Siedząc ostatnio na wybitnie nudnym wykładzie wyjęłam z
torby tomik, który ostatnio towarzyszy mi dosłownie wszędzie. Także i tym razem
okazał się pomocny. Co może wyjść z wybitnie nudnego, 1,5h wykładu? Spójrzcie
sami (na wypadek, gdyby jednak pojawili się tu osobnicy płci męskiej).
Uprzedzam też, że ja z tymi bohaterami w tym połączeniu, jeszcze się nie zmagałam. Sami oceńcie :)
Część pierwsza „Zakochani”
„Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
„Ty pójdziesz górą, a ja doliną”
Chociaż słyszymy – nie wierzymy”*
Wysiadając razem z taksówki, nieśmiało spletli ręce, jakby jeszcze nie do końca wierzyli w to, co za chwilę ma się stać. Nie na co dzień mówi się znajomym, że jest się z kimś w związku. Ona, jeszcze kilka godzin temu miała wiele wątpliwości. Wiedziała, że go kocha - to było pewne, choć żadne z nich jeszcze nie miało tyle odwagi by powiedzieć to drugiej osobie. Jednak po raz pierwszy będzie się oficjalnie przyznawać, że jest z kimś na poważnie. Wtedy jego czuły uścisk, stempel ust odciśnięty na jej ustach i szczerość w oczach, kiedy mówił, że będzie z nią tam cały czas, dodał jej siły. Od dłuższej chwili stali pod domem ich przyjaciółki nie potrafiąc zrobić kroku dalej. Czuła jak znów ogarnia ją strach. Cholernie się bała.
- Nie musimy przecież tego robić, jeśli nie chcesz. Wchodzimy, czy wracamy do domu? – zapytał czując jak coraz mocniej ściska jego dłoń.
- Wchodzimy - szepnęła z nieśmiałym uśmiechem.
***
Pasła na swoją stronę łóżka ciężko oddychając. Jej szybki oddech, rumieńce na policzkach a przede wszystkim pewien mecenas leżący tuż obok, będący w identycznym stanie, oznaczać mogły tylko jedno. Oboje, po tych najintymniejszych dla nich chwilach, lubili chwilę pomilczeć. Dopiero, gdy jej serce wracało do w miarę rytmicznego stukotu (co było dosyć trudne, biorąc pod uwagę bliskość mecenasa), przytulała się do niego z wdzięcznością dziękując mu w ten sposób za cudowne chwile. Nie musieli nic mówić, oboje mogliby przeleżeć w ten sposób wiele godzin, czując jedynie obecność drugiej osoby.
- Dziękuję Ci, że byłeś tam ze mną dzisiaj.
- No wiesz, ciężko żebym tam nie był. W końcu to nasza wspólna sprawa… - zaśmiał się a czując jak lekko klepie go po klatce, dorzucił: - No już, już, zrozumiałem! Ja też się cieszę. Ale teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie… - powiedział spoglądając na nią znacząco.
- Teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie tajne, panie mecenasie – dopowiedziała czule całując go w usta.
- Mmm… W takim razie, nasze kancelarie będą musiały wejść w ścisłą współpracę… Może jakaś fuzja, pani mecenas? Będziemy mieli dużo pracy… Szczególnie wieczorami… - mówił między pocałunkami.
- Hm… Zastanowię się nad tym – uśmiechnęła się i znów położyła głowę na jego klatce.
- A pamiętasz tę piosenkę, przy której tak dobrze nam się tańczyło? – zapytał po chwili milczenia.
- Przy wielu dobrze nam się tańczyło… Chyba, że tylko mi… - powiedziała cicho bojąc się jego reakcji.
- Oczywiście, że nie tylko Tobie, głuptasie. Chodzi mi o tę spokojniejszą… Ech – Westchnął po chwili, wciąż nie mogąc sobie przypomnieć.
- „Ty pójdziesz górą, a ja doliną..” – zanuciła cicho – Faktycznie, piękna była – dorzuciła, przypominając sobie związany z piosenką taniec.
- Właśnie. Ale zupełnie się z nią nie zgadzam – widząc jej pytający wzrok, dodał: - Jeśli już to oboje pójdziemy górą albo doliną. Nie dam Ci więcej tak odejść, już nigdy bo… Kocham Cię. Strasznie Cię kocham.
***
"Nasz uśmiech jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej, niż są warci,
niekochających siebie żałujemy”
Szli w milczeniu wzdłuż Wisły trzymając się za ręce. Piątkowy wieczór właśnie się rozpoczynał o czym nieustannie przypominało im zachodzące w oddali Słońce. Było cicho i spokojnie a oni wreszcie znaleźli chwilę by w codziennej gonitwie móc wreszcie poświęcić dłuższą chwilę tylko sobie. Był piątek, co oznaczało, że zgodnie z ich ustaleniami, jutro z samego rana jadą do rodzinnego domu mężczyzny. Odkąd oficjalnie byli ze sobą, co raz częściej doceniali momenty, w których mogli być tyle ze sobą. Bez wiecznie urywających się telefonów, spotkań z klientami, znaczących spojrzeń Doroty, gdy zdarzało jej się przyłapać ich razem i uśmiechów Bartka czy Anieli widzących zakochanych. Stąd też pomysł z weekendowymi wyjazdami tym bardziej, że domem i tak należało się zająć. Dębski często miewał wyrzuty sumienia, kiedy przypominał sobie o miejscu, gdzie bądź co bądź, spędził sporą część życia. Jednak nie zawsze mogli sobie pozwolić na wyjazd ze względu na spotkania czy też mnogość prowadzonych spraw dlatego tym razem padło na spacer wzdłuż Wisły.
- Ciekawe… Jeszcze nigdy nie byłam tu z kimś. – odezwała się po chwili milczenia. – Zawsze przychodziłam tu, kiedy było mi źle albo miałam jakiś problem… Mnóstwo czasu tu spędziłam… Szczególnie jeszcze pół roku temu…
On słysząc te słowa stanął w miejscu. Przez jego głowę zaczęły przewijać się wszystkie wydarzenia, które miała na myśli. Opuścił głowę czując jak krew coraz szybciej buzuje a poczucie winy zaczyna go przytłaczać. Natychmiast to zauważyła i poczuła jak robi jej się głupio. Nie chciała przecież wzbudzać w nim poczucia winy. Chlapnęła to tak po prostu, chcąc jedynie podkreślić jak ważne było to dla niej miejsce, nic więcej. Powoli podeszła do niego, nie wiedząc jak ma się zachować. Na początku, delikatnie złapała go za dłonie i spróbowała spojrzeć mu w oczy, co wbrew pozorom wcale nie było takie łatwe, gdyż mecenas wciąż uciekał jej wzrokiem.
- Hej… Halo… Do jasnej cholery, spójrz wreszcie na mnie! To nie jest Twoja wina, słyszysz?! – krzyknęła w końcu.
- Nie powinnaś być ze mną. Powinienem wtedy być przy Tobie i Cię wspierać. Może wtedy… - powiedział cicho.
- Oboje zrobiliśmy sobie krzywdę. Gdybym nie była tak uparta…
Nie wytrzymał. Przytulił ją mocno do siebie. Trwali tak przez dłuższą chwilę nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Głaskał ją delikatnie po włosach, czując jak moczy mu koszulę. Sam z trudem powstrzymywał emocje.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Nie chciałam Cię wpędzać w wyrzuty sumienia… Mogę mieć do Ciebie prośbę? – zapytała nagle zmieniając ton na poważny.
- Wiesz przecież, że zawsze. – odpowiedział, w duchu bojąc się co może mieć na myśli ukochana.
- Nigdy więcej już tak nie mów. Wtedy było mi strasznie ciężko, teraz nie dałabym sobie bez Ciebie rady. Jesteś dla mnie zbyt ważny – mówiąc to głęboko spojrzała mu w oczy.
Tym razem to on poczuł jak zbiera się w nim swego rodzaju wzruszenie. Patrząc w jej tęczówki widział, że mówi to całkowicie szczerze i był to dla niej duży wysiłek. Mimo tego, że byli razem wciąż ciężko było im wyrażać swoje emocje.
- Obiecuję, nigdy więcej – odpowiedział i czule ją pocałował.
Zdaje się, że to było właśnie to, czego obojgu brakowało. Całowali się spokojnie, nieśpiesznie, chcąc zaczerpnąć i dać jak najwięcej. Wreszcie nikt im nie przeszkadzał, nikt niczego nie chciał a wyłączone, od momentu wyjścia z kancelarii, telefony spokojnie leżały na szafce wspólnego od niedawna, przedpokoju. Kiedy się od siebie oderwali by zaczerpnąć oddech natychmiast się uśmiechnęli a Marek wypalił:
- Wiesz, że ja też wtedy spędzałem tu dużo czasu? Siedziałem przy tamtym moście i puszczałem kaczki – powiedział, szeroko się uśmiechając.
- Naprawdę? – roześmiała się a wraz z nią mężczyzna. – Ja nigdy nie potrafiłam puszczać kaczek.
- Nie? – zapytał ze zdziwieniem a widząc jak kręci głową, złapał ją za rękę i powiedział: - To chodź, nauczę Cię.
Doskonale się bawiąc i śmiejąc, spędzili w ten sposób sporą część wieczoru, szybko zamieniając ponury nastrój w niezwykle piękny wieczór, który na długo zagościł w ich pamięci.
Uprzedzam też, że ja z tymi bohaterami w tym połączeniu, jeszcze się nie zmagałam. Sami oceńcie :)
Część pierwsza „Zakochani”
„Jest nam tak cicho, że słyszymy
piosenkę zaśpiewaną wczoraj:
„Ty pójdziesz górą, a ja doliną”
Chociaż słyszymy – nie wierzymy”*
Wysiadając razem z taksówki, nieśmiało spletli ręce, jakby jeszcze nie do końca wierzyli w to, co za chwilę ma się stać. Nie na co dzień mówi się znajomym, że jest się z kimś w związku. Ona, jeszcze kilka godzin temu miała wiele wątpliwości. Wiedziała, że go kocha - to było pewne, choć żadne z nich jeszcze nie miało tyle odwagi by powiedzieć to drugiej osobie. Jednak po raz pierwszy będzie się oficjalnie przyznawać, że jest z kimś na poważnie. Wtedy jego czuły uścisk, stempel ust odciśnięty na jej ustach i szczerość w oczach, kiedy mówił, że będzie z nią tam cały czas, dodał jej siły. Od dłuższej chwili stali pod domem ich przyjaciółki nie potrafiąc zrobić kroku dalej. Czuła jak znów ogarnia ją strach. Cholernie się bała.
- Nie musimy przecież tego robić, jeśli nie chcesz. Wchodzimy, czy wracamy do domu? – zapytał czując jak coraz mocniej ściska jego dłoń.
- Wchodzimy - szepnęła z nieśmiałym uśmiechem.
***
Pasła na swoją stronę łóżka ciężko oddychając. Jej szybki oddech, rumieńce na policzkach a przede wszystkim pewien mecenas leżący tuż obok, będący w identycznym stanie, oznaczać mogły tylko jedno. Oboje, po tych najintymniejszych dla nich chwilach, lubili chwilę pomilczeć. Dopiero, gdy jej serce wracało do w miarę rytmicznego stukotu (co było dosyć trudne, biorąc pod uwagę bliskość mecenasa), przytulała się do niego z wdzięcznością dziękując mu w ten sposób za cudowne chwile. Nie musieli nic mówić, oboje mogliby przeleżeć w ten sposób wiele godzin, czując jedynie obecność drugiej osoby.
- Dziękuję Ci, że byłeś tam ze mną dzisiaj.
- No wiesz, ciężko żebym tam nie był. W końcu to nasza wspólna sprawa… - zaśmiał się a czując jak lekko klepie go po klatce, dorzucił: - No już, już, zrozumiałem! Ja też się cieszę. Ale teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie… - powiedział spoglądając na nią znacząco.
- Teraz, nasze konsultacje w kancelarii nie będą już takie tajne, panie mecenasie – dopowiedziała czule całując go w usta.
- Mmm… W takim razie, nasze kancelarie będą musiały wejść w ścisłą współpracę… Może jakaś fuzja, pani mecenas? Będziemy mieli dużo pracy… Szczególnie wieczorami… - mówił między pocałunkami.
- Hm… Zastanowię się nad tym – uśmiechnęła się i znów położyła głowę na jego klatce.
- A pamiętasz tę piosenkę, przy której tak dobrze nam się tańczyło? – zapytał po chwili milczenia.
- Przy wielu dobrze nam się tańczyło… Chyba, że tylko mi… - powiedziała cicho bojąc się jego reakcji.
- Oczywiście, że nie tylko Tobie, głuptasie. Chodzi mi o tę spokojniejszą… Ech – Westchnął po chwili, wciąż nie mogąc sobie przypomnieć.
- „Ty pójdziesz górą, a ja doliną..” – zanuciła cicho – Faktycznie, piękna była – dorzuciła, przypominając sobie związany z piosenką taniec.
- Właśnie. Ale zupełnie się z nią nie zgadzam – widząc jej pytający wzrok, dodał: - Jeśli już to oboje pójdziemy górą albo doliną. Nie dam Ci więcej tak odejść, już nigdy bo… Kocham Cię. Strasznie Cię kocham.
***
"Nasz uśmiech jest maską smutku,
a dobroć nie jest wyrzeczeniem.
I nawet więcej, niż są warci,
niekochających siebie żałujemy”
Szli w milczeniu wzdłuż Wisły trzymając się za ręce. Piątkowy wieczór właśnie się rozpoczynał o czym nieustannie przypominało im zachodzące w oddali Słońce. Było cicho i spokojnie a oni wreszcie znaleźli chwilę by w codziennej gonitwie móc wreszcie poświęcić dłuższą chwilę tylko sobie. Był piątek, co oznaczało, że zgodnie z ich ustaleniami, jutro z samego rana jadą do rodzinnego domu mężczyzny. Odkąd oficjalnie byli ze sobą, co raz częściej doceniali momenty, w których mogli być tyle ze sobą. Bez wiecznie urywających się telefonów, spotkań z klientami, znaczących spojrzeń Doroty, gdy zdarzało jej się przyłapać ich razem i uśmiechów Bartka czy Anieli widzących zakochanych. Stąd też pomysł z weekendowymi wyjazdami tym bardziej, że domem i tak należało się zająć. Dębski często miewał wyrzuty sumienia, kiedy przypominał sobie o miejscu, gdzie bądź co bądź, spędził sporą część życia. Jednak nie zawsze mogli sobie pozwolić na wyjazd ze względu na spotkania czy też mnogość prowadzonych spraw dlatego tym razem padło na spacer wzdłuż Wisły.
- Ciekawe… Jeszcze nigdy nie byłam tu z kimś. – odezwała się po chwili milczenia. – Zawsze przychodziłam tu, kiedy było mi źle albo miałam jakiś problem… Mnóstwo czasu tu spędziłam… Szczególnie jeszcze pół roku temu…
On słysząc te słowa stanął w miejscu. Przez jego głowę zaczęły przewijać się wszystkie wydarzenia, które miała na myśli. Opuścił głowę czując jak krew coraz szybciej buzuje a poczucie winy zaczyna go przytłaczać. Natychmiast to zauważyła i poczuła jak robi jej się głupio. Nie chciała przecież wzbudzać w nim poczucia winy. Chlapnęła to tak po prostu, chcąc jedynie podkreślić jak ważne było to dla niej miejsce, nic więcej. Powoli podeszła do niego, nie wiedząc jak ma się zachować. Na początku, delikatnie złapała go za dłonie i spróbowała spojrzeć mu w oczy, co wbrew pozorom wcale nie było takie łatwe, gdyż mecenas wciąż uciekał jej wzrokiem.
- Hej… Halo… Do jasnej cholery, spójrz wreszcie na mnie! To nie jest Twoja wina, słyszysz?! – krzyknęła w końcu.
- Nie powinnaś być ze mną. Powinienem wtedy być przy Tobie i Cię wspierać. Może wtedy… - powiedział cicho.
- Oboje zrobiliśmy sobie krzywdę. Gdybym nie była tak uparta…
Nie wytrzymał. Przytulił ją mocno do siebie. Trwali tak przez dłuższą chwilę nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Głaskał ją delikatnie po włosach, czując jak moczy mu koszulę. Sam z trudem powstrzymywał emocje.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Nie chciałam Cię wpędzać w wyrzuty sumienia… Mogę mieć do Ciebie prośbę? – zapytała nagle zmieniając ton na poważny.
- Wiesz przecież, że zawsze. – odpowiedział, w duchu bojąc się co może mieć na myśli ukochana.
- Nigdy więcej już tak nie mów. Wtedy było mi strasznie ciężko, teraz nie dałabym sobie bez Ciebie rady. Jesteś dla mnie zbyt ważny – mówiąc to głęboko spojrzała mu w oczy.
Tym razem to on poczuł jak zbiera się w nim swego rodzaju wzruszenie. Patrząc w jej tęczówki widział, że mówi to całkowicie szczerze i był to dla niej duży wysiłek. Mimo tego, że byli razem wciąż ciężko było im wyrażać swoje emocje.
- Obiecuję, nigdy więcej – odpowiedział i czule ją pocałował.
Zdaje się, że to było właśnie to, czego obojgu brakowało. Całowali się spokojnie, nieśpiesznie, chcąc zaczerpnąć i dać jak najwięcej. Wreszcie nikt im nie przeszkadzał, nikt niczego nie chciał a wyłączone, od momentu wyjścia z kancelarii, telefony spokojnie leżały na szafce wspólnego od niedawna, przedpokoju. Kiedy się od siebie oderwali by zaczerpnąć oddech natychmiast się uśmiechnęli a Marek wypalił:
- Wiesz, że ja też wtedy spędzałem tu dużo czasu? Siedziałem przy tamtym moście i puszczałem kaczki – powiedział, szeroko się uśmiechając.
- Naprawdę? – roześmiała się a wraz z nią mężczyzna. – Ja nigdy nie potrafiłam puszczać kaczek.
- Nie? – zapytał ze zdziwieniem a widząc jak kręci głową, złapał ją za rękę i powiedział: - To chodź, nauczę Cię.
Doskonale się bawiąc i śmiejąc, spędzili w ten sposób sporą część wieczoru, szybko zamieniając ponury nastrój w niezwykle piękny wieczór, który na długo zagościł w ich pamięci.
Jakie piękne! *.* Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńPrześliczne opowiadanie! Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, ale gdybym mogła coś zasugerować, to prowadź to opowiadanie w stylu: "rzygam tęczą" w odpowiedniej dawce. Ale liczę na fuuuul romantyzm ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam/ g
Widzę nie tylko ja mam wybitnie nudne wykłady :) ale to dobrze, przynajmniej można znaleźć sobie jakieś inne zajęcie :P
OdpowiedzUsuńopowiadanie baaaaardzo mi się podoba i otwrcie mówię, że pożądam więcej :D
najlepiej jak najszybciej xD
Gosia
Luknijcie na maila :D
OdpowiedzUsuńDuśka