sobota, 13 grudnia 2014

#WhołdziePoetom cz. IV "Podwójne życie" - ZAAKTUALIZOWANE

Przepraszam Was, że to tak długo trwało. Dziękuję wszystkim za komentarze na Streemo, Margatowych, Mixxcie czy też za te w prywatnych rozmowach. Bardzo pomogły podczas drobnych kryzysów. Nieskromnie dodam, że to chyba najstaranniej (jak dotąd) przygotowywany przeze mnie tekst. Moje… cacko. Taki mój mały osobisty prezent, wydany/napisany akurat w dzień moich 19 urodzin. Nie ma co, sprezentować sobie własnoręcznie napisane opo, szczyt wszystkiego! :) Tym razem zabieram Was w podróż z ostatnią zwrotką wiersza Wisławy Szymborskiej „Powrót żalu”. Mam nadzieję, że Wy pokochacie ten fragment choć po części tak, jak ja go pokochałam.
Tekst dedykuję L oraz K, za niesamowite wsparcie. Bez Was nic by nie powstało! Dziękuję! Tradycyjnie, 'nie boję się nawet klapsów' a jakikolwiek komentarz jest lepszy niż nic ;) 
Zapraszam,
M.

#WhołdziePoetom

Podwójne życie: życie i Ty.

Była zakopana w papierach dotyczących jednej z tysiąca prowadzonych przez nią spraw, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek – 22:30? Przeszedł ją dreszcz. Kto miałby się do niej dobijać o tej porze? Pierwszą myślą był Marczak i jego świta. To, że facet siedział, nie oznaczało przecież, że żaden z jego ludzi nie miałby ochoty rozprawić się z kobietą, przez którą jest w więzieniu jeden z najbardziej wpływowych warszawskich gangsterów. Postanowiła, że podejdzie cicho do drzwi. Jeśli będzie to ktoś nieznajomy lub ‘dziwnym trafem’ nie będzie niczego widać przez wizjer, to po prostu cicho odejdzie nie dając znaku, że żyje. Z bijącym sercem podeszła do drzwi. Miała wrażenie, że osoba stojąca po drugiej stronie z pewnością słyszy coraz mniej rytmiczny stukot wydobywający się spomiędzy jej żeber. Czuła jak leniwie mija sekunda za sekundą, jak gdyby czas zwolnił. Ostrożnie podniosła zaślepkę wizjera i spojrzała na mężczyznę znajdującego się za progiem. Dobrze skrojony garnitur i krawat. Z pewnością zaczęłaby się wycofywać, gdyby nie to, że owy przybysz się poruszył, robiąc przy tym malutki kroczek w tył. To jej wystarczyło, aby go rozpoznać. Nie można było jednak powiedzieć, że się uspokoiła, wręcz przeciwnie. Jej serce, o ile było to możliwe, zaczęło bić jeszcze szybciej a na policzkach w ekspresowym tempie wykwitł rumieniec. Natychmiast odsunęła się od drzwi, bojąc się, że zauważy ją przez wizjer. Zastanawiała się sekundę, może mniej. Otworzyła drzwi i spojrzała na niego, lekko unosząc brwi w niemym geście zapytania.
- Chińczyk, najlepszy w mieście – powiedział unosząc lekko siatkę, na potwierdzenie swoich słów, delikatnie się przy tym uśmiechając. Widząc ten gest, zrobiła mały krok w bok, dając mu tym samym znak, żeby wszedł.
- Kupiłem też wino, gdzie masz kieliszki?
Zaczęła się zastanawiać, skąd ten jego nagły przypływ optymizmu i wesoły ton a on, nie czekając już na odpowiedź, zaczął grzebać jej w szafkach.
- Tylko… - zaczęła, wyciągając rękę i wskazując w stronę kuchni
- Tak, wiem. Mam uważać, bo w przedostatniej szafce masz bałagan i znów wszystko na mnie wypadnie – przerwał jej, wciąż się uśmiechając. Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Skąd..?
- No cóż, pamiętam wszystko, co dotyczy Ciebie.
Odwróciła się, nie chcąc by zauważył jak bardzo urzekły ją te słowa. Oparła się o okno, spoglądając na powoli pogrążającą się we śnie Warszawę. Widząc, jak się odwraca, natychmiast skarcił się w myślach. Bał się, że ją przestraszy i wszystko zepsuje a przecież na wszystko przyjdzie czas. Spokój i rozsądek – tylko to mogło go uratować. Ale co z tego, skoro przy niej nie potrafił się na niczym skupić? Była inna niż większość jego kobiet i, co najważniejsze, po raz pierwszy pomyślał, że mógłby z nią spędzić swoją przyszłość. Rozłożył wszystko, nalał wino do kieliszków a ona wciąż wpatrywała się w ten sam punkt. Podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Jemy? – zapytał spoglądając w jej błękitne tęczówki. Odwróciła się w jego stronę i to wystarczyło, aby utonęła w jego oczach i przestała myśleć racjonalnie. Nieśmiało, jakby nie będąc pewna tego, co robi, złapała go za poły marynarki, powoli go całując. Zaskoczony Dębski natychmiast go oddał. Nagła myśl zmroziła jego ciało, coś szepnęło: „Tak już kiedyś było”. Przerwał pocałunek i opierając swoje czoło o jej, szepnął:
- Tylko nie każ mi teraz iść.
- Nie zamierzam – odpowiedziała zagłębiając się w jego ustach. Mocno objęci, coraz bardziej pogrążali się w namiętności. Jego dłonie powoli krążyły gdzieś pod jej bluzką a ona delikatnie muskała jego szyję i kark. Zatraceni w tej chwili nie zauważyli, jak nieświadomie zbliżali się do łóżka. Dopiero, kiedy brunetka na nie upadła, trochę się opamiętała.
- Marek, Mareek... stop... stop.. - próbowała coś powiedzieć między pocałunkami. Wreszcie, gdy udało się jej odsunąć od niego, położyła mu dłonie na piersiach kontrolując odległość. W jego oczach zamigotało przerażenie.
- A co z kolacją? - powiedziała z łobuzerskim uśmiechem. Spojrzał na nią wciąż lekko zamglonym wzrokiem, jakby nie rozumiał co się wokół niego dzieje. Patrzyli na siebie wyczekująco, lekko zawstydzeni tym, co jeszcze przed chwilą się między nimi działo. Agata już otwierała usta by coś powiedzieć, gdy usłyszała donośne burczenie dochodzące z brzucha Marka. Oboje roześmiali się na ten dźwięk czując, jak gęsta atmosfera gwałtownie się rozmywa.
- To co, jemy? - zapytała
- Jemy – potwierdził z uśmiechem, siadając obok niej. Oboje jedli w ciszy, wymieniając się ukradkowymi spojrzeniami i uśmiechami. O tyle, o ile Agata unikała patrzenia na Marka, patrząc się to na talerz, to gdzieś w przestrzeń, o tyle Marek dokładnie jej się przyglądał. Nie wygoniła go ale czy to znaczy, że teraz przejdzie nad tym do porządku dziennego? A może dopiero zbiera w sobie i przy kolejnej próbie pocałunku, znów wykrzyczy mu o te kilka słów za dużo? Z drugiej strony, unika jego wzroku i wyraźnie się peszy... A po oczach widzę przecież, że się cieszy... - zastanawiał się Dębski. Tymczasem Agata walczyła z natłokiem myśli. Z jednej strony strach przed zaangażowaniem, związkiem, bólem i cierpieniem. Z drugiej strony to niesamowite przyciąganie, poczucie, że z nikim tak dobrze się nie rozumiała, nikt tak bardzo nie sprawiał, że jej serce dostawało nagłych palpitacji, że... Postanowiła czekać na jego ruch, była ciekawa co zrobi, jak zareaguje. Dopiero kiedy zebrała się na odwagę by w końcu na niego spojrzeć, zauważyła jak dokładnie się jej przygląda.
- Co robisz? - zapytała nieśmiało
- Podziwiam – odparł niemalże natychmiast, patrząc w jej oczy
- Marek.. Nie chciałabym... Tamta sytuacja... Spanikowałam.. Nie chciałam... A potem, kiedy spotkałam się z Marią w drzwiach... Ja... Ja się po prostu bałam. Wciąż się boję, że się zaangażujemy a potem...
Dębski w mig pokonał odległość dzielącą ich od siebie.
- Agata... - zaczął, chwytając ją za dłonie. - Jakie zaangażujemy? - zapytał a czując jak chce wyrwać swoje dłonie z uścisku, przytrzymał ją nieco mocniej, kładąc je na swoich kolanach. Widział jak po jej twarzy przebiegł grymas zaskoczenia, a oczy lekko się zaszkliły, więc od razu sprostował:
- Przecież.. Oboje już się zaangażowaliśmy... Wiem, że wtedy Cię zawiodłem i sam jestem na siebie wściekły. Przecież moglibyśmy być już... - chrząknął, czując jak schodzi z tematu. - Teraz wiem czego chcę. Oboje jesteśmy wybuchowi i we wściekłości mówimy różne rzeczy. Oboje jesteśmy pracoholikami i oboje nie mamy życia osobistego poza sądem. Ja jestem bufonem a Ty wariatką... – uśmiechnęła się na te słowa a mu spadł jeden z małych kamyków z serca. Na nieszczęście, ten największy wciąż mocno się trzymał. -...dlatego daj nam szansę. Pozwól nam... i sobie spróbować. Ja... Ja zaczekam tyle ile będzie trzeba, żebyś zdołała mi zaufać. - wraz z każdym kolejnym słowem zrzucał kolejne kamyczki. Teraz wszystko zależy od niej. Najpierw jej szklące się od dłuższego czasu oczy, wypuściły jedną łzę a pewność z jaką jeszcze przed chwilą Dębski wypowiadał te słowa, natychmiastowo spadła. Sekundę później wtulała się w niego, mocząc mu koszulę a on czuł się zupełnie zdezorientowany. Właśnie zdobył się na to, by powiedzieć jak bardzo mu na niej zależy a ona płacze... Cóż więcej mu pozostało, przytulił ją, głaszcząc delikatnie po włosach.
- Przepraszam Cię, nie chciałem... - zaczął powoli a ona na te słowa spojrzała na niego.
- O czym Ty mówisz? Żałuję, że nie potrafię tego tak pięknie powiedzieć jak Ty ale.. Chcę. Chcę spróbować – powiedziała przez łzy delikatnie się uśmiechając.
Czując jak ogromny kamień spadł mu z serca, rozpadając się na miliony kawałeczków, powoli zbliżył swoją twarzy do jej, przykładając dłonie do policzków ścierając z nich łzy. Widząc jak ona też się zbliża, potraktował to jako przyzwolenie. W przeciwieństwie do sytuacji sprzed chwili, pocałował ją bardzo delikatnie. Jak muśnięcie piórka, podmuch wiatru, powstrzymując gdzieś głęboko w sobie dziką żądzę, nie chcąc jej przestraszyć. Oderwali się na sekundę, tylko po to, aby we wzajemnym spojrzeniu dostrzec przyzwolenie na więcej. Agata złapała go za poły marynarki, przyciągając go do siebie i pogłębiając pocałunek. Zarzuciła mu przy tym ręce, delikatnie muskając jego szyję, czując jak doprowadza ją do szaleństwa błądząc dłońmi gdzieś w okolicach jej talii. W obojgu szalejący i dotąd głęboko skrywany żar, zaczął znajdować swe ujście. Coraz odważniejsze ruchy dłońmi, coraz bardziej namiętne pocałunki i coraz większe pragnienie poczucia bliskości tej drugiej osoby. Nagle poczuł jak delikatne ręce jeżdżą powoli po jego torsie, rozluźniając jego krawat. Wziął to za przyzwolenie i już po chwili zrzucił z niej bluzę, powoli wsuwając dłonie pod koszulkę Agaty. Oszołomiło go doznanie jej delikatnej skóry Ona sama nie pozostawała bierna, zdejmując jego marynarkę i powoli rozpinając guziki koszuli. Powoli odchodził od ust, tworząc ścieżkę pocałunków wzdłuż szyi. A ona? Myślała, że zaraz zwariuje. Doskonale wykorzystywał wszystkie jej słabe punkty, coraz bardziej zatracając się w niej. Tymczasem ona, po rozpięciu ostatniego guzika jego koszuli, wróciła do jego ust. Poczuła jak lekko ją unosi, opierając ją o ścianę. W odpowiedzi zaplotła nogi wokół jego bioder a on sam obdarowywał pocałunkami jej szyję i dekolt.
- Na łóżku byłoby wygodniej, nie sądzisz? - szepnęła zagryzając wargę, gdy w ostatnim odruchu świadomości, oderwała się od niego
- Jesteś tego pewna? - zapytał niskim od pożądania głosem, wciąż szukając w powietrzu jej ust
- Zawsze uważałam, że za dużo gadasz zamiast działać – mówiąc to wpiła się z pasją w jego usta
- Uh Ty! Ja za mało działam? Zaraz Ci udowodnię, że działam całkiem sprawnie – odrzekł i nie przestając jej całować, przeniósł do łóżka, gdzie w spokoju oddali się namiętności.

***

Kiedy usłyszał jak smutnym głosem mówiła o odrzuceniu apelacji, wiedział, że będzie się teraz zamartwiać i pozwalać by zjadały ją wyrzuty sumienia. Najchętniej, już teraz zabrałby ją do siebie, udowadniając jej, że zawsze z nią będzie. Niestety, żadne z nich nie mogło sobie na to pozwolić ze względu na swoje obowiązki. Ona miała jeszcze dwóch klientów a on rozprawę. Agata zniknęła w swoim gabinecie a on wciąż stał w korytarzu tępo wpatrując się w jeden punkt. Nie może jej przecież teraz tak zostawić, nie w takim stanie. Już kładł dłoń na klamce drzwi do jej królestwa, gdy z kuchni niespodziewanie wyszła Aniela.
- Za 15 minut masz rozprawę Janickiego. - powiedziała nawet na niego nie patrząc. Zrobiła to dopiero po chwili, gdy nie uzyskała odpowiedzi. Natychmiast w duchu się skarciła. Przecież cicha i niepisana umowa pomiędzy nią a Bartkiem i Dorotą zakładała, że będą świadomie doprowadzać do sytuacji, w których 'Dębscy' mogliby zostać sami. Tymczasem Marek wciąż bił się z myślami. W końcu postanowił, że porozmawia z nią natychmiast po rozprawie. Jednak spóźniający się klient i problem z doprowadzeniem świadka, sprawiły, że w kancelarii był o wiele później niż początkowo zakładał.
- Agata wyszła jakąś godzinę temu do domu – szybko zakomunikowała mu Aniela. Spojrzał na nią zaskoczonym wzrokiem aż młoda Bylińska poczuła się nieco skrępowana i zniknęła za ekranem monitora. Wszedł do swojego gabinetu zastanawiając się co powinien zrobić. Zadzwonił do niej raz, drugi, trzeci – nie odbierała. Mogła być w gorszym nastroju ale to, że nie odbierała, nie dawało mu spokoju. Nie zastanawiając się dłużej, wziął torbę i wyszedł z kancelarii. Kiedy wreszcie dotarł w okolice Placu Zbawiciela, odruchowo spojrzał w stronę jej okna. Rozświetlony pokój trochę go uspokoił. Wpisał niedawno podejrzany kod do jej klatki i szybko wbiegł po schodach. Dzwonek. Jeden, drugi, piąty. Wreszcie otworzyła ale natychmiast opuściła głowę. Spojrzał badawczo po mieszkaniu a widząc, że nikogo poza nią nie ma, natychmiast do niej podszedł. Dopiero teraz zauważył, że po jej policzku płyną łzy. Podniósł jej twarz do góry i mocno wpił się w jej usta chcąc w ten sposób przelać cały swój spokój i wsparcie. Zaskoczona Agata nawet nie miała szansy odpowiedzieć na ten zaskakujący gest, bo już po chwili ją do siebie przytulał, zanurzając swoją twarz w jej włosach. Agata nie była w stanie się powstrzymać. Poczuła się jak mała dziewczynka. Jej ojciec w krytycznych momentach przytulał ją do siebie w identyczny sposób. Ciepło bijące od jego ciała, uspokajające słowa i kojący dotyk sprawiły, że powoli się uspokajała.
- Przepraszam, że się tak rozkleiłam.. To mnie po prostu przerosło... Ona tam jest przeze mnie. Nie potrafiłam jej pomóc, znaleźć dowodów, przekonać Okońską i sędziego, to przeze mnie...
- Co Ty wygadujesz, żadne przez Ciebie. Pomogę Ci, razem na pewno coś wymyślimy. Skoro jest niewinna to na pewno znajdą się na to jacyś świadkowie. Zrobię sobie herbatę i zaraz się za to zabierzemy.
- Ale Marek..
- Nie markuj mi tu teraz, pomogę Ci. Nie możesz się przecież tak zamartwiać. - odpowiedział widząc jak wreszcie się uśmiecha. I faktycznie, razem przeanalizowali dokładnie od początku przebieg całej rozprawy, wspólnie znajdując kilka luk i odniesień mogących pomóc w odnalezieniu dowodów na niewinność Woźniak. Siedzieli na dywanie pracując dosyć długo, kiedy Marek znalazł w internecie podobne orzecznictwo, pozytywnie zakończone dla oskarżonego.
- Sąd postanawia oskarżonego Marcina W. uniewinnić, słyszysz Agata? Uniewinnił! Agata! - z szerokim uśmiechem na twarzy zwrócił się w jej stronę, a ona? Z rozczuleniem zobaczył jak Agata spała zwinięta w kłębek, za poduszkę robiąc sobie jego kolana. Za każdym razem po wspólnie spędzonej nocy dosyć szybko zasypiała ale z reguły, zdążył jeszcze się z nią pożegnać i wyjść. Ostrożnie, aby jej nie obudzić rozłożył łóżko i je pościelił. Następnie przeniósł ją z dywanu na łóżko i z troską otulił ją kołdrą. Nie mógł się powstrzymać by choć na chwilę nie położyć się razem z nią. Delikatnie przytulił się do jej pleców i pozwolił sobie choć na chwilę snu. Co jakiś czas czuł jak się wierciła ale za każdym razem jego silne ramię uniemożliwiało jej ucieczkę z jego objęć. On sam obudził się prawie dwie godziny później, kiedy za oknem powoli zaczynało świtać. Otrząsnął się z resztek snu, orientując się, że nie powinno go tutaj już dawno być. Za bardzo mu na niej zależało, żeby teraz zepsuć tę misterną i delikatną więź, która od niedawna ich łączyła. Powoli się podniósł, kiedy usłyszał głos Agaty:
- Mhmm, zostań – wymruczała przez sen łapiąc go za rękę, przytulając go do siebie.
- A co z naszą umową? - zapytał cicho, nie chcąc robić sobie nadziei.
- Pieprzyć umowy. - powiedziała wtulając się w niego mocniej, trzymając jego dłoń na swoim brzuchu. Marek widząc jej zaspanie czule się uśmiechnął czując, że nadchodzący poranek będzie jednym z najpiękniejszych w jego życiu. I już nigdy jej nie wypuści z rąk, nawet jeśli to oznaczało wycieczkę do Wilanowic.

Podwójna śmierć: śmierć i ja.

Anemicznie blada brunetka leżała na ogromnym szpitalnym łóżku. Była bardzo drobna i blada, prawie w nim niknąc. Otworzyła oczy ale natychmiast je przymknęła czując jak oślepia ją światło. Policzyła do dziesięciu i znów je otworzyła – tym razem było lepiej. Rozróżniała kolory i kształty a po kilku mrugnięciach obraz się wyostrzył i wreszcie widziała wszystko normalnie. Za oknem dopiero świtało, słońce wychodziło zza pagórka a ptaki rozpoczynały swój poranny trel. Wszystko budziło się do życia a ona? Nie była pewna co się z nią działo przez ostatnie kilka godzin. Pamiętała tylko jak idąc do kuchni, poczuła ostry ból w podbrzuszu. Wtedy zdążyła zadzwonić po karetkę i poprosić żeby powiadomili jej ojca. Ból był nie do wytrzymania a ona przejęta myślami o dziecku, zemdlała. Teraz postanowiła spróbować się poruszyć ale z zaskoczeniem odkryła, że jej nogi są czymś skrępowane. Dopiero teraz zauważyła swojego ojca, który spał na jej nogach. Na jego twarzy malował się niepokój, troska i zmęczenie. Przez to całe zamieszanie z ciążą zupełnie przestała go odwiedzać w co drugi weekend, jak to miała w zwyczaju. Co prawda dzwoniła w tajemnicy przed nim do Zosi, by dowiedzieć się o stanie jego zdrowia ale to przecież nie było to samo, gdyby go zobaczyła. Co prawda kobieta wspominała coś o tym, że drużyna jego ojca ma na początku tego sezonu jakieś problemy ale wtedy to zbagatelizowała. Dopiero teraz zauważyła jak wielkie odbiło to na nim piętno. W ciągu tych kilku miesięcy bardzo mocno się postarzał i, co Agata musiała przyjąć ze smutkiem, spora część zmarszczek spowodowana była jej problemami, o których przecież i tak w końcu się dowiadywał. Pogrążona w swoich rozmyślaniach nie zauważyła jak ojciec, czując jej poruszające się kończyny, powoli wybudzał się ze snu. Kiedy zobaczył, że jego ukochana córeczka natychmiast się uśmiechnął.
- Agatko! Obudziłaś się, nareszcie!
- Cześć tato – odpowiedziała ponurym tonem
- Jak się czujesz? - natychmiast uśmiech ustąpił pełnemu troski spojrzeniu
- Chyba dobrze. Tato.. Co się stało?
- Zadzwoniłaś po pogotowie, zemdlałaś.. Jak ja przyjechałem to już tu leżałaś i powiedzieli mi tylko, że trzeba czekać aż Cię wybudzą – odpowiedział starając się nie patrzeć w jej oczy. A ona? Nie miała siły by naciskać i protestować. Powoli zaczynała się domyślać co się stało. I choć tkwiła gdzieś malutka iskierka nadziei, że jednak się myli, wiele wskazywało na zupełnie co innego. A przecież... zdążyła się już przyzwyczaić, że wreszcie ktoś pokocha ją tak samo bezwarunkowo, jak ona. Że teraz już na zawsze będzie mogła mieć go w jakiś sposób przy sobie. Może nawet mogłaby się bezkarnie wpatrywać w jego cudowny odcień tęczówek, bez konieczności znoszenia jego obecności? Przyzwyczaiła się do myśli, że zostanie matką. Zaczęła brać mniej spraw, szybciej wracać do domu, zdrowiej się odżywiać. Od pewnego czasu zaczęła nawet zasypiać z dłonią na brzuchu, zastanawiając się nad przyszłością i chcąc mieć tego małego szkraba już przy sobie. I to wszystko, te piękne chwile – od momentu wyprowadzki Dębskiego z kancelarii ale i w całym jej życiu zdecydowanie najpiękniejsze – teraz miały bezpowrotnie minąć? Zatopiona w myślach nie zauważyła, że Andrzej wyszedł chwilę temu tłumacząc się pilnym telefonem, obiecując że zaraz wróci. A ona? Co miała z sobą zrobić kobieta, która w swoim życiu straciła już wszystko? Miłość, reputację, spokój ale przede wszystkim.. dziecko. Nagle, trzasnęły drzwi, wypluwając z siebie lekko łysiejącego mężczyznę w średnim wieku, noszącego biały kitel. Wydawał się być mile zaskoczony, że ją widzi, gdyż na jego ustach błąkał się uśmieszek. A może? Może to właśnie jest znak? Może nie wszystko stracone, może jeszcze ma dla kogo żyć? Malutki płomyczek nadziei ponownie zapłonął w jej sercu. Drżącym głosem wydobyła z siebie pytanie, które miało zaważyć na jej życiu.
- Doktorze, czy z dzieckiem wszystko w porządku?

Podwójna pustka: Ty i Twój syn,

Siedziała na drewnianej ławeczce, próbując złapać pierwsze promienie majowego słońca. Było jej tak po prostu dobrze, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Malinowa herbata, ukochani mężczyźni wspólnie bawiący się na leżącym nieopodal kocu.. Czegóż chcieć więcej? Widząc jak Marek podnosi małego nad sobą i robi do niego miny, szeroko się uśmiechnęła. Natychmiast przypomniało jej się, że o mało co, a tego szczęścia wcale by nie było. Przecież do poronienia było bardzo blisko. Do tej pory dziękowała w myślach lekarzom, że wysilili się ponad miarę by uratować tę jedyną wtedy chęć do życia. Nie miała pojęcia, co by się wtedy z nią stało, gdyby w tak ciężkim dla niej momencie, dodatkowo poroniła. Nie byłaby w stanie wybronić Doroty a Górski wciąż wynajdywałby kolejne dziewczyny do handlu. I co najważniejsze, nie odważyłaby się wtedy na tak częste kontakty z Markiem. Zapewne, kiedy w końcu by się o tym dowiedział, nigdy by jej tego nie wybaczył. Na całe szczęście los potoczył się inaczej a jeszcze tego samego dnia, powiadomiła go o ciąży.

Było już dosyć późno, kiedy drżącą ręką zapukała do jego nowego gabinetu. Wcześniej poprosiła Anielę, by sprawdziła jego rozkład dnia a także zorientowała się, kiedy jest najmniej ludzi. W duchu dziękowała z całego serca Bylińskiej za jej profesjonalizm. Gdyby natknęła się tu na Czerską z pewnością zrezygnowałaby ze swojego postanowienia. Tymczasem zza drzwi usłyszała tak dobrze znajomy głos, mówiący 'Proszę!'. Z bijącym sercem otworzyła drzwi.
- Agata? Coś się stało? - zapytał lekko zaniepokojonym tonem, widząc jej bladą twarz.
- Nie.. A właściwie tak.. Chodzi o to, że.. - zaczęła plątać się w odpowiedzi.
- Hola, spokojnie. Na początek może usiądź. Wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć, może szklankę wody? - zapytał, przyglądając jej się z troską.
- Taak, może to dobry pomysł. - odpowiedziała, chcąc odwlec moment powiedzenia mu prawdy. Dopiero po chwili, kiedy wrócił do gabinetu ze szklanką wody, usiadł naprzeciwko niej i pytająco wpatrywał się w coraz bardziej zdenerwowaną brunetkę. W końcu postanowił przerwać ciszę.
- Coś nowego w sprawie Doroty?
- Nie, niestety na razie nic.
Znów zapadła między nimi cisza. Dębski próbował rozszyfrować wyraz jej twarzy, wydawało mu się przecież, że dobrze ją znał. Denerwowała się, to na pewno. Jednak jego uwagę przykuła pewna mała koperta, którą przez cały czas trzymała w dłoniach.
- Co jest w tej kopercie? Mam nadzieję, że to nie są jakieś kolejne bzdury, związane z Góreckim..
- Co? Nie nie. To.. przyszłość. - odpowiedziała powoli. - Nasza przyszłość. - dodała cichutko. Dębski poczuł się wybity z równowagi. Zupełnie nie rozumiał co się dzieje. Wstał i obchodząc biurko, oparł się o nie tak by móc na nią patrzeć. Drżącymi rękoma podała mu kopertę i podeszła do wielkiego okna. Założyła ręce na ramionach a twarz schowała w granatowym kominie, wiszącym na jej szyi. Bała się jego reakcji ale wiedziała, że cokolwiek by się nie działo, musiał wiedzieć. A on? Wpatrywał się w zdjęcie USG zrobione, według informacji w ramce, jeszcze dzisiaj u 'Przybysz, Agata'. Nie mógł uwierzyć. Czy ona właśnie komunikuje mu, że jest w ciąży? Czy to znaczy, że on... No właśnie. A może to wcale nie on jest ojcem? - ta myśl boleśnie go ukuła ale nie aż tak, jak wspomnienie Huberta, który tyle razy namieszał w jej, a ostatnio także w ich życiu. Spojrzał na nią. Delikatnie zgarbiona, opierała się o szybę i chowając twarz w szaliku, wpatrywała się gdzieś w przestrzeń. Postanowił się dowiedzieć, co chce mu zakomunikować.
- Agata? Agata czy to... No wiesz.. Czy to moje...? - zapytał z widoczną krępacją. Spojrzała na niego zaskoczona. Poczuła jakby dostała obuchem. Chwyciła leżący na pobliskiej szafeczce kieszonkowy kodeks i z całej siły zdzieliła go nim w klatkę. A potem kolejny raz i następny.
- Ty...Idioto! Myślisz, że przyszłam tutaj... Żeby Ci się poużalać... że mam dziecko z innym? Otóż wyobraź sobie, że... Tylko z Tobą tak wyraźnie przekroczyłam granicę... - krzyczała we wściekłości. Zaskoczony Dębski dostający co ruch miękką okładką, po chwili postanowił dać jej się uspokoić. Wreszcie rzuciła w niego nieszczęsnym kodeksem na tyle mocno, że nie była w stanie go ponownie złapać a książeczka upadła z głośnym trzaskiem. A ona dopiero wtedy zorientowała się co powiedziała. Marek natychmiast mocno złapał ją za ramiona.
- Czyli.. To oznacza, że.. Będę ojcem? - zapytał głupkowato.
- Nie musisz, ja... - chciała coś powiedzieć jednak przerwał jej gwałtowny pocałunek. Czując tak dobrze znane jej usta, tak głęboko dotąd skrywane pragnienie jego bliskości natychmiast odżyło. To wystarczyło, żeby odwzajemniła pocałunek. Poczuła jak z każdą kolejną chwilą wysysa z niej powietrze, jednak nie chciała tego przerywać. Choćby miał jej zaraz powiedzieć, że ma się wynosić, nie mogła zmarnować szansy na posmakowanie jego ust. Chociaż ostatni raz. Nagle, kierowany impulsem oderwał się od niej, jednak wciąż trzymając jej twarz w swoich dłoniach.
- Zwariowałaś? Będę ojcem! - szepnął, szeroko się uśmiechając. - Kocham Cię! - dodał, czując nagły przypływ odwagi. W jej oczach zauważył strach.
- Co...
- Kocham Cię. Od dawna chciałem Ci to powiedzieć... - powiedział, wbijając się ponownie w jej wargi.
Ten dzień do tej pory, wspominała jako jeden z najpiękniejszych w jej życiu. Marek natychmiast zagościł na stałe w jej harmonogramie dnia. Wpadał rano ze świeżymi bułkami, po południu zabierał ją na obiad a wieczorami przesiadywał u niej długie godziny, jedząc wspólnie kolację, rozmawiając przy soku porzeczkowym czy pomagając sobie nawzajem w sprawach. Praca w kancelarii.. Kolejne wspomnienie odżyło w jej pamięci.
- Agata, nie możesz tyle pracować! - krzyknął widząc ilość akt na jej biurku. Od pewnego czasu przyjeżdżał po nią do kancelarii by móc spędzić z nią nieco więcej czasu. I choć wciąż daleko im było do relacji sprzed kilku miesięcy, to niewątpliwie byli bliżej niż dalej.
- Nie mów mi co mam robić! Przecież zawsze tyle brałam spraw! - odkrzyknęła, czując jak nagle zaczyna w niej buzować wściekłość.
- Ale Ty jesteś w ciąży, nie możesz przesadzać!
- Ciąża to nie choroba, kiedy sobie to wreszcie uświadomisz, Dębski?! Przestań kierować moim życiem!
- Agata, tu już nie chodzi tylko o Twoje życie ale też o Antka!
- Kogo? - zapytała wybita z tonu.
- No... Jeśli to będzie chłopiec to może Antek..? - zapytał nieśmiało, łapiąc ją w pasie
- Wybij to sobie z głowy. To będzie dziewczynka i na imię będzie miała Maja. - fuknęła, uderzając go lekko w tors.
- Dobrze, pod warunkiem, że jeśli chłopiec to Antoś! - uśmiechnął się, chcąc nieco załagodzić sytuację.
- No... Niech Ci będzie. - mówiąc to, zaskakując samą siebie, delikatnie pocałowała go w usta i natychmiast oderwała się od niego. Zaczęła zbierać rzeczy do torby a Marek wciąż stał w tym samym miejscu.
- Halo, ziemia do Dębskiego! Mój boże, jeśli Ty masz za każdym razem być taki jak Cię pocałuję, to boję się o naszą przyszłość. - zaśmiala się, kręcąc głową. Dopiero na te słowa ocknął się Marek.
- Naszą przyszłość? Czyli jednak...? - zapytał ponownie się do niej zbliżając.
- Tak Marek. Kocham Cię. 
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ponownie wystawiła twarz do słońca, jednak już po chwili nagle przysłonił ją cień.
- Mały chyba jest głodny. Potrafię zmienić mu pieluszkę ale jeszcze nie nakarmię – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, podając jej ich syna. Mały prawie natychmiast zaczął ssać pierś prawniczki a Dębski usadowił się obok nich, przyglądając się Agacie.
- Tak się cieszę, że wreszcie jesteśmy razem, wiesz? - mówiąc to pocałował ją w ramię
- Ja też. Jak tylko przypomnę sobie jak blisko było... - zaszkliły jej się oczy
- Ciiśś.. Na całe szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Właśnie wstawała by sięgnąć po telefon, kiedy poczuła mocny skurcz. Do tej pory miała już kilka takich, jednak nie aż tak mocnych. Natychmiast z powrotem upadła na kanapę, krzywiąc się z bólu. Jak to było? Spokojnie oddychaj i spróbuj rozmasować miejsce bólu? - zapytała samą siebie, chcąc przypomnieć sobie wskazówki ze szkoły rodzenia, w której byli jakiś czas temu z Markiem. Kiedy nie pomogło a kolejny skurcz sprawił, że gdyby nie sporych rozmiarów brzuch, z pewnością zwinęłaby się w kłębek. Szybko sięgnęła po telefon, wybierając numer Marka.
„Tu Marek Dębski, niestety nie mogę teraz rozm...”
- A niech Cię szlag, Dębski! Nigdy Cię nie ma, kiedy trzeba! - krzyknęła wściekła. Spanikowana wybrała numer Doroty.
- Halo?- Dorota, to chyba... Ałłlaaa! Chyba już! - krzyknęła, czując kolejny skurcz- Co? Ale jak to? Jesteś u siebie czy u Marka? - zapytała szybko- Jestem na Gałczyńskiego 33! - krzyknęła, czując jak narastający ból
- Co Ty tam robisz? Gdzie jest Marek?
- Dorota, proszę Cię!
Roześmiała się na wspomnienie tamtych chwil, choć potem wcale kolorowo nie było. Pamięta jak wjechała na porodówkę a chwilę później w todze, na salę wpadł z przerażoną miną Dębski. Mimo protestów pielęgniarek, szybko złapała go mocno za rękę.
- Nienawidzę Cię! Gdzieś Ty był?
- Właśnie wybiegłem w połowie rozprawy Mikoł...owskiego – przerwał na chwilę, czując jak z kolejnym skurczem, zaciska jego dłoń. Ich wspólna podróż do powitania młodego Dębskiego trwała ponad 5 godzin, kiedy wreszcie, wraz z ostatnim pchnięciem na świat miał przyjść Antek, przerażeni usłyszeli krzyk lekarza:
- Cholera! Mały jest owinięty pępowiną! Panie Marku, jak chce pan przeciąć to teraz. - Dębski na miękkich nogach podszedł do lekarza i odbierając od pielęgniarki nożyczki, odciął ostatnią fizycznie istniejące połączenie Agaty i ich syna.
Prawie omdlała ze zmęczenia Agata ostatkiem sił, z przerażeniem zapytała:
- Dlaczego on nie płacze? Marek!
Tymczasem Dębski sam nie wiedział co się dzieje. Wokół ich syna panował tłok, ktoś szybko wydawał komendy, szybkie polecenia. Nikt nic im nie mówił a nawet jeśli, to wszyscy skupieni byli wokół ogromnego stołu na którym leżał Mały. Te kilka długich minut ciągnęły się w nieskończoność. Głośny i donośny wrzask usłyszeli dopiero po chwili. Łóżko z Agatą odsunięto na bok a wraz z nią także i Dębskiego. Oboje spojrzeli na siebie z ulgą.
- Kocham Cię – spojrzał na nią z miłością. Spocona, z oblepionymi wokół twarzy włosami, wciąż ciężko oddychająca, wydawała mu się w tamtym momencie najpiękniejszą kobietą na świecie. Po chwili na jej piersiach pielęgniarka położyła na chwilę zawiniętego w kilka szmatek, wciąż jeszcze kwilącego, małego Dębskiego.
- Ja też Was kocham – odparła z miłością.

Nagle usiadła na łóżku, cała spocona i pełna drgawek. Zdała sobie sprawę, że to był sen. Piękny sen, który miał się nigdy nie ziścić. Wcale nie powiedziała Markowi o ciąży, bo zrobił to jej ojciec, kiedy się dowiedział, że poroniła. Wcale nie przeżywali wspólnie ciąży, bo nie mieli czego przeżywać. Oboje poświęcili się sprawie Doroty. Dopiero kiedy poczuła jak męska, silna dłoń obejmuje ją w pasie, przypomniała sobie wydarzenia tego dnia. Najpierw wygrana w sprawie Doroty, potem malowanie kancelarii, wreszcie pocałunek, wspólne wino, szczera rozmowa a potem...
- Co się stało? Strasznie się rzucałaś przez sen. - wymruczał, gładząc jej plecy.
- Nie nic... - odpowiedziała, mocno wtulając się w jego klatkę. - Tęskniłam za Tobą, wiesz?
- Ja za Tobą też.

którego nigdy nie urodzę.

- Ciśś.. No już, spokojnie. - szeptał mocno przytulając ją do siebie.
Był środek nocy, kiedy usłyszał jak tłumi płacz, wciskając twarz w poduszkę. Kiedy usłyszał ją po raz pierwszy, kilka dni temu, nie miał pojęcia co robić. Wtedy stchórzył, udając że wciąż śpi. A ona następnego dnia zachowywała się jak gdyby nic się nie stało. Uśmiechała się i przekomarzała, kiedy znów zaspali i mieli problem z łazienką. Kokietowała i prowokowała go tak samo, jak każdego innego dnia. Dopiero następnego dnia, po kolejnej przepłakanej przez nią nocy, próbował jakoś zacząć o tym rozmowę, jednak jak na złość za każdym razem coś im przeszkadzało. Co z tego, że dawał znać Anieli, że przez chwilę ma nikogo nie wpuszczać do niej, skoro zaraz przychodził Bartek lub Dorota? Męczył się z tym cały dzień nie mogąc się na niczym skupić. Dopiero kiedy wyszedł jego ostatni klient, spojrzał na zegarek.
19.30.
A obiecywał sobie, że po powrocie do kancelarii, ograniczy pracę. No nic, przynajmniej są z Agatą sami. Jeszcze zanim przyjął ostatniego klienta, Dorota wpadła na chwilę, mówiąc, że wychodzi chwilę wcześniej, bo dzisiaj odbierają Jaśka z lotniska. Natomiast Bartek poświęcał się ojcostwu i wychodził punktualnie o 17, oczywiście razem z Anielą. Tym właśnie sposobem, w kancelarii zostało dwóch najbardziej upartych pracusiów. On i Agata. Spojrzał w stronę mlecznobiałych drzwi, dzielących ich gabinety. Dobrze było móc znów ją codziennie widywać... i z nią być – dokończył w myślach, lekko się uśmiechając. Widział jak nerwowo krąży po gabinecie wyraźnie mając z czymś problem. Miał dwa wyjścia: spróbować jej pomóc albo dać w spokoju pomyśleć. Wiedział jednak, że jeśli pozwoli na to drugie, Agata może nie wyjść w ogóle dziś z kancelarii. Doskonale pamiętał jak wielokrotnie dosyć późno wychodził z kancelarii a ona wciąż siedziała w swoim gabinecie. Oczywiście następnego dnia znajdował ją śpiącą ze słodkim uśmiechem na kanapie. Tym razem nie zamierzał do tego dopuścić. Zebrał się na odwagę i otworzył drzwi do jej królestwa. Stała do niego tyłem i chyba w ogóle nie usłyszała tego jak wszedł, wyraźnie nad czymś dumając. Cicho podszedł do niej chcąc ją objąć, kiedy zauważył co trzyma w ręku. Wydruk z USG, u góry nazwisko Przybysz Agata – i wszystko stało się jasne. Poczuł jak rozlewa się w nim okropna mieszanka wstydu, żalu i bólu. Natychmiast objął ją, mocno przytulając do siebie. Po chwili poczuł jak obraca się przodem do niego i patrzy mu prosto w oczy.
- Marek... - zaczęła niepewnie, natychmiast opuszczając wzrok, nie wiedząc jak mu to wytłumaczyć,
- To dlatego nie śpisz po nocach? - zapytał patrząc jej w oczy, chcąc wyłapać każde ewentualne wykręcenie się od odpowiedzi. Zamiast tego ujrzał jedynie zdziwienie.
- Skąd...?
- Słyszałem Cię dzisiaj w nocy ale... Nie potrafiłem.. Przepraszam. - tym razem to on nie wytrzymał ciśnienia, wpatrując się gdzieś w przestrzeń za jej plecami.
- Marek.. - powiedziała cicho i przytuliła się do niego mocniej.
- Pamiętasz jak Twój ojciec tak bardzo chciał mieć wnuka? - szepnęła cicho, delikatnie zwracając jego twarz w swoją stronę.
- Proszę Cię, nie ter...
- To był chłopiec, Marek. Nasz synek – przerwała mu z łzami w oczach. Marek przytulił ją do siebie mocniej, czując jak moczy mu koszule. Ukrył twarz w jej włosach szepcząc uspokajające słowa. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od momentu poronienia nie zatrzymała się nawet na chwilę. On sam, kiedy się dowiedział, był nieobecny przez kilka dni, tymczasem ona przecież wciąż prowadziła sprawę Doroty, ba! To ona ją wygrała i głównie dzięki niej, zmusili do mówienia Góreckiego. W międzyczasie prowadziła kancelarię i kilka innych spraw nie pozwalając sobie na chociaż chwilę wytchnienia. Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę poza nim i jej ojcem o poronieniu, ba, o samej ciąży, nikt nie wiedział. A teraz? Skoro wrócił... Może dobrze byłoby pogadać z Bartkiem i Dorotą, żeby trochę ją odciążyć? Tak, przy najbliższej okazji tak zrobi a teraz...
- No dobrze, koniec tego. Jedziesz ze mną – powiedział, odsuwając ją lekko od siebie. - No nie patrz tak na mnie, zbieraj się. - roześmiał się na widok jej miny
- Ale Marek... - zaprotestowała
- Nie ma żadnego 'aleMarek', na dzisiaj już skończyłaś. Chodź – mówiąc to złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Jak na dżentelmena przystało, pomógł jej założyć płaszcz, puścił ją przodem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Już chciała wsiadać do swojego samochodu, kiedy złapał ją delikatnie od tyłu.
- Co Ty... - spojrzała na niego ze zdziwieniem
- Jedziemy moim – powiedział stanowczo, nachylając się nad jej uchem.
- A co z moim samochodem?
- Nic mu się przecież nie stanie. - uśmiechnął się i przyciągnął ją lekko do siebie.
- Ale.. Marek, dokąd my jedziemy?
- Niespodzianka! - odpowiedział wciąż się do niej przybliżając.
- Nie nie nie, ja nigdzie nie jadę, jestem zmęczona, chcę do domu – powiedziała wyciągając przed siebie ręce w proteście
- No więc właśnie zaraz pojedziemy do domu, przecież. - uśmiechnął się łobuzersko i złapał ją za dłonie przyciągając do siebie. Odkąd do siebie wrócili, coraz łatwiej przychodziło im okazywanie czułości, choć wciąż nie lubili się z tym afiszować. Widząc jak wyczekująco patrzy na niego, postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Nigdy nie był zbyt dobry w ich walkach na spojrzenia a po powrocie, już zupełnie miał z tym problem. Na szczęście nie tylko on, bo nagle złapała go za poły płaszcza, przyciągając go do siebie i całując.
- Do domu? - szepnęła cicho pomiędzy pocałunkami.
- Jeśli tylko chcesz... Może być nasz.. Dom mojego ojca... - mówiąc to, nie był do końca pewien czy dobrze robi. Jednak to, że wciąż go całowała, przyjął za dobry znak.
- Dom, dęby i Dębski – brzmi całkiem nieźle – uśmiechnęła się, odrywając się od niego i wsiadając do jego samochodu. Wciąż się bała ale widząc, że Marek cieszy się jak mały chłopiec, postawiła wszystko na jedną kartę. Wciąż była zmęczona i marzyła o ciepłej kąpieli i łóżku, a przecież z kim, jak nie z nim, najlepiej zasypiało się przy ciepłym kominku?


Podwójne życie: życie i Ty.
Podwójna śmierć: śmierć i ja.
Podwójna strata: Ty i Twój syn,
którego nigdy nie urodzę.

Wisława Szymborska - „Powrót żalu”

8 komentarzy:

  1. A co to się stało, że to jest takie krótkie?! :(
    Chyba wcześniejsze rozdziały były dłuższe!
    Ten wiersz jest taki smutny, skłaniający do refleksji.
    Po przeczytaniu wiersza myślałam, że część będzie dotyczyła tematu z ostatniej linijki.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Z wielkim opóźnieniem, ale wysłałam opo. Looknijcie na skrzynkę.
    Duśka

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako autorka chciałabym sprostować, że ta część wcale nie jest taka krótka - przecież ma z 10 stron! Uprzejmie proszę administratorki o ponowne wrzucenie mojego opowiadania - musiał się zakraść jakiś błąd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz dostrzegam różnicę.
      Przeczytam na spokojnie wieczorem.

      Usuń
  4. Piękne, takie dopracowane, takie mądre.
    Rozpływam się nad całością.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję i zapraszam na Streemo :) www.serialprawoagaty.streemo.pl
      Dziękuję i przepraszam administratorki za mój błąd! Buźka dla Was! <3

      Usuń
  5. Piękne, masz ogromny talent!

    OdpowiedzUsuń
  6. Macie wiadomość ;)

    OdpowiedzUsuń