sobota, 2 sierpnia 2014

"Uciec stąd" cz.1

Mam jedną prośbę - nie zabijajcie :P Z dedykacją dla Mychy za ciągłe czekanie i marudzenie o nowe opa <3

Tyle, że to już nie jest ten sam mój balkon, co przed minutą. Nie widzę kolejnego bloku przed sobą. Przede mną rozciąga się piękna, polska, piaszczysta plaża. Fale Bałtyku co rusz się na niej rozbryzgują. Nie wiem skąd znowu znalazłam się w naszym domku na wydmach, przecież nie dawno wróciliśmy stąd do Warszawy. Kiedy już odzyskaliśmy w kancelarii płynność finansową przyszedł czas na upragnione wakacje. Tak to jest jak się jest samemu sobie szefem. Oczywiście nie zamknęliśmy całkiem działalności. Dorota i Bartek zostali w stolicy. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie jak się podzielimy urlopami, każdy pojedzie gdzie chce, odpocznie od wspólników, będzie więcej do opowiadania potem i parę groszy na konto kancy więcej. Bartek z tego co wiem zamierza dopiero zabrać Anielę gdzieś do egzotycznego raju, Meksyku, o ile się nie mylę.
Właściwie, to ten domek nie jest do końca nasz. Kupił go mój ojciec dla swojej żony na pierwszą rocznicę ślubu. A jak to w rodzinie – co twoje to i moje – wypożyczył nam go jak to stwierdził dla przedłużenia gatunku. Siedzę więc wygodnie w hamaku. Dyndam nogami w powietrzu. Słucham śpiewu mew nad głową i stwierdzam, że już mi nic do szczęścia nie potrzeba. No może poza jakimś przystojnym mężczyzną u boku. I o to, jak na zawołanie, słyszę jak pod ciężarem czyiś stóp uginają się drewniane deski podłogi. W drzwiach tarasowych staje mój luby w samych spodenkach i odsłoniętej, pięknie wyrzeźbionej klacie. Jest po prostu ideałem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Stoi teraz przede w ręce trzymając tacę z dwoma szklankami zimnego koktajlu malinowego i dwoma ciepłymi, chrupiącymi goframi z bitą śmietaną i owocami. Mówiłam wam już, że ideał, prawda?
- Przyniosłem Ci coś na deser – mówi podając mi tacę samemu rozlokowując się obok mnie na hamaku.
- Ty to chyba chcesz mnie utuczyć.
- Ehhh wy kobiety. Jak jesteście chude to myślicie, że grube, a jak facet jest gruby to twierdzi, że jest chudy, od taki paradoks.
- Pfff filozof się znalazł – śmieję się. Bierze jedną truskawkę i wkłada mi do ust.
- Ale taka prawda – patrzy na mnie – no czy ty wyglądasz na kogoś kto musiałby się odchudzać? – mówiąc to wybiera najdorodniejszą malinę wkładając mi następnie do buzi. Czuję na ustach nadmiar słodkiej bitej śmietany. Przejeżdżam po nich językiem. Widzę jak głośno przełyka ślinę. Na jego nieszczęście siedzę w samym bikini.
- Masz tu coś jeszcze.
Nim zdąże spytać gdzie, już czuję jak kciukiem ściera mi śmietanę z kącika ust. Delikatnie łapię wargami jego palec oblizując go z tej słodyczy. Nie chcąc pozostać dłużną również zaczynam go karmić kawałkami owoców. Ta nasza mała gra trwa aż do ostatniego owocka. Wtedy wpadam na pewien złowieszczy pomysł. Uśmieszek sam wkrada mi się na twarz. Biorę na palec odrobinę białej mazi i przykładam mu na nos zostawiając tłustą kropke w tym miejscu. W mig odkładam gofra i biegnę przed siebie. Zbiegam po schodkach na plażę. Pod nogami czuję ciepły piasek. Biegnę w stronę wody. Nagle czuję, jak zakrywa mi dłońmi powieki. Biorę je w swoje i odrywam od oczu. Zaczynamy się taplać jak dzieci. Zamykam oczy, łapię powietrze do płuc i nurkuję pod wodę. Zaczyna nerwowo rozglądać się dookoła szukając, gdzie mu zniknęłam. Wynurzam się z wody. Chwytam go za barki i wskakuję mu na plecy. Mierzwię mu suche jak do tej pory włosy. Nadgryzam delikatnie płatek jego ucha, by następnie złożyć czuły pocałunek w kąciku ust. Niesie mnie na brzeg. Puszczam się go i staję na nogach. Próbuję wykręcić mokre od wody włosy. Jego ręce łapią mnie w pasie przyciągając do siebie. Zamyka mnie w prawdziwie niedźwiedzim uścisku. Stoimy tak chwilę przyglądając się spienionym falom. Nagle pociąga mnie za sobą do tyłu. Lądujemy miękko na złotym piachu, który oczywiście od razu się do nas przykleja. Leżymy na wznak trzymając się za ręce. Po chwili on przekręca się na bok odwracając w moją stronę. Lustruje moja sylwetkę od stóp do głów. Czuję jego wzrok na sobie. Odwracam głowę i zatapiam się w jego bezkresnych błękitnych tęczówkach. Opuszkami palców delikatnie obrysowuje moją skroń. Przymykam na moment oczy pod uczuciem rozkoszy. Jego dotyk sprawiał, że wszystkie martwe dotychczas nerwy pobudziły się. Sekunda i następna. Cisza i fala uderzająca o brzeg. Nic więcej nie potrzebuje. Tylko ja i on. Tylko my. Otwieram przymknięte powieki i czuje przechodzący dreszcz wzdłuż kręgosłupa - oczywiście ten z przyjemniejszych. Widok jego uśmiechu sprawia, że nic więcej się dla mnie już nie liczy jak ta chwila, która mogłaby trwać wiecznie. Ale przecież wiecznie nie trwa nic, prawda? I właśnie w tym momencie wspomnienie rozmazuje się. Jakaś dziwna siła przenosi mnie w środek lasu na południu Polski. Oglądam się dookoła. Marek wplata mi palce między moje.
- Chodź – mówi i prowadzi mnie ścieżką na górę - To już nie daleko.
- Ale Marek, ja już nie mogę, nie mam siły – marudzę mu jak małe dziecko. On jak na prawdziwego dżentelmena przystało cofa się parę kroków i pozwala mi wejść mu na barana. Wiem, że nie jest mu lekko, ale on jest uparty nie pozwala mi spaść, nie pozwala mi zejść. Woli się zmęczyć za nas oboje niż, żebym przez obolałe nogi nie zobaczyła widoków z góry. Wreszcie docieramy na szczyt. Przechodzimy pod bramą utworzoną ze starych fragmentów muru obronnego. Przejeżdżam dłonią po średniowiecznych cegłach.
- Właściwie, to gdzie my jesteśmy? Tu był kiedyś zamek, prawda?
- Tak Agatko to co widzisz przed sobą to niestety tylko pozostałości wieży warownej. Po części mieszkalnej nie zostało nic. – Prowadzi mnie parę metrów dalej – A w tym miejscu jeszcze jakieś piętnaście lat temu było wejście do lochów, wiesz?
Patrzę na niego zdziwiona.
- No nie patrz tak na mnie – śmieje się – To nie żadne baśnie, mity i legendy. Dziura do podziemi tu była o tu. Nawet rabusie tu przychodzili ukrytych skarbów szukać.
- Dębski, Dębski na coś takiego mnie nie nabierzesz.
- A po co miałbym Cię nabierać? – siadamy pod ścianą – Powiem Ci dopiero coś śmiesznego. Tam w rogu na górze parę lat temu rosła sosna! Najprawdziwsza! Za każdym razem jak przejeżdżałem drogą na dole wypatrywałem czy jeszcze jest, czy ją przesadzili i czy zamek nie rozpadł się całkiem. Opowiem Ci coś. Czytałaś „Krzyżaków” w szkole prawda? – kiwam głową na potwierdzenie – no, to tam był taki gościu, co się nazywał Spytko z Melsztyna. A gdzie my się znajdujemy?
- No na Wzgórzu Melsztyńskim… - nagle dociera do mnie – Zaraz, zaraz to to jest jego zamek?
Marek kiwa głową. Siedzimy tak przytuleni, a on z wielką pasją i przejęciem opowiada o historii i smutnym końcu tego sześćsetletniego zamku. Lepiej od jakiegoś przewodnika. Rozpływam się w jego ramionach. Opowiada tak pięknie, że jestem sobie w stanie wyobrazić ten zamek jego sale balowe, siebie jako księżniczkę w środku, oczywiście z moim księciem przy boku. Nigdy bym nie pomyślała, że ten cyniczny, uparty, bufonowaty adwokat z warszawskiej palestry może mieć tak piękne ukryte zainteresowanie, że może być tak wrażliwy na piękno historii.
- No a czego nie zniszczyła wojna, zniszczyła rzeka, która płynęła pod samym wzgórzem. – kończy swą opowieść. – Smutne to wszystko – wzdycha.
Odrywam się oniemiała i patrzę w jego błękitne tęczówki.
- Skąd ty tyle wiesz o tym miejscu? – pytam zaciekawiona.
- Kiedy byłem mały przyjeżdżaliśmy tu często do siostry ojca. No i wypatrywałem z okna samochodu tej wieżyczki wśród drzew, aż w końcu zacząłem o niej czytać, tak to lubiłem, że samo zostało w głowie do dziś. – uśmiecha się – wiesz co było moim wielkim marzeniem w dzieciństwie? – Tym razem muszę pokręcić głową z zaprzeczeniem – Zrobić coś, żeby przywrócić temu zamkowi świetność i doprowadzić do jego restauracji, czcze marzenia, wiem. Dziecko nie wiedziało co ma zrobić, oczywiście sam bym się za to nie wziął, ale zawsze mam nadzieję, że znajdzie się jakiś mądry, bogaty człowiek podzielający moje zdanie. Wiesz ten zamek stoi tu prawie od zawsze i chciałbym, żeby przestał nawet nasze wnuki.
- Umiesz pięknie opowiadać – uśmiecham się do niego i skradam mu całusa – Masz rację, nie można dopuścić do zapomnienia o tym miejscu.
Prowadzi mnie teraz na skraj wzniesienia pokazując panoramę Doliny Dunajca. Patrzę w dół i cofam się o krok.
- A co, jakby ktoś… spadł? – pytam nagle.
On obejmuje mnie w pasie i szepcze na ucho:
- Nie bój się, nie dam Ci spaść. Ze mną jesteś bezpieczna. Z resztą – śmieje się już głośno – najwyżej przekoziołkowalibyśmy do pustelników na dole.
- Pustelników?
- No tak, mieszka sobie tam dwóch zakonników. W takich chatkach malutkich, pokażę Ci jak będziemy wracać. A teraz chodź jedziemy na obiad do taty, na pewno jesteś głodna – mówi całując mnie w czoło i uśmiecha się łagodnie.
I znów obraz staje się niewyraźny….
Stoimy teraz przy ołtarzu. Kościółek jest mały pięknie przystrojony. Właściwie to jakiś klasztor. Marek ubrany w odświętny garnitur patrzy mi prosto w oczy, uśmiecha się. Ja mam na sobie długą do samej ziemi, rozkloszowaną białą suknię. Za nami siedzi Dorotka i Wojtek, nasi świadkowie. Przede mną stoi Robert, mój przyszły szwagier, który w tym momencie udziela nam ślubu. Stuła już leży na naszych splecionych dłoniach. Ja już jestem po przysiędze małżeńskiej. Patrzę teraz na usta Dębskiego jak wypowiadają słowa:
- Ja Marek, biorę sobie Ciebie, Agato, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
- No bracie, możesz pocałować małżonkę – oznajmia Robert. Wszyscy biją nam brawo. A ja szczęśliwa z policzkami mokrymi od łez czuję tylko jego słodkie usta na moich wargach. Wychodzimy z kościoła. Goście rzucają w nas ryżem i grosikami na szczęście. Do momentu wesela nie wracam pamięcią. Radosne, aczkolwiek skromne przyjęcie. Oczywiście ciotki Jadwigi nie mogło zabraknąć. Skradła mi męża nawet na jeden taniec. W tym momencie wole jednak wrócić myślami do przyjemniejszych scen z naszym udziałem mających miejsce po końcu imprezy. Marek wnosi mnie na rękach przez próg, a potem na górę po schodach i kładzie na łóżku. Opiera się przede mną na rękach.
- To na czym skończyliśmy? – pyta.
Całuje moją szyję dekolt. Odchylam głowę do tyłu i daję się ponieść rozkoszy. No i dlaczego ja się pytam niektóre chwile nie mogą trwać wiecznie? Słyszę jakiś huk. Już nie wiem co jest fikcją, a co jawą, tak zatraciłam się w jakże pięknych wspomnieniach, których już nic mi nie wróci.
- Marek! Marek! – Krzyczę nie chcąc, żeby wyrywano mnie z tego jedynego miejsca, gdzie możemy być razem. Otwieram oczy. Przecieram powieki. Przeciągam się, rozglądam dookoła i orientuję, że przedmiotem, który tak brutalnie wyrwał mnie z krainy marzeń jest mój telefon leżący teraz pod moimi nogami. Wokół mnie leży pełno zasmarkanych chustek do nosa. Na balkon wchodzi mój tata.
- Coś się stało?
„Stało się!” mam ochotę krzyknąć „Przecież jego tu nie ma!”
- Nie, wszystko w porządku, tato.
Patrzy na mnie z politowaniem ogarniając wzrokiem zaśmieconą chusteczkami podłogę i moje czerwone podpuchnięte od płaczu oczy.
- Bo wydawało mi się, że …. A przecież on….
- Nie kończ. Wiem przecież, że nie żyje. Byłam na jego pogrzebie… I już mi go brakuje. Powiedz mi dlaczego on?
Potykam się o własne nogi i ląduje w opiekuńczych ramionach taty. Tylko on wie jak się mogę, czuć jak trzydzieści lat temu tracił żonę. Bo gdybyście jeszcze nie wiedzieli Marek nie żyje od tygodnia. Zginął w pierwszą rocznicę naszego ślubu w wypadku samochodowym. Robert powiedział piękne kazanie na jego pogrzebie o tym jakim był dobrym i kochanym bratem, mężem i przyjacielem, bo wesprzeć nas przyjechała cała pogrążona w żałobie kanca. Stałam tam na cmentarzu, wiatr owiewał moje włosy, po policzkach strumieniami płynęły mi łzy i patrzyłam na ten grób z napisem „Marek Dębski przeżył 31 lat zginął śmiercią tragiczną” nie mogąc pojąć i dalej nie mogę dlaczego właśnie nas to spotkało, dlaczego tak krótko było dane cieszyć nam się naszym szczęściem. I tak o to zostałam w rok po najpiękniejszym ślubie jaki mogłam sobie wymarzyć wdową. Zostało mi po nim już tylko nazwisko, obrączka, zdjęcia i wspomnienia.

2 komentarze:

  1. Zabije!!!! Czytam i jest pieknie, rozmarzylam sie i dochodze to momentu smierci! Mysle "to jest jakis zart?", a nastepnie "zabije te babe, normalnie ja zabije". Ale ufff emocje juz opadly, cale opowiadanie przepiekne ^^ chwyta za serce, rozbudza wyobraznie. Czekam z niecierpliwoscia na cd. ;)
    Duśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahaha Tyż Cię kocham Słońce przykro mi na cedeka nie ma szans ale za to nie długo napiszę kolejne tak porąbane opo ;* dziękuję za komentarz Cieszę się, że się podoba <3

      Usuń