No dobrze.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim dwie poprzednie miniaturki się spodobały. Nie musiały. Było obrzydliwie słodko, mało serialowo, choć przecież Margatowo. Nie wiem czy nie spodobała się treść, czy też może forma a może obie odpowiedzi są poprawne? Mam zamysł i bez względu na wszystko, zamierzam go dokończyć. Czytając wiersz Szymborskiej „Zakochani”, którego fragmenty są zamieszczone na początku każdej kolejnej miniaturki, od razu zobaczyłam Margatę. Stąd też ten pomysł na zmagania z formą. Dlatego też, choć obiecałam sobie, że nie będę o nich pisać, postanowiłam podjąć wyzwanie. Przed Wami przedostatnia zwrotka.
Zapraszam,
M.
PS. Piszcie, nawet ‘hejty’ bo to one często napędzają do pracy lepiej, niż nawet największa pochwała :)
”Tacyśmy zadziwieni sobą,
Że cóż nas bardziej zadziwić może?
Ani tęcza w nocy,
Ani motyl na śniegu”
Z wielką ulgą otworzyła drzwi i rzucając torebką w kąt, rzuciła się na łóżko. Za chwilę podejdzie do niej cicho śmiejąc się z jej pracoholizmu, pocałuje na powitanie a potem? Może zjedzą kolację albo wezmą wspólny prysznic? Porozmawiają o rozprawach, ponarzekają na klientów i prokuratorów a potem ona powie mu, że dziś przyłapała Bartka i Anielę w nieco dwuznacznej sytuacji. On roześmieje się i jak zwykle powie „A nie mówiłem?” a potem niespodziewanie zapyta czy przyniosła pracę do domu. Dalej akcja potoczy się szybko i przyjemnie – wieczór spędzą w łóżku próbując udowodnić sobie miłość. Leżała tak dobrą chwilę, układając w głowie scenariusz na dzisiejszy wieczór a On wciąż nie przychodził. Rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, który szybko odebrała nie spoglądając na wyświetlacz.
- Przybysz, słucham – powiedziała zniecierpliwiona
- Dobry wieczór, pani mecenas – odpowiedział właściciel głosu, na którego jeszcze przed chwilą tak uparcie czekała. W tym momencie uświadomiła sobie, że przecież dziś rano Marek wyjechał prowadzić sprawę neurochirurga z odległego Krakowa.
- No cześć, jak tam Kraków? – zapytała próbując ukryć nagły przypływ tęsknoty
- Strasznie ponury i samotny bez Ciebie. Na pewno nie możesz wziąć urlopu na ten tydzień? Pokazałbym Ci gdzie Dorota prawie mi się oświadczyła…
- Co? Jak to się stało, że ja nic o tym nie wiem? – zaśmiała się serdecznie.
- Kochanie, Ty o naszej Dorotce-studentce wielu rzeczy nie wiesz. To jak, przyjeżdżasz? Czuję, że ciężko będzie mi zasnąć bez Twojej głowy zgniatającej mi ramię i wiecznego zabierania mi kołdry… - na słowo ‘kochanie’ przeszedł ją miły dreszcz. Czasem wciąż ciężko było jej się przyzwyczaić do tych czułych słówek.
- Panie mecenasie, sam pan chciał. Przypominam, że to Ty przyzwyczaiłeś mnie do, jak to ładnie określiłeś, zgniatania ramienia – zaśmiali się oboje – A kołdrę to nie ja ale Ty mi zabierasz, więc muszę się jakoś bronić, prawda? – broniła się dalej kobieta. Lubiła te momenty, w których się przekomarzali. Był niezwykle inteligentnym mężczyzną co sprawiało, że mogła z nim rozmawiać i rozmawiać. Uwielbiała go za te momenty, gdy z wielką troską, na co dzień głęboko schowaną, pokazywał jej swoją miłość. Nigdy nie sądziła, że to właśnie on namówi ją do gotowania. Nie była typem kury domowej i nigdy nie lubiła gotować, ale czuła się niesamowicie wiedząc, że raz na jakiś czas, może mu sprawić w ten sposób niespodziankę.
- Haalo? Jesteś tam jeszcze? Na pewno nie możesz się wyrwać na te kilka dni?
- Wiesz przecież, że nie. Szczególnie teraz, gdy Maria jest na macierzyńskim, nie mogę zostawić Bartka samego. Załatwiaj szybko tego chirurga i wracaj, bo to łóżko, w ogóle to mieszkanie, jest zdecydowanie za duże tylko dla mnie.
- Przecież tak Ci się podobało. Mówiłaś, że jako pani prezes miałaś identyczne. Wtedy nie było za duże? – powiedział, chcąc zażartować, jednak ona odebrała to nieco inaczej.
- Nie, nie było. Myślałam, że już Ci przeszło – odpowiedziała z nieukrywaną irytacją w głosie.
- Co mi miało przejść? – zapytał zdziwiony tak nagłą zmianą humoru ukochanej
- Zazdrość.
- Że niby ja jestem zazdrosny? O kogo?
- O misia Gogo, wracaj szybko, cześć. – dorzuciła szybko się rozłączając.
- Cholera! – krzyknął rzucając telefonem o hotelową ścianę. Nalał sobie whisky do szklanki i szybko wyszedł na balkon próbując ochłonąć. Wyrzucał sobie, że wciąż nie potrafią normalnie porozmawiać o przeszłości. Że tak wiele kart wciąż ich dzieli a sprzeczki i nieporozumienia przypominają o sobie w najgorszych momentach, wyprowadzając oboje z równowagi. Stał tak na balkonie, patrząc na powoli usypiające miasto królów. Na jego twarzy, wcale już nie taka młodej, pooranej zmarszczkami zmartwień i smutku, widniała walka. Z jednej strony chciał jej wykrzyczeć cały ból i strach, który nosił w sobie. Wiele zdarzeń i kłótni do tej pory sobie nie wyjaśnili a temat dziecka wciąż omijali szerokim łukiem. Widział jak przeżywa każde spotkanie u Doroty widząc małą, każdą matkę z dzieckiem, nie wspominając o wizycie u Marii, kilka dni po porodzie. Oboje widzieli jak Agata powstrzymuje się przed dopuszczeniem do siebie emocji. W samochodzie milczała, próbując odrzucić od siebie myśl, że to mogłaby być ona. Dopiero, kiedy weszli do mieszkania, dała upust uczuciom, zwijając się w kłębek na kanapie. Marek bardzo długo ją uspokajał, tuląc do siebie i szepcząc uspokajające słowa ale na nic się to zdało. Przez kilka dni w ogóle nie odzywali się do siebie a markowe serce ściskało się za każdym razem, gdy kolejny poranek rozpoczynała z czerwonymi oczami. Następnego dnia, gdy się obudził, jej już nie było. Kiedy chciał już wykręcać numer do Doroty, zauważył przylepioną do lodówki karteczkę:
„Jestem u taty, wrócę. A.”
W pierwszym odruchu chciał natychmiast do niej jechać i tak po prostu przy niej być. Jednak zaraz wrócił zdrowy rozsądek, dlatego też ograniczył się do telefonu do pana Andrzeja, który obiecał mu, że będzie kontrolował sytuację i na bieżąco informował, gdyby cokolwiek się zmieniło. Wróciła tydzień później. Na początku nawet jej nie zauważył, wracając z kancelarii po 21. Nie chciał wracać wcześniej, nie był w stanie wracać do pustego mieszkania. Już chciał zwyczajowo iść do łóżka i spróbować zasnąć bez niej, gdy nagle zapaliła lampkę, podkreślając swoją obecność. Jeszcze nigdy nie widział u niej tak poważnego spojrzenia, jak wtedy, gdy powoli podchodziła do niego, nie spuszczając z niego oka. „To koniec” – pomyślał. Ona jednak widząc, że chce coś powiedzieć, położyła mu palec na ustach i szepnęła najszczersze „Przepraszam”, jakie kiedykolwiek słyszał.
Otrząsnął się ze wspomnień i znów zdał sobie sprawę, że po raz kolejny kłócą się o drobiazgi. Brakowało mu jej uśmiechu, ciepłego spojrzenia, nawet znoszenia akt do łóżka i obietnic, że to ostatni raz, bo „To bardzo ważna sprawa”. Nade wszystko tęsknił po prostu za jej obecnością, za porannym uśmiechem, walką o to, kto wypije pierwszą kawę z ekspresu, czy też jej ślamazarnego zbierania się do pracy. Mógłby wymieniać tygodniami. Jego wzrok padł na przygotowany garnitur na jutrzejsze spotkanie.
„Weź się w garść, jesteś profesjonalistą”.
Tymczasem w Warszawie, Agata wciąż zastanawiała się, dlaczego tak nerwowo zareagowała. Chciała mu subtelnie zasygnalizować, że za nim tęskni a on oczywiście musiał wyskoczyć ze swoimi mądrościami, sprowokował ją i stało się. Przez dobrą chwilę klęła na jego wypominanie jej błędów po czym zdała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chce się z nim kłócić. Znów dobiła ją cisza i przestrzeń, która bez niego okazywała się przytłaczająca. Doskonale pamiętała ten moment, kiedy po obejrzanych kilku mieszkaniach, w których albo mu albo jej ciągle coś się nie podobało, zdecydowanie mieli już dosyć. Jednak agentka nieruchomości zapewniła ich, że to będzie już ostatnie mieszkanie w tym tygodniu. Zmęczeni, zgodzili się na ostatnie oględziny. Miała już dosyć słuchania o zaletach elektronicznie sterowanych gadżetach domowych, bliskości przedszkola czy szkoły („To dobrze rokuje dla par spodziewających się bądź planujących potomstwo!”) albo o tym, jaka to modna dzielnica wśród doświadczonych par. Agata miała czasami ochotę kopnąć ją w tyłek albo wyrzucić na balkon. Na nieszczęście, zjawiał się wtedy Marek ze swoimi ramionami i nagle zabierał ją w odległy kąt pokoju lub oddalony od agentki balkon, by przekazać jej w pocałunku odrobinę spokoju i miłości. Często w takiej właśnie pozie, odnajdywała ich, tak denerwująca Agatę, agentka nieruchomości. Dawała im jeszcze kilka chwil, pozwalając na spokojne i długie wymiany pocałunków wiedząc, że zakochanym nie należy wchodzić w drogę. Scenariusz z reguły kończył się w identyczny sposób: Speszona Agata, z uśmiechem uderzała Marka w klatkę rzucając słowa w stylu „A niech Cię, Dębski!” bądź „Jesteś absolutnie niewyżyty” i wciąż zadowolona wracała do dalszego oglądania mieszkania. Jednak z tym mieszkaniem było nieco inaczej. Agentka uprzedziła ich, że jest nieco większe od poprzednich mieszkań i ma dwa duże pokoje oraz sypialnię. Brak było także gadżetów i wszechobecnej elektroniki na rzecz zagospodarowanego tarasu, na którym znajdował się ogródek i dwa hamaki. Jedno spojrzenie na drugą połówkę i nawet nie potrzeba było uspokajających całusów – jednym chórem powiedzieli „Bierzemy!”.
