Ostatnio pracuje nad tym, by więcej było opisów sytuacji i uczuć niż dialogów, i nie wiem jak to mi wychodzi. Ta część miała być ohoho już trzy dni temu napisana, ale stanęłam w połowie i dopadł mnie kryzys, potem szalone rozmowy na shoucie za co dziękuje, bo moja psychika stała się jeszcze bardziej zniszczona :D no i przejdźmy do najważniejszych a mianowicie dedykacji, dedykuję to opowiadanie wszystkim komentującym i czytającym, że poświęcacie swój cenny czas aby przebrnąć przez moje opowiadanie, za co wam naprawdę dziękuje i cieszę się, że niektórym przypadło do gustu i postaram się was nie zawieść w najbliższych częściach! :* Nie przedłużając życzę miłej lekturki :)
Pistolety były dwa. Oba czarne,
błyszczące i w foliowym worku na dowodu. Te dwa pistolety były jedynym dowodem
obciążającym mojego - przepraszam jego klienta, bo przecież jestem tylko pomocą
a klient należy do Marka. Myśli chaotycznie obijały się o ściany mojego
zniewolonego wątpliwościami umysłu. Jej zgrabna dłoń uniosła worek z dowodem
przed moją twarz, najpierw uwagę przykuły cieliste matowe paznokcie, mój mózg
się wyłączył na ułamek sekundy. Ale to wystarczyło by nie usłyszeć pierwszej
części zdania pani prokurator. Mój wzrok przeniósł się z czarnego pistoletu, na
jej lodowate spojrzenie. Czułam się dość niezręcznie, ale mimo to wciąż
utrzymywałam z nią kontakt wzrokowy. Teraz rozumiem co miał na myśli Marek
mówiąc, że nie chciał żeby było dziwnie. A dziwnie było. Przynajmniej ja tak
się czułam. Jej lodowate spojrzenie mroziło mnie od paliczków stóp, po czubek
głowy. Miałam wrażenie, że obwinia mnie o rozpad jej związku. Marek milczał
zajęty swoim telefonem. Czyli zostałam ja i jej mordercze spojrzenie. Super.
Gdybym wiedziała, że dzisiejszy poranek rozpocznie się od nieprzyjemnej gry
spojrzeń z panią prokurator to zostałabym do jedenastej ewentualnie dwunastej,
a w ostateczności trzynastej w łóżku. Gdzieś między "to było
morderstwo" a "jest winny" zgubiłam wątek słów blond prokurator.
Całkowicie wyłączyłam się na otoczenie, huczała tylko cisza w mojej głowie a
usta Marii nie zamykały się - czyli wciąż coś mówiła. Jakoś nie robiło mi
różnicy czy dowiem się wszystkiego od niej czy z akt, w tym momencie było mi to
obojętne. W pewien sposób nawet i ona stała mi się obojętna. Powstrzymywałam
się tylko przed tym by nie wybuchnąć jej śmiechem w twarz. Chociaż nawet nie
wiem co było spowodowane taką nagłą chęcią śmiechu. Nagle moje ciało przeszedł
przyjemny dreszcz, z każdą kolejną sekundą dolne kończyny przechodziła
przyjemna wibracja, a do świadomości wkradała się spokojna melodia, która
nasilała się. Dopiero po chwili zrozumiałam, że te przyjemne dreszcze
przechodzące moje ciało i spokojna melodia powtarzająca się w mojej głowie to
był mój telefon znajdujący się w kieszeni jeansów. Zerknęłam na wyświetlacz i
na stojącego kilka kroków ode mnie Marka. Na jego twarz wkradał się zawadiacki
uśmiech. Wtedy już wiedziałam, co planował w tej jego głowie.
- Musimy już iść, mamy kolejne spotkanie - weszłam jej w pół
zdania. Rzuciła przelotne spojrzenie na Marka.
- Wasz klient jest winny, wszystko na to wskazuje.
- Pistolety w
szufladzie jego gabinetu? - zapytałam kpiąco - równie dobrze mógłby
zostawić tę broń na biurku gdyby była jego i gdyby był na tyle głupi aby dać
się złapać. Pani prokurator nie uważa pani, że z wyrokiem poczekajmy do
zakończenia procesu. - ponowna walka spojrzeń.
- Musimy już iść. - wtrącił się Marek. Spojrzałam na niego i
bez słowa opuściłam pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy. Zaraz za mną
wyszedł Dębski. Przewiesił przez ramię torbę z którą się praktycznie nie
rozstaje. Zaczęły mi doskwierać pierwsze objawy wyjścia z hotelu bez śniadania.
- To co może jakieś śniadanie? – chyba czyta mi w myślach,
albo moje burczenie w brzuchu było na tyle głośne, że usłyszał. Skinęłam głową
i wsiadłam do samochodu. Pojechaliśmy do uroczej kawiarni znajdującej się na
Rynku Staromiejskim. Po skończonym posiłku przybrałam ironiczno – obojętny
wyraz twarzy i podparłam się brodę ręką. Co jakiś czas spoglądałam rozmarzonym
wzrokiem w jego kierunku, po czym skarciłam się w myślach za to. Marek spojrzał
na mnie zaniepokojony.
- Wszystko dobrze? – zapytał kładąc swoją dłoń na mojej
dłoni. Najpierw mój wzrok wbił się w jego dłoń, by następnie spojrzeć na niego
w tym samym czasie wyswobadzając swoją dłoń.
- Zastanawiam się, co było powodem twojego rozstania z
Marią. – opuszkiem palców jeździłam po krawędzi białej filiżanki.
- Nie wszystko kończy się szczęśliwie. – uciekał nie tylko
wzrokiem, ale uciekał też od odpowiedzi. Zastanawiałam się teraz czy dać sobie
z tym spokój, czy jednak przycisnąć go i wydusić z niego odpowiedź. Patrzył na
mnie przez chwilę z uwagą i z jakąś nutką melancholii. Ale po chwili na jego
twarzy znów zagościł ten szczery uśmiech. Siedzieliśmy w tej knajpce może
jeszcze kwadrans rzucając sobie różnego rodzaju spojrzenia.
Siedząc w
pokoju hotelowym patrząc się bezczynnie w blado pomarańczowe ściany, nie miałam
nic do roboty. Marek latał po mieście zbierając dowody, a ja mam siedzieć i
czekać na jego telefon. Nie przyjechałam tutaj, żeby spędzić trzy czwarte dnia
w pokoju. Chciałam zrobić coś spontanicznego i zrobiłam. Mój genialny pomysł
został tak szybko zrealizowany, że w mgnieniu oka siedziałam już w hotelowym
barze popijając martini. Rozejrzałam się niezdecydowana. Barman udawał, że myje
szklanki i odkłada ociekające na półkę. Martini szumiało mi w głowie coraz
bardziej. Podniosłam kolejny kieliszek do ust. Nie czułam już alkoholu.
Odstawiając kieliszek, przez moje ciało przeszedł dreszcz spowodowany czyimś
oddechem na moich plecach. Osoba za moimi plecami zbliżyła się do mojego płatka
ucha i zahaczając o niego szepnęła :
- Miałaś czekać na telefon. – rzekł nadzwyczajnie spokojny. Odwróciłam się niechętnie do niego twarzą i to był chyba błąd, bo moje usta znalazły się zdecydowanie za blisko jego ust. Teraz trwała prawdziwa walka ze zdrowym rozsądkiem, a zwiększonym pożądaniem wywołanym przez krążący w moim organizmie alkohol. Czułam jak moje ciało staje się bezsilne i jak pod wpływem jego spojrzenia wręcz zjeżdżam z krzesełka. Jednak gdzieś ostatnie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały bym jak najszybciej znalazła się twarzą do barmana. Tak też zrobiłam, zamawiając kolejne martini.
- Miałaś czekać na telefon. – rzekł nadzwyczajnie spokojny. Odwróciłam się niechętnie do niego twarzą i to był chyba błąd, bo moje usta znalazły się zdecydowanie za blisko jego ust. Teraz trwała prawdziwa walka ze zdrowym rozsądkiem, a zwiększonym pożądaniem wywołanym przez krążący w moim organizmie alkohol. Czułam jak moje ciało staje się bezsilne i jak pod wpływem jego spojrzenia wręcz zjeżdżam z krzesełka. Jednak gdzieś ostatnie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały bym jak najszybciej znalazła się twarzą do barmana. Tak też zrobiłam, zamawiając kolejne martini.
- Agata, chyba już wystarczy co? – usiadł na krzesełku obok
mnie. Podniosłam kieliszek do ust, nie odpowiadając mu. – nie mam zamiaru jutro
męczyć się z twoją nieprzytomnością.
- Nie musisz. – zaśmiałam się i podniosłam z krzesła.
Okazało się jednak, że podłoga nie znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna,
a moje nogi nie do końca załapały, że opuszczamy ten lokal.
- Chyba jednak muszę. – powiedział obejmując mnie. Nie
mogłam zaprzeczyć. Właściwie już nic nie mogłam. Jak przez mgłę pamiętam tylko
obrazy, nieczytelne i rozmazane. Winda. Łóżko. Ciemność.
Obudziłam się
z potwornym bólem głowy. Śmigła helikoptera rozsadzającego mi czaszkę pracowały
na najwyższych obrotach. Z trudem otworzyłam oczy. Zamrugałam i rozejrzałam się
dookoła nieprzytomnie. Po chwili intensywnego wysiłku intelektualnego
uświadomiłam sobie, że nie jestem u siebie. Znajdowałam się w czyimś pokoju, w
czyimś łóżku. Ściany były koloru kości słoniowej, meble wiśniowe, a pościel
pachniała seksownie męską wodą kolońską. Bardzo znajomy zapach, aż za bardzo. I
nagle mnie otrzeźwiło. Spojrzałam gwałtownie w stronę łazienki, której drzwi
zaskrzypiały. Owinięty w ręcznik wyszedł z niej Dębski.
- Już nie śpisz? – zapytał zakładając granatową koszulkę.
- Jak się tu znalazłam?! Coś ty mi zrobił?! - uniosłam palec wskazujący w jego kierunku.
- Naprawdę nie pamiętasz?
- MAREK! – krzyknęłam.
- Upiłaś się. Wyznałaś mi miłość i całą noc uprawialiśmy
namiętny seks. – przerażenie odebrało mi mowę, jednak Marka to bawiło –
żartuje. Upiłaś się. Pół drogi do pokoju bełkotałaś coś o tym, że nie
przyjechałaś tu bezczynnie siedzieć i żeby mieć na ciebie oko zabrałem cię do
mojego pokoju.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. –
uśmiechnął się siadając na krawędzi łóżka. – jeżeli nie chcesz, przesiadywać
ciągle w pokoju hotelowym to za godzinę mamy spotkanie.
- Godzinę? – zapytałam, starając się z jak największą gracą
wygramolić z łóżka. Bez powodzenia. Podłoga naprawdę chyba polubiła moją twarz.
Dębski śmiał się pod nosem, próbując pomóc mi się podnieść.
- Jeżeli nie dasz rady to pójdę sam – pozostawiłam to bez
komentarza. I przywrócona do pionu poszłam do łazienki. – Agata, wiesz jeżeli
chcesz to mogę pomóc Ci z tym prysznicem.
- Poradzę sobie – kiedy spojrzałam w lustro, przestraszyłam
się samej siebie. Moje włosy wyglądały jak po przejściu huraganu. Wyglądałam co
najmniej jak siedem nieszczęść, w dodatku przed nim. Szybko zrzuciłam z siebie
ubranie i weszłam pod prysznic. Ogarnęła mnie wielka błogość. Ciepła woda
działała kojąco i terapeutycznie. Zmyłam z siebie cały wczorajszy dzień, a zwłaszcza
wieczór. Moje przytępione alkoholem rozmyślenia przerwał nagły zawrót głowy.
Czułam jak zawartość mojego żołądka próbuje ujrzeć światło dzienne. Zakręciłam
wodę i wzięłam kilka głębszych oddechów by uspokoić nie tylko siebie, ale
szalejący też żołądek. Zaczęłam wycierać się w jego ręcznik. Znowu ten
rozbrajający zapach. W miarę upływu lat ten zapach podobał mi się jeszcze
bardziej. Chwyciłam wiszący na wieszaku szlafrok i wiążąc go w pasie opuściłam
łazienkę. Stojąc w szlafroku na środku pokoju wciąż próbowałam zrozumieć swoje
zachowanie i to dlaczego wciąż jestem u niego.
- Mogłam wrócić do siebie i tam wziąć prysznic, ale tego
nawet nie przemyślałam. – spojrzałam na przeszukującego szafkę Dębskiego –
mógłbyś być tak miły i skoczyć do mojego pokoju po moje ubranie. – odwrócił się
twarzą do mnie.
- A co będę z Tego miał? – uniósł zawadiacko brew.
- Nie zabije Cię dziś?
