poniedziałek, 14 lipca 2014

Opowiadanie Magdy - "Cząstki pomarańczy" cz.II



Witam witam!
Mam nadzieję, że Wam się spodoba a jeśli nie, nikt nie będzie miał oporów, żeby to napisać. Śmiało, nie bójcie się!
Przyznaję, że bardzo pobieżnie przejrzałam tekst w kwestiach stylowych bo chyba zmęczenie daje się we znaki.

Zapraszam do czytania i komentowania.
M.

Od małego wzorem była dla mnie ciocia, siostra mamy, która była adwokatem. Obowiązki domowe godziła z prowadzeniem domu i wychowywaniem trójki dzieci – 15 letniego Maksa, 12 letniej Ali i 5 letniego Antosia. Mama była starsza jedynie o 2 lata. Z daleko było widać ich podobieństwo do siebie. Takie same rysy twarzy, figura, wzrost… Różniły się kolorem oczu – mamy oczy były ciemne, brązowo-czarne a w oczach cioci odbijał się błękit nieba. Różnice było widać w charakterach. Kiedy u nich nocowałam zawsze dziwiło mnie, że ciocia pomimo tony akt, które podobnie jak mama, często przynosiła do domu, zawsze znajdowała czas, żeby przeczytać coś swoim dzieciom, pomóc im w lekcjach, dowiedzieć się jak było w szkole albo po prostu ucałować ich w czoło na dobranoc. Zazdrościłam im tego.
- Ciociu? – zapytałam niepewnie wchodząc do jej gabinetu z kominkiem. Ona oderwała się na chwilę od papierów, spojrzała na mnie dosyć nieprzytomnym wzrokiem i mówiąc: Tak, tak, już kończę, Piotrusiu, jeszcze tylko ta jedna apelacja. Roześmiałam się, w duchu wspominając słodko chrapiącego wujka kilka pokojów wcześniej. Dopiero mój cichy śmiech wyrwał ją na chwilę z krainy akt i kodeksów.
- Marysia! Co Ty tutaj robisz, nie możesz spać? – zapytała zaniepokojona. Skrzywiłam się lekko słysząc to zdrobnienie. Nigdy go nie lubiłam i jedynie z jej ust nie brzmiało jak ‘sierotka Marysia’, tylko jej pozwalałam tak do siebie mówić.
- Mogę Ci zadać pewne pytanie? – zapytałam, nie wiedząc czy mogę zabrać jej chwilę tak cennego dla niej czasu. Doskonale pamiętałam, jak mama nie lubiła, kiedy się jej przeszkadzało.
- Ależ oczywiście, słucham Cię – odparła ze zdziwieniem.
- Zawsze chciałaś być adwokatem?
- Nie, nie zawsze. – podeszła do okna i zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń. Po chwili znów kontynuowała: - Kiedyś, jeszcze w ogólniaku myślałam, że będę lekarką. Niestety, nie udało mi się dostać na medycynę. Wtedy przyszła do mnie Twoja mama i poradziła mi prawo. Zawsze lubiłam historię, nie najgorzej szło mi z polskiego… Nie byłam przekonana do tego kierunku. Po pierwszym roku miałam dosyć. Chciałam zaryzykować i jeszcze raz spróbować dostać się na Uniwersytet Medyczny. Wtedy znów przyszła Twoja mama i pokazała mi, że adwokat jest prawie tak, jak lekarz. Też pomaga często w bardzo trudnych sytuacjach z tą różnicą, że zawsze jest jakiś margines błędu – mogę złożyć apelację. A w pracy lekarza, na przykład podczas operacji? Jeden nie ostrożny ruch i…
 - ciocia uśmiechnęła się, jakby coś wspominając. – Tak, Twoja mama to zdecydowanie mądra kobieta. – odwróciła się w moją stronę i zaczęła mi się przyglądać. Widać było, że nad czymś się zastanawia. – Czy udało mi się odpowiedzieć na Twoje pytanie? Skąd Cię naszło na takie rozmowy, wszystko w porządku?
Powoli kiwnęłam głową i szepnęłam: 

- Tak, dziękuję.
- Teraz już rozumiesz dlaczego tak bardzo jestem wdzięczna Twojej matce?


Musiałam zrozumieć, przecież byłam już duża.
Wtedy też postanowiłam, że zostanę adwokatem.

Na studia dostałam się jako prymuska, laureatka olimpiady z języka polskiego, najwyższa średnia, ulubienica belfrów. Na początku było ciężko. Mimo, że przecież mieszkaliśmy niedaleko Warszawy, codziennie tam dojeżdżałam do szkoły to jednak mieszkanie samej w małej kawalerce było zupełnie innym doświadczeniem. Byłam przyzwyczajona do wieczornych rozmów przy herbacie z tatą, do długiego wylegiwania się na hamaku w ogrodzie i czytania książek z biblioteczki mamy. Teraz nagłe zderzenie się z rzeczywistością. Szybkie śniadanie, uczelnia, coś do przegryzienia na mieście, znowu uczelnia potem biblioteka, powrót do mieszkania i próby ogarnięcia go a na koniec przeglądanie notatek i książek do późna. Tak właśnie wyglądały moje dni. Wszystko zmieniło się kiedy podczas zajęć z prawa karnego dosiadł się do mnie wysoki blondyn o magnetycznych, stalowych oczach.
- Cześć, jestem Paweł i właśnie się tu przeniosłem z Gdańska, nikogo nie znam… Mogę się przysiąść? – zapytał nieco nieśmiało. A ja poczułam coś dziwnego. Nagłe ciepło rozchodzące się po moim ciele. I te oczy… Odpłynęłam na chwilę a on nie wiedząc co się dzieje pomachał mi przed oczami.
- Halo? Jesteś? Jeśli tak bardzo nie chcesz mnie widzieć to pójdę sobie gdzieś indziej… - posmutniał
- Nie nie nie, proszę siadaj! – zgarnęłam swoje rzeczy na drugą stronę ławki i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Dzięki! A wiesz, że… 
I tak zaczęła się nasza znajomość. Bardzo szybko zauroczył mnie swoim ujmującym spojrzeniem, poczuciem humoru jak i wyczuciem czasu. Zawsze wiedział kiedy potrzebuję by w ciszy z kimś posiedzieć a kiedy muszę się wygadać. Był tym pierwszym, który po prostu był. Sprawił, że poczułam się bezpiecznie a swoją małą kawalerkę wreszcie zaczęłam nazywać domem.

Obudziłam się nagle, wyrwana ze snu waleniem w drzwi. Spojrzałam na zegarek – trzecia w nocy. Kto mógł się dobijać o tej porze? Przekonana, że ktoś sobie robi żarty poszłam spać dalej. Jednak stukanie się powtórzyło a po chwili usłyszałam głos Pawła:
- Maria, proszę Cię otwórz. Wiem, że tam jesteś, proszę Cię!
Słysząc jego głos natychmiast zerwałam się z łóżka i pełna niepokoju pobiegłam w stronę drzwi.
- Paweł! Co się stało? Wchodź! – krzyknęłam zaniepokojona po otworzeniu drzwi, widząc ukochanego w takim stanie. Różnił się od mojego Pawła, tego, którego znałam na co dzień. Ten był brudny, miał poszarpaną koszulę, wyraźne ślady krwi oraz… Tak, bruzdy na ubrudzonych policzkach po łzach.
Natychmiast wepchnęłam go do domu i zaprowadziłam pod prysznic. Pokazałam mu gdzie znajdzie ręcznik i zostawiłam go by mógł się odświeżyć. Sama poszłam do kuchni by zrobić mu herbaty oraz jakieś kanapki. W głowie już układałam tysiące scenariuszy. Może ktoś go zaatakował? Miał wypadek? Co się stało? To ostatnie pytanie tłukło mi się po głowie nie pozwalając spokojnie myśleć. Znalazłam jedną z jego koszul, którą ostatnio tu zostawił. Czarna, bez żadnych wzorków – moja ulubiona. Uwielbiałam go w niej, wyglądał wtedy jeszcze bardziej przystojnie niż zwykle. A i fakt, że miał ją na sobie w dniu, w którym się poznaliśmy nie pozostawał bez znaczenia. Któregoś dnia, gdy mu to powiedziałam to po prostu ją tu zostawił a ja mogłam się upajać jego zapachem kiedy nie mogłam zasnąć. Tymczasem Paweł wyszedł już z łazienki a ja mogłam przyjrzeć się mu w całej okazałości. No, prawie bo ręcznik zasłaniał te najbardziej strategiczne miejsca. Natychmiast się zarumieniłam. Jednak gdy zauważyłam szramy na rękach, przypomniałam sobie sytuację sprzed kilkunastu minut i natychmiast oprzytomniałam.
- Możesz mi w końcu wytłumaczyć co się dzieje? Martwię się o Ciebie… - powiedziałam z lekkim niepokojem, nie wiedząc czego się spodziewać. Paweł podszedł do okna i zapatrzył się we wschodzące słońce. Normalnie taki widok by mnie rozczulił jednak teraz wszystko przesłonił niepokój o niego. Podeszłam i ostrożnie przytuliłam się do jego pleców nie wiedząc na ile mogę sobie pozwolić.
- Heej, powiesz mi co się dzieje? ¬– cicho zapytałam. Już myślałam, że nie usłyszał ale po chwili usłyszałam jego cichy i chrapliwy głos:
- Moi rodzice… Zginęli w wypadku na moich oczach. Kilka godzin temu… - szepnął spoglądając na mnie a ja dostrzegłam łzy w jego oczach.
- Przepraszam, nie wiedziałam… Gdybym… - zaczęłam się plątać nie wiedząc jak się zachować.
- Gdybyś wiedziała, to co?! Patrzyłabyś na mnie tym współczującym wzrokiem jak na jakąś… sierotę?! – krzyknął. Zdążyłam tylko zobaczyć jak unosi rękę a po chwili poczułam ogromny ból na lewym policzku. Odwróciłam się i oparłam o stolik, stojący nieopodal. Spuściłam głowę i poczułam jakąś gulę w gardle a w oczy zaczęły piec od łez. Jak on mógł? Przecież nic nie zrobiłam, był taki idealny, dlaczego?
Policzek powoli przestawał piec a ja poczułam jego dłonie na biodrach. Natychmiast podskoczyłam i próbowałam uciec jednak trzymał mnie dosyć mocno.
- Marysiu… Przepraszam Cię.. Te nerwy, szok, stres, przesłuchania na policji… Ja naprawdę nie chciałem, przepraszam Cię. Zupełnie nie wiem co we mnie wstąpiło… - Zaczął się plątać a ja poczułam jak coraz bardziej wtula mnie w siebie. Te ciepłe ramiona, w których dotąd czułam się tak bezpiecznie… Uspakajający zapach jego perfum. Spokojny oddech i rytmicznie bijące serce sprawiły, że po dłuższej chwili się rozluźniłam.
- Obiecuję, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Kocham Cię. Wierzysz mi? – zapytał, patrząc w moje oczy.

Musiałam uwierzyć, przecież go kochałam.

1 komentarz: