sobota, 10 maja 2014

"I know you" cz.8

Ostatnio pracuje nad tym, by więcej było opisów sytuacji i uczuć niż dialogów, i nie wiem jak to mi wychodzi. Ta część miała być ohoho już trzy dni temu napisana, ale stanęłam w połowie i dopadł mnie kryzys, potem szalone rozmowy na shoucie za co dziękuje, bo moja psychika stała się jeszcze bardziej zniszczona :D no i przejdźmy do najważniejszych a mianowicie dedykacji, dedykuję to opowiadanie wszystkim komentującym i czytającym, że poświęcacie swój cenny czas aby przebrnąć przez moje opowiadanie, za co wam naprawdę dziękuje i cieszę się, że niektórym przypadło do gustu i postaram się was nie zawieść w najbliższych częściach! :* Nie przedłużając życzę miłej lekturki :)

Pistolety były dwa. Oba czarne, błyszczące i w foliowym worku na dowodu. Te dwa pistolety były jedynym dowodem obciążającym mojego - przepraszam jego klienta, bo przecież jestem tylko pomocą a klient należy do Marka. Myśli chaotycznie obijały się o ściany mojego zniewolonego wątpliwościami umysłu. Jej zgrabna dłoń uniosła worek z dowodem przed moją twarz, najpierw uwagę przykuły cieliste matowe paznokcie, mój mózg się wyłączył na ułamek sekundy. Ale to wystarczyło by nie usłyszeć pierwszej części zdania pani prokurator. Mój wzrok przeniósł się z czarnego pistoletu, na jej lodowate spojrzenie. Czułam się dość niezręcznie, ale mimo to wciąż utrzymywałam z nią kontakt wzrokowy. Teraz rozumiem co miał na myśli Marek mówiąc, że nie chciał żeby było dziwnie. A dziwnie było. Przynajmniej ja tak się czułam. Jej lodowate spojrzenie mroziło mnie od paliczków stóp, po czubek głowy. Miałam wrażenie, że obwinia mnie o rozpad jej związku. Marek milczał zajęty swoim telefonem. Czyli zostałam ja i jej mordercze spojrzenie. Super. Gdybym wiedziała, że dzisiejszy poranek rozpocznie się od nieprzyjemnej gry spojrzeń z panią prokurator to zostałabym do jedenastej ewentualnie dwunastej, a w ostateczności trzynastej w łóżku. Gdzieś między "to było morderstwo" a "jest winny" zgubiłam wątek słów blond prokurator. Całkowicie wyłączyłam się na otoczenie, huczała tylko cisza w mojej głowie a usta Marii nie zamykały się - czyli wciąż coś mówiła. Jakoś nie robiło mi różnicy czy dowiem się wszystkiego od niej czy z akt, w tym momencie było mi to obojętne. W pewien sposób nawet i ona stała mi się obojętna. Powstrzymywałam się tylko przed tym by nie wybuchnąć jej śmiechem w twarz. Chociaż nawet nie wiem co było spowodowane taką nagłą chęcią śmiechu. Nagle moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, z każdą kolejną sekundą dolne kończyny przechodziła przyjemna wibracja, a do świadomości wkradała się spokojna melodia, która nasilała się. Dopiero po chwili zrozumiałam, że te przyjemne dreszcze przechodzące moje ciało i spokojna melodia powtarzająca się w mojej głowie to był mój telefon znajdujący się w kieszeni jeansów. Zerknęłam na wyświetlacz i na stojącego kilka kroków ode mnie Marka. Na jego twarz wkradał się zawadiacki uśmiech. Wtedy już wiedziałam, co planował w tej jego głowie.
- Musimy już iść, mamy kolejne spotkanie - weszłam jej w pół zdania. Rzuciła przelotne spojrzenie na Marka.
- Wasz klient jest winny, wszystko na to wskazuje.
- Pistolety w  szufladzie jego gabinetu? - zapytałam kpiąco - równie dobrze mógłby zostawić tę broń na biurku gdyby była jego i gdyby był na tyle głupi aby dać się złapać. Pani prokurator nie uważa pani, że z wyrokiem poczekajmy do zakończenia procesu. - ponowna walka spojrzeń.
- Musimy już iść. - wtrącił się Marek. Spojrzałam na niego i bez słowa opuściłam pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy. Zaraz za mną wyszedł Dębski. Przewiesił przez ramię torbę z którą się praktycznie nie rozstaje. Zaczęły mi doskwierać pierwsze objawy wyjścia z hotelu bez śniadania.
- To co może jakieś śniadanie? – chyba czyta mi w myślach, albo moje burczenie w brzuchu było na tyle głośne, że usłyszał. Skinęłam głową i wsiadłam do samochodu. Pojechaliśmy do uroczej kawiarni znajdującej się na Rynku Staromiejskim. Po skończonym posiłku przybrałam ironiczno – obojętny wyraz twarzy i podparłam się brodę ręką. Co jakiś czas spoglądałam rozmarzonym wzrokiem w jego kierunku, po czym skarciłam się w myślach za to. Marek spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Wszystko dobrze? – zapytał kładąc swoją dłoń na mojej dłoni. Najpierw mój wzrok wbił się w jego dłoń, by następnie spojrzeć na niego w tym samym czasie wyswobadzając swoją dłoń.
- Zastanawiam się, co było powodem twojego rozstania z Marią. – opuszkiem palców jeździłam po krawędzi białej filiżanki.
- Nie wszystko kończy się szczęśliwie. – uciekał nie tylko wzrokiem, ale uciekał też od odpowiedzi. Zastanawiałam się teraz czy dać sobie z tym spokój, czy jednak przycisnąć go i wydusić z niego odpowiedź. Patrzył na mnie przez chwilę z uwagą i z jakąś nutką melancholii. Ale po chwili na jego twarzy znów zagościł ten szczery uśmiech. Siedzieliśmy w tej knajpce może jeszcze kwadrans rzucając sobie różnego rodzaju spojrzenia.
         Siedząc w pokoju hotelowym patrząc się bezczynnie w blado pomarańczowe ściany, nie miałam nic do roboty. Marek latał po mieście zbierając dowody, a ja mam siedzieć i czekać na jego telefon. Nie przyjechałam tutaj, żeby spędzić trzy czwarte dnia w pokoju. Chciałam zrobić coś spontanicznego i zrobiłam. Mój genialny pomysł został tak szybko zrealizowany, że w mgnieniu oka siedziałam już w hotelowym barze popijając martini. Rozejrzałam się niezdecydowana. Barman udawał, że myje szklanki i odkłada ociekające na półkę. Martini szumiało mi w głowie coraz bardziej. Podniosłam kolejny kieliszek do ust. Nie czułam już alkoholu. Odstawiając kieliszek, przez moje ciało przeszedł dreszcz spowodowany czyimś oddechem na moich plecach. Osoba za moimi plecami zbliżyła się do mojego płatka ucha i zahaczając o niego szepnęła :
- Miałaś czekać na telefon. – rzekł nadzwyczajnie spokojny. Odwróciłam się niechętnie do niego twarzą i to był chyba błąd, bo moje usta znalazły się zdecydowanie za blisko jego ust. Teraz trwała prawdziwa walka ze zdrowym rozsądkiem, a zwiększonym pożądaniem wywołanym przez krążący w moim organizmie alkohol. Czułam jak moje ciało staje się bezsilne i jak pod wpływem jego spojrzenia wręcz zjeżdżam z krzesełka. Jednak gdzieś ostatnie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały bym jak najszybciej znalazła się twarzą do barmana. Tak też zrobiłam, zamawiając kolejne martini.
- Agata, chyba już wystarczy co? – usiadł na krzesełku obok mnie. Podniosłam kieliszek do ust, nie odpowiadając mu. – nie mam zamiaru jutro męczyć się z twoją nieprzytomnością.
- Nie musisz. – zaśmiałam się i podniosłam z krzesła. Okazało się jednak, że podłoga nie znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna, a moje nogi nie do końca załapały, że opuszczamy ten lokal.
- Chyba jednak muszę. – powiedział obejmując mnie. Nie mogłam zaprzeczyć. Właściwie już nic nie mogłam. Jak przez mgłę pamiętam tylko obrazy, nieczytelne i rozmazane. Winda. Łóżko. Ciemność.
         Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Śmigła helikoptera rozsadzającego mi czaszkę pracowały na najwyższych obrotach. Z trudem otworzyłam oczy. Zamrugałam i rozejrzałam się dookoła nieprzytomnie. Po chwili intensywnego wysiłku intelektualnego uświadomiłam sobie, że nie jestem u siebie. Znajdowałam się w czyimś pokoju, w czyimś łóżku. Ściany były koloru kości słoniowej, meble wiśniowe, a pościel pachniała seksownie męską wodą kolońską. Bardzo znajomy zapach, aż za bardzo. I nagle mnie otrzeźwiło. Spojrzałam gwałtownie w stronę łazienki, której drzwi zaskrzypiały. Owinięty w ręcznik wyszedł z niej Dębski.
- Już nie śpisz? – zapytał zakładając granatową koszulkę.
- Jak się tu znalazłam?! Coś ty mi zrobił?! -  uniosłam palec wskazujący w jego kierunku.
- Naprawdę nie pamiętasz?
- MAREK! – krzyknęłam.
- Upiłaś się. Wyznałaś mi miłość i całą noc uprawialiśmy namiętny seks. – przerażenie odebrało mi mowę, jednak Marka to bawiło – żartuje. Upiłaś się. Pół drogi do pokoju bełkotałaś coś o tym, że nie przyjechałaś tu bezczynnie siedzieć i żeby mieć na ciebie oko zabrałem cię do mojego pokoju.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.  – uśmiechnął się siadając na krawędzi łóżka. – jeżeli nie chcesz, przesiadywać ciągle w pokoju hotelowym to za godzinę mamy spotkanie.
- Godzinę? – zapytałam, starając się z jak największą gracą wygramolić z łóżka. Bez powodzenia. Podłoga naprawdę chyba polubiła moją twarz. Dębski śmiał się pod nosem, próbując pomóc mi się podnieść.
- Jeżeli nie dasz rady to pójdę sam – pozostawiłam to bez komentarza. I przywrócona do pionu poszłam do łazienki. – Agata, wiesz jeżeli chcesz to mogę pomóc Ci z tym prysznicem.
- Poradzę sobie – kiedy spojrzałam w lustro, przestraszyłam się samej siebie. Moje włosy wyglądały jak po przejściu huraganu. Wyglądałam co najmniej jak siedem nieszczęść, w dodatku przed nim. Szybko zrzuciłam z siebie ubranie i weszłam pod prysznic. Ogarnęła mnie wielka błogość. Ciepła woda działała kojąco i terapeutycznie. Zmyłam z siebie cały wczorajszy dzień, a zwłaszcza wieczór. Moje przytępione alkoholem rozmyślenia przerwał nagły zawrót głowy. Czułam jak zawartość mojego żołądka próbuje ujrzeć światło dzienne. Zakręciłam wodę i wzięłam kilka głębszych oddechów by uspokoić nie tylko siebie, ale szalejący też żołądek. Zaczęłam wycierać się w jego ręcznik. Znowu ten rozbrajający zapach. W miarę upływu lat ten zapach podobał mi się jeszcze bardziej. Chwyciłam wiszący na wieszaku szlafrok i wiążąc go w pasie opuściłam łazienkę. Stojąc w szlafroku na środku pokoju wciąż próbowałam zrozumieć swoje zachowanie i to dlaczego wciąż jestem u niego.
- Mogłam wrócić do siebie i tam wziąć prysznic, ale tego nawet nie przemyślałam. – spojrzałam na przeszukującego szafkę Dębskiego – mógłbyś być tak miły i skoczyć do mojego pokoju po moje ubranie. – odwrócił się twarzą do mnie.
- A co będę z Tego miał? – uniósł zawadiacko brew.
- Nie zabije Cię dziś?
- Przekonujący argument. – rzekł spokojnie, przyglądając się mi z rozbawieniem. Gdy znikł za drzwiami świat zawirował i zrobiło mi się słabo. Usiadłam na krawędzi łóżka, chyba tylko po to, żeby zerwać się z niego jak poparzona i pobiec w kierunku łazienki.
         Wczorajsza ilość wypitego alkoholu dawała się we znaki, wisiałam nad muszlą do powrotu Marka. Starałam się zachować przy nim najnormalniej jak się tylko dało, co w ostateczności i tak zakończyło się w łazience. Dębski stał przy drzwiach co chwila pytając jak się czuje, miałam ochotę podejść i uderzyć go czymś ciężkim. Jak się mogłam czuć, skoro miałam wraże, że wszystkie organy spłynęły już w rurze kanalizacyjnej. Wychodząc z łazienki, zostałam od razu zasypana przez Marka tysiącem pytań które wpadały jednym uchem, a drugim wypadały. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu ubrań.
- Co robisz? – zapytał stając nade mną.
- Nie widać? Chcę się ubrać. – rzekłam lekko zachrypniętym głosem. Czułam się taka słaba, wszystko mnie bolało. Wykonywałam jak najmniej niepotrzebnych ruchów, nawet ograniczyłam mruganie. Idąc do łazienki, drogę zatarasował mi Dębski. – przejdź nie chcę się spóźnić.
- Zostajesz! – zabrał mi ubranie z rąk, co wcale trudne nie było. – idź do łóżka.
- Daj mi ubranie, przebiorę się i pójdę do siebie.
- Ty chyba żartujesz! Nie zostawię cię przecież samej.
- Masz spotkanie – przeczesałam włosy drżącą dłonią.
- Kładź się i nie marudź. – wzruszyłam ramionami i doczłapałam się jakoś do łóżka. Kładąc głowę na poduszkę miałam wrażenie, że jest jeszcze cięższa niż chwilę temu. Klika razy przymknęłam powieki, w głowie wręcz huczało. Nie miałam siły nawet już mówić. Zrobiłam się senna i odpłynęłam.
         Zbudziłam się po dwóch godzinach, wciąż w mojej głowie huczało. Czułam jak całe moje ciało jest w bezwładzie. Na szafce czekała na mnie szklanka wody, jednak nie miałam nawet ochoty na wodę. Na tyle ile byłam wstanie podniosłam się na łóżku rozglądając po całym pokoju. Nie było go. Chwyciłam więc w dłoń szklankę, która z hukiem rozbiła się o podłogę. Przeklęłam pod nosem i wygramoliłam się z łóżka. Zbierałam potłuczone szkło do dłoni. Rozległ się po pokoju dźwięk zamykanych drzwi.
- Zostawić ciebie na chwilę. – podszedł do mnie – zostaw to i wracaj do łóżka.
- Dam rade, nie musisz robić ze mnie aż tak chorej. – zbieraliśmy wspólnie potłuczone szkło i nawet wtedy nie obyło się bez nieszczęść. W jednej chwili znalazłam się przy umywalce, podtrzymywana przez Dębskiego. W tym stanie nawet widok krwi działał niekorzystnie na mój stan, spojrzałam na swoje odbicie byłam bledsza niż sądziłam. Mogłabym się wtopić w biel ścian na korytarzu hotelowy. Spojrzałam kątem oka na krew którą skutecznie próbował tamować Marek. Spojrzałam na niego, wysilając się na delikatny uśmiech, po czym była tylko ciemność.
         Ocknęłam się dopiero w łóżku, siedział przy mnie Marek konsumując posiłek. Nawet nie zapytałam jak po spotkaniu. W sumie nie miałam kiedy, najpierw zbieranie szkła, potem przemywanie rany, a na końcu omdlenie.
- Zjesz coś? – spojrzał na mnie przysuwając pod nos talerz smakołyków. Ale gdy tylko zapach jedzenia dostał się do moich nozdrzy momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Zauważył to i odstawił talerz na stolik.
- Może zadzwonić po jakiegoś lekarza?
- Nie trzeba, pewnie to tylko skutki zbyt dużej ilości alkoholu.
- Może chcesz coś do picia? – spojrzałam w jego oczy. Wiedziałam, że się martwi i troszczy, jego oczy nigdy mnie jeszcze nie okłamały.
- Nie dzięki. Jak po spotkaniu? – zapytałam lekko się unosząc.
- Odwołałem.
- Marek, ale jutro jest rozprawa. – teraz to ja się martwiłam. Martwiłam się, że przez wczorajszy wybryk alkoholowy odbije się to na naszym kliencie.
- Nie chciałem zostawić cię w takim stanie, zostawiłem cię na chwilę i zdążyłaś szklankę zbić, a co dopiero gdybym miał zostawić cię na godzinę albo nawet więcej.
- Czyli przez cały czas byłeś tutaj? – było mi głupio, a z drugiej strony moje wnętrze przeszło wspaniałe ciepło. Nawet mogłabym powiedzieć, że poczułam się lepiej.
- Byłem przez cały czas tutaj. Byłem przy Tobie. – te słowa sprawiły, że jedyne na co miałam ochotę to rzucić mu się na szyje i jak dawniej po prostu zatonąć w jego pocałunkach. Ale zdrowy rozsądek zapalił czerwoną lampkę. Chwyciłam więc leżący na talerzu pomidor i wgryzłam się w niego. Nie ukrywam, że wolałabym wręcz wgryźć się w jego wargi. Ale jesteśmy przyjaciółmi, a ja tej granicy nie mam zamiaru przekraczać.
- Chyba już wrócę do siebie, czuje się lepiej. – wyszłam z pod kołdry, choć mogłabym być w niej godzinami i napawać się zapachem wody kolońskiej którą przesiąknęła jego pościel. Zabrałam ubrania z fotela i kierowałam się w stronę wyjścia.
- Szlafrok oddam jutro. – uśmiechnęłam się wychodząc. Daleko od siebie nie mieliśmy, ale miałam wrażenie jakby dzieliły nas co najmniej trzy piętra. Wchodząc do pokoju, jedyne o czym marzyłam to o śnie. Co było dziwne biorąc pod uwagę fakt, że przespałam pół dnia.
         Ranek był jeszcze gorszy niż dzień wczorajszy. Czułam jak żółć wyżera tkankę przełyku. Kolejny dzień rozpoczyna się od rewolucji żołądkowych. Przeklęłam pierwszy dzień kiedy alkohol znalazł się w moich ustach. Przeklęłam wszystkie alkohole świata. Na domiar złego ktoś dobijał się do drzwi i na komórkę. Wygramoliłam się z łóżka i udałam się otworzyć drzwi, wcześniej zahaczając o łazienkę. Wyraz twarzy Marka mówił wszystko. Wiedziałam, że kolejny dzień spędzę w hotelu.
- Może jednak zadzwonię po lekarza. – powtórzył po raz trzeci tego ranka.
- To nie będzie konieczne. – siedząc na krawędzi łóżka popijałam wodę.
- Agata, a jeżeli to coś poważnego? – przykucnął przy mnie – powinnaś skonsultować to z lekarzem.
- Do południa mi przejdzie. A teraz idź na rozprawę bo się spóźnisz.
- Od razu po rozprawie zadzwonię do Ciebie. Masz nigdzie nie wychodzić, jakby coś się miało dziać, dzwoń! – nie miałam siły by się odezwać skinęłam tylko głową i położyłam się do łóżka. On wyszedł z wyraźną niechęcią. Nie tak miał wyglądać ten wyjazd. Miałam zwiedzać, rozmawiać ze świadkami, miałam pomagać Markowi, a jak na razie to on pomaga mi w doprowadzeniu się do stanu w jakim tu przyjechałam.
         Wygrywałam właśnie milion w teleturnieju, kiedy z tego pięknego snu wybudził mnie wibrujący telefon na łożku. Wymacałam go po prawej stronie łóżka i odbierając przystawiłam do telefonu.
- Teraz nie wiem czy wygrałam milion czy nie. – rzekłam nawet nie zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych słów.
- Co? – odezwał się po drugiej stronie słuchawki Marek.
- Nie ważne. Jak rozprawa?
- Dobrze, ale co u Ciebie? Lepiej się czujesz?
- Lepiej. – lepiej to na pewno nie było, ale nie chciałam by po raz kolejny spędził pół dnia przy mnie. Musiałam jak najszybciej się rozłączyć bo przeczuwałam, że zaraz wyląduje w łazience. Ale nie miałam, żadnego logicznego wytłumaczenia więc bez słów się rozłączyłam i rzuciłam telefon na łóżko pędząc do łazienki. I wtedy ktoś zapukał do drzwi. To nie mógł być Marek, dopiero co z nim rozmawiałam. Doprowadziłam się do ładu i nim osoba po drugiej stronie drzwi zapukała po raz trzeci otworzyłam drzwi i zaskoczył mnie jego widok.
- A ty co tutaj robisz? Dopiero co rozmawialiśmy przez telefon.
- Wiedziałem, że ściemniasz i przyprowadziłem lekarza. A dzwoniłem do ciebie z głównego holu hotelowego.
- Marek, mówiłam ci przecież, że lekarz będzie zbędny. – spojrzałam najpierw na Marka, następnie na lekarza – na marne pan się fatygował, bo mi nic nie jest.
- To się jeszcze okaże – powiedział wchodzący do pokoju Marek. Lekarz przeprowadził szereg rutynowych badań, po czym zadał kilka pytań.
- Najprawdopodobniej ma pani grypę żołądkową. – Marek przyglądał się mi z zadowoleniem i satysfakcją. Lekarz wyszedł doradzając postępowanie z grypą żołądkową, a Markowi uśmiech nie schodził z twarzy.
- No i co cię tak bawi? – zmrużyłam oczy.
- To, że przez najbliższe kilka dni będziesz skazana na hotelowy pokój.
- Zabawne, naprawdę zabawne! - usiadł przy mnie kładąc chłodną dłoń na moim czole. Po czym zniknął zabierając mój klucz do pokoju. Po kilku kwadransach wrócił z siatką ziółek i innych świństw. Na sam ich widok robiło mi się jeszcze bardziej nie dobrze, a co dopiero ich wypicie. Jednak chyba wolałam to wypić, niż męczyć się z żołądkiem wypełnionym tylko wodą.
- Wiesz o tym, że możesz się zarazić?
- Zaryzykuje. – jego głos był lekko zachrypnięty i taki czarujący. Rozpływałam się. Byliśmy znów tacy jak kiedyś. A tego nie chciałam, bo się tego bałam. Bałam się znów jego odejścia. Był jedynym mężczyzną którego pokochałam za wszystkie wady i zalety, za błękitne oczy, za troskliwość i odwagę. Za to, że zawsze był przy mnie kiedy tego potrzebowałam. I teraz znów to robi. Mam nawet dziwne wrażenie de javu ale nie odnośnie sytuacji, ale jego zachowania. Siedział przy mnie mimo, że miał na pewno tysiąc ważniejszych spraw niż opieka nad chorującą przyjaciółką. Co jakiś czas sprawdzał czy gorączka spadła. Coraz bardziej czułam się przy nim swobodniej. Nie czułam już aż takiej urazy jak pierwszego dnia naszego spotkania. Stawał mi się jeszcze bliższy niż wcześniej. A co jeśli on tylko traktuje mnie jako przyjaciółkę, a ja wyolbrzymiam każdy najdrobniejszy szczególik w jego zachowaniu. A co jeśli w jego życiu pojawi się ktoś inny gdy ponownie emocjonalnie się zagazuje. Nie przeżyje kolejnych rozczarowań. Nie jeśli chodzi o niego. Przyglądał się mi uważnie. Wiedział, że w mojej głowie odbywają się teraz różnego rodzaju przemyślenia. Gdyby wiedział tylko, że chodzi o niego, sytuacja być może stała by się prostsza i to czego nie potrafimy powiedzieć, byśmy powiedzieli. Ale zaraz, przecież on sam powiedział, że nie da mi powodów bym się w nim ponownie zakochała, więc jestem temu bliska? Może robi to nieświadome, przecież od zawsze stawiał zdrowie nad obowiązki. Jestem na totalnym rozdrożu emocjonalnym. Chcę zasnąć i obudzić się następnego dnia pełna sił do pracy. 

Pinky

2 komentarze: