Hej,
to moja najdłuższa przerwa w pisaniu, ale mam nadzieję, że ktoś mnie tu jeszcze
pamięta ;) Opowiadanie dotyczy teorii spiskowych, według których między Agatą i
Markiem coś się wydarzyło między 5 a 6 serią, próbowałam sobie to jakoś
wyobrazić i oto, co z tego wyszło ;) W zasadzie, jako że akcja dzieje się
właśnie po 5 serii, można to potraktować jako drugą część mojego ostatniego
opowiadania, czyli ‘Może…’. Raczej nie przewiduję kolejnych części. Miłego
czytania, A.
…all alone, not so strong without
these open arms…
Klucze.
Drzwi. Automatycznie, byle nie myśleć o niczym. Buty. Torba. Płaszcz.
Może
marzyła o czymś, co nigdy nie mogło się spełnić. Może szukała czegoś, co nigdy
nie było prawdą. Nie… Bo jeśli to, co jest… Co było między nimi, nie było prawdziwe, to co do cholery jest
prawdziwe na tym świecie?
Widziała
go nie dalej niż godzinę temu, a tak bardzo za nim tęskniła. Chciała znów go
zobaczyć, porozmawiać z nim. Tylko co
niby miałaby mu powiedzieć?
Nie
wiedziała nawet, czy on chciałby cokolwiek od niej usłyszeć.
***
Kilka tygodni później
To
zdecydowanie nie był jej dzień. Przegrana sprawa, opryskliwy klient, na dodatek
od rana nie miała czasu nawet na jeden porządny posiłek. Szła sądowym
korytarzem, marząc o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nagle
usłyszała za sobą znajomy głos.
-
Cześć.
Powiedział
to tak naturalnie, w ten znajomy sposób, rozlewający po ciele przyjemne ciepło.
Odwróciła się.
-
Cześć… – odpowiedziała powoli. Wpatrywał się w nią tym swoim nieodgadnionym
wzrokiem, lekko unosząc kąciki ust.
-
Wsadziłaś dzisiaj jakiegoś zbira za kratki? – zagadnął.
-
Wręcz przeciwnie. – powiedziała, nagle przypominając sobie, że śpieszyła się do
domu, a ucisk w brzuchu nagląco domagał się obiadu. Miała dość wszystkiego, a
na dodatek jeszcze on, czego od niej chciał… – Słuchaj, masz jakąś sprawę czy
mogę iść? Śpieszę się. – dodała, siląc się na spokój.
-
Nie, idź, idź. – odpowiedział, nieco zaskoczony. Chwilę obserwował, jak zmierza
w kierunku wyjścia. Wiedział, że coś było nie tak.
***
Jej
życie było dziełem zbiegu okoliczności i przypadku. Inaczej już nie umiała
myśleć. Może gdyby nie miała tej sprawy z urzędu, mecenas Kubicka by nie
zachorowała, może gdyby Hubert czy Biłgorajski nigdy nie istnieli, może nie
siedziałaby tutaj tak… Tak doskwierająco sama. A może gdyby wiedziała to, co
teraz wie, wszystko byłoby inaczej. Albo poróżniłoby ich jeszcze coś innego, bo
może wcale się nie zmienili. Może potrafili się tylko ranić.
Z
rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Z ociąganiem wstała z kanapy i poszła
otworzyć. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać, ale na pewno nie tego.
Deja vu. Znajome, nieznośne uczucie. Krótka myśl, która znika tak szybko, jak
się pojawia.
-
Chińczyk. – powiedział, z trudem powstrzymując się od uśmiechu.
Wpatrywała
się w niego, zastanawiając się, czy to się dzieje naprawdę, czy może to tylko
jej wyobraźnia. Albo może po prostu jej się to śni. Był ostatnią osobą, jaką
zamierzała zastać przed drzwiami jej mieszkania.
-
Dzisiaj w sądzie tak na mnie naskoczyłaś, że albo przegrałaś właśnie sprawę
albo byłaś piekielnie głodna. Albo, o zgrozo, jedno i drugie. – uniosła tylko
brwi. – No co, jeszcze pamiętam twój rozkład dnia. – wzruszył ramionami. –
Niewiele tam było czasu na jedzenie. Trzymaj. – uśmiechnął się, wyciągając rękę
z reklamówką i zbierając się do wyjścia.
-
Wejdź. – te słowa wyszły z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć o jakichkolwiek
konsekwencjach, ale było już za późno. Jej tęsknota przemówiła za nią.
Patrzył
na nią niepewnie, ale odsunęła się robiąc mu miejsce, nie pozostawiając
wątpliwości. Minął ją, wchodząc do środka. Zamknęła powoli drzwi, nadal nie
wiedząc do końca, co się właśnie wydarzyło. Przez ostatnie tygodnie
bezskutecznie próbowała o nim zapomnieć, a wpuszczanie go do własnego
mieszkania na pewno nie mogło jej w tym pomóc. Oboje byli dorośli, oboje
wiedzieli, co za chwilę się wydarzy. Przestała się oszukiwać. Może był jak
uzależnienie, z którego nie potrafiła się wyleczyć. Może w pewien nieokreślony
sposób mógł okazać się jej lekarstwem. Może jeszcze jedna dawka jego dotyku
sprawi, że nauczy się o nim nie myśleć. Może nie dziś, może nie jutro, ale
kiedyś nauczy się iść przez życie bez niego. Jeszcze tylko jeden jego pocałunek
i uda jej się zapomnieć. Właściwie jej samej wydawało się to pozbawione sensu,
ale w tym momencie najmniej ją to obchodziło. Liczył się tylko on. Nie
zauważyła, że wrócił do korytarza. Że stoi tuż za nią.
Jego
stanowcze dłonie na jej biodrach. Ciepły oddech na szyi.
Potem
wszystko potoczyło się za szybko, gdy zwróciła się twarzą do niego i niemal
natychmiast poczuła jego miękkie wargi na swoich. Mógł z nią zrobić, co tylko
chciał, nie próbowałaby się nawet bronić. Od ich rozstania minęło zaledwie
kilka tygodni, a ona nadal pamiętała smak jego ust. Pamiętała każdy dotyk,
kiedy podczas bezsennych nocy niecierpliwymi palcami kreślił na jej skórze
niewidoczne ślady. Wiedziała, że już przepadła. Że jest całkowicie bezbronna.
Że nigdy nie będzie potrafiła się z
niego wyleczyć. Jego dłonie przesuwały się wyżej, zahaczając o koszulkę, coraz
bardziej odsłaniając jej ciało. Oderwała się od jego warg, może zbyt
gwałtownie. Natychmiast napotkała jego wzrok. W jego oczach mogła zobaczyć
wszystko, może prócz tego, co tak naprawdę chciała w nich widzieć. Mogła tylko
modlić się, żeby jej źrenice nie zdradzały jej prawdziwych uczuć, ale
wiedziała, że to złudne błagania. Żadnych uczuć, miała tylko nasycić się jego
niezobowiązującym dotykiem, a potem nauczyć się żyć z jego nieobecnością, taki
jest plan. Punkt pierwszy: nauczyć się żyć bez niego. Ale nie dziś i nawet nie
jutro, a już zwłaszcza nie teraz, kiedy czuje jego skórę tak blisko siebie… Ale
kiedyś, kiedyś się nauczy... W jego tęczówkach odbijało się pożądanie, tęsknota,
może lekkie zdezorientowanie wywołane nagle przerwanym pocałunkiem. Nadal
tkwiła w jego ramionach, jego obezwładniające ciepło odbierało jej zdolność
myślenia. Nie chciała i nie potrafiła teraz przewidzieć konsekwencji, pragnęła
jedynie więcej, więcej tych ciepłych warg, więcej tych niecierpliwych dłoni.
Cofnęła się o krok. Posłusznie podniosła obie ręce, jasno dając mu do
zrozumienia, czego oczekuje. Uniósł jej koszulkę, lekko wyswobadzając ją z
cienkiego materiału. Wrócił do jej porzuconych ust, zachłannie odbierając jej
resztki oddechu i zdrowego rozsądku.
***
Obudziła
się. Za oknami widniała ciemność. Zdezorientowana, rozejrzała się po
pomieszczeniu, szukając przyczyny nagle przerwanego snu. Zobaczyła, jak podnosi
z ziemi porzuconą marynarkę i przewiesza ją sobie przez ramię. W pełni ubrany,
zbierający się do wyjścia. Uciekający, wymykający się jak jakiś najgorszy
zbrodniarz. Znowu ją zostawiał, bez pożegnania, bez żadnego słowa. Kierował się
w stronę korytarza. Nie mógł wiedzieć, że ona już nie śpi i bacznie go
obserwuje. Uświadomiła sobie z pełną mocą, że jej plan o nieangażowaniu uczuć
nie zadziałał, gdy poczuła palące łzy pod powiekami. To miało znaczyć tyle co
nic, a wydawało jej się, że znaczyło więcej niż powinno. Nie miała do niego
żadnego prawa, żadnych zobowiązań. Niczego jej nie obiecywał, nie miała prawa
niczego oczekiwać. Więc dlaczego to tak bardzo bolało?
-
Nie zostaniesz? – zapytała cicho, zdziwiona słabością swojego głosu. Zatrzymał
się w progu, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
-
To chyba nie jest najlepszy pomysł? – zapytał tylko.
Jej
oczy… Widział już ten wzrok. W jego gabinecie, kiedy postanowił odejść z
kancelarii. Mieszanina strachu, żalu i tego doskwierającego niezrozumienia.
Przybliżył się do niej i ujął jej brodę, chcąc ją pocałować, załagodzić
wypowiedziane za szybko słowa, ale odsunęła się od niego. Wyprostował się
powoli.
-
Poza tym nigdy nie chciałaś, żebym został. – nie umiał ukryć w głosie
oskarżycielskiego tonu, może nieświadomie zarzucając jej, że nigdy nawet nie
próbowała go zatrzymać.
Spuściła
wzrok, nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała, żeby on sam zobaczył, że
walczy z napływającymi łzami. Znowu
przegrała. Z nim, czy z samą sobą, nieważne… Wiedziała, że to koniec. Tym razem
nieodwołalny. Koniec czegoś, co nawet nie miało swojego początku. To nie było
zwykłe rozstanie, oni się przecież wcale nie rozstali. Nie można się rozstać,
gdy tak naprawdę nie było się razem. Oni się tylko rozpadli.
-
Może faktycznie tak będzie lepiej. – powiedziała, cały wysiłek wkładając w to,
by jej głos brzmiał pewnie. – Chcę zostać sama.
Ze
wzrokiem wciąż ukrytym w drżących dłoniach, mogła jedynie słuchać, jak kieruje
ciężkie kroki w stronę wyjścia. Szczęknięcie zamka. Głuchy trzask zamykanych
drzwi. Przerażająco dotkliwa cisza.
Może
jeszcze będzie szczęśliwa.
Może
najgorsze miało dopiero nadejść.
A.
Jezu <333 to jest ŚWIETNE !!! Genialnie to opisałaś po prostu brak słów. Fajny pomysł na przedstawienie tego i dość realny. Życzę weny i czekam na tw kolejne opa :D
OdpowiedzUsuńOpowiadanie świetne i bardzo miło się czyta czekam na kolejne opowiadania
OdpowiedzUsuń