarzystwie policyjnego psychologa – dyktował
postawny mężczyzna z wąsem a siedzący w rogu protokolant skrupulatnie
wystukiwał na maszynie wszystkie jego słowa. Przed nimi, na krześle siedziała
przerażona, bardzo szczupła dziewczyna. Nerwowo rozglądała się po
kalustrofobicznym pomieszczeniu. Spocone i trzęsące dłonie co chwilę ocierała o
długą sukienkę. Tuż za nią stała wysoka, koścista i krótko ścięta kobieta,
wypalająca jednego papierosa za drugim. Z wyraźną przyjemnością wypuszczała
obłoczki dymu z ust, delektując się przenikającą ją nikotyną cicho pomrukując,
co wcale nie sprawiało, że dziewczyna czuła się pewnie.
- Kiedy wydarzenie miało miejsce? - zapytał wąsaty milicjant
wlepiając w nią swój świdrujący wzrok.
- Miesiąc temu – odpowiedziała po chwili cichutko,
intensywnie wpatrując się w swoje kolana. Chociaż starała się to ukryć, była
przerażona panującą tam atmosferą. Po raz pierwszy wyszła z domu bez obecności
kogoś znajomego. W pewien sposób była nawet z tego zadowolona – po powrocie ze
szpitala atmosfera w domu była nie do zniesienia. Matka była załamana i odreagowywała
nieprzyjemnymi docinkami a ojciec chodził jak struty ale i tak podporządkowywał
się matce. Z drugiej strony to było wyjście z domu do ludzi, wobec których
wciąż reagowała paniką. Każdy mijany mężczyzna patrzył na nią tak, jak patrzył
na nią on, poruszał się w identyczny sposób, miał identycznie ogromne dłonie,
każdego bała się tak samo. Miała świadomość, że gdyby tamtego wieczoru nie dała
się skusić krótszej trasie, teraz nie musiałaby zeznawać, w spokoju chodziłaby
do szkoły i nie byłaby w ciąży. Myśl, że pod sercem nosi cząstkę tego...
potwora, bo inaczej nie potrafiła go nazwać, była dla niej najtrudniejsza do
zniesienia. Gdzieś skrycie, jak chyba każda dziewczyna w jej wieku, marzyła o
wielkiej miłości, pięknym ślubie i gromadce dzieci ale z pewnością nie w tym
wieku.
- Proszę odpowiedzieć! - krzyknął milicjant i otwartą dłonią
uderzył w blat. Anka podskoczyła i z przerażeniem spojrzała na stojącą za nią
kobietę.
- Aspirant pytał, czy znasz napastnika – odparła leniwym
głosem, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
- Nie wiem... Nie widziałam go zbyt dokładnie –
odpowiedziała drżącym głosem – A nawet gdyby to nie chciałabym go już nigdy
więcej zobaczyć – dodała w myślach.
- Proszę zaprotokołować: Obywatelka Rapańczyk nie wie czy
zna napastnika i...
- Przecież powiedziałam, że nie widziałam go dokładnie.
Leżał na mnie, jak miałam widzieć jego twarz?! - krzyknęła zdenerwowana ledwo
powstrzymując łzy.
- Proszę nas zostawić – powiedział do protokolanta i kobiety
a oni bez słowa wyszli. Roztrzęsiona dotąd dziewczyna, teraz pochlipująca,
zaczęła się trząść nie wiedząc co się dzieje.
- Wstań – powiedział rozkazującym tonem – No wstań jak do
Ciebie mówię, suko! - krzyknął i uderzył ją w twarz. Ankę odrzuciło a z jej
oczu popłynęły łzy lecz posłusznie wstała. Komisarz podszedł do niej i złapał
jej twarz zmuszając, by spojrzała na niego.
- Poznajesz mnie? Przyjrzyj się dokładnie mała dziwko! -
krzyknął z mściwym uśmieszkiem. Pod Anką ugięły się nogi. Teraz rozumiała
dlaczego kojarzyła te świńskie oczka, dlaczego wydawał się jej znajomy.
Dlaczego nie uciekła, czemu nie wyszła natychmiast, dlaczego w ogóle tam
przyszła? Owszem, chciała ukarać tego bydlaka ale...
- Teraz posłuchasz mnie bardzo dokładnie, smarkulo. Zaraz
dam Ci dokumenty, podpiszesz je bez żadnego szemrania i znikniesz – szepnął
wciąż mocno ściskając ją w policzkach i patrząc prosto w jej oczy –
Zrozumiałaś? - dziewczyna pokiwała głową na tyle, na ile pozwalał jej silny
uścisk mężczyzny. Chwilę później puścił ją i spokojnie wyjął z biurka kartkę i
długopis. Anka powoli osunęła się ciężko oddychając a on jak gdyby nigdy nic
obrócił się w stronę okna i spokojnie zaczął skręcać papierosa.
- Aha, jeszcze jedno. Jeśli komukolwiek piśniesz o tym
słówko, znajdę Cię. Jeśli pójdziesz się skarżyć, procesować, znajdę Cię. Tamta
noc będzie bardzo miłym wspomnieniem w porównaniu do tego, co Ci zafunduję –
Anka wzdrygnęła się słysząc jego słowa. Na drżących nogach podeszła do biurka i
spojrzała na dokumenty do podpisania.
- 'Oświadczam, że sytuacja została sprokurowana przeze mnie
i całą winę za owy czyn ponoszę osobiście...'
- przeczytała pierwszych kilka zdań i już wiedziała, że przegrała. Z
systemem, z tym obrzydliwym substytutem mężczyzny, z matką, która ciągle jej
nie wierzyła lecz przede wszystkim przegrała walkę z samą sobą o siebie
samą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Czy to znaczy... Ty... Poroniłaś? - zapytał cicho,
odwrócony od niej, wpatrzony gdzieś w horyzont. Nagły zryw wiatru szarpał jego
garniturem i tak misternie układaną, jeszcze kilka godzin temu brązową
czupryną. Nie usłyszał odpowiedzi więc odwrócił się w jej stronę. Kobieta
łkała, trzymając twarz w dłoniach - Aniu... - usiadł obok niej i objął ją
ramieniem – Zaraz mamy wziąć ślub i jako Twój mąż muszę wiedzieć. Co się stało
z dzieckiem? - zapytał poważnym tonem.
Przyszła pani Przybysz głośno westchnęła.
Gdyby nie to, że akurat przechodziła do kuchni, nigdy nie
usłyszałaby delikatnego stukotu, który dobiegał zza drzwi. Przez chwilę
pomyślała, że coś jej się wydaje, że to znowu syn sąsiadów z góry coś wyprawia,
jak już się kilka razy zdarzało. Dla pewności jednak zajrzała przez wizjer na
korytarz. Kiedy uświadomiła sobie, kto jest nadawcą owego stukania, natychmiast
otworzyła drwi. Jej oczom ukazała się zapłakana młoda dziewczyna. W jej mocno
wychudłej posturze wyraźnie odznaczał się ciążowy brzuszek. Osoby, które ją
znały powiedziałyby, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy bardzo się zmieniła. I
nie chodziło wcale o ciążę lecz o jej wygląd. Zapadnięte oczy, wysuszone usta –
wycieńczona dziewczyna wyglądała co najmniej kiepsko. Widząc zaskoczenie w
oczach otwierającej jej drzwi kobiety spoważniała, próbując przybrać przyjazną
minę.
- Cześć – powiedziała, uśmiechając się blado do Karoliny –
Mogłabym dzisiaj u Ciebie przenocować? Obiecuję, że jutro znajdę coś innego...
- Oo-oczywiście – odpowiedziała otwierając szerzej drzwi,
pomogając wnieść jej niewielką torbę podróżną – Co się stało? - zapytała, kiedy
obie usiadły na kanapie
- Nie mogłam już tam dłużej mieszkać. Matka uważa mnie za
puszczalską, ojciec niby mi wierzy ale siedzi pod pantoflem i nie powie ani
słowa w jej obecności... Nie mogłam już tak dłużej... - powiedziała cicho,
kołysząc się lekko
- A zgłaszałaś to na milicji tak, jak Ci mówiłam? - Anka
słysząc to pytanie rozkleiła się zupełnie. Zanim zapukała do drzwi Maćkowiak,
obiecała sobie, że nie będzie płakać, że będzie starała się utrzymać pozory tak
długo, jak się tylko da. Nie przewidziała jednak, że to jedno pytanie zburzy
jej misternie układany plan. Zwinęła się w kłębek i zapłakała gorzko. Siedząca
obok niej blondynka skonsternowana przypatrywała się dziewczynie, nie będąc
pewną co tak naprawdę powinna zrobić. Nieletnia dziewczyna w ciąży uciekła z
domu, w którym ją prześladowano. Powinna to zgłosić na milicję? Jej rodzice
pewnie już jej szukają. Z drugiej strony była ta dziewczyna, która przecież nic
złego nie zrobiła a tak wiele cierpi. Decyzję postanowiła odłożyć na następny
dzień. Położyła dłoń na plecach dziewczyny, chcąc ją w ten sposób choć trochę
wesprzeć i pocieszyć. Sprawić, by poczuła, że ma w niej oparcie, że może jej
ufać. Usiadła po drugiej stronie i położyła jej głowę na swoich kolanach,
delikatnie głaszcząc ją po włosach. Dziewczyna wtuliła się w nią i rozpłakała
się jeszcze bardziej. Karolina, lekko się kołysząc, zaczęła nucić kołysankę,
którą w dzieciństwie śpiewała jej babcia. „Kiedy będzie Ci smutno, zanuć tę
kołysankę a ja zaraz będę przy Tobie” - powtarzała. Tego wieczoru, jak
nigdy czuła, że jej kojący dotyk zdolny uśmierzyć wszelkie lęki, przydałby się
jak jeszcze nigdy. Cicha melodia i delikatne kołysanie sprawiały, że Anka powoli
zaczęła się uspokajać a po chwili Maćkowiak usłyszała cichutkie pochrapywanie.
Delikatnie, by jej nie obudzić, wstała z kanapy i przykryła ją kocem. Dopiero
teraz zauważyła, że piętno ostatnich wydarzeń odcisnęło piętno na twarzy tej
młodej dziewczyny. Wyglądała na wiele więcej niż te 15 lat, duże wory pod
oczami, sińce... Który rodzic pozwoliłby na to, żeby jego dziecko tak
wyglądało? Z pamięci wyłowiła wspomnienie drobnej karteczki wciśniętej w dłoń,
podczas jednej z rozmów z ojcem Anki. Jej zlokalizowanie zajęło Karolinie
dosłownie chwilę i moment później nerwowo wykręcała numer do państwa Rapanicz.
- Halo? - odezwał się męski głos
- Dobry wieczór, z tej strony Karolina Maćkowiak,
przepraszam za godzinę ale...
- Ania jest u Ciebie? - nerwowym głosem przerwał jej pan
Rapanicz
- Tak, przyszła dwie godziny temu...
- Ania jest u pani Maćkowiak – powiedział z ulgą do kogoś.
Karolina usłyszała tylko 'Dzięki Bogu za tę kobietę', najprawdopodobniej z ust
matki Anki. - Dziękuję pani bardzo, zaraz po nią przyjadę i...
- Nie! - wykrzyknęła trochę za szybko więc dodała
spokojniejszym tonem – Nie, może tu przecież zostać.
- Nie rozumiem...
- Rozmawiałam z nią, wiem o wszystkim. Pomyślałam... Mam tu
jeden pokój wolny, może tu zostać przez jakiś czas, ułoży sobie wszystko na
spokojnie... - w słuchawce usłyszała głośne westchnięcie
- Faktycznie, nie jest nam łatwo, sama pani rozumie ale nie
chcemy przecież dla niej źle – powiedział szeptem, jakby nie chcąc żeby ktoś go
usłyszał
- Pracuję głównie do południa, potem pracować mogę w domu...
Postaram się ją przekonać do powrotu, obiecuję.
- Dobrze – powiedział z głośnym westchnięciem – W takim
razie myślę, że powinniśmy panią wesprzeć finansowo. W końcu to będzie dla pani
obciążenie finansowe...
- Nie robię tego dla pieniędzy. Chcę jej pomóc – odparła
stanowczo, oburzona propozycją
- Wiem. Pani pomoże mojej córce a ja chciałbym pomóc pani.
Wrzucę pieniądze jutro wieczorem do pani skrzynki na listy.
- Ja napraw...
- Dobrze, dziękuję pani za pomoc, dobranoc – powiedział
głośnym tonem, po czym dodał nieco ciszej – Oby pani się udało, bo ja nie dam
tak dłużej rady... Dziękuję pani bardzo, dobranoc.
Karolina odłożyła słuchawkę i głośno westchnęła.
- To się chyba nazywa 'poczucie odpowiedzialności' –
pomyślała o dziwnym uczuciu wypełniającym ją za każdym razem, kiedy przechodząc
obok pokoiku, spoglądała na spokojnie śpiącą Ankę.
Od momentu przybycia Anki minęło kilka dni. Wciąż wiele
rozmów było jeszcze przed nimi ale kilka rzeczy, takich jak sprawa zgłoszenia
gwałtu na milicję czy sytuacja w domu, zdążyły wyjaśnić w miarę na spokojnie.
Dziewczyna nie wpadała w histerię, nie płakała po nocach. Wręcz przeciwnie,
była cicha i spokojna. Bezosobowa. Karolina nie była pewna, którą wersję
wolała: kiedy Anka okazywała swoje emocje i w bólach udało jej się cokolwiek z
niej wyciągnąć, czy też kiedy była taka jak teraz: milcząca, przygnębiona i
nieobecna.
- Ania, jutro przyjdzie do mnie koleżanka... - powiedziała
kobieta, któregoś wieczora podczas kolacji. Widząc przestraszony wzrok
dziewczyny, natychmiast dodała: - Spokojnie, to moja przyjaciółka z liceum.
Jest lekarzem, chciałabym żeby...
- Po co? - przerwała jej spokojnym tonem z wyraźnie
wyczuwalną nutą złości – Myślałam, że jesteś ze mną, że mogę Ci zaufać, że...
Nie rozumiesz, że on mnie znajdzie? Wtedy nie będzie już taki miły i łaskawy
jak na komisariacie. Ja chcę o tym zapomnieć, do jasnej cholery! - wykrzyczała
i kucając na podłodze schowała twarz w dłoniach.
- Anka.. To moja koleżanka, gwarantuję że nic Ci się nie
stanie. Tylko Cię przebada i sprawdzi czy z dzieckiem wszystko w porządku –
westchnęła Karolina, kucając przy dziewczynie i delikatnie pogłaskała ją po
ramieniu.
- A może ja nie chcę? - zapytała poważnym tonem dziewczyna
po dłuższej chwili milczenia. Widząc niezrozumienie w oczach kobiety, dodała: -
A może ja po prostu nie chcę go urodzić?
- Kiedyś przecież będzie musia...
- Ja go nie kocham, Karo – przerwała jej dziewczyna. Nie
potrafię go pokochać bo sama myśl o... o nim, przypomina mi tylko o tym...
wszystkim. Nie potrafię pokochać tego dziecka... - wyznała pochlipując.
- Kochanie... - kobieta mocno ją przytuliła a ona wtuliła
się w nią jak małe dziecko – Jakoś to się ułoży, zobaczysz. Po porodzie
wszystko się zmieni... Kiedy weźmiesz na ręce taką małą kruszynkę... - powiedziała
ze wzruszeniem
- Karolina, zrozum. Ja nie potrafię, nie chcę tego dziecka.
Co ja mu powiem, kiedy zapyta o ojca? 'Wiesz kochanie, Twój tatuś jest chorym
skurwielem i mam nadzieję już nigdy go nie oglądać' ? Przecież to jest
śmieszne, Karo. To, jak będzie wyglądać, to samo spojrzenie, włosy... Nie
potrafiłabym...
W mieszkaniu zapadła cisza. Karolina nerwowo zapaliła
papierosa. Właściwie to przestała palić ale czuła, że tylko w ten sposób może
się uspokoić. Otworzyła okno i wydmuchnęła chmurę dymu jakby chciała, żeby wraz
z nią uleciały emocje. Bezwiednie dotknęła blizny na brzuchu, która choć ukryta
pod materiałem koszulki, była wyczuwalna.
- Chcę je usunąć. Lekarz w szpitalu gdzie mnie po tym
wszystkim przyjęli powiedział, że mi pomoże i...
- Co? Słucham? Ja się chyba przesłyszałam! Czy Ty w ogóle
wiesz co Ty... Chcesz zostać takim samym potworem jak ten, kto Ci to zrobił?
Chcesz się zniżyć do jego poziomu? Sama pomyśl – przecież to jest morderstwo!
Czym się będziesz od niego różnić, kiedy zabijesz tego małego człowieczka w
sobie?! - podniosła głos i zaczęła krążyć po pokoju coraz łapczywiej zaciągając
się papierosem.
- Karo...
- Spójrz! Spójrz na to! - krzyknęła podnosząc bluzkę do
góry, pokazując jej wciąż niezagojoną bliznę ciągnącą się od podbrzusza aż za
pępek – Kilka dni temu minęło pół roku od wypadku, w którym zginął mój mąż i
nasze nienarodzone dziecko. Nie chcę słyszeć o tym, że chcesz zabić to niewinne
dziecko. Jeśli chcesz to zrobić, to nie pod moim dachem.
- Mam znajomą, która pracuje w domu dziecka. Tyle rodzin
chciałoby zaadoptować noworodka. Mogłabyś uszczęśliwić jakąś rodzinę.. Przemyśl
to i daj mi znać rano, dobranoc – powiedziała zamykając okno i wychodząc z
pokoju.
Kilka dni ciszy pomiędzy nimi, przerywanej tylko wymianą
informacji 'Wychodzę do pracy, będę o piętnastej' lub 'Dzisiaj wrócę później,
koleżanka obiecała mi zostawić kurczaka z Targu'. W ciągu tych kilku dni Anka
spokojnie przemyślała wydarzenia tamtego wieczora. Słowa Karoliny porównujące
ją do tego skurwiela zabolały ale i otrzeźwiły ją nieco. Ciągle uciekała przed
tym mężczyzną,wciąż starała się o tym zapomnieć i zdawała sobie sprawę, że
jeśli zdecydowałaby się na aborcję, jej sumienie wcale nie przestałoby jej
nękać. Przeglądając notatnik z numerami telefonów leżący przy czerwonym
telefonie w przedpokoju, znalazła numer do 'Jadzia Telak – ginekolog' i po
kilku chwilach umówiła się na wizytę. Karolina uprzedziła wcześniej o sytuacji
Anki więc lekarka zdecydowała się przyjąć ją po dyżurze w szpitalu. Początkowo
dziewczyna chciała zaprotestować, godzina była dosyć późna a ona wciąż nie
czuła się zbyt pewnie o takiej porze będąc poza mieszkaniem Karoliny. Jednak
pod namowami pani doktor w końcu się zgodziła. Maćkowiak, która ten wieczór
spędzała nad jakimś 'ważnym planem' u kolegi z pracy, przekazała że idzie do
rodziców, chcąc z nimi porozmawiać. Kobieta wyraźnie ucieszyła się na próbę
ocieplenia ich stosunków i życzyła jej miłego wieczoru. Anka odwdzięczyła się
tym samym i lekko drżąc wyszła z mieszkania. Mimo, że był to dopiero początek
listopada to zima na dobre zadomowiła się w Bydgoszczy. Temperatura poniżej
zera, drobne płatki śniegu nieustannie sypiące z nieba i chłodny przenikliwy
wiatr nie pozostawały złudzeń, że jeszcze tego roku zrobi się choć trochę
cieplej. Chociaż drogę do szpitala powtarzała sobie tego dnia wielokrotnie to
teraz nie była pewna czy aby na pewno dobrze idzie. Właściwie większą uwagę
kierowała na baczne obserwowanie wszystkich mijających jej mężczyzn, którzy
wciąż wzbudzali w niej lęk.
Zapadał zmrok. Ulice powoli się wyludniały a ona zdała sobie
sprawę, że od pewnego czasu krąży po osiedlu, zamiast w końcu skierować się w
stronę centrum.
- Anka, uspokój się, wpadasz w paranoję. Ulice są puste a Ty
powinnaś się pospieszyć jeśli chcesz zdążyć do tej lekarki – pomyślała i
wciskając głębiej dłonie w kieszenie płaszcza. Zapomniała rękawiczek ale nie
chciała się już wracać. Pochyliła głowę by coraz gęściej sypiący śnieg nie
wpadał jej do oczu i ruszyła w kierunku przystanku. Szła na oślep po chodniku tylko
raz na jakiś czas podnosząc głowę aby sprawdzić czy dobrze idzie. Nagle poczuła
jak w coś uderza i upada. W ostatniej chwili złapała się kurtki a dzięki
przytomności mężczyzny, udało się jej nie upaść.
- O boże, przepraszam pana... To przez tę śnieżycę, zupełnie
nic nie widziałam, przepraszam...
- Nie szkodzi, nic się nie stało – odpowiedział jej niski
głos. Spojrzała na niego i oczy rozszerzyły się jej ze strachu. - No proszę,
znów się spotykamy... Mało Ci było ostatnim razem, co? Takim jak Ty zawsze jest
mało... - powiedział obleśnym tonem, przypierając ją do drzewa. Siła uderzenia
była na tyle duża, że Anka poczuła jak z rozbitej głowy sączy się krew.
- Proszę, nie... - wyjąkała na tyle, na ile pozwalało jej
zamroczenie. Tym razem mocniej szarpnęła się a kiedy zaczął wpychać jej język
do gardła, mocno go przygryzła.
- Waleczna jak zawsze – takie lubię! - zaśmiał się spluwając
krwią i złapał ją za piersi – O proszę, przytyło się! To dobrze, bardzo
dobrze... - zjechał dłońmi nieco niżej i zaczął rozpinać zatrzaski jej
płaszcza. Uciskał jej piersi, potem biodra i kiedy miał już ściągać gumkę jej
sukienki zauważył już dość mocno widoczny brzuszek.
- A co to kurwa jest? - zapytał głupkowatym tonem. Zamarła.
Spojrzała na niego przestraszonym wzrokiem, powoli kręcąc głową.
- Co to kurwa jest, ja się pytam? Odpowiadaj! - krzyknął i
chlasnął ją na odlew. Upadła a on na nią. Poczuła silny ból w podbrzuszu, kiedy
zaczął się do niej dobierać.
- Nie, proszę nie... POMOCY! ZOSTAW MNIE! NIEEEEE!! -
zaczęła krzyczeć coraz mocniej się rzucając.
- Cicho... Ciiicho... No już.. - usłyszała czuły szept tuż
przy uchu. Otworzyła załzawione oczy i natychmiast odskoczyła, czując dłoń na
głowie. Zamrugała kilkakrotnie by złapać ostrość. Była w mieszkaniu Karoliny a
sama Maćkowiak dość mocno przestraszona siedziała tuż obok niej, na jej łóżku
- To tylko sen, spokojnie... To ja, Karolina, nic Ci nie
zrobię... - dziewczyna natychmiast wtuliła się w ciało kobiety, która
automatycznie zaczęła ją głaskać po głowie.
- Niedawno wróciłam od Jurka i kiedy usłyszałam krzyki na
klatce natychmiast do Ciebie przybiegłam. Nie mogłam Cię dobudzić...
Przestraszyłaś mnie, wiesz? Znów Ci się to śniło? - Anka zaszlochała na
wspomnienie minionego przed chwilą snu. Ten dotyk był tak prawdziwy, tak realny...
Wciąż czuła jego dłonie na piersiach a w uszach brzmiał szyderczy śmiech.
- Powiesz mi? - zapytała cicho Karolina.
- Przecież wiesz – dziewczyna odpowiedziała jej dopiero po
chwili – Karo... Mam do Ciebie prośbę... Umów mnie z tą Twoją koleżanką lekarką,
dobrze?
- Podjęłaś decyzję? - zapytała Maćkowiak, lekko zaskoczona
nagłą zmianą tematu. Anka tylko kiwnęła lekko głową a Karolina głośno
westchnęła.
- Jesteś pewna? - kolejne kiwnięcie, Karolina wstała z
łóżka.
- Skoro tak... Jutro rano do niej zadzwonię a teraz spróbuj
się przespać – powiedziała do Anki, która odwróciła się już w drugą stronę.
Dziewczyna nie mogła już zobaczyć zaszklonego wzroku kobiety, która wyszeptała
tylko ciche 'Dobranoc' i wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi.
- Co się z nim stało? - zapytał z wypisanym na twarzy
zmęczeniem, a kiedy z jej strony zabrzmiała cisza, wstał i przyciskając ją na
ramionach do ławki, zapytał spokojnym głosem: - Co się stało z Twoim dzieckiem?
Zrobiłaś to? Odpowiedz!
- Andrzej ja... - spojrzała na niego z przerażeniem w
oczach. Jeszcze nigdy nie zachował się wobec niej agresywnie i nie wiedziała
jak ma zareagować.
- Kurwa, czy tak trudno odpowiedzieć na jedno, cholernie
proste pytanie? Tak czy nie? Zabiłaś je? - wykrzyknął. W oczach Rapanicz pojawiły
się łzy, na widok których Andrzej nieco się opanował – Aniu... Za chwilę mamy
zostać małżeństwem, co się stało z dzieckiem?
- Leżąc już na porodówce powiedziałam lekarzowi
prowadzącemu, że po porodzie chcę je oddać. Musiało minąć 8 tygodni, żeby dopełniły
się jakieś procedury czy coś... Po 3 dniach nas wypuścili a dzieckiem zajęli
się moi rodzice. Kiedy dowiedzieli się, że chcę je oddać wpadli w szał więc po
upływie tych ośmiu tygodniach wymknęłam się z Michałem i poszłam do sierocińca,
gdzie zostawiłam małego znajomej Karoliny...
- Kim jest Michał? - zapytał szybko, prawie natychmiast
żałując swojej decyzji widząc w oczach swojej przyszłej żony kolejne łzy
- Michał... To mój syn... - Andrzej mocno ją przytulił do
siebie, trwając dobrą chwilę w mocnym uścisku – Ja zrozumiem jeśli po tym...
Nie będziesz chciał... Nie będę miała żalu, naprawdę... - powiedziała cichutko.
- O co Ci chodzi?
- O nasz ślub. Teraz już wszystko wiesz i nie zdziwię
się, jeśli zrezygnujesz... Kto by chciał z taką wyrodną i nieczułą matką
zakładać rodzinę... - wyłkała w jego garnitur.
- Chyba sobie żartujesz! Kocham Cię nad życie i nic tego
nie zmieni, rozumiesz? Nic! - powiedział ze spokojem i czule ją pocałował.
- Andrzej... Pójdziemy tam kiedyś?
- No pewnie, goście czekają, pewnie wszyscy pomyśleli, że
zwialiśmy sprzed ołtarza – zaśmiał się i wstając wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Ale... Nie chodzi mi o Kościół, chociaż to też... Do
tego sierocińca... Pójdziesz tam ze mną? Chciałabym go znaleźć i wytłumaczyć...
- Oczywiście, kochanie. Ale pozwolisz, że nie teraz? -
widząc niezrozumienie na jej twarzy, dodał: - Dzisiaj chciałbym w końcu się
ożenić z piękną panią Przybysz, która zostanie matką mojego syna... - Anka
roześmiała się słysząc te słowa
- A jak najpierw będzie córeczka? - zapytała
podchwytliwie uśmiechając się szeroko
- To będzie najlepszą piłkarką na świecie!
wole margate :(
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pomysł na takie opowiadanie bo nie jest oklepany. Pierwsza cz. wywołała wiecej emocji jednak 2 również jest bardzo dobra. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńZajrzyjcie na skrzynke :P - anagosik
OdpowiedzUsuńChyba nie zajrzały. Codziennie wchodzę na bloga i codziennie nic.
UsuńNajwidoczniej, wysłałam 13 maja - anagosik
UsuńSą teraz zajęte czubkami własnego nosa i innych mają głęboko gdzieś
UsuńLudzie dajcie SPOKÓJ!!!!
UsuńPinky jest w podróży dzisiaj cały dzień.
Poczekajcie chwile
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTak tak. A na streemo tj. teraz w mixxcie obraża a właściwie jeszcze niedawno obrażała kilku użytkowników społeczności. Zawiodłam się na jej zachowaniu i szkoda że woda sodowa uderzyła jej do głowy bo kiedyś była w zupełności inną osobą i lubiłam odwiedzać bloga i czytać dyskusje fanów na streemo mimo iż ja nie brałam udziału w dyskusjach ale ostatnio widzę że grupa rozpada na inne mniejsze grupki i Pinky będąc w swojej grupie obraża innych twierdząc że są najlepsi bo to i tamto. Przykro jest mi pisać to wszystko i cierpliwie czekam na hejty w moim kierunku jednak naprawdę tęsknię za starą Pinky i ogółem starymi ludźmi i atmosferą na blogu i streemo i chciałabym żeby te czasy powróciły kiedy wszyscy byli jednością.
UsuńWow Super!!! Jestem w szoku coś zupełnie nowego i tak bliskiemu realiom serialowym :)
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością gdyż było tak dobrze osadzone w realiach tamtych czasów. Przez chwilę poczułam klimat zadymionych mieszkań z powieści Chmielewskiej :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodobało - tym bardziej, że to słowa od mistrzyni! Kłaniam się w pas i jeśli mogłabym prosić o kontakt na mail: luinmenel@gmail.com - bardzo mi zależy :)
UsuńWspaniałe opowiadanie!! Nieszablonowe, ciekawe i dobrze napisane :)
OdpowiedzUsuń