Agata zdecydowanie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Poczuła jak bardzo brak jej Dębskiego i nawet próby czytania akt, nie zdołały uśmierzyć tej tęsknoty. Próbowała się do niego dodzwonić, lecz zamiast głosu mecenasa, słyszała tylko „Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci”. Po kilku kolejnych próbach zakończonych metalicznym głosem sekretarki, postanowiła spróbować zasnąć. Niestety, Morfeusz nie miał zamiaru wziąć jej w swe objęcia tej nocy. Przewracała się z boku na bok, liczyła bufonów, przypominała sobie najnudniejsze rozprawy i wciąż nic. Bitwa z myślami trwała do rana. Podjęła decyzję. Kilka drobiazgów, jakieś ubrania szybko znalazły miejsce w małej walizce. Szybka kawa, kluczyki i już trzymała klamkę, kiedy nagle z drugiej strony, ktoś pociągnął drzwi na tyle mocno, że zaskoczona prawniczka wpadła w jego ramiona. Jej mózg zdążył tylko zarejestrować zaskoczenie, kiedy poczuła na swych wargach niezwykle namiętny i mocny pocałunek. Czując wargi, które pasowały do jej warg jak żadne inne, pogłębiła pocałunek a chwilę później poczuła jak delikatnie podnosi ją i opiera o ścianę. Oderwała się na chwilę od niego patrząc mu w oczy. Korzystając z okazji, zdążył rozejrzeć się a widząc jej ubranie i walizkę uśmiechnął się szeroko.
- Wybierasz się gdzieś, kochanie? – powiedział, wciąż trzymając ją opartą o ścianę
- A niech Cię, Dębski! – odpowiedziała, przyciągając go do siebie.
*Wisława Szymborska – Zakochani
Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim dwie poprzednie miniaturki się spodobały. Nie musiały. Było obrzydliwie słodko, mało serialowo, choć przecież Margatowo. Nie wiem czy nie spodobała się treść, czy też może forma a może obie odpowiedzi są poprawne? Mam zamysł i bez względu na wszystko, zamierzam go dokończyć. Czytając wiersz Szymborskiej „Zakochani”, którego fragmenty są zamieszczone na początku każdej kolejnej miniaturki, od razu zobaczyłam Margatę. Stąd też ten pomysł na zmagania z formą. Dlatego też, choć obiecałam sobie, że nie będę o nich pisać, postanowiłam podjąć wyzwanie. Przed Wami przedostatnia zwrotka.
Zapraszam,
M.
PS. Piszcie, nawet ‘hejty’ bo to one często napędzają do pracy lepiej, niż nawet największa pochwała :)
”Tacyśmy zadziwieni sobą,
Że cóż nas bardziej zadziwić może?
Ani tęcza w nocy,
Ani motyl na śniegu”
Z wielką ulgą otworzyła drzwi i rzucając torebką w kąt, rzuciła się na łóżko. Za chwilę podejdzie do niej cicho śmiejąc się z jej pracoholizmu, pocałuje na powitanie a potem? Może zjedzą kolację albo wezmą wspólny prysznic? Porozmawiają o rozprawach, ponarzekają na klientów i prokuratorów a potem ona powie mu, że dziś przyłapała Bartka i Anielę w nieco dwuznacznej sytuacji. On roześmieje się i jak zwykle powie „A nie mówiłem?” a potem niespodziewanie zapyta czy przyniosła pracę do domu. Dalej akcja potoczy się szybko i przyjemnie – wieczór spędzą w łóżku próbując udowodnić sobie miłość. Leżała tak dobrą chwilę, układając w głowie scenariusz na dzisiejszy wieczór a On wciąż nie przychodził. Rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, który szybko odebrała nie spoglądając na wyświetlacz.
- Przybysz, słucham – powiedziała zniecierpliwiona
- Dobry wieczór, pani mecenas – odpowiedział właściciel głosu, na którego jeszcze przed chwilą tak uparcie czekała. W tym momencie uświadomiła sobie, że przecież dziś rano Marek wyjechał prowadzić sprawę neurochirurga z odległego Krakowa.
- No cześć, jak tam Kraków? – zapytała próbując ukryć nagły przypływ tęsknoty
- Strasznie ponury i samotny bez Ciebie. Na pewno nie możesz wziąć urlopu na ten tydzień? Pokazałbym Ci gdzie Dorota prawie mi się oświadczyła…
- Co? Jak to się stało, że ja nic o tym nie wiem? – zaśmiała się serdecznie.
- Kochanie, Ty o naszej Dorotce-studentce wielu rzeczy nie wiesz. To jak, przyjeżdżasz? Czuję, że ciężko będzie mi zasnąć bez Twojej głowy zgniatającej mi ramię i wiecznego zabierania mi kołdry… - na słowo ‘kochanie’ przeszedł ją miły dreszcz. Czasem wciąż ciężko było jej się przyzwyczaić do tych czułych słówek.
- Panie mecenasie, sam pan chciał. Przypominam, że to Ty przyzwyczaiłeś mnie do, jak to ładnie określiłeś, zgniatania ramienia – zaśmiali się oboje – A kołdrę to nie ja ale Ty mi zabierasz, więc muszę się jakoś bronić, prawda? – broniła się dalej kobieta. Lubiła te momenty, w których się przekomarzali. Był niezwykle inteligentnym mężczyzną co sprawiało, że mogła z nim rozmawiać i rozmawiać. Uwielbiała go za te momenty, gdy z wielką troską, na co dzień głęboko schowaną, pokazywał jej swoją miłość. Nigdy nie sądziła, że to właśnie on namówi ją do gotowania. Nie była typem kury domowej i nigdy nie lubiła gotować, ale czuła się niesamowicie wiedząc, że raz na jakiś czas, może mu sprawić w ten sposób niespodziankę.
- Haalo? Jesteś tam jeszcze? Na pewno nie możesz się wyrwać na te kilka dni?
- Wiesz przecież, że nie. Szczególnie teraz, gdy Maria jest na macierzyńskim, nie mogę zostawić Bartka samego. Załatwiaj szybko tego chirurga i wracaj, bo to łóżko, w ogóle to mieszkanie, jest zdecydowanie za duże tylko dla mnie.
- Przecież tak Ci się podobało. Mówiłaś, że jako pani prezes miałaś identyczne. Wtedy nie było za duże? – powiedział, chcąc zażartować, jednak ona odebrała to nieco inaczej.
- Nie, nie było. Myślałam, że już Ci przeszło – odpowiedziała z nieukrywaną irytacją w głosie.
- Co mi miało przejść? – zapytał zdziwiony tak nagłą zmianą humoru ukochanej
- Zazdrość.
- Że niby ja jestem zazdrosny? O kogo?
- O misia Gogo, wracaj szybko, cześć. – dorzuciła szybko się rozłączając.
- Cholera! – krzyknął rzucając telefonem o hotelową ścianę. Nalał sobie whisky do szklanki i szybko wyszedł na balkon próbując ochłonąć. Wyrzucał sobie, że wciąż nie potrafią normalnie porozmawiać o przeszłości. Że tak wiele kart wciąż ich dzieli a sprzeczki i nieporozumienia przypominają o sobie w najgorszych momentach, wyprowadzając oboje z równowagi. Stał tak na balkonie, patrząc na powoli usypiające miasto królów. Na jego twarzy, wcale już nie taka młodej, pooranej zmarszczkami zmartwień i smutku, widniała walka. Z jednej strony chciał jej wykrzyczeć cały ból i strach, który nosił w sobie. Wiele zdarzeń i kłótni do tej pory sobie nie wyjaśnili a temat dziecka wciąż omijali szerokim łukiem. Widział jak przeżywa każde spotkanie u Doroty widząc małą, każdą matkę z dzieckiem, nie wspominając o wizycie u Marii, kilka dni po porodzie. Oboje widzieli jak Agata powstrzymuje się przed dopuszczeniem do siebie emocji. W samochodzie milczała, próbując odrzucić od siebie myśl, że to mogłaby być ona. Dopiero, kiedy weszli do mieszkania, dała upust uczuciom, zwijając się w kłębek na kanapie. Marek bardzo długo ją uspokajał, tuląc do siebie i szepcząc uspokajające słowa ale na nic się to zdało. Przez kilka dni w ogóle nie odzywali się do siebie a markowe serce ściskało się za każdym razem, gdy kolejny poranek rozpoczynała z czerwonymi oczami. Następnego dnia, gdy się obudził, jej już nie było. Kiedy chciał już wykręcać numer do Doroty, zauważył przylepioną do lodówki karteczkę:
„Jestem u taty, wrócę. A.”
W pierwszym odruchu chciał natychmiast do niej jechać i tak po prostu przy niej być. Jednak zaraz wrócił zdrowy rozsądek, dlatego też ograniczył się do telefonu do pana Andrzeja, który obiecał mu, że będzie kontrolował sytuację i na bieżąco informował, gdyby cokolwiek się zmieniło. Wróciła tydzień później. Na początku nawet jej nie zauważył, wracając z kancelarii po 21. Nie chciał wracać wcześniej, nie był w stanie wracać do pustego mieszkania. Już chciał zwyczajowo iść do łóżka i spróbować zasnąć bez niej, gdy nagle zapaliła lampkę, podkreślając swoją obecność. Jeszcze nigdy nie widział u niej tak poważnego spojrzenia, jak wtedy, gdy powoli podchodziła do niego, nie spuszczając z niego oka. „To koniec” – pomyślał. Ona jednak widząc, że chce coś powiedzieć, położyła mu palec na ustach i szepnęła najszczersze „Przepraszam”, jakie kiedykolwiek słyszał.
Otrząsnął się ze wspomnień i znów zdał sobie sprawę, że po raz kolejny kłócą się o drobiazgi. Brakowało mu jej uśmiechu, ciepłego spojrzenia, nawet znoszenia akt do łóżka i obietnic, że to ostatni raz, bo „To bardzo ważna sprawa”. Nade wszystko tęsknił po prostu za jej obecnością, za porannym uśmiechem, walką o to, kto wypije pierwszą kawę z ekspresu, czy też jej ślamazarnego zbierania się do pracy. Mógłby wymieniać tygodniami. Jego wzrok padł na przygotowany garnitur na jutrzejsze spotkanie.
„Weź się w garść, jesteś profesjonalistą”.
Tymczasem w Warszawie, Agata wciąż zastanawiała się, dlaczego tak nerwowo zareagowała. Chciała mu subtelnie zasygnalizować, że za nim tęskni a on oczywiście musiał wyskoczyć ze swoimi mądrościami, sprowokował ją i stało się. Przez dobrą chwilę klęła na jego wypominanie jej błędów po czym zdała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chce się z nim kłócić. Znów dobiła ją cisza i przestrzeń, która bez niego okazywała się przytłaczająca. Doskonale pamiętała ten moment, kiedy po obejrzanych kilku mieszkaniach, w których albo mu albo jej ciągle coś się nie podobało, zdecydowanie mieli już dosyć. Jednak agentka nieruchomości zapewniła ich, że to będzie już ostatnie mieszkanie w tym tygodniu. Zmęczeni, zgodzili się na ostatnie oględziny. Miała już dosyć słuchania o zaletach elektronicznie sterowanych gadżetach domowych, bliskości przedszkola czy szkoły („To dobrze rokuje dla par spodziewających się bądź planujących potomstwo!”) albo o tym, jaka to modna dzielnica wśród doświadczonych par. Agata miała czasami ochotę kopnąć ją w tyłek albo wyrzucić na balkon. Na nieszczęście, zjawiał się wtedy Marek ze swoimi ramionami i nagle zabierał ją w odległy kąt pokoju lub oddalony od agentki balkon, by przekazać jej w pocałunku odrobinę spokoju i miłości. Często w takiej właśnie pozie, odnajdywała ich, tak denerwująca Agatę, agentka nieruchomości. Dawała im jeszcze kilka chwil, pozwalając na spokojne i długie wymiany pocałunków wiedząc, że zakochanym nie należy wchodzić w drogę. Scenariusz z reguły kończył się w identyczny sposób: Speszona Agata, z uśmiechem uderzała Marka w klatkę rzucając słowa w stylu „A niech Cię, Dębski!” bądź „Jesteś absolutnie niewyżyty” i wciąż zadowolona wracała do dalszego oglądania mieszkania. Jednak z tym mieszkaniem było nieco inaczej. Agentka uprzedziła ich, że jest nieco większe od poprzednich mieszkań i ma dwa duże pokoje oraz sypialnię. Brak było także gadżetów i wszechobecnej elektroniki na rzecz zagospodarowanego tarasu, na którym znajdował się ogródek i dwa hamaki. Jedno spojrzenie na drugą połówkę i nawet nie potrzeba było uspokajających całusów – jednym chórem powiedzieli „Bierzemy!”.
Agata zdecydowanie uśmiechnęła się na to wspomnienie. Poczuła jak bardzo brak jej Dębskiego i nawet próby czytania akt, nie zdołały uśmierzyć tej tęsknoty. Próbowała się do niego dodzwonić, lecz zamiast głosu mecenasa, słyszała tylko „Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci”. Po kilku kolejnych próbach zakończonych metalicznym głosem sekretarki, postanowiła spróbować zasnąć. Niestety, Morfeusz nie miał zamiaru wziąć jej w swe objęcia tej nocy. Przewracała się z boku na bok, liczyła bufonów, przypominała sobie najnudniejsze rozprawy i wciąż nic. Bitwa z myślami trwała do rana. Podjęła decyzję. Kilka drobiazgów, jakieś ubrania szybko znalazły miejsce w małej walizce. Szybka kawa, kluczyki i już trzymała klamkę, kiedy nagle z drugiej strony, ktoś pociągnął drzwi na tyle mocno, że zaskoczona prawniczka wpadła w jego ramiona. Jej mózg zdążył tylko zarejestrować zaskoczenie, kiedy poczuła na swych wargach niezwykle namiętny i mocny pocałunek. Czując wargi, które pasowały do jej warg jak żadne inne, pogłębiła pocałunek a chwilę później poczuła jak delikatnie podnosi ją i opiera o ścianę. Oderwała się na chwilę od niego patrząc mu w oczy. Korzystając z okazji, zdążył rozejrzeć się a widząc jej ubranie i walizkę uśmiechnął się szeroko.
- Wybierasz się gdzieś, kochanie? – powiedział, wciąż trzymając ją opartą o ścianę
- A niech Cię, Dębski! – odpowiedziała, przyciągając go do siebie.
*Wisława Szymborska – Zakochani
A gdzie jest druga część?
OdpowiedzUsuńTo jest druga cz.tylko sie pomylily w tytule. Na streemo pisze cz 2
UsuńTak, jako autorka potwierdzam, to jest druga część. Musiało mi się coś pomylić przy wysyłaniu maila ;)
OdpowiedzUsuńMiłego czytania, pozdrawiam!
Magda
Sprawdzcie maila
OdpowiedzUsuńSprawdźcie Maila, bo cos tu pustkami świeci
OdpowiedzUsuńSprawdźcie maila :) Bo z tego co widzę, to są nowe opowiadania. No i ja coś też wysłałam ^^
OdpowiedzUsuńDuśka
Chcę kolejną część, genialnie się czyta! Bardzo ładny styl, gratuluję.
OdpowiedzUsuńBtw. Dobrze się też czytało opowiadania z serii "Czerwiec" - wie ktoś, czy będą kolejne części? :)
Kolejną część poproszę! (:
OdpowiedzUsuń