wtorek, 14 października 2014

"Z całych sił", czyli Pinky i Mózg łączą siły.



Duet Pinky & Mózg serdecznie wita wszystkich w naszych skromnych progach!
Postanowiłyśmy połączyć siły i stworzyć dla Was opowiadanie. Po długiej, często nic nie wnoszącej pracy, która trwała od sierpnia, zgodnie możemy zaprezentować Wam to coś.
Całość dedykujemy przede wszystkim Madzi, temu trzeciemu guptokowi, który po prostu jest <3 Dedykujemy tym, które inspirują: Beci, Agatce, Kataszy, Katniss, eM., Two of us, Magdzie Czerniewicz, Jadze i wszystkim twórczyniom, których tutaj nie wymieniłyśmy. I w końcu dedykujemy Joan, Keksowi i Yellow, które zawsze gdzieś tam się kryją, żeby podyskutować :D
Zapraszamy do czytania! *zbierają manatki i uciekają*


______________________


"Z całych sił"

Wdycham świt do płuc
Myśli pędzą, chciałbym stłumić ten zgiełk
Tam gdzie jesteś ty, nie ma już mnie, już nie

Słyszę twój głos
Czy wciąż śmiejesz się tak jak obok mnie?
Czuje twój wzrok
Jakbyś była tu


Przeciągnąłem się na niewygodnym fotelu. Spędzam na nim przeciętnie kilka godzin dziennie i za każdym razem wychodząc z kancelarii, odczuwam silny ból mięśni. To nie ten sam fotel z poprzedniej kancelarii. Zacznijmy od tego, że to nie ta sama kancelaria. Inni ludzie, którzy mijając mnie na korytarzu powiedzą szybkie cześć, choć nawet nie znam ich imion - nie wiem o nich nic. Praca po godzinach nie jest tak przyjemna jak dawniej. Nie ma tego samego gabinetu, w którym do późnych nocy paliło się światło, a w nim pracowała brunetka. Każdy skrawek tej kancelarii jest dla mnie obcy, mimo iż pracuje w nim przeszło drugi miesiąc, nadal nie czuje się tutaj komfortowo. Codzienne odwiedziny Iwony w moim gabinecie stają się bardziej męczące niż ta cała praca w tej kancelarii. Nie mam tutaj swojego miejsca, nie ma przy mnie humorzastej Agaty, chodzącego głową w chmurach Bartka i ostatnio nieobecnej Doroty. Nie ma ich przy mnie, choć to ja powinienem być przy nich. Opuściłem niczego winnych przyjaciół. Z tego, co słyszałem, zbyt długo nie czekali, by ktoś zajął moje miejsce i to na pewno nie jest nikt z nich. Jest to ktoś nowy, obcy w moim gabinecie, choć chyba tak już nazywać go nie mogę. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem u nich w odwiedzinach. Praca, praca i ciągła praca nie pozwalają mi na to. Chociaż mam wymówki, by nie spotykać się na drinku Czerską. Nie mam ochoty na kolejne dziwne insynuacje ze strony Agaty, nie mam siły na kłótnie i kolejne ciche dni - które trwają miesiącami. Męczy mnie ta cisza między nami. To może dziwne, bo chyba nie powinienem tęsknić, a tęsknię. Nie ma dnia, bym nie myślał o niej, o kancelarii. Egoista… pieprzony egoista i nic więcej. O czym myślałem odchodząc? Na pewno nie o niej. Obiecałem jej, że będę. A co zrobiłem? Uciekłem. Jak tchórz. Spakowałem swoje rzeczy i po prostu przeniosłem się do innej kancelarii, bo co? Bo tak było wygodniej? Bo nie musiałem oglądać tej parszywej gęby Huberta? Bo nie chciałem patrzeć na to jak… ech, nie mam siły już o tym wszystkim myśleć. To jest tak ściskające za serce wspomnienie. Największy życiowy błąd, jaki mogłem popełnić – nie, największym błędem było zmienienie kancelarii, w którą każdy z naszej czwórki włożył odrobinę siebie, na coś zupełnie nie pasującego do mnie. Ostatni raz tego wieczoru rozejrzałem się po kancelarii i opuściłem ją, wracając do pustego domu. Nieraz podczas podróży do domu, chciałem jechać do niej. Tak jak dawniej przekraczać z nią próg mieszkania i zasypiać u jej boku. Byłem szczęśliwy przy niej, byłem tak cholernie szczęśliwy. A teraz? Teraz jestem nikim. Nieraz mijając ludzi na ulicy czy też w sądzie, miałem wrażenie, że ją słyszę. Jak rozmawia, śmieje się i jest szczęśliwa, ale gdy tylko odwracałem się nie odnajdywałem nigdzie jej twarzy, a śmiech wciąż siedział w mojej głowie. Zasypiając samotnie, zastanawiałem się czy i ona zasypia samotnie, czy też w jej łóżku zagościł nowy mężczyzna. Rzuciłem się na kanapę w salonie i luzując krawat, przymknąłem na ułamek sekundy powieki. Widziałem jej twarz. Była taka jak zawsze – uśmiechnięta, pełna życia i szczęśliwa. Cholerne dwa miesiące ciszy. Nawet jej nazwiska nie dostrzegałem na rozprawach w sądzie, tak jakby po naszej ostatniej kłótni po prostu zniknęła.


Każdym szeptem z twoich ust
Każdym dźwiękiem twoich słów
przywołujesz tamte dni
A ja zatrzeć chciałbym ślad


Spojrzałem na zegarek, do rozprawy miałem jeszcze kwadrans. Podszedłem do automatu, stała tam i ona. Wzrok skierowany miała na teczkę akt, w dłoni trzymała parującą jeszcze ciecz. Wyglądała jak zwykle zjawiskowo. Nie wiem, czy tak każdy ma, że kobieta po rozstaniu staje się jeszcze bardziej atrakcyjna, a człowiek coraz bardziej żałuje swojej decyzji? 
- Cześć - zagadałem wrzucając monetę do automatu. Nie odezwała się, spojrzała na mnie znad akt, po czym ponownie wbiła wzrok w akta - jak leci? 
- Jak widać - odpowiedziała obojętnie. Na moje nieszczęście nasza rozmowa nie trwała zbyt długo, w jej torebce zaczął dzwonić telefon. Spojrzałem ukradkiem na telefon, który trzymała teraz w dłoni. Rzuciła mi się od razu w oczy nazwa kontaktu: "Maciek". Czułem, jak w gardle powstaje gula, a cały żołądek podchodzi mi do gardła. Nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że ten Maciek, który do niej dzwoni, jest jej byłym Maćkiem. 
- Dobra, będę o 15. (...) Postaram szybciej wyrwać się z kancelarii.(...) Tak, ograniczyłam. Słuchaj nie mogę teraz rozmawiać, porozmawiamy jak przyjdę. Cześć. - Spojrzała na mnie lekko zdenerwowana, chowając nerwowo telefon do torebki. 
- Chyba dobrze ci się powodzi? - zapytałem nerwowo.
- Nie narzekam. 
- Długo jesteście razem?
- Słucham? – zapytała, zamykając akta i rzucając mi złośliwe spojrzenie.
- No ty i Maciek. Do trzech razy sztuka? - Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Na pewno zazdrość, to było pewne. 
- Znowu zaczynasz? - Podeszła bliżej. - Tak samo jak z Hubertem? I co znowu się o mnie troszczysz? 
- Szybko się po prostu pocieszyłaś. Nie masz co się bać, możesz przecież mi powiedzieć, nic nas nie łączy.
- Wiesz co, jesteś żałosny! Najlepiej odejdź sobie teraz jak z kancelarii albo wiesz co, ja odejdę. - Wtedy nie wiedziałem, że zobaczę ją po raz ostatni. 

Zaciśniętą dłonią uderzyłem w blat stołu tak, że stojące na nim butelki piwa przewróciły się. Rzuciłem marynarkę tuż obok tej otrzymanej w prezencie od Iwony. Samo patrzenie na zgniły fiolet materiału przyprawiało mnie o mdłości. Dość że w całej kancelarii przeważa fiolet, to jeszcze mam nosić tę marynarkę, która sprawia wrażenie mundurka pracy. Większość pracowników kancelarii ma jakikolwiek najmniejszy element fioletu na sobie, ale na mnie tego na pewno nikt nie zobaczy. Rzygam tym kolorem. Na samą myśl tego, że jutro będę musiał spędzić cały dzień w kancelarii, już mnie ściska w żołądku. Jeszcze te obrazy. Nie wiem, kto urządzał jej te wnętrza, ale powinna wynająć jakiegoś specjalistę, a nie maniaka fioletu i nagich obrazów. Aby tylko do jutra i dwa dni odpoczynku od tej kancelarii. Czuję się jak w szkole, odliczam do weekendu, a kancelarię uważam za więzienie, w którym muszę spędzić większość dnia. To się musi jak najszybciej zmienić.


***

Płyną dni bez chwil
Bezwiednie już tkwię
Miedzy jawą a snem a snem, a snem

Godzina dziewiąta. Ja, test ciążowy i przerażone myśli. Nie panowałam nad płynącymi łzami. Nie potrafiłam ich opanować, byłam tym wszystkim przerażona. Samotne macierzyństwo... chyba najbardziej boję się tego. Mogłabym powiedzieć o tym Markowi, ale nie wiem jak zareaguje. Nigdy nie rozmawialiśmy - pomijając rozmowę przy ognisku - o dzieciach, a co jeśli nie będzie chciał zaakceptować tej wiadomości. Nie mam też w sobie tyle odwagi, by mu to powiedzieć, by powiedzieć wszystko wszystkim. Mogę walczyć na sali sądowej o uniewinnienie klientów, mogę walczyć z obcą kobietą o ostatnią parę szpilek, ale nie potrafię rozmawiać o uczuciach, emocjach ani nawet nie potrafię mówić o stanie, w jakim obecnie się znajduję, a raczej o tym, co noszę pod sercem. Owoc jakże krótkiego, ale namiętnego romansu, który wspominać będę przez lata. Na pewno wspominać będę jego nagi tors. Momentalnie na twarz wkradł się subtelny uśmiech, który po chwili zniknął pod kolejną falą łez. Z jednej strony są to naprawdę cudowne wspomnienia, a z drugiej strony ściskające za serce i przyprawiające o łzy. 

Przewróciłam się na drugi bok, unikając wpadających przez żaluzje promieni słonecznych. Myśli kołatały mi się w głowie. Od ostatniej wizyty u ginekologa minęły trzy dni, a ja zmieniłam swój tryb życia przeszło dwa miesiące temu. Jest lepiej. Ograniczam pracę najbardziej jak tylko potrafię, przyjmuje mniej spraw, co dla niektórych wydaje się naprawdę podejrzliwe – zwłaszcza dla nic niewiedzącego Bartka, który w ostatnim czasie dość często nie myśli o niczym innym jak o swoim synku. Informacja o tym, że najmłodszemu w kancelarii urodził się syn chyba wszystkich zszokowała. Z jednej strony było mi przykro, że nie dowiedziałam się o tym szybciej, ale z drugiej strony mam dziwne przeczucie, że starał się powiedzieć mi o tym, ale byłam zbyt zajęta sprawą Huberta i Markiem, by znaleźć czas na rozmowę z nim. Teraz to ja wszystkich zszokuję, gdy mój brzuch z miesiąca na miesiąc będzie stawał się coraz większy i trudniej będzie go ukryć. Teraz jeszcze daję radę, ale co będzie potem. Jak im zacznę tłumaczyć mój powiększający się brzuch, a zwłaszcza to, kto jest ojcem. Jeżeli dobrze pomyślą i połączą jedno z drugim, wreszcie dojdą do tego, że moje ostatnie zachowanie wynikało z ciąży, a ojcem dziecka jest Marek. Przecież aż tak głupi nie są, ale ja za to owszem. Po prostu idiotka ze mnie, zrujnowałam sobie życie na własne życzenie. Mogłam poświęcać mu więcej czasu, bardziej słuchać i zaufać jego podejrzeniom odnośnie Huberta. Ale nie, przecież musiałam uwierzyć w dobre intencje Huberta i teraz mam. Jestem samotną i ciężarną kobietą, a mogłam żyć szczęśliwie u boku Marka. Nienawidzę życia i wszystkiego z nim związanego. Poranek… Dlaczego ja tak bardzo go nienawidzę. Może przez to, ze rozpoczyna się kolejny dzień kłamstw i tajemnic? Kolejny dzień ucieczki i ukrywania. Kolejny dzień, który po prostu muszę przetrwać.


***

Ciemność. Dźwięk rozsadzający moją głowę. Wciąż ciemność. Przez niezidentyfikowany przeze mnie jeszcze dźwięk przebijają się głosy. Czy oszalałam? Czy to wyobraźnia płata mi figle? Ciepło dłoni na mojej dłoni. Otwieram na milimetr oczy. Wszystko za mgłą. Intensywne światło pali moje źrenice. Głęboki oddech i znów cisza.

Spojrzałam na zegarek - spóźniona. Ostatnio zbyt często mi sie to zdarzało, dłuższe wylegiwaniu się w ciepłym łóżku nie sprzyja mojemu wizerunkowi. Wbiegłam do sądu, potrącając w drzwiach mecenasa, z którym ostatnio wygrałam pojedynek na sali rozpraw. Nie był ucieszony, gdy zawartość jego akt rozsypała się na ziemię.
- Przepraszam - rzuciłam, dalej podążając przyśpieszonym krokiem ku sali rozpraw. Minęłam na korytarzu kilka znajomych osób, z którymi wymieniłam się tylko uśmiechami i szłam dalej przed siebie. W pośpiechu dopinałam togę, by w ostatniej chwili wkroczyć do sali rozpraw, tuż przed sędzią. Oddychałam płytko i szybko. Cieszyłam sie, że to pan prokurator jako pierwszy zabrał głos. Miałam chwilę, by uspokoić oddech, który powodował. że nie mogłam zebrać myśli. Wstrzymałam oddech - stop! Przecież to powoduje, że przestajemy myśleć i popełniamy błędy.
Wdech.
Prokurator nadal mówił. Jednak jego głos rozbrzmiewał echem w mojej głowie powodując, że jeszcze bardziej nie mogłam się skupić.
Wydech.
- To nie było tak, nie wyszedłem z nią z tej restauracji. Wyszedłem szybciej. - Głos prokuratora i szept klienta powodowały chaos w mojej głowie. Odczuwałam zmęczenie tak silne, że każda komórka mojego mózgu przestawała współpracować. W mojej głowie były tylko głosy i nic więcej. Spokojnie, jeszcze kilka oddechów i będzie dobrze.
Wdech.
- Pani mecenas? - Gdzieś cichy głosik próbował przebić się niejednokrotnie przez huczące słowa, wciąż doprowadzające do migreny.
- Tak? - zapytałam po którymś z kolei razie powtórzenia pytania przez sędzię.
- Możemy kontynuować? – zapytał, poprawiając okulary. Skinęłam głową i znów pustka w głowie.
Cisza.
Wydech.
Krzyk. Odbijający się echem krzyk, tak intensywny, jakbym była w centrum otaczających mnie głośników. Wciąż krzyk dochodzący z ust klienta. Wciąż krzyczy w kierunku prokuratora. Bezsilność. Staram się wypowiedzieć cokolwiek, lecz nic nie wypływa z moich ust, tylko cisza.
Wdech.
Zamykam oczy. Ciągły hałas w głowie. Otwieram je. Kolory bledną. Unoszę swoje ciało.
- Prosiłabym o przerwę. - Ostatkiem sił zwracam się do sędziego.
Wydech.
Zamykam oczy. Cisza. Otwieram je. Kolory stają się coraz bardziej szare, obraz staje się zamglony. Wszyscy opuszczają salę rozpraw. Wychodzę i ja.

Krok za krokiem. Oddech za oddechem. Każdy kolejny krok wyciąga ze mnie ostatnie pokłady energii. Słońce pada na moją twarz. Schodek za schodkiem i jestem na chodniku. Wszystko jakby spowalnia. Silny skurcz. Silny ból. Dłonie oplatają brzuch. Wstrzymuje powietrze.
- Agatko! Agatko, co się dzieje? - Głos w mojej głowie był tak cichy i niewyraźny, że z trudem zrozumiałam. Uniosłam swój wzrok, przez zamglony obraz ujrzałam zmartwionego i przerażonego ojca. Wypuszczam powietrze. Ból nasila się z każdym skurczem. Mimowolnie łzy spływają mi po policzkach. Nagle moje ciało stało się takie bezwładne.
Ciemność.

Pip - pip.
Otwieram oczy. Rwący ból u podbrzusza. Zaciskam zęby i staram się usiąść. Rozglądam się po wnętrzu. Wpatrzony w okno stoi ojciec, dumając nad czymś. Jego twarz wyraża smutek, zmartwienie i złość? Ale na co? Czyżby był zły na mnie? Spoglądam na pielęgniarkę, która wymienia kroplówkę.
- Co się stało? - zapytałam tak słabo, że sama nie rozpoznałam swojego głosu. Ojciec spojrzał na mnie i usiadł przy łóżku.
- Zaraz poproszę lekarza. - Pielęgniarka opuściła pokój. Między mną i ojcem panowała napięta cisza. Czułam, że ma ochotę zmieszać mnie z błotem.
- Tato…? - spojrzałam na niego i chwyciłam jego dłoń.
- Agata, czy dla ciebie praca zawsze musi być najważniejsza? Przyjeżdżam Cię odwiedzić, a ty lądujesz w szpitalu. Praca to nie całe życie, zrozumiesz to wreszcie?
- Tato... - spojrzałam na niego, chcąc już coś powiedzieć. Jednak w tym czasie do pokoju wszedł lekarz. Spojrzałam na niego. Jego wyraz twarzy nie wróżył najlepiej. - Straciłam je, prawda? – zapytałam, starając się powstrzymać zbierające się w oczach łzy.
- Przykro mi. Staraliśmy się uratować jajowód, ale pęknięcie było zbyt obszerne. - Wbiłam wzrok w ścianę przed siebie. Głos lekarza z każdą sekundą stawał się coraz bardziej cichy i niewyraźny. Aż w końcu zapanowała cisza. Przerażająca cisza. Mój umysł się wyłączył. Tak po prostu na kwadrans przestał funkcjonował. Trwałam w takim zawieszeniu, nie potrafiąc zrozumieć, że to już koniec.


***


Białe ściany. Białe podłogi. Białe światła. Białe ławki. I ludzie. Mnóstwo ludzi.
Ci uśmiechnięci, których życie właśnie rozjaśnia blask. Ci smutni, którym wszystko wali się na głowę, a jedyną słabością, którą mogą pokazać, są kryształowe łzy. Ci zirytowani, czekający na spóźniające się informacje. Ci wkurzeni, którym nic się nie układa. I Ci zdezorientowani, którzy sami nie wiedzą, co właściwie tutaj robią. Jak Marek. Zupełnie jak Marek.
Stoi na korytarzu, co kilka chwil wykonując obrót wokół własnej osi. Nerwowo odgina palce, a jego ciężki oddech zdaje się wypełniać całą przestrzeń. Układając w głowie plan, nieustannie go traci. Nie wie dlaczego. Nie wie, czemu to tak cholernie boli. Ale już wie, jakim ogromnym błogosławieństwem jest niewiedza. Teraz niekończące się myśli zalewają jego umysł. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Pustka. Cisza. I serce. Bolące serce.
Kolejny obrót. Ona wychodzi. Ze spuszczoną głową, ale już sam jej widok wyzwala w nim sprzeczne emocje. Gniew i… i jedno całkowicie niezidentyfikowane przez niego uczucie. Kiedy ich tęczówki napotykają się wzajemnie, pioruny zawisają w powietrzu. Iskry ciskają na wszystkie strony. I choć drugie uczucie dominuje u Marka, jednak gniew wygrywa. Gniew zawsze wygrywa. A on wybucha. Wypluwa z siebie jedno jedyne, nurtujące go zdanie.
- Dlaczego, Agata? Dlaczego? Powiedz mi po prostu, dlaczego? – Jego ton lekko się waha, załamując się w pewnych kwestiach. – Nie rozumiem. Spójrz mi w oczy i powiedz mi, bo nie rozumiem. Wciąż się zastanawiam i nie mam pojęcia, czemu mi nie powiedziałaś. Powiedz mi, proszę. – Bierze głęboki wdech i przeciera twarz dłońmi, a ona tylko tępo się w niego wpatruje, nie mając nawet najmniejszego zamiaru odpowiedzieć. – Zdajesz sobie, jak bardzo to wobec mnie nie fair? Powinienem wiedzieć, Agata. Powinienem. To także moje dziecko.
Urywa. I patrzy, tak uporczywie patrzy jej w oczy, w których, mógłby przysiąc, przez moment zalśniły łzy. A ona, niewzruszona, jakby mechanicznie przestępuje z nogi na nogę. Potem mruga kilka razy i tym swoim opanowanym, spokojnym, wręcz wyćwiczonym oficjalnym głosem mówi:
- Było, Marek. To było twoje dziecko.

***

THE END.

Taki jak zamierzałyśmy. Ale zgodnie z obietnicą prezentujemy Wam trochę bardziej optymistyczne zakończenie. (Jako dodatek do tego drama)
Z cyklu: „Rzygam tęczą” – zapraszamy serdecznie :D



***


Oddech.

Siedzę na kanapie. Moją twarz pokrywają łzy. Wciąż płaczę. Biały przedmiot spoczywa na stoliku. To test. Test ciążowy. Dwie kreski. Pozytywny. I… i znowu łzy. Nie wierzę, to nie może się dziać. Nie może.

Wdech.

Spoglądam na mężczyznę w białym fartuchu. Patrzy na mnie przyjaźnie, uśmiecha się pokrzepiająco. Coś mówi, ale ja już nie słucham, płaczę. Płaczę przy nim. I jestem na siebie zła o to, że płaczę, ale wciąż płaczę. Czuję się jak właśnie przełamana tama, przez którą ucieka woda, przez którą uciekają moje emocje, moje łzy.

Wydech.

Wbija we mnie wzrok, jest zdezorientowany, czuję to. Nie odwracam się, nie wstaję. Zbieram dokumenty z chodnika. Obserwuje mnie. I pyta. Tak spokojnym, opanowanym tonem pyta, czy wszystko jest w porządku. Nie, Marek, wszystko jest do dupy. Świat jest do dupy. Ja jestem do dupy. Wszystko się wali, a ja nic Ci nie powiem. Znowu. Tak jak zwykle. Więc odwracam się, bardzo powoli. Kieruję załzawione oczy na jego twarz, głęboko zaciągam się powietrzem. I wpatruję się w niego, i myślę.
- Tak, wszystko jest w porządku – wyrywa mi się, nim zdążę cokolwiek przemyśleć. Wymijam go szybko i gdy tylko znikam na bramką, zaczynam biec, szybciej i szybciej, choć już nie ucieknę, nie mogę. Dopadła mnie rzeczywistość.

Wdech.

Zsuwam się, oparta o ścianę. Podciągam nogi do siebie i płaczę. Znowu płaczę. Szlag by to! Nie mogę przestać. Nie mogę wstrzymać tej lawiny. Maska opadła. Ta wiadomość mnie zniszczyła. Bezpowrotnie. Nie ma już opanowanej Agaty, jest tylko ta, która zniknęła dawno temu pod przykrywką. Jest tylko ta dziewczyna, która straciła matkę, ta, która wciąż płakała, ta, której życie się zawaliło. Ta, której życie zawaliło się ponownie. Właśnie teraz.

Wydech.

Wychowam je. Wychowam to dziecko. Ale nie powiem mu, nie znajdę w sobie siły. Muszę zniknąć, po raz kolejny w moim posranym życiu muszę odejść. I jestem zła. Jestem wściekła na siebie, ale nie mogę mu tego zrobić. I nie wiem, kogo bardziej krzywdzę. Moje dziecko czy Marka, który nigdy się nie dowie. Co gorsze? Utrata czy niewiedza? Ale… ale nie zniszczę mu życia, (nie postawię go w takiej sytuacji, nie każę mu wybierać.)  nie teraz, kiedy widziałam, jak całuje się z tą kobietą. Nie teraz, na pewno nie teraz. Na pewno już nigdy.

Cisza.
Cisza.
Cisza.

Głęboko wciągam powietrze. Moje ciało zamarło, a powieki odmówiły posłuszeństwa, bo wciąż starają się powstrzymać łzy. Oddycham ciężko. Z wysiłkiem. Nie mam już siły żyć. Na pewno nie teraz. Na pewno nie w tym momencie, kiedy straciłam tak wiele. Moje ciało opuszczają emocje. Rozpaczliwie pragną wydostać się na zewnątrz. Przez zamknięte oczy wydostają się łzy i płaczę. Jest już za późno. Po prostu płaczę. Bo nie mam już nic.


***

Wstaję, mimo tylu ran
I znów do góry głowę
Idę dalej
Idę dalej tam gdzie zaprowadzi wzrok
Wstaję, mimo tylu ran
I lżejszy o połowę
Idę dalej
Idę dalej sam
Nie trzyma mnie tu nic

Budzę się rankiem, całkowicie przygnieciona rzeczywistością. Jak co dzień zresztą. Odchylam ociężałe powieki, ujawniając światłu dziennemu moje przeszklone błękitne tęczówki. Płakałam pół nocy. I po co? Na darmo. Ale musiałam się wyładować. Musiałam uwolnić mój ból, mój gniew, moją nienawiść. Musiałam pozbyć się tego uczucia beznadziejności, które każdego dnia od nowa zakorzenia się we mnie.
Powoli siadam na łóżku i sięgam po leżący na stoliku telefon. Siedem nieodebranych połączeń. Dwa od Doroty i pięć od… pięć od Marka! Oczy praktycznie wychodzą mi z orbit. Nie rozmawiałam z nim od... zresztą to nieważne. Nawet go nie widziałam. Chwilowe błogosławieństwo. Ten Ktoś na górze chyba ograniczył mi moje wodospady łez do minimum, utrudniając losowi spotkanie Dębskiego. Jestem za to wdzięczna. Pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo.

Spuszczam nogi z łóżka i rozglądam się po pokoju. Jest tu zaskakująco czysto jak na moje normy. Tylko jedna szklanka i talerz z wczorajszej kolacji na stole. Wszystko pięknie ułożone na półkach. Od dawna nie miałam tu takiego porządku. Kładę jedną dłoń na moim brzuchu, ale wtedy przypominam sobie o wszystkim. Mam ochotę się rozpłakać. Wstaję, a szeroka koszulka opina moje ciało, sięgając mi zaledwie do połowy ud. Idę do łazienki i staję przed lustrem. Patrzy na mnie widmo. Ale nawet to mnie nie rusza. Już wszystko mi jedno. Starannie myję zęby i biorę szybki prysznic, po czym zakładam świeżą koszulkę i zwykłe czarne legginsy. Przeczesuję włosy i przeglądam się w lustrze. Nic się nie zmieniło. Szybko wracam do łóżka, przynajmniej pocieszona tym odświeżeniem, i zakopuję się w wciąż ciepłej pościeli. Nie mam zamiaru się stąd ruszać. Ani teraz, ani w ogóle. I wtedy dzwonek. Ten denerwujący sygnał, który ignoruję od kilku dni we wszystkich możliwych formach. Ale nie ustępuje i w końcu muszę się podnieść.
To jest ta chwila, której się wyczekuje. Świadomie lub nieświadomie. Dzisiaj nie chcę, naprawdę nie chcę go widzieć. Ale wiem, że to on. Bo kto? Idę najwolniej, jak potrafię, ale to i tak się stanie. Dotykam dłonią zamka, przekręcam i otwieram.
Nie chciałam dotrwać do tego momentu, bo wiedziałam, że mnie zniszczy. Wiedziałam, że to spojrzenie mnie pochłonie. Nie myliłam się. Marek natychmiast znalazł drogę ku moim oczom i zakotwiczył w nich, sprawiając, że teraz nie mogę się ruszyć. Z każdą następną sekundą czuję, jak przez tą niewidzialną nić, która się między nami zawiązała, przekazuje mi wszystkie elementy dręczących mnie wspomnień.
Wspominam wszystkie chwilę sprzed kilku miesięcy. Wspominam, kiedy wodził za mną wzrokiem, gdy tylko pojawiałam się w kancelarii. Wspominam, kiedy odprowadzał mnie rozpalonym spojrzeniem, gdy znikałam za zakrętem sądowego korytarza – chwilę wcześniej pozostawiając na jego policzku odcisk moich ciepłych warg. A przede wszystkim wspominam, gdy to właśnie ja wpatrywałam się w niego rankiem, kiedy udawało mi się obudzić odpowiednio wcześnie – tak byśmy mogli jeszcze razem poleżeć w łóżku. Doskonale pamiętam ten moment, gdy opierałam się na łokciu i zaglądałam w bezkres jego oczu. Pływałam w tej błękitnej otchłani, stopniowo zmierzając ku głębinom. I wtedy, kiedy myślałam, że już tonę, że odchodzę, że umieram, coś wyciągało mnie stamtąd, jakby rozpaczliwie nie pozwalało mi odejść. To był on. Obserwowałam sposób, w jaki na mnie patrzył, słowa, jakimi mnie komplementował, dotyk, jakim mnie obdarzał – to wszystko sprawiało, że coraz mocniej wierzyłam w pewne marzenie, które zakorzeniło się gdzieś w mojej podświadomości. Potajemnie wierzyłam, że mu na mnie zależy, że mnie kocha. I im bardziej skupiałam się na tym, jak się przy mnie zachowywał, tym dotkliwiej uświadamiałam sobie, że być może mam rację. Chciałam mieć rację. Chciałam, by tak było. Ale nigdy bym się do tego nie przyznała. Mimo to wciąż tliła się we mnie nadzieja, że pewnego dnia tak po prostu powie, że jestem dla niego ważna – czułam to, przecież jestem kobietą, ale pragnęłam to usłyszeć, mieć dowód w jego słowach – że powie: „Kocham cię”, a ja będę mogła wtedy spokojnie umrzeć – będę mogła odpłynąć w tej wiecznej, pełnej błogości chwili.
Ale wracając do sedna tego porannego gestu. Pamiętam również, jak za każdym razem, gdy już wypatrzyłam w jego oczach wszystko, co możliwie i przeze mnie pożądane, z moich ust padało pytanie:
- Jak ty to robisz? – zawsze ganiłam się za tę śmiałość, za ten nieodpowiedni występek, ale nie potrafiłam tego powstrzymać. Tak było zawsze. Zawsze mówiłam to samo. A on zawsze odpowiadał tak samo: „Co?” – i na tym się kończyło. Wciąż marzył, że mu odpowiem, ale nigdy nie otrzymał zwrotnej „wiadomości”.
Pamiętam też wszystkie reakcje na to zagadnienie.
Były dni, kiedy nic nie mówiłam, kiedy całkowicie milkłam. Jedynie wpatrywałam się w otchłań jego tęczówek i tonęłam, głębiej i głębiej. A on robił identycznie, nadal oczekując na to, co powiem.
Czasami, właśnie po kilku minutach tego cudownego milczenia, tak po prostu zbliżałam się do jego warg i, jak najdelikatniej potrafiłam, muskałam je swoimi. Oczywiście spotykałam się potem z cichym pomrukiem zadowolenia, a on łapczywie przyciągał mnie do siebie i zaczynał całować. W gruncie rzeczy, nic w tym dziwnego nie było. A i ja, i on czerpaliśmy z tego bezgraniczną przyjemność.
Ale było też tak, że odpowiadałam. Najpierw zachowywałam między nami ciszę, która powoli zmieniała się w oddechy pożądania, a potem najspokojniej w świecie mówiłam: „Uwielbiam, gdy jesteś taki…”, i tutaj znowu spotykałam się z powyższym pytaniem, ale tym razem nie trzeba było tłumaczeń – oboje wiedzieliśmy, co myśli każde z nas, więc zatracaliśmy się w chwili, w uczuciu, które krok po kroku nas pochłaniało.

Wyrywam się z gonitwy myśli, pospiesznie odrywając wzrok od jego twarzy i kierując go na moje stopy. On niewzruszony tą sytuacją, zabiera się za realizację celu, który go tutaj najwyraźniej doprowadził. Delikatnie odpychając mnie ramieniem, wparowuje do mieszkania, nie zwracając uwagi na moje sprzeciwy.

- Nie wydaje mi sie, żebym zapraszała cie do środka – rzekłam, starając się doprowadzić swój głos do normalności.
- Chyba najwyższy czas porozmawiać, nie uważasz?
- Ale chyba nie mamy, o czym już rozmawiać - oparłam się o ścianę, patrząc na niego tak wściekle, jakby to on był odpowiedzialny za wszystkie kataklizmy świata.
- Najlepiej udać, że nie ma i nie było tematu, prawda? Najlepiej uciekać od problemów, tak jak robisz to najlepiej. - Zrobił kilka kroków naprzód. - Przestań uciekać.
- Jakbyś nie zauważył stoję i nie wykonuje, żadnych ruchów - rzekłam na odczepnego.
- Przestań sobie robić żarty, mówię poważnie.
- Ja też - zmrużyłam oczy.
- Nigdy się nie dogadamy, prawda? - smutnym wzrokiem odszukuję moje tęczówki. I to milczenie, które utrzymuje się przez kolejne kilkanaście sekund.
- Nie wiem, Marek. Nie mam pojęcia. - Wzdycham i kręcę głową. Kilka pojedynczych łez spływa po mojej twarzy. To jest tak ciężko udźwignąć, uciążliwa myśl wkrada się do mojej głowy.
- Mam jednak nadzieję, że tak. Może kiedyś. - Uśmiecha się nieśmiało i odwraca, podążając w stronę drzwi. Nie odchodzi daleko, a ja słyszę, jak z moich ust wydobywa się krzyk.
- Marek! - Odwraca się błyskawicznie i mogę przysiąc, że jego serce bije równie mocno jak moje. - Tak? - Mówi drżącym głosem.
- Tylko jedno... – Wykrztuszam, błądząc oczami dookoła, szukając jakiegokolwiek ratunku.
- Tak? - Ponawia pytanie.
- Tylko proszę, nie odchodź.

4 komentarze:

  1. usuńcie tą drugą wersję, bo widzę że z niechęcią to napisałyście, z litości można tak ująć

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie musisz czytać jak nie chcesz. Napisały jedną dla pewnej grupy czytelników drugą dla reszty więc odnajdź się w któreś i nie krytykuj! Najłatwiej krytykować a do pisania nie ruszy się nikt.

    Opowiadanie piękne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również uważam, że pierwsza część jest bardziej dopracowana. Ale to nie znaczy, że ta druga jest gorsza. Nic z tych rzeczy. One po prostu się różnią.

    OdpowiedzUsuń
  4. obydwie części są według mnie świetne zapraszam na mojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń