Mam jedną prośbę - nie zabijajcie :P Z dedykacją dla Mychy za ciągłe czekanie i marudzenie o nowe opa <3
Tyle,
że to już nie jest ten sam mój balkon, co przed minutą. Nie widzę
kolejnego bloku przed sobą. Przede mną rozciąga się piękna, polska,
piaszczysta plaża. Fale Bałtyku co rusz się na niej rozbryzgują. Nie
wiem skąd znowu znalazłam się w naszym domku na wydmach, przecież nie
dawno wróciliśmy stąd do Warszawy. Kiedy już odzyskaliśmy w kancelarii
płynność finansową przyszedł czas na upragnione wakacje. Tak to jest jak
się jest samemu sobie szefem. Oczywiście nie zamknęliśmy całkiem
działalności. Dorota i Bartek zostali w stolicy. Stwierdziliśmy, że
lepiej będzie jak się podzielimy urlopami, każdy pojedzie gdzie chce,
odpocznie od wspólników, będzie więcej do opowiadania potem i parę
groszy na konto kancy więcej. Bartek z tego co wiem zamierza dopiero
zabrać Anielę gdzieś do egzotycznego raju, Meksyku, o ile się nie mylę.
Właściwie,
to ten domek nie jest do końca nasz. Kupił go mój ojciec dla swojej
żony na pierwszą rocznicę ślubu. A jak to w rodzinie – co twoje to i
moje – wypożyczył nam go jak to stwierdził dla przedłużenia gatunku.
Siedzę więc wygodnie w hamaku. Dyndam nogami w powietrzu. Słucham
śpiewu mew nad głową i stwierdzam, że już mi nic do szczęścia nie
potrzeba. No może poza jakimś przystojnym mężczyzną u boku. I o to, jak
na zawołanie, słyszę jak pod ciężarem czyiś stóp uginają się drewniane
deski podłogi. W drzwiach tarasowych staje mój luby w samych spodenkach i
odsłoniętej, pięknie wyrzeźbionej klacie. Jest po prostu ideałem.
Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Stoi teraz przede w ręce
trzymając tacę z dwoma szklankami zimnego koktajlu malinowego i dwoma
ciepłymi, chrupiącymi goframi z bitą śmietaną i owocami. Mówiłam wam
już, że ideał, prawda?
- Przyniosłem Ci coś na deser – mówi podając mi tacę samemu rozlokowując się obok mnie na hamaku.
- Ty to chyba chcesz mnie utuczyć.
-
Ehhh wy kobiety. Jak jesteście chude to myślicie, że grube, a jak facet
jest gruby to twierdzi, że jest chudy, od taki paradoks.
- Pfff filozof się znalazł – śmieję się. Bierze jedną truskawkę i wkłada mi do ust.
-
Ale taka prawda – patrzy na mnie – no czy ty wyglądasz na kogoś kto
musiałby się odchudzać? – mówiąc to wybiera najdorodniejszą malinę
wkładając mi następnie do buzi. Czuję na ustach nadmiar słodkiej bitej
śmietany. Przejeżdżam po nich językiem. Widzę jak głośno przełyka ślinę.
Na jego nieszczęście siedzę w samym bikini.
- Masz tu coś jeszcze.
Nim
zdąże spytać gdzie, już czuję jak kciukiem ściera mi śmietanę z kącika
ust. Delikatnie łapię wargami jego palec oblizując go z tej słodyczy.
Nie chcąc pozostać dłużną również zaczynam go karmić kawałkami owoców.
Ta nasza mała gra trwa aż do ostatniego owocka. Wtedy wpadam na pewien
złowieszczy pomysł. Uśmieszek sam wkrada mi się na twarz. Biorę na palec
odrobinę białej mazi i przykładam mu na nos zostawiając tłustą kropke w
tym miejscu. W mig odkładam gofra i biegnę przed siebie. Zbiegam po
schodkach na plażę. Pod nogami czuję ciepły piasek. Biegnę w stronę
wody. Nagle czuję, jak zakrywa mi dłońmi powieki. Biorę je w swoje i
odrywam od oczu. Zaczynamy się taplać jak dzieci. Zamykam oczy, łapię
powietrze do płuc i nurkuję pod wodę. Zaczyna nerwowo rozglądać się
dookoła szukając, gdzie mu zniknęłam. Wynurzam się z wody. Chwytam go za
barki i wskakuję mu na plecy. Mierzwię mu suche jak do tej pory włosy.
Nadgryzam delikatnie płatek jego ucha, by następnie złożyć czuły
pocałunek w kąciku ust. Niesie mnie na brzeg. Puszczam się go i staję na
nogach. Próbuję wykręcić mokre od wody włosy. Jego ręce łapią mnie w
pasie przyciągając do siebie. Zamyka mnie w prawdziwie niedźwiedzim
uścisku. Stoimy tak chwilę przyglądając się spienionym falom. Nagle
pociąga mnie za sobą do tyłu. Lądujemy miękko na złotym piachu, który
oczywiście od razu się do nas przykleja. Leżymy na wznak trzymając się
za ręce. Po chwili on przekręca się na bok odwracając w moją stronę.
Lustruje moja sylwetkę od stóp do głów. Czuję jego wzrok na sobie.
Odwracam głowę i zatapiam się w jego bezkresnych błękitnych tęczówkach.
Opuszkami palców delikatnie obrysowuje moją skroń. Przymykam na moment
oczy pod uczuciem rozkoszy. Jego dotyk sprawiał, że wszystkie martwe
dotychczas nerwy pobudziły się. Sekunda i następna. Cisza i fala
uderzająca o brzeg. Nic więcej nie potrzebuje. Tylko ja i on. Tylko my.
Otwieram przymknięte powieki i czuje przechodzący dreszcz wzdłuż
kręgosłupa - oczywiście ten z przyjemniejszych. Widok jego uśmiechu
sprawia, że nic więcej się dla mnie już nie liczy jak ta chwila, która
mogłaby trwać wiecznie. Ale przecież wiecznie nie trwa nic, prawda? I
właśnie w tym momencie wspomnienie rozmazuje się. Jakaś dziwna siła
przenosi mnie w środek lasu na południu Polski. Oglądam się dookoła.
Marek wplata mi palce między moje.
- Chodź – mówi i prowadzi mnie ścieżką na górę - To już nie daleko.
-
Ale Marek, ja już nie mogę, nie mam siły – marudzę mu jak małe dziecko.
On jak na prawdziwego dżentelmena przystało cofa się parę kroków i
pozwala mi wejść mu na barana. Wiem, że nie jest mu lekko, ale on jest
uparty nie pozwala mi spaść, nie pozwala mi zejść. Woli się zmęczyć za
nas oboje niż, żebym przez obolałe nogi nie zobaczyła widoków z góry.
Wreszcie docieramy na szczyt. Przechodzimy pod bramą utworzoną ze
starych fragmentów muru obronnego. Przejeżdżam dłonią po
średniowiecznych cegłach.
- Właściwie, to gdzie my jesteśmy? Tu był kiedyś zamek, prawda?
-
Tak Agatko to co widzisz przed sobą to niestety tylko pozostałości
wieży warownej. Po części mieszkalnej nie zostało nic. – Prowadzi mnie
parę metrów dalej – A w tym miejscu jeszcze jakieś piętnaście lat temu
było wejście do lochów, wiesz?
Patrzę na niego zdziwiona.
- No
nie patrz tak na mnie – śmieje się – To nie żadne baśnie, mity i
legendy. Dziura do podziemi tu była o tu. Nawet rabusie tu przychodzili
ukrytych skarbów szukać.
- Dębski, Dębski na coś takiego mnie nie nabierzesz.
-
A po co miałbym Cię nabierać? – siadamy pod ścianą – Powiem Ci dopiero
coś śmiesznego. Tam w rogu na górze parę lat temu rosła sosna!
Najprawdziwsza! Za każdym razem jak przejeżdżałem drogą na dole
wypatrywałem czy jeszcze jest, czy ją przesadzili i czy zamek nie
rozpadł się całkiem. Opowiem Ci coś. Czytałaś „Krzyżaków” w szkole
prawda? – kiwam głową na potwierdzenie – no, to tam był taki gościu, co
się nazywał Spytko z Melsztyna. A gdzie my się znajdujemy?
- No na Wzgórzu Melsztyńskim… - nagle dociera do mnie – Zaraz, zaraz to to jest jego zamek?
Marek
kiwa głową. Siedzimy tak przytuleni, a on z wielką pasją i przejęciem
opowiada o historii i smutnym końcu tego sześćsetletniego zamku. Lepiej
od jakiegoś przewodnika. Rozpływam się w jego ramionach. Opowiada tak
pięknie, że jestem sobie w stanie wyobrazić ten zamek jego sale balowe,
siebie jako księżniczkę w środku, oczywiście z moim księciem przy boku.
Nigdy bym nie pomyślała, że ten cyniczny, uparty, bufonowaty adwokat z
warszawskiej palestry może mieć tak piękne ukryte zainteresowanie, że
może być tak wrażliwy na piękno historii.
- No a czego nie
zniszczyła wojna, zniszczyła rzeka, która płynęła pod samym wzgórzem. –
kończy swą opowieść. – Smutne to wszystko – wzdycha.
Odrywam się oniemiała i patrzę w jego błękitne tęczówki.
- Skąd ty tyle wiesz o tym miejscu? – pytam zaciekawiona.
-
Kiedy byłem mały przyjeżdżaliśmy tu często do siostry ojca. No i
wypatrywałem z okna samochodu tej wieżyczki wśród drzew, aż w końcu
zacząłem o niej czytać, tak to lubiłem, że samo zostało w głowie do
dziś. – uśmiecha się – wiesz co było moim wielkim marzeniem w
dzieciństwie? – Tym razem muszę pokręcić głową z zaprzeczeniem – Zrobić
coś, żeby przywrócić temu zamkowi świetność i doprowadzić do jego
restauracji, czcze marzenia, wiem. Dziecko nie wiedziało co ma zrobić,
oczywiście sam bym się za to nie wziął, ale zawsze mam nadzieję, że
znajdzie się jakiś mądry, bogaty człowiek podzielający moje zdanie.
Wiesz ten zamek stoi tu prawie od zawsze i chciałbym, żeby przestał
nawet nasze wnuki.
- Umiesz pięknie opowiadać – uśmiecham się do
niego i skradam mu całusa – Masz rację, nie można dopuścić do
zapomnienia o tym miejscu.
Prowadzi mnie teraz na skraj wzniesienia pokazując panoramę Doliny Dunajca. Patrzę w dół i cofam się o krok.
- A co, jakby ktoś… spadł? – pytam nagle.
On obejmuje mnie w pasie i szepcze na ucho:
-
Nie bój się, nie dam Ci spaść. Ze mną jesteś bezpieczna. Z resztą –
śmieje się już głośno – najwyżej przekoziołkowalibyśmy do pustelników na
dole.
- Pustelników?
- No tak, mieszka sobie tam dwóch
zakonników. W takich chatkach malutkich, pokażę Ci jak będziemy wracać. A
teraz chodź jedziemy na obiad do taty, na pewno jesteś głodna – mówi
całując mnie w czoło i uśmiecha się łagodnie.
I znów obraz staje się niewyraźny….
Stoimy
teraz przy ołtarzu. Kościółek jest mały pięknie przystrojony. Właściwie
to jakiś klasztor. Marek ubrany w odświętny garnitur patrzy mi prosto w
oczy, uśmiecha się. Ja mam na sobie długą do samej ziemi,
rozkloszowaną białą suknię. Za nami siedzi Dorotka i Wojtek, nasi
świadkowie. Przede mną stoi Robert, mój przyszły szwagier, który w tym
momencie udziela nam ślubu. Stuła już leży na naszych splecionych
dłoniach. Ja już jestem po przysiędze małżeńskiej. Patrzę teraz na usta
Dębskiego jak wypowiadają słowa:
- Ja Marek, biorę sobie Ciebie,
Agato, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz,
że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
- No bracie, możesz pocałować
małżonkę – oznajmia Robert. Wszyscy biją nam brawo. A ja szczęśliwa z
policzkami mokrymi od łez czuję tylko jego słodkie usta na moich
wargach. Wychodzimy z kościoła. Goście rzucają w nas ryżem i grosikami
na szczęście. Do momentu wesela nie wracam pamięcią. Radosne, aczkolwiek
skromne przyjęcie. Oczywiście ciotki Jadwigi nie mogło zabraknąć.
Skradła mi męża nawet na jeden taniec. W tym momencie wole jednak wrócić
myślami do przyjemniejszych scen z naszym udziałem mających miejsce po
końcu imprezy. Marek wnosi mnie na rękach przez próg, a potem na górę po
schodach i kładzie na łóżku. Opiera się przede mną na rękach.
- To na czym skończyliśmy? – pyta.
Całuje
moją szyję dekolt. Odchylam głowę do tyłu i daję się ponieść rozkoszy.
No i dlaczego ja się pytam niektóre chwile nie mogą trwać wiecznie?
Słyszę jakiś huk. Już nie wiem co jest fikcją, a co jawą, tak zatraciłam
się w jakże pięknych wspomnieniach, których już nic mi nie wróci.
-
Marek! Marek! – Krzyczę nie chcąc, żeby wyrywano mnie z tego jedynego
miejsca, gdzie możemy być razem. Otwieram oczy. Przecieram powieki.
Przeciągam się, rozglądam dookoła i orientuję, że przedmiotem, który tak
brutalnie wyrwał mnie z krainy marzeń jest mój telefon leżący teraz pod
moimi nogami. Wokół mnie leży pełno zasmarkanych chustek do nosa. Na
balkon wchodzi mój tata.
- Coś się stało?
„Stało się!” mam ochotę krzyknąć „Przecież jego tu nie ma!”
- Nie, wszystko w porządku, tato.
Patrzy na mnie z politowaniem ogarniając wzrokiem zaśmieconą chusteczkami podłogę i moje czerwone podpuchnięte od płaczu oczy.
- Bo wydawało mi się, że …. A przecież on….
- Nie kończ. Wiem przecież, że nie żyje. Byłam na jego pogrzebie… I już mi go brakuje. Powiedz mi dlaczego on?
Potykam
się o własne nogi i ląduje w opiekuńczych ramionach taty. Tylko on wie
jak się mogę, czuć jak trzydzieści lat temu tracił żonę. Bo gdybyście
jeszcze nie wiedzieli Marek nie żyje od tygodnia. Zginął w pierwszą
rocznicę naszego ślubu w wypadku samochodowym. Robert powiedział piękne
kazanie na jego pogrzebie o tym jakim był dobrym i kochanym bratem,
mężem i przyjacielem, bo wesprzeć nas przyjechała cała pogrążona w
żałobie kanca. Stałam tam na cmentarzu, wiatr owiewał moje włosy, po
policzkach strumieniami płynęły mi łzy i patrzyłam na ten grób z napisem
„Marek Dębski przeżył 31 lat zginął śmiercią tragiczną” nie mogąc pojąć
i dalej nie mogę dlaczego właśnie nas to spotkało, dlaczego tak krótko
było dane cieszyć nam się naszym szczęściem. I tak o to zostałam w rok
po najpiękniejszym ślubie jaki mogłam sobie wymarzyć wdową. Zostało mi
po nim już tylko nazwisko, obrączka, zdjęcia i wspomnienia.
Zabije!!!! Czytam i jest pieknie, rozmarzylam sie i dochodze to momentu smierci! Mysle "to jest jakis zart?", a nastepnie "zabije te babe, normalnie ja zabije". Ale ufff emocje juz opadly, cale opowiadanie przepiekne ^^ chwyta za serce, rozbudza wyobraznie. Czekam z niecierpliwoscia na cd. ;)
OdpowiedzUsuńDuśka
hahahaha Tyż Cię kocham Słońce przykro mi na cedeka nie ma szans ale za to nie długo napiszę kolejne tak porąbane opo ;* dziękuję za komentarz Cieszę się, że się podoba <3
Usuń