Specjalnie dla margatowych 'christmas special' czyli zupełnie oderwany od mojego opowiadania świąteczny fragmencik :) Wesołych Świąt życzy TwoOfUs <3
- OPOWIADANIE WIGILIJNE -
Od granatowej wieczornym mrokiem szyby bił przyjemny, mroźny chłód. Czerwone wino w pękatym kieliszku wystarczająco rozgrzało już ciało. Odstawiła naczynie i na chwilę oparła dłoń na zimnej powierzchni. Po drugiej stronie świat znaczyły iskrzące krople deszczu. Pomarańczowe światła samochodów przepływały przez ich przeźroczystość wypełniając na moment kolorem. Żadne z aut nie zatrzymało się przed domem. 'Za późno' Pomyślała.
- Agata! - Rozległo się za jej plecami nawoływanie. - Choć już. Siadamy do stołu.
- Idę! - Rzuciła, ostatni raz spoglądając na błyszczącą kałużami ulice. Dochodziła dziewiętnasta. Za oknem granatowa noc a po tej stronie szyby rozgrzana winem z goździkami i zapachem pomarańczy domowa atmosfera. Odłamała kawałek opłatka i przytuliła ojca. Jego silne dłonie zacisnęły się na jej ramionach.
- Ty wiesz czego ci życzę córcia... - Smutno pokiwał głową. Przewróciła oczami nerwowo zakładając kosmyk włosów za ucho. - Ehym... no właśnie. - Zniecierpliwił się ojciec. - To już chyba najwyższy czas żeby to wszystko jakoś się poukładało... Aj... Za stary jestem. - Machnął ręką mężczyzna.
- Dobra tato. - Ucięła. - Zdrowia! - Uśmiechnęła się szeroko i ucałowała ojca. Jeszcze do wczoraj życie przecież się układało.
Minęła go na sądowym korytarzu wychwytując przeciągłe spojrzenie znad dokumentów, w których coś intensywnie wskazywał tkwiącemu obok mężczyźnie. Zawahał się, na chwilę milknąc i pozwalając zakłopotanemu młodemu człowiekowi na wypowiedzenie kilku słów, które i tak, w tym momencie, nie miały szansy dotrzeć do jego uszu. Nie bez powodu miała na sobie tą bluzkę a wąska spódnica nieskromnie opinała szczupłe uda. Togę mogła przecież założyć już w szatni, ale wtedy nie mógłby jej takiej oglądać. Szpilki postukiwały zaznaczając obecność, kucyk podskakiwał zadziornie a kąciki ust uniosły się posyłając jeden, jedyny uśmiech.
Minęła go podążając w kierunku auli i skazując klienta na kolejny potok wyrzutów z ust mecenasa. Nim jednak zajęła przypisane jej miejsce na sali, zadźwięczał telefon. Pośpiesznie wyciągnęła go z torebki razem ze stertą notatek i rozświetliła ekran. Za stołem sędziowskim pojawiła się już ubrana w złoty łańcuch poważna osobistość. Nacisnęła ikonkę otrzymanej wiadomości, jednocześnie porządkując bałagan na blacie. 'Wieczorem coś orientalnego? Czy masz może ochotę na coś innego?' Brzmiała wiadomość. Stłumiła uśmiech blokując aparat i siadając na krześle w reakcji na kolejne upomnienie sędziego. Przez nadmiar spraw nie widzieli się niemal od tygodnia i ryż z warzywami był ostatnim co miała teraz na myśli.
Ząbki widelca zgrzytnęły o talerz przebijając się przez biały, rybi mięsień. Ponad salaterką ze świąteczną sałatką i półmiskiem śledzia krzyżowały się ciepłe spojrzenie Zosi i zatroskane oczy ojca.
- Bardzo dobry pstrąg. - Pochwaliła przerywając dźwięczącą sztućcami ciszę.
- Dziękuję! - Ucieszyła się kobieta. - Bardzo się cieszę, że smakuje. Przepis dostałam od koleżanki, która wypróbowała go już w zeszłym roku. A ty Andrzejku nie spróbujesz? - Zwróciła się do męża podsuwając mu tacę z potrawą.
- Spróbuj tato. Naprawdę świetny. - Zachwalała Agata.
Z dobrotliwym uśmiechem Andrzej przejął półmisek dźgając sztućcem kawałek ryby. Dziś wypadało spróbować wszystkiego i na pewno nie wypadało się gniewać na nikogo. Nawet jeżeli był tak głupio uparty jak jego Agata.
- W takim razie ja sam go zaproszę. - Twardo postawił sprawę Andrzej.
- Ale oczywiście. Jak chcesz zapraszać, to sobie zapraszaj. - Skończyła Agata ucinając rozmowę. Sama właściwie nie wiedziała czemu była tak nieugięta i dlaczego te proste słowa ojca wywołały w niej taką falę buntu. 'Przyjedziesz razem z Markiem' Jak by to była najoczywistsza sprawa, że teraz wszystko robią razem. Ale nie, właśnie nie. Są odrębnymi jednostkami i Marek pojedzie sobie tam, dokąd zechce.
Rzuciła milczącą słuchawkę na biurko. Był 23 grudnia, za oknem lał deszcz a ona nadal nie miała prezentu dla ojca za to kolejkę klientów zapisaną w kalendarzu. 'Kto normalny umawia się z adwokatem dzień przed wigilią. A może rozwód to teraz jakiś ekstremalny prezent świąteczny.' Pomyślała ironicznie uśmiechając się do siebie i przerzuciła kolejna teczkę zastanawiając się czy jest szansa zrzucić któreś ze spotkań na Bartka i wyjść z kancelarii choć odrobinę wcześniej. 'Z drugiej strony, który normalny adwokat umawia spotkania w wigilię i to o piętnastej.' Nawet ona nie była tak szalona i w przeciwieństwie do mecenasa Dębskiego o tej porze zamierzała być już w drodze do Bydgoszczy.
Ząbki widelca zgrzytnęły o talerz przebijając się przez biały, rybi mięsień. Ponad salaterką ze świąteczną sałatką i półmiskiem śledzia krzyżowały się ciepłe spojrzenie Zosi i zatroskane oczy ojca.
- Bardzo dobry pstrąg. - Pochwaliła przerywając dźwięczącą sztućcami ciszę.
- Dziękuję! - Ucieszyła się kobieta. - Bardzo się cieszę, że smakuje. Przepis dostałam od koleżanki, która wypróbowała go już w zeszłym roku. A ty Andrzejku nie spróbujesz? - Zwróciła się do męża podsuwając mu tacę z potrawą.
- Spróbuj tato. Naprawdę świetny. - Zachwalała Agata.
Z dobrotliwym uśmiechem Andrzej przejął półmisek dźgając sztućcem kawałek ryby. Dziś wypadało spróbować wszystkiego i na pewno nie wypadało się gniewać na nikogo. Nawet jeżeli był tak głupio uparty jak jego Agata.
- W takim razie ja sam go zaproszę. - Twardo postawił sprawę Andrzej.
- Ale oczywiście. Jak chcesz zapraszać, to sobie zapraszaj. - Skończyła Agata ucinając rozmowę. Sama właściwie nie wiedziała czemu była tak nieugięta i dlaczego te proste słowa ojca wywołały w niej taką falę buntu. 'Przyjedziesz razem z Markiem' Jak by to była najoczywistsza sprawa, że teraz wszystko robią razem. Ale nie, właśnie nie. Są odrębnymi jednostkami i Marek pojedzie sobie tam, dokąd zechce.
Rzuciła milczącą słuchawkę na biurko. Był 23 grudnia, za oknem lał deszcz a ona nadal nie miała prezentu dla ojca za to kolejkę klientów zapisaną w kalendarzu. 'Kto normalny umawia się z adwokatem dzień przed wigilią. A może rozwód to teraz jakiś ekstremalny prezent świąteczny.' Pomyślała ironicznie uśmiechając się do siebie i przerzuciła kolejna teczkę zastanawiając się czy jest szansa zrzucić któreś ze spotkań na Bartka i wyjść z kancelarii choć odrobinę wcześniej. 'Z drugiej strony, który normalny adwokat umawia spotkania w wigilię i to o piętnastej.' Nawet ona nie była tak szalona i w przeciwieństwie do mecenasa Dębskiego o tej porze zamierzała być już w drodze do Bydgoszczy.
Pogoda tutaj niczym nie różniła się od Warszawskiej pluchy. Szum marznących kropelek deszczu uderzających o szybę mieszał się z wigilijnym koncertem akompaniując brzęczeniu sztućców i szczękowi talerzy. Zosia podała herbatę a na stole wylądował czarny od nasionek makowiec. Agata chwyciła kawałek i rozkręcając biało czarnego ślimaka w długą wstęgę, zaczęła dziobać kolejne jej centymetry, powoli kierując kawałki do ust. Nie miała ochoty rozmawiać i w ogóle cały świąteczny klimat jakoś spłynął z tym deszczem na zewnątrz, czy może utknął gdzieś w korku na autostradzie między Warszawą a Bydgoszczą.
Ziarenka maku skrzypiały pomiędzy zębami wywołując nieprzyjemne uczucie. Sama była sobie winna. Bo przecież mogła zapytać wcześniej, nie zwlekać do ostatniej chwili. Czego właściwie się bała? Że odmówi? Czy może właśnie tego, że zgodzi się bez wahania. Wigilia z rodziną to takie zobowiązujące a przecież oni nie byli niczym zobowiązani... do niczego... Spotykali się, jedli razem kolację, czasami śniadania, ale bez żadnych deklaracji. Normalny związek dwóch dorosłych, niezależnych jednostek, szanujących swoje decyzje i prawo do odrębności.
Czemu się bała, że odmówi. Dlaczego ta rodzinna kolacyjka wydawała się nagle jakąś ostatecznością i w jej wyobraźni urastała do rangi deklaracji, oświadczenia, ostatecznego przypieczętowania wzajemnej przynależności. Odtąd nie ma ja i ty, od 24 grudnia jesteśmy my.
Wigilijny poranek był szary i mglisty. Otuliła się szczelniej kołdrą wciskając wychłodzone stopy pomiędzy jego ciepłe łydki. Powieki mrowiły ocierając rzęsami o ramię mężczyzny. Jeszcze chwila nim obudzi się i zacznie kolejny, zwykły dzień z litanią przewijających się klientów i spotkań zawodowych, zupełnie nieświątecznych.
Niski pomruk poruszył męską piersią i tarmosząc grzywkę i rzęsy ramię wyrwało się spod policzka otaczając drobne barki kobiety. Przyciągnął ją do siebie mamrocząc.
- Na pewno jeszcze nie musisz wstawać.
Pozwoliła przez moment by objęło ją jego przyjemne ciepło i senna ciemność w ciasnym uścisku. Zacisnęła powieki jeszcze przez chwilę udając bezwolne rozespanie, ale dzień już bezpowrotnie wdzierał się do pokoju bladoszarym światłem.
- Ja nie muszę. - Powiedziała odrywając się od niego. - Ale pan mecenas był chyba umówiony. - Dokończyła spoglądając na niego z wyrzutem.
Wywrócił oczami marszcząc wargi w głupim grymasie po czym przyklejając je w łuku jej szyi niechętnie zwlókł się łóżka. Odprowadziła go wzrokiem, na powrót zawijając się w kołdrę i moszcząc w pozostawionym ciepłym zagłębieniu.
Bose stopy leniwie szurając o drewnianą klepkę zaniosły mężczyznę w kierunku łazienki. Popatrzyła ich śladem wsłuchując się w równomierny szum wody. Tuż obok zamiatających podłogę rękawów granatowej marynarki leżała niemal spakowana torba. Rozpięty nadal suwak czekając aż znajdą się w niej ostatnie, niezbędne drobiazgi, pozwalał jednemu z mankietów swobodnie zanurzać się we wnętrzu. Granatowy, firmowy mundurek na zwyczajny dzień pracy i świątecznie-weekendowa, przeładowana torba.
Poderwała się z łóżka wyciągając bagaż spod krzesła. Szarpnęła za zamek próbując domknąć zapięcie ale metalowe ząbki nie chciały współpracować. Zniechęcona porzuciła zajęcie i kierując się do kuchni pstryknęła włącznik ekspresu. W pomieszczeniu rozniósł się odprężający zapach kawy, natychmiast wywołując z łazienki mecenasa Dębskiego.
W niedopiętej koszuli i nadal boso zaczął pośpiesznie przeszukiwać kieszenie wiszącej na krześle marynarki.
- Tutaj jest. - Rzuciła Agata trącając prostokątny przedmiot leżący na blacie obok filiżanki z kawą.
Podszedł natychmiast, po drodze dopinając ostatnie guziki i zaciskając węzeł krawata. Poddenerwowany spojrzał na wyświetlacz.
- A nie... Spokojnie, mam jeszcze chwilę na łyk kawy nim mecenas Czerska zacznie się dobijać. - Zażartował uspokojony i wychylił rzeczony łyk z filiżanki Agaty.
- Proszę. Możesz wypić nawet całą. - Zażartowała ironicznie przekazując mu naczynie i wróciła do torby wrzucając do niej kilka zwiniętych w trąbkę koszulek.
Dębski obserwował jak obija się między pokojem a łazienką dorzucając kolejne prawdziwie niezbędne drobiazgi i siłuje się z zamkiem.
- Pokaż to. - Delikatnie wyrwał pakunek z rąk Agaty.
- Nie trzeba, poradzę sobie. - Żachnęła się.
- W to nie wątpię. - Z uśmiechem przyciął Dębski i niezrażony mocował się z zamkiem pod okiem milczącej i wyraźnie ciętej dziś na niego Agaty.
- Przyjedziesz wieczorem? - Przerwała milczenie zadając ciche pytanie jak by wyrzucenie z siebie tego prostego zdania sprawiło jej trudność.
- Chyba za dużo napakowałaś. - Stwierdził Dębski poddając się i odsuwając torbę w głąb stołu, w końcu obdarzył Agatę długim, poważnym spojrzeniem. -Muszę lecieć. - Wydusił i zniknął w przedpokoju.
- Ojciec zaprasza. - Ponowiła pytanie opierając się o framugę drzwi i obserwując jak zwyczajowo zarzuca na ramię filcową aktówkę uprzednio kilkakrotnie przerzucając w dłoni jej skórzany pasek.
- Zobaczę co da się zrobić. - Odpowiedział niejasno, mrugnięciem oka nie zdradzając śladu emocji.
- Na dziewiętnastą... - Rzuciła poirytowana ale jej głos zniknął w tle trzaskającego zamka.
Kalecząc monotonną melodię kolędy przeciągle zadźwięczał dzwonek u drzwi.
- To pewnie dzieciaki sąsiadów kolędują. - Stwierdził starszy pan Przybysz niechętnie odrywając się od słodkości na talerzu.
- Siedź tato, ja pójdę. - Pośpieszyła Agata podrywając się z krzesła.
- Agatko, jakieś drobne powinienem mieć...
- Dobra, chyba stać mnie na kolędników. - Rzuciła żartobliwie Agata przeszukując kieszenie własnego płaszcza i wyławiając wymięty banknot dwudziestozłotowy. Zza drzwi rzeczywiście dochodziły gromkie głosy młodocianych zwiastunów dobrej nowiny i nierówno fałszujące pobrzękiwanie tamburyna. Ściskając w dłoni dwudziestozłotówkę pośpiesznie otworzyła zamek wpuszczając do wnętrza mroźne powietrze i zdziwione spojrzenie mecenasa Dębskiego.
- Myślałam, że to dzieciaki kolędują. - Wytłumaczyła wciskając wymięty banknot do kieszeni.
- Mogę zaśpiewać, ale obawiam się, że nie będzie to warte tej dwudziestki. - Zażartował mecenas kuląc się w połach płaszcza pokrytego szkiełkami zmrożonych kropelek. - Dałem dzieciakom piątkę. Myślę, że nie byli dużo lepsi ode mnie. – Spuentował. - A ten, z tym czymś brzęczącym stanowczo powinien jeszcze popracować nad rytmiką.
Agata roześmiała się wtórując Markowi.
- Dobra, koniec tych żartów bo przymarzniemy do progu. - Stwierdziła przestępując z nogi na nogę i widząc jak Dębski coraz szczelniej chowa twarz w kołnierzu. - Wchodzisz? - Rzuciła chowając się w głąb wnętrza i wciągając mecenasa w domowe ciepło.
- Mamy gościa! - Zaanonsowała słysząc zza pleców nadciągające kroki.
- Maaarek! - Entuzjastycznie zareagował starszy pan Przybysz. - A już myślałem, że nie dojedziesz. Wchodź. Wchodź, zapraszamy. - Wylewnie witał się z mecenasem przejmując z jego rąk butelkę alkoholu. - Ooo...
- Taki mały prezent... - Tłumaczył Dębski. - I przepraszam za spóźnienie. Klient maruda i przedłużyło się spotkanie.
- Tak, tak. Agatka też się tak zawsze tłumaczy. - Trafnie zauważył Andrzej. -Agatko zabierz płaszcz. - Rozporządzał ojciec ciągnąc gościa w kierunku stołu.
- Drobny upominek dla gospodyni. - Przywitał się Dębski z wychodzącą mu na spotkanie Zosią wręczając jej połyskującą, papierową torebkę.
- Dziękuję, wchodź. - Witała się szczerze uradowana poszerzającym się stołem Zosia. - Zmarzłeś na pewno, może zaparzę herbaty...
Zapomniana w zamieszaniu Agata ściskała w dłoni zawilgotniały płaszcz i ozdobione napuszoną kokardą pudełeczko wciśnięte w dłonie razem z okryciem.
- To dla ciebie. - Miękko wycedził Marek na chwilę wracając do korytarza.
Odwiesiła płaszcz i rozrywając połyskujący papier odkryła kanciasty, szklany kształt flakonu perfum. Tych właściwych. 'Zauważył, że zaczęły się kończyć'. Pomyślała ciepło przyglądając się jego pewnej siebie sylwetce.
- Twój prezent został w Warszawie. - Powiedziała unosząc brwi w przepraszającym uśmiechu.
- Nie szkodzi. - Zamruczał Dębski podchodząc bliżej. - Nadrobimy to później. - Szepnął składając przelotny pocałunek na policzku. - Wesołych świąt.
- Wesołych. - Odpowiedziała Agata zaglądając w jego zdecydowane oczy. Ta osobliwa pewność siebie i swoboda z jaką wchodził w tą nowa sytuację z nieznanych powodów peszyła ją i zaskakująco cieszyła zarazem.
Przy następnym kawałku sernika Marek Dębski wymieniał wnioski na temat przebiegu rozgrywek ligowych, każdą kolejną, trafną uwagę akcentując machnięciem srebrnego widelczyka. Agata przyglądała się z jaką swobodą i nieskrępowaniem odpiera serię dociekliwych pytań ojca, gdy jej przy niejednym rodziło się na końcu języka klasyczne 'tato' a oczy wędrowały na spotkanie uniesionych brwi. Dlatego wydłubując kolejną rodzynkę z własnego sernika pozostawiła pole dyskusji Markowi, skupiając się na widelczyku i brązowych piegach w kawałku ciasta. Przestało jej przeszkadzać chwilowe odsunięcie z centrum uwagi ojca i zajętej krojeniem kolejnych porcji słodkości Zosi. Marek Dębski, wydawał się jak przysłowiowa ryba w wodzie być na właściwym sobie miejscu i najwyraźniej tak się czuł nad kawałkiem ciasta i filiżanką kawy w centrum futbolowej rozmowy, tak emocjonującej, że co chwilę kolanem uderzał w łydkę Agaty spoglądając przy tym przepraszająco głębokim spojrzeniem, na co ona natychmiast znajdowała zainteresowanie w kieliszku wina, rodzynkach czy uważnym spojrzeniu ojca. Z upływem minut przestało jej to przeszkadzać. Było dobrze, lekko. Ciepło od wina, słodko sernikiem, makowcem i dłonią, która na chwilę wylądowała na jej udzie.
- Na mnie już chyba czas. Dziękuje za zaproszenie. - Powiedział mecenas Dębski unosząc się zza stołu.
- Ale Mareczku, dokąd ty chcesz iść? Zostań. - Nalegał Andrzej.
- Nie, nie dziękuję. - Zapewniał mecenas. - Zarezerwowałem sobie hotel przy starym mieście. Tak będzie najwygodniej. - Uśmiechnął się Marek ściskając dłoń mężczyzny. - Ale oczywiście widzimy się na śniadaniu. Pamiętam. Będę na pewno. - Zapewniał mecenas nie dając dojść do słowa Zosi i żegnając się z obojgiem gospodarzy.
- Odprowadzę cię. - Poderwała się z miejsca Agata kierując się do przedpokoju. Marek po raz kolejny uścisnął dłoń Andrzeja dziękując za zaproszenie i podążył za nią.
Czekała przy drzwiach ściskając w dłoniach płaszcz, który wyciągnęła w jego kierunku z nieznacznym uśmiechem.
- Fajnie, że przyjechałeś. - Powiedziała oddając okrycie w jego ręce. Skinął głowa odwzajemniając uśmiech.
- No to... Dobranoc. - Rzucił przelotnie muskając dłonią jej palce i zacisnął pięść na klamce. Spojrzeniem nadal błądził po jej twarzy i iskrzących w oczach światełkach mrugających nad drzwiami. Do wnętrza wpadał nieprzyjemny, wilgotny chłód i szum uderzających o betonowe kostki zmrożonych kropelek deszczu. Zamiast śnieżnym puchem niebo zasypywało okolicę skruszonym szkłem dotkliwie drażniącym policzki. Postawił kołnierz płaszcza i przestąpił próg schodząc po stopniach na przemoczoną ścieżkę.
W kapciach i cienkiej, jedwabnej bluzce postąpiła krok za nim w szklany szum. Odwrócił się posyłając jej pytające spojrzenie. Gęsia skórka zaczynała wychodzić już na policzki. Rozciągnął kąciki ust i wracając do drzwi zatrzasnął skrzydło wypychając ją na zewnątrz, prosto w swoje ramiona.
Zanurzając ciepłą dłoń we włosy i kciukiem rozcierając skostniałą skórę, przyciągnął jej usta. Miękkie i rozpalone w przeciwieństwie do reszty dygoczącego ciała.
Roześmiała się.
- Pachniesz śledziem jak trzynasta potrawa wigilijna. - Powiedziała przyciągając go do siebie.
Wokół niebieskich oczu mężczyzny zarysowały się drobne zmarszczki wesołości.
- Wracaj do domu... - Wyszeptał niby obrażony. - Bo zimno. - Stwierdził troskliwie pocierając skostniałe ramiona. - Zobaczymy się rano. - Dodał z uśmiechem mrugając okiem i wciskając dłonie do kieszeni wolnym krokiem ruszył w kierunku auta.
Agata chwyciła za klamkę i porywając płaszcz z haczyka pośpiesznie zmieniała kapcie na buty.
- Idziemy na pasterkę ! - Krzyknęła w głąb pomieszczenia. - Nie czekajcie na mnie, mam klucze.
Nim mecenas Dębski zdążył odpalić silnik pojazdu, trzasnęła drzwiami i ze zmiętym okryciem w garści zajęła miejsce pasażera.
- Mam nadzieję, że wziąłeś pokój z podwójnym łóżkiem...
Niski pomruk poruszył męską piersią i tarmosząc grzywkę i rzęsy ramię wyrwało się spod policzka otaczając drobne barki kobiety. Przyciągnął ją do siebie mamrocząc.
- Na pewno jeszcze nie musisz wstawać.
Pozwoliła przez moment by objęło ją jego przyjemne ciepło i senna ciemność w ciasnym uścisku. Zacisnęła powieki jeszcze przez chwilę udając bezwolne rozespanie, ale dzień już bezpowrotnie wdzierał się do pokoju bladoszarym światłem.
- Ja nie muszę. - Powiedziała odrywając się od niego. - Ale pan mecenas był chyba umówiony. - Dokończyła spoglądając na niego z wyrzutem.
Wywrócił oczami marszcząc wargi w głupim grymasie po czym przyklejając je w łuku jej szyi niechętnie zwlókł się łóżka. Odprowadziła go wzrokiem, na powrót zawijając się w kołdrę i moszcząc w pozostawionym ciepłym zagłębieniu.
Bose stopy leniwie szurając o drewnianą klepkę zaniosły mężczyznę w kierunku łazienki. Popatrzyła ich śladem wsłuchując się w równomierny szum wody. Tuż obok zamiatających podłogę rękawów granatowej marynarki leżała niemal spakowana torba. Rozpięty nadal suwak czekając aż znajdą się w niej ostatnie, niezbędne drobiazgi, pozwalał jednemu z mankietów swobodnie zanurzać się we wnętrzu. Granatowy, firmowy mundurek na zwyczajny dzień pracy i świątecznie-weekendowa, przeładowana torba.
Poderwała się z łóżka wyciągając bagaż spod krzesła. Szarpnęła za zamek próbując domknąć zapięcie ale metalowe ząbki nie chciały współpracować. Zniechęcona porzuciła zajęcie i kierując się do kuchni pstryknęła włącznik ekspresu. W pomieszczeniu rozniósł się odprężający zapach kawy, natychmiast wywołując z łazienki mecenasa Dębskiego.
W niedopiętej koszuli i nadal boso zaczął pośpiesznie przeszukiwać kieszenie wiszącej na krześle marynarki.
- Tutaj jest. - Rzuciła Agata trącając prostokątny przedmiot leżący na blacie obok filiżanki z kawą.
Podszedł natychmiast, po drodze dopinając ostatnie guziki i zaciskając węzeł krawata. Poddenerwowany spojrzał na wyświetlacz.
- A nie... Spokojnie, mam jeszcze chwilę na łyk kawy nim mecenas Czerska zacznie się dobijać. - Zażartował uspokojony i wychylił rzeczony łyk z filiżanki Agaty.
- Proszę. Możesz wypić nawet całą. - Zażartowała ironicznie przekazując mu naczynie i wróciła do torby wrzucając do niej kilka zwiniętych w trąbkę koszulek.
Dębski obserwował jak obija się między pokojem a łazienką dorzucając kolejne prawdziwie niezbędne drobiazgi i siłuje się z zamkiem.
- Pokaż to. - Delikatnie wyrwał pakunek z rąk Agaty.
- Nie trzeba, poradzę sobie. - Żachnęła się.
- W to nie wątpię. - Z uśmiechem przyciął Dębski i niezrażony mocował się z zamkiem pod okiem milczącej i wyraźnie ciętej dziś na niego Agaty.
- Przyjedziesz wieczorem? - Przerwała milczenie zadając ciche pytanie jak by wyrzucenie z siebie tego prostego zdania sprawiło jej trudność.
- Chyba za dużo napakowałaś. - Stwierdził Dębski poddając się i odsuwając torbę w głąb stołu, w końcu obdarzył Agatę długim, poważnym spojrzeniem. -Muszę lecieć. - Wydusił i zniknął w przedpokoju.
- Ojciec zaprasza. - Ponowiła pytanie opierając się o framugę drzwi i obserwując jak zwyczajowo zarzuca na ramię filcową aktówkę uprzednio kilkakrotnie przerzucając w dłoni jej skórzany pasek.
- Zobaczę co da się zrobić. - Odpowiedział niejasno, mrugnięciem oka nie zdradzając śladu emocji.
- Na dziewiętnastą... - Rzuciła poirytowana ale jej głos zniknął w tle trzaskającego zamka.
Kalecząc monotonną melodię kolędy przeciągle zadźwięczał dzwonek u drzwi.
- To pewnie dzieciaki sąsiadów kolędują. - Stwierdził starszy pan Przybysz niechętnie odrywając się od słodkości na talerzu.
- Siedź tato, ja pójdę. - Pośpieszyła Agata podrywając się z krzesła.
- Agatko, jakieś drobne powinienem mieć...
- Dobra, chyba stać mnie na kolędników. - Rzuciła żartobliwie Agata przeszukując kieszenie własnego płaszcza i wyławiając wymięty banknot dwudziestozłotowy. Zza drzwi rzeczywiście dochodziły gromkie głosy młodocianych zwiastunów dobrej nowiny i nierówno fałszujące pobrzękiwanie tamburyna. Ściskając w dłoni dwudziestozłotówkę pośpiesznie otworzyła zamek wpuszczając do wnętrza mroźne powietrze i zdziwione spojrzenie mecenasa Dębskiego.
- Myślałam, że to dzieciaki kolędują. - Wytłumaczyła wciskając wymięty banknot do kieszeni.
- Mogę zaśpiewać, ale obawiam się, że nie będzie to warte tej dwudziestki. - Zażartował mecenas kuląc się w połach płaszcza pokrytego szkiełkami zmrożonych kropelek. - Dałem dzieciakom piątkę. Myślę, że nie byli dużo lepsi ode mnie. – Spuentował. - A ten, z tym czymś brzęczącym stanowczo powinien jeszcze popracować nad rytmiką.
Agata roześmiała się wtórując Markowi.
- Dobra, koniec tych żartów bo przymarzniemy do progu. - Stwierdziła przestępując z nogi na nogę i widząc jak Dębski coraz szczelniej chowa twarz w kołnierzu. - Wchodzisz? - Rzuciła chowając się w głąb wnętrza i wciągając mecenasa w domowe ciepło.
- Mamy gościa! - Zaanonsowała słysząc zza pleców nadciągające kroki.
- Maaarek! - Entuzjastycznie zareagował starszy pan Przybysz. - A już myślałem, że nie dojedziesz. Wchodź. Wchodź, zapraszamy. - Wylewnie witał się z mecenasem przejmując z jego rąk butelkę alkoholu. - Ooo...
- Taki mały prezent... - Tłumaczył Dębski. - I przepraszam za spóźnienie. Klient maruda i przedłużyło się spotkanie.
- Tak, tak. Agatka też się tak zawsze tłumaczy. - Trafnie zauważył Andrzej. -Agatko zabierz płaszcz. - Rozporządzał ojciec ciągnąc gościa w kierunku stołu.
- Drobny upominek dla gospodyni. - Przywitał się Dębski z wychodzącą mu na spotkanie Zosią wręczając jej połyskującą, papierową torebkę.
- Dziękuję, wchodź. - Witała się szczerze uradowana poszerzającym się stołem Zosia. - Zmarzłeś na pewno, może zaparzę herbaty...
Zapomniana w zamieszaniu Agata ściskała w dłoni zawilgotniały płaszcz i ozdobione napuszoną kokardą pudełeczko wciśnięte w dłonie razem z okryciem.
- To dla ciebie. - Miękko wycedził Marek na chwilę wracając do korytarza.
Odwiesiła płaszcz i rozrywając połyskujący papier odkryła kanciasty, szklany kształt flakonu perfum. Tych właściwych. 'Zauważył, że zaczęły się kończyć'. Pomyślała ciepło przyglądając się jego pewnej siebie sylwetce.
- Twój prezent został w Warszawie. - Powiedziała unosząc brwi w przepraszającym uśmiechu.
- Nie szkodzi. - Zamruczał Dębski podchodząc bliżej. - Nadrobimy to później. - Szepnął składając przelotny pocałunek na policzku. - Wesołych świąt.
- Wesołych. - Odpowiedziała Agata zaglądając w jego zdecydowane oczy. Ta osobliwa pewność siebie i swoboda z jaką wchodził w tą nowa sytuację z nieznanych powodów peszyła ją i zaskakująco cieszyła zarazem.
Przy następnym kawałku sernika Marek Dębski wymieniał wnioski na temat przebiegu rozgrywek ligowych, każdą kolejną, trafną uwagę akcentując machnięciem srebrnego widelczyka. Agata przyglądała się z jaką swobodą i nieskrępowaniem odpiera serię dociekliwych pytań ojca, gdy jej przy niejednym rodziło się na końcu języka klasyczne 'tato' a oczy wędrowały na spotkanie uniesionych brwi. Dlatego wydłubując kolejną rodzynkę z własnego sernika pozostawiła pole dyskusji Markowi, skupiając się na widelczyku i brązowych piegach w kawałku ciasta. Przestało jej przeszkadzać chwilowe odsunięcie z centrum uwagi ojca i zajętej krojeniem kolejnych porcji słodkości Zosi. Marek Dębski, wydawał się jak przysłowiowa ryba w wodzie być na właściwym sobie miejscu i najwyraźniej tak się czuł nad kawałkiem ciasta i filiżanką kawy w centrum futbolowej rozmowy, tak emocjonującej, że co chwilę kolanem uderzał w łydkę Agaty spoglądając przy tym przepraszająco głębokim spojrzeniem, na co ona natychmiast znajdowała zainteresowanie w kieliszku wina, rodzynkach czy uważnym spojrzeniu ojca. Z upływem minut przestało jej to przeszkadzać. Było dobrze, lekko. Ciepło od wina, słodko sernikiem, makowcem i dłonią, która na chwilę wylądowała na jej udzie.
- Na mnie już chyba czas. Dziękuje za zaproszenie. - Powiedział mecenas Dębski unosząc się zza stołu.
- Ale Mareczku, dokąd ty chcesz iść? Zostań. - Nalegał Andrzej.
- Nie, nie dziękuję. - Zapewniał mecenas. - Zarezerwowałem sobie hotel przy starym mieście. Tak będzie najwygodniej. - Uśmiechnął się Marek ściskając dłoń mężczyzny. - Ale oczywiście widzimy się na śniadaniu. Pamiętam. Będę na pewno. - Zapewniał mecenas nie dając dojść do słowa Zosi i żegnając się z obojgiem gospodarzy.
- Odprowadzę cię. - Poderwała się z miejsca Agata kierując się do przedpokoju. Marek po raz kolejny uścisnął dłoń Andrzeja dziękując za zaproszenie i podążył za nią.
Czekała przy drzwiach ściskając w dłoniach płaszcz, który wyciągnęła w jego kierunku z nieznacznym uśmiechem.
- Fajnie, że przyjechałeś. - Powiedziała oddając okrycie w jego ręce. Skinął głowa odwzajemniając uśmiech.
- No to... Dobranoc. - Rzucił przelotnie muskając dłonią jej palce i zacisnął pięść na klamce. Spojrzeniem nadal błądził po jej twarzy i iskrzących w oczach światełkach mrugających nad drzwiami. Do wnętrza wpadał nieprzyjemny, wilgotny chłód i szum uderzających o betonowe kostki zmrożonych kropelek deszczu. Zamiast śnieżnym puchem niebo zasypywało okolicę skruszonym szkłem dotkliwie drażniącym policzki. Postawił kołnierz płaszcza i przestąpił próg schodząc po stopniach na przemoczoną ścieżkę.
W kapciach i cienkiej, jedwabnej bluzce postąpiła krok za nim w szklany szum. Odwrócił się posyłając jej pytające spojrzenie. Gęsia skórka zaczynała wychodzić już na policzki. Rozciągnął kąciki ust i wracając do drzwi zatrzasnął skrzydło wypychając ją na zewnątrz, prosto w swoje ramiona.
Zanurzając ciepłą dłoń we włosy i kciukiem rozcierając skostniałą skórę, przyciągnął jej usta. Miękkie i rozpalone w przeciwieństwie do reszty dygoczącego ciała.
Roześmiała się.
- Pachniesz śledziem jak trzynasta potrawa wigilijna. - Powiedziała przyciągając go do siebie.
Wokół niebieskich oczu mężczyzny zarysowały się drobne zmarszczki wesołości.
- Wracaj do domu... - Wyszeptał niby obrażony. - Bo zimno. - Stwierdził troskliwie pocierając skostniałe ramiona. - Zobaczymy się rano. - Dodał z uśmiechem mrugając okiem i wciskając dłonie do kieszeni wolnym krokiem ruszył w kierunku auta.
Agata chwyciła za klamkę i porywając płaszcz z haczyka pośpiesznie zmieniała kapcie na buty.
- Idziemy na pasterkę ! - Krzyknęła w głąb pomieszczenia. - Nie czekajcie na mnie, mam klucze.
Nim mecenas Dębski zdążył odpalić silnik pojazdu, trzasnęła drzwiami i ze zmiętym okryciem w garści zajęła miejsce pasażera.
- Mam nadzieję, że wziąłeś pokój z podwójnym łóżkiem...
Omnomnomn. *.* Cudo. To było takie ich, takie typowo MarGatowe. Agata bez cienia nadzieji czekająca na Marka. Obydwoje w swoich charakterach. Pięknie zobrazowałaś to, co chciałabym zobaczyć w PA. A końcówka, świetna <3 Miałam banana na twarzy :D
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt Two Of Us :*
Duśka
Cudowne <3 Świąteczne, nic na siłę u MarGaty co jest plusem, bo czasem naciąganie w stylu, że stali się wielkimi romantykami jest dość śmiesznym później efektem :p Ale mam pytanie co do "Czerwca"- czy będą kolejne części? Jeśli tak to kiedy można się ich spodziewać? Myślę, że nie tylko ja na nie czekam, opowiadanie jest napisane z takimi emocjami, że jest pierwszym przez które popadłam nie w krótką, ale naprawdę dłuższą melancholię, a przede wszystkim- i tak wszyscy wiedzą, że właśnie tak się ten wątek powinien zakończyć a nie "zadzwonię później" :C Mam nadzieję, że odpiszesz :p
OdpowiedzUsuńDziewczyny, dziękuję ślicznie za komentarze <3
OdpowiedzUsuńW kwestii "Czerwca" informuje, że kolejna część się pisze i będzie na pewno :) ale chwilowo melancholijny nastrój opowiadania nie współgra z przedsylwestrowym nastrojem więc jeszcze chwilę będzie trzeba na nią poczekać ;)