poniedziałek, 6 października 2014

Wszystkie moje ważne poranki cz. IV


Dzisiejszy Poranek tak do końca porankiem nie jest - mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Podobnie jak to, że dawno nic nie wrzucałam. Na usprawiedliwienie mam tylko to, że aktualnie się przeprowadziłam co zajęło mi nieco głowę. Wracając do części to jest jesienna, nieco melancholijna ale to jedyne realne wytłumaczenie tego, co później widzieliśmy w serialu. Ostrzegam, notka jest 'dziwna' i może być smutno!
Soundtrack: 
https://www.youtube.com/watch?v=HgodDhnPmGA

Dedykuję Anecie, która gdzieś tu jest ale się bardzo sprytnie ukrywa za to, że... Jest.

M.


Krzyk.
Brzdęk!
Chlup!
Krzyk,
Miarowe plaskanie dwóch ciał
Widziane przez
Dziurkę od klucza.
Krzyk.


Był pewien, że jego krzyk był tylko fragmentem snu. Elementem sennej jawy, wyrazem wspomnień, które dawno temu zostały głęboko zakopane w czeluściach jego pamięci. Co je obudziło? Wciąż lekko zamglonym wzrokiem spojrzał na akta leżące tuż obok niego a potem na rozłożone wszędzie kodeksy prawa rodzinnego. Wszystkiemu winny był Janek i jego ‘Tatuś’. Po tym, jak zaczął przyjmować sprawy karne, starał się nie przyjmować spraw stricte rodzinnych. Jednak ta sprawa była inna. Chłopak domagał się alimentów od ojca, który wyrzucił go z domu, kiedy Janek miał 13 lat. Bogatemu tatusiowi nikt niczego nie zabroni, więc kilka miesięcy później chłopak dowiedział się, że został wydziedziczony. Ta historia i niewątpliwa tajemnica w niej zawarta na tyle ruszyła serce mecenasa, że postanowił się nią zająć. Nim przecież nikt się nie zajął. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk budzika, tradycyjnie nastawionego dwie godziny przed faktyczną godziną pobudki. Widząc nieprzyjemną aurę za oknem natychmiast zamknął oczy chcąc jeszcze, choć trochę zaznać snu. Niestety przed jego oczami pojawił się zgoła inny obraz.

- Jeśli kiedykolwiek piśniesz słówko, komukolwiek o tym, co przed chwilą widziałeś… Możesz pożegnać się ze swoim życiem, zrozumiano? – krzyknął wręcz czerwieniejąc ze złości. Jego czarne oczy wręcz płonęły wraz z każdym kolejnym spojrzeniem na kulącego się przed nim, 8letniego chłopca.
- Ale… Tak przecież nie można, przecież obiecałeś to.. – wyjąkał chłopiec przełykając, co chwilę łzy lecące po policzkach. Tak bardzo chciał poważnie wyglądać, tymczasem te łzy spotęgowały tylko poczucie słabości.
- Przestań się tak mazgaić! Zachowujesz się jak dziecko a nie jak mężczyzna!
- Jesteś zły! Niedobry! Nie chcę Cię znać! – jego małe ciałko zatrzęsło się ze złości. Tupnął nogą i wybiegł na zewnątrz. Do lasu, nad jezioro – gdziekolwiek, byle dalej od niego.

It's been five years and some change
and this world is gettin' so strange
but this house smells just the same

- Ciś…
No już, cichutko… Kochanie, co się stało? – powiedziała, głaszcząc go po jego ciemnej czuprynie. Chłopiec skulił się jeszcze bardziej ukrywając twarz a jego ciało zadrżało po dotykiem jej delikatnych dłoni. – Powiesz mi, co się stało? Przecież wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko – kontynuowała próbując wydobyć z syna prawdę. Dawno już nie widziała go w takim stanie. Odkąd urodził się mały Robert, Marek poczuł się w roli starszego brata pomagając jej praktycznie w każdym codziennym obowiązku. Wiedziała, że w ten sposób chce, choć trochę zrekompensować brak męża, który wychodził rano i wracał późnym wieczorem lub dopiero następnego dnia. Z rozmyślań wyrwał ją nagły ruch pod dłońmi. Chłopiec odwrócił się do matki, pokazując jej swoją twarz. Pod lewym okiem widoczny był ogromny, żółto-fioletowy siniak, policzek był wyraźnie opuchnięty a pod nosem widać było zaschniętą krew.
- Kto Ci to zrobił? – zapytała z widocznym przerażeniem. Chłopiec pokręcił głową i spojrzał przez okno na wschodzące słońce. – To… to ja, byłem nad rzeką i się przewróciłem. Sam.
- Kochanie, nikt nie może Cię tak po prostu pobić. Koledzy z klasy, tak? – odpowiedziała jej cisza.
- Jutro z samego rana pójdę do Twojej wychowawczyni, tak przecież nie może być.
- Mamo… To nikt z klasy, ani ze szkoły. To był…
W tym momencie do pokoju wszedł mały, 3 letni chłopiec i sepleniąc powiedział:
- Mamuś, ćo lobiś? Nikcie nie moglem Cie znaleźć, tatuś wlócil i znowu ksycy… Mamuś, ja siem boje..
- Wrócił? Jak to? – Zdziwiona natychmiast podeszła do drzwi chcąc wyjść. Nagle zatrzymała się i odwróciła się do Marka, mówiąc: - Zaopiekuj się bratem, ja zaraz wrócę, dobrze?
- Mamo, może lepiej nie, zostań tutaj z na..
- Marek, zaopiekuj się Robertem i nie wychodźcie stąd, dopóki nie wrócę, zrozumiałeś? – widząc, jak starszy syn kiwnął głową, natychmiast wyszła nie spodziewając się tego, co za chwilę za stanie w pokoju obok.

And that tree was a goal post, that bathroom it was a shroud
That closet it was a phone booth, and that mirror it was a crowd
See that guy with the bad knees and his heart on his sleeve?
Watch him slip me ten dollars when it comes time to leave...

Drrryń! Drrrryń!

Kolejny budzik. Za godzinę powinien być w kancelarii. Dziś jego pierwszy dzień, jako aplikant, nie powinien się spóźnić. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki po drodze zabierając ze sobą koszulę, spodnie i krawat. Spojrzał w lustro a pod okiem zauważył, na co dzień prawie niewidoczną, cienką bliznę, o której istnieniu wolał raczej zapomnieć.

- Gdzie byłaś? Gdzie się przez cały dzień szlajałaś, pytam się? Zapomniałaś już, że masz męża?
- Byłam w pracy przecież wiesz.
- Do żadnej pracy nie będziesz chodzić, od tego jestem ja, zrozumiano? Pewnie już się tam pieprzyłaś z jakimś dupkiem! – zamachnął się by ją uderzyć trzymaną w ręku butelką po piwie, lecz niespodziewanie przed nim pojawił się 17letni chłopak.
- Zostaw ją! To, że Ty chodzisz schlany przez cały dzień, nie oznacza, że możesz się na niej wyżywać za to, że jesteś nieudacznikiem! – krzyknął osłaniając się przy tym ręką przed butelką, która niespodziewanie wystrzeliła wraz z ręką ojca. Poczuł jak szkło rozbija się o jego ramię, jak wbija się i rozpada na mniejsze części. I to właśnie jedna z tych części wystrzeliła w stronę oczu Marka. Gdyby nie matka, która natychmiast ich rozdzieliła, z pewnością doszłoby do bójki pomiędzy mężczyznami.
- Wynoś się stąd, słyszysz? Wynoś się, gnojku! Nie ma już tutaj dla Ciebie miejsca! – krzyczał za oddalającym się Markiem. Młodszy Dębski zaciskając zęby nie tylko ze złości ale i z bólu wyszedł do łazienki, gdzie próbował oczyścić sobie rany. Tylko z ręki wyjął 3 odłamki. Najbardziej obawiał się o oko, które od dobrej chwili trzymał przymknięte w obawie przed uszkodzeniem. Zaaferowany oczyszczaniem ran nie zauważył wchodzącej do łazienki matki, która oparta o framugę przyglądała mu się już od dobrej chwili, zauważył ją dopiero, kiedy spojrzał w lustro.
- Z samego rana wynoszę się z domu. Myślę, że Ty i Robert powinniście zrobić to samo.
- Synku, wiesz przecież, że on wcale nie chciał tego powiedzieć, po prostu poniosły go emocje i…
- I Ty go jeszcze bronisz? Chciał Cię uderzyć butelką! Na miłość boską, mamo! Przecież on nas terroryzuje odkąd tylko pamiętam, zdra.. – urwał w połowie, kiedy położyła mu palec na ustach.
- Wiem. Wiem o wszystkim. Ale pomyśl sobie, że jeśli nawet ja go zostawię to… Co się z nim wtedy stanie? Mimo wszystko, to wciąż jest mój mąż a Twój ojciec.

„To wciąż jest mój mąż a Twój ojciec. To wciąż jest…”
 – te słowa dźwięczały mu od dobrej chwili w głowie. Mrugnął, chcąc wrócić do rzeczywistości. Na lustrze zawsze przyklejał sobie żółte karteczki z ważnymi informacjami. Praktycznie każdego dnia na markowym lustrze znajdowało się ich, co najmniej pięć.
Jednak dzisiaj… Dziś, przyklejona była tylko jedna.

I sit on her bed, and I kiss her right behind the ear
she calls out for a dog that's been dead for a year
I say "How is it going?" just like I didn't know
I hold on the both of her hands too afraid to let her go

Cały dzień upłynął mu dosyć szybko.
Jego patron dosyć szybko dał mu do zrozumienia, że pracy będzie dużo, jednak mimo wszystko Marek nie narzekał. Wiedział, że jeśli chce zostać adwokatem, to droga jeszcze przed nim dosyć daleka i z pewnością ciężka. Wychodząc z kancelarii Starzeckiego przypomniał sobie o porannej kartce na lustrze. Wsiadł w swoją starą Corsę i jak zwykle przeklinając na zmianę, swój wzrost i niezbyt dużą wielkość samochodu, lekko zgarbiony odjechał w stronę jednej z podkrakowskich wsi. Droga nie dość, że długa to w dodatku była dosyć męcząca, gdyż ruch był naprawdę spory. Dopiero, kiedy dojechał na miejsce poczuł jak bardzo jest zmęczony. Zanim doszedł na miejsce, przypomniał sobie o tulipanie, koniecznie żółtym, który czekał na niego w Corsie. Był piękny wieczór, dookoła było cicho i spokojnie, na niebie skrzyły się miliony gwiazd a on przemierzał kolejne alejki ścieżką, którą przechodził, co roku. Usiadł na drewnianej ławeczce, którą sam kilka lat temu zbudował i spojrzał na nagrobek. Od blisko 8 lat przychodził w to samo miejsce. I choć od tamtego wieczoru minęło już sporo czasu, to za każdym razem, kiedy tam przychodził, nie był w stanie powstrzymać swoich wyrzutów sumienia. Schował twarz w dłoniach a w jego oczach zamigotały łzy. Gdyby nie wyjechał, gdyby się nie wyprowadził, gdyby…

And five times exactly, no more and no less,
she says "How you've been eatin', boy?" and I sady "Ok, I guess"
In this room where she made me, each day she grows weak
She flips on the Golden Girls and the first tear hits my cheek

Właśnie rozmawiał z nowo poznaną koleżanką z roku – Kingą, spacerując po krakowskim Starym Rynku, kiedy podeszło do nich dwóch policjantów.
- Pan Marek Dębski, syn Anny i Mirosława Dębskich?
- Tak, o co chodzi? – zapytał zdziwiony. Spojrzał na Kingę myśląc, że to może jakiś typowy dla Krakusów żart dla świeżo przyjętych żaków Uniwersytetu. Jednak dziewczyna nie wyglądała raczej na rozbawioną a raczej na nieco zdezorientowaną, tak samo jak on.
- Pójdzie pan z nami, zdaje się, że mamy parę spraw do omówienia.
- Jak to? Przecież ja niczego złego nie zrobiłem! Mogę się dowiedzieć, o co chodzi?
- O pańskich rodziców. Reszty dowie się pan na komisariacie.
- Odezwę się do Ciebie jutro, dobrze? No już, wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się.
- Marek, proszę, jak tylko Cię wypuszczą nie ważne, o której godzinie, przyjdź do mnie, dobrze? – powiedziała Kinga podając mu karteczkę z adresem.
- W porządku. Przepraszam Cię, miałem nieco inne plany… - już chciał się tłumaczyć, ale przerwał mu jeden z policjantów:
- Panie Dębski, my nie będziemy na pana wiecznie czekać.
- Odezwę się, obiecuję. – powiedział jeszcze do Ewy i pomaszerował za policjantami do samochodu. Te 20 minut jazdy było jego najgorszymi minutami w życiu. 20 minut, 1200 sekund niepewności, strachu i rozmyślań wlekło się powoli i choć Marek próbował pomyśleć o czymś innym, to mimo wszystko czas wcale nie chciał przyspieszyć. Kiedy wreszcie dojechali na komisariat, natychmiast odprowadzono go do małego pomieszczenia, w którym znajdowały się jedynie dwa krzesła, małe biurko a po lewej stronie sporej wielkości lustro weneckie. Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna i rzucił:
- Aspirant Krzysztof Majewski, proszę usiąść – powiedział wskazując mu krzesło. – Czy zna pan tego mężczyznę? – zapytał, podając Dębskiemu fotografię.
- Tak, to mój ojciec. – odpowiedział natychmiast, ledwie rzucając okiem, na ojca o kilka lat młodszego niż zapamiętał. – Czy coś się stało? Co to za przesłuchanie? – zapytał Dębski, chcąc się dowiedzieć, o co wreszcie chodzi.
- Spokojnie. Czy ta kobieta ze zdjęcia, obok pańskiego ojca, jest panu znana?
- Tak, to moja matka.
- Kiedy ją pan ostatni raz widział?
- Pół roku temu. Czy może mi pan w końcu wytłumaczyć, o co chodzi?
- Dosyć mocne uderzenie obłym przedmiotem w potylicę i krwotok wewnętrzny spowodowany uderzeniem w brzuch. Przykro mi, ale pańska matka nie żyje.
„Pańska… Pańska matka nie żyje… Nie żyje…”

Przetarł twarz dłońmi próbując wytrzeć łzy, które wciąż płynęły strumyczkami po jego policzkach. Ścisnął mocniej w dłoni złoty naszyjnik – jedyną pamiątkę po mamie, odgarnął część liści, zapalił znicz i położył żółtego tulipana. Doskonale pamiętał jak w przydomowym ogródku, zajmowała się nimi ze specjalną troską.

Trzy godziny później był już w Warszawie i znów leżał w łóżku.

I sit on her bed, and I kiss her right behind the ear
she calls out for a dog that's been dead for a year
I say "How is it going?" just like I didn't know
I hold on the both of her hands too afraid to let her go

*Chocolate Genius – My Mom

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz