poniedziałek, 14 lipca 2014

Opowiadanie Magdy - "Cząstki pomarańczy" cz.I


Witam, to po raz kolejny ja. Tym razem to raczej.. coś dłuższego. Mam kilka części, pewnie w trakcie będzie powstawać coś nowego (a przynajmniej mam taką nadzieję). Sporo tu metaforyki stąd też tytuł.
Trochę się boję ale... Raz się żyje! Bijcie, jeśli trzeba!
Zapraszam,
M.

"Nie chcę już więcej kochać, cierpieć, czekać ani wierzyć w rzeczy, których nie potwierdza życie."

— Marek Hłasko


Kiedy byłam mała, mama zawsze powtarzała mi, że w życiu najważniejszy jest rezultat.
Ludzie nie będą zwracać uwagi na to, jak długo pracowałaś, tylko jaki wynik osiągnęłaś. – mówiła, kiedy nie dostałam najlepszej oceny w klasie. Sama była żywym dowodem na to, że osoba z prowincji może wiele osiągnąć, jeśli będzie ciężko pracować. Mama zawsze była uosobieniem stanowczości ale także mądrości. O tak, tego nie mogłam jej odmówić. Pamiętam, że kiedy po raz kolejny stłukłam kolano, chodząc po drzewach z chłopakami, mimo jej zakazu, nie okazywała troski czy zmartwienia a jedynie swoje zawiedzenie moją postawą. I to właśnie ze wszystkich wspomnień o mamie, te na wpół zawiedzione ale i dumne spojrzenie oraz stanowczy ton, zapamiętałam najlepiej.
- Wszystkiego najlepszego córeczko! Nie zapomnij o świeczkach! – powiedzieli rodzice. Odkąd pamiętam, był to jedyny (poza Wigilią, choć i to nie zawsze) dzień, który spędzaliśmy razem.
– Nie zapomnij o życzeniu! – przypomniał tata z uśmiechem na twarzy. Zacisnęłam mocno powieki. Moje życzenie od lat się nie zmieniało.
Chciałabym, żeby była kiedyś ze mnie dumna.
Szybko zdmuchnęłam świeczki i spojrzałam na mamę. W jej oczach zauważyłam… Wzruszenie? Spojrzałam jeszcze raz, dla upewnienia, lecz drobnej łezki już nie było. Musiało mi się coś przywidzieć. Już mieliśmy kroić tort, kiedy usłyszałam ten znienawidzony dźwięk. Telefon. Mama szybko poszła do drugiego pokoju a zza ściany doskonale było słychać jej stanowczy głos.
- Halo? … Tak, przy telefonie… Gdzie? … To na pewno on? … Ale złapaliście go? … Rozumiem, dobrze, zróbcie rewizję, Krasowski wyda Wam nakaz… No jak to nie wyda, przecież… Dobrze, już jadę. Usłyszeliśmy jeszcze głośne westchnięcie i kroki z powrotem do dużego pokoju.
- Muszę iść, przepraszam. Złapali Flipczyńskiego a ten idiota Krasowski jak zwykle nie wie, co się wokół niego dzieje. Będę jak najszybciej się da. – Powiedziała swoją standardową formułkę i wyszła.
- Mama pracuje nad tą sprawą już od kilku tygodni. Przecież wiesz, że nie zrobiła tego specjalnie. – natychmiast powiedział tata widząc moją minę.

Musiałam zrozumieć, przecież byłam już duża.

Tata zawsze stał w cieniu mamy. Wprawdzie oboje robili to, co lubili jednak funkcja akademickiego wykładowcy nie była zbyt prestiżowa w porównaniu do posady szefowej prokuratury okręgowej. To on czytał mi bajki na dobranoc, dawał cukierki przed obiadem czy pomagał w odrabianiu lekcji. Był zupełnym przeciwieństwem mamy, co zawsze mnie dziwiło. Ona, chuda, dosyć wysoka, krótko ścięta blondynka a on nieco wyższy, lekko grubawy, z okularami na nosie i wręcz przylepionym ciepłym uśmiechem. Przeciwieństwa się przyciągają i małżeństwo moich rodziców było na to najlepszym dowodem. Zawsze mnie to zastanawiało, co takiego miał w sobie ojciec, że zdołał ją choć na chwilę wyrwać z objęć paragrafów i kodeksów. Odpowiedź przyszła szybciej, niż myślałam.

Byłam w czwartej klasie podstawówki, kiedy dowiedziałam się, że będę miała braciszka. Bardzo się ucieszyłam, że będę miała rodzeństwo. Już wtedy obiecałam sobie, że będę najlepszą siostrą na świecie. W tym czasie mama chyba prowadziła jakąś trudną sprawę, wracała bardzo późno do domu, zawsze obładowana papierami. Któregoś razu, z akt wysunęło się zdjęcie, najpewniej oskarżonego. Mężczyzna złowrogo łypał oczyma do aparatu, na twarzy miał tatuaż a na szyi potężny łańcuch. Tata natychmiast to zauważył i zabrał mi je, mrucząc pod nosem, żeby mama lepiej pilnowała materiałów. Swoją drogą, do tej pory na wspomnienie tego spojrzenia, przechodzą mnie ciarki. Następnego dnia wychodząc ze szkoły, w jednym z samochodów na parkingu zauważyłam dokładnie tego samego mężczyznę. Jak najszybciej pobiegłam do autobusu a potem do domu. Byłam przerażona. Tata oczywiście natychmiast zauważył moje zdenerwowanie a kiedy dowiedział się o sytuacji pod szkołą, natychmiast zadzwonił do mamy. Od tamtej pory widziałam ją jeszcze rzadziej aż do pamiętnego tygodnia, w którym mama wychodziła z domu przed wszystkimi a wracała, kiedy już dawno spałam – a przynajmniej tak mówił tata. Jednego z takich wieczorów nie mogłam zasnąć. Wymknęłam się więc do biblioteczki by poczytać kodeks. Był na tyle nudny, że usypiał wystarczająco by być śpiącym ale zdążyć jeszcze wrócić do łóżka. Przechodząc zauważyłam otwarte drzwi do pokoju rodziców i ich rozmowę. Już chciałam rzucić się mamie w ramiona, w końcu przez ostatnie dni nie udało mi się jej w ogóle zobaczyć, jednak jej słowa skutecznie mnie przed tym powstrzymały.
- Nie mów mi, że będzie dobrze. Proszę Cię, wszystko tylko nie to. Ja się naprawdę cieszyłam z tego dziecka! I co teraz? Jestem beznadziejną kobietą, nie umiem być dobrą matką skoro nawet nie potrafię utrzymać ciąży! – wykrzyczała przez łzy, natychmiast wtulając się w ramię ojca. Tamtego wieczora po raz pierwszy zobaczyłam płaczącą mamę, chciałam natychmiast do niej podbiec, przytulić czy pocieszyć jednak coś mnie powstrzymywało. Wzrok taty. Szybkim gestem ręki pokazał drzwi i lekko pokręcił głową jakby chciał powiedzieć Marysiu, zrozum, nie teraz...

Musiałam zrozumieć, przecież byłam już duża.

1 komentarz:

  1. Fajnie napisane, tak przejrzyście, dopiero na końcu widać o co chodzi. Fajnie ciekawie podoba mi się ;)

    OdpowiedzUsuń