Przeraźliwie jasny poranek
złowił ją uwiezioną w potarganą kołdrę. Zmierzwione senną refleksją kosmyki
opadały na przemęczoną twarz. Zaciskała powieki jakby mogło to w czymkolwiek
pomóc ale jasność kolejnego dnia przebijała się uparcie przez kotarę rzęs.
Za chwilę wyswobodzi ciało z
przepoconej tkaniny, zniechęconym wzrokiem rozejrzy się po pomieszczeniu
zastając je takim samym, jak poprzedniego wieczora. Z niesmakiem oceni stan
swoich włosów i szarość skóry pod oczami, po czym porzucając niesatysfakcjonujące
odbicie zaparzy pierwszą dzisiaj kawę.
Z nadzieją na zbawczą moc
napoju jak co niedziela przeżuci kilka kanałów telewizyjnych, by zrezygnować
gdzieś około numeru 46 i podjąć kolejną, bezsensowna próbę uprzątnięcia
drobiazgów przewalających się po pokoju, a na koniec i tak, jak zawsze, porzuci
to wszystko dla długiej, aromatycznej kąpieli.
Lekko ciepła, miękka od
piany woda, owocowe zapachy zabierające wyobraźnię w obce rejony. Wreszcie
odprężone ciało i uspokojone zmysły. Wypełnione słodkim zapachem ciasne
pomieszczenie o porcelanowo błyszczących ścianach wydaje się sterylne od
wspomnień. Gorąca para co wieczór wypala je z codzienności a poranny zapach
perfum nadaje orzeźwiającą nadzieję. Dlaczego nie da się tutaj spędzić
całego dnia? Zawsze przychodzi moment gdy woda stygnie a bezpieczna pułapka
robi zimna i przerażająco pusta wobec wypełniających umysł myśli.
Wychodzę. Zaparzam kolejną
kawę. Owinięta w ręcznik czuje jak do ciała kleją się kolejne oczywiste
niedzielne wydarzenia. Późne śniadanie, jakiś program telewizyjny, którego sens
zgubie w połowie, może kolejny kawałek książki albo telefon do zajętej
dzieckiem Doroty. Pułapka męczącej, niedzielnej bezczynności, która
bezpowrotnie wiedzie do stojącej na toaletce szkatułki. Jak zawsze wiedziona
pokusą uchylę ją a wewnątrz zabłyszczy złota żmijka. Kobieta o rysach jak z
kości słoniowej obdarzy mnie swym delikatnie ironicznym uśmiechem, a ja po raz
kolejny zadam sobie to samo pytanie. Dlaczego nie potrafił zrozumieć? Czy
gdybym w porę przyznała mu rację byłoby inaczej?
Nie! Dzisiaj tak nie będzie.
Wyskakuje z łózka i rezygnując z przygnębiającego rytuału kąpieli na rzecz
szybkiego prysznica wrzucam na siebie dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę. Kawę
wypije potem, bez śniadania da się żyć a zostając tutaj na pewno nie dożyje do
jutra. Zabieram torebkę i przytargane z kancelarii akta. Odpalam przyjemnie
mruczący silnik auta i udaję się w jedynym bezpiecznym kierunku. Bo gdzie można
spędzić niedzielę jak się nie ma innego życia, albo miało się inne życie
którego wspomnienie razi w każdym kącie mieszkania? Trzeba iść do roboty i
zająć się cudzym życiem.
*
Przed kamienicą pusty
rozgrzany słońcem chodnik. Drgające powietrze odbija się od ściany budynku i
błyszczy bezchmurnym niebem w jego oknach. Na chłodnej klatce schodowej klucz
przyjaznym dzień dobry szczęknął w zamku ale nie wywołał oczekiwanej reakcji.
Ponowiłam próbę bez wyraźnych rezultatów i jeszcze chwilę siłując się z
niespodziewanym oporem nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły.
Zaskoczona niepewnie
przekroczyłam próg. Nie powitał mnie codzienny uśmiech Anieli, nie dostrzegłam
ruchu w gabinecie Doroty, ani Bartka przemykającego z kawą pomiędzy archiwum a
salą konferencyjną. Oczekiwana niedzielna pustka, cisza i spokój przyczajonego
przed kolejnym tygodniem pomieszczenia.
Z niepewnością na karku,
wyrysowaną podejrzaną reakcją klucza w zamku i zastanowieniem czy też to ja
mogłam go wczoraj zapomnieć przekręcić? ostrożnym ruchem podążyłam w
kierunku zamkniętych drzwi gabinetu. Uchyliłam je z trwożnym oczekiwaniem. Co
obawiałam się zobaczyć? Złodzieja?... Kolejnego mafioza?... Bitnera lub jemu
podobną osobistość?... Jego... rozpartego w fotelu przeznaczonym dla klientów,
oczekującego aż stanę w drzwiach a wtedy on podniesie zmęczony wzrok znad
komórki i powie tamtym miękkim głosem Jesteś wreszcie. Czekam tu jak jakiś
petent...
Nie... to już było. Fotel
stoi pusty, kanapa, rozświetlony dziennym światłem obraz Warszawy za oknem,
biurko jak zawsze udekorowane stosem akt i porzucony laptop z martwym ekranem,
tylko stukot klawiszy wydaje się jakiś nadmiernie rzeczywisty. Jest tak
rzeczywisty, że wywołuje dreszcz na naznaczonym reakcją klucza karku. Podchodzę
i zamykam martwe oko laptopa. Równy stukot nie ustępuje swej rzeczywistości a
dreszcz z karku przesuwa się powoli wzdłuż kręgosłupa do wybujałej wyobraźni
pobudzonych neuronów. Zapominam o przydatnej w takich chwilach mocy mięśniowej.
Wzrok trzeźwieje pierwszy
dostrzegając uchylone szklane skrzydło pomiędzy gabinetami ale wyobraźnia nie
daje za wygraną i pierwszy nie staje w niej Bitner, Kowalski czy inny drogi
garnitur z podejrzanymi zamiarami, tylko On... Zawsze On... Ale to nie On...
Ona... W wąskiej szparze,
nad biurkiem i stukoczącą klawiaturą pochyla się jasna głowa. Niedziela,
przebiega mi przez myśl a co można robić w niedzielę jak nie ma się innego
życia? Trzeba iść do roboty i zająć się cudzym. Jasna głowa odrywa skupiony
wzrok od stukoczącej klawiatury i ucinając podejrzany dźwięk zamienia go na
przyjazny uśmiech.
- Cześć! - Uprzejme
cześć prokurator Okońskiej, tak jak ja spędzającej niedzielę w pracy. Unoszę
dłoń z równie uprzejmym gestem powitania i wycofuje się w bezpieczną,
niedzielną głębię własnego gabinetu.
Dziś nie porozmawiają. Nad
ekspresem wymienią kilka zdawkowych zdań o ilości spraw i niefrasobliwości
klientów a potem każda we własnym gabinecie, wypełnionym niedzielnym, leniwym
stukotem i gęstym, samotnym czerwcowym powietrzem, pochyli się nad życiem
jakiegoś nieszczęśnika. Nad jego osobistą prawdą do udowodnienia, sprawą o
która trzeba bezkompromisowo zawalczyć w jego imieniu. Ale za kilkanaście dni,
w podobnych okolicznościach, w samotne niedzielne popołudnie, Okońska
przystanie z kawą nad biurkiem Agaty i powie zaskakując ją i siebie samą:
- Wiesz... W zasadzie to
my się powinnyśmy nie lubić. - Agata obdarzy ją lekko pytającym
spojrzeniem, bo co właściwie ona może mieć na myśli. Jak wiele może wiedzieć.
Nie może znać jej uczuć i skrzętnie ukrywanych przed światem wspomnień. Ich
rozmowy przyjazne a jednak formalne nie wychodzą zazwyczaj poza tematy
zawodowe, klientów i kancelarię. A mimo wszystko istnieje jakaś nienazwana
niteczka porozumienia, niewidzialny cień sympatii a przede wszystkim szacunek.
Tak tego nie można zaprzeczyć. Jest coś co czyni je do siebie podobnymi. Ta
bezkompromisowość w dążeniu do prawdy i ta właśnie święta prawda jak
przykazanie i jedyna wytyczna moralna.
I właśnie w to niedzielne
popołudnie, czerwcowe i gorące jak dzisiaj zdystansowana prokurator Okońska
przystanie nad zabałaganionym papierami biurkiem Agaty i świadomie czy nie
otworzy jej zdumione oczy. - W końcu to ty byłaś powodem naszego rozstania.
- Powie wywołując początkowe zdziwienie, niezrozumienie i przykryte powoli
upitą kroplą gorzkiej kawy zakłopotanie obydwu. - Od początku wiedziałam, że
nie widzi we mnie tego co dostrzegał w tobie... - Dokończy ściszonym
głosem, stojąc już odwrócona plecami i chowając wzrok w ciemnej głębi
filiżanki. - To było głupie łudzić się tak długo. - Nie spojrzy, nie
powie nic więcej ale odchodząc pewna i wyprostowana w kierunku uchylonych drzwi
nie zatrzaśnie ich za sobą.
Co on właściwie widział i co
znaczyło rozstaliśmy się przez ciebie? Będzie to nurtowało Agatę i odbierze
przyjemność aromatycznej kąpieli, wieczornego drinka i upragnionego snu. Ale
nie znajdzie odwagi by zapytać, tego dnia nie będzie wypadało pytać i
prawdopodobnie żadnego z następnych. A kolejnego ranka nadejdzie upragniony
poniedziałek.
*
Dzień jak co dzień, podobny
do wszystkich pozostałych a jednak na swój sposób piękny w tej swojej zwyczajności.
Klienci od rana, od południa rozprawy sądowe, krótka przerwa na obiad zjedzony
w kawiarnianym ogródku. Piękne błękitne niebo i jasny blask wygrzewający
złocące się już ramiona. A potem niespodziewany telefon. - Halo? Jasne, nie
ma sprawy... jestem w pobliżu, zastąpię cię. - Jedni mają dzieci, rodziny,
inni randki i wieczorne spotkania a ja mam dzisiaj ten złoty blask na
brązowiejących ramionach i błękit odbijający się w stojącej przede mną szklance
wody i jest piękny poniedziałek. Mogę przyjąć kolejną sprawę. Sądowy korytarz
zawsze szumny, a w tym szumie nadzieja na jego niski głos, przypadkiem złowione
spojrzenie i nic nieznaczące spotkanie.
Tego popołudnia siedział
samotnie jakieś dwa stoliki na wprost schodów. Co i raz unosząc do ust białą
filiżankę, przeglądał w skupieniu rozłożone przed nim akta. Paradoksalnie w tym
momencie było by prościej gdyby choć na moment obdarzył mnie nawet przelotnym
spojrzeniem, ale utwierdzającym w przekonaniu, że jednak zauważa moją obecność.
Sądowa kawiarnia była niemal
pusta o tej porze dnia. Stałam samotnie na schodach jak krzyczący wykrzyknik na
środku pustej kartki. Po przyległym korytarzu w ciszy przemieszczały się
pojedyncze osoby znikając za drzwiami sadowych gabinetów. Z pietra dobiegła
zapowiedź i rozpoczęła się kolejna cudza sprawa, wciągając do wnętrza auli
niewielką grupkę ostatnich obserwatorów. Na schodach zrobiło się jeszcze
ciszej. Krępujący stukot obcasów, odbijający się echem od marmurowych stopni
najwyraźniej łomotał tak drastycznie tylko w mojej wyobraźni. Nie przestał
przemierzać wzrokiem usianych drukiem kartek, nawet gdy dotarłam do jego
stolika. Drobne zmarszczki wokół znużonych oczu delikatnie drgały w rytm
płynącego tekstu. Smukłe palce dużych, ciepłych dłoni pieściły porcelanowa
skórę filiżanki. Musiały być ciepłe... zawsze miał ciepłe dłonie...
- Cześć. - Ton głosu
miał wydawać się jak najbardziej normalny, bo i sytuacja była zwyczajna. Sądowa
kawiarnia, dwoje adwokatów, znajomych z dawnej pracy... nikt nie wiedział co
było i czy cokolwiek było. - Jakaś ciekawa sprawa? - Zagadnęłam
spoglądając na tajemnicze dokumenty.
Wybudził się z zamyślenia
niespokojnie biegając wzrokiem między aktami a moją sylwetką.
- Aaa.... cześć...
Zwyczajna umowa. - Skwitował krótko, zamykając natychmiast teczkę i
wciskając ją w głąb filcowej aktówki. - Siadaj. - Wskazał miejsce
naprzeciwko, ku mojemu zaskoczeniu natychmiast opuszczając swoje. Nerwowym
ruchem uprzątnął stolik z papierów, zupełnie nie zwracając uwagi na trudne do
ukrycia zdziwienie i obawę jakie wymalował na mnie swym dziwnie niespokojnym
zachowaniem. Chwycił osamotnioną na blacie filiżankę i ponownie wskazując puste
miejsce tuż przed nim, powtórzył z naciskiem. – No siadaj. - Z bezsilnym
zaskoczeniem opadłam na krzesło. Popatrzył na mnie łagodnie ze swej górującej,
przytłaczającej wysokości. - Zamówić Ci coś? - Zapytał już zupełnie
normalnie... jak zawsze. - Ja na pewno potrzebuje kolejnej kawy. To co?
- Kawę. - wycedziłam
jednocześnie wypuszczając z płuc duszące powietrze.
- Słyszałem, że macie
nowego wspólnika . - Powiedział po dłuższej chwili nieobecności stawiając
na blacie dwa naczynia z parującym napojem. - Jak ci się pracuje z byłą
prokurator Okońską? - Zapytał z uśmiechem a jednak wyczuwalny był jakiś
dziwny wydźwięk tego pytania. Jaki? Nie mogłam stwierdzić z pewnością.
- W porządku. Bardzo
dobrze się dogadujemy. Dorota też zadowolona. - Odpowiedziałam pewnie.
Okońska powoli się
rozkręcała. Miała już nawet kilku stałych klientów, ale pomimo całego szacunku
dla jej profesjonalizmu, zasad i łatwego we współpracy, dystyngowanego sposobu
bycia, nadal trudno było oprzeć się wrażeniu wtargnięcia kogoś obcego w
przestrzeń, która kryła w sobie wiele osobistych wspomnień, wrażliwych na jej
zabiegi dekoratorskie, delikatnych przy dotknięciu nieświadomie wypowiedzianym
słowem i nadal żywych w pamięci choć zacierających się w przestrzeni.
Odpowiedź chyba go nie
usatysfakcjonowała, bo spochmurniał słysząc ją i nie drążył dalej tematu,
skupiając całą uwagę na obracanej w dłoni filiżance. Trudno się dziwić. Byłyśmy
jak kolekcja wspomnień i niepowodzeń. Przebrzmiały fragment życia, była
kancelaria, była przyjaciółka, dziewczyna i równie była kochanka. Czy można
było inaczej to ująć?
- A co u Ciebie? -
Spróbowałam przerwać to krępujące milczenie. - Mecenas Czerska nie
wykorzystuje cię za bardzo? - Zapytałam ze zwyczajną żartobliwą wesołością.
- Dziękuję za troskę,
radze sobie. - Powiedział spoglądając przekornie. - Mecenas Czerska ma
wielu podwładnych na głowie.
- Jakoś odniosłam
wrażenie, że Ciebie ceni sobie szczególnie. - zażartowałam wskazując na
wypełnioną aktami teczkę.
- Nie mam pojęcia co
myśli mecenas Czerska i szczerze mówiąc nie za bardzo mnie to interesuje. -
Uciął temat na nowo poważniejąc i wracając do zarzuconej kawy. - Zamówić Ci
coś jeszcze? - Zapytał zwracając uwagę na moją prawie pustą filiżankę.
- Nie, dzięki. Za moment
mam spotkanie z klientem. - Odpowiedziałam dopijając resztkę. - Będę
musiała lecieć.
- No właśnie à propos
klientów. - Zaczął zerkając niechętnie na filcowa aktówkę. - Czerska
przejmuje wszystkie sprawy Wiśniowieckiego. - Dokończył spoglądając
niepewnie w oczekiwaniu na moją reakcję. Pokiwałam głową na znak zrozumienia.
Nie pierwszy i zapewne nie ostatni klient... z przyjemnością wysączyłam
ostatni, gorzki łyk.
- Gdybyś mogła
przygotować wszystkie jego dokumenty. - Kontynuował tuszując jeszcze
większe zażenowanie. - Albo lepiej niech Bartek się tym zajmie.
Tego popołudnia, z umową na
obsługę Wiśniowieckiego w aktówce i wyzłocona słońcem Agatą siedzącą tuż przed
nim w intensywnie różowej sukience, delikatnie uśmiechniętej a może nawet
szczęśliwej z tego spotkania, czuł się jak złodziej, gorzej jak zdrajca, którym
nie chciał być. Nie chciał tej sprawy, ani żadnych innych. Odchodząc miał
nadzieję, że zacznie wszystko od nowa. Od początku poukłada i uporządkuje
samego siebie bez tych wszystkich sprzecznych uczuć, które panowały nad nim w
ciągu ostatnich miesięcy, a których centrum była jej osoba. Potrzebował
odpoczynku od niepewności, którą konsekwentnie mu serwowała. Ale od niej nie
dało się odpocząć. Była wszędzie i we wszystkim, bo była w nim. Głęboko na dnie
świadomości jak znajomy zapach wypełniający pomieszczenie. Nie było jej obok
ale ciągle istniała przesiąkając koszule, marynarki, wnętrze auta a nawet korytarze
i sale sądowe. Nawet w pracy nie dało się pozbyć wrażenia jej obecności. I te
sprawy, które kiedyś razem prowadzili. Nie chciał ich, bo nie pozwalały
odpocząć od tego co było a przede wszystkim, nie chciał ich z lojalności do
niej.
- Zadzwoń do mnie...
- Słucham? - Goniąc
śladem jakiś własnych myśli nie do końca zrozumiał co miałam na myśli.
- Zadzwoń to się umówimy
w sprawie tej dokumentacji. - Wyjaśniłam z uśmiechem.
- Jasne. Dzięki. -
Odwzajemnił gest i widząc jak powoli wstaje z miejsca, podniósł się za
przykładem. - To będziemy w kontakcie.
- Pewnie. -
Potwierdziłam kiwając na pożegnanie głową. - Cześć. - Dodałam zarzucając
torbę na ramię i podążyłam w głąb korytarza. Czułam jak odprowadzał mnie
wzrokiem i to ciepłe uczucie pozwoliło bez żalu zniknąć w tłumie sądowych
gapiów.
***
Kolejny w tym dniu klient
czekał już w gabinecie, gdy późnym popołudniem przekroczyłam próg kancelarii.
Znużona na posterunku Aniela wręczyła mi pocztę i poinformowała konspiracyjnym
szeptem o obecności kobiety.
- Czeka na ciebie od pół
godziny. Nie chciała nikogo innego chociaż Okońska proponowała, że może ją
przyjąć. Chyba nasz nowy wspólnik nie wzbudza sympatii klientów. Zażartowała
dumna ze swej spostrzegawczości i z powrotem rozparła się w fotelu wracając do
kontemplacji, spokojnie dobiegającego końca, pracowitego dnia. Skinęłam głową z
żartobliwa dezaprobatą.
- Idź już do domu. Ja
wszystko pozamykam. - Uwolniłam ją od sennej konieczności trwania na
stanowisku. Zerwała się natychmiast i zamiatając kurtą jak ogromnym czarnym
skrzydłem w sekundę była przy drzwiach.
- Ale jak byś czegoś
potrzebowała to dzwoń – Rzuciła upewniając się, że nie zmienię zdania.
- Leć! - Uśmiechnęłam
się i machnęłam trzymaną w reku korespondencją tak, że jeden z listów wysunął
się z pliku. Schyliłam się by go podnieść a gdy spojrzałam w kierunku drzwi,
Anieli już nie było. Młodość... miłość... gorący czerwiec... Nazwisko
Wiśniowiecki na korporacyjnej pieczątce listu. Zapewne oficjalna rezygnacja... Pomyślałam.
W gabinecie czekała młoda
kobieta. Ubrana niczym przedwojenna maturzystka w ciemną spódnicę i zapiętą po
ostatni guzik sztywnego kołnierzyka białą bluzkę, nerwowo skubała mankiety.
Jedynie piękne wysokie szpilki zdradzały współczesność stylizacji i bez wątpienia
dobry gust i zasobność dziewczyny.
- Dzień dobry.
Przepraszam, że musiała pani czekać. - Przywitałam się i odkładając torebkę
oraz stertę listów na bok, zajęłam miejsce za biurkiem. - W czym mogę pani
pomóc?
Kobieta z lekkim
zakłopotaniem, niespokojnie poprawiła się w fotelu i kładąc na biurku cienką
teczkę utkwiła wzrok w dłoniach maltretujących białe, sztywne mankiety.
- To orzeczenie rozwodu.
Za chwile by się uprawomocnił... - Wyjaśniła.
- Rozumiem. - Wzięłam
teczkę i rozwiązując skrupulatnie wykonany węzeł wyjęłam z wnętrza dokumenty. -
Ale w takim razie czego pani ode mnie oczekuje? - Zapytałam nie rozumiejąc
przyczyny jej pojawienia się w kancelarii. W opisie sprawy widniało: rozwód za
porozumieniem stron, żadnych dzieci, brak majątku do podziału.
- Dostałam kontakt na
pani kancelarię od koleżanki z instytutu. Jestem doktorantką, pisze doktorat z
zakresu astronomii... ale to chyba nieistotne... - Urwała obdarzając mnie
badawczym, niepewnym uśmiechem. - W tych papierach jest napisane brak majątku
do podziału, ale pewien majątek był. Ja miałam mieszkanie po babci... w
kamienicy, stare, trochę zrujnowane, wymagało remontu. Jeszcze przed ślubem
odnowiliśmy je, potem mieszkaliśmy tam przez dwa lata i Jacek robił różne
poprawki... jakieś drobiazgi, ale kosztowało to trochę pieniędzy. Przed
rozwodem umówiliśmy się, że mieszkanie zostanie dla mnie, w końcu to po
rodzinie i głupio tak sądzić się o drobiazgi. On jest szefem firmy
transportowej, nie zależało mu... A teraz pozywa mnie o zwrot tych poniesionych
kosztów. - Dobrnęła do puenty wyciągając z teczki jakiś papierek wypełniony
cyferkami.
- 50 tysięcy... to nie
jest chyba taka duża kwota. - Powiedziałam z zastanowieniem wyceniając jej
piękne szpilki.
- Może i tak. - Odpowiedziała
zakłopotana. - Tylko ja właśnie finalizuje mój doktorat, musiałam chwilowo
zrezygnować z pracy, a pani wie jakie pensje mają doktoranci. Oszczędności też
powoli się kończą a badania niespodziewanie zaczęły się przedłużać... No i
teraz jeszcze ta sprawa...
Poruszyłam głową ze zrozumieniem
i na moment znów zagłębiłam się w dokumentach i wręczonym wykazie rzekomo
poniesionych kosztów.
- A nie wie pani skąd tak
nagle ta zmiana? Przecież wcześniej wszystko zostało już ustalone,
otrzymaliście państwo rozwód za porozumieniem. Dziewczyna ponownie
poprawiła się na swoim miejscu i analizując ze szczególną dokładnością układ
wzorów na niezmiernie w tym momencie pociągającym dywanie, ważyła myśli
szykując się najwyraźniej do jakiejś dłuższej historii.
- To może ja zaparzę
kawę. Ma pani ochotę na coś do picia? - Zapytałam delikatnie widząc, że
układana w głowie opowieść tak łatwo nie przejdzie w słowa.
- On chyba chce mnie
ukarać... – Odpowiedziała nim zdążyłam się podnieść. Nie odrywając wzroku
od podłogi opowiedziała wszystko co zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy.
Nagła sprawa rozwodowa, wyprowadzka, praca, doktorat, kłopoty finansowe i
grożąca niewypłacalność. Kochali się, ślub był szybki, spontaniczny bo znali
się niemal od dzieciństwa. On był szefem firmy spedycyjnej, dużo pracował w
domu a ona pisała doktorat. Miesiącami siedziała nad badaniami, w instytutach,
bibliotekach, laboratoriach. On chciał rodziny, dzieci a ona walczyła o stopień
naukowy. Jeszcze tylko ten jeden rok, jeszcze miesiąc, już prawie napisałam
zapewniała ale to okazało się za mało. To on chciał rozwodu. Spakował się
któregoś dnia i stwierdził, że najwyraźniej nie jest im po drodze. Tyle, prosta
historia... - Tylko mnie nie stać na spłatę tej kwoty, nie teraz kiedy prawi
finalizuję badania... Urwała, wbijając we mnie rządne zrozumienia
spojrzenie.
- Pani Magdo. Niech się
pani nie martwi. Poradzimy sobie.... - Zapewniłam ją składając dokumenty. –
Niech się pani zajmie doktoratem, a ja skupie się na tym. – Dodałam
wskazując na teczkę – I oczywiście cały czas będziemy w kontakcie.
- Oczywiście. –
Potwierdziła uspokojona unosząc się z fotela. - Dziękuję – Uśmiechnęła
się łagodnie i rozprostowując nienagannie dopasowaną spódnicę przesunęła się w
kierunku drzwi.
- Do widzenia, dziękuję –
Powtórzyła raz jeszcze i miękkim krokiem, postukując obcasami udała się ku
wyjściu.
- Do widzenia .–
Krzyknęłam za nią, przerywając kontemplację tych naprawdę urodziwych szpilek. -
Do widzenia... - Zamruczałam sama do siebie przerzucając raz jeszcze
akta nowej sprawy. Właściwie nie wiem czemu ją wzięłam. Nie będzie to nic
szczególnie emocjonującego... kolejny nudny podział majątku. Jak zawsze, bez
sensu ulegam współczuciu... ale to całkiem miła dziewczyna. Chciała tylko
realizować swoje plany a po drodze, niespodziewanie zgubiła coś ważnego... To
będzie naprawdę nudna sprawa. On przedstawi faktury, ja zakwestionuję cześć z
nich jako drobne naprawy, na co on powoła na świadka wykonawcę, który opowie o
wymianie rur, okien i czego tam jeszcze... ja zaznaczę, że mieszkanie było
własnością klientki jeszcze przed ślubem a on, że remont znacznie podniósł jego
wartość... matko, jaka nuda i niechybnie skończy się to ugodą... Zabrałam
kartki upychając je do teczki i ostatni raz rzuciłam okiem na pozew. Mecenas
Dębski... Dębski... Marek Dębski... Mecenas Marek Dębski widniało na nim
nazwisko mojego przeciwnika.
*
Tego ranka nie było jej w
sądzie. Korytarze jak wierni przyjaciele, trwali w
codziennym, szumnym wyczekiwaniu . Wzrok nieświadomie analizował każdą sylwetkę
co chwilę wyrywany znad spoczywających w dłoniach dokumentów, rytmicznym
stukotem obcasów. W końcu jeden z dźwięcznych ciągów zamilkł przystając tuż
przed nim. Spojrzenie, przesuwające się wzdłuż czarnych zygzaków,
zarejestrowało kobiecy kształt.
- Cześć
Mareczku. - Powiedziała ukazując w szerokim uśmiechu komplet białych zębów.
- Mocno zajęty jesteś?
-
Powiedzmy, że nie. - Odpowiedział niechętnie, nerwowo rozglądając się po
korytarzu i z niezamierzonym trzaskiem zamykając studiowane akta. - O co
chodzi?
- Mam
dla Ciebie sprawę. Nic szczególnego ale sądzę, że Ty będziesz do tego
najlepszy. - Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. Wyciągnęła w jego
kierunku plik papierów i połyskując bielą zębów ostro kontrastującą z ciemną
szminką, dopytywała. - To co? Mogę na Ciebie liczyć?
Chwycił
teczki i otwierając pierwszą lepszą, zagłębił wzrok w zakamarkach faktów
procesowych.
- A
może by tak jakąś kawę... albo lepiej drinka? - Mruczała pod nosem Iwona
wlepiając w niego spojrzenie. Ale dużo bardziej interesująca wydawała się
analizowana sprawa. Kilka zdjęć, jakieś nazwiska i dobiegający z oddali kolejny
równomierny rytm. Uniósł na moment wzrok od razu dostrzegając wyczekiwaną
postać. Minęła ich, wyraźnie mierząc wzrokiem jego towarzyszkę i wypowiadając
lakoniczne – Cześć.- podążyła w dół schodów wymachując czarnym kucykiem
związanych ciasno włosów.
- Przepraszam
Cię na chwilę. - Rzucił w kierunku wspólniczki i pognał ku schodom. - Agata!
Zatrzymała
się w połowie drogi i obróciła w poszukiwaniu nawołującego głosu.
- Agata!
Poczekaj chwilę. - Schodził po schodach zmagając się z uwieszoną na
ramieniu togą i usiłując zebrać uparcie rozłażące się w dłoni dokumenty, gdy
nagle jego wzrok wyłowił znajomy zlepek liter. Popatrzył na czekającą z
pytającym spojrzeniem Agatę i ponownie na trzymane w dłoni pismo. Z rezygnacją
i rosnącym poirytowaniem machnął ręką w jej kierunku. - Leć. Pogadamy potem.
Obracając się w miejscu, natychmiast ruszył z powrotem w górę schodów
wyszukując w tłumie mecenas Czerskiej.
-Iwona!
- Wykrzyknął dostrzegając ją w końcu. - Okońska broni w tej sprawie? -
Dopytywał zdenerwowany.
-
A to jakiś problem? - Zapytała wyraźnie nie rozumiejąc powodów jego
wzburzenia.
- Nie
sądzisz, że to trochę dziwne? Najpierw dajesz mi sprawy w których broni Agata,
a teraz mam występować przeciw Okońskiej? Dobrze wiesz, że się znamy i gdzie
Okońska teraz pracuje. Nie uważasz, że to trochę zastanawiające? - Wyjaśnił
dobitnie.
- Mareczku,
zastanów się dokładnie gdzie i z kim ty teraz pracujesz. Twoja stara kancelaria
to już przeszłość i najlepiej dla ciebie żebyś szybko się do tego przyzwyczaił.
- Dosłownie skarciła go obojętnie zimnym spojrzeniem i nie czekając na
jakąkolwiek reakcję ruszyła w swoim kierunku. - Za chwilę mam spotkanie z
Waliszewskim, gdybyś miał ochotę dołączyć. - Rzuciła przez ramię – O ile
pamiętam reprezentowałeś go poprzednio. - Popatrzyła wymownie. Krew
w nim wrzała. Miał dosyć poleceń, spraw z przydziału, durnych poniedziałkowych
zebrań i całej tej kancelarii z jej 'wysublimowanym', bezdusznym wystrojem.
- Teraz,
to ja mam rozprawę – Zakomunikował, tłumiąc narastająca wściekłość i
spojrzał na zegarek, który posłusznie wskazał oczekiwaną godzinę. - Muszę
iść.- Dodał, natychmiast ruszając przed siebie. Był wściekły. Myśli szalały
w głowie uzewnętrzniając się nieznośnym napięciem karku. Pędził przed
siebie nie zwracając uwagi na mijane osoby, choć do rozprawy miał jeszcze
chwilę czasu, ale potrzeba rozładowania emocji musiała się w jakiś sposób
zrealizować.
- Marek ! - Usłyszał
za sobą.
Zaciskając poirytowane
dłonie na aktach mającej za moment rozpocząć się sprawy, obrócił się w kierunku
wzywającego go głosu.
- Coś się stało? -
zapytała.
- Co? - Rzucił bez
sensu, nadal tkwiąc w samym środku wściekłych rozmyślań.
- Biegłeś jak by się
paliło. - Stwierdziła podrzucając wesoło głową i uśmiechnęła się łagodnie.
Czarny kucyk podskoczył opadając ciemnym cieniem na opięte niemal przeźroczystą
tkaniną ramię.
- Aaa... nieważne. -
Oznajmił nie chcąc angażować jej w sprawy, których i tak była nieświadomym
centrum. Iwona najwyraźniej postawiła sobie za cel przejęcie wszystkich jego
byłych klientów i przy jego osobistej pomocy doprowadzenie do ruiny kancelarii
Gawron, Okońska, Przybysz.
- Znowu jakaś nudna
umowa. - Zażartowała wskazując na mocno zmaltretowane już akta.
- Można tak powiedzieć.
- Uśmiechnął się niewyraźnie i przystanął przepuszczając ją w drzwiach
prowadzących na salę rozpraw. Ruszyła wymachując rytmicznie poruszającym się
kucykiem. Przystając przy biurku strzepnęła zawieszoną na ramieniu togą i w
chwilę potem czerń tkaniny pochłonęła nieskromną przeźroczystość bluzki. Nie
zdołała jednak ukryć cienkich łydek wykończonych wąską szpilką, podkreślających
ostro rysująca się linię kostki, która magnetycznie przyciągała wzrok gdy
poruszała się po sali przedstawiając kolejne ulatujące uszom argumenty.
- Panie mecenasie.
-Rozległo się na sali. - Mecenasie Dębski - Wyrwało go z przyjemnej
kontemplacji. - Ma pan jakieś wnioski? - Zapytał zniecierpliwiony głos.
Poderwał się z miejsca,
wlepiając rozkojarzony wzrok w osobę siedząca na miejscu sędziego. Nerwowo
przerzucał dokumenty usiłując przypomnieć sobie zaplanowaną linie wystąpienia.
- Taaak... Wysoki
sędzio... - Zaczął odnajdując właściwy papierek ale już wiedział, że to nie
będzie tak prosta sprawa jak się tego spodziewał. Przestrzeń po jego prawej
stronie jaskrawo wypełniała postać Agaty nie pozwalając oderwać wzroku od
giętkiego łuku szyi, naznaczonego delikatnym pulsowaniem ścięgien,
poruszających się gdy pewna siebie wygłaszała kolejną opinię. Znał jej zapach,
tętniące ciepło, gładkość skóry opinającej obojczyki i miękko powlekającej
smukłe ramiona, które zaplatała mu na karku.
- Odraczam rozprawę, do
przyszłego wtorku. - Odezwał się głos sędziego. - Panie mecenasie, radzę
dobrze wykorzystać ten czas, w przeciwnym razie pana przeciwniczka może równie
dobrze nie pojawiać się na sali. Pan wygra za nią ten proces.
Dźwięk młotka zakończył
żenujące przedstawienie. Zdenerwowany klient wyrzucał z siebie celne zarzuty i
zrzędził coś o ugodzie. Stanowczo to nie jest mój dzień. Pomyślał
mecenas a w kącie oka jak zadra, mignęła dumna z wygranej postać Agaty.
- Pani mecenas! -
wykrzyknął zbywając gestem nadal podążającego za nim, wyraźnie poirytowanego
klienta. - Przepraszam na chwilę – Rzucił przyśpieszając tempa w pogoni
za znikającym w głębi korytarza ciemnym kucykiem. - Agata!
- Słucham. -
Odpowiedziała odwracając się w miejscu tak, że niemal wpadła w jego rozpostarte
w pogoni ramiona. Speszona postąpiła krok w tył i z tej komfortowej odległości
dodała zadziornie prezentując wyniosłą satysfakcję z dokonanego przed chwilą
zwycięstwa. - Coś się stało?
- Agata... - Zaczął
lekko wybity z rytmu chwilową sytuacją. - Mój klient chciałby szybko
zakończyć tą sprawę, więc proponuje zawarcie ugody. To powinno być też na rękę
twojej klientce. Sama przyznaj, może udało się wam wygrać dzisiejszą rozprawę,
ale na dłuższą metę nie macie szans... chyba lepiej już teraz dojść do jakiegoś
porozumienia. Po co to przedłużać? Przecież dla was to też najlepsze
rozwiązanie. - Zakończył obszerną gestykulację.
- Panie mecenasie... -
Wysylabizowała Agata nie tracąc rezonu. Może i nie miała argumentów
pozwalających na wygraną, ale dzisiejszy dzień stanowczo należał do niej i nie
miała zamiaru odbierać sobie przyjemności z triumfowania. - Mam nadzieję, że
twój klient jest równie pewny siebie co jego adwokat, bo ani ja, ani moja
klientka nie zamierzamy godzić się na żadną ugodę. Sądząc po twoim dzisiejszym
występie, nasza szansa na wygraną zaczyna być coraz wyraźniejsza – Uśmiechnęła
się wymownie - I myślę, że ilość argumentów nie będzie tu miała
najmniejszego znaczenia. - Zakończyła śmiejąc się zwycięsko a błękit aż
kipiał spod rzęs odkrywających zadziorne spojrzenie, którego nie sposób było
wytrzymać. Uciekł wzrokiem w kierunku podłogi ale grymas zakłopotania celnie
trafioną sugestią nie pozostał niezauważony. Roześmiała się i pozostawiając
wypowiedziane znaczącym półgłosem – Następnym razem niech pan mecenas
spróbuje bardziej skupić się na świadkach niż na adwokacie. – odwróciła się
i migając obcasami podążyła w swoją stronę.
*
W samym środku tygodnia
kancelaria tętniła burzliwym życiem klientów. Dorota właśnie żegnała jednego
gdy w gabinecie obok Okońska przyjmowała kolejnego. Bartek mignął zaledwie w
drzwiach pędząc na poranne rozprawy i nawet Aniela zniknęła gdzieś w poszukiwaniu
jakiś utajnionych dowodów. Paragrafy szumiały w powietrzu choć nie odbijało się
to nazbyt wyraźnie na stanie liczbowym konta.
Wystukiwała kolejną apelację
w oczekiwaniu na umówione spotkanie. Telefon dzwonił przypominając o świecie
poza ekranem monitora. Nie przerywając szybkiej wędrówki palców po klawiaturze
przycisnęła aparat do ucha.
- Słucham. - Mruknęła
niewyraźnie do osoby po drugiej stronie słuchawki.
- Cześć. – Odezwał
się w słuchawce poważny głos mecenasa Dębskiego, który nie tracąc czasu od razu
przeszedł do rzeczy. - Pamiętałaś o aktach Wiśniowieckiego? Bartek mógłby je
dzisiaj podrzucić? - Zapytał jakiś poddenerwowany, sądząc po tonie
wypowiedzi.
- Jasne – Skłamałam
by nie pogarszać mu humoru, bo oczywistym było że zapomniałam. - Po południu
przywiozę je do ciebie.
- Nie musisz, Bartek może
to zrobić. - Pośpieszył z odpowiedzią
- Ale spokojnie, nie ma
problemu. Sama je przywiozę, Bartek ma dzisiaj od rana urwanie głowy. -
Wyjaśniłam zdziwiona jego nagłą potrzebą widzenia chłopaka.
- To może nie do
kancelarii... - Wyraźnie coś kręcił. - Mamy tutaj paskudne zamieszanie.
Może spotkamy się w kawiarni przy sądzie, o 13. Pasuje ci?
- Może być... Będę... Na
razie. - Potwierdziłam kończąc rozmowę i oceniając czas pozostały do
spotkania z klientem, pognałam do archiwum. Anieli nadal nie było więc
pozostało mi samodzielne przedzieranie się przez szeregi teczek.
Wczesnym popołudniem, ze
stosem akt siedziałam w kawiarnianym ogródku. Słońce paliło, ulice falowały,
kwieciste sukienki przesuwały się na tle jaskrawego błękitu. Zrezygnowałam z
kawy na rzecz czekoladowo-kawowych lodów i z przyjemnością wchłaniałam ich
zimno w oczekiwaniu na umówione spotkanie. Nawet nie zauważyłam kiedy pojawił
się na horyzoncie.
*
Czekała na niego
niespodziewanie czerwcowa Agata. Pogodna i iskrząca złotem, z zastanawiającą
obojętnością opowiadająca o sprawach kancelarii, które bez wątpienia nie
układały się najlepiej. Wyglądała jak by to prażące nielitościwie słońce
wypaliło wszystkie jej troski. Zdjęło ciemny ciężar, który przygniatał przez
ostatnie miesiące i pozbawiał tej niesamowicie bijącej teraz jasności.
Odsłonięte ramiona w
cienkiej koszuli, muskane przez swobodne kosmyki poruszane lekkim ruchem
powietrza, wyciągnięte pod stolikiem nogi i bose stopy z których przed chwila
zrzuciła szpilki. Czy kiedykolwiek widziałem ja taką? Taką beztrosko
piękną...
- Masz ochotę na jeszcze
jedną porcję?- Zapytałem przesuwając w jej kierunku rozpuszczające się
lody.
- A ty nie chcesz? -
Upewniła się, ale wyciągała już dłoń w kierunku pucharka.
- Ja jakoś nie mam
ochoty... - Skłamałem – bierz śmiało – i przesunąłem chłodne
naczynie w jej kierunku. Upał był nieznośny. Adwokacki mundurek i zapięta po
szyje koszula nie sprzyjały funkcjonowaniu w takich warunkach, ale widok jak z nieskrywaną
przyjemnością pochłania kolejną porcję czekoladowych kulek, rekompensował
tortury. Z uczuciem chłodnej ulgi przyłożyłem szklankę do skroni wywołując tym
uśmiech na jej twarzy.
- Chodźmy stąd. -
Rzuciła oblizując łyżeczkę i wrzucając ją do pucharka wypełnionego już tylko
szklistym dźwiękiem. - Chodź, bo się zaraz ugotujesz. - Stwierdziła
nurkując pod stolikiem w poszukiwaniu butów. - Wpadnij wieczorem do
kancelarii to postanowimy coś w sprawie tej ugody. Klientka jest otwarta na
propozycje. - Dodała zabierając torebkę i przesuwając w moim kierunku stos
teczek, które przyniosła. - Tylko najlepiej po siódmej, bo wcześniej mam
klienta. - Zaznaczyła wstając z miejsca i z artystycznym rozmachem
zarzucając torbę na ramię.
- Idziesz? Czy czekasz aż
nabierzesz koloru krawata?
- Idę.. -
Zamarudziłem rozprostowując czerwony kawałek materiału i ruszyłem za nią
zabierając teczki. Przed gmachem sądu bez słowa machnęła ręką i wsiadła do
auta. Na mnie czekało jeszcze równie gorące i irytujące jak czerwiec w centrum
Warszawy, spotkanie z Iwoną.
Pod kancelarię dojechałem
grubo po dziewiętnastej wyposażony w szczegółowe instrukcje klienta i podły
nastrój. Stanowczo potrzebowałem urlopu. Najlepiej jak najdalej od wszelkich
prawników, zakichanych aplikantów, kancelarii adwokackich a przede wszystkim
Iwonki i jej 'ważnych' udziałowców. Te spotkania doprowadzały mnie do pasji,
sami 'starzy' nowi klienci. Czy ona planuje przejąć wszystkich z którymi
kiedykolwiek miałem do czynienia? Wiśniowiecki też wpadł w jej łapy. Uśmiechnięta,
obrzydliwie czarująco dominująca... zawsze jej ulegają... i to jej Mareczku to
Mareczku tamto. Stanowczo potrzebuje urlopu...
- Długo czekasz? -
Rozległo się za plecami. - Dzwoniłam do ciebie ale chyba miałeś wyłączony
telefon.
- Rzeczywiście. - Potwierdziłem
wyciągając z kieszeni aparat i spoglądając na jego martwy ekran. -
Rozładował się.
- A mi przedłużyło się
spotkanie. Kolejny marudny klient – Kontynuowała wyjaśnienia.
- Nic nie szkodzi, ja też
dopiero dotarłem. - Zapewniłem ją zamykając auto i kierując się w stronę
budynku. - No to...?
- Jasne. -
Przytaknęła ruszając przodem.
*
Wsiedliśmy do windy. Ja
pierwsza, on zaraz za mną zachowując komfortowy dystans. Nie wiem co takiego w
nim było. Te zmęczone oczy, znużenie w głosie, łagodna rezygnacja z jaką
wykonywał każdy krok czy może wspomnienie sposobu w jaki na mnie patrzył tego
popołudnia. Istotne, że coś we mnie drgnęło. Poruszyło się i z zawstydzającym
dudnieniem zaczęło powoli rozpływać się z zagłębienia pod mostkiem na całe
bezbronne ciało.
Oddychałam coraz wolniej,
jak by nadmierne drganie powietrza mogło wywołać niebezpieczną eksplozję.
Czułam na szyi wędrujące spojrzenie, jak uważne mierzenie precyzyjnie
określające cel i realne ciepło zagrożenia. Rzeczywistą temperaturę bijąca z
jego piersi niemal opartej o moje plecy.
A jednak wszystko to w
dystansie, bezpiecznym, nic nieznaczącym, ku biznesowemu celowi podróży.
Podłoga windy z każdym
piętrem coraz wyraźniej dudniła wtórując rytmowi, którym żyło w tej chwili moje
ciało. Z przerażeniem myślałam, że drzwi mogły by się otworzyć i odsłonić
rozgrywające się wewnątrz statyczne, nieme, niewidoczne a niemal jawne
przedstawienie. Gdzieś pod cienką warstwa zażenowania tlił się zwyczajny
strach, że ktoś mógłby wtargnąć w ten spektakl i odkryć prawdziwe role jego
aktorów. Podłoga zadudniła ostatni raz i podłużna szybka ukazała właściwe
piętro. Pchnął z impetem ciężkie drzwi i puszczając mnie przodem podążył tuż za
mną w otrzeźwiająco chłodny półmrok korytarza. Uparty klucz złośliwie chował
się w zakamarkach torebki jeszcze przez chwile przedłużając ostatni akt, gdy w
końcu drzwi ustąpiły wciągając nas do wnętrza biznesowej rzeczywistości.
- Pozwolisz, że zacznę od
kawy? - Upewnił się kierując kroki w kierunki ekspresu. - Tobie też
zrobić?
- Poproszę. -
Odpowiedziałam rozpakowując torebkę na stole konferencyjnym. - Cappuccino
– Doprecyzowałam zajmując najbliższe krzesło.
- Będziemy sami? -
Zapytał niespodziewanie, nadal trwając w oczekiwaniu na efekt pracy ekspresu.
- Tak sądzę. -
Zaskoczona odpowiedziałam po dłuższej chwili, szczęśliwa, że nie mógł dostrzec
wyrazu mojej twarzy. - A miałeś nadzieje zobaczyć się z kimś konkretnym?
- Próbowałam wydobyć oczywistość tego pytania.
- Nie. Tak tylko pytam.
- Stwierdził stawiając przede mną filiżankę z ciepło-beżową puszystą pianką i
wyciągając z aktówki swoją porcję notatek zaczął przedstawiać skrupulatnie
wynotowane propozycje porozumienia. Leniwie płynące słowa co i raz przerywał
długi łyk kawy. Jakie to proste. Pomyślałam. Rozmawiamy o sprawach
obcych sobie ludzi. Pochylamy się nad ich błędami, nad ich komfortem,
filtrujemy i odrzucamy wszystkie emocje w imię porozumienia. Jakie to
było by proste. Otrzymać taka listę żali i oczekiwań, bez strachu z kieszeni
wyciągnąć swoją i odczytać ją głośno punkt po punkcie. Nie obawiać się, że
usłyszę coś czego nie chciałam, że powiem coś czego nie powinnam. Pozbyć się
uczuć, emocji, oczekiwań... strachu. Po prostu mówić i czuć że słowa są
prawdziwe, że to co w środku zostało właściwie przekazane i odebrane tak jak
tego chcieliśmy tam wewnątrz, gdzie nie ma błędnych słów, liter, źle odebranych
gestów i wyborów, gdzie żyje czyste, nietknięte strachem przed rzeczywistością
'ja'.
*
- Dobrze... Późno już,
czas się zbierać. - Powiedział bezskutecznie usiłując wstrzymać choć na
chwilę ruch wskazówek zegarka, na który spoglądał. - Postarajcie się w miarę
szybko przedyskutować te sporne fragmenty i daj znać co zostało postanowione.
- Dokończył zdanie i spoglądając w jej kierunku niechcący uchwycił zamyślone
spojrzenie utkwione w jego dłoniach.
Nieobecny wzrok, lekko
ściągnięte czarne kreski brwi, napięta skóra policzka podpartego na opalonej
dłoni.
Jeszcze niedawno tą
zamyślona twarz mogłem oglądać codziennie... O ile mniej bolesne było by kochać
i nigdy nie mieć. Zamiast roztrząsać przebrzmiałą przeszłość, snuć ciepłą,
jeszcze pełną nadziei przyszłość. Zamiast wspominać dotyk, móc tak jak kiedyś,
na początku, oglądać ją w normalnej codzienności: pochyloną nad aktami,
zamyśloną przy filiżance kawy, wściekającą się na zepsuty ekspres czy
rozbawioną moim kolejnym głupim żartem. Nigdy nie mieć kochanki ale nadal mieć
przyjaciela.
Tęsknota może być piękna.
Można się w nią zanurzać, celebrować, odtwarzać w pamięci gesty, słowa,
sytuacje. Może być jak religia z nią jako centrum mikrowszechświata, odległym,
pięknym, nierzeczywistym celem. Ale tęsknic fizycznie to co innego. Tęsknić za
dotykiem, znajomą już bliskością, taka tęsknota jest drastycznie realna,
obrzydliwa wręcz w swej namacalności. Wspomnienia nie pozwalają poczuć dotyku,
pocałunków, doświadczać fizycznego ciepła bliskości drugiej osoby... i
pogłębiająca chorobę świadomość, że z własnej decyzji nie masz już do niej
prawa. Nie możesz ot tak po prostu chwycić jej dłoni w sądowej kawiarni, gdy
leży tak blisko, przyzywa promieniującym gorącem, kusi delikatnym drganiem
ścięgien. Jest tak realna w pamięci a tak nienamacalna, nieosiągalna w swej
bliskości. To nie miłość czyni nieszczęśliwymi. Bo przecież kocham ją czy jest
obok czy jej nie ma. To piekielny stan posiadania. Mieć i stracić...
A ty nielitościwa,
siedząc tak nieobecnie zamyślona, pozwalasz prześlizgiwać się lepkiemu
spojrzeniu po wygrzanym słońcem ramieniu. Zatrzymać się na chwilę na
oddychającej pulsującym tętnem szyi, gdy odgarniasz włosy. Bawisz się tą
obojętnością, czy tak jak ja oddychasz tym niefizycznym kontaktem? Udajesz, że
nie czujesz jak tęczówka przykleja się do twojego ciała a intensywny kolor
sukienki zawłaszcza jej barwę. Nie widzisz jak karmie się każdym gestem.
Dłonią, dla zabawy czy też nie, odrzucającą włosy a potem miękko opadającą na
kolana. Powolnym drganiem warg w melodię przepływającego tekstu i na koniec
spojrzeniem, które trafnie wycelowane niechybnie przyłapie mnie na tej podróży.
Już jest. Zostałem przyłapany...
*
Chyba musiała wyczuć zaciekawienie,
jakie wzbudził w nim widok jej nieobecnie skupionego na męskich dłoniach
spojrzenia. W chwilę potem niespodziewanie przyciągnęły ją, stojące na stole
puste filiżanki, które natychmiast porwała w kierunku kuchni. Przez moment
skonsternowany wzrok mecenasa Dębskiego tkwił jeszcze w miejscu, które przed
chwilą wypełniała jej sylwetka, by powrócić do rzeczywistości uciążliwego supła
zawiązanego na aktach przerabianej sprawy.
Filiżanki brzęknęły lądując
na kuchennym blacie torem nadanym nieświadomą ręką. Cały jej umysł wypełniał w
tej chwili delikatny szelest kartek papieru, które skrupulatnie układały męskie
dłonie. Spojrzała przez ramię w kierunku przeszklonych prostokątów, za którymi
poruszała się jego figura. Granat marynarki rozlewał się w szlifowanych
brzegach szybek wnikając gdzieś głęboko i odsłaniając troskliwie skrywane
strzępki wspomnień. Z każdym oddechem coraz wyraźniej wyczuwała, niemal
rzeczywisty zapach bliskości jego ciała i dotyk szorstkiej tkaniny pod bezwolną
dłonią, którą w tej chwili boleśnie zaciskała się na ranieniu. Opanuj się.
Skarciła się w myślach gdy czerwone pręgi, zaczęły być wyraźnie widoczne.
Popatrzyła na zaciśnięte dłonie nerwowo rozprostowując kostki. Nieśpiesznym
krokiem wróciła do sali konferencyjnej.
Blat zasłany wcześniej
notatkami, na nowo odbijał światło zawieszonej nad nim lampy. Ostatnie
dokumenty wylądowały właśnie w teczce mecenasa. Przystanęła opierając się o
framugę szeroko otwartych drzwi i przyglądała jak spokojnie zamyka torbę i
kilkakrotnie przerzucając w dłoni jej lekko wytartą już szelkę, z namaszczeniem
umieszcza ją na ramieniu.
Utkwione w jego plecach
spojrzenie z pewnością musiało palić, gdyż odwracając się w kierunku wyjścia
bezbłędnie trafił grzęznąc w rozszerzonych źrenicach. Uwięzione na moment dwie
pary oczu wpatrywały się w siebie odliczając sekundy do nieubłaganie
nadchodzącej chwili, gdy bezpieczną ciszę wypełni zdradliwe dudnienie. Spuściła
wzrok jak by obawiając się tego niesłyszalnego dźwięku. Ciemne rzęsy przykryły
rozświetlone przed momentem tęczówki a nadchodzące bicie serca zastąpił realny
odgłos kroków.
O podłogę szurnęły
przysuwane do stołu krzesła i kroki zbliżyły się do drzwi przystając na chwile
przy framudze. Uniosła powieki wpuszczając do wnętrza kojący granat i
zachłannie powędrowała w kierunku spoglądającego na nią błękitu. Całe ciało
niemal wyrywało się by pokonać dzielące ich centymetry, lecz upragniony impuls
umysłu nie nadchodził.
Tkwił w dręczącym bezruchu
tak samo jak ona.
- Cześć. - Żałośnie
rozdarł ciszę męski głos i błękit przed nią powoli zaczął się rozmywać, gdy
mięśnie w końcu drgnęły i samotna dłoń powędrowała w kierunku marynarki. Palce
zacisnęły się na tkaninie delikatnie badając jej fakturę. Wzrok ponownie
spróbował uchwycić uciekające błękitne spojrzenie, gdy dotknęło jej bliskie
ciepło szorstkiego policzka. Nim jakikolwiek strzępek ostrożnej świadomości
zdążył przejąć inicjatywę, spragnione usta powędrowały na spotkanie drugich
równie stęsknionych warg. Przez chwilę, wstrzymany oddech zatrzymał czas, by za
moment rozpędzić go na nowo za sprawa niepewnie przesuwającej się po linii
biodra dłoni.
Filcowa aktówka
bezszelestnie dotknęła podłogi a oswobodzone ramię niemal natychmiast wtłoczyło
ją w obezwładniające męskie ciepło. Topiła się w tych ramionach z każdym
drgnieniem warg przesuwając dłonie coraz wyżej wzdłuż granatowej toni wierzącej
je marynarki, aż opuszki palców dotknęły lądu na rozgrzanej skórze karku.
Tętniące w ciele pragnienie wybiło sekundę przegranej ze zdrowym rozsądkiem i
trzeźwa rzeczywistość przejęła kontrolę nad sytuacją. Przyspieszone oddechy
wypełniły przestrzeń między nimi, przynosząc niespodziewane zażenowanie a
uciekające spojrzenia odbiły się od siebie i sięgnęły leżącej na podłodze
filcowej aktówki. Nie wiadomo za sprawa jakiej myśli damska dłoń powędrowała w
jej kierunku i uniosła oddając mężczyźnie.
Kilkakrotnie przerzucił w
dłoni podaną szelkę i zawiesił ją na ramieniu. Odczytując bezgłośny przekaz,
skierował swe kroki ku wyjściu, przystając jednak w połowie drogi, przez chwile
zawahał się jak by coś rozważając.
Nieznośny lęk wtargnął do
jej myśli. Nie... Nie teraz. Będzie jeszcze tysiąc okazji. Tylko nie teraz.
Chciała zapamiętać tę chwile i nasycać się nią bez żadnych żali, wymówek i
analiz, które za chwile miałby jej zaserwować. Czy to co miało miejsce przed
chwila nie mogło zostać tym czym było? Czymkolwiek było... Tęsknotą,
pragnieniem, zwyczajnym głodem bliskości? Czy nawet czystym przypadkiem.
Nie chciała teraz wiedzieć czym było. Pragnęła pozostawić w sobie to czyste,
ciepłe uczucie, którego przed chwilą doznawała i dziś wieczór bez strachu
zasnąć otulona jego wspomnieniem.
- Agata... -
Rozpoczęło się niewinnie. - Masz może ochotę na drinka? - Wypowiadając
te słowa obrócił się trafiając na zaskoczone, nierozumiejące spojrzenie,
badające go spod nieznacznie zmarszczonych brwi.
- To znaczy nie teraz,
nie dzisiaj. - Sprecyzował lekko zażenowany. - Ale w ogóle, kiedyś? Chciałabyś
gdzieś wyjść?
Obserwowała jak zmaga się z
własnymi słowami pogrążając się coraz bardziej we własnej obawie, że
niepotrzebnie zadał to pytanie. Czekała aż dokończy, choć już w pierwszej
chwili wiedziała jaka będzie odpowiedź. Potwierdzająco skinęła głową i
uspokoiła uśmiechem jego obawy, choć wewnątrz szalały jej własne. Odwzajemnił
go delikatnym drgnięciem kącików i pielęgnując w sobie przyjemne uczucie
niezdefiniowanego sukcesu, ponownie skierował się ku drzwiom. Nacisnął klamkę i
z ostatnim spojrzeniem na jej smukłą sylwetkę opuścił kancelarię.
- Zadzwonię – rzucił
na pożegnanie.
***