środa, 10 czerwca 2015

"Może..." cz.2

Hej, to moja najdłuższa przerwa w pisaniu, ale mam nadzieję, że ktoś mnie tu jeszcze pamięta ;) Opowiadanie dotyczy teorii spiskowych, według których między Agatą i Markiem coś się wydarzyło między 5 a 6 serią, próbowałam sobie to jakoś wyobrazić i oto, co z tego wyszło ;) W zasadzie, jako że akcja dzieje się właśnie po 5 serii, można to potraktować jako drugą część mojego ostatniego opowiadania, czyli ‘Może…’. Raczej nie przewiduję kolejnych części. Miłego czytania, A.

…all alone, not so strong without these open arms…

Klucze. Drzwi. Automatycznie, byle nie myśleć o niczym. Buty. Torba. Płaszcz.
Może marzyła o czymś, co nigdy nie mogło się spełnić. Może szukała czegoś, co nigdy nie było prawdą. Nie… Bo jeśli to, co jest… Co było między nimi, nie było prawdziwe, to co do cholery jest prawdziwe na tym świecie?
Widziała go nie dalej niż godzinę temu, a tak bardzo za nim tęskniła. Chciała znów go zobaczyć,  porozmawiać z nim. Tylko co niby miałaby mu powiedzieć?
Nie wiedziała nawet, czy on chciałby cokolwiek od niej usłyszeć.
***

Kilka tygodni później
To zdecydowanie nie był jej dzień. Przegrana sprawa, opryskliwy klient, na dodatek od rana nie miała czasu nawet na jeden porządny posiłek. Szła sądowym korytarzem, marząc o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Nagle usłyszała za sobą znajomy głos.
- Cześć.
Powiedział to tak naturalnie, w ten znajomy sposób, rozlewający po ciele przyjemne ciepło. Odwróciła się.
- Cześć… – odpowiedziała powoli. Wpatrywał się w nią tym swoim nieodgadnionym wzrokiem, lekko unosząc kąciki ust.
- Wsadziłaś dzisiaj jakiegoś zbira za kratki? – zagadnął.
- Wręcz przeciwnie. – powiedziała, nagle przypominając sobie, że śpieszyła się do domu, a ucisk w brzuchu nagląco domagał się obiadu. Miała dość wszystkiego, a na dodatek jeszcze on, czego od niej chciał… – Słuchaj, masz jakąś sprawę czy mogę iść? Śpieszę się. – dodała, siląc się na spokój.
- Nie, idź, idź. – odpowiedział, nieco zaskoczony. Chwilę obserwował, jak zmierza w kierunku wyjścia. Wiedział, że coś było nie tak.
***

Jej życie było dziełem zbiegu okoliczności i przypadku. Inaczej już nie umiała myśleć. Może gdyby nie miała tej sprawy z urzędu, mecenas Kubicka by nie zachorowała, może gdyby Hubert czy Biłgorajski nigdy nie istnieli, może nie siedziałaby tutaj tak… Tak doskwierająco sama. A może gdyby wiedziała to, co teraz wie, wszystko byłoby inaczej. Albo poróżniłoby ich jeszcze coś innego, bo może wcale się nie zmienili. Może potrafili się tylko ranić.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Z ociąganiem wstała z kanapy i poszła otworzyć. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać, ale na pewno nie tego. Deja vu. Znajome, nieznośne uczucie. Krótka myśl, która znika tak szybko, jak się pojawia.
- Chińczyk. – powiedział, z trudem powstrzymując się od uśmiechu.
Wpatrywała się w niego, zastanawiając się, czy to się dzieje naprawdę, czy może to tylko jej wyobraźnia. Albo może po prostu jej się to śni. Był ostatnią osobą, jaką zamierzała zastać przed drzwiami jej mieszkania.
- Dzisiaj w sądzie tak na mnie naskoczyłaś, że albo przegrałaś właśnie sprawę albo byłaś piekielnie głodna. Albo, o zgrozo, jedno i drugie. – uniosła tylko brwi. – No co, jeszcze pamiętam twój rozkład dnia. – wzruszył ramionami. – Niewiele tam było czasu na jedzenie. Trzymaj. – uśmiechnął się, wyciągając rękę z reklamówką i zbierając się do wyjścia.
- Wejdź. – te słowa wyszły z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć o jakichkolwiek konsekwencjach, ale było już za późno. Jej tęsknota przemówiła za nią.
Patrzył na nią niepewnie, ale odsunęła się robiąc mu miejsce, nie pozostawiając wątpliwości. Minął ją, wchodząc do środka. Zamknęła powoli drzwi, nadal nie wiedząc do końca, co się właśnie wydarzyło. Przez ostatnie tygodnie bezskutecznie próbowała o nim zapomnieć, a wpuszczanie go do własnego mieszkania na pewno nie mogło jej w tym pomóc. Oboje byli dorośli, oboje wiedzieli, co za chwilę się wydarzy. Przestała się oszukiwać. Może był jak uzależnienie, z którego nie potrafiła się wyleczyć. Może w pewien nieokreślony sposób mógł okazać się jej lekarstwem. Może jeszcze jedna dawka jego dotyku sprawi, że nauczy się o nim nie myśleć. Może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś nauczy się iść przez życie bez niego. Jeszcze tylko jeden jego pocałunek i uda jej się zapomnieć. Właściwie jej samej wydawało się to pozbawione sensu, ale w tym momencie najmniej ją to obchodziło. Liczył się tylko on. Nie zauważyła, że wrócił do korytarza. Że stoi tuż za nią.
Jego stanowcze dłonie na jej biodrach. Ciepły oddech na szyi.
Potem wszystko potoczyło się za szybko, gdy zwróciła się twarzą do niego i niemal natychmiast poczuła jego miękkie wargi na swoich. Mógł z nią zrobić, co tylko chciał, nie próbowałaby się nawet bronić. Od ich rozstania minęło zaledwie kilka tygodni, a ona nadal pamiętała smak jego ust. Pamiętała każdy dotyk, kiedy podczas bezsennych nocy niecierpliwymi palcami kreślił na jej skórze niewidoczne ślady. Wiedziała, że już przepadła. Że jest całkowicie bezbronna. Że nigdy  nie będzie potrafiła się z niego wyleczyć. Jego dłonie przesuwały się wyżej, zahaczając o koszulkę, coraz bardziej odsłaniając jej ciało. Oderwała się od jego warg, może zbyt gwałtownie. Natychmiast napotkała jego wzrok. W jego oczach mogła zobaczyć wszystko, może prócz tego, co tak naprawdę chciała w nich widzieć. Mogła tylko modlić się, żeby jej źrenice nie zdradzały jej prawdziwych uczuć, ale wiedziała, że to złudne błagania. Żadnych uczuć, miała tylko nasycić się jego niezobowiązującym dotykiem, a potem nauczyć się żyć z jego nieobecnością, taki jest plan. Punkt pierwszy: nauczyć się żyć bez niego. Ale nie dziś i nawet nie jutro, a już zwłaszcza nie teraz, kiedy czuje jego skórę tak blisko siebie… Ale kiedyś, kiedyś się nauczy... W jego tęczówkach odbijało się pożądanie, tęsknota, może lekkie zdezorientowanie wywołane nagle przerwanym pocałunkiem. Nadal tkwiła w jego ramionach, jego obezwładniające ciepło odbierało jej zdolność myślenia. Nie chciała i nie potrafiła teraz przewidzieć konsekwencji, pragnęła jedynie więcej, więcej tych ciepłych warg, więcej tych niecierpliwych dłoni. Cofnęła się o krok. Posłusznie podniosła obie ręce, jasno dając mu do zrozumienia, czego oczekuje. Uniósł jej koszulkę, lekko wyswobadzając ją z cienkiego materiału. Wrócił do jej porzuconych ust, zachłannie odbierając jej resztki oddechu i zdrowego rozsądku.
***

Obudziła się. Za oknami widniała ciemność. Zdezorientowana, rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając przyczyny nagle przerwanego snu. Zobaczyła, jak podnosi z ziemi porzuconą marynarkę i przewiesza ją sobie przez ramię. W pełni ubrany, zbierający się do wyjścia. Uciekający, wymykający się jak jakiś najgorszy zbrodniarz. Znowu ją zostawiał, bez pożegnania, bez żadnego słowa. Kierował się w stronę korytarza. Nie mógł wiedzieć, że ona już nie śpi i bacznie go obserwuje. Uświadomiła sobie z pełną mocą, że jej plan o nieangażowaniu uczuć nie zadziałał, gdy poczuła palące łzy pod powiekami. To miało znaczyć tyle co nic, a wydawało jej się, że znaczyło więcej niż powinno. Nie miała do niego żadnego prawa, żadnych zobowiązań. Niczego jej nie obiecywał, nie miała prawa niczego oczekiwać. Więc dlaczego to tak bardzo bolało?
- Nie zostaniesz? – zapytała cicho, zdziwiona słabością swojego głosu. Zatrzymał się w progu, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł? – zapytał tylko.
Jej oczy… Widział już ten wzrok. W jego gabinecie, kiedy postanowił odejść z kancelarii. Mieszanina strachu, żalu i tego doskwierającego niezrozumienia. Przybliżył się do niej i ujął jej brodę, chcąc ją pocałować, załagodzić wypowiedziane za szybko słowa, ale odsunęła się od niego. Wyprostował się powoli.
- Poza tym nigdy nie chciałaś, żebym został. – nie umiał ukryć w głosie oskarżycielskiego tonu, może nieświadomie zarzucając jej, że nigdy nawet nie próbowała go zatrzymać.
Spuściła wzrok, nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała, żeby on sam zobaczył, że walczy z napływającymi łzami.  Znowu przegrała. Z nim, czy z samą sobą, nieważne… Wiedziała, że to koniec. Tym razem nieodwołalny. Koniec czegoś, co nawet nie miało swojego początku. To nie było zwykłe rozstanie, oni się przecież wcale nie rozstali. Nie można się rozstać, gdy tak naprawdę nie było się razem. Oni się tylko rozpadli.
- Może faktycznie tak będzie lepiej. – powiedziała, cały wysiłek wkładając w to, by jej głos brzmiał pewnie. – Chcę zostać sama.
Ze wzrokiem wciąż ukrytym w drżących dłoniach, mogła jedynie słuchać, jak kieruje ciężkie kroki w stronę wyjścia. Szczęknięcie zamka. Głuchy trzask zamykanych drzwi. Przerażająco dotkliwa cisza.

Może jeszcze będzie szczęśliwa.
Może najgorsze miało dopiero nadejść.
I może to nie było najgorsze, co ją do tej pory spotkało, ale jeszcze nigdy tak nie płakała.


A.

2 komentarze:

  1. Jezu <333 to jest ŚWIETNE !!! Genialnie to opisałaś po prostu brak słów. Fajny pomysł na przedstawienie tego i dość realny. Życzę weny i czekam na tw kolejne opa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie świetne i bardzo miło się czyta czekam na kolejne opowiadania

    OdpowiedzUsuń