poniedziałek, 14 lipca 2014

Czerwiec.



Przeraźliwie jasny poranek złowił ją uwiezioną w potarganą kołdrę. Zmierzwione senną refleksją kosmyki opadały na przemęczoną twarz. Zaciskała powieki jakby mogło to w czymkolwiek pomóc ale jasność kolejnego dnia przebijała się uparcie przez kotarę rzęs.
Za chwilę wyswobodzi ciało z przepoconej tkaniny, zniechęconym wzrokiem rozejrzy się po pomieszczeniu zastając je takim samym, jak poprzedniego wieczora. Z niesmakiem oceni stan swoich włosów i szarość skóry pod oczami, po czym porzucając niesatysfakcjonujące odbicie zaparzy pierwszą dzisiaj kawę.
Z nadzieją na zbawczą moc napoju jak co niedziela przeżuci kilka kanałów telewizyjnych, by zrezygnować gdzieś około numeru 46 i podjąć kolejną, bezsensowna próbę uprzątnięcia drobiazgów przewalających się po pokoju, a na koniec i tak, jak zawsze, porzuci to wszystko dla długiej, aromatycznej kąpieli.
Lekko ciepła, miękka od piany woda, owocowe zapachy zabierające wyobraźnię w obce rejony. Wreszcie odprężone ciało i uspokojone zmysły. Wypełnione słodkim zapachem ciasne pomieszczenie o porcelanowo błyszczących ścianach wydaje się sterylne od wspomnień. Gorąca para co wieczór wypala je z codzienności a poranny zapach perfum nadaje orzeźwiającą nadzieję. Dlaczego nie da się tutaj spędzić całego dnia? Zawsze przychodzi moment gdy woda stygnie a bezpieczna pułapka robi zimna i przerażająco pusta wobec wypełniających umysł myśli.
Wychodzę. Zaparzam kolejną kawę. Owinięta w ręcznik czuje jak do ciała kleją się kolejne oczywiste niedzielne wydarzenia. Późne śniadanie, jakiś program telewizyjny, którego sens zgubie w połowie, może kolejny kawałek książki albo telefon do zajętej dzieckiem Doroty. Pułapka męczącej, niedzielnej bezczynności, która bezpowrotnie wiedzie do stojącej na toaletce szkatułki. Jak zawsze wiedziona pokusą uchylę ją a wewnątrz zabłyszczy złota żmijka. Kobieta o rysach jak z kości słoniowej obdarzy mnie swym delikatnie ironicznym uśmiechem, a ja po raz kolejny zadam sobie to samo pytanie. Dlaczego nie potrafił zrozumieć? Czy gdybym w porę przyznała mu rację byłoby inaczej?
Nie! Dzisiaj tak nie będzie. Wyskakuje z łózka i rezygnując z przygnębiającego rytuału kąpieli na rzecz szybkiego prysznica wrzucam na siebie dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę. Kawę wypije potem, bez śniadania da się żyć a zostając tutaj na pewno nie dożyje do jutra. Zabieram torebkę i przytargane z kancelarii akta. Odpalam przyjemnie mruczący silnik auta i udaję się w jedynym bezpiecznym kierunku. Bo gdzie można spędzić niedzielę jak się nie ma innego życia, albo miało się inne życie którego wspomnienie razi w każdym kącie mieszkania? Trzeba iść do roboty i zająć się cudzym życiem.
*

Przed kamienicą pusty rozgrzany słońcem chodnik. Drgające powietrze odbija się od ściany budynku i błyszczy bezchmurnym niebem w jego oknach. Na chłodnej klatce schodowej klucz przyjaznym dzień dobry szczęknął w zamku ale nie wywołał oczekiwanej reakcji. Ponowiłam próbę bez wyraźnych rezultatów i jeszcze chwilę siłując się z niespodziewanym oporem nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły.
Zaskoczona niepewnie przekroczyłam próg. Nie powitał mnie codzienny uśmiech Anieli, nie dostrzegłam ruchu w gabinecie Doroty, ani Bartka przemykającego z kawą pomiędzy archiwum a salą konferencyjną. Oczekiwana niedzielna pustka, cisza i spokój przyczajonego przed kolejnym tygodniem pomieszczenia.
Z niepewnością na karku, wyrysowaną podejrzaną reakcją klucza w zamku i zastanowieniem czy też to ja mogłam go wczoraj zapomnieć przekręcić? ostrożnym ruchem podążyłam w kierunku zamkniętych drzwi gabinetu. Uchyliłam je z trwożnym oczekiwaniem. Co obawiałam się zobaczyć? Złodzieja?... Kolejnego mafioza?... Bitnera lub jemu podobną osobistość?... Jego... rozpartego w fotelu przeznaczonym dla klientów, oczekującego aż stanę w drzwiach a wtedy on podniesie zmęczony wzrok znad komórki i powie tamtym miękkim głosem Jesteś wreszcie. Czekam tu jak jakiś petent...
Nie... to już było. Fotel stoi pusty, kanapa, rozświetlony dziennym światłem obraz Warszawy za oknem, biurko jak zawsze udekorowane stosem akt i porzucony laptop z martwym ekranem, tylko stukot klawiszy wydaje się jakiś nadmiernie rzeczywisty. Jest tak rzeczywisty, że wywołuje dreszcz na naznaczonym reakcją klucza karku. Podchodzę i zamykam martwe oko laptopa. Równy stukot nie ustępuje swej rzeczywistości a dreszcz z karku przesuwa się powoli wzdłuż kręgosłupa do wybujałej wyobraźni pobudzonych neuronów. Zapominam o przydatnej w takich chwilach mocy mięśniowej.
Wzrok trzeźwieje pierwszy dostrzegając uchylone szklane skrzydło pomiędzy gabinetami ale wyobraźnia nie daje za wygraną i pierwszy nie staje w niej Bitner, Kowalski czy inny drogi garnitur z podejrzanymi zamiarami, tylko On... Zawsze On... Ale to nie On...
Ona... W wąskiej szparze, nad biurkiem i stukoczącą klawiaturą pochyla się jasna głowa. Niedziela, przebiega mi przez myśl a co można robić w niedzielę jak nie ma się innego życia? Trzeba iść do roboty i zająć się cudzym. Jasna głowa odrywa skupiony wzrok od stukoczącej klawiatury i ucinając podejrzany dźwięk zamienia go na przyjazny uśmiech.
- Cześć! - Uprzejme cześć prokurator Okońskiej, tak jak ja spędzającej niedzielę w pracy. Unoszę dłoń z równie uprzejmym gestem powitania i wycofuje się w bezpieczną, niedzielną głębię własnego gabinetu.
Dziś nie porozmawiają. Nad ekspresem wymienią kilka zdawkowych zdań o ilości spraw i niefrasobliwości klientów a potem każda we własnym gabinecie, wypełnionym niedzielnym, leniwym stukotem i gęstym, samotnym czerwcowym powietrzem, pochyli się nad życiem jakiegoś nieszczęśnika. Nad jego osobistą prawdą do udowodnienia, sprawą o która trzeba bezkompromisowo zawalczyć w jego imieniu. Ale za kilkanaście dni, w podobnych okolicznościach, w samotne niedzielne popołudnie, Okońska przystanie z kawą nad biurkiem Agaty i powie zaskakując ją i siebie samą:
- Wiesz... W zasadzie to my się powinnyśmy nie lubić. - Agata obdarzy ją lekko pytającym spojrzeniem, bo co właściwie ona może mieć na myśli. Jak wiele może wiedzieć. Nie może znać jej uczuć i skrzętnie ukrywanych przed światem wspomnień. Ich rozmowy przyjazne a jednak formalne nie wychodzą zazwyczaj poza tematy zawodowe, klientów i kancelarię. A mimo wszystko istnieje jakaś nienazwana niteczka porozumienia, niewidzialny cień sympatii a przede wszystkim szacunek. Tak tego nie można zaprzeczyć. Jest coś co czyni je do siebie podobnymi. Ta bezkompromisowość w dążeniu do prawdy i ta właśnie święta prawda jak przykazanie i jedyna wytyczna moralna.
I właśnie w to niedzielne popołudnie, czerwcowe i gorące jak dzisiaj zdystansowana prokurator Okońska przystanie nad zabałaganionym papierami biurkiem Agaty i świadomie czy nie otworzy jej zdumione oczy. - W końcu to ty byłaś powodem naszego rozstania. - Powie wywołując początkowe zdziwienie, niezrozumienie i przykryte powoli upitą kroplą gorzkiej kawy zakłopotanie obydwu. - Od początku wiedziałam, że nie widzi we mnie tego co dostrzegał w tobie... - Dokończy ściszonym głosem, stojąc już odwrócona plecami i chowając wzrok w ciemnej głębi filiżanki. - To było głupie łudzić się tak długo. - Nie spojrzy, nie powie nic więcej ale odchodząc pewna i wyprostowana w kierunku uchylonych drzwi nie zatrzaśnie ich za sobą.
Co on właściwie widział i co znaczyło rozstaliśmy się przez ciebie? Będzie to nurtowało Agatę i odbierze przyjemność aromatycznej kąpieli, wieczornego drinka i upragnionego snu. Ale nie znajdzie odwagi by zapytać, tego dnia nie będzie wypadało pytać i prawdopodobnie żadnego z następnych. A kolejnego ranka nadejdzie upragniony poniedziałek.

*

Dzień jak co dzień, podobny do wszystkich pozostałych a jednak na swój sposób piękny w tej swojej zwyczajności. Klienci od rana, od południa rozprawy sądowe, krótka przerwa na obiad zjedzony w kawiarnianym ogródku. Piękne błękitne niebo i jasny blask wygrzewający złocące się już ramiona. A potem niespodziewany telefon. - Halo? Jasne, nie ma sprawy... jestem w pobliżu, zastąpię cię. - Jedni mają dzieci, rodziny, inni randki i wieczorne spotkania a ja mam dzisiaj ten złoty blask na brązowiejących ramionach i błękit odbijający się w stojącej przede mną szklance wody i jest piękny poniedziałek. Mogę przyjąć kolejną sprawę. Sądowy korytarz zawsze szumny, a w tym szumie nadzieja na jego niski głos, przypadkiem złowione spojrzenie i nic nieznaczące spotkanie.
Tego popołudnia siedział samotnie jakieś dwa stoliki na wprost schodów. Co i raz unosząc do ust białą filiżankę, przeglądał w skupieniu rozłożone przed nim akta. Paradoksalnie w tym momencie było by prościej gdyby choć na moment obdarzył mnie nawet przelotnym spojrzeniem, ale utwierdzającym w przekonaniu, że jednak zauważa moją obecność.
Sądowa kawiarnia była niemal pusta o tej porze dnia. Stałam samotnie na schodach jak krzyczący wykrzyknik na środku pustej kartki. Po przyległym korytarzu w ciszy przemieszczały się pojedyncze osoby znikając za drzwiami sadowych gabinetów. Z pietra dobiegła zapowiedź i rozpoczęła się kolejna cudza sprawa, wciągając do wnętrza auli niewielką grupkę ostatnich obserwatorów. Na schodach zrobiło się jeszcze ciszej. Krępujący stukot obcasów, odbijający się echem od marmurowych stopni najwyraźniej łomotał tak drastycznie tylko w mojej wyobraźni. Nie przestał przemierzać wzrokiem usianych drukiem kartek, nawet gdy dotarłam do jego stolika. Drobne zmarszczki wokół znużonych oczu delikatnie drgały w rytm płynącego tekstu. Smukłe palce dużych, ciepłych dłoni pieściły porcelanowa skórę filiżanki. Musiały być ciepłe... zawsze miał ciepłe dłonie...
- Cześć. - Ton głosu miał wydawać się jak najbardziej normalny, bo i sytuacja była zwyczajna. Sądowa kawiarnia, dwoje adwokatów, znajomych z dawnej pracy... nikt nie wiedział co było i czy cokolwiek było. - Jakaś ciekawa sprawa? - Zagadnęłam spoglądając na tajemnicze dokumenty.
Wybudził się z zamyślenia niespokojnie biegając wzrokiem między aktami a moją sylwetką.
- Aaa.... cześć... Zwyczajna umowa. - Skwitował krótko, zamykając natychmiast teczkę i wciskając ją w głąb filcowej aktówki. - Siadaj. - Wskazał miejsce naprzeciwko, ku mojemu zaskoczeniu natychmiast opuszczając swoje. Nerwowym ruchem uprzątnął stolik z papierów, zupełnie nie zwracając uwagi na trudne do ukrycia zdziwienie i obawę jakie wymalował na mnie swym dziwnie niespokojnym zachowaniem. Chwycił osamotnioną na blacie filiżankę i ponownie wskazując puste miejsce tuż przed nim, powtórzył z naciskiem. – No siadaj. - Z bezsilnym zaskoczeniem opadłam na krzesło. Popatrzył na mnie łagodnie ze swej górującej, przytłaczającej wysokości. - Zamówić Ci coś? - Zapytał już zupełnie normalnie... jak zawsze. - Ja na pewno potrzebuje kolejnej kawy. To co?
- Kawę. - wycedziłam jednocześnie wypuszczając z płuc duszące powietrze.
- Słyszałem, że macie nowego wspólnika . - Powiedział po dłuższej chwili nieobecności stawiając na blacie dwa naczynia z parującym napojem. - Jak ci się pracuje z byłą prokurator Okońską? - Zapytał z uśmiechem a jednak wyczuwalny był jakiś dziwny wydźwięk tego pytania. Jaki? Nie mogłam stwierdzić z pewnością.
- W porządku. Bardzo dobrze się dogadujemy. Dorota też zadowolona. - Odpowiedziałam pewnie.
Okońska powoli się rozkręcała. Miała już nawet kilku stałych klientów, ale pomimo całego szacunku dla jej profesjonalizmu, zasad i łatwego we współpracy, dystyngowanego sposobu bycia, nadal trudno było oprzeć się wrażeniu wtargnięcia kogoś obcego w przestrzeń, która kryła w sobie wiele osobistych wspomnień, wrażliwych na jej zabiegi dekoratorskie, delikatnych przy dotknięciu nieświadomie wypowiedzianym słowem i nadal żywych w pamięci choć zacierających się w przestrzeni.
Odpowiedź chyba go nie usatysfakcjonowała, bo spochmurniał słysząc ją i nie drążył dalej tematu, skupiając całą uwagę na obracanej w dłoni filiżance. Trudno się dziwić. Byłyśmy jak kolekcja wspomnień i niepowodzeń. Przebrzmiały fragment życia, była kancelaria, była przyjaciółka, dziewczyna i równie była kochanka. Czy można było inaczej to ująć?
- A co u Ciebie? - Spróbowałam przerwać to krępujące milczenie. - Mecenas Czerska nie wykorzystuje cię za bardzo? - Zapytałam ze zwyczajną żartobliwą wesołością.
- Dziękuję za troskę, radze sobie. - Powiedział spoglądając przekornie. - Mecenas Czerska ma wielu podwładnych na głowie.
- Jakoś odniosłam wrażenie, że Ciebie ceni sobie szczególnie. - zażartowałam wskazując na wypełnioną aktami teczkę.
- Nie mam pojęcia co myśli mecenas Czerska i szczerze mówiąc nie za bardzo mnie to interesuje. - Uciął temat na nowo poważniejąc i wracając do zarzuconej kawy. - Zamówić Ci coś jeszcze? - Zapytał zwracając uwagę na moją prawie pustą filiżankę.
- Nie, dzięki. Za moment mam spotkanie z klientem. - Odpowiedziałam dopijając resztkę. - Będę musiała lecieć.
- No właśnie à propos klientów. - Zaczął zerkając niechętnie na filcowa aktówkę. - Czerska przejmuje wszystkie sprawy Wiśniowieckiego. - Dokończył spoglądając niepewnie w oczekiwaniu na moją reakcję. Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni klient... z przyjemnością wysączyłam ostatni, gorzki łyk.
- Gdybyś mogła przygotować wszystkie jego dokumenty. - Kontynuował tuszując jeszcze większe zażenowanie. - Albo lepiej niech Bartek się tym zajmie.
Tego popołudnia, z umową na obsługę Wiśniowieckiego w aktówce i wyzłocona słońcem Agatą siedzącą tuż przed nim w intensywnie różowej sukience, delikatnie uśmiechniętej a może nawet szczęśliwej z tego spotkania, czuł się jak złodziej, gorzej jak zdrajca, którym nie chciał być. Nie chciał tej sprawy, ani żadnych innych. Odchodząc miał nadzieję, że zacznie wszystko od nowa. Od początku poukłada i uporządkuje samego siebie bez tych wszystkich sprzecznych uczuć, które panowały nad nim w ciągu ostatnich miesięcy, a których centrum była jej osoba. Potrzebował odpoczynku od niepewności, którą konsekwentnie mu serwowała. Ale od niej nie dało się odpocząć. Była wszędzie i we wszystkim, bo była w nim. Głęboko na dnie świadomości jak znajomy zapach wypełniający pomieszczenie. Nie było jej obok ale ciągle istniała przesiąkając koszule, marynarki, wnętrze auta a nawet korytarze i sale sądowe. Nawet w pracy nie dało się pozbyć wrażenia jej obecności. I te sprawy, które kiedyś razem prowadzili. Nie chciał ich, bo nie pozwalały odpocząć od tego co było a przede wszystkim, nie chciał ich z lojalności do niej.
- Zadzwoń do mnie...
- Słucham? - Goniąc śladem jakiś własnych myśli nie do końca zrozumiał co miałam na myśli.
- Zadzwoń to się umówimy w sprawie tej dokumentacji. - Wyjaśniłam z uśmiechem.
- Jasne. Dzięki. - Odwzajemnił gest i widząc jak powoli wstaje z miejsca, podniósł się za przykładem. - To będziemy w kontakcie.
- Pewnie. - Potwierdziłam kiwając na pożegnanie głową. - Cześć. - Dodałam zarzucając torbę na ramię i podążyłam w głąb korytarza. Czułam jak odprowadzał mnie wzrokiem i to ciepłe uczucie pozwoliło bez żalu zniknąć w tłumie sądowych gapiów.

***

Kolejny w tym dniu klient czekał już w gabinecie, gdy późnym popołudniem przekroczyłam próg kancelarii. Znużona na posterunku Aniela wręczyła mi pocztę i poinformowała konspiracyjnym szeptem o obecności kobiety.
- Czeka na ciebie od pół godziny. Nie chciała nikogo innego chociaż Okońska proponowała, że może ją przyjąć. Chyba nasz nowy wspólnik nie wzbudza sympatii klientów. Zażartowała dumna ze swej spostrzegawczości i z powrotem rozparła się w fotelu wracając do kontemplacji, spokojnie dobiegającego końca, pracowitego dnia. Skinęłam głową z żartobliwa dezaprobatą.
- Idź już do domu. Ja wszystko pozamykam. - Uwolniłam ją od sennej konieczności trwania na stanowisku. Zerwała się natychmiast i zamiatając kurtą jak ogromnym czarnym skrzydłem w sekundę była przy drzwiach.
- Ale jak byś czegoś potrzebowała to dzwoń – Rzuciła upewniając się, że nie zmienię zdania.
- Leć! - Uśmiechnęłam się i machnęłam trzymaną w reku korespondencją tak, że jeden z listów wysunął się z pliku. Schyliłam się by go podnieść a gdy spojrzałam w kierunku drzwi, Anieli już nie było. Młodość... miłość... gorący czerwiec... Nazwisko Wiśniowiecki na korporacyjnej pieczątce listu. Zapewne oficjalna rezygnacja... Pomyślałam.
W gabinecie czekała młoda kobieta. Ubrana niczym przedwojenna maturzystka w ciemną spódnicę i zapiętą po ostatni guzik sztywnego kołnierzyka białą bluzkę, nerwowo skubała mankiety. Jedynie piękne wysokie szpilki zdradzały współczesność stylizacji i bez wątpienia dobry gust i zasobność dziewczyny.
- Dzień dobry. Przepraszam, że musiała pani czekać. - Przywitałam się i odkładając torebkę oraz stertę listów na bok, zajęłam miejsce za biurkiem. - W czym mogę pani pomóc?
Kobieta z lekkim zakłopotaniem, niespokojnie poprawiła się w fotelu i kładąc na biurku cienką teczkę utkwiła wzrok w dłoniach maltretujących białe, sztywne mankiety.
- To orzeczenie rozwodu. Za chwile by się uprawomocnił... - Wyjaśniła.
- Rozumiem. - Wzięłam teczkę i rozwiązując skrupulatnie wykonany węzeł wyjęłam z wnętrza dokumenty. - Ale w takim razie czego pani ode mnie oczekuje? - Zapytałam nie rozumiejąc przyczyny jej pojawienia się w kancelarii. W opisie sprawy widniało: rozwód za porozumieniem stron, żadnych dzieci, brak majątku do podziału.
- Dostałam kontakt na pani kancelarię od koleżanki z instytutu. Jestem doktorantką, pisze doktorat z zakresu astronomii... ale to chyba nieistotne... - Urwała obdarzając mnie badawczym, niepewnym uśmiechem. - W tych papierach jest napisane brak majątku do podziału, ale pewien majątek był. Ja miałam mieszkanie po babci... w kamienicy, stare, trochę zrujnowane, wymagało remontu. Jeszcze przed ślubem odnowiliśmy je, potem mieszkaliśmy tam przez dwa lata i Jacek robił różne poprawki... jakieś drobiazgi, ale kosztowało to trochę pieniędzy. Przed rozwodem umówiliśmy się, że mieszkanie zostanie dla mnie, w końcu to po rodzinie i głupio tak sądzić się o drobiazgi. On jest szefem firmy transportowej, nie zależało mu... A teraz pozywa mnie o zwrot tych poniesionych kosztów. - Dobrnęła do puenty wyciągając z teczki jakiś papierek wypełniony cyferkami.
- 50 tysięcy... to nie jest chyba taka duża kwota. - Powiedziałam z zastanowieniem wyceniając jej piękne szpilki.
- Może i tak. - Odpowiedziała zakłopotana. - Tylko ja właśnie finalizuje mój doktorat, musiałam chwilowo zrezygnować z pracy, a pani wie jakie pensje mają doktoranci. Oszczędności też powoli się kończą a badania niespodziewanie zaczęły się przedłużać... No i teraz jeszcze ta sprawa...
Poruszyłam głową ze zrozumieniem i na moment znów zagłębiłam się w dokumentach i wręczonym wykazie rzekomo poniesionych kosztów.
- A nie wie pani skąd tak nagle ta zmiana? Przecież wcześniej wszystko zostało już ustalone, otrzymaliście państwo rozwód za porozumieniem. Dziewczyna ponownie poprawiła się na swoim miejscu i analizując ze szczególną dokładnością układ wzorów na niezmiernie w tym momencie pociągającym dywanie, ważyła myśli szykując się najwyraźniej do jakiejś dłuższej historii.
- To może ja zaparzę kawę. Ma pani ochotę na coś do picia? - Zapytałam delikatnie widząc, że układana w głowie opowieść tak łatwo nie przejdzie w słowa.
- On chyba chce mnie ukarać... – Odpowiedziała nim zdążyłam się podnieść. Nie odrywając wzroku od podłogi opowiedziała wszystko co zdarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Nagła sprawa rozwodowa, wyprowadzka, praca, doktorat, kłopoty finansowe i grożąca niewypłacalność. Kochali się, ślub był szybki, spontaniczny bo znali się niemal od dzieciństwa. On był szefem firmy spedycyjnej, dużo pracował w domu a ona pisała doktorat. Miesiącami siedziała nad badaniami, w instytutach, bibliotekach, laboratoriach. On chciał rodziny, dzieci a ona walczyła o stopień naukowy. Jeszcze tylko ten jeden rok, jeszcze miesiąc, już prawie napisałam zapewniała ale to okazało się za mało. To on chciał rozwodu. Spakował się któregoś dnia i stwierdził, że najwyraźniej nie jest im po drodze. Tyle, prosta historia... - Tylko mnie nie stać na spłatę tej kwoty, nie teraz kiedy prawi finalizuję badania... Urwała, wbijając we mnie rządne zrozumienia spojrzenie.
- Pani Magdo. Niech się pani nie martwi. Poradzimy sobie.... - Zapewniłam ją składając dokumenty. – Niech się pani zajmie doktoratem, a ja skupie się na tym. – Dodałam wskazując na teczkę – I oczywiście cały czas będziemy w kontakcie.
- Oczywiście. – Potwierdziła uspokojona unosząc się z fotela. - Dziękuję – Uśmiechnęła się łagodnie i rozprostowując nienagannie dopasowaną spódnicę przesunęła się w kierunku drzwi.
- Do widzenia, dziękuję – Powtórzyła raz jeszcze i miękkim krokiem, postukując obcasami udała się ku wyjściu.
- Do widzenia .– Krzyknęłam za nią, przerywając kontemplację tych naprawdę urodziwych szpilek. - Do widzenia... - Zamruczałam sama do siebie przerzucając raz jeszcze akta nowej sprawy. Właściwie nie wiem czemu ją wzięłam. Nie będzie to nic szczególnie emocjonującego... kolejny nudny podział majątku. Jak zawsze, bez sensu ulegam współczuciu... ale to całkiem miła dziewczyna. Chciała tylko realizować swoje plany a po drodze, niespodziewanie zgubiła coś ważnego... To będzie naprawdę nudna sprawa. On przedstawi faktury, ja zakwestionuję cześć z nich jako drobne naprawy, na co on powoła na świadka wykonawcę, który opowie o wymianie rur, okien i czego tam jeszcze... ja zaznaczę, że mieszkanie było własnością klientki jeszcze przed ślubem a on, że remont znacznie podniósł jego wartość... matko, jaka nuda i niechybnie skończy się to ugodą... Zabrałam kartki upychając je do teczki i ostatni raz rzuciłam okiem na pozew. Mecenas Dębski... Dębski... Marek Dębski... Mecenas Marek Dębski widniało na nim nazwisko mojego przeciwnika.

*

Tego ranka nie było jej w sądzie. Korytarze jak wierni przyjaciele, trwali w codziennym, szumnym wyczekiwaniu . Wzrok nieświadomie analizował każdą sylwetkę co chwilę wyrywany znad spoczywających w dłoniach dokumentów, rytmicznym stukotem obcasów. W końcu jeden z dźwięcznych ciągów zamilkł przystając tuż przed nim. Spojrzenie, przesuwające się wzdłuż czarnych zygzaków, zarejestrowało kobiecy kształt.
- Cześć Mareczku. - Powiedziała ukazując w szerokim uśmiechu komplet białych zębów. - Mocno zajęty jesteś?
- Powiedzmy, że nie. - Odpowiedział niechętnie, nerwowo rozglądając się po korytarzu i z niezamierzonym trzaskiem zamykając studiowane akta. - O co chodzi?
- Mam dla Ciebie sprawę. Nic szczególnego ale sądzę, że Ty będziesz do tego najlepszy. - Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. Wyciągnęła w jego kierunku plik papierów i połyskując bielą zębów ostro kontrastującą z ciemną szminką, dopytywała. - To co? Mogę na Ciebie liczyć?
Chwycił teczki i otwierając pierwszą lepszą, zagłębił wzrok w zakamarkach faktów procesowych.
- A może by tak jakąś kawę... albo lepiej drinka? - Mruczała pod nosem Iwona wlepiając w niego spojrzenie. Ale dużo bardziej interesująca wydawała się analizowana sprawa. Kilka zdjęć, jakieś nazwiska i dobiegający z oddali kolejny równomierny rytm. Uniósł na moment wzrok od razu dostrzegając wyczekiwaną postać. Minęła ich, wyraźnie mierząc wzrokiem jego towarzyszkę i wypowiadając lakoniczne – Cześć.- podążyła w dół schodów wymachując czarnym kucykiem związanych ciasno włosów.
- Przepraszam Cię na chwilę. - Rzucił w kierunku wspólniczki i pognał ku schodom. - Agata!
Zatrzymała się w połowie drogi i obróciła w poszukiwaniu nawołującego głosu.
- Agata! Poczekaj chwilę. - Schodził po schodach zmagając się z uwieszoną na ramieniu togą i usiłując zebrać uparcie rozłażące się w dłoni dokumenty, gdy nagle jego wzrok wyłowił znajomy zlepek liter. Popatrzył na czekającą z pytającym spojrzeniem Agatę i ponownie na trzymane w dłoni pismo. Z rezygnacją i rosnącym poirytowaniem machnął ręką w jej kierunku. - Leć. Pogadamy potem. Obracając się w miejscu, natychmiast ruszył z powrotem w górę schodów wyszukując w tłumie mecenas Czerskiej.
-Iwona! - Wykrzyknął dostrzegając ją w końcu. - Okońska broni w tej sprawie? - Dopytywał zdenerwowany.
- A to jakiś problem? - Zapytała wyraźnie nie rozumiejąc powodów jego wzburzenia.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne? Najpierw dajesz mi sprawy w których broni Agata, a teraz mam występować przeciw Okońskiej? Dobrze wiesz, że się znamy i gdzie Okońska teraz pracuje. Nie uważasz, że to trochę zastanawiające? - Wyjaśnił dobitnie.
- Mareczku, zastanów się dokładnie gdzie i z kim ty teraz pracujesz. Twoja stara kancelaria to już przeszłość i najlepiej dla ciebie żebyś szybko się do tego przyzwyczaił. - Dosłownie skarciła go obojętnie zimnym spojrzeniem i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ruszyła w swoim kierunku. - Za chwilę mam spotkanie z Waliszewskim, gdybyś miał ochotę dołączyć. - Rzuciła przez ramię – O ile pamiętam reprezentowałeś go poprzednio. - Popatrzyła wymownie. Krew w nim wrzała. Miał dosyć poleceń, spraw z przydziału, durnych poniedziałkowych zebrań i całej tej kancelarii z jej 'wysublimowanym', bezdusznym wystrojem.
- Teraz, to ja mam rozprawę – Zakomunikował, tłumiąc narastająca wściekłość i spojrzał na zegarek, który posłusznie wskazał oczekiwaną godzinę. - Muszę iść.- Dodał, natychmiast ruszając przed siebie. Był wściekły. Myśli szalały w głowie uzewnętrzniając się nieznośnym napięciem karku. Pędził przed siebie nie zwracając uwagi na mijane osoby, choć do rozprawy miał jeszcze chwilę czasu, ale potrzeba rozładowania emocji musiała się w jakiś sposób zrealizować.
- Marek ! - Usłyszał za sobą.
Zaciskając poirytowane dłonie na aktach mającej za moment rozpocząć się sprawy, obrócił się w kierunku wzywającego go głosu.
- Coś się stało? - zapytała.
- Co? - Rzucił bez sensu, nadal tkwiąc w samym środku wściekłych rozmyślań.
- Biegłeś jak by się paliło. - Stwierdziła podrzucając wesoło głową i uśmiechnęła się łagodnie. Czarny kucyk podskoczył opadając ciemnym cieniem na opięte niemal przeźroczystą tkaniną ramię.
- Aaa... nieważne. - Oznajmił nie chcąc angażować jej w sprawy, których i tak była nieświadomym centrum. Iwona najwyraźniej postawiła sobie za cel przejęcie wszystkich jego byłych klientów i przy jego osobistej pomocy doprowadzenie do ruiny kancelarii Gawron, Okońska, Przybysz.
- Znowu jakaś nudna umowa. - Zażartowała wskazując na mocno zmaltretowane już akta.
- Można tak powiedzieć. - Uśmiechnął się niewyraźnie i przystanął przepuszczając ją w drzwiach prowadzących na salę rozpraw. Ruszyła wymachując rytmicznie poruszającym się kucykiem. Przystając przy biurku strzepnęła zawieszoną na ramieniu togą i w chwilę potem czerń tkaniny pochłonęła nieskromną przeźroczystość bluzki. Nie zdołała jednak ukryć cienkich łydek wykończonych wąską szpilką, podkreślających ostro rysująca się linię kostki, która magnetycznie przyciągała wzrok gdy poruszała się po sali przedstawiając kolejne ulatujące uszom argumenty.
- Panie mecenasie. -Rozległo się na sali. - Mecenasie Dębski - Wyrwało go z przyjemnej kontemplacji. - Ma pan jakieś wnioski? - Zapytał zniecierpliwiony głos.
Poderwał się z miejsca, wlepiając rozkojarzony wzrok w osobę siedząca na miejscu sędziego. Nerwowo przerzucał dokumenty usiłując przypomnieć sobie zaplanowaną linie wystąpienia.
- Taaak... Wysoki sędzio... - Zaczął odnajdując właściwy papierek ale już wiedział, że to nie będzie tak prosta sprawa jak się tego spodziewał. Przestrzeń po jego prawej stronie jaskrawo wypełniała postać Agaty nie pozwalając oderwać wzroku od giętkiego łuku szyi, naznaczonego delikatnym pulsowaniem ścięgien, poruszających się gdy pewna siebie wygłaszała kolejną opinię. Znał jej zapach, tętniące ciepło, gładkość skóry opinającej obojczyki i miękko powlekającej smukłe ramiona, które zaplatała mu na karku.
- Odraczam rozprawę, do przyszłego wtorku. - Odezwał się głos sędziego. - Panie mecenasie, radzę dobrze wykorzystać ten czas, w przeciwnym razie pana przeciwniczka może równie dobrze nie pojawiać się na sali. Pan wygra za nią ten proces.
Dźwięk młotka zakończył żenujące przedstawienie. Zdenerwowany klient wyrzucał z siebie celne zarzuty i zrzędził coś o ugodzie. Stanowczo to nie jest mój dzień. Pomyślał mecenas a w kącie oka jak zadra, mignęła dumna z wygranej postać Agaty.
- Pani mecenas! - wykrzyknął zbywając gestem nadal podążającego za nim, wyraźnie poirytowanego klienta. - Przepraszam na chwilę – Rzucił przyśpieszając tempa w pogoni za znikającym w głębi korytarza ciemnym kucykiem. - Agata!
- Słucham. - Odpowiedziała odwracając się w miejscu tak, że niemal wpadła w jego rozpostarte w pogoni ramiona. Speszona postąpiła krok w tył i z tej komfortowej odległości dodała zadziornie prezentując wyniosłą satysfakcję z dokonanego przed chwilą zwycięstwa. - Coś się stało?
- Agata... - Zaczął lekko wybity z rytmu chwilową sytuacją. - Mój klient chciałby szybko zakończyć tą sprawę, więc proponuje zawarcie ugody. To powinno być też na rękę twojej klientce. Sama przyznaj, może udało się wam wygrać dzisiejszą rozprawę, ale na dłuższą metę nie macie szans... chyba lepiej już teraz dojść do jakiegoś porozumienia. Po co to przedłużać? Przecież dla was to też najlepsze rozwiązanie. - Zakończył obszerną gestykulację.
- Panie mecenasie... - Wysylabizowała Agata nie tracąc rezonu. Może i nie miała argumentów pozwalających na wygraną, ale dzisiejszy dzień stanowczo należał do niej i nie miała zamiaru odbierać sobie przyjemności z triumfowania. - Mam nadzieję, że twój klient jest równie pewny siebie co jego adwokat, bo ani ja, ani moja klientka nie zamierzamy godzić się na żadną ugodę. Sądząc po twoim dzisiejszym występie, nasza szansa na wygraną zaczyna być coraz wyraźniejsza – Uśmiechnęła się wymownie - I myślę, że ilość argumentów nie będzie tu miała najmniejszego znaczenia. - Zakończyła śmiejąc się zwycięsko a błękit aż kipiał spod rzęs odkrywających zadziorne spojrzenie, którego nie sposób było wytrzymać. Uciekł wzrokiem w kierunku podłogi ale grymas zakłopotania celnie trafioną sugestią nie pozostał niezauważony. Roześmiała się i pozostawiając wypowiedziane znaczącym półgłosem – Następnym razem niech pan mecenas spróbuje bardziej skupić się na świadkach niż na adwokacie. – odwróciła się i migając obcasami podążyła w swoją stronę.

*

W samym środku tygodnia kancelaria tętniła burzliwym życiem klientów. Dorota właśnie żegnała jednego gdy w gabinecie obok Okońska przyjmowała kolejnego. Bartek mignął zaledwie w drzwiach pędząc na poranne rozprawy i nawet Aniela zniknęła gdzieś w poszukiwaniu jakiś utajnionych dowodów. Paragrafy szumiały w powietrzu choć nie odbijało się to nazbyt wyraźnie na stanie liczbowym konta.
Wystukiwała kolejną apelację w oczekiwaniu na umówione spotkanie. Telefon dzwonił przypominając o świecie poza ekranem monitora. Nie przerywając szybkiej wędrówki palców po klawiaturze przycisnęła aparat do ucha.
- Słucham. - Mruknęła niewyraźnie do osoby po drugiej stronie słuchawki.
- Cześć. – Odezwał się w słuchawce poważny głos mecenasa Dębskiego, który nie tracąc czasu od razu przeszedł do rzeczy. - Pamiętałaś o aktach Wiśniowieckiego? Bartek mógłby je dzisiaj podrzucić? - Zapytał jakiś poddenerwowany, sądząc po tonie wypowiedzi.
- Jasne – Skłamałam by nie pogarszać mu humoru, bo oczywistym było że zapomniałam. - Po południu przywiozę je do ciebie.
- Nie musisz, Bartek może to zrobić. - Pośpieszył z odpowiedzią
- Ale spokojnie, nie ma problemu. Sama je przywiozę, Bartek ma dzisiaj od rana urwanie głowy. - Wyjaśniłam zdziwiona jego nagłą potrzebą widzenia chłopaka.
- To może nie do kancelarii... - Wyraźnie coś kręcił. - Mamy tutaj paskudne zamieszanie. Może spotkamy się w kawiarni przy sądzie, o 13. Pasuje ci?
- Może być... Będę... Na razie. - Potwierdziłam kończąc rozmowę i oceniając czas pozostały do spotkania z klientem, pognałam do archiwum. Anieli nadal nie było więc pozostało mi samodzielne przedzieranie się przez szeregi teczek.
Wczesnym popołudniem, ze stosem akt siedziałam w kawiarnianym ogródku. Słońce paliło, ulice falowały, kwieciste sukienki przesuwały się na tle jaskrawego błękitu. Zrezygnowałam z kawy na rzecz czekoladowo-kawowych lodów i z przyjemnością wchłaniałam ich zimno w oczekiwaniu na umówione spotkanie. Nawet nie zauważyłam kiedy pojawił się na horyzoncie.

*

Czekała na niego niespodziewanie czerwcowa Agata. Pogodna i iskrząca złotem, z zastanawiającą obojętnością opowiadająca o sprawach kancelarii, które bez wątpienia nie układały się najlepiej. Wyglądała jak by to prażące nielitościwie słońce wypaliło wszystkie jej troski. Zdjęło ciemny ciężar, który przygniatał przez ostatnie miesiące i pozbawiał tej niesamowicie bijącej teraz jasności.
Odsłonięte ramiona w cienkiej koszuli, muskane przez swobodne kosmyki poruszane lekkim ruchem powietrza, wyciągnięte pod stolikiem nogi i bose stopy z których przed chwila zrzuciła szpilki. Czy kiedykolwiek widziałem ja taką? Taką beztrosko piękną...
- Masz ochotę na jeszcze jedną porcję?- Zapytałem przesuwając w jej kierunku rozpuszczające się lody.
- A ty nie chcesz? - Upewniła się, ale wyciągała już dłoń w kierunku pucharka.
- Ja jakoś nie mam ochoty... - Skłamałem – bierz śmiało – i przesunąłem chłodne naczynie w jej kierunku. Upał był nieznośny. Adwokacki mundurek i zapięta po szyje koszula nie sprzyjały funkcjonowaniu w takich warunkach, ale widok jak z nieskrywaną przyjemnością pochłania kolejną porcję czekoladowych kulek, rekompensował tortury. Z uczuciem chłodnej ulgi przyłożyłem szklankę do skroni wywołując tym uśmiech na jej twarzy.
- Chodźmy stąd. - Rzuciła oblizując łyżeczkę i wrzucając ją do pucharka wypełnionego już tylko szklistym dźwiękiem. - Chodź, bo się zaraz ugotujesz. - Stwierdziła nurkując pod stolikiem w poszukiwaniu butów. - Wpadnij wieczorem do kancelarii to postanowimy coś w sprawie tej ugody. Klientka jest otwarta na propozycje. - Dodała zabierając torebkę i przesuwając w moim kierunku stos teczek, które przyniosła. - Tylko najlepiej po siódmej, bo wcześniej mam klienta. - Zaznaczyła wstając z miejsca i z artystycznym rozmachem zarzucając torbę na ramię.
- Idziesz? Czy czekasz aż nabierzesz koloru krawata?
- Idę.. - Zamarudziłem rozprostowując czerwony kawałek materiału i ruszyłem za nią zabierając teczki. Przed gmachem sądu bez słowa machnęła ręką i wsiadła do auta. Na mnie czekało jeszcze równie gorące i irytujące jak czerwiec w centrum Warszawy, spotkanie z Iwoną.
Pod kancelarię dojechałem grubo po dziewiętnastej wyposażony w szczegółowe instrukcje klienta i podły nastrój. Stanowczo potrzebowałem urlopu. Najlepiej jak najdalej od wszelkich prawników, zakichanych aplikantów, kancelarii adwokackich a przede wszystkim Iwonki i jej 'ważnych' udziałowców. Te spotkania doprowadzały mnie do pasji, sami 'starzy' nowi klienci. Czy ona planuje przejąć wszystkich z którymi kiedykolwiek miałem do czynienia? Wiśniowiecki też wpadł w jej łapy. Uśmiechnięta, obrzydliwie czarująco dominująca... zawsze jej ulegają... i to jej Mareczku to Mareczku tamto. Stanowczo potrzebuje urlopu...
- Długo czekasz? - Rozległo się za plecami. - Dzwoniłam do ciebie ale chyba miałeś wyłączony telefon.
- Rzeczywiście. - Potwierdziłem wyciągając z kieszeni aparat i spoglądając na jego martwy ekran. - Rozładował się.
- A mi przedłużyło się spotkanie. Kolejny marudny klient – Kontynuowała wyjaśnienia.
- Nic nie szkodzi, ja też dopiero dotarłem. - Zapewniłem ją zamykając auto i kierując się w stronę budynku. - No to...?
- Jasne. - Przytaknęła ruszając przodem.

*

Wsiedliśmy do windy. Ja pierwsza, on zaraz za mną zachowując komfortowy dystans. Nie wiem co takiego w nim było. Te zmęczone oczy, znużenie w głosie, łagodna rezygnacja z jaką wykonywał każdy krok czy może wspomnienie sposobu w jaki na mnie patrzył tego popołudnia. Istotne, że coś we mnie drgnęło. Poruszyło się i z zawstydzającym dudnieniem zaczęło powoli rozpływać się z zagłębienia pod mostkiem na całe bezbronne ciało.
Oddychałam coraz wolniej, jak by nadmierne drganie powietrza mogło wywołać niebezpieczną eksplozję. Czułam na szyi wędrujące spojrzenie, jak uważne mierzenie precyzyjnie określające cel i realne ciepło zagrożenia. Rzeczywistą temperaturę bijąca z jego piersi niemal opartej o moje plecy.
A jednak wszystko to w dystansie, bezpiecznym, nic nieznaczącym, ku biznesowemu celowi podróży.
Podłoga windy z każdym piętrem coraz wyraźniej dudniła wtórując rytmowi, którym żyło w tej chwili moje ciało. Z przerażeniem myślałam, że drzwi mogły by się otworzyć i odsłonić rozgrywające się wewnątrz statyczne, nieme, niewidoczne a niemal jawne przedstawienie. Gdzieś pod cienką warstwa zażenowania tlił się zwyczajny strach, że ktoś mógłby wtargnąć w ten spektakl i odkryć prawdziwe role jego aktorów. Podłoga zadudniła ostatni raz i podłużna szybka ukazała właściwe piętro. Pchnął z impetem ciężkie drzwi i puszczając mnie przodem podążył tuż za mną w otrzeźwiająco chłodny półmrok korytarza. Uparty klucz złośliwie chował się w zakamarkach torebki jeszcze przez chwile przedłużając ostatni akt, gdy w końcu drzwi ustąpiły wciągając nas do wnętrza biznesowej rzeczywistości.
- Pozwolisz, że zacznę od kawy? - Upewnił się kierując kroki w kierunki ekspresu. - Tobie też zrobić?
- Poproszę. - Odpowiedziałam rozpakowując torebkę na stole konferencyjnym. - Cappuccino – Doprecyzowałam zajmując najbliższe krzesło.
- Będziemy sami? - Zapytał niespodziewanie, nadal trwając w oczekiwaniu na efekt pracy ekspresu.
- Tak sądzę. - Zaskoczona odpowiedziałam po dłuższej chwili, szczęśliwa, że nie mógł dostrzec wyrazu mojej twarzy. - A miałeś nadzieje zobaczyć się z kimś konkretnym? - Próbowałam wydobyć oczywistość tego pytania.
- Nie. Tak tylko pytam. - Stwierdził stawiając przede mną filiżankę z ciepło-beżową puszystą pianką i wyciągając z aktówki swoją porcję notatek zaczął przedstawiać skrupulatnie wynotowane propozycje porozumienia. Leniwie płynące słowa co i raz przerywał długi łyk kawy. Jakie to proste. Pomyślałam. Rozmawiamy o sprawach obcych sobie ludzi. Pochylamy się nad ich błędami, nad ich komfortem, filtrujemy i odrzucamy wszystkie emocje w imię porozumienia. Jakie to było by proste. Otrzymać taka listę żali i oczekiwań, bez strachu z kieszeni wyciągnąć swoją i odczytać ją głośno punkt po punkcie. Nie obawiać się, że usłyszę coś czego nie chciałam, że powiem coś czego nie powinnam. Pozbyć się uczuć, emocji, oczekiwań... strachu. Po prostu mówić i czuć że słowa są prawdziwe, że to co w środku zostało właściwie przekazane i odebrane tak jak tego chcieliśmy tam wewnątrz, gdzie nie ma błędnych słów, liter, źle odebranych gestów i wyborów, gdzie żyje czyste, nietknięte strachem przed rzeczywistością 'ja'.

*

- Dobrze... Późno już, czas się zbierać. - Powiedział bezskutecznie usiłując wstrzymać choć na chwilę ruch wskazówek zegarka, na który spoglądał. - Postarajcie się w miarę szybko przedyskutować te sporne fragmenty i daj znać co zostało postanowione. - Dokończył zdanie i spoglądając w jej kierunku niechcący uchwycił zamyślone spojrzenie utkwione w jego dłoniach.
Nieobecny wzrok, lekko ściągnięte czarne kreski brwi, napięta skóra policzka podpartego na opalonej dłoni.
Jeszcze niedawno tą zamyślona twarz mogłem oglądać codziennie... O ile mniej bolesne było by kochać i nigdy nie mieć. Zamiast roztrząsać przebrzmiałą przeszłość, snuć ciepłą, jeszcze pełną nadziei przyszłość. Zamiast wspominać dotyk, móc tak jak kiedyś, na początku, oglądać ją w normalnej codzienności: pochyloną nad aktami, zamyśloną przy filiżance kawy, wściekającą się na zepsuty ekspres czy rozbawioną moim kolejnym głupim żartem. Nigdy nie mieć kochanki ale nadal mieć przyjaciela.
Tęsknota może być piękna. Można się w nią zanurzać, celebrować, odtwarzać w pamięci gesty, słowa, sytuacje. Może być jak religia z nią jako centrum mikrowszechświata, odległym, pięknym, nierzeczywistym celem. Ale tęsknic fizycznie to co innego. Tęsknić za dotykiem, znajomą już bliskością, taka tęsknota jest drastycznie realna, obrzydliwa wręcz w swej namacalności. Wspomnienia nie pozwalają poczuć dotyku, pocałunków, doświadczać fizycznego ciepła bliskości drugiej osoby... i pogłębiająca chorobę świadomość, że z własnej decyzji nie masz już do niej prawa. Nie możesz ot tak po prostu chwycić jej dłoni w sądowej kawiarni, gdy leży tak blisko, przyzywa promieniującym gorącem, kusi delikatnym drganiem ścięgien. Jest tak realna w pamięci a tak nienamacalna, nieosiągalna w swej bliskości. To nie miłość czyni nieszczęśliwymi. Bo przecież kocham ją czy jest obok czy jej nie ma. To piekielny stan posiadania. Mieć i stracić...
A ty nielitościwa, siedząc tak nieobecnie zamyślona, pozwalasz prześlizgiwać się lepkiemu spojrzeniu po wygrzanym słońcem ramieniu. Zatrzymać się na chwilę na oddychającej pulsującym tętnem szyi, gdy odgarniasz włosy. Bawisz się tą obojętnością, czy tak jak ja oddychasz tym niefizycznym kontaktem? Udajesz, że nie czujesz jak tęczówka przykleja się do twojego ciała a intensywny kolor sukienki zawłaszcza jej barwę. Nie widzisz jak karmie się każdym gestem. Dłonią, dla zabawy czy też nie, odrzucającą włosy a potem miękko opadającą na kolana. Powolnym drganiem warg w melodię przepływającego tekstu i na koniec spojrzeniem, które trafnie wycelowane niechybnie przyłapie mnie na tej podróży. Już jest. Zostałem przyłapany...

*

Chyba musiała wyczuć zaciekawienie, jakie wzbudził w nim widok jej nieobecnie skupionego na męskich dłoniach spojrzenia. W chwilę potem niespodziewanie przyciągnęły ją, stojące na stole puste filiżanki, które natychmiast porwała w kierunku kuchni. Przez moment skonsternowany wzrok mecenasa Dębskiego tkwił jeszcze w miejscu, które przed chwilą wypełniała jej sylwetka, by powrócić do rzeczywistości uciążliwego supła zawiązanego na aktach przerabianej sprawy.
Filiżanki brzęknęły lądując na kuchennym blacie torem nadanym nieświadomą ręką. Cały jej umysł wypełniał w tej chwili delikatny szelest kartek papieru, które skrupulatnie układały męskie dłonie. Spojrzała przez ramię w kierunku przeszklonych prostokątów, za którymi poruszała się jego figura. Granat marynarki rozlewał się w szlifowanych brzegach szybek wnikając gdzieś głęboko i odsłaniając troskliwie skrywane strzępki wspomnień. Z każdym oddechem coraz wyraźniej wyczuwała, niemal rzeczywisty zapach bliskości jego ciała i dotyk szorstkiej tkaniny pod bezwolną dłonią, którą w tej chwili boleśnie zaciskała się na ranieniu. Opanuj się. Skarciła się w myślach gdy czerwone pręgi, zaczęły być wyraźnie widoczne. Popatrzyła na zaciśnięte dłonie nerwowo rozprostowując kostki. Nieśpiesznym krokiem wróciła do sali konferencyjnej.
Blat zasłany wcześniej notatkami, na nowo odbijał światło zawieszonej nad nim lampy. Ostatnie dokumenty wylądowały właśnie w teczce mecenasa. Przystanęła opierając się o framugę szeroko otwartych drzwi i przyglądała jak spokojnie zamyka torbę i kilkakrotnie przerzucając w dłoni jej lekko wytartą już szelkę, z namaszczeniem umieszcza ją na ramieniu.
Utkwione w jego plecach spojrzenie z pewnością musiało palić, gdyż odwracając się w kierunku wyjścia bezbłędnie trafił grzęznąc w rozszerzonych źrenicach. Uwięzione na moment dwie pary oczu wpatrywały się w siebie odliczając sekundy do nieubłaganie nadchodzącej chwili, gdy bezpieczną ciszę wypełni zdradliwe dudnienie. Spuściła wzrok jak by obawiając się tego niesłyszalnego dźwięku. Ciemne rzęsy przykryły rozświetlone przed momentem tęczówki a nadchodzące bicie serca zastąpił realny odgłos kroków.
O podłogę szurnęły przysuwane do stołu krzesła i kroki zbliżyły się do drzwi przystając na chwile przy framudze. Uniosła powieki wpuszczając do wnętrza kojący granat i zachłannie powędrowała w kierunku spoglądającego na nią błękitu. Całe ciało niemal wyrywało się by pokonać dzielące ich centymetry, lecz upragniony impuls umysłu nie nadchodził.
Tkwił w dręczącym bezruchu tak samo jak ona.
- Cześć. - Żałośnie rozdarł ciszę męski głos i błękit przed nią powoli zaczął się rozmywać, gdy mięśnie w końcu drgnęły i samotna dłoń powędrowała w kierunku marynarki. Palce zacisnęły się na tkaninie delikatnie badając jej fakturę. Wzrok ponownie spróbował uchwycić uciekające błękitne spojrzenie, gdy dotknęło jej bliskie ciepło szorstkiego policzka. Nim jakikolwiek strzępek ostrożnej świadomości zdążył przejąć inicjatywę, spragnione usta powędrowały na spotkanie drugich równie stęsknionych warg. Przez chwilę, wstrzymany oddech zatrzymał czas, by za moment rozpędzić go na nowo za sprawa niepewnie przesuwającej się po linii biodra dłoni.
Filcowa aktówka bezszelestnie dotknęła podłogi a oswobodzone ramię niemal natychmiast wtłoczyło ją w obezwładniające męskie ciepło. Topiła się w tych ramionach z każdym drgnieniem warg przesuwając dłonie coraz wyżej wzdłuż granatowej toni wierzącej je marynarki, aż opuszki palców dotknęły lądu na rozgrzanej skórze karku. Tętniące w ciele pragnienie wybiło sekundę przegranej ze zdrowym rozsądkiem i trzeźwa rzeczywistość przejęła kontrolę nad sytuacją. Przyspieszone oddechy wypełniły przestrzeń między nimi, przynosząc niespodziewane zażenowanie a uciekające spojrzenia odbiły się od siebie i sięgnęły leżącej na podłodze filcowej aktówki. Nie wiadomo za sprawa jakiej myśli damska dłoń powędrowała w jej kierunku i uniosła oddając mężczyźnie.
Kilkakrotnie przerzucił w dłoni podaną szelkę i zawiesił ją na ramieniu. Odczytując bezgłośny przekaz, skierował swe kroki ku wyjściu, przystając jednak w połowie drogi, przez chwile zawahał się jak by coś rozważając.
Nieznośny lęk wtargnął do jej myśli. Nie... Nie teraz. Będzie jeszcze tysiąc okazji. Tylko nie teraz. Chciała zapamiętać tę chwile i nasycać się nią bez żadnych żali, wymówek i analiz, które za chwile miałby jej zaserwować. Czy to co miało miejsce przed chwila nie mogło zostać tym czym było? Czymkolwiek było... Tęsknotą, pragnieniem, zwyczajnym głodem bliskości? Czy nawet czystym przypadkiem. Nie chciała teraz wiedzieć czym było. Pragnęła pozostawić w sobie to czyste, ciepłe uczucie, którego przed chwilą doznawała i dziś wieczór bez strachu zasnąć otulona jego wspomnieniem.
- Agata... - Rozpoczęło się niewinnie. - Masz może ochotę na drinka? - Wypowiadając te słowa obrócił się trafiając na zaskoczone, nierozumiejące spojrzenie, badające go spod nieznacznie zmarszczonych brwi.
- To znaczy nie teraz, nie dzisiaj. - Sprecyzował lekko zażenowany. - Ale w ogóle, kiedyś? Chciałabyś gdzieś wyjść?
Obserwowała jak zmaga się z własnymi słowami pogrążając się coraz bardziej we własnej obawie, że niepotrzebnie zadał to pytanie. Czekała aż dokończy, choć już w pierwszej chwili wiedziała jaka będzie odpowiedź. Potwierdzająco skinęła głową i uspokoiła uśmiechem jego obawy, choć wewnątrz szalały jej własne. Odwzajemnił go delikatnym drgnięciem kącików i pielęgnując w sobie przyjemne uczucie niezdefiniowanego sukcesu, ponownie skierował się ku drzwiom. Nacisnął klamkę i z ostatnim spojrzeniem na jej smukłą sylwetkę opuścił kancelarię.
- Zadzwonię – rzucił na pożegnanie.

***

5 komentarzy:

  1. Laski, ktoras z Was sie nie podpisala ;) Czyje to opo?
    Duśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kiedy będzie Twoje?

      Usuń
    2. Moja lo matko... dopiero jak do domu wroce. Przepraszam za brak kontynuacji ;)
      Duśka

      Usuń
    3. A kiedy będzie Twoje?

      Usuń
    4. sorki drugi raz wysłałam

      Usuń