czwartek, 30 października 2014

Opowiadanie Duśki - "Życie jak domek z kart"



Houk! Przybywam z nowym opowiadaniem. Nie wiem dokąd mnie ono zaprowadzi, jakich sfer uczuciowych dotknie, co poruszy. Oczywiście jest to moja własna wizja tego co się będzie działo… Ehhh, trochę krótka część, ale dłuższej bym teraz nie napisała… przeklęte choróbsko. Nie przedłużając, zapraszam do czytania!

„Życie jak domek z kart…”

Keep me here, my heart is near by love has gone away.
Tell me true, my heart is new by love has gone away.
It's okay I know someday I’m gonna be with you.
It's okay I know someday I’m gonna be with you.

Speak to me, my heart is free by love has gone away.
Tell me true, my heart is blue by love has gone away.
It’s okay I know someday I’m gonna be with you.
It’s okay I know someday I’m gonna be with you.

Tom Rosenthal - It’s OK

Drżącymi rękoma wystukiwała ostatnie literki na klawiaturze. Skończyła. Niepewnie kładąc dłoń na myszce, najechała na przycisk „wyślij”. Kliknęła. Jej oczom ukazał się napis „wiadomość została wysłana”. Za późno na zmianę decyzji… Czy to nie jest tchórzostwo, pisać maila, zamiast porozmawiać w cztery oczy? Ale przecież „rozmawiali”. Bolesne słowa obojga ludzi, którzy sami są pogubieni, którzy starają się wszystko odbudować. Ale ich budowla jest z kart. Runęła już nie raz. Teraz te karty są już zbyt zniszczone, by móc coś z nich zbudować na nowo. Gorzkie słowa, to był właśnie złoty środek. Oczyścili relację panującą między nimi, ale czy to wystarczy? To był ostatni moment, później nie byłoby już czego oczyszczać i zbierać. Ta naprężona nić emocjonalnych niedomówień musiała w końcu się przerwać.
Poprawiła się na kanapie, otuliła  miękkim puchem koca i zatraciła się w zasypiającej za oknem Warszawie. Jej mętny wzrok był przepełniony goryczą, tęsknotą, smutkiem, bezsilnością. Cały jej „nowy” świat, który starała się wybudować na nowo po Pro Spectrum, runął w jednej chwili. Ile jeszcze zdoła wycierpieć? Kocha tego bufona, ale ta miłość jest opleciona cierniem. Każdego dnia zaciska się na jej sercu mocniej i mocniej, pozostawiając głębokie, niegojące się rany. Ale co on czuje? Pewnie, obrzydzenie, niechęć, wstręt, złość, frustrację. Gdzie ta iskra w jego oczach, która błyszczała na jej widok jeszcze kilka miesięcy temu? Zniknęła? Może była fałszywa? Była ułudą? Teraz z jego oczu bije tylko wściekłość, rozczarowanie, bezradność. Nagle jej poliki zrobiły się mokre, łzy zalewały jej oczy, nie była wstanie powstrzymać kolejnej, napływającej fali. Była wyczerpana, jej nerwy dawno uległy rozszarpaniu. Łzy ją wykończyły, zasnęła.
***
            Dźwięk nadejścia maila rozbrzmiał w jego uszach. Zrezygnowany odstawił szklankę z brązową cieczą na stolik. Otworzył skrzynkę i jego oczom ukazała się wiadomość.

Nadawca: Agata Przybysz
Odbiorca: Marek Dębski
Temat: „Może lepiej będzie jak zniknę na zawsze z Twojego świata”

Po co nam to było? Te cholerne lata? Po co te słowa, gesty, po co to wszytko? Co chciałeś przez to osiągnąć? Lubisz patrzeć, jak cierpię, jak ginę we własnym morzu rozczarowań? Ile jeszcze muszę wycierpieć, byś przestał traktować mnie jak zabawkę? Nie jestem nią i nie zamierzam nią być. Lepiej by było, jakbyś się w ogóle nie pojawił w moim życiu! Ale jesteś w nim, namieszałeś, wywróciłeś go do góry nogami i odszedłeś! Zostawiając mnie samą… To bolało, to cholernie bolało i boli!
Dlaczego miałam mówić Ci o ciąży? Przecież byłeś z inną. Powiedzenie Ci o dziecku byłoby szantażem z mojej strony, brałabym Cię „na ciążę”… A ja tego nie chcę! Nie chcę litości. Nie zniosłabym tego. Bylibyśmy razem ze względu na dziecko, a nie dlatego że mnie kochasz. Ja zbyt poważnie traktuję miłość. Marek, przykro mi, że lepiej by było jakbym zniknęła z Twojego idealnego świata. I tak chyba będzie najlepiej…
Zbyt wiele gorzkich słów padło ostatnio z naszych ust. Ale dzięki temu zrozumiałam jedną, ważną rzecz. Pytanie czy Ty zrozumiałeś? Czy chcesz, żebym odeszła na zawsze?

A.P
P.S.
Nie rób, nie mów nic pochopnie… bo już tego później nie będziesz w stanie odbudować.

Zamarł po przeczytaniu wiadomości od niej. Nie tego chciał. Nie takiego zakończenia całej ich historii. Chcę żeby odeszła? Nie, nie chcę. Chcę? Cholera… Ten dzisiejszy dzień to jedna wielka pomyłka! Toczył walkę sam ze sobą. Jego serce, rozum, dusza, wszystko pragnęło tylko jej. Całe jego ciało krzyczało, by została. Więc skąd u niego słowa pełne zawiści, goryczy i niechęci? Skąd ta myśl by Agata zniknęła z jego życia raz na zawsze? Impuls, chwila, emocje? Ilekroć jego serce mówiło „zostań”, diabeł podsycał ogień zawiści, gotującą się myśl odepchnięcia szeptał sprytnie do ucha. Nie tego chce, stanowczo nie tego. Po jakiego gwinta wtedy powiedział te słowa? Bo co? Bo chciał się odgryźć, chciał coś udowodnić? Co?
            Nie odpisując na maila, zamknął laptopa, wziął marynarkę z fotela i jak wystrzelony z procy wyszedł, trzaskając niemiłosiernie drzwiami.
***
            Dźwięk dzwonka drażnił jej uszy. Zakryła głowę poduszką, by nie słyszeć tego irytującego dźwięku. Nie wstała by otworzyć. Liczyła, że dręczyciel lubujący się w dzwonieniu do drzwi zaniecha swojego planu i znudzony czekaniem, w końcu sobie pójdzie. Bynajmniej, dźwięk nie ustawał. Wręcz odwrotnie stawał się bardziej natarczywy. Do tego wszystkiego, nocny miłośnik irytujących odgłosów postanowił walić do drzwi. Podirytowana Agata niechętnie zwlekła się z łóżka, była cała napuchnięta od wcześniejszego płaczu, nie spiesząc się, podeszła leniwie do drzwi z zamiarem wydeklamowania, w stronę natarczywego gościa, jakże przemiłej wiązanki kilku niecenzuralnych słów. Otworzyła je i oniemiała. Spodziewała by się każdego, ale nie jego.

Duśka

Ciąg dalszy nastąpi…
Ja nie wiem, z jednej strony marudzicie, że nie pojawia się nic nowego, a z drugiej, jak już się pojawi, to nie komentujecie. No ludzie, błagam. Lubię czytać Wasze opinie, przynajmniej mam pewność, że nie piszę na darmo. Tak więc, jeśli się podobało, albo i nie… Zostaw mały ślad po sobie :) Będę wdzięczna, za każde słowo. I jeszcze raz przepraszam, że takie krótkie :(

Opowiadanie Gabrysi "Poznać się jeszcze raz"



Przybywam z moim drugim autorskim opowiadaniem. Chociaż pierwsza, druga część będzie się wydawać taka jak w serialu, to nie dajcie się zwieść. Zaczęłam pisać ‘Poznać się jeszcze raz” na wakacjach w oczekiwaniu na nowy sezon, i nie sądziłam, że chociaż w małym stopniu trawię w rzeczywistą fabułę serialu. Dedykuję to opowiadanie wszystkim autorom prac, które chętnie czytam :) To wy daliście mi kopa, żebym zaczęła pisać coś swojego. Przepraszam za błędy, ale jak już mówiłam to moje pierwsze kilkuczęściowe opowiadanie. Powinniście już kojarzyć, moją jednoczęściową historię „Po prostu bądź”. Mile widziane opinie, najróżniejsze :) Przynajmniej będę wiedzieć czy pisać dalej. Mam już gotowe jakieś 7 części, a to dopiero rozgrzewka, więc nie zniechęcajcie się :) 
Pozdrawiam, i życzę innym weny twórczej :) 
Gabrysia

Poznać się jeszcze raz.

Część I

Od kilku tygodni byłam załamana. Nie chciałam dzielić się swoimi zmartwieniami z innymi. Nie jedna kobieta chciałaby być na moim miejscu, ale co ja poradzę, że dla mnie to problem, koniec świata..
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu. Stan zdrowia zaniepokoił mnie. Miałam mdłości, kręciło mi się w głowie, ogólnie jakaś katastrofa. Otóż po wizycie u lekarza dowiedziałam się że jestem w ciąż. Przed wizytą w gabinecie specjalisty zrobiłam test ciążowy. Wynik wbił mnie w ziemie.
Po tym wszystko zaczęło się sypać. Maria Okońska po dyscyplinarce została zwolniona z prokuratury, i złożyła papiery by tak jak my zostać członkiem adwokackiej palestry. Jej gabinet był już przygotowany, przez samą zainteresowaną, czekał jedynie na „wielkie otwarcie”. Siedziałam w swoim gabinecie, rozgryzając jaki motyw miałaby córka, po zabiciu własnego ojca, jednak nie mogłam znaleźć żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Za dwie godziny czekała mnie rozprawa przejęta od Doroty, która musiała w tym czasie iść z Zuzią na szczepienie. Bartek wpadł do kancelarii z butelką wina pokrzykując, co nie było w stylu tego poukładanego młodego człowieka. Od czasu kiedy Dębski nas zostawił, chodził ze spuszczoną głową. Nie dziwiłyśmy się temu. Wcześniej było 2 na 3, a teraz 4 na jednego to faktycznie przesada. Jeszcze kiedyś, pomimo częstych sprzeczek między nim, a Markiem, trzymali męską solidarność. Teraz nie ma zbyt dużego poparcia, no cóż.. życie!
-Dziewczyny wyciągajcie kieliszki! Mam syna!-oznajmił nim jak na strzał wypadłyśmy z gabinetów. Ja, Dorota i Marek oczywiście wiedzieliśmy kto jest odpowiedzialny za stan Justyny, ale Maria nie miała o tym pojęcia, więc nie zdziwiło nas jej pytanie:
-Jak to jesteś ojcem? Ty w ogóle kogoś masz? Nic nie rozumiem, ale gratuluje-posłałam uśmiech w stronę młodego prawnika.
-My też na początku nic nie rozumiałyśmy, ale po pracy Ci wszystko wyjaśnimy.-zwróciłam się do blondynki, a dwie pozostałe słuchaczki zgodnie przytaknęły.
-No to gdzie te kieliszki?-dopominał się młody. Aż tak bardzo chciał „ochrzcić” narodziny swojego potomka. Dorota, jako odpowiedzialna żona, matka i adwokatka ukróciła nadzieje na zbyt wczesne oblewanie małego Janowskiego, czy Winogrockiego. Na dobrą sprawę nie wiedziałyśmy po kim junior odziedziczył nazwisko.
-Młody, ty się teraz uspokój. Wiem wszystko w tobie szaleje, ale na tą chwilę się uspokój. Jest jedenasta więc schowaj trunek do kuchni. Wieczorem się spotkamy i wypijamy za zdrowie małego. Teraz bierz się do roboty, bo i tak mamy zastój.
Wiedząc, że z Dorotą nie ma żartów, spuścił uszy i zabrał się do pracy. Po odejściu przyjaciela, pieczę nad wszystkim trzymała ruda. Wróciłyśmy do gabinetów, to znaczy ja i Maria, a Dorota ruszyła do przychodni z córką. Po raz ostatni przejrzałam akta i również opuściłam kancelarię.
Jeszcze tylko jego mi brakowało. Po raz kolejny miałam rywalizować z Dębskim. Nie ma co liczyć na chwilę spokoju. Po ponad godzinie nerwowej rozprawy wyszłam z Sali rozpraw.
-Jak zawsze niepokonana.-usłyszałam z ust Marka.
-No bez przesady, po prostu dobrze prześledziłam sprawę. –uśmiechnęłam się. Staliśmy chwilę patrząc na siebie. Nie mogliśmy wydusić z siebie żadnego słowa. Ja koniec końców, akurat miałam temat do rozmowy, jakim było nasze rodzicielstwo, ale doszłam do wniosku, że najpierw sama muszę się pogodzić, z zaistniałą sytuacją, a dopiero potem zacznę działać dalej. Chciałam go zapytać, czy nie zamierza wrócić, ale to by oznaczało, że mi go brakuje, co było prawdą, ale na razie nie mógł się o tym dowiedzieć.  Muszę się z tym uporać i tyle.
-No to cześć-powiedziałam po dłuższym lustrowaniu się. Odniosłam wrażenie, że chcieliśmy zapamiętać się jak najlepiej. Tak jakbyśmy mieli się już prędko nie zobaczyć.
-Cześć Agata.-usłyszałam w odpowiedzi. Jego mina jakby zbladła. Może liczył na coś z mojej strony? Nasze relacje nigdy nie należały do zbyt prostych, więc się tym nie przejęłam.
-Jak coś, to wiesz gdzie mnie znaleźć.-pomyślałam, ale nie sądziłam, że na głos. Podziękował i z uśmiechem ruszył przed siebie. Czemu to do cholery powiedziałam?! Zaczęłam karcić się w myślach. Z perspektywy czasu widzę, że po prostu tęsknota była silniejsza, niż zdrowy rozsądek. Głos mojego serca i rozumu nie dobierał się w parę. Nie miałam ochoty wracać do kancelarii, więc poszłam na spacer do parku. Natłok myśli sprawił, że siła którą w sobie zdołałam ponownie zbudować, pękła jak bańka mydlana. Opadłam na ławkę, a z moich oczu zaczęły spływać potoki łez. Chwileczkę potem z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz. Moja babcia zawsze powtarzała, żeby płakać wtedy kiedy pada, bo nie wiadomo czy to deszcz, czy faktycznie łzy.

sobota, 25 października 2014

#WhołdziePoetom cz. II



No dobrze.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim dwie poprzednie miniaturki się spodobały. Nie musiały. Było obrzydliwie słodko, mało serialowo, choć przecież Margatowo. Nie wiem czy nie spodobała się treść, czy też może forma a może obie odpowiedzi są poprawne? Mam zamysł i bez względu na wszystko, zamierzam go dokończyć. Czytając wiersz Szymborskiej „Zakochani”, którego fragmenty są zamieszczone na początku każdej kolejnej miniaturki, od razu zobaczyłam Margatę. Stąd też ten pomysł na zmagania z formą. Dlatego też, choć obiecałam sobie, że nie będę o nich pisać, postanowiłam podjąć wyzwanie. Przed Wami przedostatnia zwrotka.

Zapraszam,
M.

PS. Piszcie, nawet ‘hejty’ bo to one często napędzają do pracy lepiej, niż nawet największa pochwała :)

”Tacyśmy zadziwieni sobą,
Że cóż nas bardziej zadziwić może?
Ani tęcza w nocy,
Ani motyl na śniegu”


Z wielką ulgą otworzyła drzwi i rzucając torebką w kąt, rzuciła się na łóżko. Za chwilę podejdzie do niej cicho śmiejąc się z jej pracoholizmu, pocałuje na powitanie a potem? Może zjedzą kolację albo wezmą wspólny prysznic? Porozmawiają o rozprawach, ponarzekają na klientów i prokuratorów a potem ona powie mu, że dziś przyłapała Bartka i Anielę w nieco dwuznacznej sytuacji. On roześmieje się i jak zwykle powie „A nie mówiłem?” a potem niespodziewanie zapyta czy przyniosła pracę do domu. Dalej akcja potoczy się szybko i przyjemnie – wieczór spędzą w łóżku próbując udowodnić sobie miłość. Leżała tak dobrą chwilę, układając w głowie scenariusz na dzisiejszy wieczór a On wciąż nie przychodził. Rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, który szybko odebrała nie spoglądając na wyświetlacz.
- Przybysz, słucham – powiedziała zniecierpliwiona
- Dobry wieczór, pani mecenas – odpowiedział właściciel głosu, na którego jeszcze przed chwilą tak uparcie czekała. W tym momencie uświadomiła sobie, że przecież dziś rano Marek wyjechał prowadzić sprawę neurochirurga z odległego Krakowa.
- No cześć, jak tam Kraków? – zapytała próbując ukryć nagły przypływ tęsknoty
- Strasznie ponury i samotny bez Ciebie. Na pewno nie możesz wziąć urlopu na ten tydzień? Pokazałbym Ci gdzie Dorota prawie mi się oświadczyła…
- Co? Jak to się stało, że ja nic o tym nie wiem? – zaśmiała się serdecznie.
- Kochanie, Ty o naszej Dorotce-studentce wielu rzeczy nie wiesz. To jak, przyjeżdżasz? Czuję, że ciężko będzie mi zasnąć bez Twojej głowy zgniatającej mi ramię i wiecznego zabierania mi kołdry… - na słowo ‘kochanie’ przeszedł ją miły dreszcz. Czasem wciąż ciężko było jej się przyzwyczaić do tych czułych słówek.
- Panie mecenasie, sam pan chciał. Przypominam, że to Ty przyzwyczaiłeś mnie do, jak to ładnie określiłeś, zgniatania ramienia – zaśmiali się oboje – A kołdrę to nie ja ale Ty mi zabierasz, więc muszę się jakoś bronić, prawda? – broniła się dalej kobieta. Lubiła te momenty, w których się przekomarzali. Był niezwykle inteligentnym mężczyzną co sprawiało, że mogła z nim rozmawiać i rozmawiać. Uwielbiała go za te momenty, gdy z wielką troską, na co dzień głęboko schowaną, pokazywał jej swoją miłość. Nigdy nie sądziła, że to właśnie on namówi ją do gotowania. Nie była typem kury domowej i nigdy nie lubiła gotować, ale czuła się niesamowicie wiedząc, że raz na jakiś czas, może mu sprawić w ten sposób niespodziankę.
- Haalo? Jesteś tam jeszcze? Na pewno nie możesz się wyrwać na te kilka dni?
- Wiesz przecież, że nie. Szczególnie teraz, gdy Maria jest na macierzyńskim, nie mogę zostawić Bartka samego. Załatwiaj szybko tego chirurga i wracaj, bo to łóżko, w ogóle to mieszkanie, jest zdecydowanie za duże tylko dla mnie.
- Przecież tak Ci się podobało. Mówiłaś, że jako pani prezes miałaś identyczne. Wtedy nie było za duże? – powiedział, chcąc zażartować, jednak ona odebrała to nieco inaczej.
- Nie, nie było. Myślałam, że już Ci przeszło – odpowiedziała z nieukrywaną irytacją w głosie.
- Co mi miało przejść? – zapytał zdziwiony tak nagłą zmianą humoru ukochanej
- Zazdrość.
- Że niby ja jestem zazdrosny? O kogo?
- O misia Gogo, wracaj szybko, cześć. – dorzuciła szybko się rozłączając.
- Cholera! – krzyknął rzucając telefonem o hotelową ścianę. Nalał sobie whisky do szklanki i szybko wyszedł na balkon próbując ochłonąć. Wyrzucał sobie, że wciąż nie potrafią normalnie porozmawiać o przeszłości. Że tak wiele kart wciąż ich dzieli a sprzeczki i nieporozumienia przypominają o sobie w najgorszych momentach, wyprowadzając oboje z równowagi. Stał tak na balkonie, patrząc na powoli usypiające miasto królów. Na jego twarzy, wcale już nie taka młodej, pooranej zmarszczkami zmartwień i smutku, widniała walka. Z jednej strony chciał jej wykrzyczeć cały ból i strach, który nosił w sobie. Wiele zdarzeń i kłótni do tej pory sobie nie wyjaśnili a temat dziecka wciąż omijali szerokim łukiem. Widział jak przeżywa każde spotkanie u Doroty widząc małą, każdą matkę z dzieckiem, nie wspominając o wizycie u Marii, kilka dni po porodzie. Oboje widzieli jak Agata powstrzymuje się przed dopuszczeniem do siebie emocji. W samochodzie milczała, próbując odrzucić od siebie myśl, że to mogłaby być ona. Dopiero, kiedy weszli do mieszkania, dała upust uczuciom, zwijając się w kłębek na kanapie. Marek bardzo długo ją uspokajał, tuląc do siebie i szepcząc uspokajające słowa ale na nic się to zdało. Przez kilka dni w ogóle nie odzywali się do siebie a markowe serce ściskało się za każdym razem, gdy kolejny poranek rozpoczynała z czerwonymi oczami. Następnego dnia, gdy się obudził, jej już nie było. Kiedy chciał już wykręcać numer do Doroty, zauważył przylepioną do lodówki karteczkę:
„Jestem u taty, wrócę. A.”
W pierwszym odruchu chciał natychmiast do niej jechać i tak po prostu przy niej być. Jednak zaraz wrócił zdrowy rozsądek, dlatego też ograniczył się do telefonu do pana Andrzeja, który obiecał mu, że będzie kontrolował sytuację i na bieżąco informował, gdyby cokolwiek się zmieniło. Wróciła tydzień później. Na początku nawet jej nie zauważył, wracając z kancelarii po 21. Nie chciał wracać wcześniej, nie był w stanie wracać do pustego mieszkania. Już chciał zwyczajowo iść do łóżka i spróbować zasnąć bez niej, gdy nagle zapaliła lampkę, podkreślając swoją obecność. Jeszcze nigdy nie widział u niej tak poważnego spojrzenia, jak wtedy, gdy powoli podchodziła do niego, nie spuszczając z niego oka. „To koniec” – pomyślał. Ona jednak widząc, że chce coś powiedzieć, położyła mu palec na ustach i szepnęła najszczersze „Przepraszam”, jakie kiedykolwiek słyszał.
Otrząsnął się ze wspomnień i znów zdał sobie sprawę, że po raz kolejny kłócą się o drobiazgi. Brakowało mu jej uśmiechu, ciepłego spojrzenia, nawet znoszenia akt do łóżka i obietnic, że to ostatni raz, bo „To bardzo ważna sprawa”. Nade wszystko tęsknił po prostu za jej obecnością, za porannym uśmiechem, walką o to, kto wypije pierwszą kawę z ekspresu, czy też jej ślamazarnego zbierania się do pracy. Mógłby wymieniać tygodniami. Jego wzrok padł na przygotowany garnitur na jutrzejsze spotkanie.
„Weź się w garść, jesteś profesjonalistą”. 
Tymczasem w Warszawie, Agata wciąż zastanawiała się, dlaczego tak nerwowo zareagowała. Chciała mu subtelnie zasygnalizować, że za nim tęskni a on oczywiście musiał wyskoczyć ze swoimi mądrościami, sprowokował ją i stało się. Przez dobrą chwilę klęła na jego wypominanie jej błędów po czym zdała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chce się z nim kłócić. Znów dobiła ją cisza i przestrzeń, która bez niego okazywała się przytłaczająca. Doskonale pamiętała ten moment, kiedy po obejrzanych kilku mieszkaniach, w których albo mu albo jej ciągle coś się nie podobało, zdecydowanie mieli już dosyć. Jednak agentka nieruchomości zapewniła ich, że to będzie już ostatnie mieszkanie w tym tygodniu. Zmęczeni, zgodzili się na ostatnie oględziny. Miała już dosyć słuchania o zaletach elektronicznie sterowanych gadżetach domowych, bliskości przedszkola czy szkoły („To dobrze rokuje dla par spodziewających się bądź planujących potomstwo!”) albo o tym, jaka to modna dzielnica wśród doświadczonych par. Agata miała czasami ochotę kopnąć ją w tyłek albo wyrzucić na balkon. Na nieszczęście, zjawiał się wtedy Marek ze swoimi ramionami i nagle zabierał ją w odległy kąt pokoju lub oddalony od agentki balkon, by przekazać jej w pocałunku odrobinę spokoju i miłości. Często w takiej właśnie pozie, odnajdywała ich, tak denerwująca Agatę, agentka nieruchomości. Dawała im jeszcze kilka chwil, pozwalając na spokojne i długie wymiany pocałunków wiedząc, że zakochanym nie należy wchodzić w drogę. Scenariusz z reguły kończył się w identyczny sposób: Speszona Agata, z uśmiechem uderzała Marka w klatkę rzucając słowa w stylu „A niech Cię, Dębski!” bądź „Jesteś absolutnie niewyżyty” i wciąż zadowolona wracała do dalszego oglądania mieszkania. Jednak z tym mieszkaniem było nieco inaczej. Agentka uprzedziła ich, że jest nieco większe od poprzednich mieszkań i ma dwa duże pokoje oraz sypialnię. Brak było także gadżetów i wszechobecnej elektroniki na rzecz zagospodarowanego tarasu, na którym znajdował się ogródek i dwa hamaki. Jedno spojrzenie na drugą połówkę i nawet nie potrzeba było uspokajających całusów – jednym chórem powiedzieli „Bierzemy!”.
Agata zdecydowanie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Poczuła jak bardzo brak jej Dębskiego i nawet próby czytania akt, nie zdołały uśmierzyć tej tęsknoty. Próbowała się do niego dodzwonić, lecz zamiast głosu mecenasa, słyszała tylko „Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci”. Po kilku kolejnych próbach zakończonych metalicznym głosem sekretarki, postanowiła spróbować zasnąć. Niestety, Morfeusz nie miał zamiaru wziąć jej w swe objęcia tej nocy. Przewracała się z boku na bok, liczyła bufonów, przypominała sobie najnudniejsze rozprawy i wciąż nic. Bitwa z myślami trwała do rana. Podjęła decyzję. Kilka drobiazgów, jakieś ubrania szybko znalazły miejsce w małej walizce. Szybka kawa, kluczyki i już trzymała klamkę, kiedy nagle z drugiej strony, ktoś pociągnął drzwi na tyle mocno, że zaskoczona prawniczka wpadła w jego ramiona. Jej mózg zdążył tylko zarejestrować zaskoczenie, kiedy poczuła na swych wargach niezwykle namiętny i mocny pocałunek. Czując wargi, które pasowały do jej warg jak żadne inne, pogłębiła pocałunek a chwilę później poczuła jak delikatnie podnosi ją i opiera o ścianę. Oderwała się na chwilę od niego patrząc mu w oczy. Korzystając z okazji, zdążył rozejrzeć się a widząc jej ubranie i walizkę uśmiechnął się szeroko.
- Wybierasz się gdzieś, kochanie? – powiedział, wciąż trzymając ją opartą o ścianę
- A niech Cię, Dębski! – odpowiedziała, przyciągając go do siebie.

