niedziela, 16 lutego 2014

Opowiadanie M. cz.3



- Marek, Ty naprawdę uważasz, że ja nie jestem świadoma tego, że gdyby tylko Agata Ciebie chciała już dawno byś mnie zostawił? Niee… Ty byś nawet ze mną nie był. – nie patrząc na Dębskiego Maria spokojnie zaczęła rozmowę.
Słowa kobiety sparaliżowały go. Kompletnie nie był przygotowany na taki przebieg zdarzeń. Jasne, chciał z nią porozmawiać na temat ich związku, ale nie zdawał sobie sprawy, że Maria będzie tak bezpośrednia. Spokojnie nalał sobie whisky, usiadł na kanapie i w milczeniu przyglądał się jej stojącej, opartej o futrynę z rękami założonymi na piersi. Z jej twarzy mógł odczytać ból, smutek i złość. Na chwile świat zatrzymał się dla niego w miejscu. Patrzył na Marie i widział w niej idealną kobietą. Zdawał sobie sprawę, że z nią miałby spokojne, udane życie. Była perfekcyjna, stabilna w uczuciach i był pewien, że go kocha, ale to nie było to czego szukał. To Agata go pociągała i intrygowała. To z nią chciał spędzać wieczory, z nią chciał spędzać wolny czas, urlop, zamawiać chińczyka, upijać się i to z nią chciał sypiać.
- Maria, ja wiem, że nasz związek nie wygląda tak jakbyś tego chciała, ale ja nie potrafię się zmienić. Nie potrafię być takim jakiego Ty chciałabyś mnie widzieć.  – odstawił szklankę, pochylił się opierając łokcie na kolanach. – I wierz mi, że pozwoliłem Ci się wprowadzić bo tego chciałem, a nie dlatego, że potrzebowałem kogoś do łóżka, a Agata mi odmówiła. – wstał i podszedł do niej. Stała nieruchomo czując, że zaraz wybuchnie płaczem z wściekłości. Kochała go, a jednocześnie nienawidziła. Zawsze gdy tylko Przybysz mówiła mu „nie” on przychodził do niej, a ona naiwnie do niego wracała, bo wierzyła, że jest dla niego naprawdę ważna. Marek delikatnie palcem wskazującym uniósł brodę Marii chcąc spojrzeć jej w oczy – Przepra…- nie zdążył skończyć. – Wiesz co, Marku? Daruj sobie. Nie chce żadnych przeprosin. Po prostu nie przychodź do mnie, nigdy więcej. – Maria gwałtownie odwróciła się, udała się do sypialni, z której wyciągnęła spakowaną walizkę.
- Przewidziałam przebieg naszej rozmowy tej nocy, której nie pojawiłeś się w mieszkaniu i nie odbierałeś telefonu. Do widzenia. – dodała tylko, otworzyła drzwi i wyszła.
Marek rozejrzał się po mieszkaniu. Bez rzeczy Okońskiej mieszkanie zrobiło się puste i przygnębiające. Był pewien, że jak wyjaśni sobie wszystko z Marią poczuje ulgę, a było wręcz odwrotnie. Spojrzał na whisky, wyjątkowo nie miał na nią ochoty. Podszedł do barku, oprócz bursztynowego trunku miał bimber. Taki z prawdziwego zdarzenia, który przywłaszczył sobie po śmierci ojca. Wypił dwa kieliszki niemal jeden po drugim. Poczuł uczucie gorąca i rozprężenia. Przebrał się w ulubiony dres, rozsiadł się na kanapie, włączył mecz, akurat Polacy grali małoważny sparing, sięgnął po telefon i wystukał sms’a do Agaty.

Zbliżała się godzina, na którą Agata zamówiła taxi. Standardowo, jak zawsze w takich sytuacjach stres dawał się we znaki. Na wieczór postawiła na małą czarną, która na takich imprezach sprawdza się najlepiej. „Przynajmniej nie będę wyróżniała się z tłumu nadętych, zadufanych w sobie adwokatów”. Do całości dobrała srebrne dodatki, włosy luźno opuściła na ramiona i była gotowa do wyjścia.
Na miejscu czekała już na nią Dorota z Wojtkiem oraz Bartek, który był tak przejęty faktem, że po raz pierwszy uczestniczy w tego typu imprezie jako pełnoprawny adwokat, że na widok swojej mentorki poczuł falę spokoju i ciepła. Siedzieli już przy stoliku i z daleka machali wspólniczce, która niepewnym krokiem wkroczyła do lokalu.
- Witam, Dorotka! Jak zwykle prezentujesz się perfekcyjnie! – entuzjastycznie przywitała przyjaciółkę, stojąc za nią pocałowała ją w policzek. – Mężczyźni, oczywiście niczego Wam nie ujmując! – dodała ze śmiechem.
- Tobie już mówić nie trzeba, że wyglądasz zjawiskowo bo w Twoim przypadku to codzienność. – zgryźliwie, aczkolwiek żartobliwie opowiedziała Dorota. – Miałaś dziś jakiś kontakt z Markiem? Nie odbierał ode mnie cały dzień telefonu, a teraz się spóźnia. Trochę to nie w jego stylu.
- Nie, nie rozmawiałam z nim dzisiaj. Nic się nie martw! Pewnie przymierza setny garnitur! – dodała niby zabawnie choć pytanie Doroty zaniepokoiło ją. Dębski faktycznie nigdy się nie spóźnia. A jak się spóźnia, to już naprawdę musi go zatrzymać coś bardzo ważnego.
- Czyli dzisiaj kolejny miły wieczór z prokurator Okońską mamy? – wtrącił się Bartek mrużąc oczy, wybudzając Agatę z zamyślenia.
- Eeee…nie. Nie wiem. Dlaczego z Okońską? – zapytała zdziwiona Agata, po czym uświadomiła sobie, że przy ich stoliku są jeszcze dwa miejsca wolne. Dla Marka i dla…jego osoby towarzyszącej. – No tak, przecież nasza kochana para postanowiła się ujawnić! – zażartowała i rozejrzała się po sali szukając Dębskiego.
Wieczór rozpoczął się od sztywnych przemówień, które były nieodłącznym elementem tego typu „zlotów”. Jak co roku przywitanie wszystkich szanownych gości, wspólny toast no i orkiestra zaczyna zapraszać do tańca. Gdy tylko Dorota i Wojtek usłyszeli pierwsze utwory grane przez orkiestrę porwali się do tańca. W tym roku panowie grali zdecydowanie szybciej, weselej i „na czasie” co nie umknęło uwadze Agaty. Bartek widząc zakłopotanie mentorki poprosił ją do tańca – Chyba mi nie odmówisz, szefowo? – zawadiacko uśmiechnął się chłopak, który z dnia na dzień, pod skrzydłami Agaty nabierał pewności siebie.
- Oczywiście, że nie odmówię takiemu zdolnemu, młodemu, przystojnemu adwokatowi jak pan, ale najpierw zapraszam do baru. Myślę, że znajdziemy tam coś co doda nam odwagi. – roześmiała się szczerze ciągle patrząc na Bartka. Złapała chłopaka pod ramię i pociągnęła go w stronę kolorowych alkoholi.
Dwie pięćdziesiątki i Agata puściła w niepamięć zainteresowanie Markiem. „Mógł dać przynajmniej znać, że ma inne plany. Tchórz.” Złapała Bartka za rękę i ruszyła w stronę parkietu.
Bartek okazał się świetnym partnerem do tańca. Prowadził idealnie przez co Agata czuła się jak najlepsza tancerka na parkiecie, bawiąc się przy tym wyśmienicie. Wszystko oczywiście z odpowiednim dystansem przez co prawniczka bez żadnej presji odreagowała ostatnie stresy. Co jakiś czas zapraszała Bartka do baru, przez co oczy im się wesoło zaszkliły, a uśmiech nie schodził z ich twarzy.
- Bar…tek, to co widziałeś w kancelarii to to przypadek był, wiesz? – rzuciła nagle Agata już nieco pijanym, przerywanym głosem przechylając kolejny kieliszek.
- Ale o czym Ty mówisz? – Podpuszczał ją młody adwokat świetnie się przy tym bawiąc, tym bardziej, że na twarzy Agaty widział poważne przerażenie, więc cała ta sytuacja wydawała mu się być komiczna. Bartek już od jakiegoś czasu podejrzewał, że między Dębskim, a Przybysz jest chemia. Jak wpadł do jej gabinetu i zobaczył prawie do wpół rozebraną Agatę i Marka ze zmierzwionymi włosami i pożądaniem na twarzy wiedział, że przerwał coś świętego.
- Nie wiesz o czym mówię? – zapytała Agata unosząc jedną brew. – Nie podpuszczaj mnie! Idę do toalety, a Ty się szykuj na kolejną turę salsy na parkiecie. – klepnęła go rozbawiona w ramie i zniknęła w holu. Bartek odprowadzał Przybysz wzrokiem tak długo,  aż zniknęła z pola widzenia. Rozjerzał się po sali, miał dziwne wrażenie, że ktoś się mu przygląda. Nagle jego wzrok zatrzymał się na mężczyźnie stojącym w przeciwległym kącie auli. Miał wrażenie, że momentalnie wytrzeźwiał. Naprzeciwko Bartka stał nikt inny jak były narzeczony Agaty, Hubert Sułecki, jedną rękę miał schowaną w kieszeni, w drugiej trzymał szklankę whisky. Mężczyzna wykorzystując sytuację, że Bartek został sam ruszył w jego kierunku.
- Miło ponownie widzieć. Już jako adwokat? Gratuluję. – uprzejmie zaczął Hubert i wyciągnął dłoń w kierunku Bartka. Ten odwzajemnił uścisk. W oddali zobaczył Agatę, która niczego nieświadoma pewnie kroczyła w ich kierunku.
- Nawiązujesz kontak…- Agata chciała skończyć zdanie, ale Sułecki jak tylko usłyszał znajomy głos odwrócił się w jej stronę. – Co Ty tutaj robisz? To bal adwokatów, a nie kryminalistów. – oschle skierowała się do Huberta.
- Mógłbyś zostawić nas samych? – spokojnym tonem mężczyzna odezwał się zerkając na Bartka. Młody adwokat widząc skinienie głowy Przybysz pozwalające mu odejść na bok, odwrócił się i ruszył w stronę stolika, z którego dokładnie widział rozmawiających.
- Agata, czy my mogliśbyśmy porozmawiać jak normalni, dorośli ludzie?- zapytał.
- Słucham?! Człowieku o czym ja mam z Tobą rozmawiać? O tym jak w jednej sekundzie zrujnowałeś moje życie? Jak z premedytacją podkładając mi jeden papier zabrałeś mi pracę, wszystkie oszczędności, auto, a przede wszystkim prestiż i dobrą opinię? O tym chcesz rozmawiać?! – Agata z każdym zdaniem była co raz bardziej nerwowa. Żywo gestykulowała, a do jej oczu samoistnie napłynęły łzy, choć w tym momencie wcale nie była smutna. Miała ochotę go opluć, zrównać z ziemią, ale zdała sobie sprawę, że już i tak wszystkie uradkowe spojrzenia na bankiecie są skierowane właśnie na nich.
- A może o tym, że gdybym nie podłożył tego pieprzone papierka to zabiliby najpierw Ciebie, a potem mnie? – słowa wypowiedziane przez niego zaskoczyły Agatę. Myślała, że zacznie przepraszać, wysuwać głupie, nic nieznaczące argumenty, że „musiało tak być”, a on zadał jej najtrudniejsze, albo inaczej… najbardziej dziwne pytanie jakie w życiu usłyszała. Przyglądała mu się uważanie, w jego oczach dało się zauważyc smutek i wstyd. Czuła, że z każdą sekundą rozumie co raz mniej z całej zainstaniałej sytuacji. Jednego była pewna, nie chciała wracać do tamtego okresu z jej życia, ale Hubert patrzył na nią tym samym wzrokiem jak wtedy w restauracji gdy byli jedyną parą na parkiecie i gdzie później jej się oświadczył. Stali tak chwile w ciszy, patrząc na siebie, nagle Agata przerywając zaistniałą sytuację zaśmiała się, odwróciła na pięcie, zamówiła setkę i usiadła na krześle przy barze. Hubert niczego nie rozumiejąc stanął obok, zamówił to samo. Przybysz spojrzała na niego wymownie – No chyba nie oczekujesz tego, że zacznę Ci dziękować? – roześmiała się i opróżniła kieliszek do połowy. Mężczyzna zaśmiał się spuszczając głowę. Wziął do ręki pełny kieliszek, odwrócił się w stronę pani adwokat zmniejszając nieco odległość między nimi. Oparł się łokciem o blat, pochylił głowę, palcem wskazującym uniósł twarz Agaty delikatnie dotykając jej podbródka – Dobrze, masz mnie za sukinsyna. Rozumiem, masz do tego prawo. Ale z racji tego, że właściwie to nie zerwałaś zaręczyn możemy wznieść pożegnalny toast i rozejść się jak na poważnych ludzi przystało? – uśmiechnął się przy tym lekko, ale tak jak Agata lubiła najbardziej. Z tej odległości czuła, że odkąd się rozstali nie zmienił perfum. Uwielbiała jego zapach, dział na nią jak afrodyzjak. Odwzajemniła uśmiech, uniosła kieliszek i jednym sprawnym ruchem przechyliła go. Agaty oczy zaczęły zdradzać jej stan. Usiadła i to był jej błąd, momentalnie poczuła, że jest paskudnie pijana. Pijana, ale w bardzo dobrym stanie. Hubert widząc, że Przybysz walczy z myślami rzucił tylko – Papieros?

CDN.


M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz