poniedziałek, 24 lutego 2014

Opowiadanie Two of us cz.6

Nie mam słów. No po prostu obłędne *.* Tutaj zdjęcia; tutaj twoje opowiadanie; tutaj świadomość, że jutro będzie można obejrzeć pierwszy odcinek (i pewnie go obejrzę, mimo wcześniejszych obietnic, bo moja wola słabnie z każdym dniem) To jest takie genialne... Piszesz niesamowicie, te opisy i znajomość wielu słów - perfecto! 
Już przy wcześniejszej części miałam zrobić zakładkę i wreszcie jest! Gadałyśmy z Paulą i napisałam, że jak się pojawi od Ciebie opowiadanie, to od razu będzie zakładka :) Cytuję jej wczorajszą wiadomość: "Zakładaj zakładkę dla Two of us, bo walnęła kolejną epicką część!" Rzuciłam całą naukę i poszłam czytać
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :) 

D.
 
Dziś bez słowa komentarza... po prostu, miłego czytania ;)



*

Pokój tonął w mrocznej ciszy, namiętnie przerywanej przyśpieszonym oddechem. Chłodny aksamit drewnianej podłogi wywołał dreszcz, który nagłym skurczem przebieg wzdłuż kręgosłupa, gdy bose stopy dotknęły desek posadzki. W chwilę potem bezwładnie spoczęła na nich miękka tkanina koszulki, odrzucona szybkim, zniecierpliwionym gestem. Na jasnej, nieosłoniętej niczym skórze igrały srebrzyste cętki wpadającego przez okno, nikłego światła księżyca. Otoczył ją ramionami i przyciągnął, czule zamykając w objęciach spragnionych aksamitnego dotyku ciała. Czuł rozpalające zmysły łaskotanie jej falującej przyspieszonym oddechem piersi, gdy uwięziona w magnetycznej bliskości, poddała się tej otulającej pieszczocie. Niespiesznym, doprowadzającym do szaleństwa ruchem zsunęła tkaninę bluzy z jego ramion. Na nowo składając głowę w zagłębienie obojczyka, chłodnym dotykiem palców naznaczała linię skóry wzdłuż paska, który przekornie rozpinała z udawaną trudnością.
- Agata... - wyszeptał ledwo łapiąc oddech.
- Hmmm...? - zamruczała unosząc na niego spojrzenie i łaskocząc obojczyk ciepłem oddechu.
Zniecierpliwiony przesuną zachłanne dłonie wzdłuż jej nagich pleców i chwytając ramiona zmusił by objęła jego rozpaloną szyję. Podtrzymując delikatnie, ułożył na chłodnej pościeli.
Zagłębiła spojrzenie w jego mglistych oczach i łaskocząc policzek muśnięciami smukłych palców, odszukała drogę do ust. Zatapiając wargi w gorącym, spragnionym pocałunku przyciągnęła do siebie jego biodra. Ulegał każdej sugestii jej dłoni. Widziała drżenie unoszącego się nad nią ciała gdy skóra jej uda przylgnęła do linii jego żeber. Natychmiast poczuła przyciągające je silniej męskie, zachłanne dłonie. Rozgrzane wargi błądziły wzdłuż ramion i szyi pozostawiając na skórze namiętnie wypalone ścieżki. Wstrzymała oddech doznając obezwładniającej fali ciepła wypełniającej całe, rozedrgane ciało.

*

Chłodny świt zajaśniał stanowczo za wcześnie. Otworzył powieki z chwilowym żalem żegnając senne marzenie, o którym natychmiast zapomniał czując jej nagi ciężar, magnetycznie przylegający do jego skóry. Raz po raz spinając mięśnie, lekko przeciągała się odpędzając sen by za chwilę znów zanurzyć się w jego objęcia. W końcu leniwym ruchem uniosła powieki.
- Jak się spało pani mecenas?- zapytał z czułym uśmiechem odgarniając ciemną mgiełkę włosów z jej twarzy.
- Bosssko... - odpowiedziała kolejny raz przeciągając się z nieskrywanym zadowoleniem. - A pan to w ogóle zmrużył oczy panie Dębski ?- zażartowała widząc jak nie spuszcza z niej rozmarzonego spojrzenia.
- Droga pani, pan Dębski to może tak nie sypiać codziennie – skwitował z poważnym wyrazem twarzy po czym otaczając silną dłonią jej szyję, przyciągnął do swych ust i muskając wargami złożył delikatny, miękki pocałunek. Uśmiechnęła się zanurzając spojrzenie w jasnym, rozweselonym błękicie tęczówek i odwzajemniła pieszczotę.
- Głodna? - zapytał wtulając się ciaśniej w jej objęcia.
- Yhymm...- potwierdziła leniwym pomrukiem.
- To co... zaparzyć kawę?
- neee... – zaprzeczyła sennie gładząc jego plecy.
- Nie chcesz kawy? - roześmiał się szczerze zaskoczony odpowiedzą.
- Nie - szepnęła tuż przy jego policzku i otuliła wargi namiętnym pocałunkiem.
- Nie poznaje pani, pani mecenas... - zażartował uwalniając się na moment i już powracał do porzuconych ust gdy słodką chwilę przerwał natrętny sygnał telefonu.
- Nie odbieraj – mruknął próbując powstrzymać jej odruchowy gest ale było już za późno.
- Halo?... tak... dziękuję, rozumiem... przyjadę jak najszybciej.- rzucała słowa do słuchawki z wyraźnie rosnąca nerwowością po czym zakończyła połączenie przez chwilę wpatrując się w gasnącą powierzchnię ekranu.
- Coś się stało? - zapytał lekko rozczarowany
- Aresztowali mojego klienta... Będę musiała tam pojechać. - wyjaśniła z zatroskaną miną i odrzucając z niechęcią aparat telefoniczny zaczęła rozglądać się za swoją koszulką.
- No to chyba jednak zaparzę tą kawę - stwierdził wstając z rezygnacją i podał jej leżące na podłodze odzienie.
*

Gdy późnym popołudniem podjechał pod budynek kancelarii był pewien, że właśnie tutaj ją zastanie. Siedziała przy biurku do tego stopnia zajęta studiowaniem dokumentów, że nawet nie zauważyła gdy pojawił się w drzwiach.
- Potrzebujesz pomocy? - Przerwał panująca w pomieszczeniu ciszę jednocześnie zwracając na siebie uwagę. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się szczerze na widok jego postaci, niestety w chwilę później, na powrót zamyślając się nad jakąś kwestią.
- A wiesz, że tak... – przebudziła się ponownie, być może odnajdując jakieś rozwiązanie – zerknij na to. – dokończyła podając mu przeglądane wcześniej akta.
- Nooo... narkotyki 400g... – stwierdził studiując raport policyjny – i co... złapali go z tym?
- Ano – skomentowała smutno.
- I oczywiście twierdzi, że to nie jego?
- Dokładnie...
- A jacyś świadkowie, nagrania... skąd w ogóle mieli ten cynk? - dopytywał starając się wykrzesać odrobinę zainteresowania sprawą.
- Nic... na razie nie mam nic i to jest właśnie problem... - zamyśliła się, z wyraźnym smutkiem przerzucając porozkładane na biurku kartki.
- No to czeka nas pracowity wieczór – skomentował wieszając marynarkę na oparciu fotela stojącego po drugiej stronie mebla i zaraz potem znikając za drzwiami.
- Czarna!? - usłyszała głośne pytanie dobiegające z kuchni. Po dłuższej chwili na blacie wylądowały dwie filiżanki z aromatycznym płynem a Dębski wygodnie sadowiąc się w fotelu wyciągnął rękę jednocześnie uśmiechając się wymownie.
- No dawaj te papiery... A raport z przesłuchania masz?- zapytał przeglądając już podane akta. Przekazała mu trzymany w dłoniach papier i z nieskrywanym zadowoleniem przyglądając się jak delikatnie porusza wargami przemierzając czarne wężyki liter, wychyliła pobudzający łyk kawy.
Nim udało się wypracować jakąkolwiek linię obrony na blacie stały już kolejne puste naczynia a Dębski nabierał nieodpartego wrażenia, że klient Agaty coś najwyraźniej przed nią ukrywa. Miał już okazję wcześniej poznać tego gościa i jakoś od początku nie przypadł mu do gustu. Od pierwszego rzutu okiem wydawał się jakiś nieszczery i podejrzanie skryty. Jakby na potwierdzenie tego, wszyscy świadkowie milczeli i nikt nie chciał zeznawać w jego sprawie. Ale klient to klient i niezależnie od tego co ukrywał, teraz należało znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. W końcu twierdził, że akurat te narkotyki nie należały do niego, a czy dealował wcześniej to już nie nasza sprawa.
- Jakieś to słabe jest. – skomentował mecenas kolejny raz analizując proponowaną linię obrony.
- Wcale nie Marek... To jest nasze jedyne wyjście i tego powinniśmy się trzymać. Nie mamy nic innego. - Próbowała bronić swojego pomysłu.
- Tylko mnie się to jakoś nie klei. Coś jest z tym gościem nie halo.
- Aha... nie pasuje ci, bo za bardzo się na mnie gapił, jak tu ostatnio był...- skwitowała komentarz spoglądając przekornie i jednocześnie próbując zamienić w żart jego wątpliwości.
- Mhy... niech pani mecenas nie będzie taka pewna siebie... – z dezaprobatą pokiwał głową uśmiechając się lekko znad studiowanych dokumentów – lepiej jeszcze raz przejrzyjmy te papiery. Dla mnie coś tu jest nie tak... – nie odpuszczał tematu. - Ja bym się bardziej skupił na pozyskaniu tych materiałów wideo, tam mogło by coś być... Agata! Ty mnie w ogóle słuchasz? - Wykrzyknął zauważając jak wygodnie rozpiera się w fotelu układając głowę na zagłówku i spogląda spod przymkniętych powiek.
- Jasne, ciebie zawsze... - szepnęła zadziornie pochylając się nad blatem. - Idziemy do domu ? –dodała kusząco wyginając łuk szyi i rozcierając dłonią zesztywniałe mięśnie.
- A jesteś pewna, że chcesz to tak zostawić? - upewniał się ciągle jeszcze wertując złożone na kolanach akta, ale wzrok mimowolnie wędrował już w kierunku muskanego niesfornymi kosmykami włosów dekoltu.
- To może do ciebie? - zapytała niezrażona puszczając mimo uszu jego marudzenie. Roześmiał się i z trzaskiem zamykając teczkę, odrzucił ją na biurko.
- Jak chcesz... - skomentował unosząc się z fotela i wciągając rękawy marynarki – no chodź – dodał uśmiechając się i wyciągnął zachęcającym gestem dłoń w jej kierunku.

*

- Ja od początku mówiłem, że to jest słaby pomysł... ale ty jak zwykle nie chciałaś mnie słuchać. - Wypowiedział powolnym, mentorskim tonem widząc jak roztrzęsiona miota się po gabinecie – Przegrałaś to... zgadza się?
- Przegrałam – przyznała z rezygnacją opadając na fotel przed jego biurkiem. Sadowski dzisiaj z ogromną satysfakcja pokazał jej co myśli o kobietach-prawnikach na sali sądowej. Wytknął i wykorzystał jej każde najmniejsze niedopatrzenie i co gorsza, ona sama mu na to pozwoliła. Jak mogła nie zauważyć tak oczywistych niezbieżności i jak ostatnia idiotka brnąć w tak niedopracowaną linię obrony. Przecież to do niej niepodobne... co się ze mną dzieje... pomyślała przerażona gdy rozpędzony potok myśli przerwał dobijający głos mecenasa.
- Agata... opcja z tym pożal się boże alibi od samego początku była mocno naciągana. Ja już wtedy twierdziłem...
- Noo... - przerwała mu w połowie zdania - tak, mecenas Dębski jak zawsze wszystkowiedzący – wypaliła nie wytrzymując boleśnie trafnej krytyki – może w takim razie ty powinieneś napisać odwołanie, skoro tak dobrze orientujesz się w skomplikowanych meandrach tej sprawy. - Ironizowała z wyraźnym już wzburzeniem unosząc się z fotela.
- Agata...- próbował załagodzić sytuację – nie dramatyzuj. Pomyliłaś się, przecież to się zdarza. Odwołasz się, przygotujesz porządnie i tym razem sprawa będzie wygrana.
- O nie Mareczku... Ja się nie będę od niczego odwoływać... - prawie wykrzyczała z hukiem składając akta na stos dokumentów na jego biurku – Od teraz to jest twój klient... - Rzuciła przez ramie, zmierzając nerwowym krokiem w kierunku drzwi. - A skoro ty zawsze wiesz wszystko najlepiej, to bez problemu poradzisz sobie z tą marną apelacją. - Dokończyła stanowczym tonem z marnie udawaną obojętnością i z głośnym brzękiem szkła zatrzasnęła oba skrzydła.
- Agata! - usłyszała jak wykrzyknął za nią gdy przepełniona złością rozpływającą się wrzącym ciepłem tuż pod skórą, usiadła za biurkiem ukrywając głowę w ramionach.
Cholera, jak zwykle niepokonany mecenas Dębski wszystko wie najlepiej. A ja jak ostatnia idiotka dałam się dziś podejść... jak mogłam o tym nie pomyśleć... A on jak zawsze musi wszystko przewidzieć i wygłosić te swoje mądrości... Idiotka! Wykrzyknęła w myślach. Co się ze mną dzieje? Odpuszczam, zawalam sprawy... Jezu przecież to do mnie niepodobne. Potrząsnęła przecząco głową rzucając się nerwowo na oparcie fotela. Kilka miesięcy temu Sadowski za żadne skarby nie wygrałby ze mną tej sprawy. Cholera! Odpuściłam, po prostu, zwyczajnie sobie odpuściłam. Przeklęła w myślach, ze złością uderzając dłonią w blat biurka. I co gorsza to nie jest pierwsza taka sprawa ,z która mam problem. Ciągle nawał klientów, za krótka doba, za dużo spraw a mi się do tego zachciało romantycznych kolacyjek... Boże jeszcze on... Wiecznie perfekcyjny pan mecenas... perfekcyjny... Jak ja mam się oprzeć tym jego 'kolacyjkom' skoro nieustannie się o niego obijam. Kawka w gabinecie, kawka w sądzie pomiędzy rozprawami, lunch w bufecie i obiadek przed spotkaniem z klientami... no i kolacje... oczywiście co wieczór 'kolacja' .. a potem śniadanie raz u niego, raz u mnie... Co się ze mną dzieje? Przecież to nie ja. Niemożliwe żebym tak oszalała... jak jakaś nastoletnia małolata.
- Agata? - Podskoczyła przyłapana na krępujących rozważaniach, których przecież głównym bohaterem był stojący właśnie w drzwiach mężczyzna. - Agata, przepraszam... Może rzeczywiście trochę przesadziłem. - Powiedział łagodnym głosem i zbliżając się do biurka ułożył dłonie na jego blacie spoglądając z troską w zmęczoną twarz wspólniczki. - Jak poważnie chcesz to pomogę ci z tą sprawą. Będziesz miała trochę więcej czasu... no na te swoje tam... sprawy. - próbował wspomóc słowa chaotyczną gestykulacją.
- Dobra Marek...nie ma co – przerwała jego wypowiedź i przez chwilę zastanawiając się nad decyzją, którą właśnie podjęła uniosła ciało z fotela i stanęła naprzeciw mecenasa. Wyprostował się powoli i czule dotykając jej ramienia pogładzi tkaninę bluzki, lecz słysząc kolejne słowa niepewnie cofną wyciągniętą dłoń. - Pojadę na weekend do Bydgoszczy... - zaczęła przyciszonym głosem – odpocznę, popracuje trochę. Zosia namawiała mnie na wizytę już od dłuższego czasu. - Widziała jak wyraźnie spochmurniał a następnie ściągnął brwi i napiął mięśnie twarzy gdy wypowiadała to zdanie, ale potrzebowała tego. Potrzebowała chwili na przemyślenie, na poukładanie sobie tej całej, nowej sytuacji a jego nieustanna obecność na pewno w tym nie pomagała.
- Rozumiem – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. - Czyli teraz 'musisz ode mnie odpocząć' ? - gorzko spuentował ukrywając dłonie w kieszeniach spodni.
- Maaarek... - próbowała złagodzić wyraz swej wypowiedzi – Po prostu, najzwyczajniej muszę trochę odpocząć.
- Ehe... - pokiwał ironicznie głową nie wierząc jej zapewnieniom i odwrócił się w stronę drzwi.
- Mareeek! - Dodała podniesionym głosem widząc jak wychodzi z gabinetu.
- Ok. Jedź... - Rzucił zamykając za sobą drzwi.

*

- Agatka! - wykrzyknął zaskoczony widokiem córki na progu domu i widząc jej zmęczoną twarz natychmiast powitał standardowym gestem troski – Coś się stało?
- O matko! Tato, czy zawsze musi coś się stać jak do ciebie przyjeżdżam? - Odpowiedziała na to doskonale znane jej pytanie, jednak tym razem w duchu uśmiechając się do napływających myśli. Bo przecież coś się właśnie stało i gdyby tylko ojciec mógł to wiedzieć, byłby zapewne szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Ale nie, to nie był dobry moment... - Po prostu stęskniłam się... i Zosia zapraszała mnie już od tak dawna, że naprawdę wstyd, że dopiero teraz miałam czas przyjechać.
- Wchodź, wchodź Agatko! - a głębi wnętrza dobiegł głos kobiety. - Twój pokój cały czas na ciebie czeka. Na długo przyjechałaś? Zostaniesz do niedzieli?
- No pewnie, że zostanę... – roześmiała się Agata serdecznie całując wybrankę ojca - zarezerwowałam cały weekend.
- Córcia a ta torba, to co taka ciężka? – zainteresował się Andrzej przenosząc bagaż do pokoju – coś ty tam przywiozła? Bo że wałówkę, to nie uwierzę. – uśmiechnął się przekornie.
- Oj tato... – pokiwała głową z dezaprobatą – marny żarcik, bardzo marny... robotę przywiozłam, mam do przejrzenia kilka akt.
- Aaa... no tak, praca... tylko praca w tym twoim życiu. - marudził z ojcowską troską – A co u Marka? - zapytał zmieniając temat.
- O matko! Tato, co ty z tym swoim 'co u Marka' i 'co u Marka'. Chcesz wiedzieć, to zadzwoń sobie do niego. Dopytujesz się ciągle, jak by był nie wiadomo kim. - uniosła się na dźwięk jego imienia i w chwilę potem pożałowała własnych emocji. Ojciec przyglądał się jej z wszystko mówiącym wyrazem twarzy. Przeczuwała, że tego wieczoru nie uda jej się uniknąć niewygodnego gradu dociekliwych, ojcowskich pytań i nie myliła się. Nim zdążyła zanurzyć usta w gorącej herbacie padło pierwsze.
- Agatko, na pewno wszystko w porządku?
- No przecież mówię, że w porządku – potwierdziła wymownie spoglądając znad filiżanki.

Two of Us

sobota, 22 lutego 2014

Opowiadanie Two of us cz.5

To opowiadanie jest cudowne. Ma w sobie taką nutkę czegoś, co sprawia, że chcę więcej i więcej. Prześliczne opisy i tętniące uczuciami wyznania oraz monologi. Absolutnie doskonałe. To ukradło mi serce i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy *.*

Zapraszam do czytania i życzę miłej nocy :)

D.



Startuje z kolejną częścią, jak się podoba to chwalcie, jak nie to kłamcie ;)

Dzisiejszego poranka oboje mieli wyśmienity nastrój. Czy to niezwykle słoneczna, wiosenna pogoda, zapowiadająca się na weekend, czy też niezwyczajnie pusta, sobotnia strona grafiku u mecenasa... nieistotne. Najważniejsze, że kancelaryjne schody pokonywali dowcipkując i docinając sobie jak nastoletnia para smarkaczy.
- Panie przodem – Nacisnął klamkę drzwi i szeroko je przed nią otwierając, wykonał zapraszający gest ręką.
- Panowie tyłem? - zaśmiała się i puściła oko w kierunku przeglądającego pocztę Bartka. - Cześć! Co taki ponury?... Wiosna idzie panie mecenasie! - wykrzyknęła wydzielając mu mocnego kuksańca w ramię.
- Cooo?... A tak... cześć...- wybudził się z letargu młody mecenas. Widząc jego zafrasowaną minę przysiadła na biurku i spoglądając dociekliwie w oczy, zapytała z troską.
- Bartek, wszystko w porządku?
- Eee... tak, jasne. Po prostu mam dzisiaj dużo rozpraw.... Muszę lecieć. Cześć! - wymijająco rzucił adwokat i chwytając w biegu płaszcz, pognał w kierunku drzwi. - Naprawdę, wszystko OK. - dodał widząc jak odprowadza go wzrokiem.
- Jak OK to Ok... - zamamrotała pod nosem, zgarniając z biurka plik kopert i udała się do swojego gabinetu. Nie tracąc dobrego nastroju, rzuciła na biurko torebkę i przeciągając ramiona z satysfakcją pomyślała o miło zapowiadających się kolejnych dniach. Tylko trzy spotkania i żadnej rozprawy... Kilka apelacji do napisania... ale szybko się z tym uwinę.
- Mareeek! Robię kawę, chcesz? - krzyknęła do zakopanego pod stertą pism procesowych Dębskiego.
- Jasne – odpowiedział unosząc wzrok znad dokumentów i uśmiechając się do jej wyśmienitego, tryskającego wiosenną energią humoru. Ewidentnie nadchodząca pora roku przepełniała ją nad wyraz emanującym optymizmem... a może to było coś innego...
Gdy nastawiała programator ekspresu zadzwonił telefon. Spojrzała na jaśniejący wyświetlacz komórki... Bartek.
- No część... co tam?... W sumie to mam wolne... No niby mogę, a o której ten klient... Jasne, będę, ale wisisz mi za to! - zakończyła stukając w powierzchnię ekranu i śmiejąc się do samej siebie, napełniła filiżankę aromatycznym, czarnym napojem. Przełknęła z przyjemnością gorący łyk czekając aż ekspres zakończy pracę i z dwoma filiżankami ruszyła do gabinetu wspólnika. Ustawiła jedną na blacie biurka a popijając ze swojej kolejne łyki, usiadła w fotelu naprzeciwko i zagadnęła z zainteresowaniem.
- Co tam? - Z całą pewnością coś musiało się wydarzyć, bo zdenerwowany wyraz twarzy mecenasa, nerwowo wystukującego coś na komórce, zdradzał więcej niż chciał w tej chwili powiedzieć.
Po dłuższej chwili milczenia, chowając urządzenie w kieszeni spodni pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Włamanie było...
- Włamanie? Jak włamanie?... - dopytywała zaskoczona opuszczając pustą filiżankę na kolana.
- Sąsiad dzwonił, że szyba wybita... Cholera by to... będę musiał tam pojechać...
- Ale gdzie?... do mieszkania? - nie do końca rozumiała sens bez składu wypowiadanych przez Dębskiego słów.
- Nieee, nie w mieszkaniu. Sąsiad dzwonił że szyba na werandzie wybita. Będę musiał pojechać na weekend do domu... zając się tym... jakoś zabezpieczyć...- chwycił swoja filiżankę i zamyślił się sącząc kawę.
- Agata... A może pojedziesz ze mną? Zapowiada się ładna pogoda... - Uśmiechając się z zalotnym spojrzeniem próbował przekonać ją do pomysłu, który właśnie rozkwitał w głowie. - Przyda ci się chwila wakacji, już dawno nie brałaś wolnego... - zachęcał niezrażony, chyba niezbyt zachwyconą koncepcją spędzenia kolejnych dni miną Agaty.
- Nawet jak bym bardzo chciała... to nie da rady panie mecenasie. Mam klienta i apelacje do napisania. - Widząc jego wykrzywiające się z dezaprobatą usta, dodała dla złagodzenia - Bartek poprosił mnie o zastępstwo... rozumiesz...
- No rozumiem... Ja sobie z nim pogadam – skwitował z przekornie udawaną surowością.

*
Wczesnym rankiem obudził go wilgotny chłód pomieszczenia. Trzeba jednak będzie uruchomić jakieś ogrzewanie – pomyślał wstając i wciągając na plecy ciepłą bluzę. Sztywnym krokiem, rozcierając zmarznięte ramiona, udał się do kuchni i nastawiając czajnik na coś ciepłego popatrzył na ziejącą w szybie dziurę. No tak... trzeba to będzie jakoś zabezpieczyć. Cholernie ciągnie od tego okna – stwierdził chowając zimne dłonie w kieszeniach ubrania. Obserwacje przerwał mu przeciągły świst czajnika. Wypełnił kubek parującym płynem i ogrzewając dłonie o jego przyjemnie ciepłą, ceramiczną powierzchnię postanowił bliżej przyjrzeć się dowodom zbrodni.
Na szczęście nie było to włamanie a jedynie głupi, chuligański wybryk. W domu nic nie zginęło, nic nie zostało zniszczone... no poza nieszczęsną szybą.... za to na parapecie i pod oknem wśród szczątków szkła walały się puste butelki po marnej jakości piwie. Ktoś najwyraźniej urządził sobie imprezkę na cudzej posesji. Powinienem tutaj częściej przyjeżdżać – pomyślał – wtedy nie zdarzały by się takie atrakcje. Pusty dom przyciąga okolicznych pijaczków i prędzej czy później w końcu zdarzy się jakieś poważniejsze włamanie. Może powinienem zainstalować jakiś alarm... może ochrona – rozważał zbierając potłuczone butelki i fragmenty szkła, po czym odstawił pusty kubek i udał się do stodoły celem znalezienia czegoś, co nadawało by się do zabezpieczenia okna.
Nie najlepiej wychodziło mu to zadanie. Wszelkie prace remontowo – budowlane nigdy nie były jego domeną, więc i tym razem niezdarnie zmagał się ze złośliwością narzędzi budowlanych.
Dla ochrony przed deszczem zastąpił zbitą szybę folią i zastawił okno znalezionym kawałkiem sklejki. Na razie wystarczy... potem trzeba będzie spotkać się z jakimś szklarzem – stwierdził lustrując krytycznie swoje dzieło a następnie wrócił do kuchni i zaparzył kolejną herbatę z postanowieniem załatwienia tego tematu zaraz po śniadaniu.

*
Miejscowy szklarz przyjechał jeszcze przed południem. Zdjął wymiary szyby i obiecał załatwić sprawę przed upływem tygodnia. Zadowolony z szybkiego rozwiązania problemu Dębski, postanowił resztę dnia spędzić nadrabiając kancelaryjne zaległości. Zapowiadało się miłe, słoneczne popołudnie więc zaścielając stolik stosem teczek przywiezionych z Warszawy, wyciągnął się z kubkiem kawy na werandzie i zaczął przeglądać pierwsze z brzegu akta.
Z pracowitego zamyślenia wyrwał go warkot silnika samochodowego. Uniósł wzrok znad czarnych wężyków liter i pomiędzy drzewami dostrzegł parkującego właśnie czerwonego citroena. Drobne zmarszczki w kącikach oczu zarysowały się wyraźniej gdy twarz rozjaśnił niespodziewany uśmiech. Odrzucił trzymaną na kolanach teczkę i wstając z miejsca wychylił się przez barierkę werandy.
- A jednak znudziło się pani mecenas wielkie miasto – wykrzyknął z nieukrywaną radością na widok wysiadającej z auta Agaty. Choć nie mógł tego dostrzec był pewien, że jak zawsze przekornie zmarszczyła nos i idąc już w kierunku schodków obmyślała stosowną ripostę.
- A może raczej naszła mnie uzasadniona jak widzę obawa, że pan mecenas może sobie nie poradzić – stwierdziła z nieskrywanym rozbawieniem spoglądając na nieudolnie zabezpieczoną rozbitą szybę.
Zmieszany pokręcił głową zerkając z zażenowaniem na swoje poranne dzieło.
- Najważniejsze, że wiatr już po domu nie hula – spróbował zatuszować brak umiejętności skutecznością dzieła, po czym uciekając od tematu przyciągnął do siebie jej talię i musnął wargami otuloną zapachem włosów skroń.
- Miło, że jednak przyjechałaś.
- I liczę na niezapomniany wieczór – roześmiała się unosząc trzymaną w dłoni butelkę. Obejrzał trunek z aprobatą po czym przypominając sobie, że cały dzień spędził nad aktami wykrzyknął pocierając z zakłopotaniem kark.
- Cholera... Tylko ja nie zrobiłem żadnych zakupów... Agata, to może ty się tutaj trochę rozgościsz, rozpakujesz czy coś, a ja w tym czasie skoczę po coś na kolację. Ok? Chodź...- Pociągnął ją za sobą w głąb pomieszczeń. - Tutaj masz kuchnię, zaparz sobie herbatę... czy co tam wolisz. Tam jest łazienka. Zostawię ci ręcznik żebyś mogła się odświeżyć...
Obserwowała z rozbawianiem jak w pośpiechu biega pomiędzy pokojami szukając ręczników i nastawiając wodę jednocześnie.
- Marek... Ty jedź już... ja sobie poradzę – wypowiedziała spokojnym głosem powstrzymując jego bieganinę.
- Tak?... Na pewno?
- Na pewno... idź – potwierdziła uśmiechając się z politowaniem.
Gdy wyszedł, zalała wrzątkiem przygotowaną herbatę i z ciepłym naparem w dłoniach rozejrzała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. Na kaflowej kuchni ustawione były rzędem stare zdjęcia... chyba Roberta, może któreś Marka... nie była w stanie rozpoznać. Drewniany stół, kredens, stare krzesła... nawet ładne... pomyślała. Przeszła z powrotem na werandę i chłonąc ciepłe promienie gasnącego dnia obserwowała dopijając końcówkę herbaty, jak przyroda powoli, na nowo budzi się do życia. Drzewa jeszcze bezlistne ale obsypane nabrzmiałymi od soków pąkami, rozbijały smugi zachodzącego słońca tworząc na zielonym już trawniku dekoracyjne, roztańczone wiatrem plamy. Gdzieniegdzie przebijała się pierwsza stokrotka. Jest pięknie – uśmiechnęła się na tą myśl i skierowała kroki do auta by przynieść pozostawioną tam torbę. Wracając do domu wypakowała z niej kosmetyczkę i zgarniając z komódki leżący na niej ręcznik, postanowiła spędzić pozostały czas relaksując się w wannie.
Unosząc ręcznik niezdarnie strąciła starą fotografię. Podniosła ją z podłogi z zaciekawieniem przyglądając się, znajdującej się na niej osobie. Kobieta w średnim wieku lekko uśmiechała się do niej ze zdjęcia a jej szyję zdobił charakterystyczny wisiorek. Uniosła dłoń i delikatnie dotknęła ozdoby pomiędzy swoimi obojczykami po czym szybkim ruchem przekręciła odnajdując zapięcie i przyjrzała się jej dokładnie. Biżuteria wyglądała identycznie...
Gdy wrócił siedziała przy stole przeczesując dłońmi mokre jeszcze włosy. Luźna koszulka opadając niesfornie, odsłaniała nagie ramię. Smukłe nogi odziane jedynie w ciepłe obuwie wyciągnęła na sąsiednim krześle.
- Co? - zapytała widząc jak się jej przygląda
- Ładnie wyglądasz – odpowiedział przywołując na twarzy zawadiacki uśmiech i wracając do rozpakowywania przywiezionych produktów. - to co... wino?
- Jasne – rzuciła skubiąc już kawałki sera. Nim zegar zdążył wybić kolejną godzinę, na zewnątrz zapadła ciemność a deska z serem i szynką została opróżniona do zera. Zamyślona skubała ostatni kawałek bawiąc się nim na talerzu.
- Co tam...? Znowu ta sprawa? - zagadnął odnosząc wrażenie, że jakoś spochmurniała.
- Co...? Nie... Po prostu się zamyśliłam – skłamała – Ładnie tutaj – dodała wskazując na niknący w mroku krajobraz za oknem.
Rzucił okiem w wyznaczonym kierunku po czym ponownie wlepił w nią rozmarzony wzrok.
- No... ładnie...
Pokręciła głową z udawaną dezaprobatą zauważając jego brak skupienia, po czym uśmiechając się przekornie omiotła spojrzeniem jego dzisiejszy strój.
- A ty nie zamierzasz się trochę ogarnąć? - wytknęła mu wskazując na noszącą ślady porannej działalności koszulkę. Spuścił wzrok przyglądając się szarym smugą biegnącym we wskazanym miejscu.
- Za 10 minut wracam – rzucił natychmiast podnosząc się z krzesła – tylko mi nigdzie nie uciekaj! - krzyknął znikając za drzwiami łazienki.
W chwilę potem wrócił pośpiesznie dopinając klamrę spodni i jednocześnie wycierając ręcznikiem mokre ramiona.
-10 minut z zegarkiem w ręku. - zaznaczył dumny z osiągnięcia.
Wyrwana z kontemplacji sobie tylko znanego tematu, spojrzała w jego kierunku i uniosła brwi tłumiąc rozkwitający na widok jego niekompletnego stroju, uśmiech.
Zupełnie nie zażenowany jej wzrokiem napiął dumnie mięśnie posyłając zalotne spojrzenie. Niestety jej myśli były już gdzieś indziej.

*
- Marek... ja nie powinnam tego przyjmować – zaczęła delikatnie wyciągając przed siebie zaciśniętą dłoń. Zaskoczony nagłym, niezrozumiałym wyznaniem, popatrzył na nią a następnie na wyciągniętą rękę i nadal nie rozumiejąc sytuacji zapytał:
- Przyjmować czego?
Rozchyliła zaciśnięte palce i delikatnie ułożyła na dębowym blacie złoty medalion. Nie spuszczając z niego wzroku czule pogładziła białą, wypukłą powierzchnie ozdoby po czym jak oparzona cofnęła dłoń, natychmiast ukrywając ją pod blatem stołu.
Stał wpatrzony w połyskującą ozdobę próbując zrozumieć o co właściwie chodzi. Czemu mu to zwraca, czyżby znowu coś zrobił, powiedział nieopatrznie coś niewłaściwego?
- Co to znaczy? Jak to „nie powinnam” - zapytał spoglądając na nią z niepokojem.
- Marek... - zaczęła z wyraźną trudnością – ten medalion należał do twojej matki... prawda? Nie powinnam tego przyjmować, to pamiątka. Dokończyła wyraźnie akcentując ostatnie zdanie.
- Agata... Przede wszystkim to jest prezent – Usiłował zbagatelizować jej wyznanie ukrywając jednocześnie, jak bardzo było dla niego przykre. Nieświadoma ukrytego znaczenia podarunku, sprawiała mu tą rozmową ogromny ból. - Co to za różnica do kogo należał wcześniej – Próbował zatuszować powoli objawiające się na twarzy uczucia, które z każdą chwilą wzmagała jej stoicka pewność, że dobrze zrobiła zwracając prezent.
- Marek, kupisz mi jakaś inną błyskotkę a tą akurat powinieneś zachować... - Kontynuowała nie zwracając uwagi na jego słowa.
- Cholera Agata, weź to w końcu... to nie był zwyczajny prezent – wykrzyknął poirytowany rzucając mokry ręcznik na krzesło
Ja cię chciałem wtedy prosić o rękę... dodał w myślach z rozgoryczeniem i nie mogąc dłużej znieść jej rozdzierającej duszę postawy wyszedł na ganek trzaskając drzwiami. Poruszyła się zatrwożona na ich dźwięk i zaskoczona jego nagłym wybuchem ponownie zamarła w miejscu. Kolejny raz nie potrafiła odgadnąć co takiego wydarzyło się w jego głowie. Dlaczego zareagował aż tak emocjonalnie. Przecież nic takiego się nie stało. Dla niej to tylko głupi naszyjnik a dla niego rodzinna pamiątka. Powinien ją zachować tylko dla siebie... Przecież wiedziała jak bardzo związany był z matką i ile dla niego znaczyła. Ona sama nigdy nie oddała by takiej pamiątki... Zamyśliła się a w wyobraźni jak żywa pojawiła się roześmiana twarz Tośki... zegarek... przypomniała sobie natychmiast. Pokochałam tą małą... chciałam żeby miała jakąś część mnie... część mnie... Powtarzała te słowa w myślach po czym, chwytając przewieszoną przez oparcie krzesła bluzę, wyszła na zewnątrz.

*
Nie było go na werandzie. W nikłym świetle sierpowatego księżyca dostrzegła ciemną sylwetkę w oddali, pomiędzy drzewami. Ostrożnie zeszła ze schodów przyzwyczajając wzrok do granatowych ciemności i szybkim krokiem przemierzając ogród znalazła się obok niego.
- Trochę chłodno jest – wtargnęła w jego zamyślenie wyciągając przed siebie ściskaną w dłoni bluzę. Przebudzony, rozejrzał się orientując, iż rzeczywiście niewiele ma na sobie. Chwycił podane ubranie i okrywając nim nagie plecy, natychmiast schował dłonie do kieszeni. Po ciele rozeszło się miłe, uspokajające zmysły ciepło. Dlaczego doznaje tego dziwnego uczucia zawsze przy niej... czemu tak bardzo mi na niej zależy, że zawsze robię z siebie idiotę...? Matko, co ona ma w sobie takiego, że jednym słowem potrafi odebrać mi zdrowy rozsądek... W końcu nic się takiego nie stało, nie mogła znać intencji tej głupiej pamiątki.
- Marek... - przerwała kojącą ciszę. - co miało znaczyć to... „ to nie był zwyczajny prezent”? - zacytowała bezbłędnie.
Boże oszaleje... czemu ona zawsze wie o co zapytać... i co mam jej teraz powiedzieć, że jak ostatni idiota chciałem się oświadczyć i stchórzyłem, że bałem się tego co mogłaby odpowiedzieć?
- Marek? - ponaglała odpowiedź. Ciemne w nocnym chłodzie oczy niecierpliwie dotykały ciała. Czuł, że nie uda mu się uciec. Odwrócił wzrok by nie widzieć jej reakcji i wciskając zaciśnięte dłonie w głąb kieszeni, wydusił słowa ledwie poruszając powietrze.
- Tamtego wieczoru... miałem zamiar... chciałem ci się oświadczyć – dokończył z trudem nabierając powietrze.
Zamarła. Nie mógł widzieć jak jej źrenice nagle rozszerzyły się a usta drgnęły w bezgłośnym wyrazie zaskoczenia. Patrzył w mglistą ciemność skupiając myśli na fantazyjnych, mrocznych cieniach bezlistnych drzew. Czekał na jakąkolwiek reakcję otrzymując w odpowiedzi tylko wypełnioną wilgocią ciszę. Na jedno, krótkie mgnienie powieki przeniósł niepewny wzrok na jej sylwetkę. Nieruchomą, wpatrzoną w zieleniącą się trawę pomiędzy stopami. Wyczuwając w magiczny sposób tą chwilę słabości i przez moment skupione na niej spojrzenie, podniosła wzrok wiążąc jak magnes jego tęczówki.
- Więc czemu nie zapytałeś? - nielitościwie drążyła temat.
Nie mógł odwrócić wzroku. Nie miał siły oderwać się od tych żadnych szczerości, natarczywie wbijających się do jego duszy oczu. Ale co miał powiedzieć? Że stchórzył, że nie był pewien jej reakcji i zwyczajnie się... bał. To była ta szczera prawda,. Bał się. Nie chciał znowu doznać tego uczucia odrzucenia, które serwowała mu już nie raz w najmniej spodziewanych momentach i teraz też nie chciał się przyznać do szalejącego w jego wnętrzu strachu.
- A co... zgodziła byś się? - odpowiedział pytaniem usiłując przybrać jak najmniej zobowiązujący ton i tym samym oddalając konieczność przyznania się do własnej słabości.
Jej powieki drgnęły zrywając magnetyczną nić i uwalniając go od krępującej, badawczej wędrówki w głąb źrenic. Natychmiast odwrócił spojrzenie kryjąc je pomiędzy źdźbłami trawy. Jej smukłe dłonie drżały gdy w zamyśleniu poruszała palcami szukając właściwej odpowiedzi.
- Nie wiem... - stwierdziła cicho – nie wiem co powiedziała bym tamtego dnia...
- A gdybym... zapytał dzisiaj? - Tym razem to on, zaskoczony swoją nagłą odwagą, boleśnie dla własnej duszy drążył temat. Cóż gorszego mogło się zdarzyć. Słowa padły a odpowiedź świadomie lub nie, na pewno wykiełkowała w jej umyśle.
- Gdybym chciał zapytać dzisiaj...? zgodziła byś się? - ponowił pytanie chwytając ją za ramiona i zmuszając by na chwilę podniosła na niego wzrok.
- A chciałbyś zapytać? - nie dawała za wygraną w tej bezsensownej, bolesnej grze.
- Chciałbym – Wyszeptał, delikatnie przesuwając dłonie po jej ramionach i tym samym kapitulując przed samym sobą. W głębi duszy wcale nie chciał znać odpowiedzi. Chciał ją po prostu przytulić, poczuć jej kojące ciepło w objęciach i zapomnieć o niepewności, która od początku tej rozmowy rozrywała go od środka. Czuł jak pod jego dotykiem napina każdy mięsień i wstrzymuje oddech.
- Wtedy ja też bym chciała... - odpowiedziała cicho i natychmiast spełniając jego bezgłośne pragnienie, wtuliła głowę w zagłębienie obojczyka. Ciasno obejmując klatkę piersiową uwięziła pomiędzy ich ciałami, wyrywające się nagłym łopotem serce. Otoczył jej barki i wtulając dłonie w miękkie włosy, nie potrafił powstrzymać unoszącego kąciki ust uczucia szczęścia , które właśnie opanowywało i wypełniało całe jego ciało. Odsunął na moment jej drżące ciało i ujmując drobną twarz w dłonie, odcisnął na ustach gorący, pełen wyznania pocałunek.
- Cholera... trochę zimno. - stwierdził delikatnie rozcierając jej ramiona – wracamy?
Kiwnęła z uśmiechem głową i nie czekając na niego ruszyła biegiem w kierunku domu. Roześmiał się i podążył za nią.
*
Dogonił dopiero za drzwiami werandy i chwytając w objęcia wąska talię, uniósł lekko jej ciało i przyciągnął do siebie.
- Pani Dębska... - zażartował szepcząc prosto do ucha.
- O co to, to nie. Pani Przybysz zostaje przy panieńskim. - przerwała mu wyrywając się z uścisku i zaczepnie patrząc prosto w oczy. Zacisnął usta i wykrzywił w zabawnym grymasie wywołując jej głośny śmiech.
- Bo ci tak zostanie – zażartowała przygryzając wargi i gładząc dłońmi tkaninę na jego piersi.
Nie czekając chwili przyciągnął do siebie jej biodra i błądząc między talią a pośladkami, wtulił usta w tętniący ciepłem łuk szyi. Natychmiast pociągnęła za srebrną zawieszkę suwaka i zanurzyła dłonie w głąb jego odzienia badając zachłannie linie kręgosłupa i wypukłość mięśni. Z każdym ruchem jej chłodnych dłoni, jego świadomość przejmowały rozpalone zmysły rozniecane cząstkami rozpływającego się po ciele pragnienia. Wilgotny oddech na klatce piersiowej i gorące wargi przesuwające się wzdłuż obojczyków odbierały poczytalność. Przesunął dłonie po jej smukłych plecach i muskając opuszkami palców pulsującą przyśpieszonym tętnem szyję, zsunął luźną tkaninę koszulki z ramion. Pobudzony dotykiem nagiej, aksamitnej skóry pod palcami poniósł ją w ramiona i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ruszył w kierunku sypialni...


Two of Us

niedziela, 16 lutego 2014

"Nigdy nie wiesz gdzie..."



No to na początku przepraszam za te weekendowe zaległości, ale w ogóle nie było mnie na laptopie, więc nie mogłam dodać :)
A wracając do opowiadania: piękne i do tego z puentą ♥ Dziękuję za dedykację i życzę Wam miłego czytania :)

D.



Czołem!
Przedstawiam wam mój spóźniony prezent walentynkowy. Planowałam jego ukończenia na wczoraj, ale sprawy potoczyły się nieco inaczej, dlatego dzisiaj życzę wam wszystkiego najlepszego i ściskam was mocno. Dedyk jest dla mychy, Pau, leszkowelove które dzielnie czekały na moje opo i dla Domci, dzięki ktorej wreszcie mam więcej zaległości na konfie. :*
To chyba tyle. Życzę zatem miłego czytania :* Czekam na opinie. :)

You see through, right to the heart of me | Ty spoglądasz, wprost przez moje serce
You break down my walls with the strength of your love | Przełamujesz moje bariery mocą swojej miłości
Inever knew love I’ve know with you | Nigdy nie poznałam miłości w sposób jaki poznałam ją z Tobą
***
- Nie mam już siły… Co możemy dla niej jeszcze zrobić? – powiedziała zrezygnowana Agata i opadła na fotel.
- Mecenas Przybysz daje za wygraną? Oj, nie poznaję pani. – droczył się z nią.
- Przestań. Lepiej przynieś wino, bo masz tutaj chyba całkiem wyłączone ogrzewanie. – potarła się po rękach. – Jeśli mam pracować, to musi mi być ciepło.
- Dobrze, pani mecenas. – udał się do kuchni po butelkę i kieliszki.
Nawet nie zauważyli kiedy na dnie sporej butelki nie pozostała ani kropla czerwonej cieczy.
- Przynieś jeszcze jedną. – zażądziła brunetka.
- Ale jutro… - próbował oponować Marek, który wypił znacznie mniej zdradliwego napoju i utrzymywał jeszcze kontakt ze światem zewnętrznym.
- Żadnych: ‘ale’ – powiedziała stanowczo i podniosła kieliszek do góry.
W końcu uległ i przyniósł kolejną butelkę. Po stosunkowo niedługim czasie Marek siedział blisko Agaty i obejmował ją ramieniem. Ona nie protestowała w ogóle. Po pierwsze kolejna dawka alkoholu zaczęła już działać, a po drugie tak dobrze im się rozmawiało, że w przestała na to zwracać uwagę. Co prawda mieli pracować, jednak tak dobrze im było ze sobą kiedy nie byli pochłonięci pracą, że po jakimś czasie praktycznie zapomnieli o właściwym celu ich spotkania.
- Ale ty naprawdę tak zrobiłeś? – zapytała opierając ze śmiechu głowę na jego ramieniu. Marek właśnie skończył jej opowiadać o jednym ze swoich słynnych licealnych wybryków. Kiedy Agata dotknęła jego ciała, mężczyzna poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po piersi.
- Pani mecenas… - zamruczał cicho i pogładził jej włosy. – Pani mnie jeszcze w ogóle nie zna…
- Panie mecenasie… – spojrzała na niego i chrząknęła, dając mu do zrozumienia, żeby zostawił jej włosy w spokoju. Zawiedzony zabrał swoją dłoń z jej głowy. Brunetka wstała, podeszła do jego szafy i przyjrzała się jej.
- Maria mieściła tutaj swoje ubrania? – zapytała nagle. Marka zamurowało. Nie wiedział o co jej może chodzić. Widział, że jest już nietrzeźwa lecz nie zmieniało to faktu, że mocno się zdziwił.
- Co masz na myśli?
- To, że chyba nie miała zbyt wielu ubrań, skoro mieściliście je tutaj oboje. – kiwając się podeszła bliżej jego łóżka. - Zresztą, nie ważne. Mogę się położyć? – wskazała palcem na jego łóżko.
- Tak. – powiedział niepewnie. Zachowywała się dzisiaj co najmniej dziwnie.
- Dziękuję, panie mecenasie. – opadła na jego łóżko i niezdarnie przykryła się jego narzutą. – Mareczku, chodź tu do mnie. – powiedziała wesoło, a on, również upity, położył się koło niej i popatrzył w jej oczy.
Obudził się jako pierwszy. Ona leżała na jego ręce. Włosy delikatnie spadały na jej drobne ramiona. Spojrzał na zegarek. Było grubo po dziesiątej. Spojrzał na Agatę. Nie chciał jej budzić, ale zostało im bardzo mało czasu. Zaledwie kilka godzin. Delikatnie dotknął jej ramienia.
- Agata, mamy coraz mniej czasu. – szepnął jej do ucha. Brunetka od razu otworzyła oczy i będąc jeszcze w pół śnie powiedziała:
- Spokojnie, mam plan. – po czym z powrotem zamknęła powieki.
- Agata. Musimy wstawać. – powiedział nieco głośniej i wyjął swoją rękę spod jej głowy, i wstał. Poszedł do kuchni i nalał dla siebie i dla niej zimnej wody do szklanek. Po chwili namysłu sięgnął również po tabletki na ból głowy. Czuł się dziwnie. Czuł się.. szczęśliwy? Tak, to było dobre określenie. Pomimo iż wczoraj nie doszło między nimi do niczego, to nie zamieniłby tego na samotny wieczór. Od samego początku lubił przebywać w towarzystwie atrakcyjnej pani mecenas, a dodatkowo bardzo przyjemnie się z nią rozmawiało.
Usiadł na łóżku obok brunetki i delikatnie dotknął jej ramienia. Podniosła powoli zaspane powieki i natychmiast je zamknęła.
- Chyba za dużo wczoraj wypiłam… - powiedziała głosem zbolałym głosem i dotknęła swojego czoła.
- Dlatego musisz to wypić. – powiedział łagodnie i podał jej szklankę oraz tabletki na ból głowy.
- Dziękuję. – uśmiechnęła się lekko i posłusznie zażyła tabletki.
***
Przez cały dzień dręczył ją okropny kac. Faktycznie, wczorajszego wieczora chyba za bardzo poszalała z ilością wypitego alkoholu, ponieważ Marek nie skarżył się na nic.
Jednak w rzeczywistości również odważny i niepokonany pan mecenas męczył się z bólem głowy. Oczywiście nie dawał tego po sobie w ogóle poznać. Tak więc, oboje na wpół przytomni próbowali profesjonalnie prowadzić ich wspólną sprawę.
Jak przystało na najlepszych warszawskich adwokatów, pomimo sporych przeciwności, wyrok w tej sprawie był korzystny dla niezawodnego duetu Dębski & Przybysz.
Późnym wieczorem ktoś zapukał do drzwi Agaty. Powoli podeszła do drzwi. Jak zawsze, spojrzała przez wizjer i otworzyła.
- Cześć.
- Podobno ostatnio pani mecenas polubiła nocne pracowanie nad sprawami przy lampce wina i chińczyku. – uśmiechnął się do niej. – Wpuścisz mnie? – zapytał zabawnie wywracając oczami.
- Proszę. Zapraszam panie mecenasie. – uśmiechnięta oparła się o drzwi.
Usiedli w niewielkiej kuchni przy stole.
- Nie miałeś czasem pracować? W kancelarii mówiłeś, że masz mnóstwo pracy na jutro. – zapytała upijając łyk czerwonej cieczy.
- Miałem, miałem, ale uwinąłem się z tym szybciej… - lustrował jej sylwetkę
- I przyszedłeś akurat do mnie? – uśmiechnęła się.
- Mogę wyjść, jeśli sobie tego tylko życzysz. – podniósł się z krzesła, jednak ona chwyciła go za rękę.
- Nie wyganiam cię przecież głuptasie. – popatrzył się na nią z nadzieją. – Przynajmniej dopóki nie wypijemy tego wina.
- Jak sobie pani życzy. – odparł i nalał sobie kolejny kieliszek.
- Lubisz do mnie przychodzić, prawda? – zapytała brunetka po dłuższej chwili milczenia.
- A czemu pytasz? – zdziwił się.
- Tak po prostu… - wstała i podeszła do szafki aby cos z niej wyjąć, lecz Marek stanął tuż za nią i dotknął jej ramienia. Odwróciła się. Zrobił krok w jej stronę i patrzył się na nią. Odgarnął jej ciemne włosy z oczu i przyjrzał się dokładniej głębi jej oczu.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – spytała nie mogąc wytrzymać jego wzroku lustrującego ją od kilku minut.
- Tak… Agata, ja… - zawahał się. – Bardzo ładnie wyglądasz. – powiedział pewniej. Brunetka spuściła głowę. Czuła się niezręcznie. Nie była przyzwyczajona do wysłuchiwania tego typu komplementów.
- Dziękuję. – odparła wciąż zmieszana. Marek zrobił w jej stronę jeszcze kilka kroków i objął ją w pasie. Przyciągnął ją do siebie. Chciał, bez względu na konsekwencje, mieć ją przy sobie blisko, by móc poczuć bicie jej serca. Ku jego zaskoczeniu, brunetka ani nie odsunęła się od niego, ani nie kazała mu wyjść. Wręcz przeciwnie, położyła swoją głowę na jego torsie. Serce zaczęło mu mocniej bić. Posadził ja na blacie w kuchni, lecz wciąż stał przed nią. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Objęła go za szyję i pocałowała. Oparła swoje czoło o jego, a on przytulił ja mocno do siebie. Po kilku sekundach Marek zaczął się coraz intensywniej wpatrywać w jej dekolt, co rozbawiło ją nieco.
- Panie mecenasie. – zaczęła i skierowała jego twarz w jej stronę. – Jeśli chciałby mnie pan pocałować, to raczej najpierw tu. – pokazała palcem na swoje wargi. Marek jakby czekając na pozwolenie zatonął w nich z nieukrywaną rozkoszą. Po kilku sekundach oderwał się od niej i zdjął jej bluzkę ukazując jej zgrabną sylwetkę. Kiedy z kolei ona spróbowała nieudolnie pozbyć się jego koszuli, on zdjął ją szybko, lecz pozostawiając guziki na podłodze, gdyż rozerwał ją. Potem podniósł ją do góry i zaniósł do drugiego pomieszczenia.
Rankiem, po namiętnej nocy, obudziła się w jego ramionach. Czuła się dobrze, ba nawet bardzo dobrze. Wreszcie zrozumiała, że jest dla niego kimś ważnym, kimś więcej niż tylko przyjaciółką, ale przede wszystkim zrozumiała, ze i on jest dla niej kimś bardzo ważnym. W końcu potrafiła się do tego przed nim i przede wszystkim przed samą sobą do tego przyznać. Do uczucia. Do miłości.


This love is difficult, but it’s real.”
***
Miłość to specyficzne uczucie. Pojawia się niespodziewanie, ale często też w taki sam sposób - znika. Dlatego wydaje mi się, że warto mieć oczy i uszy otwarte na nią, bo - nigdy nie wiesz gdzie i kiedy ona się pojawi.
Daisy

Opowiadanie Two of us cz.4

Przesyłam kolejny fragment. W odpowiedzi na pytanie o numeracje... jest mi to w zasadzie obojętne. Ja zachowałam sobie trójeczkę na tą część ;)


Ciąg dalszy nastąpił... <3


Zajmując wolne miejsce parkingowe tuż przed budynkiem, wyłączył silnik by po chwili opuścić auto. Ogarnął go chłodny, spokojny szum porannej ulicy. W srebrnej powierzchni lakieru odbijała się czerwień jej Citroëna. Tego dnia była wcześniej. Miała jakaś ważną rozprawę do której musiała się przygotować, więc wieczór zapewne przepracowała u siebie. On tymczasem dzisiejszą noc spędził w samotności swojej kawalerki. Rozumiał to, przecież nie raz przed większą rozprawą bywały takie sytuacje, ale tym razem dotykało go to jakoś mocniej. Po ostatnich, gorzkich tygodniach chciał mieć każdą jej chwilę dla siebie. Chciał czuć, że jet tuż obok, że przezwyciężyli to co się między nimi ostatnio wydarzyło a nieustanna obecność tego faceta nie jest niczym szczególnym.
Wpatrywał się w czerwoną maskę auta, starając się stłumić dobijające się uczucia żalu i obawy. Na pewno musiała pracować, w końcu w jakim celu przyjeżdżałaby tak wcześnie. Pomyślał usiłując przekonać sam siebie i z nowym uczuciem nadziei ruszył w kierunku bramy budynku.
Pchnął drzwi kancelarii i ujrzał ich dwoje dyskutujących w drzwiach gabinetu Agaty.
- Cześć. - Powiedział po dłuższej chwili, zaskoczony tym widokiem.
- Cześć. - Odpowiedziała jak by nagle speszona i zaniepokojona jego obecnością.
To jeszcze nic nie znaczy. - Pomyślał - Przecież mógł tutaj przyjść z jakąś najzwyklejszą sprawą. Mogła z nim zwyczajnie rozmawiać. To nic strasznego. W końcu nie siedzieli nawet w gabinecie jak to zwykle bywało... usiłował utrzymać ulatującą pewność, z takim trudem przed chwilą zbudowaną.
Z nadmiernym namaszczeniem odwiesił płaszcz, przeciągając moment by stłumić w sobie usiłujące zdominować go uczucia, po czym podszedł do nich i z udawaną pewnością siebie wyciągnął rękę w jego kierunku.
- Cześć - Powtórzył powitanie. – Przepraszam za to... Ostatnio... No wiesz...
- Ah... nie ma sprawy. W sumie nic się takiego nie stało. - Odpowiedział bezwolnie dotykając jeszcze do niedawna rozciętej wargi.
- Co do koszuli to... nie wiem... mogę ci to jakoś zwrócić. - Kontynuował mecenas próbując załagodzić ostatnio zaistniałą sytuację.
- Nie... Poważnie nie ma sprawy. Uznajmy to za wypadek przy pracy. - Przyznał Hubert z uśmiechem ściskając podaną dłoń, po czym klepnął go po ramieniu. Przyjaźnie... aż nazbyt przyjaźnie - pomyślał Dębski.
- Aha... Czyli w porządku? Tak? No to rozmawiajcie sobie... nie przeszkadzam... jak by co, będę u siebie. - Spuentował na głos, po czym obrzucając ich oboje ostatnim badawczym spojrzeniem skierował się do gabinetu.
Po dłuższej chwili w progu pojawiła się jej sylwetka.
- Marek... dzięki. - powiedziała czułym głosem.
- Jasne, nie ma sprawy. - odpowiedział spoglądając w jej kierunku i lekko się uśmiechnął.
- Naprawdę dziękuje. To było bardzo miłe z twojej strony. Po tej całej aferze i latach ukrywania się, on naprawdę nikogo tutaj nie ma, żadnej rodziny, znajomych , kogokolwiek z kim można porozmawiać... - Kontynuowała opierając się o otwarte skrzydło drzwi.
Ale on nie miał ochoty znowu słuchać o Sułeckim. Nie chciał po raz kolejny wysłuchiwać tłumaczeń co, dlaczego, kto i z jakiej przyczyny. Rozmowy o tym facecie doprowadzały go do szaleństwa i to szaleństwo po raz kolejny opanowywało jego ciało odbierając trzeźwy rozsadek myślom. Przeprosił za swój bezpodstawny wybuch i to mu wystarczało. On nie zamierzał nikogo rozumieć ani tym bardziej wybaczać.
- Agata. - zaczął stanowczo- Przeprosiłem bo tak wypadało i koniec... na tym poprzestańmy. To, że podałem mu rękę, nie znaczy, że zaraz zaczniemy umawiać się na piwo.
Zaskoczona jego reakcją patrzyła badawczo jak z każdą sekundą coraz bardziej ulega narastającemu wzburzeniu.
- Nie lubię gościa i tyle. Miał tupet, że po tym co zrobił, tak po prostu tutaj przyjechał i liczył na wybaczenie. Na twoim miejscu już przy pierwszej wizycie wyrzucił bym go za drzwi kancelarii. Agata, on cię perfidnie wykorzystał, nie możesz mieć pewności czy znowu czegoś nie wywinie... - Ciągnął wywód spoglądając gniewnie w jej kierunku lecz widząc jej z każdym zdaniem coraz bardziej zaniepokojone spojrzenie natychmiast pożałował wypowiedzianych słów.
Patrzyła na niego pełnym żalu wzrokiem, który tyle razy oglądał w ciągu ostatnich tygodni. Wściekły na samego siebie, ciężko osunął się na fotel.
- Po prostu... martwię się o ciebie. - dodał próbując usprawiedliwić swój nagły wybuch i pochopnie wypowiedziane słowa.
- Właśnie nie jestem pewna czy o mnie. Pokiwała smutno głową i wróciła do gabinetu.
Ty skończony idioto... jak zawsze nie potrafiłeś powstrzymać tych swoich pożal się boże mądrości - pomyślał patrząc jak milcząco przymyka drzwi pomieszczenia.

*

Przez resztę tego ponurego dnia mijali się na korytarzach sądu biegając pomiędzy kolejnymi rozprawami. Późnym popołudniem dotarł do kancelarii zastając ją pod stertą papierów.
- Robię kawę, może masz ochotę? – zagadnął próbując wybadać jej nastój.
- O! Mógłbyś?... Ozłocę cię... Siedzę w tym już od kilku godzin i nic nie miałam w ustach od rana. Wkurza mnie ta sprawa. - Powiedziała rzucając plikiem papierów na biurko i przeciągając się w fotelu. Wydawała się nie pamiętać o porannej przykrości.
- To może po prostu coś zamówię, ja też jeszcze nic nie jadłem. - Odpowiedział sięgając do kieszeni po telefon. - Pizza...? Chińszczyzna...? Na co masz ochotę ? - Zapytał przeglądając spis numerów.
- Może chińczyk. - wybrała bez namysłu i na powrót zanurzyła się w przerwaną papierkową robotę.
Zjedli rozmawiając o aspektach analizowanej sprawy. Agata martwiła się o niewystarczającą ilość dowodów świadczących na korzyść oskarżonego i brak jakichkolwiek świadków przestępstwa a Dębski pomiędzy kolejnymi kęsami przerzucał dokumenty usiłując odnaleźć cokolwiek, co mogło by dać nowy punkt zaczepienia i wzmocnić wyznaczoną linie obrony. Żadne nie wracało do porannej dyskusji taktownie omijając drażliwy temat Sułeckiego. Zwyczajną, codzienną magię chwili przerwało nadejście klienta. Dębski z żalem podniósł się i pozostawiając ją samą z zawiłościami oskarżenia, skierował się do gabinetu wysłuchując już problemów zniecierpliwionego jegomościa. Po około godzinie pytań, wyjaśnień i nie zawsze wygodnych wniosków, w drzwiach pojawiła się Agata przepuszczając wychodzącego wreszcie interesanta.
- Cześć, lecę już do domu. Ty i tak masz chyba jeszcze jednego klienta. - powiedziała wciągając już płaszcz.
- No mam...- westchnął z rezygnacją. - jeszcze trochę mi się zejdzie.
- Właśnie... To ja się już zbieram. Poprzeglądam jeszcze akta i położę się wcześniej. Ostatnio jakoś słabo sypiam. - kontynuowała upychając nie mieszczące się w torebce dokumenty. - To na razie.
- Cześć – odpowiedział odprowadzając ją wzrokiem.
Za drzwiami czekał już kolejny klient i jego sprawa spadkowa. Długie i nudne półtorej godziny, które w głębi serca pragnął spędzić z kimś innym.

*

Zmęczony dłużącym się dniem skierował się prosto do łóżka. Spała już obok.
Wtulona w poduszkę jak w ukochanego obejmowała ją ramionami. Ciemne włosy tworzyły na pościeli fantazyjne, senne wzory. Jest taka spokojna... pomyślał... zawsze powinna być taka. Nie zasługuje na to wszystko co ją ciągle spotyka. Mafia, Bitner, dyscyplinarka. Sułecki... po co on wrócił akurat teraz kiedy wszystko zaczęło się układać... Ta nieustanna huśtawka w jej życiu... Ta kolejna już burza dawno złamała by każdą inną osobę a ona za każdym razem podnosi się i zaczyna na nowo.
Tym razem nie ułatwiam jej tego... uświadomił sobie z żalem przypominając poranną awanturę i wydarzenia ostatnich tygodni. Na pewno nie łatwo było go ponownie spotkać, rozdrapać stare blizny i wybaczyć. W końcu jak mogła być pewna intencji tego człowieka. Niezależnie od tego jaka była przyczyna, oszukał ją i wykorzystał.
Wszyscy wokół ją wykorzystywali albo porzucali... pomyślał ze smutkiem... więc jak mogła być pewna kogokolwiek. Nie mogła być pewna nawet mnie...
Popatrzył na jej uśpione ciało delikatnie falujące oddechem i otulił kołdrą odsłonięte ramiona. Zawsze powinna być taka spokojna i to ja powinienem był o to zadbać. Powinna wiedzieć, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji, że niezależnie od tego co się będzie działo stanę po jej stronie. Dębski idioto, jak mogłeś być taki podejrzliwy... Po tych wszystkich awanturach i twoich humorach ona nadal jest tutaj, a ty kolejny raz wracasz do tych samych idiotycznych domysłów. Jak może być pewna czegokolwiek, skoro nie może nawet porozmawiać z tobą o dręczących ją problemach. Tylko praca... to ci wychodzi najlepiej... o tym możemy gadać bez końca, to.... nie boli... nie boli tak jak wysłuchiwanie, jak zamartwia się o tego faceta. Nie boli tak jak myśl, że kolejny raz mógłby ją zranić... jak to okropne poczucie bezsilności i obawa, że mógłbym ją stracić.
Przerywając rozważania wyciągnął dłoń w ciemność pomieszczenia i odnalazł blat stolika nocnego. Delikatnie, by nie zakłócić sennej ciszy, odsunął szufladkę. Przez chwilę szukał czegoś po omacku, po czym wydobył zaciśnięty w dłoni mały złoty przedmiot. To mogłaby być jej pewność, przekonanie, że zawsze będę po jej stronie... szansa by na zawsze ją zatrzymać - pomyślał przyglądając się jak smugi nocnego życia rozświetlają go ciemności.

*

Z ożywieniem opowiadając o zawiłościach mającej nadejść rozprawy, dopijała ostatnie łyki wina. Ze słodkością deseru kolacja dobiegła końca. Siedzieli w prawie pustej już restauracji. Gdzieś z odległości dobiegała cicha muzyka ożywiająca gęstą, wieczorną atmosferę pomieszczenia.
Ze ściśniętym obawą gardłem przesunął po stole małe, granatowe pudełeczko.
Pytającym wzrokiem zerknęła na nie a po chwili odstawiając kieliszek, ujęła w dłoń. Niepewnie badając aksamitny przedmiot, przeniosła spojrzenie wprost na niego.
Ucisk w gardle wstrzymywał oddech i blokował kołaczące w głowie słowa gdy ciemność jej źrenic usiłowała odczytać wciąż niewypowiedzianą myśl. Przez cały dzień układał ją w słowa a teraz gdy nadeszła właściwa chwila nie potrafił tego z siebie wydusić.
Muskała palcami gładką powierzchnię wieczka . Nie chciała, czy bała się otworzyć? Z każdym kolejnym ruchem jej smukłych palców niepewność narastała przynosząc ze sobą przyśpieszone bicie serca i oddalając mające nastąpić wyznanie. W końcu złoty łańcuszek zaiskrzył odbijając dogasający płomyk świecy.
Łapiąc nikłe światło pomieszczenia, wirował pomiędzy nimi unoszony w jej dłoni. Obserwowała ten taniec w zamyśleniu. Choć bardzo chciał, nie potrafił odgadnąć tych myśli. Wydawała się... rozczarowana?
Nie mogąc dłużej znieść odmierzanych nerwowym drganiem serca chwil, chwycił naszyjnik i wstał z pewnym zamiarem zapięcia go na jej szyi. Bezskutecznie kontynuował kolejne próby lecz malutki karabińczyk ozdoby złośliwie, z każdą sekundą coraz sprawniej wymykał się niespokojnym palcom. Czuł na sobie jej wyczekujące spojrzenie. Serce drgało przyśpieszonym biciem ciągnąc w głąb zapomnienia mające paść słowa. Nie mogąc ich wydobyć, zrezygnowany powrócił na miejsce pozostawiając złoty dowód wyznania jej szyi i obojczykom. Patrzył jak z lekkim uśmiechem obraca go w dłoni.
- Ładny - powiedziała unosząc na niego wzrok – dziękuję - dodała załączając porozumiewawczy, słodki uśmiech.
Tuszując przepełniające go rozgoryczenie i niemoc niewypowiedzianych słów, podniósł kieliszek i z kryształowym dźwiękiem uderzając w jej naczynie, przechylił długi, gorzki łyk rezygnacji. Podniosła kieliszek jego przykładem i wypiła nieznany sobie toast.

*

W roziskrzonych kroplach deszczu migotały światła nocnych ulic. Patrzyła przez szybę samochodu na mijanych, przemoczonych wiosennym deszczem przechodniów. W ciemnej szybie odbijał się połyskujący kształt naszyjnika. Czuła przejęcie i przyspieszony oddech z jakim wręczał jej ten prezent. Niby nic niezwykłego ale najwyraźniej dla niego miało to dużo większe znaczenie. Być może pod maską żartów i pozornej lekkości relacji tłumił w sobie jednak coś więcej niż sądziła. Spojrzała na jego skupioną na drodze twarz. Nawet teraz nadal wydawał się spięty.
Uśmiechnęła się lekko i muskając złoty przedmiot na szyi oparła głowę o zagłówek fotela. Obserwowała falujące na jego twarzy emocje.

*

Stojąca na stole butelka przyzywała go swoją magią zapomnienia. Podszedł i z bólem napełnił szklankę. Z łazienki dochodził zazwyczaj kojący szum prysznica. Dziś jednak żałośnie mieszał się z dźwiękiem deszczu za oknem. Stanął w jego słabym świetle i wyglądając na ulice po raz kolejny zadawał sobie pytanie dlaczego? Dlaczego nie miał odwagi tego powiedzieć? Przecież był pewien... tylko te jej oczy, to wahanie z jakim dotykała pudełeczka... Każda sekunda jej wahania ulatniała pewność siebie. Myśli kłębiły się w głowie domagając zagłuszenia wirującym w szklance alkoholem. Popatrzył zamyślony na iskrzący w słabym świetle kryształ po czym zrezygnowany odwrócił wzrok w kierunku dobiegającego go szelestu.
Ciepłe światło lampy miękką smugą omywało jej ramię oświetlając złożone na kolanach dokumenty. Przystanął opierając ciążącą porażką skroń o framugę i przyglądał się jak w skupieniu analizuje odwróconą przed chwilą stronę. Włosy opadały jej na ramiona skrywając twarz i niesfornie muskając obojczyki przy każdym oddechu. Była taka piękna i dziś znowu była tutaj. Na tej kanapie w żółtym świetle lampy była tylko jego.
Uniosła głowę znad studiowanych akt, jakby odgadując skrywane głęboko myśli i obdarowując go miękkim, czułym spojrzeniem zapytała cicho.
- Co...? Pytająco potrząsnęła głowa strącając na ramiona kolejne ciemne kosmyki.
- Nic... Odpowiedział przywołując na twarz lekko zażenowany uśmiech. Czuł się jak dzieciak, który przed chwilą dał się przyłapać. - Dużo pracy?
- No... powinnam to przejrzeć na jutro – odrzuciła włosy przeciągając ramiona – ale paskudnie mi się nie chce – dodała zrzucając dokumenty i wyciągając rękę w kierunku trzymanej przez niego szklanki. Podszedł i przekazując szkło w jej dłonie usiadł w drugim końcu kanapy.
Wypiła powoli zawartość uśmiechając się przy każdym łyku i odstawiając puste już naczynie prześlizgnęła się na jego koniec sofy. Wtuliła głowę w silne ramię i muskając palcami tkaninę koszuli, utkwiła w jego oczach wymowne spojrzenie niebieskich tęczówek. Na twarzy zakwitał ten sam znajomy uśmiech. Odczytując intencję, zanurzył dłoń w jedwabistą ciemność włosów i przyciągając do siebie jej usta, tulił do nich wargi miękkimi pocałunkami kosztując chwilę i z każdym kolejnym zapominając o gorzkim smaku własnego tchórzostwa.
Trzymając ją w ramionach, czując zapach jej włosów i delikatny lecz pewny dotyk drobnych dłoni obejmujących jego ciało, był pewien, że musi czuć to samo co on, że w tej chwili tak samo jak on jest tylko jej, tak i ona należy do niego.
Obezwładniona tą nagłą czułością i nieoczekiwaną odmiennością dotyku oddawała się jego pieszczocie. Czuła, że dzisiejszego wieczoru był inny, zamyślony, spokojniejszy, delikatniejszy... Pozwalała mu prowadzić się tą nową drogą, oddając usta w jego objęcia gdy przesuwał dłonią po karku wzbudzając przenikającą ciało falę ciepła i otaczając barki, zanurzał w głębię swoich ramion. Słyszała niemal namacalne, dudniące bicie serca gdy zamykał ją w objęciach.
- Agata... kocham cię – wyszeptał.

Opowiadanie M. cz.3



- Marek, Ty naprawdę uważasz, że ja nie jestem świadoma tego, że gdyby tylko Agata Ciebie chciała już dawno byś mnie zostawił? Niee… Ty byś nawet ze mną nie był. – nie patrząc na Dębskiego Maria spokojnie zaczęła rozmowę.
Słowa kobiety sparaliżowały go. Kompletnie nie był przygotowany na taki przebieg zdarzeń. Jasne, chciał z nią porozmawiać na temat ich związku, ale nie zdawał sobie sprawy, że Maria będzie tak bezpośrednia. Spokojnie nalał sobie whisky, usiadł na kanapie i w milczeniu przyglądał się jej stojącej, opartej o futrynę z rękami założonymi na piersi. Z jej twarzy mógł odczytać ból, smutek i złość. Na chwile świat zatrzymał się dla niego w miejscu. Patrzył na Marie i widział w niej idealną kobietą. Zdawał sobie sprawę, że z nią miałby spokojne, udane życie. Była perfekcyjna, stabilna w uczuciach i był pewien, że go kocha, ale to nie było to czego szukał. To Agata go pociągała i intrygowała. To z nią chciał spędzać wieczory, z nią chciał spędzać wolny czas, urlop, zamawiać chińczyka, upijać się i to z nią chciał sypiać.
- Maria, ja wiem, że nasz związek nie wygląda tak jakbyś tego chciała, ale ja nie potrafię się zmienić. Nie potrafię być takim jakiego Ty chciałabyś mnie widzieć.  – odstawił szklankę, pochylił się opierając łokcie na kolanach. – I wierz mi, że pozwoliłem Ci się wprowadzić bo tego chciałem, a nie dlatego, że potrzebowałem kogoś do łóżka, a Agata mi odmówiła. – wstał i podszedł do niej. Stała nieruchomo czując, że zaraz wybuchnie płaczem z wściekłości. Kochała go, a jednocześnie nienawidziła. Zawsze gdy tylko Przybysz mówiła mu „nie” on przychodził do niej, a ona naiwnie do niego wracała, bo wierzyła, że jest dla niego naprawdę ważna. Marek delikatnie palcem wskazującym uniósł brodę Marii chcąc spojrzeć jej w oczy – Przepra…- nie zdążył skończyć. – Wiesz co, Marku? Daruj sobie. Nie chce żadnych przeprosin. Po prostu nie przychodź do mnie, nigdy więcej. – Maria gwałtownie odwróciła się, udała się do sypialni, z której wyciągnęła spakowaną walizkę.
- Przewidziałam przebieg naszej rozmowy tej nocy, której nie pojawiłeś się w mieszkaniu i nie odbierałeś telefonu. Do widzenia. – dodała tylko, otworzyła drzwi i wyszła.
Marek rozejrzał się po mieszkaniu. Bez rzeczy Okońskiej mieszkanie zrobiło się puste i przygnębiające. Był pewien, że jak wyjaśni sobie wszystko z Marią poczuje ulgę, a było wręcz odwrotnie. Spojrzał na whisky, wyjątkowo nie miał na nią ochoty. Podszedł do barku, oprócz bursztynowego trunku miał bimber. Taki z prawdziwego zdarzenia, który przywłaszczył sobie po śmierci ojca. Wypił dwa kieliszki niemal jeden po drugim. Poczuł uczucie gorąca i rozprężenia. Przebrał się w ulubiony dres, rozsiadł się na kanapie, włączył mecz, akurat Polacy grali małoważny sparing, sięgnął po telefon i wystukał sms’a do Agaty.

Zbliżała się godzina, na którą Agata zamówiła taxi. Standardowo, jak zawsze w takich sytuacjach stres dawał się we znaki. Na wieczór postawiła na małą czarną, która na takich imprezach sprawdza się najlepiej. „Przynajmniej nie będę wyróżniała się z tłumu nadętych, zadufanych w sobie adwokatów”. Do całości dobrała srebrne dodatki, włosy luźno opuściła na ramiona i była gotowa do wyjścia.
Na miejscu czekała już na nią Dorota z Wojtkiem oraz Bartek, który był tak przejęty faktem, że po raz pierwszy uczestniczy w tego typu imprezie jako pełnoprawny adwokat, że na widok swojej mentorki poczuł falę spokoju i ciepła. Siedzieli już przy stoliku i z daleka machali wspólniczce, która niepewnym krokiem wkroczyła do lokalu.
- Witam, Dorotka! Jak zwykle prezentujesz się perfekcyjnie! – entuzjastycznie przywitała przyjaciółkę, stojąc za nią pocałowała ją w policzek. – Mężczyźni, oczywiście niczego Wam nie ujmując! – dodała ze śmiechem.
- Tobie już mówić nie trzeba, że wyglądasz zjawiskowo bo w Twoim przypadku to codzienność. – zgryźliwie, aczkolwiek żartobliwie opowiedziała Dorota. – Miałaś dziś jakiś kontakt z Markiem? Nie odbierał ode mnie cały dzień telefonu, a teraz się spóźnia. Trochę to nie w jego stylu.
- Nie, nie rozmawiałam z nim dzisiaj. Nic się nie martw! Pewnie przymierza setny garnitur! – dodała niby zabawnie choć pytanie Doroty zaniepokoiło ją. Dębski faktycznie nigdy się nie spóźnia. A jak się spóźnia, to już naprawdę musi go zatrzymać coś bardzo ważnego.
- Czyli dzisiaj kolejny miły wieczór z prokurator Okońską mamy? – wtrącił się Bartek mrużąc oczy, wybudzając Agatę z zamyślenia.
- Eeee…nie. Nie wiem. Dlaczego z Okońską? – zapytała zdziwiona Agata, po czym uświadomiła sobie, że przy ich stoliku są jeszcze dwa miejsca wolne. Dla Marka i dla…jego osoby towarzyszącej. – No tak, przecież nasza kochana para postanowiła się ujawnić! – zażartowała i rozejrzała się po sali szukając Dębskiego.
Wieczór rozpoczął się od sztywnych przemówień, które były nieodłącznym elementem tego typu „zlotów”. Jak co roku przywitanie wszystkich szanownych gości, wspólny toast no i orkiestra zaczyna zapraszać do tańca. Gdy tylko Dorota i Wojtek usłyszeli pierwsze utwory grane przez orkiestrę porwali się do tańca. W tym roku panowie grali zdecydowanie szybciej, weselej i „na czasie” co nie umknęło uwadze Agaty. Bartek widząc zakłopotanie mentorki poprosił ją do tańca – Chyba mi nie odmówisz, szefowo? – zawadiacko uśmiechnął się chłopak, który z dnia na dzień, pod skrzydłami Agaty nabierał pewności siebie.
- Oczywiście, że nie odmówię takiemu zdolnemu, młodemu, przystojnemu adwokatowi jak pan, ale najpierw zapraszam do baru. Myślę, że znajdziemy tam coś co doda nam odwagi. – roześmiała się szczerze ciągle patrząc na Bartka. Złapała chłopaka pod ramię i pociągnęła go w stronę kolorowych alkoholi.
Dwie pięćdziesiątki i Agata puściła w niepamięć zainteresowanie Markiem. „Mógł dać przynajmniej znać, że ma inne plany. Tchórz.” Złapała Bartka za rękę i ruszyła w stronę parkietu.
Bartek okazał się świetnym partnerem do tańca. Prowadził idealnie przez co Agata czuła się jak najlepsza tancerka na parkiecie, bawiąc się przy tym wyśmienicie. Wszystko oczywiście z odpowiednim dystansem przez co prawniczka bez żadnej presji odreagowała ostatnie stresy. Co jakiś czas zapraszała Bartka do baru, przez co oczy im się wesoło zaszkliły, a uśmiech nie schodził z ich twarzy.
- Bar…tek, to co widziałeś w kancelarii to to przypadek był, wiesz? – rzuciła nagle Agata już nieco pijanym, przerywanym głosem przechylając kolejny kieliszek.
- Ale o czym Ty mówisz? – Podpuszczał ją młody adwokat świetnie się przy tym bawiąc, tym bardziej, że na twarzy Agaty widział poważne przerażenie, więc cała ta sytuacja wydawała mu się być komiczna. Bartek już od jakiegoś czasu podejrzewał, że między Dębskim, a Przybysz jest chemia. Jak wpadł do jej gabinetu i zobaczył prawie do wpół rozebraną Agatę i Marka ze zmierzwionymi włosami i pożądaniem na twarzy wiedział, że przerwał coś świętego.
- Nie wiesz o czym mówię? – zapytała Agata unosząc jedną brew. – Nie podpuszczaj mnie! Idę do toalety, a Ty się szykuj na kolejną turę salsy na parkiecie. – klepnęła go rozbawiona w ramie i zniknęła w holu. Bartek odprowadzał Przybysz wzrokiem tak długo,  aż zniknęła z pola widzenia. Rozjerzał się po sali, miał dziwne wrażenie, że ktoś się mu przygląda. Nagle jego wzrok zatrzymał się na mężczyźnie stojącym w przeciwległym kącie auli. Miał wrażenie, że momentalnie wytrzeźwiał. Naprzeciwko Bartka stał nikt inny jak były narzeczony Agaty, Hubert Sułecki, jedną rękę miał schowaną w kieszeni, w drugiej trzymał szklankę whisky. Mężczyzna wykorzystując sytuację, że Bartek został sam ruszył w jego kierunku.
- Miło ponownie widzieć. Już jako adwokat? Gratuluję. – uprzejmie zaczął Hubert i wyciągnął dłoń w kierunku Bartka. Ten odwzajemnił uścisk. W oddali zobaczył Agatę, która niczego nieświadoma pewnie kroczyła w ich kierunku.
- Nawiązujesz kontak…- Agata chciała skończyć zdanie, ale Sułecki jak tylko usłyszał znajomy głos odwrócił się w jej stronę. – Co Ty tutaj robisz? To bal adwokatów, a nie kryminalistów. – oschle skierowała się do Huberta.
- Mógłbyś zostawić nas samych? – spokojnym tonem mężczyzna odezwał się zerkając na Bartka. Młody adwokat widząc skinienie głowy Przybysz pozwalające mu odejść na bok, odwrócił się i ruszył w stronę stolika, z którego dokładnie widział rozmawiających.
- Agata, czy my mogliśbyśmy porozmawiać jak normalni, dorośli ludzie?- zapytał.
- Słucham?! Człowieku o czym ja mam z Tobą rozmawiać? O tym jak w jednej sekundzie zrujnowałeś moje życie? Jak z premedytacją podkładając mi jeden papier zabrałeś mi pracę, wszystkie oszczędności, auto, a przede wszystkim prestiż i dobrą opinię? O tym chcesz rozmawiać?! – Agata z każdym zdaniem była co raz bardziej nerwowa. Żywo gestykulowała, a do jej oczu samoistnie napłynęły łzy, choć w tym momencie wcale nie była smutna. Miała ochotę go opluć, zrównać z ziemią, ale zdała sobie sprawę, że już i tak wszystkie uradkowe spojrzenia na bankiecie są skierowane właśnie na nich.
- A może o tym, że gdybym nie podłożył tego pieprzone papierka to zabiliby najpierw Ciebie, a potem mnie? – słowa wypowiedziane przez niego zaskoczyły Agatę. Myślała, że zacznie przepraszać, wysuwać głupie, nic nieznaczące argumenty, że „musiało tak być”, a on zadał jej najtrudniejsze, albo inaczej… najbardziej dziwne pytanie jakie w życiu usłyszała. Przyglądała mu się uważanie, w jego oczach dało się zauważyc smutek i wstyd. Czuła, że z każdą sekundą rozumie co raz mniej z całej zainstaniałej sytuacji. Jednego była pewna, nie chciała wracać do tamtego okresu z jej życia, ale Hubert patrzył na nią tym samym wzrokiem jak wtedy w restauracji gdy byli jedyną parą na parkiecie i gdzie później jej się oświadczył. Stali tak chwile w ciszy, patrząc na siebie, nagle Agata przerywając zaistniałą sytuację zaśmiała się, odwróciła na pięcie, zamówiła setkę i usiadła na krześle przy barze. Hubert niczego nie rozumiejąc stanął obok, zamówił to samo. Przybysz spojrzała na niego wymownie – No chyba nie oczekujesz tego, że zacznę Ci dziękować? – roześmiała się i opróżniła kieliszek do połowy. Mężczyzna zaśmiał się spuszczając głowę. Wziął do ręki pełny kieliszek, odwrócił się w stronę pani adwokat zmniejszając nieco odległość między nimi. Oparł się łokciem o blat, pochylił głowę, palcem wskazującym uniósł twarz Agaty delikatnie dotykając jej podbródka – Dobrze, masz mnie za sukinsyna. Rozumiem, masz do tego prawo. Ale z racji tego, że właściwie to nie zerwałaś zaręczyn możemy wznieść pożegnalny toast i rozejść się jak na poważnych ludzi przystało? – uśmiechnął się przy tym lekko, ale tak jak Agata lubiła najbardziej. Z tej odległości czuła, że odkąd się rozstali nie zmienił perfum. Uwielbiała jego zapach, dział na nią jak afrodyzjak. Odwzajemniła uśmiech, uniosła kieliszek i jednym sprawnym ruchem przechyliła go. Agaty oczy zaczęły zdradzać jej stan. Usiadła i to był jej błąd, momentalnie poczuła, że jest paskudnie pijana. Pijana, ale w bardzo dobrym stanie. Hubert widząc, że Przybysz walczy z myślami rzucił tylko – Papieros?

CDN.


M.