sobota, 28 marca 2015

Rozdział 2. "Marek Dębski. Mecenas Marek Dębski"

Bez długich wstępów, przepraszam za długość, błędy i wszystko inne. Następna część będzie dużo ciekawsza i dłuższa - obiecuje. Pozwólcie, że najpierw uporam się z nauką, a później napisze dla was opowiadania. Kocham was wszystkich i mam nadzieje, że wybaczycie mi moje chwilowe braki czasu.

Rozdział 2.
 "Marek Dębski. Mecenas Marek Dębski"

Przeszedłem przez próg jej mieszkania i spojrzałem na jej promienną twarz. Uwielbiałem jej uśmiech, zresztą kto by go nie uwielbiał.
- Mam nadzieję, że nie popsułem ci planów.. - powiedziałem i wyczekiwałem jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Ona tylko z uśmiechem na twarzy przecząco pokręciła głową - ..to dobrze i przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej, ale przejeżdżałem nieopodal i pomyślałem, że wpadnę.
- Nic się nie stało Marek.. - Agata się roześmiała i dodała na odchodnego -..tylko mam nadzieje, że przez odwiedziny nie będziesz miał problemów. 
- Ewa i tak wraca dopiero wieczorem, pracuje teraz nad akcją charytatywną - powiedziałem.
- Rozumiem.. - uśmiechnęła się spuszczając głowę w dół. Utrudniła mi odczytanie emocji jakie jej towarzyszyły na twarzy.
- Jesteś może głodna? - zapytałem.
- A co masz gdzieś ukrytego chińczyka? - zapytała rozbawiona.
- Nie, ale jeżeli chcesz mogę w każdej chwili zamówić -  zarażała mnie tryskającą energią, optymizmem i szczęściem. Nie przypominała tej Agaty, którą poznałem wcześniej. Stan błogosławiony odmienił jej życie, stała się zupełnie inną osobą, czy lepszą? Tego nie wiem. Nie jestem zbyt często obecny w jej życiu, a może jestem zbyt często, że tego nie potrafię ocenić. 

Szła kilka kroków przede mną z niejakim Hubertem Sułeckim,który jest niezłym kawałem sukinsyna. Atrakcyjna pani mecenas, obracająca się w takim towarzystwie, to było absurdalne, ale to nie moja sprawa. Widocznie mogąca mieć każdego faceta, wybrała akurat jego, być może fascynują ją nieczysto grający mężczyźni. Gdyby, nie klientka nawet nie chciałbym zbliżać się do tej dwójki, ale musiałem. Musiałem zawalczyć o sprawiedliwy wyrok. Podszedłem do nich, kiedy stali przy samochodzie. 
- Możemy porozmawiać? - zaakcentowałem dłonią z kim tak naprawdę chcę rozmawiać.
- Aaaaa...ale o czym panie..yyy? - zapytała zaskoczona.
- Marek Dębski. Mecenas Marek Dębski. - odpowiedziałem spoglądając na jej towarzysza surowo. 

- To nie będzie konieczne, znajdzie się coś w lodówce, z czego można zrobić coś do jedzenia - ze wspomnień wyrwał mnie jej głos.  
- W takim razie na co jeszcze czekamy, chyba nie chcesz by ojciec twojego dziecka umarł z głodu - powiedziałem rozbawiony. Czułem się w tym mieszkaniu jak u siebie, chyba jednak bywałem tutaj zbyt często, a może to po prostu ta atmosfera, która panowała między nami sprawiała, że czułem się jeszcze bardziej swobodnie. Spojrzałem na siedzącą przy blacie Agatę, która uważnie mi się przyglądała. Lubiłem dla niej gotować, sprawiało mi to frajdę i satysfakcję, że chociaż w jakiś sposób mogę sprawić, aby poczuła, że jestem z nią w tym wszystkim mimo, że żyjemy osobno. 
- Spaghetti? - zapytałem.
- Dwa głosy na tak! - uśmiechnęła się. Przez cały czas podczas przygotowywania posiłku rozśmieszałem ją do łez, rzucając różnego rodzaju żarty. Rozmawialiśmy o głupotach i wciąż wybuchaliśmy śmiechem. Dopiero siedząc przy stole rozmowa stała się poważniejsza.
- Pyszne!- powiedziała oblizując usta i spoglądając na mnie - Naprawdę świetnie gotujesz. Chyba związek z Ewą służy ci co?
- Jest dobrze.. - uśmiechnąłem się do niej - ..układa się, nie ma na co narzekać.
- Cieszę się, że ci się układa. Planujesz jakieś poważniejsze kroki wykonać, czy jeszcze poczekasz z tym?
- Chcę z tym poczekać do twojego porodu, nie chcę nic planować w tym momencie.. - przerwałem i spojrzałem na nią - ..nie chciałbym się rozczarować. 
- Myślisz, że dziecko może popsuć relacje między tobą i Ewą? 
- Tak myślę. 
- Marek skoro Ewa jest z tobą po wiadomości, że zostaniesz ojcem, to będzie wtedy kiedy dziecko będzie już z nami - przewróciła oczami.
- Tutaj nie chodzi o Ewę, bardziej chodzi o mnie. 
- Chyba nie rozumiem.. 
- Odsunę się od Ewy w momencie, kiedy zbliżę się do dziecka i ... - nie byłem w stanie tego powiedzieć. Chyba strach wygrał. Bałem się jej reakcji i konsekwencji moich słów. Dlatego te sześcio literowe słowo nie ujrzało światła dziennego - .. zresztą my tak o mnie wciąż a nawet nie zapytałem jak wygląda sytuacja u ciebie. Masz kogoś? Wiesz chciałbym wiedzieć z kim będzie wychowywać się moja córka. 
- Nikt na stałe jeszcze nie zagościł w moim sercu, ale często mogę liczyć na pomoc Piotra, Krzysztofa, a nawet Maćka, który dodatkowo jeszcze czuwa nad moją ciążą.
- A lekarzem prowadzącym ciąże nie jest przypadkiem Walczyk? - zapytałem zdziwiony.
- Oczywiście, że jest! Ale, kiedy są jakieś niepokojące sygnały od razu kontaktuje się z Maćkiem, który uspokaja mnie, lepiej wyjść na przewrażliwioną u przyjaciela niż u lekarza. Co on by sobie o mnie pomyślał.. 
- Zaraz, zaraz.. - analizowałem słowa, które wypowiedziała - ..niepokojące sygnały? Czy ja o czymś nie wiem?
- Spokojnie, to nic poważnego. Jeżeli coś by się działo, uwierz mi pierwszy byś się dowiedział.
- No ja myślę. Mimo, że nie jesteśmy razem chciałbym jednak wiedzieć o wszystkim.. - uniosłem na nią wzrok - ..nie odsuwaj mnie od tego, dobra?
- Obiecuję.. - ukryła zaczerwienione policzki pod ciemnymi kosmykami włosów, które opadły na jej twarz. Nieśmiało przygryzała wargi, tak jakby się zawstydziła. Spojrzałem jak nerwowo bawi się widelcem, impulsywnie położyłem na jej dłoni moją dłoń. Zadrżała, podobnie jak ona sama. Jej drobna dłoń zacisnęła się mocniej na sztućcu, po czym uniosła swoje błękitne spojrzenie wbijając je wprost we mnie. Uniosła kącik ust. Nie był to wymuszony uśmiech, wręcz przeciwnie, był to gest pełen uczucia, za którym tak bardzo tęskniłem.
- Napijesz się czegoś? - odwróciła wzrok i wyswobodziła swoją dłoń. Następnie oddaliła się od stołu i stanęła przy lodówce. Przez cały czas mój wzrok zawieszony był na niej. Nie umiałem, a może tak naprawdę nie chciałem przestać się na nią patrzyć. Gdy zwróciła się twarzą do mnie, zostałem przyłapany. Przymrużyła oczy i przechylając głowę zapytała - Coś nie tak?
- Wszystko okej, czemu pytasz?
- Bo się patrzysz.. - powiedziała oparta o blat.
- Od tego ma się oczy kochana - znowu to robię. Znowu mówię do niej w taki sposób w jaki nie powinienem. Nie umiem przestać tego robić, a może tak naprawdę nie chcę przestać. A co jeżeli mój rozum zaprzecza sercu i zamiast być przy niej dzień, i noc spędzam z nią tylko kilka godzin dziennie. A co jeśli.. nie stop. Muszę przestać się zadręczać tymi pytaniami, co by było gdyby. Tym razem to ja ją przyłapałem, ale jej spojrzenia były ukradkowe i nieśmiałe, tak jakbym otworzył niewidzialne wrota między nami, każdym słowem, które nie powinno paść w naszych czysto koleżeńskich relacjach i każdym gestem, który nie powinien nastąpić. Błądziłem, wciąż i wciąż między obowiązkiem, a pragnieniem. Był to labirynt bez wyjścia, z jednej strony była Agata, a z drugiej Ewa. Jakkolwiek bym nie wybrał, musiałbym jedną zranić.Wybór między nimi był naprawdę trudny. Niebieskooka brunetka mimo swoich zmian wciąż była zamknięta na uczucia i mimo, że wciąż staram się zachować dystans, przyciąga mnie do niej ze zdwojoną siłą. Natomiast relacje z rudą, mogę opisać chyba jako przywiązanie, czy ją kocham? Nie wiem. Jest mi z nią dobrze, znamy się bardzo długo i to chyba sprawia, że ciężko mi jest odejść od niej. Kolejnym problemem chyba jest to, że boję się odrzucenia ze strony Agaty. Chyba tego najbardziej się boję. Mimo, tego jakim mnie nazywają wiem, że stać mnie na uczucia, okazanie ciepła oraz zapewnienie bezpieczeństwa drugiej osobie.
- Nad czym tak myślisz? - zapytała.
- Tak sobie myślę tylko.. - przerwałem, ale w mojej głowie pojawiło się kolejne pytanie, które dość często pojawia się w mojej podświadomości. Tym razem jednak wydostało się poza obręb mojego mózgu na zewnątrz - ..Agata, co by było gdyby tego wszystkiego nie było? Myślisz, że byśmy się kiedykolwiek dogadali?
- Skąd takie pytanie? - spytała, unosząc brew.
- Po prostu.. - nabrałem powietrza w płuca - ..mam wrażenie, że gdyby nie twoja ciąża, do dzisiaj byśmy omijali się szerokim łukiem na korytarzach sądowych.
- Nie wiem, może.. - wzruszyła ramionami, po czym pewnie dodała - ..pewnie ty byś robił już krok naprzód w swojej relacji z Ewą.
- A ty co byś robiła?
- Nie miałabym czasu na uczucia, mężczyzn, ani zabawę w rodzinę. Pochłonięta byłabym pracą..- przerwała odchodząc wgłąb salonu. Podążałem za nią krok w krok - ..nie wiem, jakby to wyglądało.
- Pewnie nie chciałabyś nawet ze mną wtedy rozmawiać co? - zapytałem zalotnie.
- Być może by tak było.- usiadła na kanapie, a ja tuż obok niej.
- Mogę? - wskazałem dłonią na jej brzuch. Zgodziła się skinieniem głowy. Położyłem więc swoją dłonią na jej brzuchu, pod palcami wyczułem nerwowe kopnięcia.
- Już cichutko tatuś tutaj jest.. - powiedziałem wprost do jej brzucha. Kopnięcia słabły, a ja wciąż mówiłem - ..wytrzymaj jeszcze trochę.
Wyprostowałem się na kanapie i z dłonią wciąż znajdującą się na jej brzuchu, spojrzałem w jej lazurowe oczy, które w świetle przebijającego się przez okna słońca błyszczały jak diamenty.
- Jutro mam trochę luźniejszy dzień, może zabrałbym cię na jakiś spacer? - zapytałem całkowicie zahipnotyzowany jej spojrzeniem.
- Na jutro to ja już mam plany, innym razem co? - uśmiechnęła się perliście.
- No dobrze, a mogę chociaż wiedzieć co to za plany?
- Piotr poprosił mnie o pomoc.
- A rozumiem, jak Piotr cię poprosił, to nie wypada odmówić - zironizowałem.
- Ale po co ta nienawiść w głosie? - rzuciła mi pytające spojrzenie. Nie mogłem się przecież przyznać, że obecność prokuratora w tym mieszkaniu, przy Agacie i moim dziecku sprawia, że mam ochotę roztrzaskać o podłogę tę jego uśmiechniętą buźkę, za każdym razem kiedy mija mnie na korytarzu. Sama myśl o tym, że jego dłoń znajduje się na brzuchu Agaty i nie wiadomo ile tutaj przebywa, powoduje, że z każdą chwilą moja nienawiść do niego rośnie. Ale chyba nie powinienem się przejmować, a zwłaszcza aż tak przejmować. Przecież jestem emocjonalnie ustabilizowany w związku z Ewą, lada dzień na świat przyjdzie moja córeczka i nic więcej do szczęścia nie potrzebuje - przynajmniej tak mi się wydaje. Więc skoro mam wszystko, to skąd te wybuchy zazdrości o siedzącą tuż obok mnie brunetkę, która wyczekuje odpowiedzi, a ja błądzę w swoich rozmyśleniach stawiając moja odpowiedź pod ścianą. Zbyt długo wyczekiwałem z odpowiedzią, by teraz skłamać. Za dobrze mnie zna i wie, że im dłużej zwlekam z odpowiedzią, zazwyczaj wymyślam wymówkę.
- Nie lubię typka i tyle.
- Czyli tylko o to chodzi?
- Mhm. A o co mogłoby mi jeszcze chodzić? - spytałem, odwracając wzrok.
- Hmm, no nie wiem. O to, że jesteś zazdrosny? - zaśmiała się.
- Ja zazdrosny, to nie jest w moim stylu.
- Jasne! - powiedziała rozbawiona. Co jakiś czas w milczeniu posyłaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia, nie raz została przeze mnie na tym przyłapana i odwracała swój wzrok, a włosami zakrywała zaczerwienione policzki. Za oknami zaczynało się coraz bardziej ściemniać, spojrzałem kątem oka na Agatę, która zadrżała z zimna. Chwyciłem w dłonie leżący tuż przy mnie koc i okryłem ją. W milczeniu i pełnym skupieniu przyglądała się temu co robię, a może tak naprawdę przyglądała się mi. Jednak w jej spojrzeniu było coś czego nie byłem w stanie opisać.
- Nie możesz się już doczekać, prawda? - usiadłem ramie w ramie z Agatą.
- Trochę tak - jej głos zadrżał - ale z drugiej strony trochę się boję, że mogę sobie nie poradzić.
- Ty miałabyś sobie nie poradzić? - uśmiechnąłem się zalotnie, a w jej oczach zamigotały iskierki - Mecenas Przybysz, miałaby sobie nie poradzić?
- Marek, ja mówię poważnie, a co jeżeli okaże się, że będę straszną matką? - jej oczy przygasały z każdą chwilą i pojawiały się w nich łzy. Przymknęła na ułamek sekundy powieki uwalniając przy tym pojedyncze słone krople, które spłynęły po jej policzku, szyi mocząc przy tym materiał jej koszulki.
- Ej, ej nie płacz! - uniosłem drżącą dłoń ku jej policzkowi, opuszkiem palca otarłem jej mokre policzki i spoglądając w jej szkliste oczy powiedziałem - Będziesz kochającą i troskliwą matką, nie masz się czego bać, przecież jestem przy tobie.
- Teraz jesteś, ale nie będziesz przecież zawsze - jej widok mnie rozczulił, coś we mnie pękło. Nie umiałem zapanować nad tym co mogło się stać.
- Będę przy tobie, zawsze.. - zbliżyłem usta do jej ust. Przegrywałem tę walkę. Walkę, która już nigdy miała nie być rozgrywana. Im bliżej jej twarzy tym zapach jej perfum nasilał się z każdą sekundą. Ułamek sekundy, który decydował o wszystkim i nagle, tę cudowną chwilę przerwał dzwonek do drzwi. Cholerny dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę.. - powiedziałem zdenerwowany, chciałem jak najszybciej pozbyć się natrętnego gościa i dokończyć to co przerwane. Otworzyłem drzwi i zamarłem. Nie spodziewałem się akurat jego, o tej porze u jej drzwi. Miałem ochotę chwycić go za płaszcz i sprzedać kopa w dupę, tak aby zleciał ze schodów na sam dół.
- Jest Agata? - zapytał swoim irytującym głosem.

Pinky

sobota, 21 marca 2015

Opowiadanie Avren.

Hej, tu Avren! Zainspirowana tumblrem i innym opowiadaniem postanowiłam stworzyć coś dość niecodziennego i raczej niespotykanego na naszej grupie. Mianowicie, nie widziałam jeszcze opka tak bardzo związanego z fantastyką i szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak się przyjmie. Większość jest chyba przyzwyczajona do realnych historii, a ta bardziej przypomina jakąś baśniową, przez co totalnie nieprawdopodobną i niemożliwą do umieszczenia w serialu. To jest taka próbka, zależałoby mi na waszej opinii, więc jeżeli miałabym kontynuować piszcie proszę w komentarzach. Chciałabym wiedzieć, czy moja szalona wyobraźnia jest jeszcze akceptowana, czy publika woli normalniejsze opowiadania i powinnam wrócić na ziemię jeśli chodzi o ten wątek. Historia dzieje się w AU (alternatywny świat) no i cóż... zresztą co będę długo gadać, przekonacie się sami ;) Mam nadzieję, że mnie za bardzo nie zlinczujecie za ten pomysł :)              
Pozdrawiam
Avren


                                                                                  KROPLA MAGII

 Marek nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Z natury był osobą, która zwykle stawia siebie ponad innymi, w czym pomagała mu również jego wysoka pozycja wśród mieszkańców Warszawy. Ród Dębskich od dawna słynął z potężnych magów, będąc jedną z silniejszych rodzin czarodziejskich w całej Polsce. Pech chciał, że Marek dotychczas nie mógł wykrzesać z siebie chociaż najdrobniejszej iskry magii, co sprawiało mu wiele problemów w początkowych latach jego życia. Wyśmiewany przez resztę dzieci, zamykał się w sobie, z dnia na dzień stając coraz bardziej ponury. Po latach, poprzez niedostępność i zgryźliwość, a także wielką wiedzę w dziedzinie prawa, wypracował sobie szacunek społeczeństwa i można byłoby powiedzieć, że mało kto pamięta, iż nie jest on w stanie zapalić za pomocą czarów nawet świeczki. Niestety cała starannie budowana reputacja legła w gruzach, gdy ojciec Marii, jego narzeczonej, pochodzącej z równie silnego rodu, z którą małżeństwo miał zaaranżowane od najmłodszych lat, oświadczył, że nie odda swojej córki mężczyźnie nie posiadającemu żadnych umiejętności magicznych. Tak więc Marek został upokorzony nie tylko odrzuceniem oświadczyn, ale również to, że miasto na nowo przypomniało sobie o jego problemie z magią. Na domiar złego jego ojciec oddał go na nauki do najpotężniejszej czarownicy w kraju, jednej z ważniejszych w Europie. Marek jednak nie do końca dbał o jej umiejętności czy tytuły, w które i tak nie wierzył. Najbardziej upokarzającym był fakt, że była kobietą. A żaden szanujący się mężczyzna nie chciał by uczyć się od kobiety.
 Analizując na nowo swoją sytuację, odprowadzany na ulicy przez ukradkowe spojrzenia, z grymasem na twarzy wszedł do sklepu z ziołami, aby dokupić ostatnie potrzebne mu przedmioty, jakie znalazł na liście przesłanej przez jego nową nauczycielkę. Naburmuszony, sięgał po buteleczki z ingrediencjami, mrucząc pod nosem „mam przecież trzydzieści pięć lat, a wyglądam teraz jak jakiś cholerny dziesięciolatek”. Zły stanął przed półką na której powinno znajdować się Wilcze Ziele, a która teraz świeciła pustkami. Po ostatnie pudełeczko z rośliną sięgała właśnie wysoka brunetka. Podbiegł do niej i szybko chwycił skrzyneczkę, praktycznie wyrywając ją brązowowłosej z rąk. Kobieta podniosła głowę spojrzała na niego błękitnymi oczami.
-Przepraszam pana, ale byłam pierwsza.
-Jak widać to nie prawda – odpowiedział unosząc rękę z pudełeczkiem.- Zresztą z całym szacunkiem, ale myślę, że mi bardziej się przyda.- stwierdził nonszalancko, wymijając brunetkę i kierując się w stronę sprzedawcy.
- Z całym szacunkiem wątpię.- usłyszał i odwrócił się, żeby zobaczyć jak nieznajoma machnęła ręką i buteleczka znalazła się w jej koszyku. Na pozór łagodne błękitne oczy rzucały teraz groźne iskry. Zły chciał do niej podejść, ale nie mógł się ruszyć.
–Nie radzę- powiedziała przechodząc obok niego. Odwróciła się i popatrzyła przez chwilę na jego unieruchomioną postać. – A tak przy okazji, nawet gdyby to pan pierwszy zdobył Wilcze Ziele, to miło by było, gdyby ustąpił pan kobiecie, ale jak widzę zasady savoir vivre są panu obce.
Kiedy wyszła ze sklepu mógł się w końcu poruszyć, wściekły i upokorzony jeszcze bardziej, wybiegł za nią na ulicę, ale wśród tłumu ludzi nie mógł jej odnaleźć.
-Cholera!- rzucił- Jeszcze tego brakowało, żeby po mieście rozniosły się plotki, że zostałem pokonany przez byle kobietę.

***
 Tydzień później podjechał taksówką pod wyznaczony adres. Stojący na uboczu dom z numerem 10, cały pokryty bluszczem znajdował się tuż przed nim. Ogród pełen ziół i kwiatów zdawał się być wielką, aczkolwiek uporządkowaną, dżunglą i sprawiał dość imponujące wrażenie, ponieważ budynek, bądź co bądź, nadal znajdował się w mieście. Dębski przeszedł przez bramę i dotarł do drzwi. Zastukał kołatką w grube drewno. Kiedy przez chwilę nikt się nie odezwał, zaczął mocniej uderzać. Chciał już odwrócić się i odejść, mamrocząc coś o tym, że skoro się człowiek z kimś umawia, to chyba powinien być w domu o wyznaczonej godzinie. W tym momencie jednak z głębi domu odezwał się kobiecy głos.
-Chwileczkę! Spokojnie! Cierpliwość to podstawa.- i usłyszał zbliżające się kroki.
-Kobiety- mruknął pod nosem. Normalnie nie był aż tak niecierpliwy, ale ostatnie tygodnie wytrąciły go z równowagi, a przedstawicielki płci żeńskiej jawiły mu się teraz trochę jako sprawczynie wszelkich możliwych kłopotów. Nie zmieniało to jednak faktu, że szanował kobiety, w tym również jego narzeczoną, dla której wystawiał się teraz na pośmiewisko. Chciał właśnie zapukać po raz kolejny, aby popędzić gospodynię, ale przerwał mu szczęk klucza w zamku. Drzwi uchyliły się lekko, ukazując kobietę w granatowej sukni.
-Jeszcze chwila, a urwałbyś mi kołatkę- stwierdziła z rozbawieniem- Agata Przybysz- podała mu rękę i spojrzała na niego z uśmiechem, który powoli zbladł. – Ach, teraz rozumiem…
-Marek Dębski- odrzekł lekko speszony pod wpływem znajomych mu błękitnych oczu. Pomimo wszystkich innych problemów los postanowił mu jeszcze bardziej dokopać. Z tysiąca osób mijanych na ulicach jego nauczycielką musiała zostać akurat ta kobieta, na którą natknął się w sklepie. 

Też chcę być kochana - opowiadanie Duśki.

„Też chcę być kochana!”

Ty byłaś piękną dziewczyną
A on był pięknym chłopakiem.
Ja niepotrzebną kruszyną.
Rzuconym w złe gniazdo ptakiem.
Ty miałaś włosy z obrączek.
Jego trzymałaś za ręce.
Moich nie chciałaś rączek.
Nie trzeba ci było więcej.

Od tej chwili jestem nowym życiem. Nie wiedzą jeszcze o mnie, ale już niedługo dam o sobie znać. Dość szybko się rozwijam. Mamie jest niedobrze, ciągle wymiotuje. Taty z nami nie ma. Wiem, że istnieje. Mamusia o nim rozmawia z ciocią Dorotą. Bardzo jest mamie przykro, że odszedł. Chcę, żeby o mnie wiedziała, jednak boję się jej reakcji. Nie planowała mnie. Nie chcę być dla niej ciężarem. Znowu jest jej niedobrze i wymiotuje. Martwię się o nią.

Mama zrobiła sobie jakiś test, chyba ciążowy. Jest przerażona i strasznie się denerwuje. Teraz i ja jestem niespokojna. Czy to rzeczywiście chodzi o mnie? Dla pewności umówiła się na wizytę do ginekologa. Chce się dowiedzieć, czy jestem prawdą. Ale ja jestem! Żywa! Może jeszcze mała, ale prawdziwa. Mamusiu! Nie bój się! Lekarz cię zbada i powie, czy ze mną wszystko w porządku. Jeju… Obie się bardzo denerwujemy. Ja mamą, a mama chyba tym, żebym okazała się fałszywym znakiem. Ale czemu?
Jesteśmy już u lekarza i czekamy na swoją kolej. Słyszę, jak mamusi bije serce. Jest zdenerwowana, czuję to. Ja w ogóle dużo czuję i słyszę, ale nic nie widzę. Ciemno jest tutaj. Rytmiczne bicie serca, oraz panująca ciemność sprawiają, że często zasypiam. Czasami słyszę też głos mamy. Jest bardzo delikatny i ciepły. Ale rzadko się odzywa. Czy to przez tatę? Mama jest ciągle smutna. Od czasu, kiedy powstałam, widziała się z nim kilka razy. Prawie w ogóle nie rozmawiali. Ale udało mi się usłyszeć tatusia. Wydaje się być bardzo przyjemnym i dobrym człowiekiem. Więc dlaczego rodzice nie są razem? Oh… mamusia się poruszyła, wchodzi do gabinetu lekarza. Doktor prosi ją, by na czymś usiadła. Coś pikło i poczułam nagły chłód. Teraz pan doktor jeździ czymś mamie po brzuchu. Co to jest? Zimno mi. Drugi raz coś pikło i mama wstała. O, znowu mi ciepło. O nie… Mamusi bije mocniej serce i chyba zaczyna płakać. Słyszę głos lekarza.
- Okrągłe sto uderzeń na minutę, to robi wrażenie. Prawda? Ale z zawiadamianiem całej rodziny, to ja bym jeszcze poczekał. Na razie, niech wie tylko przyszły tatuś.
Ten pan również wydaje się być bardzo miły, ale to zimne coś…Ugh… Stanowczo nie!
- Wszystko jest w porządku? - Pyta się mamusi, gdy ta zaczyna płakać. Ja nie chcę, by była smutna z mojego powodu.
- To jest wczesny etap, dopiero 6 tydzień… Niech pani nie płacze.
Wyszłyśmy z gabinetu. Mamusia dość szybko szła. To nie było przyjemne, trochę mną kołysało w nie te strony, co zazwyczaj.

Lepiej by było, jakby mnie nie było! Nikt mnie nie chce! MAMUSIA MNIE NIE CHCE! Od wizyty u lekarza ciągle płacze. Nie śpi po nocach, ciągle się denerwuje, przez co i ja jestem zmęczona. Martwię się o jej zdrowie. Mamo! Nie płacz, ja Cię kocham!… Jak tak dalej będzie płakać, nie będzie spać, to trafi do szpitala. Może mnie stracić. Mogę umrzeć. Ale czy to nie byłoby najlepsze rozwiązanie, skoro i tak jestem niechciana? Kocham moją mamusię najmocniej na świecie. Dlaczego ona nie może mnie kochać równie mocno? Ja tego potrzebuję! Czy widział ktoś kiedyś, żeby rodzic nie kochał własnego dziecka? A może mama mnie kocha? Tylko jeszcze o tym nie wie. Może jestem po prostu dla niej szokiem? I jeszcze nie zrozumiała wielu spraw? Panie Boże! Proszę Cię, niech mnie mamusia pokocha, tak jak ja ją pokochałam!

Czasem mam wrażenie, że to nie przeze mnie mama płacze, tylko przez tatę. Przez to, że nie ma go teraz z nami, że nie ma go przy niej, kiedy ona potrzebuje czyjegoś wsparcia. To znaczy ma wsparcie dziadka Andrzeja, ale poza nim, potrzebuje kogoś, kto by ją przytulił lub po prostu był przy nas. Dziadzio przypadkiem dowiedział się, że jestem u niej w brzuszku. Bardzo się cieszy, że będzie miał wnuka. Nie wie jeszcze, że jestem dziewczynką, mamusia też tego nie wie. Dziadek mówi, że dziecko, to najlepsze, co mogło ją spotkać. Więc czemu mama mnie nie chce? Nie czuje tego, że jest ktoś, kto ją kocha mocniej, niż ktokolwiek inny na ziemi?

Czy dasz radę kochać, mimo, że ja
Nie umiem już sam, bez Ciebie wstać?!
Czy dasz radę kochać, mimo Twych ran?!
Nie umiem już sam bez Ciebie wstać!

Jest inaczej, lepiej. Mamusia chyba powoli oswaja się ze mną, to znaczy chyba powoli zaczyna mnie kochać. Kochać? Tak, tak… Nie wiem już, co mam myśleć. Nie płacze już, zaczęła się nawet lekko uśmiechać, głaskać ręką brzuszek, ale nie, nie wiem… Widziała się ostatnio z tatusiem. Na jego widok, serduszko zaczęło jej szybciej bić, ale nie tak, jak biło na wieść o mnie. To był inny dźwięk, przyjemniejszy. Mamie chyba dalej na tacie zależy. Czuję to. To miłe doświadczenie, móc znowu słyszeć, ten uspakajający rytm bicia serca. Też chcę być dla mamusi kimś ważnym, tak jak tatuś. Na razie, to ja mam wrażenie, że jestem niepotrzebna i tylko więcej kłopotu ze mnie, niż pożytku. Czy ja aż tak dużo pragnę? Czy potrzeba bycia kochaną, to jest ponad ludzkie siły? No ale mama umie kochać, chociażby dziadziusia albo tatę. A ja? Co ze mną?

TATUŚ NIE KOCHA MAMY! Czy ją kiedyś w ogóle darzył tym uczuciem? Chyba jednak nie. Gdyby tak było, to nie spotykałby się z inną panią. A spotyka! A mamusia chciała powiedzieć mu o moim istnieniu. Teraz niemiałoby to racji bytu, bo brzmiałoby to, jak jakiś szantaż. Chciałabym, by tata był z nami, ale nie z litości. Tylko dlatego, że nie wyobraża sobie życia bez nas. Teraz rodzice na pewno nie będą razem. Bo jak można tworzyć związek, jeśli nic go nie łączy? Dziecko powinno być oznaką miłości, czymś, co żyje tylko dzięki niej. A ja jestem tylko nieplanowaną wpadką. Ale czy przypadek nie zasługuje na bycie kochaną i na posiadanie pełnej rodziny? Chyba nigdy nie zrozumiem dorosłych.

Przez to całe zamieszanie związane z tatą, mama chodzi ciągle podłamana. Nie chce się wtrącać do jego życia, dlatego też rzuciła się w wir pracy. Jest cały czas zdenerwowana, mało je i śpi, ale pamięta o mnie. Gładzi się po brzuchu, uśmiecha się, kiedy patrzy na karuzelę, którą dla mnie kupiła i gdyby nie tata, byłaby szczęśliwa. Ale mimo wszystko, martwię się o jej zdrowie, o swoje powoli chyba też zaczynam. Przestałam tak szybko rosnąć, coraz częściej śpię i bardzo się denerwuję, o mamusię właśnie. To wszystko mnie zaraz wykończy, mamę wykończy! W jej stanie, czyli ze mną w brzuszku, nie powinna się stresować, jest to wręcz niewskazane. A jednak! Dorośli, to nieodgadnione istoty.

Leżymy na łóżku, to znaczy mama leży, a ja słucham jej miarowego bicia serca. Od kilku dni źle się czuję, a ten dźwięk pozwala mi oderwać się na moment, od poczucia gaśnięcia… Yghm, mamusia wstała, wybijając mnie z tego rytmu. Coś dziwnego się dzieje, boję się! Mamę zabolał mocno brzuch, upadła. A ja czuję, jak się unoszę, coraz wyżej i wyżej. Opuszczam swoje ciało, odgłos bicia jej serca się oddala, a ja dalej lecę w górę. Dźwięk już kompletnie zanikł. Nie jestem już nawet u mamusi w brzuchu. Znajduję się ponad nią i widzę, jak zwija się z bólu. To jest okropny widok. Ona cierpi, a ja umieram!


Życie, jak domek z kart. część 5

„Życie, jak domek z kart” cz 5

Kochana już chyba najwyższy czas
Spojrzeć na wszystko od nowa
Dziś między nami za mało jest nas
Zbyt mocne dzielą nas słowa
I wiem, że podobnie myślisz i Ty
Dłużej tak przecież nie można
To prawda inaczej wróżyły nam sny
Głupia ta nasza, głupia ta nasza historia

Piszę więc teraz choć nie ma już nas
Ostatni o Tobie wiersz
Żebyś wiedziała, że najwyższy czas
Żebyś wiedziała jak jest

Weszła do kawiarni. Po pomieszczeniu roznosił się aromatyczny zapach świeżo mielonej kawy. Dorota już na nią czekała. Skierowała kroki w jej stronę, po drodze zamawiając kawę. Postawiła torebkę na ziemi i ciężko opadła na fotel. W głowie miała totalną pustkę. Co miała jej niby powiedzieć? Była rozdarta.
- Sorry za spóźnienie. Nie mogłam znaleźć kluczy – na poczekaniu wymyśliła. Widziała po minie przyjaciółki, że ta nie dała się kupić tym kłamstwem. Gawron upiła łyk czarnej cieczy, po czym odstawiła filiżankę na stolik.
- Mam oczy i uszy, więc widzę, że coś nie gra. Kochanie, mnie nie oszukasz. – Spojrzała dobrotliwie na Przybysz, która była nieobecna, jej mętny wzrok nie wyrażał nic. Przepełniała go głęboka, smutna, szaroniebieska otchłań. – Halo! Ziemia do Agaty. Co się dzieje?

Mecenas opowiedziała rudowłosej całe poranne zdarzenie. Jak przyszedł sms i jak okazało się, że to jakaś kobieta, którą Marek dobrze zna, napisała. Że kazała mu się wynosić i wywaliła go za drzwi. Kobieta chwilę milczała, głęboko nad czymś się zastanawiając.
- Tak po prostu wyrzuciłaś go z mieszkania? – Dopytywała. Agata na potwierdzenie skinęła głową. Oczy miała poczerwieniałe od zbierający się łez.
- Bez żadnych wyjaśnień, bez niczego?
- A co tu wyjaśniać? Oszukał mnie. Mówił, że musiał pilnie pojechać do kancelarii, a tak naprawdę zabawiał się z jakąś szmatą. – Głos jej się załamywał.
- W tym momencie to sobie żartujesz… Chyba nie wierzysz w to, że mógłby Cię zdradzić – z niedowierzaniem kręciła głową. – Wybacz, ale nie pozwoliłaś mu się wytłumaczyć. Nie wiesz, kto to tak naprawdę był. Sorry, ale na własne życzenie tracisz faceta. Skarbie, jestem twoją przyjaciółką i mówię ci to od serca. Nie przekreślaj go z góry, zanim nie poznasz faktów.
- Fakty są takie, że okłamał mnie i ukrył przede mną informację, że spotkał się z jakąś babą – mówiła zrezygnowana.
- Nie pieprz głupot. Nie znasz prawdy. A jedna, głupia wiadomość niczego nie dowodzi. Pogadaj z nim, a dowiesz się, co tak naprawdę się zdarzyło. Jeszcze raz ci mówię. Nie wierzę w to, by Marek mógł cię z kimś zdradzić. Znam go.
- Też mi się wydawało, że go znam. Jak widzisz, człowieka poznaje się całe życie i nigdy nie można być pewnym, jaka ta druga osoba jest. – Patrzyła beznamiętnie w okno, nerwowo bawiąc się pierścionkiem.
- Przepraszam cię, ale nie mogę dłużej słuchać tych bzdur. Zależy mi na tym, byś była szczęśliwa, ale jak słyszę, jakie farmazony pleciesz, to mnie trafia. Dobrze ci radzę, pogadaj z nim. Poproś, żeby się wytłumaczył. Inaczej będziesz żyła w świadomości, że z własnej winy rozwaliłaś związek, który miał rację bytu. – Dopiła kawę, położyła banknot na stole, ubrała płaszcz, pożegnała się z Przybysz i wyszła.

Siedziała przy oknie, głowę opierając o chłodną ścianę. Miała przymknięte powieki. Po polikach spływały jej łzy. Który już raz tego dnia? Nie liczyła. W głowie analizowała poranną kłótnię z Dębskim, co wywoływało kolejną falę łez. Rozmyślała także nad słowami Doroty, które nie dawały jej spokoju. Nic jej się nie układało. W głowie miała mętlik. Toczyła się w niej zacięta walka. Czy faktycznie na własną prośbę rujnuje coś, co łączy ją z Markiem? Czy rzeczywiście woli cierpieć i wierzyć w coś, co sama sobie dopowiedziała, niż poznać fakty? Mimo banalności całego zdarzenia, Gawron miała rację. Musi przełamać swoją dumę. Przybysz przeczesała dłonią włosy i wytarła łzy. Podniosła się z podłogi, czoło oparła o zimne okno. Jej ciało i duszę przepełniła gorycz oraz wdzierający się, coraz mocniej w serce, żal. Obawa, a także natłok pytań wrzący w jej głowie sprawiały, że ogarniała ją bezsilność. Zacisnęła szczupłą dłoń w pięść, a usta złączyła w wąską kreskę. Pokręciła głową i uderzyła ręką w szybę, wzrok skupiając na niewidzialnym punkcie. W pokoju panowała głucha cisza. Jedynym, słyszalnym dźwiękiem było szybkie bicie jej serca. Spojrzała na zasypiającą Warszawę, odwróciła się i poszła do łazienki. Przemyła twarz, zrobiła makijaż, by choć trochę przykryć sińce pod oczami i poprawiła włosy. Ubrała płaszcz, założyła buty, wzięła torebkę i położyła rękę na klamce. Przymknęła powieki, głośno wciągnęła powietrze i wyszła.

Siedział na ziemi, w ręku trzymając butelkę z brązowym płynem. Nagle do jego uszy dobiegł drażniący dźwięk dzwonka. Wstał niechętnie, podpierając się o ścianę. Świat dookoła niego wirował. Kiedy odzyskał równowagę, podszedł do drzwi i z niemałymi trudnościami je otworzył. Widok stojącej za nimi Agaty, lekko go ocucił. Odsunął się i wyolbrzymionym ruchem ręki zaprosił ją do środka.
- Sorry, przegięłam – rzuciła, wchodząc do mieszkania.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę, pani mecenas. Ale widzę, że przyszłaś się ZRE FLE KTO WAĆ… - niezgrabnie opadł na krzesło, łokciem trącając szklankę.
- Myślę, że jednak to nie ja powinnam się tutaj tłumaczyć. – Odchrząknęła.
- Oj daj spokój. Jak już się do mnie potafyg… pofatygowałaś się do mnie, to chociaż się napij ze mną. – Podszedł do niej i przyciągną ją do siebie. Do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny odór alkoholu. Chciała się wyswobodzić z jego uścisku, jednak Marek silniej zaciskał wokół niej ręce.
- Puść mnie. – Udało jej się wydostać. – Przyszłam tu, by dać ci możliwość wyjaśnienia ostatnich wydarzeń. Widzę jednak, że nie masz takiego zamiaru. Dorota się myliła. – Skierowała się w stronę wyjścia.
- Dobra, czekaj. Wytłumaczę ci wszystko. – Chciał do niej podejść, chwycić, by nie wyszła. Jednak zawroty głowy mu to uniemożliwiły, złapał się ręką za framugę.
- Obawiam się, że w twoim stanie, mógłbyś powiedzieć o kilka słów za dużo. Zadzwoń, jak wytrzeźwiejesz. – Wyszła, trzaskając przy tym drzwiami. Zbiegła po schodach i wsiadła do auta. Hamulce, które z trudem trzymała u niego w mieszkaniu, puściły. Uderzyła dłońmi o kierownicę, a po jej polikach pociekły łzy. Czego ona się spodziewała? Że przywita ją z promiennym uśmiechem i wyjaśni jej wszystko? Matko, jakie to wszystko jest naiwne i prymitywne. Przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech, uruchomiła silnik i odjechała spod jego kamienicy.

Show me what it’s like
To be the last one standing
And teach me wrong from right
And I’ll show you what I can be

And say it for me
Say it to me
And I’ll leave this life behind me
Say it if it’s worth savin' me…

Huk, zatrzaskujących się drzwi, odbił się echem w jego głowie. Czemu ona taka jest? Czemu zawsze robi tak, że człowiek czuje się winny, jak najgorszy zbrodniarz. Cholera. Dlaczego od razu się nie wytłumaczył, nie wyjaśnił tej chorej sytuacji. Infantylność jego zachowania przewyższa wszelkie oczekiwania. Po co się starać, prostować relacje, jak można topić problem w alkoholu. Zalewać myśli i sądzić, że wszystko wyjdzie na prostą. Chwycił butelkę z whisky i poszedł do kuchni. Wylał zawartość do zlewu, oparł łokcie o jego krawędź i ukrył twarz w dłoniach. Był wściekły. Sam nie wiedział, czy na nią, na siebie, czy na świat. Złość się w nim kotłowała. Jak można być tak głupim? Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon. Wybrał do niej numer, naciśnij połącz. Po kilku sygnałach rozłączył się, stchórzył.
- Dębski, weź się ogarnij. – Powiedział sam do siebie i przeczesał palcami włosy. Wybrał na nowo jej numer, jednak tym razem wysłał jej sms’a.

Leżała na kanapie, wpatrując się beznamiętnie w sufit. Chciała płakać, lecz nie mogła. Nie miała siły. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że podupadła na zdrowiu - podkrążone oczy, zapadnięte poliki, ziemista twarz. Była wycieńczona. Nagle usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie sięgnęła po telefon, odblokowała go i odczytała sms’a.

Nadawca: Dębski
Odbiorca: Agata
Treść:
To ja przegiąłem. Dałaś mi szansę na wyjaśnienia, a ja wolałem utopić problem w alkoholu. Obstawiam, że nie chcesz mnie teraz widzieć. I pewnie masz rację, żywiąc nienawiść do mnie. Ale przysięgam, że to nie jest tak, jak Ci się wydaje. Zaufaj mi. Daj mi jeszcze jedną szansę…

Po jej kawalerce rozeszło się pukanie do drzwi. Wyłączyła telefon i rzuciła go na stolik. Starała się ignorować irytujące dobijanie się. Jednak walenie nie ustawało. Wstała, zarzuciła bluzę na ramiona i poszła otworzyć drzwi.
- Agata! Daj mi jeszcze jedną szansę, by się wytłumaczyć. – Oparty o futrynę, wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Jeśli przyjechałeś mnie dalej obrażać, to daruj sobie. Poza tym, jesteś pijany. – Mówiła przez zaciśnięte gardło. Oczy miała zaczerwienione, a głos jej się łamał.
- Może i nie jestem wystarczająco trzeźwy, ale ogarniam co się dzieje. Proszę, wpuść mnie. – Spojrzał błagalnie na Przybysz. Odsunęła się, a on wszedł do środka. Weszła do pokoju, usiadła na kanapę, podkurczyła  nogi i utkwiła wzrok w przestrzeni za oknem.
- Słucham. – Rezygnacja, jaka teraz ogarnęła mecenas, była wyczuwalna.
- To prawda, że Michalina mnie zna. Chodziliśmy razem do liceum. – Agata pokręciła z niedowierzaniem głową. – Daj mi skończyć. Wracałem już z sądy, kiedy dostałem telefon od Czerskiej, że ma natychmiast przyjechać do kancelarii. Nie chciałem, jednak ona nalegała. Na miejscu okazało się, że klientka, którą właśnie jest Michalina, potrzebuje adwokata. Iwona nie mogła wziąć tej sprawy, bo jest zawalona, więc zadzwoniła do mnie. – Nawet nie zauważyła, kiedy Dębski znalazł się koło niej. Odwróciła się do niego.
- I to była taka ważna sprawa, niecierpiąca zwłoki? – Ironizowała. – „Dziękuję za miłe popołudnie”!!! To raczej nie brzmi, jak sprawa.
- Masz rację, nie brzmi to dobrze. Ale uwierz mi, ja tylko zaprosiłem ją do swojego gabinetu, zrobiłem kawę i wysłuchałem z czym do mnie przyszła. Tyle. Byłem zły, że nie była umówiona, a zabiera mi czas, który mogłem spędzić z tobą. Zdawałem sobie sprawę, że będziesz wściekła, kiedy się dowiesz, czemu mnie tak długo nie było. Dlatego nie powiedziałem ci wszystkiego. – Założył jej kosmyk włosów za ucho. Ona jednak odepchnęła jego rękę.
- Proszę cię… mówię prawdę. – Przetarł twarz dłońmi, czuł pod palcami, jak skóra go piecze.
- Nawet jeśli ci uwierzę. To co wtedy? – Spuściła wzrok, na podłogę. – Po jakimś czasie pojawi się kolejna ”twoja koleżanka z liceum”… Cholera. – Spojrzała na Marka. – Nie zauważyłeś, że zawsze między nami stoi ktoś trzeci? Okońska, Czerska, Ewa? Twoje licealne miłości zawsze będą nas dzieliły! – Jej oczy były przepełnione żalem, smutkiem, obawą. Była bezbronna. Bezsilna. Nie wiedziała co ma mówić, myśleć, robić.
- Nie! Nikt między nami nie stoi. To ty je tam umieszczasz. – Jego irytacja sięgała granic. – Ile raz mam ci mówić, że jesteś dla mnie cholernie ważna? Jak mam ci to udowodnić? Pytam się jak? – Agata wstała i wyszła z salonu.
- Gdzie ty idziesz? – Jej zachowanie zdezorientowało go.
- Herbatę chcę sobie zrobić. Nie panikuj tak. – Poszedł za nią do kuchni. Ona stała oparta o blat, głowę miała spuszczoną. Podszedł do niej, chwycił w pasie, głowę schował w jej szyi.
Delikatnie musną ustami miejsce za uchem. Głośno wypuściła powietrze. Toczyła się w niej wewnętrzna walka. Kochała go, nie, kocha go. Tak cholernie jest jej potrzebny do życia, funkcjonowania. Była przerażona, kiedy myślała, że mogłaby go stracić. Dlatego tak zareagowała. Czy to zazdrość? Uczy się dopiero. Uczy się miłości, uczy się kochać. Ale się boi. Lęk przed utratą ukochanej osoby jest silniejszy, od rozsądku. Nie chce przechodzić przez to po raz kolejny. Straciła matkę w młodości, było to dla niej wielkim przeżyciem. Zdarzenie to zmieniło diametralnie jej życie. Nie zniosłaby tego drugi raz. Zależy jej na nim, mimo że ciężko jest z nim żyć. Jednak bez niego jeszcze gorzej. Poczuła jak jego ręce zaciskają się wkoło jej talii.
- Przepraszam cię. Wiedz, że nigdy bym celowo nie niszczył mojego świata. – Wyszeptał jej do ucha. – Mój świat to ty. Jak mógłbym niszczyć coś, dzięki czemu żyję? – Odwrócił ją przodem do siebie. Stykali się czołami. Marek zbliżył usta do jej warg. Przybysz odsunęła głowę.
- Co znowu? – Zapytał ze zdziwieniem.
- Najpierw umyj zęby. Zajeżdżasz, jak stara gorzelnia.

CDN

Duśka

Czerwiec cz.6

***
Jej rozespane ciało delikatnie przeciąga się pozostawiając niewidzialne, czułe otarcia. I tak zawsze na koniec nocy ląduje na drugiej części łóżka, otulona własnymi snami z policzkiem wbitym w jedwabną skórę poduszki, ramionami oplecionymi wokół jej miękkiego kształtu, ale za tą godzinę zasypiania, pełna przeciągnięć, drgnień mięśni, czułego, ufnego ciężaru ciała uwierającego żebra, można oddać resztę nocy. W tej godzinie jest bezapelacyjnie moja, choć rano obudzi się, podzieli jednym, leniwym pocałunkiem lub osamotnionym, niby przypadkowym przeciągnięciem dłoni.

*

Wychodząc z łazienki na blacie stolika cicho odłożył zegarek. Nadal spała, w miękkim świetle lampy prezentując nagie ramiona owinięte wokół poduszki. Ułożona w poprzek łóżka zajmowała niemal całą jego powierzchnię pozostawiając niewielki margines dla zaistnienia jego osoby. To takie dziwne. Pomyślał. Tyle razy był w tym pokoju, tyle razy pod tą kołdrą, w tym łóżku ale pomimo całej szczerości intencji tak rzadko w nim zasypiał. A tego wieczora nie z własnej inicjatywy do niego trafiał. Jeszcze kilkanaście godzin temu był na nią wściekły, gotowy kolejny raz porzucić to wszystko wobec jej nieskończonej miłości do paragrafów, która wydawało się nie pozostawiała przestrzeni na jakiekolwiek inne uczucie. Tymczasem spała na jego oczach równomiernym rytmem oddechu falując ciemną kołdrą naznaczoną tyloma wspomnieniami. Smukłe, złote w świetle lampy ramiona wyciągała przed siebie jak by gotowa przyjąć go w te objęcia.
Pod abażurem wyszukał pstryczek i zmieniając jego pozycję ściągnął na całe wnętrze przyjemnie granatową zasłonę ciemności. Starając się nie zbudzić jej nadmierną pracą materaca wślizgnął się w wąską przestrzeń pomiędzy ścianą a wyciągniętym w jej kierunku łokciom i kolanom. Naciągnął na siebie skrawek granatowej kołdry i wsuwając ramię pod głowę na moment wstrzymał oddech patrząc jak przeciąga się lekko rozbudzona i drżącymi rzęsami usiłuje utrzymać pod powiekami fragmenty snu. Rozbudziła się. Sypiąc spod migawki rzęs czarnymi w ciemnościach strzępkami tęczówki, usiłowała dosięgnąć spojrzeniem jego wzroku. Chłodne palce przemknęły w okolicach mostka zwijając się w drobną piąstkę wtuloną pomiędzy żebrami. Może nie miała odwagi na więcej ale to wystarczało. Ta chłodna dłoń, ostre kolana wbijające się w udo i niemal lodowato zimne stopy, które dotknęły jego łydki. Nasunął kołdrę na jej ramiona.
Masz okropnie zimne stopy- Zauważył troskliwie.
Skinęła głową, nie odrywając od niego wzroku zbliżyła usta delikatnie obejmując wargi.
Zaraz się rozgrzeje. - Wymruczała nie przerywając ciepłego dotyku. Zanurzył dłoń w jej włosach pogłębiając pocałunek. Wtuliła w nią policzek i przyjemnie łaskocząc grzywką umościła głowę pomiędzy obojczykami.
Przebudził się gdzieś w okolicach świtu. Białe poranne światło ślizgało się po pościeli, chłodnej jeszcze poranną godziną. Równie chłodne kosmyki włosów rozsypane na poduszce, drażniły wyciągnięte w jej kierunku ramię. Spała rozrzucając kończyny po całej powierzchni łóżka. Drobna dłoń na jego brzuchu, stopy wplątane między łydki. Teraz nie wstaniesz. Wydawało się przekazywać jej ciepłe ciało. Teraz musisz tu zostać. Uśmiechnął się w myślach i na powrót przymykając powieki pozwolił im odpłynąć w kolejny sen.

*

W tym mieszkaniu nie ma zbyt wielu miejsc by się ukryć. Jeden pokój, kuchnia, łazienka, mikroskopijnych rozmiarów dziupla służąca za garderobę. Cienkie cztery ściany. Niezbyt wiele przestrzeni by ukryć emocje tak żywo wibrujące w ciele. Z porcelaną gorącą od kawy i znowu przeraźliwie zimnymi stopami, być może tylko od bijącej chłodem drewnianej klepki. Z paskiem szlafroka ciasno zaciśniętym wokół talii niemal duszącym coś w piersi, przystanęła w progu pokoju. Powoli wypuściła uwięzione w płucach powietrze. Ciaśniej obejmując palcami rozgrzaną porcelanę przycisnęła ją do skóry na wysokości mostka i poczuła jak przyjemne, spokojne ciepło rozpływa się sięgając gdzieś głęboko. Może nie warto nic ukrywać, nie tym razem. Pomyślała. Jak w odpowiedzi, poruszył się sennie na poduszce i niespiesznie otwierając powieki popatrzył wprost na nią. Swoim istnieniem zajmował prawie całą powierzchnię materaca. Szeroko rozrzucone ramiona, jedno właśnie wsunął pod głowę tworząc nieład na i tak już znacznie zmierzwionej fryzurze. Spod niechlujnie naciągniętej kołdry wystawały bose stopy.
Hmm... - Zamruczał unosząc brwi.
Wzruszyła ramionami uśmiechając się i przełknęła kolejny ciepły łyk kawy.
Coś się stało? - Zapytał powoli wypowiadając sylaby i leniwie rozciągając usta w delikatną, optymistyczną kreskę.
Odkleiła przyjemną porcelanę od warg przerywając ciepło uspokajający strumień kawy, ale uczucie błogości nie zniknęło.
Fajnie wyglądasz. - Powiedziała nie mogąc ukryć uśmiechu, który z pełną mocą zakwitał na twarzy. Odstawiła kubek i podchodząc w kierunku łóżka podniosła z podłogi dokumentnie wymiętą koszulkę. Zwijając ją na kształt miękkiej kulki wymierzyła w mecenasa. - Koniec tego dobrego. Ubieraj się. - Rzuciła śmiejąc się z jego nadal zaspanego refleksu. Uniósł się wciągając koszulkę na plecy i niechętnie wychodząc z pościeli. - Kancelaria czeka. - Powiedziała zadziornie zaglądając w jego oczy i umykając przed pocałunkiem. Ze zrezygnowanym grymasem przechylił głowę i mimo wszystko odciskając ślad ust na odsłoniętym ramieniu, podążył do łazienki. Odprowadziła go nadal śmiejącym się wzrokiem a gdy zniknął za drzwiami jeszcze na jedną, krótką, spontaniczną chwilę rzuciła się w pachnące poduszki.
A ty zamierzasz w tym stroju iść do sądu? - Zapytał przyłapując ją na tej chwili beztroski. Stojąc już w pełni ubrany lustrował jej szary szlafrok zapraszająco zsuwający się z ramienia i oszczędną długością nawet nie usiłujący ukryć smukłych ud.
Rozprawę mam dopiero o jedenastej. -Powiedziała zupełnie nie zauważając jego wzroku i przemknęła w kierunku kuchni pociągając za sobą przyklejone do ramienia spojrzenie.
Czyli mam rozumieć, że nie potrzebujesz mojego transportu. - Stwierdził obserwując jak zagląda do lodówki a następnie wyciąga z niej kilka produktów.
Nie. - Potwierdziła krótko i oblizała ze smakiem zanurzoną w czekoladowym maśle łyżeczkę. - Poradzę sobie.
Mhmm... - Zamruczał dwuznacznie Dębski. - Ja w każdym razie muszę się przebrać. - Stwierdził wskazując na swój niecodzienny strój. - A to oznacza, że będę musiał jechać. - Dodał z lekkim żalem w głosie. Ze zrozumieniem pokiwała głową kolejny raz zanurzając łyżeczkę w słoiku i umazaną czekoladą skierowała do ust. Uśmiechnął się zostawiając ją taką i wyszedł do przedpokoju.
Dokładnie wyssała słodycz ze srebrnej powierzchni i odsuwając słoik w głąb blatu przeciągnęła się leniwie. Czuła się taka lekka i pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę wyspana. Kostki w lewym stawie strzeliły wydając zabawny dźwięk i zgrały się z równoczesnym trzaśnięciem zamka. Zaskoczona zajrzała w głąb korytarza dostrzegając w nim jednak sylwetkę Dębskiego.
Zapomniałeś o czymś? - Zapytała z przekornym uśmiechem.
Przystanął w pół kroku i dokładnie oklepał kieszenie na bokach tułowia potwierdzając obecność zarówno kluczyków jak i telefonu.
Nieee, chyba nie. - Zaprzeczył podchodząc bliżej i pewnie pochylając się nad nią. Spoważniała i zaczepiając dłonie na jego biodrach wspięła się na palce by na resztę dnia zostawić ciepły ślad na ustach.
*

Palące słońce biło od srebrnej maski auta, o którą się oparła. Czuła na biodrze promieniującą od niej temperaturę. Poprawiła torbę przewieszając wpół togę i izolując się od źródła nadmiernego ciepła zerknęła w kierunku sądowych wyjść. Nie dostrzegając tam wyczekiwanej sylwetki zaczęła przeglądać listę nieodebranych wiadomości. Klient, kolejny klient, oferta kredytu, wróżka z przepowiednią szaleńczej miłości i kolejne ponaglenie w sprawie zapomnianej płatności. Wybrała numer pierwszego z klientów i czekając na połączenie ponownie zerknęła na sądowy budynek. Stał na schodach ściskając dłoń jakiegoś mężczyzny. Potrząsał nią, intensywnie coś mu tłumacząc. Nie mogła skupić się na słowach gdyż w słuchawce swój monolog rozpoczął już zniecierpliwiony klient. Pozwoliła mu swobodnie wyrzucać z siebie żale przypatrując się mocnej sylwetce, szerokim ramionom i pogodnej twarzy zmierzającym ku niej. Przystanął naprzeciw śmiejąc się z jej min i przewrotów oczami w reakcji na marudzenie w słuchawce. Rozłączyła się po chwili, zapraszając malkontenta do kancelarii i wrzuciła słuchawkę do torebki.
Czekasz na kogoś? - Zapytał tłumiąc drgający w mięśniach uśmiech.
Nie. - Odpowiedziała szybko. - Pilnuję auta za piątaka. - Zażartowała wyciągając dłoń po należne. Pochwycił wyciągnięte w jego kierunku palce i pociągając ku sobie zmusił ją do zbliżenia się o krok. Śmiała się nadal ale lekko speszonym wzrokiem zerknęła na przechodząca obok parę.
Mamy klienta. - Powiedziała. - Spotkanie za godzinę, akurat zdążymy dojechać.
Mecenas posłusznie pokiwał głową i przenosząc dłoń na jej biodro delikatnie pchnął w kierunku drzwi samochodu, które wydały z siebie charakterystyczny klik odblokowujących się zamków. Sam okrążył pojazd i wsiadając do wnętrza od razu podłączył spiralny kabelek pod rozładowujący się telefon. Przez całą drogę przypominał on o sobie przychodzącymi powiadomieniami i kilkoma zignorowanymi połączeniami.
Odbierz. - Zachęcała Agata.
Oddzwonię jak dojedziemy. - Odpowiadał spokojnym głosem z uśmiechem zerkając na jej odkryte ramiona i szyję, która wyłaniała się giętkim łukiem spod zwiniętych niedbale włosów. Przez szyby auta promieniowało ciepło letniego popołudnia.
Wysiedli w centrum Warszawy z trudem znajdując wolne miejsce na pozostawienie auta. Kilkaset metrów, które musieli przejść, mecenas spędził ze słuchawką przyklejoną do ucha.
Agata pozostawiła go w tyle. Idąc szybkim krokiem przed siebie, kołysała biodrami opiętymi w niebieską tkaninę wąskich spodni. Przejrzysta bluzka trzepotała delikatnie, drażniona ciepłym wiatrem, który podrywał co chwilę kosmyki włosów. W letnim tłumie przechodniów trudno było nie zwrócić na nią uwagi. Pewna siebie, zdecydowana, czuło się to w każdym jej kroku, w sposobie w jaki odrzucała włosy z twarzy. Obróciła się na chwilę sprawdzając czy nadal idzie za nią i wskazując na witrynę po lewej stronie, poruszyła ustami wypowiadając nieme:Kończ. Skinął głową unosząc rozpostartą dłoń. Zrozumiała i zostawiając go na środku chodnika podeszła do wystawy przez kolejne co najmniej pięć minut podziwiając wystawione na niej błyskotki.
Wpadło ci coś w oko? - Zapytał podchodząc po dłuższej chwili i podążając za jej wzrokiem po szeregu połyskujących oczek.
Tak - Odpowiedziała przekornie i wskazała pokaźnych rozmiarów kwadratowy kamień oprawiony w geometryczny ażur srebrnej siatki.
Taki mały? - Z dezaprobata skomentował wybór.
Pff... - Prychnęła rozbawiona. - Idziemy, klient czeka. - Rzuciła wymijając go i szarpnęła za klamkę drzwi z fantazyjnym napisem Jubiler.


*

Weź rzuć na to okiem. Jakoś mi się to zupełnie nie składa. - Powiedziała moszcząc się na jego barku z dokumentem rozpostartym przed nosem.
Czy ty nie masz teraz nic lepszego do roboty? - Zapytał zdegustowany widokiem fantazyjnego logo na nagłówku papierzysk.
A coś proponujesz? - Zapytała zadziornie spoglądając przez ramię. Zacisnął mocniej uścisk wokół jej talii i pochylając się w kierunku stolika przelotnie musnął szyję.
Możemy na przykład pooglądać telewizję. - Powiedział poważnie, na dowód zamiaru rozświetlając szklany ekran i wyciągając nogi na blat stojącego naprzeciw mebla.
Pff – Prychnęła ponownie zanurzając się w problemie analizowanej sprawy. Nie trwało jednak długo nim nieznosząca sprzeciwu dłoń mecenasa wyrwała plik papierów sprzed jej wzroku odrzucając go na podłogę.
Może być to? - Zapytał przerzucając kanał. Z niesmakiem wydęła usta i wyrwała mu pilota z dłoni.
Jak już mam oglądać to coś sensownego. - Skomentowała wybrany program i przerzuciła kilka stacji pozostawiając na ekranie zieloną murawę, pierwszego gola na koncie Holandii a na twarzy Dębskiego niepohamowany wybuch wesołości.

*

Z pogodnym nastrojem wymalowanym soczystą pomadką na ustach i w równie soczyście różowej sukience pokonywała kolejne stopnie ku właściwemu piętru. Nie spodziewała się, że zastanie ją tutaj, o tej porze. Z porankiem nadal krążącym w żyłach pchnęła drzwi kancelarii by spotkać za nimi spełnienie każdej kobiety. Czy każdej? Pomyślała by kiedyś. Czy na pewno każdej? Przemknęło jej przez myśl na wspomnienie wieczora i ranka.
Przestrzeń szarej kanapy na wprost wejścia wypełniał co najmniej sześciomiesięczny brzuch prokurator Okońskiej. Wyszedł na spotkanie Agaty nim jeszcze zdążyła zorientować się czyją jest własnością. Wyokrąglony pod ciemną sukienką pysznił się swoim zaawansowanym stanem.
Czeeść. -Powiedziała nadmiernie przeciągając samogłoskę. Po chwili uświadamiając sobie istnienie twarzy gościa i dwojga wpatrujących się w nią podejrzliwych oczu – Cześć – powtórzyła wciągając na twarz maskę z nadmiernie szczerym uśmiechem. - Zaskoczyłaś mnie. - Skomentowała swoje dziwne zachowanie sprzed chwili.
Dorota mnie wpuściła. - Wyjaśniła Okońska uśmiechając się przyjaźnie.
Przyszłaś po poradę prawną? - Zażartowała Agata próbując wyciągnąć z prokurator przyczynę jej dziwnej wizyty o tak wczesnej porze.
Umówiłam się z Markiem. - Odpowiedziała spokojnie.
A on właśnie pojechał z jakimś pismem do sądu. - Pośpieszyła z informacją Agata.
Wiem. - Przyznała Okońska wprawiając tym mecenas Przybysz w stan lekkiego zaskoczenia wymieszanego z czymś nieznanym i lekko gorzkim. - Dzwonił przed chwilą , prosił żebym zaczekała.
A... - Wydała z siebie krótką oznakę zrozumienia. - To co? Może... wody? - Zaproponowała przywracając uśmiech w kąciki ust.
Poproszę. – Prokurator z chęcią przyjęła propozycję pozwalając tym samym Agacie na zniknięcie w kuchni. Od dalszej konieczności przebywania w zasięgu jej błogosławionego stanu wybawił mecenas Przybysz pierwszy klient, potem słyszała już tylko ciche odgłosy rozmowy dochodzące zza szklanych drzwi.

*

Marek, to może taka trochę niekomfortowa dla nas sytuacja, ale nie mam kogo o to poprosić. Nie chciałabym nadmiernie angażować rodziców. Sam rozumiesz. - Zaczęła chyba odrobinę zażenowana okolicznościami w jakich się znalazła.
Rozumiem, ale mów dokładnie o co chodzi. - Zachęcił mecenas Dębski podsuwając jej fotel i sam przysiadając na brzegu biurka. - A jak ty się w ogóle czujesz? To już chyba niedługo. - Zainteresował się przyjaźnie.
Jeszcze trochę zostało. - Uśmiechnęła się do jego nazbyt pośpiesznej kalkulacji i bezwiednie splotła dłonie na brzuchu odstawiając małą pudełkowatą torebkę na podłogę. - Ale ja właściwie to trochę w tej sprawie. - Kontynuowała wygodniej sadowiąc się w fotelu.
No to słucham. - Lekko spoważniał mecenas, prostując sylwetkę i splatając dłonie na piersi obserwował uważniej gesty prokurator.
To może zabrzmi trochę głupio, ale muszę przeprowadzić mały remont w mieszkaniu, wygospodarować trochę dodatkowej przestrzeni. - Powiedziała uśmiechając się lekko skrępowana. Proszenie o pomoc nie leżało w naturze Marii Okońskiej.
No na remontach to ja się raczej nie znam. - Spontanicznie wystrzelił Dębski wstając z miejsca i obchodząc biurko naokoło usiadł w fotelu naprzeciw niej rzucając okiem po kątach pomieszczenia. - Ale mogę ci polecić tanią ekipę remontową. - Zażartował śmiejąc się do własnych wspomnień. Okońska nie podzieliła tego napływu wesołości i unosząc jedynie kącik ust kontynuowała.
To nie o to chodzi. - Zaprzeczyła jego wyobrażeniu. - Zanim remont, to trzeba to wszystko jeszcze spakować, gdzieś poprzenosić...
Rozumiem. - Kolejny raz wszedł jej w słowo mecenas. - W twoim stanie... Oczywiście możesz na mnie liczyć. - Zapewnił. - Gdybyś też potrzebowała coś przechować przez jakiś czas to służę przestrzenią. - Dodał z uśmiechem, wyprzedzając jej dalsze wyjaśnienia. - W zasadzie to gdybyś chciała, na czas remontu w ogóle możesz się tam przenieść. - Zaproponował spontanicznie wprawiając tym prokurator Okońską w osłupienie co natychmiast dało się dostrzec w jej żądającym wyjaśnień spojrzeniu. Lekko zażenowany tym wzrokiem dokończył niepewnie cedząc słowa. - Chwilowo... pomieszkuje u Agaty. - Popatrzyła mu w oczy lekko speszone tym wyznaniem i niepewne jej reakcji.
Gratuluję. - Powiedziała zupełnie szczerze i uśmiechnęła się dodając mu tym samym pewności, że między nimi nie ma już żadnych oczekiwań czy niedomówień. Mecenas potrząsnął głową ukrywając nadmiernie jaskrawą wesołość i jeszcze raz zapewnił że w razie jakichkolwiek kłopotów może liczyć na jego pomoc. Przez myśl przeszło mu też pytanie o istnienie ojca dziecka w całej tej niespodziewanej sytuacji, ale troskliwie zatrzymał je dla siebie.

*

Ta przedziwna lekkość otwartego przyznania się do istnienia relacji z Agatą unosiła go przez cały dzień. Krążył po kancelarii przyjmując i odprowadzając klientów, za każdym razem bezwiednie zerkając na przeszklone drzwi na wprost wejścia. Za każdym razem miał ochotę uchylić je, przekroczyć próg, tak po prostu, bez pukania, bez określonej przyczyny. Popatrzeć jak jej włosy muskają dębową powierzchnię blatu gdy pochyla się nad dokumentami a palce wybijają na klawiaturze szybkie tętno płynących myśli. Pchnął skrzydło wywołując dźwięczne drganie szybek.
Zajęta teraz jestem. - Rzuciła beznamiętnym głosem, nawet nie spoglądając w kierunku gościa. Mimo to podszedł do biurka i delikatnie trącając krzesło spróbował je obrócić. - Marek, naprawdę nie mam teraz czasu. - Natychmiast poprawiła fotel zamykając się w objęciu jego podłokietników i biurka. Lekko zdezorientowany zastygł w miejscu wsuwając rozczarowane dłonie w głąb kieszeni. Rzuciła na niego szybkie, krótkie spojrzenie. - Masz coś ważnego? - Zapytała. - Bo jeżeli nie, to ja w przeciwieństwie do ciebie muszę popracować. - Powiedziała suchym głosem urzędnika i wróciła do najwyraźniej istotniejszych zadań.
Zmuszając do ruchu sztywniejące z każdą chwilą mięśnie, wolnym krokiem wycofał się z pomieszczenia. Po nie dłużej niż pół godzinie sama wparowała do jego gabinetu. Rozciągnął się w fotelu pozwalając by pogodny uśmiech powoli wypełniał drobne zmarszczki na twarzy.
A jednak pani mecenas znalazła dla mnie chwilę. - Powiedział niedostępnie splatając dłonie na piersi.
Taaa, znalazłam. - Rzuciła, energicznie wpadając w fotel naprzeciw niego. - Trzeba spiąć tyłki w sprawie jubilera. - Stwierdziła nie owijając w bawełnę.
Słucham? - Zająknął się zaskoczony mecenas Dębski i odruchowo wyprostował się za biurkiem.
Trzeba się wziąć do roboty, teraz, natychmiast. - Klasnęła dłonią w blat tuż przed jego nierozumiejącym wzrokiem. - Trzeba coś znaleźć w tej sprawie bo inaczej facet pójdzie siedzieć. - Wyjaśniła wpatrując się w jego błędnie krążące spojrzenie.
Aaa. Aha, no tak. Sprawa jubilera. - Ocknął się po chwili i nerwowo przerzucił kilka teczek leżących na stosie obok. Rzuciła na blat tą przyniesioną przez siebie. Mecenas przechwycił ją natychmiast i rozkładając papiery po biurku usiłował w pośpiechu odświeżyć, nadal jeszcze rozkojarzonemu umysłowi, fakty postępowania.
Dla mnie, przede wszystkim, to ten cały jubiler jest jakiś dziwny. - Zaczął nadal segregując kartki. - Bałagan w papierach. - Skomentował wskazując jakiś spięty kolorowym spinaczem plik. - Jakieś lewe faktury, podejrzane, niezidentyfikowane transakcje. - Kontynuował. - A jak go zapytałem o ten pierścionek z wystawy, natychmiast zaczął wyciągać jakieś fanty spod lady. I to jego 'dogadamy się, dogadamy panie mecenasie' – Zaintonował wypowiedź klienta. - Ja nie wiem czy my w ogóle powinniśmy brać tą sprawę. - Zakończył kładąc splecione dłonie na utworzonym na biurku chaosie.
Oj nie dramatyzuj. - Zbagatelizowała jego wywód znudzona Agata. - Facet radzi sobie jak może. Na każdym rogu kolejna sieciówka to i kombinuje. Dziwisz się? Ale przecież to nie oznacza zaraz, że jest jakimś krwawym przemytnikiem diamentów. - Zironizowała.
Ja nie byłbym taki przekonany. - Nie odpuszczał Dębski – Facet śmierdzi mi jakimś szwindlem. Lepiej od razu to sobie odpuścić, niż potem znowu władować się w jakieś kłopoty.
Aha, 'znowu władować się w kłopoty' – Złapała go za słówko. - Ty i te twoje paranoje. Facet wyczuł klienta to i wyciągnął ci tą kasetkę, skąd wiesz, że zaraz nielegalną.
No bo ty akurat wiesz, że nie. - Powiedział unosząc się z miejsca już lekko poirytowany przebiegiem tej rozmowy.
Nie wiem, ale uważam, że trzeba dać gościowi szansę. - Stwierdziła.
Te jego szanse będą nas kosztowały stracone godziny uganiania się po mieście. - Mecenas nie poddawał swojego stanowiska.
O! Bo ty akurat jesteś taki zapracowany. - Zironizowała Agata.
Nie o to chodzi, czy jestem zapracowany czy nie, tylko nie mam ochoty poświęcać swojego czasu dla jakiejś z góry przegranej sprawy. - Dobitnie określił swoje stanowisko i nie zamierzając dalej angażować się w tą donikąd prowadzącą wymianę zdań, podszedł do biurka nerwowo i bez składnie zbierając papiery w teczkę.
Widzę, ze przeprowadziłeś już postępowanie a nawet wydałeś wyrok. - Skomentowała równie poddenerwowana Agata.
Jak ci tak zależy, to możesz to wziąć sama. - Powiedział wyciągając w jej kierunku rozłażącą się w dłoni teczkę. - Ja w każdym razie w to nie wchodzę. - Dokończył wyraźnie akcentując znaczące 'nie'.
OK. Jak uważasz. - Wyrwała nieporządny tobołek wsuwając wystające kartki w okładkę i nerwowymi ruchami rąk nadając mu w miarę kanciasty kształt. - Poradzę sobie i bez ciebie. - Powiedziała patrząc mu prosto w oczy a gdy przegrał tą niemą walkę, zwyczajnie opuściła gabinet.
To idiotyczne, ale po kolejnej półgodzinie wróciła znowu. Tym razem było już grubo po dziewiętnastej i zapewne zamierzała zbierać się do domu. Weszła pewnie, swoim zwyczajem nawet nie pukając. Pomiędzy kolejnymi słowami notatki słyszał jak jej szpilki jednostajnie uderzają w drewniany parkiet. Nie przerwał pisania, nie uniósł wzroku nawet gdy stanęła tuż obok a następnie bez słowa przysiadła na skraju biurka.
Jedziesz do domu? - Zapytała lekko nachylając się w jego kierunku. Obserwowała jak na krótki moment wstrzymał ruch długopisu by po chwili wznowić go na kilka kolejnych linijek tekstu. Wciągnęła powietrze lekko zaniepokojonym gestem zbierając za ucho opadające na twarz włosy. Czekała kołysząc się na krawędzi blatu, w końcu nie otrzymując żadnej odpowiedzi zaczepnie szturchnęła obcasem nóżkę fotela. W poprzek kartki pokrytej równym szlakiem hieroglifów pojawiła się spontaniczna, krzywa kreska. Mecenas odrzucił długopis i opadając plecami na oparcie odsunął fotel od blatu. Oparł łokcie na podłokietnikach i wpatrując się w nią swoim twardym lekko poddenerwowanym wzrokiem wycedził.
A jestem ci tam do czegoś potrzebny?
Uniosła brwi początkowo zaskoczona jego reakcją po czym spuszczając speszony wzrok rozciągnęła usta w ni to przepraszającym, ni żenującym grymasie uświadomionego sobie właśnie błędu. Mecenas wpatrywał się w nią, bawiąc się długopisem wystukiwał na blacie biurka czas na odpowiedź. Nie unosząc wzroku czubkiem szpilki trąciła nosek jego buta.
No chodź. - Mruknęła niepewnym głosem. Zetknął ku błyszczącej skórce buta i podążając po linii łydki i obciągniętego spódnicą uda podążył ku wpatrzonym w niego oczom. Przez moment przytrzymał przy sobie to spojrzenie, by zobaczyć pojawiające się w nim rozczarowanie.
Nie mogę, mam jeszcze klienta. - Powiedział. Mrugnęła nim zdążył się przekonać, czy rzeczywiście choć cień tego uczucia się pojawił. Zwinęła opadające z ramienia włosy w luźny węzełek przez chwilę znów wahając się na krawędzi blatu . Iść czy zostać wydawała się decydować. W końcu wstała i rzucając krótkie. - OK – wyszła z gabinetu i kancelarii w drzwiach wejściowych nieuważnie wpadając na jakiegoś faceta.

*

Zamotana w kołdrę rozrzuconą na rozścielonym łóżku kolejny raz zmieniała kanał telewizyjny gdy w przedpokoju trzasnęły drzwi wejściowe, po czym dał się słyszeć delikatny szum zdejmowanego obuwia i ciche kroki. W pokoju pojawiła się sylwetka mecenasa Dębskiego potwierdzając przypuszczenia.
Nie śpisz. - Stwierdził fakt przystając w migotliwym półmroku.
A ty jesteś wreszcie. - Skomentowała ironicznie, obserwując jak odkłada na fotelu naprzeciw, najpierw aktówkę a na niej marynarkę.
Klient, zamarudził trochę dłużej. - Wyjaśnił zawijając rękawy koszuli. Popatrzył na nią przez chwilę, chmurną odbijającym się na twarzy telewizyjnym błękitem, ale też może jednak trochę zmartwioną tą skuloną pod kołdrą sylwetką. Na moment zniknął w kuchni wracając po chwili z ciemnym drinkiem w dłoni.
Masz ochotę? - Zapytał.
Przecząco pokręciła głową. Przysiadł w rogu materaca spokojnie sącząc napój i tak jak ona w milczeniu wpatrując się w migające na ekranie fakty.
Przeszkadzam? - Zapytał zupełnie poważnie po dłuższej chwili narastającego cichego napięcia.
Poruszyła się niespokojnie, wlepiając wzrok w jego kark. Odwrócił na nią spojrzenie i napotkał te zaniepokojone, wielkie oczy. Wpatrując się w nie przechylił ostatni łyk i rozciągając węzeł krawata zsunął go pozostawiając kołnierzyk w nieładzie. Wstał rozpinając powoli guziki koszuli, następnie zamek spodni. Za plecami słyszał szum pościeli i energiczne dłonie Agaty nadające poduszce właściwy kształt. Po chwili dźwięki ustały a w pokoju zaległa ciemność. Wraz z gasnącym szklanym ekranem podążył do łazienki. Po omacku dotarł z powrotem do łóżka ciężko składając na nim zmęczone dniem ciało. Oddychał głęboko, uspokajając zmysły i pozwalając działać odprężającej mocy procentów. Po chwili poczuł otulające go kołdrą ramię i delikatny dotyk ciepłych, kobiecych łydek. Odwrócił głowę szukając w ciemności jej wzroku.
Mhm...- Mruknął delikatnie odsuwając usta przed jej dotykiem. - Czyli jednak jestem ci do czegoś potrzebny?
Ściągnęła wargi w ironicznym grymasie sprawiając, że na nosie pojawiła jej się zabawna zmarszczka.
Ładnie wyglądasz jak się tak złościsz. - Powiedział rozpogodzony. Westchnęła przewracając oczami i zniechęcona jego żartami spróbowała obrócić się na drugi bok.
Ale dokąd to. - Zamruczał i mocniej spiął ramię uniemożliwiając jej zamierzony ruch. Przyciągnął mocniej do siebie wymownie zerkając w oczy.
Chyba oboje mieliśmy dzisiaj słaby dzień. - Powiedział pojednawczo w odpowiedzi na co tylko znacząco uniosła brwi. - Ok.. Ja miałem słaby dzień. - Spolegliwie zmienił ocenę sytuacji.
Roześmiała się.
Niech będzie, że oboje. - Łaskawie oddała mu rację przyznając tym samym przed samą sobą, że wizyta Okońskiej jednak odrobinę wyprowadziła ją z równowagi.

*

Przez kolejne dni w mieszkaniu na Placu Zbawiciela przybywało coraz więcej błękitnych koszul. Objętość garderobianego wieszaka napęczniała o trzy męskie marynarki i pęczek krawatów. Długie późne wieczory w kancelarii zastąpiło wspólne siedzenie do nocy nad kuchennym stołem lub morzem papierów zalewających podłogę wokół kanapy.
Marek! Podrzucisz mi pismo do sądu? - Krzyknęła w kierunku urzędującego w łazience mecenasa. Ściszył strumień wody i wyglądając przez uchylone drzwi w poszukiwaniu brakującego krawata odpowiedział.
Niby mógłbym, ale w sądzie to ja będę dopiero po jedenastej.
Wyciągnęła w jego kierunku podłużny skrawek materiału. Pytającym wzrokiem patrzyła jak sznuruje go pod szyją i dopina guziki koszuli.
Do Okońskiej jadę. - Chwilowo zaspokoił jej ciekawość.
Masz z nią jakąś sprawę? - Uśmiechnęła się, jak co rano oddając mu łyk kawy ze swojej filiżanki.
Prosiła mnie o pomoc. - Rzucił lakonicznie i muskając jej usta zniknął w pospiechu narzucając marynarkę. - Będę wieczorem. - Krzyknął zatrzaskując za sobą drzwi.

*

Podam na pysk. - Stwierdziła wchodząc do pokoju i rzucając torebkę na stertę koszul zaściełających fotel. Było koszmarnie późno, od popołudniowego cappuccino nie miała nic w ustach za to w zrzuconej z ramienia torebce czekała na nią jeszcze zaległa apelacja. Za dużo spraw, za krotka doba, jak zawsze.
Mecenas Dębski odłożył przeglądane dokumenty. Wyciągnięty na podłodze wyglądał na równie znużonego. Wymięte spodnie, koszula w nieładzie, wokół sterta makulatury. W torebce uparcie dzwonił telefon. Odszukała go krzywiąc się na widok wyświetlonego numeru rozmówcy i odrzucając połączenie spojrzała na równie skwaszoną minę mecenasa.
Długi dzień? - Zapytała przysiadając obok niego. Wyciągnął lekko kąciki ust i skinął głową. Uśmiechnęła się opadając ramieniem na jego barki i pozwalając by objął jej ciało.
Okońska dała ci popalić. - Zażartowała. W odpowiedzi tylko zabawnie wydął wargi. Przyciągając ją mocniej do siebie i pozwalając by rozbawiona odcisnęła na tym grymasie swoje rozweselone usta.
Zjesz coś? - Zapytał luzując uścisk wokół odrobinę nadmiernie wąskiej talii. - Założę się, że znowu nic nie jadłaś.- Potwierdzająco skinęła głową. - Makaron. Może być? - Zapytał delikatnie oswobadzając się z jej ciężaru.
Miałeś czas coś ugotować? - W pełni zaskoczona dopytała obserwując jak odchodzi w stronę kuchni.
Miałem czas coś zamówić. - Roześmiał się, dźwięcznie przerzucając talerzami. Zawtórowała mu zajmując jego miejsce pod kanapą i z ulgą opierając spięte plecy o jej siedzisko, zaczęła nieśpiesznie rozsuwać zamki botków słuchając jak w kuchni mecenas kontynuuje swój monolog.
Całe popołudnie w sądzie, potem spotkanie na drugim końcu miasta no i jeszcze te wszystkie kartony, szpargały, dziecięce łóżeczka. Instrukcje do tego piszą chyba po hebrajsku. - Ciągnął nie zauważając ani jej chmurzących się oczu, które zaraz skrzętnie skryła pod rzęsami, ani nerwowości z jaką zrzuciła botki zostawiając je w nieładzie. - Jutro nie wstanę z łóżka po tych wszystkich ciężarach. Jak to się dzieje, że wy kobiety zawsze tyle tego nagromadzicie. - Skończył zsuwając papiery na jedną stronę stolika, na drugiej stawiając talerze z parującą potrawą. - Mam nadzieję, że jadalne. - Uśmiechnął się wręczając jej widelec i przysiadając obok.

*

Ślęczała nad aktami już którąś godzinę. Tak naprawdę mogłaby już to skończyć, rzucić w cholerę. Nie było to nic, czego nie dało by się zrobić jutro, pojutrze czy w ogóle kiedy indziej, ale co miała robić teraz, kiedy wielkoduszny mecenas Dębski kolejny raz uganiał się za sprawami jakiegoś klienta, albo znowu spełniał prośby prokurator Okońskiej.
To okropne, ale męczyła ją ta jego nieustanna gotowość niesienia pomocy. Te pokoiki, łóżeczka do złożenia i ramki do powieszenia. Dręczyło ją, że te kilkanaście tygodni temu nie była w stanie mu zaufać, że zwątpiła w jego gotowość, zdolność do zaangażowania. A teraz kto inny miał to wszystko, miał w tym jego i mogła za to winić tylko siebie.
Jestem. - Trzasnął drzwiami rzucając aktówkę na haczyk. - Teraz tylko twój. - Powiedział pochylając się nad jej twarzą i otulając dłonią policzek wydzielił krótki, szybki pocałunek.
Na pewno tylko mój? Pomyślała gdy zniknął by zrzucić marynarkę i nalać sobie wieczornego, relaksującego drinka.

*

Spokojnie sącząc whisky przyglądał się jak bezładnie krążyła po pokoju przerzucając z kąta w kąt drobiazgi. W końcu dostało się też jego marynarce, która złośliwie zsunęła się z krzesła i wtulonym w kąt butom, które nieopatrznie stanęły na drodze. Odsunął stopy z pola rażenia gdy jak burza gradowa nadciągnęła w kierunku stolika nocnego przy którym siedział.
Czego ty tak właściwie szukasz? - Zapytał lekko rozbawiony jej chaotyczną krzątaniną.
Kalendarza... - Mruknęła przerzucając stosik książek. - Nie pamiętam gdzie go położyłam.
Może po prostu zostawiłaś w kancelarii. - Podsunął ze szczerą chęcią pomocy.
A może łatwiej było by cokolwiek znaleźć gdybyś nie rozrzucał wszędzie swoich rzeczy. - Powiedziała zirytowana wymierzając w niego oprawiony w czarną okładkę jego własny terminarz. Spokojnie przejął z jej rąk znalezisko. Nadal wściekła obróciła się na pięcie i pomknęła w kierunku kuchni po drodze kolejny raz strącając nieszczęsną marynarkę. Poirytowana podniosła ją rzucając na stół i niemal topiąc rękaw w filiżance z kawą. Zignorowała ten fakt pozostawiając kłopot Dębskiemu, który zmęczony jej szamotaniną w końcu uniósł się z kanapy.
Podszedł do blatu strzepując brązowe kropelki z tkaniny i odsączył nasiąknięty skrawek serwetką.
Może było by mi prościej, gdybyśmy po prostu wynajęli coś wspólnego. - Skomentował odsuwając krzesło i z namaszczeniem na powrót rozwieszając na nim okrycie. Przeczesująca kuchenna półkę Agata zatrzymała na chwilę nerwowe poszukiwania obdarzając go zaskoczonym i lekko niedowierzającym spojrzeniem by po chwili zupełnie ignorując temat powrócić do rzeczywistości zaginionego terminarza. Zupełnie nie zdziwiony jej reakcją Dębski uśmiechnął się pod nosem przysiadając na odsuniętym przed momentem krześle i odnajdując na nim poszukiwany przedmiot.
Ehm... - Odchrząknął obracając w powietrzu brązową okładką. Podeszła natychmiast i wywracając oczami wyrwała znalezisko z rąk mecenasa. W skupieniu zaczęła przeglądać zawartość kalendarza.
Agata... - Powiedział twardo wpatrując się jak ignorując jego obecność studiuje zapisaną stronę dzisiejszego dnia. - ja mówiłem poważnie.
Podniosła spojrzenie lustrując uważnie każdą linię jego twarzy. Rozmyślała o czymś, ważyła słowa by po chwili spuentować to szybkim:
Sorry... za marynarkę. - i zniknąć w kartkach kodeksu. Nie naciskał dalej ale czuł, że coś jest inaczej.

*

Magiczna godzina zasypiania, pełna oddechów, leniwych skurczów mięśni. Czuje jak wtłacza we mnie swoje ciało, otula się skórą, owija ramionami, zaplata stopy w rozgrzane łydki. Niepoprawna egoistka, nie obejmuje mnie a przytula siebie, swoje nagromadzone za dnia lęki i pragnienia. A może jednak choć trochę się stęskniła. Próbuje zamknąć ją całą choćby w cieniu klatki piersiowej. Związuję ramionami. Chce mieć pewność, chcę mieć swoją godzinę.

*

Poranek był smętny i stanowczo zbyt długi. Mecenas Dębski zginał gdzieś z samego rana nie docierając nawet do kancelarii. Bez specjalnego zaangażowania przyjęła dwóch klientów i z niecierpliwością odliczała godziny do zamykającej dzień rozprawy. Niech on w końcu się skończy. Myślała. Mieszkanie, cztery ściany i koc naciągnięty na głowę. To było to o czym od rana marzyła. Może jeszcze jego ramię i przyjemne bicie serca pod skronią, ale żadnych wspólnych pokoików, z łóżeczkiem, z ramkami na ścianie. To już minęło, nie wróci, nie mogę cofnąć czasu choćbym nie wiem jak chciała. Telefon zadźwięczał przypominając o godzinie rozprawy. Jeszcze tylko ta jedna szopka i do domu, pod koc z nadzieją, że przyjdzie jak zawsze, jak jeszcze przedwczoraj pozwoli usnąć spokojnie. Ale przed nią jeszcze nużące półtorej godziny wyrzucania z siebie argumentów w cudzej intencji. Gdyby choć raz ktoś powiedział coś za mnie, ubrał w słowa to, czego sama z siebie wyrzucić nie umiem. Może wtedy było by lżej, może przestało by uwierać. Tak jak teraz zakuło gdy kilkanaście metrów przed nią wyłonił się z windy rozweselony Dębski w towarzystwie brzuszka Okońskiej. Musnął jej policzek na pożegnanie i oddając plik teczek, które trzymał pod pachą, machnął dłonią na do widzenia. Przez chwilę nic nie znaczącej wymiany uprzejmości wydawał się taki szczęśliwy. Przez tą jedną chwilę nim zobaczył ją stojącą na środku korytarza. Z rozchylonymi wargami, szeroko otwartymi oczami, z białymi kostkami palców na teczce z czerwonym niezgrabnym numerkiem, z torbą przewieszoną na skurczonym ramieniu wydawała się taka mała, drobna, niespodziewanie zagubiona na środku tego korytarza. Podszedł bliżej obserwując jak w pośpiechu upycha w torbie dokumenty i togę.
Masz jeszcze rozprawę? - Zapytał.
Nie, już skończyłam. - Odpowiedziała nie przerywając. Toga uparcie nie mieściła się w torbie, nie miała szans, tak jak Agata nie miała już szans ukryć przed nim swoich myśli.
Daj to.... - Wyciągnął z jej rąk czarną tkaninę przerzucając ją przez ramię. - i chodź. - Pchnął ją delikatnie opierając dłoń na na biodrze. Nie protestowała. - Pójdziemy gdzieś. - Zarządził i pozwolił jej iść przodem przez pusty popołudniowy korytarz, schody na zaludnioną ulice. W tłumie ludzi wyrwała szybciej przed siebie. Kilka osób trąciło jej ramię, ale wydawała się nawet tego nie zauważyć. Jak by chciała czym prędzej przed nimi uciec. Dogonił ją i obejmując ramieniem wciągnął w ciszę pobliskiej kawiarenki. Zamówił kawę i ciasto, duże, czekoladowe. Przy stoliku w kącie pomieszczenia obserwował jak maltretuje widelcem jego miękką konsystencję, ale zjada do ostatniej smugi rozmazanej czekolady. Nie miała ochoty rozmawiać, nie pierwszy raz zresztą. Dopijając ostatni łyk kawy wstała po prostu i rzucając tylko okiem czy on tez podniósł się z miejsca, wyszła na zewnątrz. Poczekała aż uiści rachunek i otrzymując potwierdzające kiwnięcie głową na swoje krótkie – Wracamy? - Wolnym krokiem wycofała się w kierunku samochodu.
Przez kilka przecznic śledził światła czerwonego citroena jak konsekwentnie uciekał tuż przed nim zmieniając pasy ruchu, w końcu przy którejś z kolei zmianie świateł stracił go z oczu. Pod kamienicę dotarł z opóźnieniem. Citroen stał już ciemny i milczący. Musiała jechać naprawdę szybko. Za drzwiami mieszkania także przywitała go ciemność, ale była w nim, stała w oknie jak kiedyś. Znał już tą przygarbioną sylwetkę z rozedrganymi kosmykami. Podszedł obejmując ją i przycisnął policzek do ciemnych włosów.
Co tak długo? - Zażartowała umykając tej odrobinie czułości i wyrwała się z objęć znikając na chwilę, by wrócić z odkorkowaną butelką wina i dwoma kieliszkami. - Pijemy. - Ogłosiła z równie fałszywą wesołością w głosie. - Wygrałam przegrana sprawę jubilera. - Pochwaliła się ale bez oczekiwanej i zwykłej w takich momentach uszczypliwości. Z rozmachem napełniła kieliszki i nie siląc się na zbędny savoir-vivre opadła na kanapę wychylając duszkiem połowę zawartości swojego naczynia. Mecenas podszedł upijając łyk toastu i przysiadł obok. Był pewien, że nie piją za żadnego jubilera.
Po drugim kieliszku zmiękła wtulając głowę w jego bark jakby chciała złożyć na nim część dręczącego ją problemu. W oczach miała smutek i odrobinę wina. Wyciągnęła szyję by utulić pachnące czerwonym trunkiem usta. Pocałował je delikatnie, ale to nie było to czego oczekiwała. Jej dłonie trochę zbyt pośpiesznie znalazły się pod jego koszulą, usta zrobiły się odrobinę nazbyt natarczywe. Otoczył ją ramieniem przez chwilę ulegając przyjemności po czym na moment znowu spojrzał w te oczy. Nadal był w nich smutek, nie pożądanie.


*

Musze jechać do Wrocławia, będzie ugoda w sprawie Markowskiego. - Powiedział Mecenas Dębski z impetem popychając przeszklone skrzydło drzwi i wchodząc do gabinetu. Jak zawsze pochłonięta pracą Agata niespecjalnie zwróciła na niego uwagę wyrzucając jedynie gdzieś z otchłani paragrafów krótką monosylabową oznakę zaskoczenia.
O!... To świetnie. - Dodała po chwili reagując na jego nerwowe postukiwanie w biurko.
Mhmm... - Zamruczał ponuro Dębski.
No nie mów, że się nie cieszysz? - Podniosła w końcu na niego lekko zdezorientowany wzrok. - Ten facet miał tyle za uszami, że powinien się cieszyć z każdej ugranej złotówki. Przecież gdyby przyszło mu zapłacić całe to odszkodowanie...- Zamilkła na chwilę patrząc na jego zdegustowaną minę i coraz bardziej przybity wzrok. - Aaa... Aha. - Wydała z siebie pomruk zrozumienia. - No nie ma szans, ja nie mogę jechać. Mam jutro trzy rozprawy. Nie mam mowy żeby Bartek zdążył się przygotować.
No wiem. - Powiedział cicho i przysiadł na skraju biurka. - Ale dziwnie będzie... zasypiać tak... samotnie. - Powiedział z delikatnie łobuzerskim uśmiechem na twarzy wpatrując się w nią ciepłym i dziwnie stęsknionym wzrokiem. Mimowolnie uśmiechnęła się na to wyznanie.
Jakoś sobie poradzisz. - Zaśmiała się lekko trącając jego udo i na dłuższą chwilę pozostawiając dłoń na bijącej ciepłem tkaninie. Czuła na sobie jego zamyślony wzrok.
Wyjechał jeszcze przed wieczorem.

*

Jak łatwo było zapomnieć ile trwa noc bez minutnika z twoich oddechów, jak pachnie wciśnięta pod głowę poduszka nie obleczona znajomą temperaturą. Jak łatwo ulatuje ze wspomnień ta godzina, w której rozciągając znużone dniem ramiona, masz pod sobą jedynie nieosiągalną otchłań materaca i puste przepaście na jego krawędziach, bez palisady żeber, na której się zatrzymasz, zapory ramion nie pozwalającej odpłynąć, bariery magnetycznie więżącego ciepła. Jak łatwo było zapomnieć jak to jest zasypiać samotnie.

*

Skacząc po stopniach szybkim krokiem pokonywała piętra. Winda znowu była nieczynna a na górze czekało puste mieszkanie, ale co z tego, chciała czym prędzej znaleźć się tam, w tych czterech ścianach, w których za kilka godzin mógł pojawić się i on.
Od popołudniowej rozprawy nie mogła wysiedzieć w kancelarii. Zgarnęła potrzebne do sprawy papiery i stwierdziła, że zgłębianie tych świstków może równie dobrze kontynuować z winem, na kanapie. Nie spodziewała się go wcześniej niż za jakieś dwie godziny więc spokojnie zdąży to wszystko przerobić a może nawet coś ugotować. Ostatnio nie mieli zbyt wiele czasu dla siebie. Jej rozprawy, jego sprawy z Okońską, na domiar wszystkiego samotna wczorajsza noc z tylko jednym, krótkim telefonem. Dziś miała ochotę odbić sobie te stracone godziny. Odbębnić jak najszybciej wszystkie zaległe pozwy i apelacje a potem już tylko kanapa i butelka wina.
Przeskoczyła ostatnie stopnie i wyciągając klucz z torebki wsunęła go w zamek z zaskoczeniem stwierdzając, że drzwi nie są zamknięte. Pchnęła je przed siebie niepewnie zaglądając do wnętrza i w głębi mieszkania napotkała równie zaskoczony wzrok mecenasa.
Już jesteś. - Powiedziała natychmiast rozpromieniając kąciki ust. Trzasnęła drzwiami za sobą i rzucając torby na podłogę natychmiast podeszła do niego. Zaskoczony Dębski pośpiesznie wsunął ściskany w dłoni przedmiot do wewnętrznej kieszeni marynarki i z nieskrywaną radością przyjął jej dłonie na swoich biodrach.
Przed chwilą wszedłem. - Wyjaśnił zerkając w kokieteryjne spojrzenie, które wpatrywało się w niego jakoś onieśmielająco intensywnie. Zmrużył oczy jak by chciał zapytać czy wydarzyło się coś szczególnego co wprawiło ja w tak niezwykle pozytywny nastrój, ale ona tylko roześmiała się i przyciągając mocniej jego ciało, wspięła się na palce by dosięgnąć ust.
Czyżbyś się stęskniła? - Zamruczał muskając je nieznacznie.
Może. - Szepnęła przewracając oczami i mocniej zacisnęła dłonie na jego pasku. Otoczył jej plecy przytrzymując całą przy sobie i z nieskrywaną przyjemnością przypominając zmysłom dotyk jej gładkiej skóry na odsłoniętym ramieniu, pozwolił sobie na dużo dłuższy i głębszy pocałunek. On też za nią tęsknił. Za jej obecnością i za jej drobnym ciałem przy jego ciele. Z satysfakcją stwierdził, że nie miała ochoty przerywać tej pieszczoty. Przesunęła dłonie na jego ramiona i wsuwając je pod poły marynarki zaczęła delikatnie ją zsuwać. Chwycił te dłonie chcąc ją powstrzymać i zakładając je sobie na szyję delikatnie uniósł ją całą do góry sadzając na blacie stołu. Wybuchnęła zaraźliwym śmiechem. W wesołości odrzucając głowę do tyłu odsłoniła fragment szyi, w który natychmiast wpiły się wargi mecenasa.
Nienawidzę tego twojego łóżka. - Mruknął zbliżając się do obojczyków i wracając do ust. Nim zdążył je zamknąć pod swoimi, zdążyła jeszcze wyszeptać.
Może czas znaleźć nowe łóżko, albo lepiej całe mieszkanie.

*

Przysypiała z głową opartą na jego barku. W pokoju panował półmrok, na stoliku stały dwa puste kieliszki czerwonym śladem wina na ściankach przypominające o miłym wieczorze. Zawinięta w wygniecioną bluzkę zwinęła się na kanapie z każdym oddechem coraz ciężej opadając w jego ramiona. Ściągnął z oparcia marynarkę narzucając na jej podkurczone kolana. Nie miał ochoty jej budzić, jeszcze chociaż przez chwilę. Wygładził granatową tkaninę przejeżdżając dłonią po smukłym kształcie uda i w połowie jego długości wyczuwając nieznaczne zgrubienie. Sięgnął pod tkaninę przypominając sobie o schowanym tam kształcie i wyłuskując go z kieszeni kilkakrotnie obrócił w palcach. Jeszcze raz przemierzył długość ciepłego uda i napotykając na końcu drogi zaspaną dłoń zamknął ją na chwilę w uścisku. Rozbudziła się, unosząc na moment ciężkie rzęsy obdarzyła go wielkim pytającym błękitem tęczówki.
Co to? - Powiedziała cicho poruszając ustami.
Powiedzmy, że prezent. - Szepnął lekko niepewnym głosem. Wyciągnęła dłoń spod marynarki i rozchylając palce popatrzyła na jej zawartość. Znajome połyskujące w świetle geometryczne linie. Zerknęła na nadal lekko spiętego mecenasa.
Nie musisz od razu nic mówić. To po prostu prezent. - Powiedział wyraźnie speszony jej wzrokiem.
Ładny. - Odpowiedziała po dłuższej chwili z zastanowieniem obracając kanciaste oczko w palcach. Obrączka idealnie obejmowała serdeczny palec zaznaczając go w szczególny sposób. - Tylko taki... mały. - Dokończyła uśmiechając się przekornie. Rozciągnął usta w pogodniejącą kreskę i odznaczył jej ślad na skroni Agaty