- Przekonujący argument. – rzekł spokojnie, przyglądając się
mi z rozbawieniem. Gdy znikł za drzwiami świat zawirował i zrobiło mi się
słabo. Usiadłam na krawędzi łóżka, chyba tylko po to, żeby zerwać się z niego
jak poparzona i pobiec w kierunku łazienki.
Wczorajsza
ilość wypitego alkoholu dawała się we znaki, wisiałam nad muszlą do powrotu
Marka. Starałam się zachować przy nim najnormalniej jak się tylko dało, co w
ostateczności i tak zakończyło się w łazience. Dębski stał przy drzwiach co
chwila pytając jak się czuje, miałam ochotę podejść i uderzyć go czymś ciężkim.
Jak się mogłam czuć, skoro miałam wraże, że wszystkie organy spłynęły już w
rurze kanalizacyjnej. Wychodząc z łazienki, zostałam od razu zasypana przez
Marka tysiącem pytań które wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Rozejrzałam
się po pokoju w poszukiwaniu ubrań.
- Co robisz? – zapytał stając nade mną.
- Nie widać? Chcę się ubrać. – rzekłam lekko zachrypniętym
głosem. Czułam się taka słaba, wszystko mnie bolało. Wykonywałam jak najmniej
niepotrzebnych ruchów, nawet ograniczyłam mruganie. Idąc do łazienki, drogę
zatarasował mi Dębski. – przejdź nie chcę się spóźnić.
- Zostajesz! – zabrał mi ubranie z rąk, co wcale trudne nie
było. – idź do łóżka.
- Daj mi ubranie, przebiorę się i pójdę do siebie.
- Ty chyba żartujesz! Nie zostawię cię przecież samej.
- Masz spotkanie – przeczesałam włosy drżącą dłonią.
- Kładź się i nie marudź. – wzruszyłam ramionami i
doczłapałam się jakoś do łóżka. Kładąc głowę na poduszkę miałam wrażenie, że
jest jeszcze cięższa niż chwilę temu. Klika razy przymknęłam powieki, w głowie
wręcz huczało. Nie miałam siły nawet już mówić. Zrobiłam się senna i
odpłynęłam.
Zbudziłam się
po dwóch godzinach, wciąż w mojej głowie huczało. Czułam jak całe moje ciało
jest w bezwładzie. Na szafce czekała na mnie szklanka wody, jednak nie miałam
nawet ochoty na wodę. Na tyle ile byłam wstanie podniosłam się na łóżku
rozglądając po całym pokoju. Nie było go. Chwyciłam więc w dłoń szklankę, która
z hukiem rozbiła się o podłogę. Przeklęłam pod nosem i wygramoliłam się z
łóżka. Zbierałam potłuczone szkło do dłoni. Rozległ się po pokoju dźwięk
zamykanych drzwi.
- Zostawić ciebie na chwilę. – podszedł do mnie – zostaw to
i wracaj do łóżka.
- Dam rade, nie musisz robić ze mnie aż tak chorej. –
zbieraliśmy wspólnie potłuczone szkło i nawet wtedy nie obyło się bez
nieszczęść. W jednej chwili znalazłam się przy umywalce, podtrzymywana przez
Dębskiego. W tym stanie nawet widok krwi działał niekorzystnie na mój stan,
spojrzałam na swoje odbicie byłam bledsza niż sądziłam. Mogłabym się wtopić w
biel ścian na korytarzu hotelowy. Spojrzałam kątem oka na krew którą skutecznie
próbował tamować Marek. Spojrzałam na niego, wysilając się na delikatny uśmiech,
po czym była tylko ciemność.
Ocknęłam się
dopiero w łóżku, siedział przy mnie Marek konsumując posiłek. Nawet nie
zapytałam jak po spotkaniu. W sumie nie miałam kiedy, najpierw zbieranie szkła,
potem przemywanie rany, a na końcu omdlenie.
- Zjesz coś? – spojrzał na mnie przysuwając pod nos talerz
smakołyków. Ale gdy tylko zapach jedzenia dostał się do moich nozdrzy
momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Zauważył to i odstawił talerz na stolik.
- Może zadzwonić po jakiegoś lekarza?
- Nie trzeba, pewnie to tylko skutki zbyt dużej ilości alkoholu.
- Nie trzeba, pewnie to tylko skutki zbyt dużej ilości alkoholu.
- Może chcesz coś do picia? – spojrzałam w jego oczy. Wiedziałam,
że się martwi i troszczy, jego oczy nigdy mnie jeszcze nie okłamały.
- Nie dzięki. Jak po spotkaniu? – zapytałam lekko się
unosząc.
- Odwołałem.
- Marek, ale jutro jest rozprawa. – teraz to ja się martwiłam.
Martwiłam się, że przez wczorajszy wybryk alkoholowy odbije się to na naszym
kliencie.
- Nie chciałem zostawić cię w takim stanie, zostawiłem cię
na chwilę i zdążyłaś szklankę zbić, a co dopiero gdybym miał zostawić cię na
godzinę albo nawet więcej.
- Czyli przez cały czas byłeś tutaj? – było mi głupio, a z
drugiej strony moje wnętrze przeszło wspaniałe ciepło. Nawet mogłabym
powiedzieć, że poczułam się lepiej.
- Byłem przez cały czas tutaj. Byłem przy Tobie. – te słowa
sprawiły, że jedyne na co miałam ochotę to rzucić mu się na szyje i jak dawniej
po prostu zatonąć w jego pocałunkach. Ale zdrowy rozsądek zapalił czerwoną
lampkę. Chwyciłam więc leżący na talerzu pomidor i wgryzłam się w niego. Nie
ukrywam, że wolałabym wręcz wgryźć się w jego wargi. Ale jesteśmy przyjaciółmi,
a ja tej granicy nie mam zamiaru przekraczać.
- Chyba już wrócę do siebie, czuje się lepiej. – wyszłam z
pod kołdry, choć mogłabym być w niej godzinami i napawać się zapachem wody
kolońskiej którą przesiąknęła jego pościel. Zabrałam ubrania z fotela i
kierowałam się w stronę wyjścia.
- Szlafrok oddam jutro. – uśmiechnęłam się wychodząc. Daleko
od siebie nie mieliśmy, ale miałam wrażenie jakby dzieliły nas co najmniej trzy
piętra. Wchodząc do pokoju, jedyne o czym marzyłam to o śnie. Co było dziwne
biorąc pod uwagę fakt, że przespałam pół dnia.
Ranek był
jeszcze gorszy niż dzień wczorajszy. Czułam jak żółć wyżera tkankę przełyku. Kolejny
dzień rozpoczyna się od rewolucji żołądkowych. Przeklęłam pierwszy dzień kiedy
alkohol znalazł się w moich ustach. Przeklęłam wszystkie alkohole świata. Na
domiar złego ktoś dobijał się do drzwi i na komórkę. Wygramoliłam się z łóżka i
udałam się otworzyć drzwi, wcześniej zahaczając o łazienkę. Wyraz twarzy Marka
mówił wszystko. Wiedziałam, że kolejny dzień spędzę w hotelu.
- Może jednak zadzwonię po lekarza. – powtórzył po raz
trzeci tego ranka.
- To nie będzie konieczne. – siedząc na krawędzi łóżka
popijałam wodę.
- Agata, a jeżeli to coś poważnego? – przykucnął przy mnie –
powinnaś skonsultować to z lekarzem.
- Do południa mi przejdzie. A teraz idź na rozprawę bo się
spóźnisz.
- Od razu po rozprawie zadzwonię do Ciebie. Masz nigdzie nie
wychodzić, jakby coś się miało dziać, dzwoń! – nie miałam siły by się odezwać
skinęłam tylko głową i położyłam się do łóżka. On wyszedł z wyraźną niechęcią.
Nie tak miał wyglądać ten wyjazd. Miałam zwiedzać, rozmawiać ze świadkami,
miałam pomagać Markowi, a jak na razie to on pomaga mi w doprowadzeniu się do
stanu w jakim tu przyjechałam.
Wygrywałam
właśnie milion w teleturnieju, kiedy z tego pięknego snu wybudził mnie wibrujący
telefon na łożku. Wymacałam go po prawej stronie łóżka i odbierając
przystawiłam do telefonu.
- Teraz nie wiem czy wygrałam milion czy nie. – rzekłam nawet
nie zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych słów.
- Co? – odezwał się po drugiej stronie słuchawki Marek.
- Nie ważne. Jak rozprawa?
- Dobrze, ale co u Ciebie? Lepiej się czujesz?
- Lepiej. – lepiej to na pewno nie było, ale nie chciałam by
po raz kolejny spędził pół dnia przy mnie. Musiałam jak najszybciej się
rozłączyć bo przeczuwałam, że zaraz wyląduje w łazience. Ale nie miałam,
żadnego logicznego wytłumaczenia więc bez słów się rozłączyłam i rzuciłam
telefon na łóżko pędząc do łazienki. I wtedy ktoś zapukał do drzwi. To nie mógł
być Marek, dopiero co z nim rozmawiałam. Doprowadziłam się do ładu i nim osoba
po drugiej stronie drzwi zapukała po raz trzeci otworzyłam drzwi i zaskoczył
mnie jego widok.
- A ty co tutaj robisz? Dopiero co rozmawialiśmy przez
telefon.
- Wiedziałem, że ściemniasz i przyprowadziłem lekarza. A
dzwoniłem do ciebie z głównego holu hotelowego.
- Marek, mówiłam ci przecież, że lekarz będzie zbędny. –
spojrzałam najpierw na Marka, następnie na lekarza – na marne pan się fatygował,
bo mi nic nie jest.
- To się jeszcze okaże – powiedział wchodzący do pokoju Marek. Lekarz przeprowadził szereg rutynowych badań, po czym zadał kilka pytań.
- To się jeszcze okaże – powiedział wchodzący do pokoju Marek. Lekarz przeprowadził szereg rutynowych badań, po czym zadał kilka pytań.
- Najprawdopodobniej ma pani grypę żołądkową. – Marek przyglądał
się mi z zadowoleniem i satysfakcją. Lekarz wyszedł doradzając postępowanie z
grypą żołądkową, a Markowi uśmiech nie schodził z twarzy.
- No i co cię tak bawi? – zmrużyłam oczy.
- To, że przez najbliższe kilka dni będziesz skazana na
hotelowy pokój.
- Zabawne, naprawdę zabawne! - usiadł przy mnie kładąc chłodną
dłoń na moim czole. Po czym zniknął zabierając mój klucz do pokoju. Po kilku
kwadransach wrócił z siatką ziółek i innych świństw. Na sam ich widok robiło mi
się jeszcze bardziej nie dobrze, a co dopiero ich wypicie. Jednak chyba wolałam
to wypić, niż męczyć się z żołądkiem wypełnionym tylko wodą.
- Wiesz o tym, że możesz się zarazić?
- Zaryzykuje. – jego głos był lekko zachrypnięty i taki
czarujący. Rozpływałam się. Byliśmy znów tacy jak kiedyś. A tego nie chciałam,
bo się tego bałam. Bałam się znów jego odejścia. Był jedynym mężczyzną którego
pokochałam za wszystkie wady i zalety, za błękitne oczy, za troskliwość i
odwagę. Za to, że zawsze był przy mnie kiedy tego potrzebowałam. I teraz znów
to robi. Mam nawet dziwne wrażenie de javu ale nie odnośnie sytuacji, ale jego
zachowania. Siedział przy mnie mimo, że miał na pewno tysiąc ważniejszych spraw
niż opieka nad chorującą przyjaciółką. Co jakiś czas sprawdzał czy gorączka
spadła. Coraz bardziej czułam się przy nim swobodniej. Nie czułam już aż takiej
urazy jak pierwszego dnia naszego spotkania. Stawał mi się jeszcze bliższy niż
wcześniej. A co jeśli on tylko traktuje mnie jako przyjaciółkę, a ja
wyolbrzymiam każdy najdrobniejszy szczególik w jego zachowaniu. A co jeśli w
jego życiu pojawi się ktoś inny gdy ponownie emocjonalnie się zagazuje. Nie
przeżyje kolejnych rozczarowań. Nie jeśli chodzi o niego. Przyglądał się mi
uważnie. Wiedział, że w mojej głowie odbywają się teraz różnego rodzaju przemyślenia.
Gdyby wiedział tylko, że chodzi o niego, sytuacja być może stała by się prostsza
i to czego nie potrafimy powiedzieć, byśmy powiedzieli. Ale zaraz, przecież on sam
powiedział, że nie da mi powodów bym się w nim ponownie zakochała, więc jestem
temu bliska? Może robi to nieświadome, przecież od zawsze stawiał zdrowie nad
obowiązki. Jestem na totalnym rozdrożu emocjonalnym. Chcę zasnąć i obudzić się następnego dnia pełna sił do pracy.
Pinky
świetne czekam na więcej <3333
OdpowiedzUsuńCudne <333 Troskliwy Mareczek *,*
OdpowiedzUsuń