sobota, 31 maja 2014

Człowieczy los cz.6



Heja!
To znowu ja. Nie było mnie tutaj niewiarygodnie długo, dlatego postanowiłam się przypomnieć, póki jeszcze istnieje jakakolwiek szansa, że o mnie nie zapomnieliście ;) Co do opa, to akurat ta część jest dość krótka, a w każdym razie dużo krótsza niż poprzednie do tego opowiadania. Zarazem jest to najprawdopodobniej również przedostatnia część tego opowiadania. Tak więc, jeszcze gwoli przypomnienia o czym w ogóle jest to opowiadanie, postaram się wam nieco przypomnieć jego fabułę.
Swoją przygodę z tym opowiadaniem zaczęliście w czasie kiedy uwielbiana przez nas mecenas Agata Przybysz była jeszcze kilkuletnim szkrabem. W pierwszej części przedstawiłam wam moje wyobrażenie kilku wydarzeń z jej dzieciństwa, kiedy to między innymi umarła jej mama, z którą dziewczynka była bardzo związana. Potem przenieśliśmy się w czasie o kilka lat kiedy była ona nastolatką i poznała Maćka i Kasię – postacie, które pojawiły w serialu. Również w pierwszej części przedstawiłam wam dwie lub trzy sceny z młodości naszego niezastąpionego Mareczka. W części drugiej oś czasu przesuwa się do końca 4 serii, gdy Dębski przychodzi do Agaty z pierwszym chińczykiem. W moim opie jednak MarGata nie nawiązuje relacji intymnej, mówiąc dość specyficznie. Kochana Agatka, po dość poważnej deklaracji Mareczka, a właściwie nie po niej, bo biedaczek nie zdążył nic powiedzieć, postrzelona brunetka ucieka do Krakowa, gdzie ma rodzinę. Tam zaczyna pracę w kancelarii swojej znajomej. Oczywiście Mareczek nie byłby sobą, gdyby nie pojechał za nią tam i nie spróbował całej tej sytuacji załagodzić, jednak w tej sytuacji dochodzi do kolejnego bolesnego dla obu stron wydarzenia. Po jakimś czasie kancelaria ta zaczyna poszukiwanie nowego pracownika. Zgłasza się ich dwóch: Hubert Sułecki vel Rafał Ostrowski oraz Marek Dębski. Rozwścieczona Agata wyrzuca obu panów, jednak Hubert jak ten bumerang wraca do niej i niestety, przez krótki czas są parą. Pewnego dnia, oboje dostają wypowiedzenie z pracy i niemalże w tej samej chwili zgarnia ich policja. Agatę i Huberta. Dlaczego? Ktoś anonimowo na nich doniósł. Po usłyszeniu zarzutów, Agata dzwoni do Doroty po pomoc, żeby była jej adwokatem. Jednak ostatecznie to Dębski broni koleżanki w sądzie, lecz nawet korzystny wyrok dla Agaty i ewidentna ofiarność Marka nie zmieniają postawy Przybysz, która postanawia pojechać na jakiś czas do ojca, do Bydgoszczy.
To mniej więcej tyle. Mam nadzieję, że już wam odświeżyłam trochę, a teraz miłego czytania ;)

Część 6
***
Twarz warszawskiego mecenasa była pełna skupienia. Od dłuższej chwili zastanawiał się czy jego plan ma szansę się powieść. Dopił resztę kawy z filiżanki i spojrzał w stronę okna. Właściwie to czego on się obawiał? Miał twarde dowody, których nie zawaha się użyć w sądzie. Właściwie pozostawał tylko jeden mankament: Agata. Jak zawsze ona. Czy doceni jego starania? Czy może znowu… będzie tak jak już bywało wielokrotnie? „Myśl optymistycznie, Dębski. W końcu musi coś przecież zauważyć. Ślepa nie jest.”
W końcu szybko, by nie zdążyć się rozmyślić, wykręcił jakiś numer i nacisnął zieloną słuchawkę.
- Dzień dobry, Marek Dębski. Czy moglibyśmy się spotkać?
- W jakiej sprawie?
- W sprawie pani Agaty Przybysz i pana Ostrowskiego. Myślę, że pan zna i to bardzo dobrze tę sprawę.
- Tak, znam, ale wciąż nie wiem w czym mógłbym panu pomóc. Przecież już był wyrok uniewinniający pańską klientkę.
- Oczywiście, jednak mimo to mam do pana kilka pytań. To nie zajmie długo.
- No dobrze. To może za godzinę u mnie w kancelarii?
- Preferowałbym raczej bardziej ustronne miejsce. Może w lokalu na św. Anny?
- Niech będzie.
- W takim razie do zobaczenia za godzinę. – Marek rozłączył się. Usiadł na kanapie i pytającym wzrokiem spojrzał na zaniepokojonego brata.
- Jesteś tego pewien? – spytał Robert, którego wczoraj rano brat prosił o radę.

- Tak. Jeśli to jego zasługa, postaram się żeby mnie popamiętał. – odparł.
- Marek, nienawiścią niczego nie zdziałasz. Nikogo nie pokonasz. To ona cię zniszczy.
- Robert, proszę cię, nie praw mi kazań. Sam potrafię decydować o swoim życiu.
- Ale nie zawsze słusznie i mądrze to robisz. – odparł dobitnie.
- Błagam Cię, Robert. Jestem ci wdzięczny, że mi pomagasz i mogę na ciebie liczyć, ale pozwól mi samemu decydować o swoim życiu, dobrze?
- Dobrze. Nie chcę się z Tobą kłócić. Widzę, że ci na niej zależy, dlatego tak emocjonalnie do tego podchodzisz.
- To chyba dobrze. Teraz przepraszam cię, ale muszę wyjść. Muszę się przejść. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
            Wychodząc na zewnątrz, myślał co i jak mu powie oraz co zrobi potem? Wsiadł do samochodu i oparł głowę o oparcie. Na kilka sekund zamknął oczy poczym przetarł twarz ręką i odjechał w stronę centrum.
***
            Po półgodzinnym spotkaniu, zdenerwowany Dębski szybkim krokiem wyszedł z lokalu. Jego rozmówca od razu odnalazł wszystkie jego słabe strony. Maria miała rację, mówiąc, że Agata ma nie lada talent do ściągania do siebie wszystkich typów spod ciemnej gwiazdy. Mecenas Michał z Krakowa niewątpliwie się do nich zaliczał. Doniósł na policję, bo był zazdrosny o mecenas Przybysz. Palant totalny. A na dodatek, młodszy od Dębskiego o dobrych kilka lat, świeżo po studiach, mecenas, ewidentnie sobie z niego kpił.
***
„I’m in the foreign state
My thoughts they’ve slipped away (…)
Because I thought of you
Just for the thought of you”
Agata siedziała na tarasie na jednym z wiklinowych krzeseł. Przed nią, na stoliku, stał pusty kubek po jej ulubionej, wzmacniającej cieczy, a na kolanach leżał otwarty laptop. Sama zaś, wpatrzona była w jej tylko znany punkt, myślami będąc gdzieś daleko.
- Agatko, chodź na obiad. Andrzej zrobił Twoje ulubione naleśniki.- rozbrzmiał głos Zosi z głębi domu. Kiedy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, wyszła na taras. Powoli podeszłą do brunetki i dotknęła jej ramienia. Brunetka spojrzała na Zosię.
- Już idę. – odparła, uśmiechając się do kobiety.
- Tata zrobił naleśniki specjalnie dla ciebie. – powiedziała Zosia i wzięła od Agaty pusty kubek.
Kiedy siedzieli przy stole w kuchni, Andrzej zapytał:
- Nie chciałem cię wczoraj męczyć, ale powiedz nam dlaczego wyjechałaś z Krakowa? Co się stało? – zapytał troskliwie Andrzej.
- Jak zawsze pokomplikowało mi się kilka rzeczy. – odparła wymijająco
- Ale pamiętasz, że pojedynczy zawodnik nie da rady sam strzelić gola? Potrzebuje przynajmniej jednego pomocnika.
- Tak, ale od każdej reguły są wyjątki. – odparła szybko. Ojciec ponownie popatrzył się na nią troskliwie, lecz po jej minie domyślił się, że poradzi sobie sama. Jak zawsze.
            Po obiedzie, Agata poszła do swojego pokoju. Usiadła na łóżku, wzięła komputer na kolana i zadzwoniła do Doroty.
- Cześć, co tam słychać? – zapytała rudowłosa.
- Wszystko… - zawahała się. – W porządku. – odparła powoli.
- A nie piłaś nic? – zapytała podejrzliwie przyjaciółkę. – Jak ostatnio rozmawiałyśmy, było bardzo ciekawie, więc teraz wolałabym być uprzedzona. – dodała wesoło.
- Nie. – zaśmiała się. – Nie piłam. Możesz być spokojna.
- To dobrze. To opowiadaj. Co u ciebie?
- Już mówiłam, że wszystko w porządku.
- Bo ci uwierzę. Nie dzwoniłabyś, gdyby wszystko było dobrze. Poza tym Marek jest ostatnio bardzo osowiały. Zbyt osowiały. – podkreśliła ostatnie słowo.
- Czemu wiążesz to ze mną?
- Nie ja, tylko moja niezawodna prawnicza i matczyna intuicja. To jest silniejsze ode mnie. Poza tym dzisiaj rano poprosił Bartka, żeby odwołał mu wszystkich klientów, bo wyjeżdża. – dodała.
- Gdzie?
- Do… - zawahała się. – A czemu cię to tak interesuje? Przecież to podobno nie ma związku z Tobą. Nie pracujesz już w naszej kancelarii. – powiedziała chytrze.
- Odezwała się osoba, która na kilka miesięcy ją opuściła, bo wyjechała do Londynu. A interesuje mnie to z takich samych powodów, z jakich ciebie interesuje co u mnie. – Agata zwinnie odbiła piłeczkę.
- No dobrze. 1:0. Wygrałaś. Pojechał do Krakowa. A to ma na bank związek z tobą.
- Nie pleć głupot. – zmieszała się brunetka. W tej samej chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. W ekranie zobaczyła, że Dorota podniosła głowę znad laptopa i pokazała komuś ręką miejsce naprzeciw siebie. Ktoś, a właściwie mężczyzna podszedł do biurka i usiadł we wskazanym przez prawniczkę miejscu. Agata znieruchomiała, a jej serce zaczęło szybciej bić. Nie widziała tego człowieka, ale była pewna, że to Marek. Ba, dałaby sobie rękę uciąć, że to on. W napięciu oczekiwała aż ten człowiek wypowie choć jedno słowo. Tak pragnęła usłyszeć jego głos, jego śmiech, żeby było tak jak dawniej. Żeby mogli być przyjaciółmi. Na dobre i na złe. Wszystko to trwało może kilka sekund. Kiedy mężczyzna usadowił się w fotelu, Dorota rzuciła Agacie tylko „Przepraszam, zdzwonimy się później. Mam klienta.” Po tych słowach zarówno obraz jak i „podsłuch” sytuacji w warszawskiej kancelarii – zniknął. O ona? Ona siedziała w bezruchu na łóżku, w jej głowie w kółko  krążyły trzy myśli: samobójstwo, tęsknota, miłość. Pierwsza z nich wydawała jej się najodpowiedniejszą opcją w obecnej sytuacji. Zakończyłaby swoją mękę tutaj, w Bydgoszczy, tutaj, z dala od przyjaciół, bez pracy, daleko od niego… W tym momencie nasuwała się kolejna myśl: tęsknota za tym wszystkim, za tym co było jej drogie. Kiedy zaś próbowała wybrać jedną z tych trzech rzeczy, bez której nie mogłaby się obejść, którą chciałaby mieć przy sobie jak najszybciej, w jej głowie natychmiast pojawiała się jego twarz. Roześmiana, radosna, dobra… Czy ona się zakochała? A może juz go pokochała? Czy to już jest miłość? Choć właściwie: co to jest miłość? W jej głowie powstał taki natłok myśli, że odłożyła komputer na bok i wstała. Poszła do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Kiedy weszła do jasnego, pachnącego jeszcze domowym obiadem, pomieszczenia, uspokoiła się trochę. Gdy usiadła z herbatą przy stole, podeszła do niej Zosia. Również nalała sobie brązowej cieczy i usiadła naprzeciwko brunetki. Przyjrzała się jej „fachowym” okiem i upiła łyk napoju. Nie odezwała się ani słowem, a pomimo tego, Agata poczuła się lepiej.
Następnego dnia, koło godziny dziesiątej, obudził ją, dochodzący z kuchni, apetyczny zapach śniadania, a ponieważ apetyt dopisywał jej prawie zawsze, wstała szybko i zadowolona poszła do kuchni.
***
„Oh lights go down
In the moment we’re lost and fund
I just wanna be by your side
If these wings could fly
For the rest of our lives”
Wzięła biały telefon do ręki i wybrała jego numer. Niestety po kilku sekundach oczekiwania, w słuchawce  usłyszała znajomy głos: „Kwota pozostająca na twoim koncie jest zbyt mała aby wykonać to połączenie.” Zła i zawiedziona rzuciła telefon na biurko, a sama opadła na łóżko. Przymknęła oczy, by powstrzymać wszechogarniającą ją wściekłość i napływające do oczu łzy. „Niech ten koszmar się skończy.” Powiedziała sama do siebie i wstała. Podeszła do szafy i wyjęła z niej walizkę. „Jadę do Krakowa.” Postanowiła. W tym samym momencie Andrzej zapukał do drzwi. Agata szybko otarła mokre oczy i podeszła do drzwi.
- A czemu tak po ciemku siedzisz, córcia, co? – Przybysz zapytał troskliwie.
- Zdrzemnęłam się. – skłamała.
- Aha. Przyniosłem ci herbatkę. – podał jej kubek z cieczą. – Chciałem też zapytać, czy pojedziesz dziś wieczorem z nami do Krakowa.
- Do Krakowa? – zdziwiła się brunetka. Czy tata czyta w jej myślach?
- Tak. Urodziny babci Emilii. Ja o nich zapomniałem i dzisiaj zadzwonili do nas z przypomnieniem. – odparł. – Dlatego tak szybko jedziemy. To pojedziesz z nami? Wyjechalibyśmy za dwie godziny.
- Pojadę, pojadę. – uśmiechnęła się do taty. Nie chciała mu dawać jakiegokolwiek powodu do zmartwień, bo  wiedziała, że i tak ostatecznie sama będzie musiała sobie z tym poradzić. – Muszę tylko  wykonać jeden telefon.   – dodała i po raz kolejny w ciągu kilku sekund „włożyła” sprawdzoną maskę na twarz.
- Spokojnie, ja już pójdę się pakować.
Kiedy została sama, ponownie chwyciła telefon do ręki i ponownie wykręciła numer Marka, licząc, że może jakimś cudem na jej koncie pojawiła się choćby złotówka, lecz niestety ponownie usłyszała tę samą formułkę: „Kwota pozostająca na twoim koncie jest zbyt mała aby wykonać to połączenie.” Rzuciła telefonem o ścianę i usiadła na łóżku. Odrzuciła włosy na plecy i wróciła do pakowania.
***
Pełen obaw podjechał pod rodzinny dom Agaty. Poprzednia noc upłynęła mu na intensywnych przemyśleniach. Prawie w ogóle nie spał. Wciąż zastanawiał się co do tej pory robił źle, co ją w nim odpychało? Co sprawiało, że kiedy było już tak dobrze, wszystko się waliło i trzeba było zaczynać budowę od początku. Zgasił silnik i otworzył drzwi pojazdu, lecz nie wysiadł. Układał sobie w głowie misterny plan co powie, jak to zrobi oraz zastanawiał się jaka może być jej reakcja na jego – bądź co bądź dość specyficzne ‘wyznanie’. Dopiero po kilku minutach wysiadł i nie zwracając uwagi na zgaszone w całym domu auta, pomimo dość wczesnej pory, ani tym bardziej na brak auta Agaty na podjeździe, podszedł do drzwi. Nacisnął dzwonek i nastała chwila oczekiwania. Teraz opuściła go wszelka odwaga, pewność siebie, bo uświadomił sobie, że oto właśnie rozgrywa się jedno z ważniejszych wydarzeń w jego życiu.
Jego wybranka natomiast w tym samym czasie była już od kilku godzin w drodze do Krakowa – z nadzieją, że go tam gdzieś, nie wiedziała jak, ale znajdzie. Jechała sama, a tata z Zosią swoim autem, ponieważ mieli zostać w Krakowie na dłużej. Kiedy mijała znak, informujący, że do Krakowa pozostało jeszcze 115 kilometrów, zadzwonił jej telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrała i o mały włos nie wjechała samochodem do przydrożnego rowu.
- Agata Przybysz, słucham.
- Nie musisz mi się przedstawiać, mam zapisany twój numer. – odparł Mare swoim zabawnym głosem, który ona tak uwielbiała. – Dzwonię, aby się zapytać, gdzie się pani szlaja po nocach i dlaczego nie ma pani w domu.
- Piłeś coś? –zapytała Agata, która ledwo prowadziła samochód w tej chwili.
- Nie, ponieważ właśnie przez kilka godzin prowadziłem samochód na trasie Kraków – Bydgoszcz.
- Słucham?
- Chyba nie muszę powtarzać, wiem że słuch ma pani doskonały. Tak więc ponawiam pytanie: gdzie pani jest skoro nie ma pani tutaj? Czekam na Ciebie tutaj jak jakiś natręt.
- Gdzie do cholery?
- Nie przeklinaj. – zganił ją. – Od średnio pół godziny czekam na Ciebie pod domem Twojego taty w Bydgoszczy, a ciebie wciąż nie ma. Gdzie jesteś?
- Ja za godzinę będę w Krakowie. 
- Proszę?!
- Ty też masz chyba wystarczająco dobry słuch. Przepraszam, musze kończyć, bo prowadzę. Możesz mnie szukać na ulicy… albo po prostu zdzwonimy się. – dodała po chwili namysłu i rozłączyła się.
Oczywiście żadna ze stron nie zdawała sobie sprawy jak wiele znaczyła dla drugiej osoby ta chwila rozmowy, chwila rozmowy jak dawniej.

ciąg dalszy nastąpi…
 Daisy ;*

"I know you" cz. 12

Cześć i czołem!
Po 8h walce z Vegasem nie miałam już siły i nerwów by z nim walczyć, pominę już nawet fakt, że filmik który był już gotowy i wystarczyło go tylko zrenderować nagle zniknął. Na szczęście pomyślałam i wcześniej zapisałam projekt ale to nic nie dało, projekt załadował się do połowy i wyskoczył alert. Chyba nigdy w życiu nie użyłam tylu przekleństw w jednym zdaniu. Miałam to pominąć :< Tak więc po tym 8h rzucaniu mięsem stwierdziłam, że odpalę worda z nadzieją, że tutaj chociaż bez stresu będę mogła stworzyć coś "mojego". Ja po prostu mam od tygodnia cholernego PECHA! Dosłownie, nic mi się nie udaje cały ten tydzień był jakiś porypany. Dobra mniejsza o wstęp, zapraszam do czytania! Buziaki kochani! :*
PS: W zależności od długości przewiduje gdzieś mniej więcej jeszcze 3 części. Uff. Odpoczniecie od moich wypocin. Mam nadzieje, że czasowo się z finałem opowiadania wyrobię przed wyjazdem do Krynicy, bo jeżeli nie to wtedy dopiero ujrzycie coś ode mnie prawdopodobnie na wrzesień.
Dedykuje opowiadanie wam kochane motywatorki za kochane komentarze i za to, że jesteście tutaj ze mną i czytacie a zwłaszcza  Agatce, Kataszy, Dream, Keksowej, Joan, martusiasze, Magdusi. Raz jeszcze dziękuje wam za cudowne słowa, które dodają mi skrzydeł

Pinky
______________________

"I know you" cz. 12


„Więc żeby uczucie trwało, trzeba zgodzić się na niepewność, wypłynąć na niebezpieczne wody,tam gdzie posuwa się do przodu tylko ten, kto ufa, odpoczywać, unosząc się na zmiennych falach zwątpienia, znużenia, spokoju, ale nigdy nie zbaczać z kursu.”
— Éric-Emmanuel Schmitt
Od godziny za oknem samochodu można było zobaczyć tylko drzewo, zakręt, drzewo, pole - o dom! Drzewo, pole, przystanek, pole, drzewo, drzewo, drzewo, pole, drzewo, pole, pole, pole.. I tak w kółko. Czułam się jakbyśmy zmierzali donikąd. Zasięg w telefonie wskazywał albo jedną albo dwie kreski. A czasami nawet był jego brak. Świetnie. Gdybyśmy utknęli na jakimś odludziu, gdzie otaczały by nas tylko pola i nic więcej skazani bylibyśmy na siebie. Co skończyło by się pewnie morderstwie, bo znając nasze charakterki przecież nawet nie wytrzymalibyśmy ze sobą przez kwadrans, biorąc pod uwagę zwiększone zdenerwowanie spowodowane wymuszonym postojem i brakiem zasięgu. Na szczęście -  a może nieszczęście? - samochód Dębskiego nie wyglądał na taki który miałby się zaraz zepsuć. Z głową opartą o szybę nuciłam pod nosem lecącą w radiu piosenkę, rytmicznie uderzając paznokciami o ekran telefonu. Doszłam do wniosku, że chyba powinnam przestać walczyć sama ze sobą i po prostu żyć dniem dzisiejszym, nie zważając na konsekwencje. Po prostu szaleć tak jak postanowiłam sobie to wcześniej. Zdawałam sobie sprawę, że od tego, co myśli Marek i co postanowi, zależy moje " być albo nie być". Albo mogłam pozostać w Warszawie i pielęgnować naszą relacje z Markiem, albo po prostu mogłam wsiąść do samolotu i uciec przed nim, przed uczuciem i przed rozczarowaniem które może mnie spotkać. Dość długo analizowałam swoją reakcje, gdyby jednak mój czarny scenariusz się sprawdził. I do tej pory nie wiem czy najpierw bym się poryczała - co w moim przypadku było by dość dziwne - czy najpierw uciekłabym i pędziła ile sił w nogach przed siebie byleby tylko zostawić jego - przeszłość - złamane serce gdzieś daleko w tyle. Nie powinnam chyba też wybiegać w przeszłość bo nawet nie wiadomo czy jej dożyje. Powinnam skupić się na tu i teraz. Powinnam skupić się albo na nim, albo za monotonnym krajobrazem za oknem. 
- Dosyć! - powiedziałam stanowczo chcąc jak najszybciej skończyć swoje bezcelowe rozmyślenia, przez które czułam się jeszcze bardziej niepewnie. 
- Ale co? - spojrzał zdezorientowany. Moje stanowcze słowo miało paść w głowie, a tym czasem padło prosto z moich ust. Nie powiem przecież, że powiedziałam to sama do siebie. Uznałby mnie za wariatkę.
- Dosyć tej ciszy! - wymyśliłam coś na poczekaniu, co okazało się nawet sensowne. Przez godzinę drogi wymieniliśmy może trzy - cztery słowa, no dobra może trochę więcej. 
- Myślałem, że chcesz sobie pomilczeć.
- Mogłabym sobie pomilczeć, ale widoki za oknem są strasznie monotonne - westchnęłam ciężko - no i zrobiłam się głodna. 
- Mam miętówki chcesz? - zerknął na mnie ukazując całe swoje uzębienie.
- Nie mam ochoty na świeży oddech, a na posiłek. SOLIDNY - zaakcentowałam to słowo - obiad. Najlepiej jakąś sałatkę z kurczakiem.
- Nie dziwie się, że stajesz się tak często głodna, skoro twój SOLIDNY - tym razem to on zaakcentował to słowo - obiad to sałatka. 
- Mówił Ci ktoś, że czasami jesteś wyjątkowo irytujący?
- Nie - rzucił natychmiastowo.
- W końcu musi być ten pierwszy raz - burknęłam pod nosem. 
- Mówiłaś coś? - spytał
- Tak, że jestem głodna! - wcisnęłam dłonie do kieszeni. I z grymasem na twarzy spojrzałam przez okno. 
- Dobrze, już dobrze. Zatrzymam się na pierwszym zajeździe, ale przestań się dąsać - wzruszyłam tylko ramionami i dalej wpatrywałam się w okno. 

Po kolejnym kwadransie, siedzieliśmy już w barze wcinając kebaba. Głód mijał, a wraz z jego zniknięciem powracał mój humor. Stwierdzenie - "człowiek głodny, to człowiek wściekły" - jest chyba jak najbardziej trafne w moim przypadku. Do Gdańska zostało jakieś półtorej godziny drogi może trochę więcej. 
- Najadłaś się? - zapytał wycierając dłonie chusteczką - Wiesz nie mam zamiaru, za godzinę znów zatrzymywać się, bo zgłodniejesz.
- Masz z tym problem? Zgłodnieje to się zatrzymasz - uniosłam brew i stwierdziłam wesoło - nie będziesz miał innego wyjścia.
- Czy wy kobiety, musicie zawsze stwarzać problemy? - spoglądał na mnie ciepło, ale z rozbawieniem. 
- Odezwał się ten bezproblemowy - rzekłam z przekąsem - możemy już jechać "panie w gorącej wodzie kąpany" - wstałam od stolika i zarzucając torbę na ramie zmierzałam w kierunku wyjścia, zostawiając w tyle Dębskiego. Najbardziej w tej relacji z Markiem podobało mi się to, że byłam przy nim sobą. Nie to, że przy innych nie byłam sobą, chodzi raczej o to, że przy nim byłam sobą i jemu to nie przeszkadzało. Akceptował moje widzi mi się, moje humorki i kąśliwe dogryzki w jego kierunku. Spowodowane to raczej było tym, że nie poznawaliśmy się od nowa, a jednak tylko odnawialiśmy - o ile tak mogę to nazwać - to co nas łączyło.

***
Kiedy wróciliśmy na trasę, Agata mówiła już więcej. Nie byłoby to dla mnie zaskoczeniem, gdyby nie fakt, że mniejszą połowę drogi milczała. Zawsze była osobą, która dużo mówiła. W pewnych momentach życia był dzień kiedy przez większość dnia buzia jej się nie zamykała. Mówiła szybko, ale zrozumiale, choć i tak dla mnie ciężko było się skupić na tym co mówi i na znakach mijanych podczas drogi. Narzekała na Dorotę - czego mogłem się spodziewać, w końcu są pokłócone - na gburowatych klientów i na brak drugiej asystentki.. Chwaliła widoczne postępy Bartka, opowiadała o jej ostatnim dziwnym procesie i o przegranej sprawie karnej. Wciąż i wciąż coś mówiła, w pewnych momentach mój mózg się wyłączał. Nie to, że nie chciałem jej słuchać. Wręcz przeciwnie, chciałem poznać jej zwariowane przygody, ale nie w takich ilościach. Słuchanie jej było czymś przyjemnym, ale nie dla faceta. Wkładała w opowieści tyle emocji i energii, że w pewnych momentach zamiast drogi widziałem obraz jej opowieści przed oczami. Jednak tak jak wcześniej rzekłem, długie opowieści nie są dla facetów. Męska rasa usatysfakcjonowana jest czasami jednym słowem. Bo przecież, gdyby mieli słuchać wszystkich opowieści, życia kobiet które poderwali to ich podbój zakończyłby się na garstce kobiet. 
- Wysłałaś Bartkowi apelacje? - zapytałem przerywając jej. Spojrzała na mnie mrużąc oczy. Nie spodobało jej się to, że uciąłem jej historie w pół zdania. Ale musiałem uratować nas. Ją przed utratą mowy - co może byłoby najlepszym wyjściem w tej sytuacji, a siebie przed eksplozją mózgu przez nadmiar nowych " informacji".
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - rzekła zdenerwowana.
- Dorota, Bartek, gburowaci klienci, asystentka, sprawa karna i ta dziwna sprawa.. - zacisnąłem dłonie na kierownicy - ..tak słuchałem. 
Brunetka wzruszyła tylko ramionami i dalej kontynuowała swoją opowieść, tym razem starałem się całkowicie wyłączyć, co dopiero udało mi się po dramatycznym finale opowieści o sąsiedzie, który zalał jej mieszkanie. Resztę drogi skupiłem na wsłuchiwaniu się dźwięki wydobywające się z radia, co było trudne biorąc pod uwagę fakt, że musiałem skupić się na drodze i na tym by nie słuchać kolejnej opowieści Agaty. Być może zachowuje się wrednie w stosunku do niej, ale nie zna mnie przecież od dziś i wie, że zawsze wysłuchiwałem połowę tego co mówiła. Akceptowała to, by skutecznie potem wykorzystywać to przeciwko mnie.
***

- Marek! - wbiegła zdyszana do pokoju. Stojąc w jego progu, próbowała uspokoić swój oddech. Spojrzała na mnie mrużąc oczy, jej oddech wciąż był płytki i szybki. - możesz mi powiedzieć, dlaczego siedzisz w dresie przed telewizorem?
- Wiesz to raczej normalny widok, biorąc pod uwagę fakt, że za moment liga mistrzów - wrzuciłem kilka orzeszków do ust - ale jeżeli chcesz mogę siedzieć nago.
- Byłby to bardzo interesujący widok nie ukrywam - odparła wesoło - ale na dzisiejszy wieczór mieliśmy inne plany.
- Nie przypominam sobie, abyśmy na ten wieczór mieli jakieś plany - wrzuciłem kolejną garść orzeszków do buzi, nie spuszczając wzroku z telewizora.
- Zacznijmy od tego, że powinieneś umówić się na wizytę u laryngologa i okulisty, bo dość, że na słuch Ci siada to jeszcze na wzrok - przerwała biorąc głębszy oddech - w kalendarzu pisze drukowanymi literami KOLACJA U ALICJI I ŁUKASZA!
- Patrzyłem dziś w kalendarz i nic takiego nie było tam - spojrzałem na nią.
- Mam Ci go przynieść i udowodnić? - zwątpiłem
- W takim razie przyznaje się, że zapomniałem! Agatko nie możemy zostać dzisiejszego wieczora w domu? 
- Bo liga mistrzów zaraz? Nie dziękuje, nie interesuje mnie sport. Nie rozumiem też co fajnego w oglądaniu dziesięciu biegających facetów za jedną piłką, bramkarza nie liczę. Zresztą nie ważne. - odrzekła oparta o framugę drzwi i machnęła ręką - Wiesz równie dobrze mógłbyś obejrzeć ligę mistrzów z Łukaszem, podobno z przyjaciółmi się lepiej ogląda. - szybko przeanalizowałem za i przeciw kolacji u Stolarskich i po kilku minutach byłem gotowy do wyjścia. Przyśpieszałem na pustych uliczkach byleby tylko zdążyć na początek meczu. Przecież nie był to byle jaki mecz a drugi półfinał. Zaraz po przywitaniu się ze Stolarskimi, wspólnie z Łukaszem zasiedliśmy na kanapie i oczekiwaliśmy pierwszego gwizdka, aż tu nagle na ekranie pojawiła się komedia romantyczna. Spojrzeliśmy na siebie i idące do salonu nasze partnerki. Usiadły obok nas z lampką wina.
- A co z ligą mistrzów? - zapytał Stolarki małżonki. 
- A co ma być? - spojrzeliśmy na siebie z Łukaszem i wiedziałem, że w głowie przyjaciela rodzi się już plan jak obejrzeć ligę. 
- W takim razie wy oglądajcie sobie ten babski film, a my pójdziemy do garażu pokaże Markowi nasz ostatni zakup.
- Mhm. Mhm. - weszliśmy do garażu. Łukasz od razu przygotował miejsce seansu piłkarskiego. 
- Na spokojnie tylko tu mogę oglądać to co chcę. Piwka? - wyciągnął skrzynkę piwa. 
- Prowadzę.
- Taksówkę wezwiecie najwyżej. - chwyciłem więc w dłoń butelkę i sprawnie pozbyłem się kapselka.

***
- To była moja zemsta prawda? - zapytałem rzucając marynarkę na kanapę.
- Pozostawiam wolność interpretacji. - odrzekła wesoło. Staliśmy na przeciwko siebie, świdrując się wzrokiem. Zbliżyłem się do niej. Dłoń zatonęła już w jej włosach, druga natomiast spoczywała na jej biodrze, by następnie przemieścić się na jej pośladki. Czułem jej ciepły oddech na mojej szyi i jej delikatne dłonie na karku. Przyciągnąłem ją do siebie.
- Chyba teraz Tobie należy się zemsta.. - szepnąłem do jej ucha. Drgnęła wbijając paznokcie w mój kark. Obie dłonie znajdowały się teraz na jej udach. Uniosłem ją, a ona natychmiastowo oplotła nogi wokół mojego tułowia. Zbliżyłem wargi do jej warg i na jej rozgrzanych ustach, złożyłem prawdziwy pocałunek miłości. Jej długie smukłe palce błądziły w moich włosach, powodując przyjemnie sunący po ciele dreszcz. Zwinnie pozbyłem się jej granatowej koszuli, która wylądowała na podłodze. Jedną dłonią sunąłem od biodra aż po jej nadgarstek, opuszkami drugiej dłoni natomiast jeździłem po jej brzuchu, drażniąc jej czułe nerwy. Spojrzała na mnie trzymając obie dłonie na policzkach, zbliżyła wargi do moich warg i złożyła na nich subtelny pocałunek. 

***


„Lecz nikt nie może tracić z oczu tego, czego pragnie.Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i inni są silniejsi.Sekret tkwi w tym, by się nie poddać.”

- Paulo Coelho

Spojrzałem na miejsce pasażera obok mnie. Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnęła. Musiało to być, kiedy do mojej podświadomości wkradło się całkiem przyjemne wspomnienie. Brakowało mi tych wspólnych chwil z Agatą. Brakowało mi jej. Przez cały czas zastanawiam się, jak to się mogło stać, że los daje nam drugą szansę. Chociaż, to może zbyt mocne sformułowanie. Przecież jakby nie patrzeć jest trzecia osoba - Przemek. Nie wiem co czuje do niego, nie wiem co czuje do mnie. Mało kiedy zwierzała się z uczuć. Chociaż gdyby tak przemyśleć całą tą sytuacje, to nie wiem czy chcę wiedzieć co do mnie czuje. Może wyobrażam sobie za dużo, chociaż jej zachowanie wobec mnie nie świadczy raczej o tym, że moje wyobrażenie są błędne. Wręcz przeciwnie, nawet mógłbym powiedzieć, że ona walczy? Nie. To niemożliwe, to do niej nie podobne. Odnoszę nieodparte wrażenie, że nie dalej jak wczoraj, siedziałem w zimnym i ponurym mieszkaniu. Sam. Z butelką whisky, która była lekarstwem na te wszystkie nieszczęścia których sobie sam naważyłem, zostawiając jedyną kobietę którą szczerze kochałem - kocham i kochać będę. To się nie zmieni. Uczuć do niej byłem pewny. Żałuje tylko tego, że przez ten czas kiedy byliśmy razem, tak rzadko jej powtarzałem, jak bardzo jest dla mnie ważna i ile dla mnie znaczy. Żałuje też tego, że kariera stała się ważniejsza niż ona. Zawiodłem jako mąż, zięć i syn. Żałuje też tego, że jestem takim tchórzem i nie potrafię powiedzieć jej tego co czuje. Strach przed złamanym sercem paraliżuje mnie od środka, kiedy zbieram się na to by jej powiedzieć co od zawsze leżało na dnie serca i było tylko dla niej. Ale mimo tego wszystkiego, co się stało czuję się mimo to zadowolony, bo teraz jest tutaj ze mną. Rozmawiamy jak dawniej. W pewnych momentach nawet, mam wrażenie jakby tych dziesięciu lat nigdy nie było, a my byśmy nadal byli małżeństwem. Pragnąłem jak najdłużej żyć z tymi chwilami spędzonymi z Agatą. Przez dziesięć lat myślałem przez cały czas o niej. O jej błękitnych oczach, w których każdego dnia się zakochiwałem. O jej uśmiechu i wielkim sercu. O każdej sekundzie spędzonej w jej towarzystwie. Nigdy nie chciałem i nie potrafiłem zapomnieć o niej. Dlaczego więc teraz czuję się jakoś inaczej, tak błogo. Czy to uczucie staje się jeszcze bardziej silne, niż dziesięć lat temu? Czy moje serce staje się jeszcze bardziej oddane tylko jej? Dlaczego moją głowę wypełniają teraz myśli tylko o NIEJ. To nie było zwykłe zauroczenie, czy też zakochanie. To była prawdziwa i jedyna miłość? Bo miłość chyba na tym polega, by każdego kolejnego dnia zakochiwać się na nowo i ze zdwojoną siłą. Ani się obejrzałem, a dojechaliśmy do Gdańska. Przez te dziesięć lat byłem tutaj może ze dwa - trzy razy i z tego co widzę zmieniło się wiele. Wybudowali nowe budynki - co było do przewidzenia, z technologiami które brną do przodu. Gdzieś zza wysokich budowli próbowało przedostać się zachodzące słońce, które skutecznie utrudniało poruszanie się po mieście większości kierowców. 
- Długo spałam? - zapytała przeciągająca się Agata, po czym po chwili dodała zaskoczona - już jesteśmy?
- No jak widać - spojrzałem na nią. 
- Zielone Marek! - powiedziała, po zbyt długim braku reakcji z mojej strony.
- Co? Ah tak. 

***

Miałam dość dziwny sen. Czyżby proroczy? Byłam w nim ja, Marek i dwójka biegających brzdąców. Był też mój ojciec, którym z tego co wywnioskowałam opiekowałam się na starość zaraz po śmierci Zofii. Nie chciałam zostawiać go samego. Najpierw stracił jedną kobietę, następnie gdy dał szanse miłości ponownie, czarny kosiarz zabrał mu i drugą kobietę, która stała się ważna w jego życiu. Mieszkaliśmy w rodzinnym domku Dębskich. W okół rosło sporo młodych dębów, które miały pnąc się wzwyż wraz z naszym potomstwem, wnukami i prawnukami. Sen należał do tych przyjemniejszych, wszyscy byli szczęśliwi. Naprawdę szczęśliwi. Spojrzałam za okno i każde znajome mi miejsce wywoływało gwałtowny napływ wspomnień, które jak odrzutowiec przewijały mi się w głowie. 
- Jedź nad morze! - rzekłam gwałtownie.
- Po co?
- Po prostu jedź nad morze i nie dyskutuj ze mną. 
- Nie możemy jutro pojechać? - zapytał 
- Nie - rzekłam niezwykle spokojnie, co podziałało jak jakieś zaklęcie. Po chwili znaleźliśmy się na parkingu przed plażą. Wysiadłam energicznie z auta i zostawiając Dębskiego w aucie popędziłam na molo. Uwielbiałam podziwiać zachody słońca właśnie z tego miejsca. Uwielbiałam najbardziej, kiedy niebo stawało się intensywnie pomarańczowe wchodzące prawie w czerwień. Moment kiedy stawałam tutaj i oddychałam rześkim morskim powietrzem, był najpiękniejszym jaki przez ostatnie dziesięć lat mi się przytrafił.
- Już wiem czemu chciałaś tutaj przyjechać.. - poczułam jego ciepły oddech na karku, przymknęłam powieki i wręcz odpływałam - ...twoje ulubione zajęcie sprzed kilkunastu lat. Podziwianie zachodów słońca. 
- Brawo Sherlocku - odrzekłam wesoło. Wciąż stał za moimi plecami, na karku odczuwałam coraz cieplejszy oddech. I nagle dreszcz za dreszczem, jakbym dopiero wyszła z lodowatej kąpieli. Spowodowane były spoczywającymi JEGO dłońmi na moich ramionach. Nie zabawiły jednak tam długo, zmieniły położenie tuż obok moich dłoni. Czułam na plecach jego bijące serce. Miałam wrażenie jakby czas stanął w miejscu. Starałam się oddychać spokojnie, ale jego niebezpiecznie blisko znajdujące się dłonie, ciepło jego ciała na moich plecach i oddech na karku mi tego nie ułatwiały. Zacisnęłam dłonie w pięść, by skupić całą fale szalejących endorfin na czym innym byleby tylko nie na osobie przywartej do moich pleców. Kolejny dreszcz i kolejny jego ruch. Jego głowa spoczęła na moim ramieniu, a jego zarost drażnił mój policzek. Przygryzałam dolną wargę walcząc z narastającą pokusę odwrócenia się do niego twarzą i oddania się chwili. Czułam się jakby ktoś popieścił mnie paralizatorem, gdy jego dłonie niepewnie spoczęły na mojej tali. Endorfiny w zdwojonej sile uderzały do mózgu, powodując, że traciłam kontakt  z rzeczywistością. Ponowny dreszcz gdy uniósł mnie i usadowił na barierce tak jak to robił kiedy jeszcze byliśmy razem. Teraz stał tuż obok. Wzrok utkwiony miał w ginącym na horyzoncie słońcu. Nie interesowało mnie w tym momencie już nawet słońce tylko on. Kącik jego ust drgnął ku górze, a wzrok skierował wprost w moje tęczówki. W tym momencie odbywała się najpiękniejsza gra spojrzeń. 

czwartek, 29 maja 2014

Los jest ślepy.




Przychodzę z czymś takim. Mam nadzieję, że się spodoba :) Zaplanowane mam trzy części i wciąż się łudzę, że uda mi się zrealizować ten pomysł :D Dedykuję to wszystkim czytającym, a w szczególności tym, którzy znajdują chwilę, by skomentować :)
Nie przedłużając, zapraszam do czytania :)
 



- Los jest ślepy -

“And I close my eyes 
And I take it in”

Szumiący dźwięk z głośników zwiastował nagłe urwanie nagrania. Agata wpatrywała się z niedowierzaniem w ekran i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Obrazy przewijały się przed jej oczami, a ona w myślach przeklinała swoją głupotę.
Jak mogła być tak naiwna? Jak?! Ponownie dała się oszukać. Pozwoliła mu po raz kolejny się zranić. Już kiedyś odcisnął piętno na jej życiu, teraz ta uwierająca blizna się odezwała – stała się nie do zniesienia. Idiotka, idiotka, idiotka, prowadziła wewnętrzny monolog – wyzywała się coraz to nowszymi określeniami. Po ostatnim razie powinna się czegoś nauczyć, powinna była przestać mu ufać. A ona, jak totalna kretynka, znowu wkopała się w kolejne bagno – tym razem chyba bardziej skomplikowane niż wtedy. Przezorna pani Mecenas, która zawsze szuka dziury w całym – mimo iż inni jej nie widzą, dała się ponownie omamić. Bezmyślnie powierzyła swoje zaufanie osobie, która nie zasłużyła na nie.
Patrząc w przestrzeń, nadal biła się z myślami. Marek. Straciła go. Odszedł przez tego idiotę. Nie, odszedł przez nią. Odszedł przez ciebie, kretynko. Nie oszukuj się, sama to na siebie sprowadziłaś. Zostawił kancelarię, zostawił ją – znalazł sobie inne miejsce. A dlaczego? Bo ona powierzyła swoje nadzieje w Hubercie – postawiła na niego wszystkie karty, a on nie mógł tego znieść. Nie chciał patrzeć, jak ponownie cierpi. Tak się przejechać, Agata…, cichy głosik w jej głowie pogarszał sytuację, bowiem straciła już jakiekolwiek perspektywy na wygranie tej sprawy. W ogóle o jakiej my wygranej mówimy… Kompletna kicha i tyle.
Głębokie refleksje przerwał denerwujący dźwięk połączenia, który ustąpił po kilku sekundach, aby mógł zastąpić go sygnał przychodzącej wiadomości. Kobieta z niechęcią sięgnęła po telefon, odblokowała ekran i otworzyła sms’a. Jego treść głosiła jednoznacznie i wyglądała następująco: Agata, wysłałem Ci maila. To naprawdę ważne. T.
Rzuciła urządzenie na siedzenie obok i mozolnie podniosła się z kanapy. Leniwym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Wyciągnęła szklankę z szafki i nalała sobie whisky, zabierając ze sobą butelkę – przy dawce kolejnych „cudownych” informacji na pewno przyda jej się alkohol. Bez niego może być ciężko. Chociaż już nic gorszego nie może jej spotkać. Ponownie usiadła i okryła się kocem. W dłonie chwyciła laptopa i włączywszy, kliknęła na ikonę ze skrzynką mailową. Po chwili uruchomiła się zawartość, a oczom Przybysz ukazał się wyczekiwany temat: WAŻNE. Załadowała treść i zaczerpnęła łyk napoju. List był treściwy, zawierał jedno słowo – „uważaj” – oraz załącznik. Wczytany pojawił się przed jej oczami. Przez chwilę zabrakło jej tchu, gdy tylko pierwsze wersy doszły do jej świadomości. Moment później szkło wysunęło się z jej dłoni i z głośnym brzdękiem upadło na podłogę, rozpryskując się na miliony małych kawałeczków. Wybałuszyła oczy i wciąż spoglądała w ekran, a z każdą sekundą jej przerażenie wzrastało. Wszystko jasne, Agata, powiedziała głośno drżącym głosem. Już wszystko jasne…

***

Gorące słońce wisiało na niebie i oświetlało wszystko wokół. Nieznośnie raziło ludzi zgromadzonych na ulicach. Jedni zasłaniali dłonią oczy, inni ubierali okulary przeciwsłoneczne, a jeszcze inni zakładali na głowę przeróżnego rodzaju czapki.
Marek Dębski wyszedł pewnym krokiem z sądu. W jednej ręce dzierżył aktówkę, a w drugiej kubek z kawą. Miał na sobie błękitną koszulę i beżowe spodnie. Ruszył w kierunku samochodu, szybko zbiegając po schodach. Przed maską auta zatrzymał się na moment i przypomniał sobie pewne miłe wydarzenie.

