Ty nie zapominasz o nas, ale za to ja nie zauważam wiadomości na poczcie. Tak to jest jak Pinky odczyta i mnie nie poinformuje, a ja wchodzę, patrzę - odczytane, więc dodane. I wychodzę. A potem spostrzegam opowiadanie na streemo i dochodzi do mnie, że tego nie dodawałam. Przepraszam, bardzo przepraszam.
D.
Nie zapominam o Margatowych Opowieściach ;)
Pozdrowienia
TwoOfUs
Jakiś
dziwny szmer drgnął jej powiekami. Rozchyliła czarną kotarę
sypkich rzęs niechętnie opuszczając ciepłe błogością snu
zagłębienie w poduszce. Spostrzegając samotność i chłód
sąsiedniego miejsca zaniepokojona uniosła się na barku. Z
przedpokoju dochodził delikatny, jakby celowo tłumiony szum i
jedyne zdradliwe światło. Odrzuciła kołdrę i ukrywając nagie
ramiona w rękawach swetra niepewnie skierowała się ku
zdradzieckiej jasności.
Kompletnie
dopasowany, adwokacki mundurek, zapięty ostatni guzik pod szyją i
drżące poprzedniego wieczoru mankiety sięgające po rzuconą na
podłogę marynarkę. Buty... nawet buty z konsekwentnie zawiązanymi
sznurówkami i na koniec wszystko mówiące spłoszone spojrzenie.
Jak by został przyłapany na jakiejś paskudnej zbrodni.
Ale
jaka to zbrodnia... chciałam, sama tego chciałam. Niczego nie
obiecywał, nie był inny niż kiedyś. Tak samo czuły, ostrożny a
przy tym namiętny i niemal... kochający... Tak samo jak kiedyś
wyjdzie przed świtem. Bez żalu pozwoli samotnie zderzyć się z
pustka poranka.
Otuliła
się szczelniej cienką dzianiną kryjąc twarz w opadających
włosach. Byle ukryć żal, nie zdradzić się, nie pokazywać bólu
w naznaczonym wczorajszym pocałunkiem delikatnym miejscu pod lewa
piersią, schować klejące się rzęsy i drżące usta. Byle nie
widział.
-
Głodna?
Co
to za pytanie? Głodna... Głodna obecności, głodna ciepła, które
zabierasz. Przemknęło przez jej udręczony umysł gdy padło to
idiotyczne pytanie.
-
Chyba jeszcze trochę za wcześnie. - Rzuciła cicho,
zaciskając ramiona wokół talii. - O tej porze raczej żadna
knajpa nie poczęstuje cię kawą.
-
A masz ochotę gdzieś wychodzić? - Odpowiedział zbliżając
się na krok i zanurzając pewną dłoń we włosach delikatnie
pogładził zacieniony policzek. - Myślałem raczej o ciepłych
bułkach i kawie tutaj... na miejscu. - Dokończył z niepewnym
uśmiechem i odnajdując drżące usta wtulone w zasłonę włosów
docisnął je do swoich zdecydowanych warg. - Wracaj do łóżka.
- Powiedział pocierając zaróżowiony snem policzek.
-
Może nie...- Wyszeptała dociskając czoło do jego mostka i
wsuwając dłonie w ciepłe poły marynarki.
-
Co nie? Nie jesteś głodna? Czy... - Nie
potrafił skończyć pełen obawy lecz z zadziwiająca łatwością
wciągnął ją we wnętrze ramion.
-
Może nie idź... - Wymruczała moszcząc się w nich jak
puszyste zwierzątko.
-
Agata...- Uśmiechnął się. - Wracaj do łóżka, zaraz
będę.
*
Gdy
zamknęły się za nim drzwi nie było mowy by wróciła do samotnego
łóżka. Poprawiając sweter rozejrzała się po pokoju skupiając
wzrok na leżącym na blacie stołu telefonie. Rozświetliła na
chwilę ekran spoglądając na wyświetloną godzinę. Było kilka
minut po szóstej.
Uniosła
żaluzje wpuszczając poranne światło do pomieszczenia, zebrała
rozrzuconą pościel, porzucone na podłodze elementy garderoby i
doprowadzając wnętrze do jako takiego wyglądu, zniknęła na
resztę oczekiwania w łazience.
Gdy
usłyszała szczęk zamka w drzwiach nadal stała w przyjemnie i
ciepło pachnących oparach wody. Odsączając ręcznikiem mokre
końcówki włosów, zawinięta w szary sweter uchyliła drzwi
łazienki by sprawdzić czy wyczekiwany dźwięk, a wraz z nim osoba,
rzeczywiście dotarł do jej uszu. Uderzył ją słodki, przenikający
całe pomieszczenie zapach świeżego pieczywa, który w chwilę
potem jak wypełnił jej nozdrza, zmusił do natychmiastowego powrotu
do łazienki.
Unosząc
bladą twarz znad toalety pomyślała: To niemożliwe... Od kilku
tygodni jestem zmęczona, senna, bez apetytu, ale przecież nie
mogę... Z przerażeniem spojrzała w swoje lustrzane odbicie.
Przecież to niemożliwe... Ale w ostatnim tygodniu nawet kawa
przyprawiała ją o skręt żołądka a dzisiaj to dziwne zdarzenie.
Kolejny raz dokładnie wyszczotkowała zęby i wychodząc w słodko
mdlącą atmosferę pokoju, natychmiast podążyła ku oknu uchylając
je i wypuszczając gęste od woni powietrze. Uspokojona i z dużo
lepszym samopoczuciem usiadła na kuchennym krzesełku obserwując
jak Dębski wbija nóż w kolejną puszystą bułkę.
-
Dla mnie nie rób! - Wyrzuciła z siebie z przerażeniem
stwierdzając, że nawet widok parującej kajzerki powoduje kolejny
nieprzyjemny skręt żołądka. Czując na sobie zaskoczony wzrok
sięgnęła po stojącą najbliżej miseczkę truskawek i wkładając
jedną do ust powiedziała niewyraźnie:
-
Mi wystarczy to. - Uśmiechnęła się przegryzając soczysty
owoc i sięgając po kolejny. - Smakują niesamowicie.-
Wymruczała.
Rzeczywiście
smakowały niesamowicie słodko jak nigdy w życiu. Sięgnęła więc
po następną i kolejną wywołując tym wybuch wesołości u
mężczyzny.
-
I wiesz co? Dla odmiany mam ochotę na herbatę. - Puściła
mu oczko z szerokim uśmiechem na twarzy i porywając do ust jeszcze
jedną truskawkę poderwała się z krzesełka.
Przez
niedomknięte drzwi widział fragment jej sylwetki z której na
podłogę opadł szlafrok, a po chwili okryła ją cienka bluzka.
Agata przez chwilę, w bezpiecznej samotności przyglądała się
swojemu odbiciu w lustrze odnotowując w pamięci wydarzenia sprzed
kilku miesięcy, złe samopoczucie ostatnich tygodni i sytuację
sprzed chwili. Niemal dwa miesiące... to
niemożliwe, żebym była aż tak zapracowana, że nie zauważyłam
czegoś takiego...
*
Pod
budynek kancelarii podjechali wspólna taksówką, zamyślona całą
drogę Agata przesiadła się w milczeniu do swojego citroena i choć
pora była jeszcze wczesna od razu pojechała w kierunku sądu.
Mający tego dnia jedynie długą listę spotkań z klientami,
zdezorientowany jej niezrozumiałym zachowaniem Dębski, zaszył się
w kancelarii starając się nie analizować. Jak zawsze nie
doprowadziło by to do niczego dobrego. Czasami Agaty nie dało się
zrozumieć a jej jedne gesty zaprzeczały drugim, więc postanowił,
że najlepszym rozwiązaniem będzie pozostawienie jej odrobiny
przestrzeni, czasu na świadomą i przemyślana decyzję na którą
miał nadzieję.
*
Tego
dnia nie wróciła już do kancelarii. Nie chciała się z nim
spotkać, nie wiedziała co miałaby powiedzieć gdyby chciał wrócić
razem z nią a kolejnego ranka zostać świadkiem zmiany, która
właśnie urealniona w postaci czarno-białego świstka wypełnionego
rysunkiem niewyraźnych linii, jak na razie przerażała ją swoim
niespodziewanym zaistnieniem.
Nie
była na nią gotowa i ogromnie niepokojące rodziło się w niej
pytanie, czy on byłby na to gotowy. Jeszcze kilka dni wcześniej
nie łączyła ich nawet wspólna przestrzeń gabinetów a dziś
niesłyszalnie bijące w niej drugie serce związywało ich tak
oczywiście i niezaprzeczalnie.
Wilgotną
dłonią tłamsiła kartkę, która potwierdzała jej poranne
przypuszczenia.
*
Późnym
popołudniem zamiast wyczekiwanej Agaty, zdezorientowany mecenas
Dębski zastał w progu kancelarii świeżo mianowaną prokurator
Okońską. Po nagłej i niespodziewanej wyprowadzce nadal w różnych
kątach kancelarii poupychane były jej kodeksy i inne drobiazgi,
pozostawione w oczekiwaniu na odpowiedni moment i czas.
Jak
zwykle zabiegana, wpadła w pośpiechu natykając się w drzwiach na
Dębskiego.
-
O! Pani prokurator – Z uśmiechem zaakcentował tytuł. -
Dziwne. Ty się wyprowadzasz, ja się wprowadzam. - Stwierdził
przepuszczając ją w progu i chwilowo rezygnując z zamiaru wyjścia
zamknął za nią drzwi. - Pomogę ci. - Rzucił pospiesznie
sięgając po pakunki, które niosła.
-
Dziękuję. - Uśmiechnęła się z ulgą oddając w jego ręce
kilka jeszcze pustych kartonów. - Pomożesz mi to potem znieść
na dół? - Zapytała wspierając się o kanapę wyraźnie
zmęczona długim dniem czy też zupełnie lekkimi jeszcze kartonami.
-
Oczywiście. - Potwierdził przyglądając się jej znużeniu
i skrupulatnie, choć nieskutecznie ukrytym cieniom pod oczami...
Zupełnie jak Agata. Pomyślał.
-
Dużo pracy? - Zapytał bacznie i z lekkim zdziwieniem
studiując jej lekko zmienioną sylwetkę.
-
Dużo. Nowe obowiązki. - Odpowiedziała krótko i wyraźnie
skrępowana jego badawczym wzrokiem poprawiła płaszcz nagle
podrywając się z kanapy. Nie zwracając uwagi na jego zdziwienie
pewnie skierowała się do gabinetu, który jeszcze do niedawna
zajmowała. Podążył za nią i obserwując jak zdezorientowana
rozgląda się po pomieszczeniu pośpieszył z wyjaśnieniem.
-
Spakowałem już część. - Powiedział znikając na moment
gdzieś za kanapą i dźwigając stamtąd dwa sporych rozmiarów
pudełka. Ustawił je na moment na skraju biurka i pozwolił by
dorzuciła do wnętrza kilka drobiazgów. Wciąż niepewny tego co
jak mu się wydawało zaobserwował z uwagą śledził jej sztywne i
nerwowe ruchy. W końcu najwyraźniej orientując się, że jest
obserwowana przystanęła nagle zawieszając dłoń nad kartonem i
rezygnując z umieszczenia w nim kolejnego przedmiotu spojrzała
wprost na niego.
-
Piąty miesiąc, ale na razie nie dziel się z nikim tą
informacją. - Rzuciła wyjaśniająco i nie czekając na reakcję
powróciła do zarzuconej czynności.
-
Piąty? - Zapytał po chwili zdezorientowany Dębski.
-
Jestem w ciąży. - Odpowiedziała nadal kręcąc się po
pomieszczeniu, tak jak by to co przed chwilą zdradziła było
najoczywistszą rzeczą w świecie. - Nie martw się, nie ty
jesteś ojcem. - Zażartowała widząc jego wrosłą w ziemie
sylwetkę i poważnie zaskoczone spojrzenie. - Ale przyda mi się
twoja męska pomoc przy przenoszeniu tych pudeł. - Dodała
zamykając wieko kartonu i z dudniącym dźwiękiem stukając w nie
dłonią usiłowała wybudzić mecenasa. - Marek?
Dla
Dębskiego odmienny stan prokurator Okońskiej był niczym
przebiegający jednorożec. Niemożliwy, abstrakcyjny, w najmniejszym
stopniu pasujący do rzeczywistego obrazu twardej pani prokurator.
Wydawało się nierealne by ceniąca karierę ponad wszystko Maria
Okońska, zdecydowała się na poświęcenie jakiejkolwiek jej
części. Tymczasem... jednorożec stał tuż przed nim wpatrując
się w niego jak gdyby nigdy nic.
-
W prokuraturze wiedzą? - Zapytał zupełnie nie wiedząc jak
zareagować.
-
Poinformowałam kogo trzeba. - Stwierdziła profesjonalnie. -
Ale proszę cię żebyś na razie nikomu więcej nie mówił.
Wolałabym żeby niepotrzebnie nie dyskutowano na mój temat.
Rozumiesz? -
Potwierdzająco
skinął głową.
-
No tak, powinnaś się teraz oszczędzać. - Powiedział bez
sensu natychmiast zauważając irracjonalność frazesu. Roześmiała
się.
-
Oszczędzać! - Zakrzyknęła ironicznie. - Mam tyle
roboty, że nie ma mowy o oszczędzaniu. Ktoś musi to wszystko
uporządkować. - Dokończyła znacząco poklepując karton.
Dębski
natychmiast orientując się w sytuacji poderwał go z miejsca i
ruszył ku wyjściu.
-
Ale masz rację, jestem teraz nieustannie zmęczona.
- Powiedziała nieśpiesznie podążając zanim. - Na szczęście
na dziś to już koniec, mam nadzieję.
*
Z
delikatnym stukotem porcelany, na blacie biurka ustawił parującą
filiżankę.
-
Jadłaś coś dzisiaj? - Zapytał z wyraźną troską
przyglądając się ciemno zaznaczonym podkówkom pod oczami Agaty,
które leniwie ślizgając się po powierzchni ekranu podążały za
rządkami wystukiwanych liter.
-
Coś jadłam. - Odpowiedziała zabawnie akcentując pierwsze
słowo lekko zaskoczona niespodziewanym zainteresowaniem. W
perspektywie nadal skrywanej przed nim informacji pytanie nieco
niepokoiło swoją celowością. - Ale jestem cholernie
zmęczona. - Dodała zmieniając temat i z trzaskiem zamykając
notebooka oparła na nim łokcie, zawieszając głowę na splecionych
dłoniach. - Mam dość na dzisiaj. - Westchnęła. - Już
mi się nie chce.
-
Ostatnio w ogóle niespecjalnie masz na cokolwiek ochotę. -
Trafnie zauważył Dębski siadając naprzeciw niej i przenikliwie
świdrującym wzrokiem wywołując lekkie skrepowanie.
-
A to jakieś przesłuchanie? - Rzuciła zadziornie i dla
zaprzeczenia trafnych spostrzeżeń sięgnęła po towarzyszące
herbacie ciastko.
-
Czemu zaraz przesłuchanie. - Obruszył się mecenas. -
Pomyślałem, że może skoro nie masz ochoty na śniadanie ani
tym bardziej na kawę w sądzie, to może chociaż skusisz się na
kolację?
-
Zastanowię się. - Odpowiedziała po dłuższej pauzie,
popijając kęs ciepłą herbatą i mierząc go badawczym
spojrzeniem.
-
Byle nie za długo. - Uśmiechnął się mecenas Dębski mimo
wszystko nie zniechęcony niemal zwyczajnym już brakiem entuzjazmu i
wstając z miejsca skierował się do gabinetu. - Do 19 nie
zostało już zbyt wiele czasu. - Rzucił przystając w progu i
spoglądając na zegarek. - A ja nie jadłem dziś obiadu. -
Ostrzegł zabawnie puszczając oko i zniknął za niedomkniętymi
drzwiami.
Pójść
czy kolejny raz wyłgać się zmęczeniem, apelacją czy
niespodziewanym klientem, zastanawiała się obserwując
jego powolne i pewne kroki gdy raz za razem smukła sylwetka
przesuwała się w prześwicie skrzydeł. Kiedyś będzie trzeba to z
siebie wydusić a najlepiej nim stanie się zbyt oczywiste swoją
fizyczną postacią. Pomyślała bezwiednie ukrywając brzuch pod
ciasno splecionymi ramionami. Puki co zupełnie niezmieniony i
niczego nie zdradzający.
Mecenas
ponownie mignął w prostokącie drzwi i jakby w pełni świadomy, że
od kilku długich chwil jest obserwowany postukał palcem w tarczę
zegarka przystając na moment i przyglądając się Agacie z równym
skupieniem, z jakim ona studiowała jego postać.
Wydawał
się zadowolony ze swojego powrotu, swobodny w udomowionej i znajomej
przestrzeni, pewny obecności tutaj w gabinecie obok. W jego sylwetce
nie było ani śladu zawahania, żadnej obawy. Pewny siebie patrzył
wprost w jej oczy opierając w tej chwili ramie o framugę
przeszklonych drzwi. Zupełnie jak kiedyś. Pomyślała Agata.
Granatowa marynarka uchylała fragment bieli koszuli i ostentacyjnie
spiętych pod nią mięśni. To co zamierzała mu powiedzieć na
pewno nie było tym o czym marzył dzisiejszego wieczoru, ale była
pewna, że nie zachowa się jak nastoletni szczeniak. Niezależnie od
tego co naprawdę pomyśli, postąpi jak należy. I to było by to
czego oczekiwała by każda kobieta, ale nie ona. Nie było
wątpliwości, że jeżeli będzie trzeba samotnie podejmie i to
wyzwanie ale gdzieś w głębi żyła myśl do której trudno było
się przyznać i pragnienie by tym razem nie musiała. Żeby ten
jeden raz mieć przy sobie kogoś, nie z obowiązku, nie z
racjonalności zachowania w zaistniałej sytuacji, nie z przykazu
wychowania.
Nie
planowała tego, najmniejszą myślą nie wybiegała w tak
irracjonalnie odległą przyszłość. Dzieci były zawsze odległym
punktem na liście celów, z każdym kolejnym rokiem przesuwanym
coraz niżej w dół tabeli, ale teraz... Na niektóre rzeczy nie
istnieje dobry czas, nie ma odpowiedniego momentu a może nawet każdy
taki moment wydaje się zawsze nieodpowiedni. Może los zadecydował
za nią, być może to ostatnia szansa...
On
zapewne też nie wyczekiwał niecierpliwie swojego niespodziewanego
ojcostwa, więc od kilku dni odkładała godzinę w której ogłosi
mu nowinę i każdego z tych dni trochę podświadomie rejestrowała
każdy jego ruch, gest, słowo irracjonalnie usiłując ocenić, dać
czas by dojrzał, jak by miał jakąkolwiek moc dojrzeć do czegoś,
czego zaistnienia nie miał świadomości.
-
Chodźmy. - Mruknęła przerywając milcząca grę spojrzeń.
Uniósł nieznacznie kąciki ust i znikając na chwile w swojej
przestrzeni wrócił uzbrojony w nieodłączną aktówkę.
-
No to chodź. - Powiedział zawieszając torbę na ramieniu i
przystając w oczekiwaniu, w drzwiach gabinetu Agaty. - Coś
orientalnego? - Zasugerował obserwując jak chaotycznie zbiera
z biurka potrzebne drobiazgi.
-
Może tym razem coś włoskiego. - Zadecydowała bezładnie
wrzucając rzeczy do torebki.
*
W
restauracyjnym ogródku siedziała garstka gości sącząc
kurtuazyjne drinki. Pomarańczowe, lipcowe słońce ślizgało się
po ich ramionach. Przelewając się w łyżeczkach i wypełniając
czasze parasoli sunęło po powierzchni obrusów późnym wieczornym
światłem.
-
Stek i jakieś dobre piwo. - Rzucił do atrakcyjnej
kelnerki w lekko przykrótkiej spódnicy mecenas Dębski nawet na
moment nie spoglądając w kartę. - Dla pani herbata. Słaba.
- Dorzucił unosząc wymownie kąciki ust.
-
I sałatka z kozim serem. - Dopowiedziała Agata znad
studiowanego menu. - Cooo? - Zapytała zdezorientowana
zamykając kartę i spostrzegając jego oczywiste rozbawienie
odruchowo skontrolowała stan odzienia, nie odnajdując nic
niezwykłego.
-
Szykujesz się do maratonu? - Zapytał nie mogąc ukryć
wesołości, podsycanej jej zabawnym zachowaniem.
-
Jakiego maratonu. - Podirytowana nie rozumiała głupiego
żartu i tej nieokreślonej radości na jego twarzy. Nerwowo wierciła
się na krześle szukając powodu rozbawienia strącając najpierw
torebkę zawieszoną na poręczy krzesła a potem z głośnym
brzękiem widelec z krawędzi stołu.
-
Herbata i zielsko z serem. - Zlitował się wyjaśnieniem
mecenas. - Do tego kozim. - Dodał prześmiewczo.
Wzruszyła
ramionami nie ulegając zaczepce. Nie mogła przecież przyznać, że
mięso w jakiejkolwiek postaci od jakiegoś czasu wywoływało w niej
niezrozumiałe obrzydzenie.
-
Może ty w ciąży jesteś. - Rzucił od niechcenia. - Takie
nagłe zachcianki. - Śmiał się dalej jednocześnie dziękując
kelnerce, która właśnie ustawiła na stole szklankę piwa i
filiżankę z herbatą, migając przy tym mocno opalonymi, szczupłymi
udami.
Zaskoczona
Agata parsknęła upitym właśnie gorącym łykiem napoju.
-
Żarty się mecenasa trzymają. - Syknęła ocierając usta
serwetką i z uwagą studiując każdy fragment jego twarzy po
odprowadzające kelnerkę spojrzenie. Nie, z całą pewnością
niczego się nie domyślał. Z zapałem zabrał się do idealnie
przygotowanego steku rozsmarowując po białej powierzchni talerza
krwiste pręgi wyciekającego z włókien soku. Odwróciła wzrok z
obrzydzeniem przyciskając mocniej serwetkę do warg.
-
Przepraszam Cię na chwilę. - Rzuciła pośpiesznie wstając
z krzesełka i kierując się do wnętrza restauracji. Potrzebowała
zimnej wody i kilku głębszych oddechów. Zanurzając dłonie w
chłodnej strudze opływającej palce i nadgarstki, natychmiast
poczuła się lepiej. Wilgotnym ręcznikiem przetarła kark i
spoglądając w swoje zupełnie normalne odbicie w lustrze,
przeczesała dłonią włosy.
Zdezorientowany
Dębski wypatrywał pojawienia się w głębi wnętrza oczekiwanej
sylwetki.
-
Wszystko w porządku? - Zapytał gdy dotarła do stolika.
-
Tak. - Odpowiedziała pewnie. - A czemu miało by być nie
w porządku? - Uśmiechnęła się i zajmując na nowo swoje
miejsce, nerwowym gestem założyła kosmyk włosów za ucho. Mecenas
przyglądał jej się z krępującym zainteresowaniem. W jego
myślach, podążając dziwnymi ścieżkami porządkowały się
fakty. Przechylając kolejny łyk musującego napoju nie mógł
wypchnąć ze świadomości wieczornej rozmowy z poprzedniego dnia i
zaskakująco podobnie do Agaty, zmienionej twarzy i gestów
Okońskiej. Dokończył ostatni kęs ze swojego talerza i z chłodnym
kuflem w dłoni rozparł się na krzesełku. Każdy powolny ruch
widelca Agaty odnotowywał ze szczególną uwagą wieńcząc go
powolnym słodkim łykiem.
-
Na pewno nie chcesz się ze mną podzielić żadną informacją?
-Zapytał pozornie nieznacząco, na co na chwilę wstrzymała
ruch sztućców i spojrzała wprost na niego zabawnie przechylając
głowę.
Przez
chwilę zastanawiała się nad czymś po czym odsuwając talerz na
środek stolika sięgnęła po torebkę z której wyciągnęła
czerwoną teczkę. Rozsupłała zapięcie po czym przerzucając kilka
kartek wręczyła mu świstek papieru pokryty czarnym drukiem.
-
Bankrutujemy. Bez Waliszewskiego i twoich starych klientów raczej
nie pociągniemy za długo.
Mecenas
ściągnął brwi spoglądając na podany dokument i kilkakrotnie
jeszcze obdarzając ją badawczym spojrzeniem zagłębił się w
ciągi cyferek. Nie spodziewał się takiej informacji a może
bardziej zrodziła się w nim nadzieja na zupełnie inną, ale
wieczór był długi a pomarańczowo zachodzące słońce zwiastowało
ciepłą noc.
*
-
Agata u siebie? - Wykrzyknął mecenas Dębski niemal
przelatując przez próg kancelarii. Był w doskonałym humorze a
powód tego niezwykłego nastroju dumnie dzierżył w dłoni.
-
Już wyszła. - Rzuciła Dorota zatrzymując się w połowie
drogi do swojego gabinetu. Nadmiernie entuzjastyczne wejście
przyjaciela wzbudziło w niej zainteresowanie na tyle, że nie
czekając na wyjaśnienia wyrwała z jego dłoni teczkę, którą
dumnie wymachiwał. Dobierając się do niej z wielkim
zaciekawieniem, dodała wyjaśniająco. - Miała jakąś wizytę...
u lekarza... czy coś takiego. - Mruknęła zagłębiając się w
treść dokumentu. - Raczej dzisiaj już nie wróci.
Po
twarzy Dębskiego przebiegło najpierw wyraźne rozczarowanie
skutecznie gasząc promieniujący entuzjazm, by w chwilę potem
zastąpić go nagłym zdziwieniem i zastanowieniem nad usłyszanymi
słowami. Nie trwało to jednak długo. Głośne - No gratuluję,
które wyrwało się z ust Doroty na nowo rozpaliło w nim dumę,
z którą przekraczał próg.
-
A no udało się. - Z ostentacyjnym uśmiechem oparł się o
krawędź biurka, swą wyprężoną sylwetką prezentując
zadowolenie z sukcesu jaki osiągnął. - Waliszewski znowu po
naszej stronie. - Ogłosił wszystkim kątom kancelarii to, co
wspólniczka zdążyła właśnie wyczytać. - Ale spójrz na
warunki. - Dodał wyrywając z jej dłoni papiery i w pośpiechu
szukając odpowiedniej strony. - O tutaj! - Zakrzyknął
wręczając jej teczkę i postukiwaniem palca wskazując odpowiedni
fragment. - Agata będzie zadowolona... - Mruknął trochę
sam do siebie.
Dorota
uniosła na niego badawcze spojrzenie nie tyle zaskoczona, co właśnie
zdziwiona zupełnym brakiem zaskoczenia jakie wywołał w niej lekko
dwuznaczny wydźwięk tych słów. Nagle wyraźnie zakłopotany
spuścił wzrok i szybko odnajdując ratunek dla własnego,
nieoczekiwanego zażenowania, ukrył je pod przykrywką
zainteresowania odnalezioną na biurku pocztą. Starając się nie
zwracać uwagi na spojrzenia przyjaciółki rzucane co chwilę znad
dokumentów, z uwagą przeglądał plik kopert.
Dorota
kończąc analizować wskazany fragment umowy, która rzeczywiście
swymi zaskakująco dogodnymi warunkami finansowymi na jakiś czas
ratowała ich od niedawnego powolnego upadku, zamknęła teczkę
strzelając gumka jak korkiem od szampana.
-
Rzeczywiście, pełen sukces! - Powiedziała z lekko
dwuznacznym uśmieszkiem. - Agata na pewno będzie z ciebie dumna.
- Stwierdziła klepiąc go po ramieniu i bez skrupułów śmiejąc
się z jego zakłopotania wróciła do swoich spraw i gabinetu,
pozostawiając mecenasa kiwającego głową z wyrazem lekkiego
politowania dla jej bezpodstawnych żartów.
Jego
nieudolne gesty i tak nie miały znaczenia, ona wiedziała swoje.
*
Kolejnego
poranka mecenas Przybysz zjawiła się w pracy mocno spóźniona i
poddenerwowana. Ten podły nastrój towarzyszył jej zresztą przez
większość długiego dnia, co skutecznie zepsuło mecenasowi radość
z przekazania pozytywnych informacji.
Zadowolenie
i dobry humor, jakie od niego biły skutecznie rozbijały się o mur
jej niewyjaśnionego rozdrażnienia. Zakopana w papierach i
pochłonięta przez migający monitor zupełnie nie zwracała uwagi
na jego zaczepki zaszywając się na cały dzień za zamkniętymi
drzwiami gabinetu i o dziwo pomimo sugerowanego natłoku zadań,
wychodząc z kancelarii dużo wcześniej niż zazwyczaj.
Zaniepokojony
jej zachowaniem, nadal pielęgnując w sobie niezarzucone
podejrzenia, obserwował jej każdy gest i coraz bardziej odmienne
zachowanie, dochodząc powoli do wniosków, które mimo wszystko
potwierdzić mogła tylko osoba, która puki co skutecznie unikała
jego towarzystwa.
Tuż
przed weekendem rodzący się niepokój podsyciła niespodziewana
informacja o urlopie Agaty. Dzwonił by prosić Anielę o
przerzucenie jednego z niecierpliwych klientów do grafiku
wspólniczki, gdy nagle w odpowiedzi otrzymał taką oto informacje.
-
Agata raczej nie da rady. - Poinformowała Aniela wertując
terminarz. - Od poniedziałku ma urlop.
-
Urlop? - Zapytał zaskoczony Dębski. -Agata? - Nie
dowierzał zaskakującej wiadomości.
-
Ja tu widzę wyraźnie, mecenas Przybysz urlop od siódmego. -
Profesjonalnie objaśniła Aniela uśmiechając się pod nosem do
całkowicie zrozumiałej reakcji mecenasa. - To może Dorota?
- Pośpieszyła z propozycją.
-
Nieee... - Zadecydował Dębski z zastanowieniem przeciągając
samogłoskę. - Jakoś sobie poradzę.
Mocno
skonsternowany przebiegiem ostatnich dni i tym nadzwyczaj
nieoczywistym wydarzeniem, kolejny raz zamyślił się sumując
zgromadzone fakty. Przerzucając w dłoni milczący telefon wybierał
i rezygnował z nawiązania połączenia. Na ekranie migotało imię
Agata ale on niezdecydowany wpatrywał się w nie pustym wzrokiem,
skupionym na tym co rodziło się w jego umyśle. Ostatecznie
zarzucając chwilowo pomysł jakiejkolwiek rozmowy, wrzucił telefon
do kieszeni i wsiadł do auta, przy którym tkwił od dłuższego
momentu. Tego o co chciał ją zapytać nie wypadało wygłaszać
przez telefon.
*
Późnym
popołudniem z mocnym postanowieniem spotkania się z Agatą
niezależnie od tego czy odbierze jego kolejny telefon, czy też
znowu spotka go głuchy sygnał, w pospiechu wpadł do kancelarii z
celem zrzucenia kilku teczek i wymiany na niecierpiące zwłoki akta
poniedziałkowego klienta. Tuż za drzwiami uderzył go dziwny
rozgardiasz korytarza zwieńczony martwym milczeniem i przerażonym
wzrokiem Anieli.
-
Coś się stało? - Zapytał zdezorientowany, obejmując
wzrokiem roztrzęsioną postać dziewczyny, szeroko otwarte drzwi
gabinetu naprzeciwko i rozrzucone na podłodze papiery, które
nieporadnie usiłowała pozbierać. - Aniela. - Powtórzył
imię dziewczyny wyrywając ją do odpowiedzi. - Co się stało?
Wyprostowała
się i ściskając w dłoniach kilka kartek bezskutecznie usiłowała
stłumić drżenie rąk.
-
Agatę zabrało pogotowie. - Powiedziała niemal wstrzymując
powietrze i cały czas wlepiając w mecenasa Dębskiego spojrzenie
ogromnych źrenic.
-
Gdzie? - Zapytał rzucając akta i z zaszczepioną tym
przerażonym wzrokiem obawą, zniknął w drzwiach.
*
-
Pani Agata musi teraz leżeć. - Wyjaśnił profesjonalny głos
lekarza. - Bardzo proszę krótko i tylko na chwilę. -
Dokończył wskazując drzwi sali i oddalił się zagadnięty przez
jakaś pielęgniarkę.
Z
niemocą o jaką nie był w stanie siebie podejrzewać, Marek Dębski
ułożył dłoń na klamce. Przez kilka długich sekund zaciskał jej
kanciasty kształt wbijając ostre krawędzie w kości palców, aż
przejęła całe ciepło jego poddenerwowanej dłoni.
Za
tymi drzwiami leżała Agata zapłakana, zgnębiona, przerażona,
może wściekła i pełna żalu... Za tymi drzwiami mógł się
spodziewać wszystkiego a przede wszystkim ogromnego bólu, który
wypełniał też jego wnętrze, przesłaniał całą wściekłość,
rozżalenie, zawód. Pozostawiał jedynie troskę, szczerą troskę o
osobę, z którą przez chwilę łączyło go coś tak znaczacego.
Z
drżeniem spiętego ramienia, uspakajając oddech i starając się
doprowadzić do ładu ściągnięte rysy twarzy i pełen niepokoju
wzrok, poruszył zaciskaną w dłoni klamkę.
Z
twarzy bladej jak pościel, którą była przykryta jej zwinięta w
kłębek sylwetka spojrzały na niego suche i puste oczy. Odrzucił
to spojrzenie w pierwszej chwili spuszczając wzrok i z powolnym
namaszczeniem zamykając drzwi. Cichy szum korytarza pozostał na
zewnątrz. Pokój wypełniał jedynie nerwowy i zbyt głośny jego
własny oddech. Zimne pustym i bezemocjonalnym błękitem oczy,
patrzyły przez niego nie zdradzając co działo się w środku.
Podszedł do łóżka i siadając na krawędzi materaca bezcelowo
zaciskał i rozluźniał pięści na tkaninie marynarki. Na takie
chwile nie było odpowiedniej mowy, nie było recepty na właściwe
gesty i przepisu poprawnego zachowania. Nie wiedział co zrobić i
ona nie wiedziała jak się zachować uciekając w końcu wzrokiem i
kryjąc twarz głęboko w poduszce. Ciemne kosmyki opadły na
policzek przysłaniając ślad jakiejkolwiek emocji. Niepewny
delikatnie pogładził pościel okrywającą jej nogi a widząc jak
kurczy się w ramionach odrzucił wymiętą marynarkę w kąt
materaca i nie analizując więcej, nie myśląc czego oczekuje,
zamknął ją kruchą i bezbronną jak nigdy w ciasnym objęciu.
Sypka grzywka kleiła mu się do ust a dłonią wstrząsał pusty
szloch drżących pleców. Nie płakała ale pełna drgnień i
nierównych oddechów zapadała się w jego ramiona bezsilna i
znużona by w końcu zasnąć ukołysana w nieoczekiwanie troskliwym
cieple.
*
Zbudził
ją niespokojny ruch Dębskiego. Po sali krążyła pielęgniarka
wyjaśniając, że godziny wizyt dawno dobiegły końca i nie mają w
zwyczaju robić wyjątków. Mężczyzna przytaknął spolegliwie i
czując jak Agata powoli wymyka mu się z objęć powiedział cicho
wprost w jej włosy.
-
Będę jutro. Na pewno – Dodał unosząc się do pozycji
siedzącej.
Oczy
jej się nadal kleiły, ciężkie powieki co chwilę przysłaniały
lekko nieobecne tęczówki, we krwi od jakiegoś czasu krążyły
leki uspokajające.
-
Być może już jutro wypiszemy panią Przybysz. - Rzuciła
pielęgniarka składając podpis na karcie.
-
Rozumiem. - Potwierdził Dębski. - Przyjadę po nią.
-Zadeklarował bez namysłu przyglądając się nadmiernie spokojnej
Agacie. Był pewien, że jest na tyle silna by samotnie poradzić
sobie i z tą eksplozją w jej życiu, ale tym razem nie zamierzał
jej na to pozwolić.