*Wisława Szymborska – Zakochani

Opowiadanie Duśki cz.9



Witajcie! Przybywam z ostatnią częścią mojego opowiadania, które swoją poprzednią część miało z dobre pół roku temu. Tak więc, przepraszam za taki długi okres wyczekiwania (jeśli ktokolwiek czekał). Nie przeciągając, zapraszam do czytania.

Bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno

chłód wieje z przestrzeni

kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja

to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
Halina Poświatowska

           
Subtelne promyki słońca przebijały się przez rolety do jego mieszkania, oblewając delikatnym muśnięciem jej policzek. Zbudziła się, głowę miała położoną ja jego torsie. To co wydarzyło się wczoraj jednak było prawdą. Wtuliła się w niego i usłyszała cichy jęk. Zbudził się, a jego do granic możliwości maślane oczy, cienkimi niteczkami uwiązały się z jej spojrzeniem, przenikając najskrytsze zakamarki jej myśli.
            - Pani mecenas. – powiedział delikatnie, muskając przy tym kącik jej ust – Co zje pani na śniadanie? – Agata na te słowa wykrzywiła twarz w zabawnym grymasie.
            - Obawiam się, że będę musiała obejść się smakiem, gdyż lodówkę masz zupełnie pustą. Wczoraj chciałam coś ugotować, to nie było z czego. – Spojrzała na niego. Dębski zmrużył oczy, a przez jego twarz przebiegło wyraźne rozbawienie.
***
            - Ja już dłużej tak nie wytrzymam. On siedzi całymi dniami w domu, nie płaci mi czynszu, zaprasza kolegów… Pani mecenas, ile jeszcze ta rozprawa potrwa? Chcę jak najszybciej pozbyć się go z domu. Ile może trwać sprawa, o głupie wymeldowanie?
            - Pani Osesek! Działamy, pani syn już raz chyba został wyrzucony z jednego mieszkania. Ta sprawa będzie formalnością, musimy tylko wykazać, że pani syn jest tak zwanym pasożytem. Przepraszam panią, ale musimy kończyć, zaraz mam kolejnego klienta. – Wyciągnęła dłoń w stronę kobiety i posłała wymuszony uśmiech. Kłamała, dzisiaj nie ma już żadnych klientów. Była zmęczona. Co prawda od pobytu w szpitalu minął już miesiąc, ale nadal szybko się męczyła. Całe szczęście, że ta baba już sobie poszła. Agata nie miała dzisiaj nawet chwili, by powspominać cudowne wieczory i poranki u jego boku, by odwiedzić Marka, który pracował za drzwiami. Nagle, jakby sąsiad z pieczary naprzeciwko czytał w jej myślach, drzwi się otworzyły i wszedł ON.
            - Masz chwilę? – okrążył jej biurko i usiadł na jego skraju.
            - Właśnie odprawiłam ostatnią klientkę. – Podniosła ręce, przeciągając się, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
            - Czyli co? Koniec pracy na dzisiaj? – palcem przejechał po jej udzie, chwycił pod kolanem i przysunął do siebie.
            - Mhm… - ich spojrzenia się spotkały. Agatę przebiegł przyjemny dreszcz. Jak on to robi? Jednym spojrzeniem, gestem potrafi przyprawić ją o zawrót głowy. W pomieszczeniu było aż duszno, od tańca iskier pożądania, które w niewidoczny sposób, między nimi przeskakiwały. Nagle Marek przerwał to przyjemne uczucie, panującej ciszy między nimi.
            - W takim razie zabieram cię do domu. – Wstał, poprawił krawat i udał się do swojego gabinetu, posyłając Agacie znaczące spojrzenie.
            - Idź już do samochodu, ja się tylko ogarnę. – Wyszedł z kancelarii. Agata uprzątnęła akta z biurka, pozostawiając względny porządek, wzięła płaszcz do ręki, zarzuciła torbę na ramię, zostawiła Bartkowi kartkę z informacją, że bierze dzień wolny, i żeby odwołał jej wszystkie spotkania i gasząc za sobą światła wyszła.
            W milczeniu pokonywali odległości Warszawy, dzielące ich od kolejnej upojnie spędzonej nocy. Można by powiedzieć, że stało się to rutyną. Ale nie dla nich. Tylko wtedy byli prawdziwi, byli sobą i utwierdzali w prawdziwości swoje uczucia, przynajmniej Marek. Ona wiedziała o jego uczuciach. On się odważył jej je przekazać. Wtedy, w liście obnażył się przed nią.

Zrozumiałem, że jesteś dla mnie całym światem. Najważniejszą kobietą w moim życiu. Moim powietrzem. Gdybym Cię wtedy stracił, stracił  bym serce. Serce, które bije dla mnie każdego dnia. Gdybyś zginęła, ono zginęło by razem z Tobą. Ja bym zginął…

Czy też chcesz być ze mną? Czy mnie kochasz?... Ręce mi drżą przy pisaniu… Nie wiem jak odbierasz to co czytasz. Serce mi bije jak szalone, a jednocześnie czuję, jakby się zatrzymało, bo nie wiem czy Ty się przypadkiem nie zatrzymałaś. Czuję wielki strach...
Nie wiem co Ty do mnie czujesz. Ale wiem, że ja zawsze Cię kochałem, kocham i kochać będę. Jeśli myślę o przyszłości, to nie potrafię nie umiejscowić w niej Ciebie. Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie, ani teraz, ani za dwadzieścia lat…

Nie ważne co wybierzesz, ja i tak będę Cię zawsze KOCHAŁ
Marek
Ona co noc przypominała sobie jego pisane słowa, analizowała. Wiedziała ile dla niego znaczy. A on? On nie wiedział, czy znaczy coś dla niej. Nie mówiła mu o swoich uczuciach. Bała się? Nie była gotowa? Bała się myśleć o tym co czuje, bała się, że kiedy tylko otworzy się to zostanie po raz kolejny zraniona. Nie chciała cierpieć. Za dużo w życiu straciła.
***
            Obudziła się, sama, jego już nie było. Musiała nie słyszeć jak wychodził. Wstała, ubrała jego koszulę, którą sama wczoraj zdjęła mu z ramion i rzuciła na podłogę, i poszła do kuchni w poszukiwaniu czegoś sensownego do zjedzenia. Od kilku dni nie miała czasu na jedzenie, jedynie w przelocie zjadała jogurt. Strasznie schudła, jej ulubione spodnie stały się na nią dużo za duże. Otworzyła leniwie lodówkę i wyjęła składniki potrzebne do zrobienia jajecznicy. Raz dwa zjadła i udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umyła głowę, wytarła delikatnie swoje drobne ciało i zawinęła włosy w ręcznik. Ubrała na powrót jego koszulę i poszła do salonu. Mimo, że mieszkała u niego już miesiąc (chciała sobie znaleźć nowe mieszkanie, bo tamto doszczętnie się spaliło, on jednak nalegał, żeby została), to nigdy zbytnio nie przyglądała się temu pomieszczeniu. W sumie nic specjalnego w nim nie było, kilka półek, kanapa, stolik, telewizor, żądnych rodzinnych zdjęć. Jedyne co przykuło jej uwagę, to gruba, brązowa książka ze złotymi detalami, stojąca samotnie na jednej z półek. Podeszła do niej i wzięła książkę do ręki. Usiadła na kanapie, podkurczyła nogi i otworzyła ją. Był to album. Stare, czarnobiałe zdjęcia wdzięczyły się na jego kartach. Na jednym ze zdjęć Agata dostrzegła małego, pulchniutkiego chłopaczka. Od razu rozpoznała w nim Marka. Duże maślane oczy, po tym go poznała. Ale było w nich coś dziwnego. Nie znany jej dotąd błysk w jego oczach. Nigdy go u niego nie widziała. Na tym zdjęciu jest taki radosny, beztroski, szczęśliwy. Czy właśnie dlatego nie zna tego błysku? Dlatego, że nie jest on szczęśliwy? Ona mu tego szczęścia nie daje? Zganiła się w myślach za te niewypowiedziane słowa, przecież nie raz mówił że jest z nią szczęśliwy. Przewróciła stronę. Były na niej cztery zdjęcia. Na jednym dwaj mali, chłopcy trzymający za rękę kobietę, która leżała w szpitalnym łóżku. Na kolejnych trzech ceremonia pogrzebowa i ci sami mali chłopcy trzymający się teraz razem za rękę. Mimowolnie po policzku Agaty spłynęła łza. Mały Marek i jego brat, Robert, żegnający swoją matkę. Przewróciła kolejną stronę. I znowu, tym razem już większy, pulchniutki Marek. Znowu roześmiany, beztroski i szczęśliwy chłopiec, jednak już bez tej tajemniczej iskry w oczach. Już wie czemu teraz on jej nie ma. Odeszła, odeszła razem ze śmiercią jego matki. Na tę myśl łzy pociekły jej po polikach, żołądek się ścisnął, a serce zabolało. Przypomniała sobie swoją matkę. Jej ciemne, długie i miękkie włosy, układające się delikatnymi falami na jej ramionach. Jej szczery uśmiech i delikatny głos. Przypomniała sobie także dzień, w którym jej mama zmarła.
           
„Mamo! Obudź się? Mamo, czemu mnie nie słuchasz?! Jesteś zimna, chcesz to przyniosę ci kocyk. Mamo! Obudź się, mamo! Mamusiu proszę?! – Drzwi do domu otworzyły się i wszedł Andrzej. Usłyszał płacz córki, wbiegł do salonu. Zobaczył zapłakaną Agatę i ją, swoją żonę. Była sina. – Tatusiu! – Agata rzuciła mu się na szyję. – Mamusia jest cała zimna, nie oddycha. Nie chce się obudzić i jest sina! Tatooo… - jej szloch stawał się coraz mocniejszy, on przytulił ją mocniej do siebie i po jego polikach także popłynęły łzy.”

Nagle z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Podniosła głowę, w drzwiach stał on, do jej oczy napłynęła kolejna fala gorzkich łez. Podszedł do niej, przytulił ją i jak najdelikatniej potrafił, zwrócił się do niej.
- Co się dzieje? – ciepły, niski głos dobiegł do jej uszu.
- Marek… - urwała, łapiąc głośno powietrze.
- Tak?
- Proszę cię tylko o jedno. – było to niewiele głośniejsze od szeptu – Nigdy nie odchodź.
- Nigdzie się nie wybieram. – Przytulił jej głowę do swojej klatki i pocałował we włosy. Wiedział, że ona go potrzebuje, i że właśnie powiedziała tak dawno przez niego wyczekiwane słowa.

The End!

Duśka

To jest jedno z tych zakończeń z serii „rzygam tenczom”… Ale mam nadzieję, że się podobało. Czekam na opinie.


wtorek, 21 października 2014

"Start again" czyli krótkie opowiadanie Pinky

Hej! Przychodzę sobie do was, z krótkim opowiadaniem, ale tak mnie tchnęło by coś napisać, w dodatku mój skopany nastrój powoduje najczęściej przypływ weny więc o to jestem. Nie wiem czy wyszło tak jak tego zamierzała, ale mam nadzieje, że się spodoba. Dedykuje opowiadanie dwóm jakże ważnym mi osobą - Dream i Madzi, za wczoraj - zwłaszcza za wczoraj! Dziękuje raz jeszcze! Nie przedłużając wstępu - bo jakoś nigdy mi nie wychodziły - zapraszam do opowiadania. Do zobaczenia kochani wieczorem :*


Dwadzieścia cztery godziny temu była jeszcze pewna tego co chcę mu powiedzieć. Ale teraz siedząc w pustym mieszkaniu doszło do niej, że została zupełnie sama. Wszyscy na których jej zależało opuścili ją. Zostawili ją samą z kancelarią na głowie. Na własne życzenie po prostu została sama. Rozejrzała się po mieszkaniu przypominając sobie, gdy to właśnie w tym mieszkaniu odmieniło się jej życie. To w nim dostała propozycję która pomogła jej stanąć na nogi, to właśnie w tym mieszkaniu przeżyła najpiękniejsze i najgorsze chwilę w jej życiu. Snuła się po mieszkaniu z głową pełną wspomnień. Spojrzała ukradkowo na drzwi, mignęły jej przed oczami obrazy Maćka, Krzyśka, Hubera i Marka - a zwłaszcza jego. Przykucnęła patrząc wprost w drzwi. Nabrała powietrza do płuc i przymknęła powieki uwalniając pojedyncze łzy. Był przy niej zawsze, gdy tego chciała i gdy tego nie chciała. Sprawiał, że czuła się dla kogoś ważna. Troszczył się o nią i wywoływał miliony emocji na jej twarzy, a teraz... Dzwonek nie dzwoni, telefon milczy i nikt nie stoi przed jej drzwiami. Nie umiała opanować łez, potrzebowała przyjaciół, potrzebowała ich ciepła. Zacisnęła mocniej powieki i schowała twarz w dłoniach.

Schodek po schodku. Oddech za oddechem. Pchnęła drzwi do kancelarii i pewna swoich decyzji kierowała się w kierunku jego gabinetu. Pomieszczenie emanowało radością i wszystkim co z tym związane. Stanęła w progu rzucając to na Marka to na nią spojrzenie. Na kobietę, która zajęła jej miejsce. Brunetka spuściła głowę i uśmiechnęła się. Marek wstał z fotela poprawiając krawat. Kolejny oddech i uniosła głowę.
- Widzę, że jesteś zajęty - oczy jej się szkliły choć tego nie chciała - to ja nie będę przeszkadzać, przyjdę innym razem - odwróciła się rzucając ciche cześć i podążała w stronę drzwi. 
- Poczekaj momencik - rzekł do rudowłosej i wyszedł za Agatą na klatkę schodową. Chwycił ją za przedramię na półpiętrze - Agata?
- Przyszłam tylko porozmawiać - spojrzała na niego - ale to może poczekać. Wracaj do niej, nie każ jej czekać - rzekła spokojnie, jednak jej głos drżał. Mimo rozrywającego się na maluteńkie kawałki serca musiała być silna i wymusiła by na jej twarzy pojawił się jak najszczerszy uśmiech. Marek podążał za nią wzrokiem, gdy schodziła po kolejnych schodkach. 
- Agata.. - rzekł schodząc o jeden stopień niżej. Ona uniosła wzrok do góry, trzymając dłonią poręczy. Mierzyli się chwilę spojrzeniami, po czym Dębski dokończył - ..jeżeli chcesz mogę wyprosić Ewę.
- Nie Marek - weszła kilka schodków wyżej i stanęła przed nim - wróć do niej. Ona może dać ci to, czego ja ci dać nie mogłam.. - spojrzała na niego i momentalnie odwróciła wzrok - miałam na myśli, czego inne dać ci nie mogły..rozumiesz? - dodała drżącym ze zdenerwowania głosem. 
- Wydaje mi się, że rozumiem - wsadził dłonie do kieszeni i wbił swój błękitny wzrok w kafelki.
- Mam nadzieje, że będziesz szczęśliwy. - odprowadził ją wzrokiem gdy znikała z każdym kolejnym schodkiem.

Wrzuciła kolejną ramkę ze zdjęciem do pudła wraz z tym wspomnieniem. Oddychała tak jakby miała zaraz się rozpłakać, jej oddech drżał. Była słaba i żeby stać się znów silną musiała odciąć się od tych wspomnień. Musiała przejść próg mieszkania i już nigdy do niego nie wracać. Jej decyzja była spontaniczna, ale nic jej już nie trzymało w Warszawie. Dorota była na północy Polski, Marek miał swoje własne życie, a Bartek... Bartek miał swoje problemy i dylematy, nie potrzebował kolejnych. Mieszkanie z każdą kolejną godziną stawało się coraz bardziej puste, przybywało coraz więcej pudeł. W jej dłonie trafił złoty łańcuszek, który otrzymała od Marka. Usiadła na kanapie przerywając pakowanie pudeł i płakała nad błyskotką, która niosła ze sobą tyle wspomnień. Zacisnęła go w dłoni i płakała, wspominając pocałunki, każdą wspólną chwilę. Wiedziała, że nie może go zatrzymać, wraz z łańcuszkiem ciągnęła by za sobą milion wspomnień od których próbuje się uwolnić, by znów żyć. By znów oddychać. Włożyła łańcuszek do pudełeczka i z notesu wyrwała kartkę zapełniając ją zdaniami, które rozmazywały się przez opadające na papier łzy.

- To było też moje dziecko! - jego głos rozniósł się echem po całej kancelarii - Chciałaś ukrywać to przede mną całe życie? Ty nigdy nie dorośniesz? Zawsze musisz uważać się za kogoś lepszego? Pokazywać, że dasz sobie radę? 
- Zawsze sobie dawałam radę.
- Gówno prawda! Gdyby nie ja, nadal byś pewnie gniła na uczelni, albo bóg wie co robiła. Gdyby nie ja nie byłoby ciebie tu gdzie jesteś. Zawdzięczasz to wszystko dzięki mnie, a mimo tego wszystkiego co dla ciebie robiłem nawet nie zasługuje na szczerość z twojej strony? Nawet tyle? - spojrzał na nią pogardliwie - Kiedyś dałbym sobie za ciebie rękę uciąć, że to wszystko sprawi, że się zmienisz, że mnie zauważysz, że podziękujesz..ale teraz.. teraz nie miałbym ręki. Bo ty się Agata nigdy nie zmienisz, sprawiasz, że ludzie przez ciebie stają się maluteńcy jak mrówki.. ale mnie nie złamiesz, nigdy mnie nie złamiesz Agata rozumiesz? Bo to ja jestem kimś lepszym - milczała. Każde słowo wbijało ostrze w jej rozerwane serce. Każde słowo bolało tak bardzo, że pragnęła płakać. Stała się tak krucha, że ostatkami sił starała się nie okazywać przy nim żadnej słabości. Walczyła. - Będziesz teraz milczeć?
- Wystarczająco dużo powiedziałeś - spojrzała na niego pełna żalu i smutku. Chciał coś jeszcze dodać, ale uprzedziła go i zniknęła z pola jego widzenia byleby tylko nie słuchać kolejnych słów sprawiających jej ból. 

Otarła wierzchem dłoni mokre od łez policzki i zgięła na pół kartkę wrzucając ją do koperty. Kopertę wraz z małym pudełeczkiem wrzuciła do kartonika, który zaadresowała na Marka. Położyła się na kanapie i kilka kwadransów patrzyła się w sufit. Jej głowa nie była zaprzątana wątpliwościami. Chciała zacząć na nowo żyć, bez Marka.

***

Czterdziesta ósma godzina mijała od ich rozmowy w kancelarii u Czerskiej. Agata zaklejała już ostatnie kartony. Słońce przebiło się przez żaluzje rzucając promienie do środka. Spojrzała na okno i miała wrażenie jakby właśnie przed nią stał uśmiechnięty Marek. Tak jakby czas zatrzymał się w tamtym momencie pozwalając pójść inną drogą. Ale ona zamknęła powieki i po prostu wyrzuciła ten obraz ze swojej głowy chwytając w dłoń walizkę i mały kartonik. Ostatni raz spojrzała na mieszkanie i zamknęła jeden długi i bolesny rozdział w jej życiu. Wrzuciła walizkę do bagażnika i odjechała spod kamienicy. Najpierw wysłała paczkę do Marka, a następnie odjechała w nieznane.

***

"Pamiętasz ten moment na klatce, gdy zapytałeś czy masz wyprosić Ewę? Nie chciałam byś to robił, bo sama nie chciałabym znaleźć się na jej miejscu, nie chciałam podejmować decyzji za ciebie. Przez cały czas miałam nadzieje, że jednak to ona będzie schodziła po tych schodach, a nie ja, że nie pozwolisz mi odejść. Albo ten moment kłótni w kancelarii, chciałam przyznać ci racje. Chciałam też powiedzieć ci szybciej o ciąży, ale się bałam, że pojawisz się w moim życiu, a gdy zacznę przyzwyczajać się do twojej obecności po prostu znikniesz. Zawsze zauważałam Ciebie i twoją pomoc, ale to ty nie zauważałeś mnie. Nie czekałeś. Skakałeś między jedną a drugą. Nie mam Ci tego za złe, bo sama nie dawałam Ci odczuć, że zależy mi na Tobie. Chcę jednak byś wiedział, że zawsze mi na Tobie zależało. I mimo tego, że nie okazywałam wdzięczności za to co dla mnie zrobiłeś, w głębi duszy dziękowałam Bogu za takiego przyjaciela. Zdecydowanie łatwiej się to wszystko pisze niż mówi. Wreszcie czuje ulgę i mogę spokojnie opuścić to miasto.Gdybyś wpadł na pomysł odszukania mnie - nie rób tego. Bądź szczęśliwy z kimś innym. Zacznij żyć. Zacznij oddychać. A."

Zacisnął w dłoni zapisaną kartkę i raz jeszcze spojrzał na krzątającą się w jego kuchni Ewę. Nie był szczęśliwy, nie z nią. Oszukiwał siebie, oszukiwał wszystkich dookoła tylko po to by udowodnić, że potrafi funkcjonować bez Agaty, ale tak nie było. Bez słowa poderwał się z krzesła i wybiegł z mieszkania. Szukał jej. Szukał jej wszędzie i nigdy nie tracił nadziei, że ją odnajdzie. Mimo tego, że mijały kolejne miesiące on wciąż szukał, bo z każdym kolejnym dniem wzrastało prawdopodobieństwo tego, że ją wreszcie znajdzie. 

Pinky

piątek, 17 października 2014

#Whołdziepoetom



Siedząc ostatnio na wybitnie nudnym wykładzie wyjęłam z torby tomik, który ostatnio towarzyszy mi dosłownie wszędzie. Także i tym razem okazał się pomocny. Co może wyjść z wybitnie nudnego, 1,5h wykładu? Spójrzcie sami (na wypadek, gdyby jednak pojawili się tu osobnicy płci męskiej).
Uprzedzam też, że ja z tymi bohaterami w tym połączeniu, jeszcze się nie zmagałam. Sami oceńcie :)

Część pierwsza „Zakochani”

„Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
„Ty pójdziesz górą, a ja doliną”
Chociaż słyszymy – nie wierzymy”*

Wysiadając razem z taksówki, nieśmiało spletli ręce, jakby jeszcze nie do końca wierzyli w to, co za chwilę ma się stać. Nie na co dzień mówi się znajomym, że jest się z kimś w związku. Ona, jeszcze kilka godzin temu miała wiele wątpliwości. Wiedziała, że go kocha - to było pewne, choć żadne z nich jeszcze nie miało tyle odwagi by powiedzieć to drugiej osobie. Jednak po raz pierwszy będzie się oficjalnie przyznawać, że jest z kimś na poważnie. Wtedy jego czuły uścisk, stempel ust odciśnięty na jej ustach i szczerość w oczach, kiedy mówił, że będzie z nią tam cały czas, dodał jej siły. Od dłuższej chwili stali pod domem ich przyjaciółki nie potrafiąc zrobić kroku dalej. Czuła jak znów ogarnia ją strach. Cholernie się bała.
- Nie musimy przecież tego robić, jeśli nie chcesz. Wchodzimy, czy wracamy do domu? – zapytał czując jak coraz mocniej ściska jego dłoń.
- Wchodzimy - szepnęła z nieśmiałym uśmiechem.
***
Pasła na swoją stronę łóżka ciężko oddychając. Jej szybki oddech, rumieńce na policzkach a przede wszystkim pewien mecenas leżący tuż obok, będący w identycznym stanie, oznaczać mogły tylko jedno. Oboje, po tych najintymniejszych dla nich chwilach, lubili chwilę pomilczeć. Dopiero, gdy jej serce wracało do w miarę rytmicznego stukotu (co było dosyć trudne, biorąc pod uwagę bliskość mecenasa), przytulała się do niego z wdzięcznością dziękując mu w ten sposób za cudowne chwile. Nie musieli nic mówić, oboje mogliby przeleżeć w ten sposób wiele godzin, czując jedynie obecność drugiej osoby.
- Dziękuję Ci, że byłeś tam ze mną dzisiaj.
- No wiesz, ciężko żebym tam nie był. W końcu to nasza wspólna sprawa… - zaśmiał się a czując jak lekko klepie go po klatce, dorzucił: - No już, już, zrozumiałem! Ja też się cieszę. Ale teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie… - powiedział spoglądając na nią znacząco.
- Teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie tajne, panie mecenasie – dopowiedziała czule całując go w usta.
- Mmm… W takim razie, nasze kancelarie będą musiały wejść w ścisłą współpracę… Może jakaś fuzja, pani mecenas? Będziemy mieli dużo pracy… Szczególnie wieczorami… - mówił między pocałunkami.
- Hm… Zastanowię się nad tym – uśmiechnęła się i znów położyła głowę na jego klatce.
- A pamiętasz tę piosenkę, przy której tak dobrze nam się tańczyło? – zapytał po chwili milczenia.
- Przy wielu dobrze nam się tańczyło… Chyba, że tylko mi… - powiedziała cicho bojąc się jego reakcji.
- Oczywiście, że nie tylko Tobie, głuptasie. Chodzi mi o tę spokojniejszą… Ech – Westchnął po chwili, wciąż nie mogąc sobie przypomnieć.
- „Ty pójdziesz górą, a ja doliną..” – zanuciła cicho – Faktycznie, piękna była – dorzuciła, przypominając sobie związany z piosenką taniec.
- Właśnie. Ale zupełnie się z nią nie zgadzam – widząc jej pytający wzrok, dodał: - Jeśli już to oboje pójdziemy górą albo doliną. Nie dam Ci więcej tak odejść, już nigdy bo… Kocham Cię. Strasznie Cię kocham.

***

"Nasz uśmiech jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej, niż są warci,
niekochających siebie żałujemy”

Szli w milczeniu wzdłuż Wisły trzymając się za ręce. Piątkowy wieczór właśnie się rozpoczynał o czym nieustannie przypominało im zachodzące w oddali Słońce. Było cicho i spokojnie a oni wreszcie znaleźli chwilę by w codziennej gonitwie móc wreszcie poświęcić dłuższą chwilę tylko sobie. Był piątek, co oznaczało, że zgodnie z ich ustaleniami, jutro z samego rana jadą do rodzinnego domu mężczyzny. Odkąd oficjalnie byli ze sobą, co raz częściej doceniali momenty, w których mogli być tyle ze sobą. Bez wiecznie urywających się telefonów, spotkań z klientami, znaczących spojrzeń Doroty, gdy zdarzało jej się przyłapać ich razem i uśmiechów Bartka czy Anieli widzących zakochanych. Stąd też pomysł z weekendowymi wyjazdami tym bardziej, że domem i tak należało się zająć. Dębski często miewał wyrzuty sumienia, kiedy przypominał sobie o miejscu, gdzie bądź co bądź, spędził sporą część życia. Jednak nie zawsze mogli sobie pozwolić na wyjazd ze względu na spotkania czy też mnogość prowadzonych spraw dlatego tym razem padło na spacer wzdłuż Wisły.
- Ciekawe… Jeszcze nigdy nie byłam tu z kimś. – odezwała się po chwili milczenia. – Zawsze przychodziłam tu, kiedy było mi źle albo miałam jakiś problem… Mnóstwo czasu tu spędziłam… Szczególnie jeszcze pół roku temu…
On słysząc te słowa stanął w miejscu. Przez jego głowę zaczęły przewijać się wszystkie wydarzenia, które miała na myśli. Opuścił głowę czując jak krew coraz szybciej buzuje a poczucie winy zaczyna go przytłaczać. Natychmiast to zauważyła i poczuła jak robi jej się głupio. Nie chciała przecież wzbudzać w nim poczucia winy. Chlapnęła to tak po prostu, chcąc jedynie podkreślić jak ważne było to dla niej miejsce, nic więcej. Powoli podeszła do niego, nie wiedząc jak ma się zachować. Na początku, delikatnie złapała go za dłonie i spróbowała spojrzeć mu w oczy, co wbrew pozorom wcale nie było takie łatwe, gdyż mecenas wciąż uciekał jej wzrokiem.
- Hej… Halo… Do jasnej cholery, spójrz wreszcie na mnie! To nie jest Twoja wina, słyszysz?! – krzyknęła w końcu.
- Nie powinnaś być ze mną. Powinienem wtedy być przy Tobie i Cię wspierać. Może wtedy… - powiedział cicho.
- Oboje zrobiliśmy sobie krzywdę. Gdybym nie była tak uparta…
Nie wytrzymał. Przytulił ją mocno do siebie. Trwali tak przez dłuższą chwilę nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Głaskał ją delikatnie po włosach, czując jak moczy mu koszulę. Sam z trudem powstrzymywał emocje.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Nie chciałam Cię wpędzać w wyrzuty sumienia… Mogę mieć do Ciebie prośbę? – zapytała nagle zmieniając ton na poważny.
- Wiesz przecież, że zawsze. – odpowiedział, w duchu bojąc się co może mieć na myśli ukochana.
- Nigdy więcej już tak nie mów. Wtedy było mi strasznie ciężko, teraz nie dałabym sobie bez Ciebie rady. Jesteś dla mnie zbyt ważny – mówiąc to głęboko spojrzała mu w oczy.
Tym razem to on poczuł jak zbiera się w nim swego rodzaju wzruszenie. Patrząc w jej tęczówki widział, że mówi to całkowicie szczerze i był to dla niej duży wysiłek. Mimo tego, że byli razem wciąż ciężko było im wyrażać swoje emocje.
- Obiecuję, nigdy więcej – odpowiedział i czule ją pocałował.
Zdaje się, że to było właśnie to, czego obojgu brakowało. Całowali się spokojnie, nieśpiesznie, chcąc zaczerpnąć i dać jak najwięcej. Wreszcie nikt im nie przeszkadzał, nikt niczego nie chciał a wyłączone, od momentu wyjścia z kancelarii, telefony spokojnie leżały na szafce wspólnego od niedawna, przedpokoju. Kiedy się od siebie oderwali by zaczerpnąć oddech natychmiast się uśmiechnęli a Marek wypalił:
- Wiesz, że ja też wtedy spędzałem tu dużo czasu? Siedziałem przy tamtym moście i puszczałem kaczki – powiedział, szeroko się uśmiechając.
- Naprawdę? – roześmiała się a wraz z nią mężczyzna. – Ja nigdy nie potrafiłam puszczać kaczek.
- Nie? – zapytał ze zdziwieniem a widząc jak kręci głową, złapał ją za rękę i powiedział: - To chodź, nauczę Cię.
Doskonale się bawiąc i śmiejąc, spędzili w ten sposób sporą część wieczoru, szybko zamieniając ponury nastrój w niezwykle piękny wieczór, który na długo zagościł w ich pamięci.

Opowiadanie Natalii



Agata to 30-letnia pani mecenas, której życie nie oszczędziło. Miała przystojnego faceta, dobrą pracę i w jednej chwili wszystko runęło jak domek z kart. Jej narzeczony podstępem , dzięki jej pomocy wyprowadził z firmy, w której pracowali 800 tys. a szef zwolnił ją i zobowiązał do oddania długu w zamian  za nie zawiadomienie prokuratury. Agata musiała sprzedać mieszkanie, samochód i  wziąć kredyt. W końcu uwolniła się od szefa i poprzedniego życia. Teraz zaczęła nowy rozdział.
Wieczorem siedząc w domu i popijając whisky usłyszała pukanie do drzwi. Poszła otworzyć a za drzwiami  stała jej przyjaciółka Dorota.
-No hej.-uśmiechnęła się rudowłosa.-Pomyślałam, że przyda ci się chwila rozerwania.
-Cześć.-wpuściła ją.-Wchodź. No pewnie.
Kobiety przeszły do salonu, usiadły i zaczęły gadać popijając wino przyniesione przez Dorotę
-…no i co? Przekręcił mnie na 800 tys. i zwiał.-Zwierzała się przyjaciółce- Musiałam oddać Nawrockiemu całą tą kasę, nie wspominając już , że mnie zwolnił. Oczywiście uprzejmie mnie poinformował, że pracy w kancelarii w tym mieście nie dostanę.
-Agata, bo ja też przyszłam tu...-przerwała jej Dorota.-.. otwieram własną kancelarię z moim kolega Markiem i brakuje nam trzeciego wspólnika,- poparzyła na nią.- Co ty na to?
-Ale, że miałabym…we własnej kancelarii… znaczy wspólnej, ale własnej…poważnie?-spytała z niedowierzaniem
-Tak, Mamy już lokal, tylko brakuje nam trzeciej osoby. Znaczy mieliśmy już go, ale w ostatniej chwili zrezygnował.-popatrzyła na nią.- To jak?
-No pewnie. Jeszcze się pytasz?-zaczęła skakać z radości.
Tak się ucieszyła, że rzuciła się na Dorotę i omal jej nie udusiła
-Już już starczy.- próbowała ją uspokoić- Wiem, że się cieszysz, ale złaź, bo ciężka jesteś
Agata puściła Dorotę i tylko się uśmiechnęła. Ustaliły, że rano Dorota przyjedzie po nią i pojadą do kancelarii.
W nocy Agata nie mogła zasnąć, Myślała o tym co si wydarzyło ostatnio w jej życiu. O Hubercie, ProSpectrum, nowej kancelarii. Zastanawiała się jak to się wszystko potoczy. Czy kiedykolwiek jeszcze spotka swojego byłego narzeczonego i dowie się czemu tak perfidnie ją oszukał? Pomyślała także o jutrze i wiedziała, że może być już tylko lepiej.
Podoba się?:)

wtorek, 14 października 2014

"Z całych sił", czyli Pinky i Mózg łączą siły.



Duet Pinky & Mózg serdecznie wita wszystkich w naszych skromnych progach!
Postanowiłyśmy połączyć siły i stworzyć dla Was opowiadanie. Po długiej, często nic nie wnoszącej pracy, która trwała od sierpnia, zgodnie możemy zaprezentować Wam to coś.
Całość dedykujemy przede wszystkim Madzi, temu trzeciemu guptokowi, który po prostu jest <3 Dedykujemy tym, które inspirują: Beci, Agatce, Kataszy, Katniss, eM., Two of us, Magdzie Czerniewicz, Jadze i wszystkim twórczyniom, których tutaj nie wymieniłyśmy. I w końcu dedykujemy Joan, Keksowi i Yellow, które zawsze gdzieś tam się kryją, żeby podyskutować :D
Zapraszamy do czytania! *zbierają manatki i uciekają*


______________________


"Z całych sił"

Wdycham świt do płuc
Myśli pędzą, chciałbym stłumić ten zgiełk
Tam gdzie jesteś ty, nie ma już mnie, już nie

Słyszę twój głos
Czy wciąż śmiejesz się tak jak obok mnie?
Czuje twój wzrok
Jakbyś była tu


Przeciągnąłem się na niewygodnym fotelu. Spędzam na nim przeciętnie kilka godzin dziennie i za każdym razem wychodząc z kancelarii, odczuwam silny ból mięśni. To nie ten sam fotel z poprzedniej kancelarii. Zacznijmy od tego, że to nie ta sama kancelaria. Inni ludzie, którzy mijając mnie na korytarzu powiedzą szybkie cześć, choć nawet nie znam ich imion - nie wiem o nich nic. Praca po godzinach nie jest tak przyjemna jak dawniej. Nie ma tego samego gabinetu, w którym do późnych nocy paliło się światło, a w nim pracowała brunetka. Każdy skrawek tej kancelarii jest dla mnie obcy, mimo iż pracuje w nim przeszło drugi miesiąc, nadal nie czuje się tutaj komfortowo. Codzienne odwiedziny Iwony w moim gabinecie stają się bardziej męczące niż ta cała praca w tej kancelarii. Nie mam tutaj swojego miejsca, nie ma przy mnie humorzastej Agaty, chodzącego głową w chmurach Bartka i ostatnio nieobecnej Doroty. Nie ma ich przy mnie, choć to ja powinienem być przy nich. Opuściłem niczego winnych przyjaciół. Z tego, co słyszałem, zbyt długo nie czekali, by ktoś zajął moje miejsce i to na pewno nie jest nikt z nich. Jest to ktoś nowy, obcy w moim gabinecie, choć chyba tak już nazywać go nie mogę. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem u nich w odwiedzinach. Praca, praca i ciągła praca nie pozwalają mi na to. Chociaż mam wymówki, by nie spotykać się na drinku Czerską. Nie mam ochoty na kolejne dziwne insynuacje ze strony Agaty, nie mam siły na kłótnie i kolejne ciche dni - które trwają miesiącami. Męczy mnie ta cisza między nami. To może dziwne, bo chyba nie powinienem tęsknić, a tęsknię. Nie ma dnia, bym nie myślał o niej, o kancelarii. Egoista… pieprzony egoista i nic więcej. O czym myślałem odchodząc? Na pewno nie o niej. Obiecałem jej, że będę. A co zrobiłem? Uciekłem. Jak tchórz. Spakowałem swoje rzeczy i po prostu przeniosłem się do innej kancelarii, bo co? Bo tak było wygodniej? Bo nie musiałem oglądać tej parszywej gęby Huberta? Bo nie chciałem patrzeć na to jak… ech, nie mam siły już o tym wszystkim myśleć. To jest tak ściskające za serce wspomnienie. Największy życiowy błąd, jaki mogłem popełnić – nie, największym błędem było zmienienie kancelarii, w którą każdy z naszej czwórki włożył odrobinę siebie, na coś zupełnie nie pasującego do mnie. Ostatni raz tego wieczoru rozejrzałem się po kancelarii i opuściłem ją, wracając do pustego domu. Nieraz podczas podróży do domu, chciałem jechać do niej. Tak jak dawniej przekraczać z nią próg mieszkania i zasypiać u jej boku. Byłem szczęśliwy przy niej, byłem tak cholernie szczęśliwy. A teraz? Teraz jestem nikim. Nieraz mijając ludzi na ulicy czy też w sądzie, miałem wrażenie, że ją słyszę. Jak rozmawia, śmieje się i jest szczęśliwa, ale gdy tylko odwracałem się nie odnajdywałem nigdzie jej twarzy, a śmiech wciąż siedział w mojej głowie. Zasypiając samotnie, zastanawiałem się czy i ona zasypia samotnie, czy też w jej łóżku zagościł nowy mężczyzna. Rzuciłem się na kanapę w salonie i luzując krawat, przymknąłem na ułamek sekundy powieki. Widziałem jej twarz. Była taka jak zawsze – uśmiechnięta, pełna życia i szczęśliwa. Cholerne dwa miesiące ciszy. Nawet jej nazwiska nie dostrzegałem na rozprawach w sądzie, tak jakby po naszej ostatniej kłótni po prostu zniknęła.


Każdym szeptem z twoich ust
Każdym dźwiękiem twoich słów
przywołujesz tamte dni
A ja zatrzeć chciałbym ślad


Spojrzałem na zegarek, do rozprawy miałem jeszcze kwadrans. Podszedłem do automatu, stała tam i ona. Wzrok skierowany miała na teczkę akt, w dłoni trzymała parującą jeszcze ciecz. Wyglądała jak zwykle zjawiskowo. Nie wiem, czy tak każdy ma, że kobieta po rozstaniu staje się jeszcze bardziej atrakcyjna, a człowiek coraz bardziej żałuje swojej decyzji? 
- Cześć - zagadałem wrzucając monetę do automatu. Nie odezwała się, spojrzała na mnie znad akt, po czym ponownie wbiła wzrok w akta - jak leci? 
- Jak widać - odpowiedziała obojętnie. Na moje nieszczęście nasza rozmowa nie trwała zbyt długo, w jej torebce zaczął dzwonić telefon. Spojrzałem ukradkiem na telefon, który trzymała teraz w dłoni. Rzuciła mi się od razu w oczy nazwa kontaktu: "Maciek". Czułem, jak w gardle powstaje gula, a cały żołądek podchodzi mi do gardła. Nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że ten Maciek, który do niej dzwoni, jest jej byłym Maćkiem. 
- Dobra, będę o 15. (...) Postaram szybciej wyrwać się z kancelarii.(...) Tak, ograniczyłam. Słuchaj nie mogę teraz rozmawiać, porozmawiamy jak przyjdę. Cześć. - Spojrzała na mnie lekko zdenerwowana, chowając nerwowo telefon do torebki. 
- Chyba dobrze ci się powodzi? - zapytałem nerwowo.
- Nie narzekam. 
- Długo jesteście razem?
- Słucham? – zapytała, zamykając akta i rzucając mi złośliwe spojrzenie.
- No ty i Maciek. Do trzech razy sztuka? - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Na pewno zazdrość, to było pewne. 
- Znowu zaczynasz? - Podeszła bliżej. - Tak samo jak z Hubertem? I co znowu się o mnie troszczysz? 
- Szybko się po prostu pocieszyłaś. Nie masz co się bać, możesz przecież mi powiedzieć, nic nas nie łączy.
- Wiesz co, jesteś żałosny! Najlepiej odejdź sobie teraz jak z kancelarii albo wiesz co, ja odejdę. - Wtedy nie wiedziałem, że zobaczę ją po raz ostatni. 

Zaciśniętą dłonią uderzyłem w blat stołu tak, że stojące na nim butelki piwa przewróciły się. Rzuciłem marynarkę tuż obok tej otrzymanej w prezencie od Iwony. Samo patrzenie na zgniły fiolet materiału przyprawiało mnie o mdłości. Dość że w całej kancelarii przeważa fiolet, to jeszcze mam nosić tę marynarkę, która sprawia wrażenie mundurka pracy. Większość pracowników kancelarii ma jakikolwiek najmniejszy element fioletu na sobie, ale na mnie tego na pewno nikt nie zobaczy. Rzygam tym kolorem. Na samą myśl tego, że jutro będę musiał spędzić cały dzień w kancelarii, już mnie ściska w żołądku. Jeszcze te obrazy. Nie wiem, kto urządzał jej te wnętrza, ale powinna wynająć jakiegoś specjalistę, a nie maniaka fioletu i nagich obrazów. Aby tylko do jutra i dwa dni odpoczynku od tej kancelarii. Czuję się jak w szkole, odliczam do weekendu, a kancelarię uważam za więzienie, w którym muszę spędzić większość dnia. To się musi jak najszybciej zmienić.


***

Płyną dni bez chwil
Bezwiednie już tkwię
Miedzy jawą a snem a snem, a snem

Godzina dziewiąta. Ja, test ciążowy i przerażone myśli. Nie panowałam nad płynącymi łzami. Nie potrafiłam ich opanować, byłam tym wszystkim przerażona. Samotne macierzyństwo... chyba najbardziej boję się tego. Mogłabym powiedzieć o tym Markowi, ale nie wiem jak zareaguje. Nigdy nie rozmawialiśmy - pomijając rozmowę przy ognisku - o dzieciach, a co jeśli nie będzie chciał zaakceptować tej wiadomości. Nie mam też w sobie tyle odwagi, by mu to powiedzieć, by powiedzieć wszystko wszystkim. Mogę walczyć na sali sądowej o uniewinnienie klientów, mogę walczyć z obcą kobietą o ostatnią parę szpilek, ale nie potrafię rozmawiać o uczuciach, emocjach ani nawet nie potrafię mówić o stanie, w jakim obecnie się znajduję, a raczej o tym, co noszę pod sercem. Owoc jakże krótkiego, ale namiętnego romansu, który wspominać będę przez lata. Na pewno wspominać będę jego nagi tors. Momentalnie na twarz wkradł się subtelny uśmiech, który po chwili zniknął pod kolejną falą łez. Z jednej strony są to naprawdę cudowne wspomnienia, a z drugiej strony ściskające za serce i przyprawiające o łzy. 

Przewróciłam się na drugi bok, unikając wpadających przez żaluzje promieni słonecznych. Myśli kołatały mi się w głowie. Od ostatniej wizyty u ginekologa minęły trzy dni, a ja zmieniłam swój tryb życia przeszło dwa miesiące temu. Jest lepiej. Ograniczam pracę najbardziej jak tylko potrafię, przyjmuje mniej spraw, co dla niektórych wydaje się naprawdę podejrzliwe – zwłaszcza dla nic niewiedzącego Bartka, który w ostatnim czasie dość często nie myśli o niczym innym jak o swoim synku. Informacja o tym, że najmłodszemu w kancelarii urodził się syn chyba wszystkich zszokowała. Z jednej strony było mi przykro, że nie dowiedziałam się o tym szybciej, ale z drugiej strony mam dziwne przeczucie, że starał się powiedzieć mi o tym, ale byłam zbyt zajęta sprawą Huberta i Markiem, by znaleźć czas na rozmowę z nim. Teraz to ja wszystkich zszokuję, gdy mój brzuch z miesiąca na miesiąc będzie stawał się coraz większy i trudniej będzie go ukryć. Teraz jeszcze daję radę, ale co będzie potem. Jak im zacznę tłumaczyć mój powiększający się brzuch, a zwłaszcza to, kto jest ojcem. Jeżeli dobrze pomyślą i połączą jedno z drugim, wreszcie dojdą do tego, że moje ostatnie zachowanie wynikało z ciąży, a ojcem dziecka jest Marek. Przecież aż tak głupi nie są, ale ja za to owszem. Po prostu idiotka ze mnie, zrujnowałam sobie życie na własne życzenie. Mogłam poświęcać mu więcej czasu, bardziej słuchać i zaufać jego podejrzeniom odnośnie Huberta. Ale nie, przecież musiałam uwierzyć w dobre intencje Huberta i teraz mam. Jestem samotną i ciężarną kobietą, a mogłam żyć szczęśliwie u boku Marka. Nienawidzę życia i wszystkiego z nim związanego. Poranek… Dlaczego ja tak bardzo go nienawidzę. Może przez to, ze rozpoczyna się kolejny dzień kłamstw i tajemnic? Kolejny dzień ucieczki i ukrywania. Kolejny dzień, który po prostu muszę przetrwać.


***

Ciemność. Dźwięk rozsadzający moją głowę. Wciąż ciemność. Przez niezidentyfikowany przeze mnie jeszcze dźwięk przebijają się głosy. Czy oszalałam? Czy to wyobraźnia płata mi figle? Ciepło dłoni na mojej dłoni. Otwieram na milimetr oczy. Wszystko za mgłą. Intensywne światło pali moje źrenice. Głęboki oddech i znów cisza.

Spojrzałam na zegarek - spóźniona. Ostatnio zbyt często mi sie to zdarzało, dłuższe wylegiwaniu się w ciepłym łóżku nie sprzyja mojemu wizerunkowi. Wbiegłam do sądu, potrącając w drzwiach mecenasa, z którym ostatnio wygrałam pojedynek na sali rozpraw. Nie był ucieszony, gdy zawartość jego akt rozsypała się na ziemię.
- Przepraszam - rzuciłam, dalej podążając przyśpieszonym krokiem ku sali rozpraw. Minęłam na korytarzu kilka znajomych osób, z którymi wymieniłam się tylko uśmiechami i szłam dalej przed siebie. W pośpiechu dopinałam togę, by w ostatniej chwili wkroczyć do sali rozpraw, tuż przed sędzią. Oddychałam płytko i szybko. Cieszyłam sie, że to pan prokurator jako pierwszy zabrał głos. Miałam chwilę, by uspokoić oddech, który powodował. że nie mogłam zebrać myśli. Wstrzymałam oddech - stop! Przecież to powoduje, że przestajemy myśleć i popełniamy błędy.
Wdech.
Prokurator nadal mówił. Jednak jego głos rozbrzmiewał echem w mojej głowie powodując, że jeszcze bardziej nie mogłam się skupić.
Wydech.
- To nie było tak, nie wyszedłem z nią z tej restauracji. Wyszedłem szybciej. - Głos prokuratora i szept klienta powodowały chaos w mojej głowie. Odczuwałam zmęczenie tak silne, że każda komórka mojego mózgu przestawała współpracować. W mojej głowie były tylko głosy i nic więcej. Spokojnie, jeszcze kilka oddechów i będzie dobrze.
Wdech.
- Pani mecenas? - Gdzieś cichy głosik próbował przebić się niejednokrotnie przez huczące słowa, wciąż doprowadzające do migreny.
- Tak? - zapytałam po którymś z kolei razie powtórzenia pytania przez sędzię.
- Możemy kontynuować? – zapytał, poprawiając okulary. Skinęłam głową i znów pustka w głowie.
Cisza.
Wydech.
Krzyk. Odbijający się echem krzyk, tak intensywny, jakbym była w centrum otaczających mnie głośników. Wciąż krzyk dochodzący z ust klienta. Wciąż krzyczy w kierunku prokuratora. Bezsilność. Staram się wypowiedzieć cokolwiek, lecz nic nie wypływa z moich ust, tylko cisza.
Wdech.
Zamykam oczy. Ciągły hałas w głowie. Otwieram je. Kolory bledną. Unoszę swoje ciało.
- Prosiłabym o przerwę. - Ostatkiem sił zwracam się do sędziego.
Wydech.
Zamykam oczy. Cisza. Otwieram je. Kolory stają się coraz bardziej szare, obraz staje się zamglony. Wszyscy opuszczają salę rozpraw. Wychodzę i ja.

Krok za krokiem. Oddech za oddechem. Każdy kolejny krok wyciąga ze mnie ostatnie pokłady energii. Słońce pada na moją twarz. Schodek za schodkiem i jestem na chodniku. Wszystko jakby spowalnia. Silny skurcz. Silny ból. Dłonie oplatają brzuch. Wstrzymuje powietrze.
- Agatko! Agatko, co się dzieje? - Głos w mojej głowie był tak cichy i niewyraźny, że z trudem zrozumiałam. Uniosłam swój wzrok, przez zamglony obraz ujrzałam zmartwionego i przerażonego ojca. Wypuszczam powietrze. Ból nasila się z każdym skurczem. Mimowolnie łzy spływają mi po policzkach. Nagle moje ciało stało się takie bezwładne.
Ciemność.

Pip - pip.
Otwieram oczy. Rwący ból u podbrzusza. Zaciskam zęby i staram się usiąść. Rozglądam się po wnętrzu. Wpatrzony w okno stoi ojciec, dumając nad czymś. Jego twarz wyraża smutek, zmartwienie i złość? Ale na co? Czyżby był zły na mnie? Spoglądam na pielęgniarkę, która wymienia kroplówkę.
- Co się stało? - zapytałam tak słabo, że sama nie rozpoznałam swojego głosu. Ojciec spojrzał na mnie i usiadł przy łóżku.
- Zaraz poproszę lekarza. - Pielęgniarka opuściła pokój. Między mną i ojcem panowała napięta cisza. Czułam, że ma ochotę zmieszać mnie z błotem.
- Tato…? - spojrzałam na niego i chwyciłam jego dłoń.
- Agata, czy dla ciebie praca zawsze musi być najważniejsza? Przyjeżdżam Cię odwiedzić, a ty lądujesz w szpitalu. Praca to nie całe życie, zrozumiesz to wreszcie?
- Tato... - spojrzałam na niego, chcąc już coś powiedzieć. Jednak w tym czasie do pokoju wszedł lekarz. Spojrzałam na niego. Jego wyraz twarzy nie wróżył najlepiej. - Straciłam je, prawda? – zapytałam, starając się powstrzymać zbierające się w oczach łzy.
- Przykro mi. Staraliśmy się uratować jajowód, ale pęknięcie było zbyt obszerne. - Wbiłam wzrok w ścianę przed siebie. Głos lekarza z każdą sekundą stawał się coraz bardziej cichy i niewyraźny. Aż w końcu zapanowała cisza. Przerażająca cisza. Mój umysł się wyłączył. Tak po prostu na kwadrans przestał funkcjonował. Trwałam w takim zawieszeniu, nie potrafiąc zrozumieć, że to już koniec.


***


Białe ściany. Białe podłogi. Białe światła. Białe ławki. I ludzie. Mnóstwo ludzi.
Ci uśmiechnięci, których życie właśnie rozjaśnia blask. Ci smutni, którym wszystko wali się na głowę, a jedyną słabością, którą mogą pokazać, są kryształowe łzy. Ci zirytowani, czekający na spóźniające się informacje. Ci wkurzeni, którym nic się nie układa. I Ci zdezorientowani, którzy sami nie wiedzą, co właściwie tutaj robią. Jak Marek. Zupełnie jak Marek.
Stoi na korytarzu, co kilka chwil wykonując obrót wokół własnej osi. Nerwowo odgina palce, a jego ciężki oddech zdaje się wypełniać całą przestrzeń. Układając w głowie plan, nieustannie go traci. Nie wie dlaczego. Nie wie, czemu to tak cholernie boli. Ale już wie, jakim ogromnym błogosławieństwem jest niewiedza. Teraz niekończące się myśli zalewają jego umysł. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Pustka. Cisza. I serce. Bolące serce.
Kolejny obrót. Ona wychodzi. Ze spuszczoną głową, ale już sam jej widok wyzwala w nim sprzeczne emocje. Gniew i… i jedno całkowicie niezidentyfikowane przez niego uczucie. Kiedy ich tęczówki napotykają się wzajemnie, pioruny zawisają w powietrzu. Iskry ciskają na wszystkie strony. I choć drugie uczucie dominuje u Marka, jednak gniew wygrywa. Gniew zawsze wygrywa. A on wybucha. Wypluwa z siebie jedno jedyne, nurtujące go zdanie.
- Dlaczego, Agata? Dlaczego? Powiedz mi po prostu, dlaczego? – Jego ton lekko się waha, załamując się w pewnych kwestiach. – Nie rozumiem. Spójrz mi w oczy i powiedz mi, bo nie rozumiem. Wciąż się zastanawiam i nie mam pojęcia, czemu mi nie powiedziałaś. Powiedz mi, proszę. – Bierze głęboki wdech i przeciera twarz dłońmi, a ona tylko tępo się w niego wpatruje, nie mając nawet najmniejszego zamiaru odpowiedzieć. – Zdajesz sobie, jak bardzo to wobec mnie nie fair? Powinienem wiedzieć, Agata. Powinienem. To także moje dziecko.
Urywa. I patrzy, tak uporczywie patrzy jej w oczy, w których, mógłby przysiąc, przez moment zalśniły łzy. A ona, niewzruszona, jakby mechanicznie przestępuje z nogi na nogę. Potem mruga kilka razy i tym swoim opanowanym, spokojnym, wręcz wyćwiczonym oficjalnym głosem mówi:
- Było, Marek. To było twoje dziecko.

***

THE END.

Taki jak zamierzałyśmy. Ale zgodnie z obietnicą prezentujemy Wam trochę bardziej optymistyczne zakończenie. (Jako dodatek do tego drama)
Z cyklu: „Rzygam tęczą” – zapraszamy serdecznie :D



***


Oddech.

Siedzę na kanapie. Moją twarz pokrywają łzy. Wciąż płaczę. Biały przedmiot spoczywa na stoliku. To test. Test ciążowy. Dwie kreski. Pozytywny. I… i znowu łzy. Nie wierzę, to nie może się dziać. Nie może.

Wdech.

Spoglądam na mężczyznę w białym fartuchu. Patrzy na mnie przyjaźnie, uśmiecha się pokrzepiająco. Coś mówi, ale ja już nie słucham, płaczę. Płaczę przy nim. I jestem na siebie zła o to, że płaczę, ale wciąż płaczę. Czuję się jak właśnie przełamana tama, przez którą ucieka woda, przez którą uciekają moje emocje, moje łzy.

Wydech.

Wbija we mnie wzrok, jest zdezorientowany, czuję to. Nie odwracam się, nie wstaję. Zbieram dokumenty z chodnika. Obserwuje mnie. I pyta. Tak spokojnym, opanowanym tonem pyta, czy wszystko jest w porządku. Nie, Marek, wszystko jest do dupy. Świat jest do dupy. Ja jestem do dupy. Wszystko się wali, a ja nic Ci nie powiem. Znowu. Tak jak zwykle. Więc odwracam się, bardzo powoli. Kieruję załzawione oczy na jego twarz, głęboko zaciągam się powietrzem. I wpatruję się w niego, i myślę.
- Tak, wszystko jest w porządku – wyrywa mi się, nim zdążę cokolwiek przemyśleć. Wymijam go szybko i gdy tylko znikam na bramką, zaczynam biec, szybciej i szybciej, choć już nie ucieknę, nie mogę. Dopadła mnie rzeczywistość.

Wdech.

Zsuwam się, oparta o ścianę. Podciągam nogi do siebie i płaczę. Znowu płaczę. Szlag by to! Nie mogę przestać. Nie mogę wstrzymać tej lawiny. Maska opadła. Ta wiadomość mnie zniszczyła. Bezpowrotnie. Nie ma już opanowanej Agaty, jest tylko ta, która zniknęła dawno temu pod przykrywką. Jest tylko ta dziewczyna, która straciła matkę, ta, która wciąż płakała, ta, której życie się zawaliło. Ta, której życie zawaliło się ponownie. Właśnie teraz.

Wydech.

Wychowam je. Wychowam to dziecko. Ale nie powiem mu, nie znajdę w sobie siły. Muszę zniknąć, po raz kolejny w moim posranym życiu muszę odejść. I jestem zła. Jestem wściekła na siebie, ale nie mogę mu tego zrobić. I nie wiem, kogo bardziej krzywdzę. Moje dziecko czy Marka, który nigdy się nie dowie. Co gorsze? Utrata czy niewiedza? Ale… ale nie zniszczę mu życia, (nie postawię go w takiej sytuacji, nie każę mu wybierać.)  nie teraz, kiedy widziałam, jak całuje się z tą kobietą. Nie teraz, na pewno nie teraz. Na pewno już nigdy.

Cisza.
Cisza.
Cisza.

Głęboko wciągam powietrze. Moje ciało zamarło, a powieki odmówiły posłuszeństwa, bo wciąż starają się powstrzymać łzy. Oddycham ciężko. Z wysiłkiem. Nie mam już siły żyć. Na pewno nie teraz. Na pewno nie w tym momencie, kiedy straciłam tak wiele. Moje ciało opuszczają emocje. Rozpaczliwie pragną wydostać się na zewnątrz. Przez zamknięte oczy wydostają się łzy i płaczę. Jest już za późno. Po prostu płaczę. Bo nie mam już nic.


***

Wstaję, mimo tylu ran
I znów do góry głowę
Idę dalej
Idę dalej tam gdzie zaprowadzi wzrok
Wstaję, mimo tylu ran
I lżejszy o połowę
Idę dalej
Idę dalej sam
Nie trzyma mnie tu nic

Budzę się rankiem, całkowicie przygnieciona rzeczywistością. Jak co dzień zresztą. Odchylam ociężałe powieki, ujawniając światłu dziennemu moje przeszklone błękitne tęczówki. Płakałam pół nocy. I po co? Na darmo. Ale musiałam się wyładować. Musiałam uwolnić mój ból, mój gniew, moją nienawiść. Musiałam pozbyć się tego uczucia beznadziejności, które każdego dnia od nowa zakorzenia się we mnie.
Powoli siadam na łóżku i sięgam po leżący na stoliku telefon. Siedem nieodebranych połączeń. Dwa od Doroty i pięć od… pięć od Marka! Oczy praktycznie wychodzą mi z orbit. Nie rozmawiałam z nim od... zresztą to nieważne. Nawet go nie widziałam. Chwilowe błogosławieństwo. Ten Ktoś na górze chyba ograniczył mi moje wodospady łez do minimum, utrudniając losowi spotkanie Dębskiego. Jestem za to wdzięczna. Pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo.

Spuszczam nogi z łóżka i rozglądam się po pokoju. Jest tu zaskakująco czysto jak na moje normy. Tylko jedna szklanka i talerz z wczorajszej kolacji na stole. Wszystko pięknie ułożone na półkach. Od dawna nie miałam tu takiego porządku. Kładę jedną dłoń na moim brzuchu, ale wtedy przypominam sobie o wszystkim. Mam ochotę się rozpłakać. Wstaję, a szeroka koszulka opina moje ciało, sięgając mi zaledwie do połowy ud. Idę do łazienki i staję przed lustrem. Patrzy na mnie widmo. Ale nawet to mnie nie rusza. Już wszystko mi jedno. Starannie myję zęby i biorę szybki prysznic, po czym zakładam świeżą koszulkę i zwykłe czarne legginsy. Przeczesuję włosy i przeglądam się w lustrze. Nic się nie zmieniło. Szybko wracam do łóżka, przynajmniej pocieszona tym odświeżeniem, i zakopuję się w wciąż ciepłej pościeli. Nie mam zamiaru się stąd ruszać. Ani teraz, ani w ogóle. I wtedy dzwonek. Ten denerwujący sygnał, który ignoruję od kilku dni we wszystkich możliwych formach. Ale nie ustępuje i w końcu muszę się podnieść.
To jest ta chwila, której się wyczekuje. Świadomie lub nieświadomie. Dzisiaj nie chcę, naprawdę nie chcę go widzieć. Ale wiem, że to on. Bo kto? Idę najwolniej, jak potrafię, ale to i tak się stanie. Dotykam dłonią zamka, przekręcam i otwieram.
Nie chciałam dotrwać do tego momentu, bo wiedziałam, że mnie zniszczy. Wiedziałam, że to spojrzenie mnie pochłonie. Nie myliłam się. Marek natychmiast znalazł drogę ku moim oczom i zakotwiczył w nich, sprawiając, że teraz nie mogę się ruszyć. Z każdą następną sekundą czuję, jak przez tą niewidzialną nić, która się między nami zawiązała, przekazuje mi wszystkie elementy dręczących mnie wspomnień.
Wspominam wszystkie chwilę sprzed kilku miesięcy. Wspominam, kiedy wodził za mną wzrokiem, gdy tylko pojawiałam się w kancelarii. Wspominam, kiedy odprowadzał mnie rozpalonym spojrzeniem, gdy znikałam za zakrętem sądowego korytarza – chwilę wcześniej pozostawiając na jego policzku odcisk moich ciepłych warg. A przede wszystkim wspominam, gdy to właśnie ja wpatrywałam się w niego rankiem, kiedy udawało mi się obudzić odpowiednio wcześnie – tak byśmy mogli jeszcze razem poleżeć w łóżku. Doskonale pamiętam ten moment, gdy opierałam się na łokciu i zaglądałam w bezkres jego oczu. Pływałam w tej błękitnej otchłani, stopniowo zmierzając ku głębinom. I wtedy, kiedy myślałam, że już tonę, że odchodzę, że umieram, coś wyciągało mnie stamtąd, jakby rozpaczliwie nie pozwalało mi odejść. To był on. Obserwowałam sposób, w jaki na mnie patrzył, słowa, jakimi mnie komplementował, dotyk, jakim mnie obdarzał – to wszystko sprawiało, że coraz mocniej wierzyłam w pewne marzenie, które zakorzeniło się gdzieś w mojej podświadomości. Potajemnie wierzyłam, że mu na mnie zależy, że mnie kocha. I im bardziej skupiałam się na tym, jak się przy mnie zachowywał, tym dotkliwiej uświadamiałam sobie, że być może mam rację. Chciałam mieć rację. Chciałam, by tak było. Ale nigdy bym się do tego nie przyznała. Mimo to wciąż tliła się we mnie nadzieja, że pewnego dnia tak po prostu powie, że jestem dla niego ważna – czułam to, przecież jestem kobietą, ale pragnęłam to usłyszeć, mieć dowód w jego słowach – że powie: „Kocham cię”, a ja będę mogła wtedy spokojnie umrzeć – będę mogła odpłynąć w tej wiecznej, pełnej błogości chwili.
Ale wracając do sedna tego porannego gestu. Pamiętam również, jak za każdym razem, gdy już wypatrzyłam w jego oczach wszystko, co możliwie i przeze mnie pożądane, z moich ust padało pytanie:
- Jak ty to robisz? – zawsze ganiłam się za tę śmiałość, za ten nieodpowiedni występek, ale nie potrafiłam tego powstrzymać. Tak było zawsze. Zawsze mówiłam to samo. A on zawsze odpowiadał tak samo: „Co?” – i na tym się kończyło. Wciąż marzył, że mu odpowiem, ale nigdy nie otrzymał zwrotnej „wiadomości”.
Pamiętam też wszystkie reakcje na to zagadnienie.
Były dni, kiedy nic nie mówiłam, kiedy całkowicie milkłam. Jedynie wpatrywałam się w otchłań jego tęczówek i tonęłam, głębiej i głębiej. A on robił identycznie, nadal oczekując na to, co powiem.
Czasami, właśnie po kilku minutach tego cudownego milczenia, tak po prostu zbliżałam się do jego warg i, jak najdelikatniej potrafiłam, muskałam je swoimi. Oczywiście spotykałam się potem z cichym pomrukiem zadowolenia, a on łapczywie przyciągał mnie do siebie i zaczynał całować. W gruncie rzeczy, nic w tym dziwnego nie było. A i ja, i on czerpaliśmy z tego bezgraniczną przyjemność.
Ale było też tak, że odpowiadałam. Najpierw zachowywałam między nami ciszę, która powoli zmieniała się w oddechy pożądania, a potem najspokojniej w świecie mówiłam: „Uwielbiam, gdy jesteś taki…”, i tutaj znowu spotykałam się z powyższym pytaniem, ale tym razem nie trzeba było tłumaczeń – oboje wiedzieliśmy, co myśli każde z nas, więc zatracaliśmy się w chwili, w uczuciu, które krok po kroku nas pochłaniało.

Wyrywam się z gonitwy myśli, pospiesznie odrywając wzrok od jego twarzy i kierując go na moje stopy. On niewzruszony tą sytuacją, zabiera się za realizację celu, który go tutaj najwyraźniej doprowadził. Delikatnie odpychając mnie ramieniem, wparowuje do mieszkania, nie zwracając uwagi na moje sprzeciwy.

- Nie wydaje mi sie, żebym zapraszała cie do środka – rzekłam, starając się doprowadzić swój głos do normalności.
- Chyba najwyższy czas porozmawiać, nie uważasz?
- Ale chyba nie mamy, o czym już rozmawiać - oparłam się o ścianę, patrząc na niego tak wściekle, jakby to on był odpowiedzialny za wszystkie kataklizmy świata.
- Najlepiej udać, że nie ma i nie było tematu, prawda? Najlepiej uciekać od problemów, tak jak robisz to najlepiej. - Zrobił kilka kroków naprzód. - Przestań uciekać.
- Jakbyś nie zauważył stoję i nie wykonuje, żadnych ruchów - rzekłam na odczepnego.
- Przestań sobie robić żarty, mówię poważnie.
- Ja też - zmrużyłam oczy.
- Nigdy się nie dogadamy, prawda? - smutnym wzrokiem odszukuję moje tęczówki. I to milczenie, które utrzymuje się przez kolejne kilkanaście sekund.
- Nie wiem, Marek. Nie mam pojęcia. - Wzdycham i kręcę głową. Kilka pojedynczych łez spływa po mojej twarzy. To jest tak ciężko udźwignąć, uciążliwa myśl wkrada się do mojej głowy.
- Mam jednak nadzieję, że tak. Może kiedyś. - Uśmiecha się nieśmiało i odwraca, podążając w stronę drzwi. Nie odchodzi daleko, a ja słyszę, jak z moich ust wydobywa się krzyk.
- Marek! - Odwraca się błyskawicznie i mogę przysiąc, że jego serce bije równie mocno jak moje. - Tak? - Mówi drżącym głosem.
- Tylko jedno... – Wykrztuszam, błądząc oczami dookoła, szukając jakiegokolwiek ratunku.
- Tak? - Ponawia pytanie.
- Tylko proszę, nie odchodź.