Wyszli ramię w ramię z sądu. Oboje trzymali w rękach akta i płaszcze – bo rano było odrobinę chłodniej. Ich twarze rozpromieniał uśmiech. Co chwilę patrzyli na siebie i posyłali zaczepne uwagi. Jak można się domyślić – wygrali sprawę, którą wspólnie prowadzili. Zadowoleni podeszli do samochodu Dębskiego, którym wspólnie przyjechali. Mężczyzna otworzył tylne drzwi i wrzucił na siedzenia przedmioty, które trzymał w rękach. Agata również położyła tam swoje rzeczy, po czym odwróciła się twarzą do niego. Przez moment miała wrażenie, że wszyscy ludzie dookoła patrzą się na nich, na nią. Znalazła się stanowczo za blisko niego. Wraz z obrotem stanęła naprzeciw, kilka centymetrów od jego rozgrzanych ust, które rozpaczliwie domagały się pocałunku. Uniósł zalotnie brwi, a jego kącik ust gwałtownie poszybował w górę.
- Nie zasłużyłem może na małą nagrodę? – powiedział, świdrując ją przenikliwym wzrokiem. Zabrakło jej tchu, przez moment nie mogła oddychać. Jednak szybko się otrząsnęła i odparła:
- Nie wydaje mi się, panie Mecenasie – sprostowała i ponownie zaczęła tonąć w jego tęczówkach. Przekrzywił głowę, wciąż czekając na wymarzoną odpowiedź. Kiedy jej nie dostał, zrobił minę zbitego psa i zamrugał powiekami.
- No weź. Nie męcz mnie tak.
- O, nie, nie. To by było stanowczo za dużo.
- Ale… - chciał polemizować.
- Żadnego ‘ale’, panie Mecenasie – odrzekła pewnie. Zbliżając swoje wargi do jego ucha, wyszeptała: - Jesteśmy w miejscu publicznym, w dodatku przed budynkiem sądu. Tak nie wolno. – Uśmiechnęła się zwycięsko, patrząc na jego zdezorientowaną minę, potem szybko go wyminęła z zamiarem udania się do drzwi po przeciwnej stronie. Dębski najwyraźniej nie miał ochoty jej tego ułatwić, gdyż jego ciepła dłoń uchwyciła jej rękę i ponownie obróciła w jego stronę.
- Nie ze mną takie numery, pani Mecenas. – I nim zdążyła zaprotestować, poczuła jego usta na swoich. Nie mogła, nie potrafiła tego przerwać, więc oddawała coraz intensywniejsze pocałunki, wiedząc, że zapewne cała ulica się teraz w nich wpatruje. Ukryła swoje spojrzenie pod burzą czarnych rzęs i niebezpiecznie przysunęła się do jego ciała, gdy objął ją w talii. Dobra, Przybysz, popłynęłaś. Ale daj sobie na wstrzymanie. Teraz, zaraz, już, z ostatnich dobrze pracujących szufladek jej świadomości docierały racjonalne żądania. Leniwie oderwała się od jego gorących warg, jeszcze przez sekundę przytrzymując je – jakby chciała zapamiętać tę przyjemność.
- Wystarczy dobrego, panie Mecenasie. – Poklepała go po torsie, obeszła auto i spoczęła po stronie pasażera. Chwilę później Marek usiadł na miejscu kierowcy i włożył kluczki do stacyjki. Z uśmiechami na ustach odjechali.

Mecenas Dębski spojrzał na słońce, które pozostawiało ciepłe odciski na jego ciele. Uśmiechnął się na sekundę. Potem zasiadł na kierownicą i zniknął za następnym zakrętem.


***

Rytmiczne kroki rozniosły się po całym szpitalnym korytarzu. Mecenas Przybysz szybko przemierzała drogę, by w końcu stanąć przy recepcji. Wzięła głęboki oddech i z trudem wypuściła powietrze, które natychmiast zmieszało się z zapachami unoszącymi się dookoła. Spojrzała na młodą kobietę siedzącą przy biurku. Mogła mieć góra dwadzieścia pięć lat. Blond loki opadały na jej ramiona. Przesuwała zwinnymi palcami, które przyozdobione były delikatnym brzoskwiniowym lakierem, po klawiaturze zapisując rozmaite nazwiska pacjentów. Subtelny makijaż – jasna szminka i lekko podkręcone rzęsy – tylko podkreślał jej rysy twarz. Gdy podniosła wzrok i utkwiła pytające spojrzenie w Przybysz, Agata dostrzegła jej błękitne tęczówki. Po chwili recepcjonistka uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała spokojnie:
- W czym mogę pani pomóc?
Brunetka popatrzyła na nią jeszcze raz, jednocześnie przetwarzając w głowie wszystkie pozyskane informacje i wypaliła na jednym wydechu:
- Gdzie znajdę Jadwigę Woźniak? – Kobieta wyglądała na zaskoczoną. – Wiem, że przywieziono ją tutaj pół godziny temu. To moja klientka. – Pospieszyła z wyjaśnieniami, a dziewczyna od razu się rozpogodziła.
- Jest w pokoju 217. Nie wiem, czy panią wpuszczą, bo jest pod stałą kontrolą. – Przyjrzała się prawniczce dokładniej. – Zresztą nie bez powodu. Przecież chciała się zabić.
- Dziękuję – odparła Agata, odwróciła się szybko, wcześniej posyłając uśmiech pielęgniarce, i ruszyła do obranego przed momentem celu.

Stanęła przed izolatką. Przeźroczyste ściany pozwalały jej dostrzec kobietę leżącą na łóżku. Zbliżyła się i położyła dłoń na klamce, po czym szybkim ruchem ją nacisnęła. Drzwi ustąpiły przed nią i mogła spokojnie wejść w głąb pokoju. Jednak nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, ktoś chwycił ją za ramię. Zerknęła w tamtą stronę. Obok niej stał mężczyzna w białym fartuchu, na oko sześćdziesięcioletni. Na jego piersi widniała etykietka: Zbigniew Kozłowski, ordynator. Pod stałą kontrolą, pomyślała. Uniosła kąciki ust, a lekarz odwzajemnił ten gest. Po chwili się otrząsnął i spojrzał na nią surowym wzrokiem.
- Nikt pani nie powiedział, że wstęp tutaj jest zabroniony? – Jego poważny głos trochę zdziwił panią adwokat, ale nie dała się zbić z tropu. Sięgnęła do torby po identyfikator i odpowiedziała:
- Agata Przybysz, jestem adwokatem tej pani… - i zanim dokończyła, ordynator się wtrącił.
- Co w żadnym wypadku nie upoważnia pani do wchodzenia tutaj. – Nie miała zamiaru się z nim kłócić. To byłoby bezcelowe.
- Proszę pana… - odparła dobitnie. – Sprawa, w którą zamieszana jest pani Woźniak, jest naprawdę bardzo poważna i wybaczy pan, ale ja muszę z nią porozmawiać. Jestem pewna, że jest do tego zdolna, w innym wypadku nie fatygowałabym się tutaj. Dałabym jej odpocząć. Ale prokurator poinformował mnie o wszystkim i teraz potrzebuję chwili, żeby wyjaśnić z moją klientką pewne sprawy. Czy mogę liczyć na pańską współpracę, czy od razu mam się wybrać do dyrektora szpitala? – Kłopotliwa cisza zawisła dookoła. Staruszek patrzył na nią skonsternowany, ale za moment odparł:
- Dobrze. Ale tylko kilka minut – podkreślił.
Przybysz wparowała do pomieszczenia i zamknęła drzwi, posyłając ostatnie spojrzenie lekarzowi za szybą. Usiadła przy posłaniu chorej i zaczęła ją obserwować. Miała wory pod oczami, a jej wychudzona twarz przyprawiała Agatę o dreszcze. Nie wyglądała zbyt dobrze. Wyglądała źle, bardzo źle. W następnej sekundzie podniosła ociężałe powieki i spojrzała zamglonym wzrokiem w stronę odwiedzającej.
- Co pani tutaj robi? – wychrypiała. Prawniczka uśmiechnęła się blado.
- Ile razy jeszcze będę otrzymywać telefony z wiadomością, że chciała pani popełnić samobójstwo?
- Może następnym razem pojedzie pani prosto do kostnicy. – Jej wymizerniała twarz przybrała przerażająco prawdziwy odcień. To, co mówiła, na pewno nie było jedynie wymysłem cierpiącej pacjentki. Była szczera, niebezpiecznie szczera. Agatę przeszedł dreszcz.
- Proszę tak nie mówić – odparła głucho.
- Kiedy to prawda – odwróciła szaroniebieskie tęczówki, uciekając przed przenikliwym spojrzeniem – ja nie chcę już żyć.
Ostatnie słowa Jadwigi wywary na Przybysz piorunujące wrażenie. Zrobiła coś, czego pewnie nigdy wcześniej by nie zrobiła: uchwyciła chudą dłoń kobiety w swoje ciepłe ręce.
- Wie pani… - zaczęła. – Kiedy moja mama umarła, tata zawsze starał się mnie pocieszyć, chociaż nawet on nie mógł sobie z tym poradzić. Gdy byłam nastolatką, wszystko przygniatało mnie do tego stopnia, że pewnego dnia chciałam się zabić. – Woźniak wytrzeszczyła oczy i dokładnie słuchała tego, co mówi. – I wtedy mój tata odkrył mój plan i powiedział mi coś takiego: Człowiek silny to nie ten, który potrafi popełnić samobójstwo. Bo to człowiek słaby, kierowany przez wydarzenia – a nie samego siebie. Jest jak roślina przy drodze. Kołysze się przy lekkim wietrze, ale kiedy wichura jest większa, urywa się – i ginie. Człowiekiem silnym powinno nazwać się osobę, która pomimo swojego pochrzanionego życia, wciąż się trzyma. Jak stuletni dąb. Jak nieprzekraczalna przeszkoda. Chwieje się, ale nie łamie – umie przetrwać wieki. Ale każdy z nas jest zarazem silny i słaby. Pokonujący swoje niedoskonałości i podatny na zranienie. Roślina może przetrwać lata, a drzewo może zginać wraz z silnym podmuchem. Tak jak człowiek. Może się nie poddawać, a może polec na polu wewnętrznej bitwy. – Przerwała na moment i popatrzyła na oniemiałą klientkę. Powstrzymała napływające do oczu łzy i dokończyła pewnym tonem: I pani właśnie jest jedną z silnych osób. Pani mimo wielu okropnych rzeczy, nadal chce żyć. I to także pani się ugięła. Pani chciała odebrać sobie życie. I dlatego jest pani silna. Bo mimo wszystko pani żyje.
A potem puściła jej dłoń, podniosła się szybko i w kilku susłach pokonała drogę do drzwi. Zatrzymała się tam na moment i odparła:
- Niech pani się zastanowi nad moimi słowami. – I pociągnęła za klamkę, by zniknąć za przeźroczystą szybą. Biegnąc korytarzem, nie mogła usłyszeć Jadwigi, która teraz samotna w swojej izolatce, cicho wyszeptała: dziękuję.

D.

środa, 28 maja 2014

"Może..."

Houk! :) 
Wróciłaś! ;3
To było cudowne. Niesamowite, fenomenalne, absolutnie doskonałe. Może właśnie mam palpitacje. Może właśnie umieram. Może właśnie chce mi się płakać. To cholerne 'może'... I tyle niedopowiedzianych słów w tym 'może'... Uwielbiam Cię, A.! <3 

D.



Hej, długo mnie nie było, a robię wszystko, żeby nie uczyć się do sesji i oto efekt. Przychodzę do Was z tym oto opowiadaniem i jestem ciekawa Waszej opinii, bo dawno dawno nic nie pisałam ;) Mam wielką nadzieję, że Wam się spodoba, zapraszam do czytania, buziaki <3 A.


 ‘Może…’


Oto jest miłość. Dwoje ludzi spotyka się przypadkiem, a okazuje się, że czekali na siebie całe życie. *

Chyba faktycznie lepiej będzie, jak zrobimy sobie przerwę. Możecie wynająć mój gabinet.
Te słowa huczały w jej głowie tak dobitnie, że nie do końca była w stanie je zrozumieć. Odchodzi? Czuła się jak w jakimś złym śnie. Przecież nikogo nie była tak pewna jak jego, niczego nie była tak pewna, jak tego, że zawsze będzie przy niej. A teraz tak po prostu ją zostawia… Widziała jego wzrok, nigdy nie patrzył na nią  w ten sposób. Jego oczy były obce, straciły ten blask, który był zarezerwowany tylko dla niej.  Chciała coś powiedzieć, wykrzyczeć, zatrzymać go, ale wiedziała, że nie będzie w stanie wydobyć z zaciśniętego gardła żadnego słowa. Zresztą znała go zbyt długo by wiedzieć, że to jest nieodwołalne. Że on nie łamie własnych postanowień.
Co za paradoks.
Przecież właśnie złamałeś jedno. Kto wie, czy nie najważniejsze.
Sięgnęła pamięcią do tego chłodnego wieczora, kiedy wszedł do kancelarii. Przypomniała sobie strzępki ich krótkiej rozmowy. Jej drżące dłonie, które uspokoił jednym dotykiem. Jej strach, gdy z wahaniem pytała: Jesteś pewny, że chcesz w to wchodzić? Jego czuły wzrok, który odsuwał od niej wszelką niepewność. Jego usta zdające się odpowiadać na pytania, których jeszcze nie zadała, które mówiły jej więcej niż zdołałaby pomyśleć. Jego pocałunek, który przypieczętował niewidzialną umowę, dzięki któremu nie potrzebowała już więcej słów. Jego ramiona składające obietnicę zapewniającą, że będzie z nią zawsze, którą Marek złamał wraz z momentem zamknięcia się drzwi kancelarii. Znów była sama. Cholera, dlaczego płakała? Przecież umiała być sama, zawsze była sama, nic nowego, prawda? Tylko tym razem było inaczej, za dużo się zmieniło. Zbyt długo był obok, zbyt głęboko pozwoliła mu wejść do swojego świata.

Poznał jej wszystkie wątpliwości, które tylko on potrafił uciszyć. Znał jej ciało, które w jego obecności wychodziło poza własne granice. Widział jej ból, który umiał ukoić jednym pocałunkiem. Znał jej obawy, które znikały wraz z jednym jego spojrzeniem.
Zbyt wyraźne ślady pozostawił w jej duszy, by tak po prostu zapomnieć.

Nie chciałam, żeby odchodził. Nie umiała walczyć z napływającymi łzami i łamiącym się od emocji głosem. Wszystko było jak jakiś koszmar, z którego nie mogła się obudzić. Kolejne dni pełne jego nieobecności. Kolejne samotne noce. Kolejne porcje bólu, którego nikt nie mógł już ukoić. Nigdy nie przypuszczała, że będzie musiała tak po prostu nauczyć się oddychać bez niego, żyć bez jego obecności. Już nie pamiętała jak to jest nie mieć go obok. Bo wystarczyło wyciągnąć rękę i zawsze był, teraz jej dłoń natrafiała na zimną i wszechogarniąjącą pustkę.
Nie umiała już o nim nie myśleć. Kancelaria, ich gabinety dobitnie przypominały jej o jego nieobecności. O spojrzeniach, kiedy na jej widok nie mógł ukryć uśmiechu i czułych słowach, kiedy potrafił się z nią droczyć o najmniejsze drobiazgi. Ciągle miała wrażenie, że za chwilę tu wejdzie z tym jego charakterystycznym uśmiechem i po prostu zabierze ją do domu. Lubiła sobie wyobrażać, że wcale nie odszedł, że jest tuż obok. Że zaraz wróci, tylko ma jakieś spotkanie albo rozprawę. Korytarze sądowe były pełne prawników, prokuratorów, świadków, puste od jego obecności. Jej mieszkanie też było pełne wspomnień, to w nim przekreślili przeszłość grubą kreską, by zacząć wszystko od nowa. Razem. Po raz pierwszy przestała udawać, że go nie potrzebuje. Tu po raz pierwszy pokazała, że pragnie go tak samo mocno, jak on jej i oboje stali się dla siebie największą nagrodą, jaką można było uzyskać. Gdzie rozmawiali o najważniejszych sprawach, gładko przechodząc do drobiazgów, by chwilę później zatracić się w pocałunkach.  Gdzie gęstą ciszę przerywały ich żarliwe oddechy, a pustkę mieszkania wypełniały dwa stęsknione siebie ciała. Gdzie szukała w ciemności jego ust, gdzie była szczęśliwsza niż kiedykolwiek wcześniej.  Pozwalała mu się zbliżyć, by za chwilę go od siebie odsunąć, zmuszała go do pożegnań, by za chwilę zacząć za nim niewyobrażalnie tęsknić. Nie zauważyła momentu, w którym pozwoliła mu zbliżyć się na tyle, że nie chciała go już od siebie odsuwać, że nie umiała sobie wyobrazić sytuacji, że mogłoby go zabraknąć w jej życiu. I ta chwila właśnie nastąpiła, a ona wiedziała, że będzie musiała sobie radzić, tak jak zawsze sobie radziła. Tylko że kiedyś zawsze mogła liczyć na jego pomoc. Często jej nie chciała, co niejednokrotnie potrafiła mu wykrzyczeć, tym samym raniąc go, a on był. Mimo wszystko był.

…to ja, to mój świat, ja w nim
chronię siebie nawet przed Tobą… **

Nie umiała sobie poradzić, problemy narastały zamiast maleć, a ona została ze wszystkim sama i to poniekąd na własne życzenie. Nie potrafiła już z nim rozmawiać, a ból związany z jego odejściem zasłaniała ostrymi i raniącymi słowami. To on miał rację, nie ona. Od samego początku miał rację, nawet wtedy, kiedy w żartach mówił, że trzeba jej pilnować. Tak bardzo pilnowała samej siebie, że nie zauważyła, kiedy znów dała się zmanipulować Hubertowi. Tak bardzo była samowystarczalna, że nie zorientowała się, kiedy znów skończyła jak ‘jakaś naiwna’. Tak bardzo ostrożna, że nie wiedziała, kiedy znów oddaliła od siebie Marka.

Gdzie teraz był i dlaczego nie tutaj, dlaczego nie przy niej, dlaczego nie otulał jej ciepłem swoich ramion? Nie umiała znaleźć odpowiedzi. A pytań było coraz więcej.
***

…tylko nie zaniedbuj jej, nie oceniaj zbyt pochopnie,
Ty nie trać z oczu jej, twój głos złamany, powiedz że to ją i z nią, że nie zmarnujesz chwil… ***

Wyszli  z budynku sądu. Stali naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem. Tak bardzo chciała pokonać dzielące ich centymetry i zatracić się w jego obecności. Po prostu być bliżej. Żeby schował ją w swoich objęciach tak mocno, że nie byłoby już miejsca na żadne słowa. Wiedziała jednak, że nie ma do niego żadnego prawa. Do jego ramion. Do jego ciepła. Mogła jedynie stać i dosłownie chłonąć go wzrokiem, chcąc jak najlepiej zapamiętać każdy szczegół. Wyczuwała że ich drogi się rozchodzą. Może nie pierwszy raz, może nie bezpowrotnie, ale tym razem naprawdę i to bolało. Bolało bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiedziała, kiedy znów go zobaczy. Nie umiała ukryć wzroku pełnego żalu, jej źrenice zaszły mgłą niewypowiedzianych uczuć. W środku tak głośno krzyczała, przecież musiał to słyszeć... Kolejny już raz zmuszała się do uśmiechu, by chwilę później usłyszeć od niego beznamiętne, nic nie znaczące krótkie zdanie, wdzierające się boleśnie do jej duszy. A może znaczyło więcej niż myślała.
Do zobaczenia… W sądzie.
Nie mogła już dłużej odwlekać momentu rozstania, wiedziała że jest nieuniknione. Ciche słowo pożegnania przeszyło powietrze, wyminęła go powoli udając się w stronę samochodu. Odwrócił się do niej. Nie mogła tego widzieć. Może jego delikatny uśmiech chwilę przed odejściem byłby odpowiedzią na jej wszystkie wątpliwości.

‘Nic na świecie nie jest warte, żeby człowiek odwrócił się od tego, co kocha. A jednak ja także się odwracam, sam nie wiedząc dlaczego.’ ***

Obejrzała się za nim.
Może też się odwróci, może jeszcze padłyby między nimi słowa, które byłyby w stanie wszystko odmienić.
Wiedziała, że nie.

Przed budynkiem rozstało się dwoje ludzi. Kobieta i mężczyzna. Ona i on. Może wymienili przedtem kilka słów. Może zdań. Może nic się nie stało. Może nic się nie wydarzyło.

Może nieustannie coś tracili.
Może siebie nawzajem.
Może na zawsze.

A.


* Vitor de Lima Barreto
** M. Urlik Ty i ja
*** M. Koteluk Dlaczego drzewa nic nie mówią
**** A. Camus, Dżuma

niedziela, 25 maja 2014

"I know you" cz. 11

Cześć i czołem! :) 
Zdecydowanie choroba mi nie sprzyja ostatnio, tę część zawaliłam po całości. Ale postaram się dwunastą część napisać dłuższą i lepszą. Opowiadanie miałam zakończyć na 13 części, ale na trzynastej to się nie zakończy bo jestem dopiero na trzech piatych materiału, że tak powiem. Miałam już nawet chęć wywalić to wszystko co napisałam i napisać raz jeszcze, ale obawiałam się, że wyjdzie mi jeszcze gorsze niż teraz mam. A nie chcę odkładać pisania, bo stanie się tak jak z SO, że zapomnę o opowiadaniu. :) Nie przedłużając, zapraszam do lekturki i mam nadzieje, że jednak w tych moich wypocinach znajdzie się coś co wam się spodoba :)

Siedzieliśmy w dwójkę na podłodze. Zapach chińszczyzny nie sprzyjał romantycznemu nastrojowi. Ale nie o to przecież chodziło. Nie zaprosiłam go przecież na romantyczną kolacje. Raczej był to gest którym w pewien sposób chciałam podziękować za cudowne ocalenie sprzed kilkunastu minut. Zerkałam co jakiś czas w jego kierunku nie dając się przyłapać i dobrze mi to wychodziło. Wydawać by się mogło, że sprawa wyboru wydaje się dość prosta. Z Przemkiem nie łączyło mnie żadne uczucie. Nasza relacja głównie opierała się na tym, że na siłę próbowałam odnaleźć odrobinę szczęścia w swoim życiu. Było mi z nim naprawdę fajnie, ale nie było to tym samym co z Markiem. Każdy dzień spędzony z nim był zaskakujący. Przy nim naprawdę nie można było się nudzić. Kochałam go w porównaniu do Przemka. No właśnie. Miłość. Chyba w tym wyborze głównie chodzi własnie o uczucia. Wiem co czuje do obojgu z nich. Wiem co czuje do mnie Przemek, ale wciąż nie wiem co czuje Marek. Nigdy nie był wylewny jeśli chodziło o wyrażanie uczuć. Zawsze pozostawiał wszystko domysłom. Lecz teraz potrzebuje słów. Potrzebuje słownego dowodu uczuć.

W pokoju jedynym źródłem światła były tlące się na stoliku świeczki. Zabrałam puste pudełka po chińczyku i wyniosłam je do kuchni przynosząc kolejną butelkę czerwonego wina. Nie miałam zamiaru upijać ani siebie ani jego. Wręcz przeciwnie miałam zamiar być mniej więcej ogarnięta. 
- Wina? - zapytałam zerkając na niego. Skinął głową przystawiając swój kieliszek. Przez cały czas milczał. Wyglądał jakby nad czymś dumał. Przyglądałam się jak na jego twarzy pojawiał się grymas. Zamoczyłam usta w czerwonej cieczy nie spuszczając z niego wzroku. Po krótkiej chwili spojrzał na mnie. Uśmiechnął się, ale wciąż milczał. 
- Jesteś jakiś milczący. Coś się stało? - odstawiłam kieliszek na stolik i podparłam się na łokciu. Zrobił to samo. Siedzieliśmy wpatrzeni w siebie. - będziesz tak przez cały czas milczał?
- Nie. - jego dłoń wędrowała w kierunku mojej twarzy. Na jego twarzy pojawiał się coraz to większy uśmiech. Gdy jego opuszki dotknęły mojego policzka, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz. Tym razem nie miałam zamiaru zdradzać słabości do niego i resztkami sil walczyłam aby moje emocje nie ujrzały światła dziennego. - zastanawiam się tylko. 
- Nad?
- A czy to ważne? - odgarnął mój kosmyk włosów za ucho. Nie mogłam okazać słabości. Musiałam działać, zwłaszcza, że odległość między nami stawała się niebezpiecznie mała. 
- Myślę, że powinieneś iść. - wyszeptałam wprost do jego ust. Uśmiechnął się. Podnosząc się z podłogi, nachylił się nade mną, chwycił moją głowę i ucałował w czoło. Działo się wszystko tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Pozostawiona w letargu nawet nie usłyszałam kiedy opuścił moje mieszkanie. 

Zamknęłam oczy. Otworzyłam i ponownie zamknęłam. Obraz jego twarzy zawładnął moją wyobraźnią. Na czole czułam wręcz piekący ślad jego ust. Które były jak jakieś naznaczenie. W mieszkaniu wciąż jeszcze wyczuwalna była jego woda kolońska. Leząc na wznak wdychałam. Stawałam się coraz słabsza, a moja nienawiść do niego znikała w ciemnej otchłani. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zachowywałabym się wtedy jak teraz się zachowuje w jego obecności, po prostu bym tę osobę wyśmiała. On był kiedyś dla mnie skreślony. Nie wiem czy to te wszystkie lata sprawiły, że nienawiść do niego zaczęła stopniowo się wypalać, czy tak naprawdę nigdy nie miałam do niego urazy, a nienawiść do niego była po prostu obroną przed urażoną dumą i zranieniem. Przez następny kwadrans nie zmieniłam pozycji, a moje myśli wciąż błąkały się na temacie Marka. 

***

Wstałam rano nieprzytomna, nie pamiętając nawet o której położyłam się spać. Kiedy doszłam do siebie, była już ósma, a ja uświadomiłam sobie, że większość nocy spędziłam na gapieniu się w sufit i rozmyślaniu o Marku. Spojrzałam ponownie na zegarek, zapowiadało się kolejne spóźnienie na spotkanie z Wójcikiem. Zastanawiałam się, jak wytłumaczyć kolejne spóźnienie i jak bez utraty klienta przełożyć raz jeszcze termin spotkania. Liczyłam na dobry humor mojego klienta. W końcu to piątek, a ludzie stają się znacznie bardziej pogodniejsi, kiedy w perspektywie mają wizje weekendu i miło zaplanowanego czasu. W windzie spotkałam Dorotę, która również spóźniona na spotkanie z klientem przeglądała nerwowo akta.
- Cholerne korki! - krzyknęła zaraz po tym jak zawartość akt rozsypała się po całej windzie - Cholerne akta! Czasami mam ochotę w cholerę rzucić to wszystko i wyjechać gdzieś.
- Nie uważasz, że za dużo tego "cholera"? Spokojnie Dorota. - pomogłam pozbierać jej papiery. - Jeżeli ktoś ma dziś gorszy dzień to taką osobą jestem ja. 
- W gabinecie od pół godziny siedzi Tomala. Bartek próbuje ją jakoś zatrzymać, ale ona już się niecierpliwi. Zuzia jest chora, a Wojtek wiecznie zapracowany, więc uwierz mi Agata, to ja mam najgorszy dzień w moim życiu. 
- Nie powiedziałabym tego. - rzekłam podając jej papiery.
- Agata, nie wiesz jak to jest nie przespać pół nocy przez płacz dziecka, nie wiesz jak to jest kiedy nie masz nawet wsparcia w mężu. Od dziesięciu lat jesteś szczęśliwą rozwódką, nie masz dzieci, więc co ty możesz o tym wiedzieć co? - jej ton głosu przesiąknięty był złością. Nie miałam siły z nią walczyć. Ale też nie potrafiłam stać bezczynnie i nie zareagować na jej słowa.
- Masz racje. Co ja mogę o tym wiedzieć? - winda zatrzymała się - i nie zawsze bywam szczęśliwą rozwódką dla twojej wiadomości. - wyszłam energicznie z windy. Walczyłam z napływającymi do oczu łzami. Tuż po przebudzeniu miałam już dziwne przeczucie odnośnie dzisiejszego dnia. Jeżeli nie pokłócę się z resztą kancelarii będzie to prawdziwym cudem. 

Zbliżała się godzina czternasta a w moim żołądku prócz francuskiego rogalika i litrów kawy nic innego się nie znajdowało. Nie mogłam jednak opuścić kancelarii póki nie skończę apelacji. I tak wystarczająco długo odkładałam jej napisanie. Mijały kolejne minuty a słów w apelacji zamiast przybywać, ubywało. Nie mogłam złożyć porządnego i sensownego zdania. Nie miałam też zamiaru zarywać kolejnej nocy. Ostatnim ratunkiem był Bartek. Nie zastanawiając się długo, wstałam z fotela i wyszłam z gabinetu. Widząc go jednak tonącego w papierach nie miałam serca by mu dorzucić kolejnego zadania. Wróciłam więc do pisania, ale wszystko stawało się bardziej interesujące niż kilka literek widniejących na elektronicznym papierze. Odwróciłam głowę w kierunku okna, ostatnio dość często padało. Mój wzrok powoli przesuwał się w kierunku drzwi do jego gabinetu. Powoli wstałam zamykając klapkę laptopa. Poprawiłam sukienkę i przeczesałam dłonią włosy. Im bliżej znajdowałam się drzwi, tym bardziej dostrzegalny był zarys jego postaci. Odetchnęłam głęboko i weszłam do jego gabinetu. Siedział nad aktami, za równo na podłodze jak i na biurku walało się kilka kubków kawy. Poprawiłam raz jeszcze włosy i odchrząknęłam. Spojrzał na mnie obojętnie i ponownie skierował swój wzrok na akta przed jego nosem. Uniosłam zdziwiona brew. Miałam teraz czas, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Ilość kubeczków kawy świadczy raczej o zmęczeniu, a co z tym idzie - nie przespana noc. Powoli zbliżyłam się do jego biurka i zarazem prywatnej przestrzeni. Usiadłam na krawędzi jego biurka tuż przy jego ramieniu. Przyglądałam się jego reakcji, która o dziwo nie była natychmiastowa. Dopiero po chwili wbił we mnie przenikliwe błękitne spojrzenie. Jego oczy naprawdę były niezwykle błękitne. Czułam się, jakbym pierwszy raz w nie patrzyła. Jakby ich błysk po raz pierwszy, mnie dosięgał. 
- Jakaś ważna sprawa? - spojrzałam przez ramię. 
- Nawet bardzo ważna. Nie wychodzę od rana z gabinetu. A ty przyszłaś w jakieś sprawie? - zapytał luzując nerwowo krawat.
- Chciałam tylko zapytać czy nie jesteś głodny, bo zamawiam chińczyka.
- Umieram z głodu, a nawet nie mam czasu wyskoczyć żeby coś zjeść - powiedział spokojnie wstając. Stał przy oknie z dłońmi wsadzonymi w kieszenie. Na jego twarzy wkradał się uśmiech, jego oczy nawet i bez tego się uśmiechały. Siedząc na jego biurku z telefonem przy uchu zamawiałam chińczyka wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z Markiem. Zbliżył się do mnie wyciągając dłonie z kieszeni oparł je o blat biurka tuż przy moich biodrach. Patrzył na mnie tymi jego błękitnymi oczami powodując, że całkowicie się w nich zatracałam wyłączając się umysłowo na rozmowę z szefem chińskiej knajpki. Jego prawa dłoń kierowała się w kierunku telefonu, jednak całkiem nie przypadkiem opuszkiem palca przejechał po moim policzku. 
- Dwa średnie. Płatność przy odbiorze. - rozłączył się odkładając telefon na biurko - pamiętasz o sprawie Łukasza i Alicji?
- Mhm.. - odchyliłam się nieznacznie. 
- Jutro wieczorem wyjedziemy ze stolicy.
- Myślałam, że w poniedziałek dopiero jedziemy - rzekłam lekko zdezorientowana.
- W weekend i tak nie masz klientów, a jak szybciej pojedziemy to szybciej zrobimy rozpoznanie - spuściłam głowę i mimowolnie wzruszyłam ramionami. Wyjazd  w weekend nie był mi na rękę zwłaszcza, że pokłóciłam się z Dorotą i miałam nadzieje zabrać ją do jakiegoś klubu dla odprężenia. 
- Coś się stało, prawa? Mogę jakoś pomóc?
- Pokłóciłam się z Dorotą. 
- Nie jestem w stanie Ci pomóc - wyprostował się i podszedł do okna.
- Dlaczego nie? 
- Jesteście przyjaciółkami. Powinniście same się dogadać, nie powinienem mieszać się w te wasze babskie kłótnie. Zrobiłbym dla Ciebie wszystko, ale nie stanę między dwiema najlepszymi przyjaciółkami. - słowa odbijały mi się w uszach przez kilka sekund. On naprawdę to powiedział, czy to wytwór mojej wyobraźni? 
- Wszystko? - zapytałam przygryzając dolną wargę.
- Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele są wstanie dla siebie zrobić naprawdę wiele. - czyli jednak było to nic nieznaczące słowo. Zeskoczyłam z blatu jego biurka. 
- Aha. Jak ten chińczyk przyjedzie to Cie zawołam czy coś.. - poprawiłam sukienkę - .. to nie przeszkadzam Ci. 

Nie powinnam zwracać aż takiej uwagi na wyrwane z kontekstu zdania słowa, które w ostateczności są nic nie znaczącymi wyrazami budującymi tylko wypowiadane przez niego zdania. Miałam się w nim nie zakochiwać, ale coraz bardziej staje się bezsilna. On miał nie dawać mi powodów do tego bym się w nim zakochała, a mimo to wciąż daje by nagle stwierdzić, że jesteśmy przyjaciółmi. Przez niego nie mogę skupić się na napisaniu apelacji, wciąż siedzi w mojej głowie. Mimo szczerych chęci pozbycia się go z mojej głowy, nie jestem wstanie go wywalić stamtąd. Sięgnęłam do torebki po słuchawki i sprawnie je odplątując, umieściłam w uszach. Włączyłam szybszą piosenkę, by pobudziła mnie do pracy. O dziwo pisanie apelacji szło mi lepiej niż wcześniej. Na ekranie pojawiało się coraz więcej wyrazów i coraz mniej ich ubywało. Myślałam o wszystkim innym byleby nie myśleć tylko o Marku, który dość często przechadzał się po gabinecie i zerkał do mojego gabinetu przez uchylone drzwi. Z kilka razy przyłapałam go na tym jak zerkał do mojej świątyni, starałam się wtedy być obojętna i powracałam z trudnością do pisania apelacji. Chińczyk w kancelarii zjawił się po kwadransie od zamówienia. Ze słuchawkami na uszach i telefonem w dłoni opuściłam gabinet i podeszłam do biurka Bartka na którym stało zamówienie. Wyciągając jedną słuchawkę rzekłam :
- Resztę odda Ci Dębski - położyłam banknot na jego biurku i wzięłam swoje zamówienie. Nim zasiadałam do posiłku najpierw odwiedziłam ponownie gabinet Marka.
- Chińczyk przyjechał - odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojego gabinetu. 

Po sycącym posiłku wreszcie naładowana energią mogłam dokończyć apelacje. Szło mi naprawdę dobrze, kończyłam już ostatnie zdanie aż tu nagle czarny ekran. Kilka godzin pracy poszło na marne, co prawda w inny dzień zrobiła bym to w kilka minut, ale nie dzisiaj. Dość, że dość ciężko było mi cokolwiek napisać to teraz jeszcze padł mi laptop. Musiałam szukać ratunku u innych zwłaszcza, że przed wyjazdem do Gdańska, chcę zostawić Bartkowi już gotową apelacje. Po pomoc do Doroty nie zamierzałam iść, wybrałam więc sąsiada z naprzeciwka. Nim weszłam do jego gabinetu kilka razy uderzyłam pięścią w drzwi. Zajrzałam do środka z nad uchylonych drzwi. Nie było go przy biurku. Weszłam głębiej do jego gabinetu. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam śpiącego na kanapie Dębskiego. Bezszelestnie podeszłam do jego biurka. Zakopany w stercie akt leżał laptop. Usiadłam na fotelu i zaraz po odpaleniu urządzenia zabrałam się za pisanie. Co jakiś czas zerkałam na śpiącego Marka uśmiechając się do siebie. W słuchawkach wciąż rozbrzmiewały szybkie piosenki a moja głowa kiwała się w ich rytmach. Zerknęłam po pewnym czasie na kanapę na której spał Dębski i zamarłam. Nie było go tam. Ściągnęłam słuchawki i przetarłam oczy. 
- Buuu.. - szepnął wprost do mojego ucha. Poskoczyłam w fotelu, odwracając się twarzą do niego. 
- Chcesz żebym na zawał padła? 
- Spokojnie, to Ci nie grozi - obrócił fotel tak, że teraz byłam do niego twarzą - powiesz mi co robisz z moim laptopem? 
- Piszę list miłosny do sądu apelacyjnego.
- Eh.. - wzdychał - ..myślałem, że do mnie.
- Chciałbyś! - uderzyłam go w tors i obróciłam się twarzą do laptopa. 
- Może Ci pomóc? 
- Nie trzeba już kończę. Pozostaje mi tylko wysłać to Bartkowi i oddaje Ci laptop. - zerknęłam na niego - przepraszam, że nie zapytałam czy mogę, ale wiesz kryzysowa sytuacja a ty spałeś. Nie chciałam Cię budzić. 
- Nie musisz przepraszać - rzekł otwierając barek - chcesz whisky?
- Nie dzięki. Muszę jakoś wrócić do domu i się spakować skoro jutro mamy jechać. 
- Na spakowanie będziesz miała całą sobotę, wyjeżdżamy wieczorem. 
- Poranki bywają trudne, zwłaszcza te w weekendy.
- Sobotni poranek nie będzie trudny WYJĄTKOWO! - zaakcentował ostatnie słowo - jak pokłóciłaś się z Dorotą, to raczej nie masz z kim wypić, skoro nawet mi odmawiasz. 
- Spokojnie towarzystwo zawsze się znajdzie. Taka Agata zawsze jest chętna.
- Jaka Agata? - zapytał zaskoczony
- No jak to jaka Agata? Moja nowa przyjaciółka, bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy choć kiedyś jej nienawidziłam, bo miałam przez nią kompleksy. Agata co w lusterku mieszka nie znasz? - minęłam go śmiejąc się pod nosem. Jego wyraz twarzy był komiczny, cudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu.
- HA HA HA - usłyszałam zza moich pleców, co powodowało jeszcze większe chęci wybuchu śmiechu.

Spojrzałam odruchowo na zegarek, zdecydowanie zasiedziałam się nad tymi aktami. A przede mną jeszcze pakowanie. Rzuciłam na środek pokoju walizkę i zaczęłam układać w niej ubrania. Na początku jakoś mi to wychodziło, w ostateczności wrzuciłam wszystko do walizki
- Spakuje się jutro.. - powiedziałam zerkając na bałagan w bagażu. Przeciągnęłam się wędrując pod prysznic. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele. Stawałam się coraz bardziej odprężona, zrelaksowana i senna. Zarzuciłam na siebie szlafrok i zostawiając po sobie mokre ślady na korytarzu i w salonie usiadłam na krawędzi łóżka. Zerkała ukradkiem na poduszkę, aż stwierdziłam, że położę się na kilka sekund a zaraz po tym się ubiorę. Kilka sekund zmieniło się w kilka godzi. Odpłynęłam w krainę Morfeusza.

Początek lata. Siedziałam na ganku u jego rodziców. Po raz pierwszy wystawiłam swoje blade nogi na promienie słoneczne czekając na powrót Marka. Powietrze było ciężkie i zwiastujące burze. Zawsze się bałam burzy, więc miałam nadzieje, że Dębski powróci jeszcze przed nią. Jednak niebo stawało się coraz bardziej ciemniejsze, a go wciąż nie było. Słońce schowało się za gęstymi chmurami na widok moich bladych nóg. Zerwał się lekki wiaterek, zarzuciłam więc na siebie jego szarą bluzę i weszłam do środka. Pojedyncze krople deszczu zaczęły uderzać o szybę okna. Drżałam ze strachu, a wraz z pierwszym grzmotem w drzwiach kuchni pojawił się przemoczony Marek. 
- Przepraszam za spóźnienie.. długo czekałaś? - zapytał podchodząc do mnie. 
- Chwilkę, ale ta chwila wystarczyła bym przegoniła słońce - uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego. Po czym momentalnie odskoczyłam - jesteś mokry. Idź się przebierz.
- Wiesz to normalne, że jestem mokry pada deszcz w końcu - nachylił się i ucałował kącik moich ust - zaraz wracam.
Chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam w swoim kierunku. Stając na palcach przywarłam do niego wargami. Jego dłonie spoczęły na mojej tali podnosząc mnie lekko i usadowił mnie na stole. Jego chłodne dłonie wślizgnęły się pod luźną bluzę. Moje ciało zareagowało natychmiastowo na jego chłodny dotyk. Przygryzałam co jakiś czas w pocałunku jego dolną wargę. Zapach jego perfum trafił do moich nozdrzy i zupełnie mnie otumanił. Czułam się jak w transie i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Czułam się wspaniale. Jego dłonie, które  znajdowały się teraz na moich biodrach, lekko je ścisnęły i przysunęły bliżej siebie. Objęłam go nogami na wysokości bioder i zmniejszyłam naszą odległość do minimum. Czułam jak się uśmiecha, więc na mojej twarzy też zagościł uśmiech.Przeniosłam ręce na jego szyję, aby po chwili zatopić je w jego włosy. 
- Marek, a jak twój ojciec zaraz wróci? - zapytałam gdy ten trzymał w dłoniach bluzę która przed chwilą miałam jeszcze na sobie. 
- Tak szybko nie wróci. Zresztą jesteśmy dorośli.
- To nie zmienia faktu, że nie chciałabym zostać na tym przyłapana. 
- Spokojnie mamy kilka godzin - zaśmiał się cicho. Zabrałam się więc za odpinanie jego mokrej koszuli. Jego ręce wylądowały pod moimi udami, a ja pisnęłam w jego usta, kiedy znienacka podniósł mnie do góry. Małymi krokami zaczął kierować się do sypialni. Nie mam pojęcia kiedy wylądowaliśmy praktycznie nadzy w łóżku.  Ręce Dębskiego błądziły po moich plecach, a fala pożądania zaczęła się we mnie budować. W tym momencie nie obchodziła mnie nawet szalejąca burza za oknami, mój umysł skupiony był wyłącznie na nim. Błądził dłonią po udzie co wzmogło rozkosz do granic, o jakich istnieniu nigdy sobie nie zdawałam sprawy. Dalej zabiera mnie w krainę rozkoszy, by ostatecznie opaść w bezdechu przy moim ramieniu. 

Coś zabrzęczało niedaleko mojej głowy, przerywając mój błogi sen wspomnień. Uniosłam dłoń, by poszukać telefonu, który niewątpliwie leżał, gdzieś w pobliżu. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale po swoim stanie, mogłam poznać, że na pewno za wczesna na kontakt z kimkolwiek. Gdy wreszcie poczułam twardy ekran, pod swoimi palcami, zwinnie go chwyciłam unosząc tak, by znajdował się nad moją twarzą.
"Nieodebrane połączenie od Dębski" 
Przystawiłam telefon do ucha wsłuchując się w sygnał. 
- Ty nie możesz spać? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- Chciałem Ci tylko przypomnieć, że po południu wyjeżdżamy.
- Jak to popołudniu! - krzyknęłam otwierając zaspane oczy.
- Plany się trochę zmieniły.
- Tobie non stop się plany zmieniają. O której będziesz? - zapytałam poddenerwowana.
- O 14.
- To nie jest południe.
- Nie dramatyzuj. Nie dramatyzuj. - rozłączyłam się i odłożyłam telefon na podłogę. Następnie przekręciłam się na drugi bok próbując zasnąć. Potarłam skroń palcami, próbując ustalić co się właściwie dzieje. Leżałam na łóżku, w szlafroku, cała obolała i bez chęci do życia. Czekała na mnie jeszcze walizka na środku pokoju do spakowania, a raczej do ułożenia bądź upchnięcia rzeczy - jak kto woli. Po kwadransie mozolnego układania ubrań, walizka stała już spakowana w korytarzu. Do przyjazdu Marka miałam jeszcze cztery godziny. Zasnąć już nie mogłam, w telewizji nic ciekawego nie było, postanowiłam więc się napić. Mój zapas wina skończył się po dwóch godzinach. Dwie butelki obijały się o siebie na podłodze, a mi huczało w głowie od nadmiaru alkoholu. Położyłam się na chwilę. Chwila ta trwała dwie godziny, zbudził mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Zabrał moją walizkę, ja w tym czasie próbowałam trafić w dziurkę od klucza, co się nie udawało. Na szczęście z odsieczą - jak zawsze zresztą, przyszedł Marek. Wrzuciłam kluczę do torby i opuściłam kamienice, zmierzając w kierunku terenówki Dębskiego. 

Pinky