sobota, 31 maja 2014

"I know you" cz. 12

Cześć i czołem!
Po 8h walce z Vegasem nie miałam już siły i nerwów by z nim walczyć, pominę już nawet fakt, że filmik który był już gotowy i wystarczyło go tylko zrenderować nagle zniknął. Na szczęście pomyślałam i wcześniej zapisałam projekt ale to nic nie dało, projekt załadował się do połowy i wyskoczył alert. Chyba nigdy w życiu nie użyłam tylu przekleństw w jednym zdaniu. Miałam to pominąć :< Tak więc po tym 8h rzucaniu mięsem stwierdziłam, że odpalę worda z nadzieją, że tutaj chociaż bez stresu będę mogła stworzyć coś "mojego". Ja po prostu mam od tygodnia cholernego PECHA! Dosłownie, nic mi się nie udaje cały ten tydzień był jakiś porypany. Dobra mniejsza o wstęp, zapraszam do czytania! Buziaki kochani! :*
PS: W zależności od długości przewiduje gdzieś mniej więcej jeszcze 3 części. Uff. Odpoczniecie od moich wypocin. Mam nadzieje, że czasowo się z finałem opowiadania wyrobię przed wyjazdem do Krynicy, bo jeżeli nie to wtedy dopiero ujrzycie coś ode mnie prawdopodobnie na wrzesień.
Dedykuje opowiadanie wam kochane motywatorki za kochane komentarze i za to, że jesteście tutaj ze mną i czytacie a zwłaszcza  Agatce, Kataszy, Dream, Keksowej, Joan, martusiasze, Magdusi. Raz jeszcze dziękuje wam za cudowne słowa, które dodają mi skrzydeł

Pinky
______________________

"I know you" cz. 12


„Więc żeby uczucie trwało, trzeba zgodzić się na niepewność, wypłynąć na niebezpieczne wody,tam gdzie posuwa się do przodu tylko ten, kto ufa, odpoczywać, unosząc się na zmiennych falach zwątpienia, znużenia, spokoju, ale nigdy nie zbaczać z kursu.”
— Éric-Emmanuel Schmitt
Od godziny za oknem samochodu można było zobaczyć tylko drzewo, zakręt, drzewo, pole - o dom! Drzewo, pole, przystanek, pole, drzewo, drzewo, drzewo, pole, drzewo, pole, pole, pole.. I tak w kółko. Czułam się jakbyśmy zmierzali donikąd. Zasięg w telefonie wskazywał albo jedną albo dwie kreski. A czasami nawet był jego brak. Świetnie. Gdybyśmy utknęli na jakimś odludziu, gdzie otaczały by nas tylko pola i nic więcej skazani bylibyśmy na siebie. Co skończyło by się pewnie morderstwie, bo znając nasze charakterki przecież nawet nie wytrzymalibyśmy ze sobą przez kwadrans, biorąc pod uwagę zwiększone zdenerwowanie spowodowane wymuszonym postojem i brakiem zasięgu. Na szczęście -  a może nieszczęście? - samochód Dębskiego nie wyglądał na taki który miałby się zaraz zepsuć. Z głową opartą o szybę nuciłam pod nosem lecącą w radiu piosenkę, rytmicznie uderzając paznokciami o ekran telefonu. Doszłam do wniosku, że chyba powinnam przestać walczyć sama ze sobą i po prostu żyć dniem dzisiejszym, nie zważając na konsekwencje. Po prostu szaleć tak jak postanowiłam sobie to wcześniej. Zdawałam sobie sprawę, że od tego, co myśli Marek i co postanowi, zależy moje " być albo nie być". Albo mogłam pozostać w Warszawie i pielęgnować naszą relacje z Markiem, albo po prostu mogłam wsiąść do samolotu i uciec przed nim, przed uczuciem i przed rozczarowaniem które może mnie spotkać. Dość długo analizowałam swoją reakcje, gdyby jednak mój czarny scenariusz się sprawdził. I do tej pory nie wiem czy najpierw bym się poryczała - co w moim przypadku było by dość dziwne - czy najpierw uciekłabym i pędziła ile sił w nogach przed siebie byleby tylko zostawić jego - przeszłość - złamane serce gdzieś daleko w tyle. Nie powinnam chyba też wybiegać w przeszłość bo nawet nie wiadomo czy jej dożyje. Powinnam skupić się na tu i teraz. Powinnam skupić się albo na nim, albo za monotonnym krajobrazem za oknem. 
- Dosyć! - powiedziałam stanowczo chcąc jak najszybciej skończyć swoje bezcelowe rozmyślenia, przez które czułam się jeszcze bardziej niepewnie. 
- Ale co? - spojrzał zdezorientowany. Moje stanowcze słowo miało paść w głowie, a tym czasem padło prosto z moich ust. Nie powiem przecież, że powiedziałam to sama do siebie. Uznałby mnie za wariatkę.
- Dosyć tej ciszy! - wymyśliłam coś na poczekaniu, co okazało się nawet sensowne. Przez godzinę drogi wymieniliśmy może trzy - cztery słowa, no dobra może trochę więcej. 
- Myślałem, że chcesz sobie pomilczeć.
- Mogłabym sobie pomilczeć, ale widoki za oknem są strasznie monotonne - westchnęłam ciężko - no i zrobiłam się głodna. 
- Mam miętówki chcesz? - zerknął na mnie ukazując całe swoje uzębienie.
- Nie mam ochoty na świeży oddech, a na posiłek. SOLIDNY - zaakcentowałam to słowo - obiad. Najlepiej jakąś sałatkę z kurczakiem.
- Nie dziwie się, że stajesz się tak często głodna, skoro twój SOLIDNY - tym razem to on zaakcentował to słowo - obiad to sałatka. 
- Mówił Ci ktoś, że czasami jesteś wyjątkowo irytujący?
- Nie - rzucił natychmiastowo.
- W końcu musi być ten pierwszy raz - burknęłam pod nosem. 
- Mówiłaś coś? - spytał
- Tak, że jestem głodna! - wcisnęłam dłonie do kieszeni. I z grymasem na twarzy spojrzałam przez okno. 
- Dobrze, już dobrze. Zatrzymam się na pierwszym zajeździe, ale przestań się dąsać - wzruszyłam tylko ramionami i dalej wpatrywałam się w okno. 

Po kolejnym kwadransie, siedzieliśmy już w barze wcinając kebaba. Głód mijał, a wraz z jego zniknięciem powracał mój humor. Stwierdzenie - "człowiek głodny, to człowiek wściekły" - jest chyba jak najbardziej trafne w moim przypadku. Do Gdańska zostało jakieś półtorej godziny drogi może trochę więcej. 
- Najadłaś się? - zapytał wycierając dłonie chusteczką - Wiesz nie mam zamiaru, za godzinę znów zatrzymywać się, bo zgłodniejesz.
- Masz z tym problem? Zgłodnieje to się zatrzymasz - uniosłam brew i stwierdziłam wesoło - nie będziesz miał innego wyjścia.
- Czy wy kobiety, musicie zawsze stwarzać problemy? - spoglądał na mnie ciepło, ale z rozbawieniem. 
- Odezwał się ten bezproblemowy - rzekłam z przekąsem - możemy już jechać "panie w gorącej wodzie kąpany" - wstałam od stolika i zarzucając torbę na ramie zmierzałam w kierunku wyjścia, zostawiając w tyle Dębskiego. Najbardziej w tej relacji z Markiem podobało mi się to, że byłam przy nim sobą. Nie to, że przy innych nie byłam sobą, chodzi raczej o to, że przy nim byłam sobą i jemu to nie przeszkadzało. Akceptował moje widzi mi się, moje humorki i kąśliwe dogryzki w jego kierunku. Spowodowane to raczej było tym, że nie poznawaliśmy się od nowa, a jednak tylko odnawialiśmy - o ile tak mogę to nazwać - to co nas łączyło.

***
Kiedy wróciliśmy na trasę, Agata mówiła już więcej. Nie byłoby to dla mnie zaskoczeniem, gdyby nie fakt, że mniejszą połowę drogi milczała. Zawsze była osobą, która dużo mówiła. W pewnych momentach życia był dzień kiedy przez większość dnia buzia jej się nie zamykała. Mówiła szybko, ale zrozumiale, choć i tak dla mnie ciężko było się skupić na tym co mówi i na znakach mijanych podczas drogi. Narzekała na Dorotę - czego mogłem się spodziewać, w końcu są pokłócone - na gburowatych klientów i na brak drugiej asystentki.. Chwaliła widoczne postępy Bartka, opowiadała o jej ostatnim dziwnym procesie i o przegranej sprawie karnej. Wciąż i wciąż coś mówiła, w pewnych momentach mój mózg się wyłączał. Nie to, że nie chciałem jej słuchać. Wręcz przeciwnie, chciałem poznać jej zwariowane przygody, ale nie w takich ilościach. Słuchanie jej było czymś przyjemnym, ale nie dla faceta. Wkładała w opowieści tyle emocji i energii, że w pewnych momentach zamiast drogi widziałem obraz jej opowieści przed oczami. Jednak tak jak wcześniej rzekłem, długie opowieści nie są dla facetów. Męska rasa usatysfakcjonowana jest czasami jednym słowem. Bo przecież, gdyby mieli słuchać wszystkich opowieści, życia kobiet które poderwali to ich podbój zakończyłby się na garstce kobiet. 
- Wysłałaś Bartkowi apelacje? - zapytałem przerywając jej. Spojrzała na mnie mrużąc oczy. Nie spodobało jej się to, że uciąłem jej historie w pół zdania. Ale musiałem uratować nas. Ją przed utratą mowy - co może byłoby najlepszym wyjściem w tej sytuacji, a siebie przed eksplozją mózgu przez nadmiar nowych " informacji".
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - rzekła zdenerwowana.
- Dorota, Bartek, gburowaci klienci, asystentka, sprawa karna i ta dziwna sprawa.. - zacisnąłem dłonie na kierownicy - ..tak słuchałem. 
Brunetka wzruszyła tylko ramionami i dalej kontynuowała swoją opowieść, tym razem starałem się całkowicie wyłączyć, co dopiero udało mi się po dramatycznym finale opowieści o sąsiedzie, który zalał jej mieszkanie. Resztę drogi skupiłem na wsłuchiwaniu się dźwięki wydobywające się z radia, co było trudne biorąc pod uwagę fakt, że musiałem skupić się na drodze i na tym by nie słuchać kolejnej opowieści Agaty. Być może zachowuje się wrednie w stosunku do niej, ale nie zna mnie przecież od dziś i wie, że zawsze wysłuchiwałem połowę tego co mówiła. Akceptowała to, by skutecznie potem wykorzystywać to przeciwko mnie.
***

- Marek! - wbiegła zdyszana do pokoju. Stojąc w jego progu, próbowała uspokoić swój oddech. Spojrzała na mnie mrużąc oczy, jej oddech wciąż był płytki i szybki. - możesz mi powiedzieć, dlaczego siedzisz w dresie przed telewizorem?
- Wiesz to raczej normalny widok, biorąc pod uwagę fakt, że za moment liga mistrzów - wrzuciłem kilka orzeszków do ust - ale jeżeli chcesz mogę siedzieć nago.
- Byłby to bardzo interesujący widok nie ukrywam - odparła wesoło - ale na dzisiejszy wieczór mieliśmy inne plany.
- Nie przypominam sobie, abyśmy na ten wieczór mieli jakieś plany - wrzuciłem kolejną garść orzeszków do buzi, nie spuszczając wzroku z telewizora.
- Zacznijmy od tego, że powinieneś umówić się na wizytę u laryngologa i okulisty, bo dość, że na słuch Ci siada to jeszcze na wzrok - przerwała biorąc głębszy oddech - w kalendarzu pisze drukowanymi literami KOLACJA U ALICJI I ŁUKASZA!
- Patrzyłem dziś w kalendarz i nic takiego nie było tam - spojrzałem na nią.
- Mam Ci go przynieść i udowodnić? - zwątpiłem
- W takim razie przyznaje się, że zapomniałem! Agatko nie możemy zostać dzisiejszego wieczora w domu? 
- Bo liga mistrzów zaraz? Nie dziękuje, nie interesuje mnie sport. Nie rozumiem też co fajnego w oglądaniu dziesięciu biegających facetów za jedną piłką, bramkarza nie liczę. Zresztą nie ważne. - odrzekła oparta o framugę drzwi i machnęła ręką - Wiesz równie dobrze mógłbyś obejrzeć ligę mistrzów z Łukaszem, podobno z przyjaciółmi się lepiej ogląda. - szybko przeanalizowałem za i przeciw kolacji u Stolarskich i po kilku minutach byłem gotowy do wyjścia. Przyśpieszałem na pustych uliczkach byleby tylko zdążyć na początek meczu. Przecież nie był to byle jaki mecz a drugi półfinał. Zaraz po przywitaniu się ze Stolarskimi, wspólnie z Łukaszem zasiedliśmy na kanapie i oczekiwaliśmy pierwszego gwizdka, aż tu nagle na ekranie pojawiła się komedia romantyczna. Spojrzeliśmy na siebie i idące do salonu nasze partnerki. Usiadły obok nas z lampką wina.
- A co z ligą mistrzów? - zapytał Stolarki małżonki. 
- A co ma być? - spojrzeliśmy na siebie z Łukaszem i wiedziałem, że w głowie przyjaciela rodzi się już plan jak obejrzeć ligę. 
- W takim razie wy oglądajcie sobie ten babski film, a my pójdziemy do garażu pokaże Markowi nasz ostatni zakup.
- Mhm. Mhm. - weszliśmy do garażu. Łukasz od razu przygotował miejsce seansu piłkarskiego. 
- Na spokojnie tylko tu mogę oglądać to co chcę. Piwka? - wyciągnął skrzynkę piwa. 
- Prowadzę.
- Taksówkę wezwiecie najwyżej. - chwyciłem więc w dłoń butelkę i sprawnie pozbyłem się kapselka.

***
- To była moja zemsta prawda? - zapytałem rzucając marynarkę na kanapę.
- Pozostawiam wolność interpretacji. - odrzekła wesoło. Staliśmy na przeciwko siebie, świdrując się wzrokiem. Zbliżyłem się do niej. Dłoń zatonęła już w jej włosach, druga natomiast spoczywała na jej biodrze, by następnie przemieścić się na jej pośladki. Czułem jej ciepły oddech na mojej szyi i jej delikatne dłonie na karku. Przyciągnąłem ją do siebie.
- Chyba teraz Tobie należy się zemsta.. - szepnąłem do jej ucha. Drgnęła wbijając paznokcie w mój kark. Obie dłonie znajdowały się teraz na jej udach. Uniosłem ją, a ona natychmiastowo oplotła nogi wokół mojego tułowia. Zbliżyłem wargi do jej warg i na jej rozgrzanych ustach, złożyłem prawdziwy pocałunek miłości. Jej długie smukłe palce błądziły w moich włosach, powodując przyjemnie sunący po ciele dreszcz. Zwinnie pozbyłem się jej granatowej koszuli, która wylądowała na podłodze. Jedną dłonią sunąłem od biodra aż po jej nadgarstek, opuszkami drugiej dłoni natomiast jeździłem po jej brzuchu, drażniąc jej czułe nerwy. Spojrzała na mnie trzymając obie dłonie na policzkach, zbliżyła wargi do moich warg i złożyła na nich subtelny pocałunek. 

***


„Lecz nikt nie może tracić z oczu tego, czego pragnie.Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i inni są silniejsi.Sekret tkwi w tym, by się nie poddać.”

- Paulo Coelho

Spojrzałem na miejsce pasażera obok mnie. Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnęła. Musiało to być, kiedy do mojej podświadomości wkradło się całkiem przyjemne wspomnienie. Brakowało mi tych wspólnych chwil z Agatą. Brakowało mi jej. Przez cały czas zastanawiam się, jak to się mogło stać, że los daje nam drugą szansę. Chociaż, to może zbyt mocne sformułowanie. Przecież jakby nie patrzeć jest trzecia osoba - Przemek. Nie wiem co czuje do niego, nie wiem co czuje do mnie. Mało kiedy zwierzała się z uczuć. Chociaż gdyby tak przemyśleć całą tą sytuacje, to nie wiem czy chcę wiedzieć co do mnie czuje. Może wyobrażam sobie za dużo, chociaż jej zachowanie wobec mnie nie świadczy raczej o tym, że moje wyobrażenie są błędne. Wręcz przeciwnie, nawet mógłbym powiedzieć, że ona walczy? Nie. To niemożliwe, to do niej nie podobne. Odnoszę nieodparte wrażenie, że nie dalej jak wczoraj, siedziałem w zimnym i ponurym mieszkaniu. Sam. Z butelką whisky, która była lekarstwem na te wszystkie nieszczęścia których sobie sam naważyłem, zostawiając jedyną kobietę którą szczerze kochałem - kocham i kochać będę. To się nie zmieni. Uczuć do niej byłem pewny. Żałuje tylko tego, że przez ten czas kiedy byliśmy razem, tak rzadko jej powtarzałem, jak bardzo jest dla mnie ważna i ile dla mnie znaczy. Żałuje też tego, że kariera stała się ważniejsza niż ona. Zawiodłem jako mąż, zięć i syn. Żałuje też tego, że jestem takim tchórzem i nie potrafię powiedzieć jej tego co czuje. Strach przed złamanym sercem paraliżuje mnie od środka, kiedy zbieram się na to by jej powiedzieć co od zawsze leżało na dnie serca i było tylko dla niej. Ale mimo tego wszystkiego, co się stało czuję się mimo to zadowolony, bo teraz jest tutaj ze mną. Rozmawiamy jak dawniej. W pewnych momentach nawet, mam wrażenie jakby tych dziesięciu lat nigdy nie było, a my byśmy nadal byli małżeństwem. Pragnąłem jak najdłużej żyć z tymi chwilami spędzonymi z Agatą. Przez dziesięć lat myślałem przez cały czas o niej. O jej błękitnych oczach, w których każdego dnia się zakochiwałem. O jej uśmiechu i wielkim sercu. O każdej sekundzie spędzonej w jej towarzystwie. Nigdy nie chciałem i nie potrafiłem zapomnieć o niej. Dlaczego więc teraz czuję się jakoś inaczej, tak błogo. Czy to uczucie staje się jeszcze bardziej silne, niż dziesięć lat temu? Czy moje serce staje się jeszcze bardziej oddane tylko jej? Dlaczego moją głowę wypełniają teraz myśli tylko o NIEJ. To nie było zwykłe zauroczenie, czy też zakochanie. To była prawdziwa i jedyna miłość? Bo miłość chyba na tym polega, by każdego kolejnego dnia zakochiwać się na nowo i ze zdwojoną siłą. Ani się obejrzałem, a dojechaliśmy do Gdańska. Przez te dziesięć lat byłem tutaj może ze dwa - trzy razy i z tego co widzę zmieniło się wiele. Wybudowali nowe budynki - co było do przewidzenia, z technologiami które brną do przodu. Gdzieś zza wysokich budowli próbowało przedostać się zachodzące słońce, które skutecznie utrudniało poruszanie się po mieście większości kierowców. 
- Długo spałam? - zapytała przeciągająca się Agata, po czym po chwili dodała zaskoczona - już jesteśmy?
- No jak widać - spojrzałem na nią. 
- Zielone Marek! - powiedziała, po zbyt długim braku reakcji z mojej strony.
- Co? Ah tak. 

***

Miałam dość dziwny sen. Czyżby proroczy? Byłam w nim ja, Marek i dwójka biegających brzdąców. Był też mój ojciec, którym z tego co wywnioskowałam opiekowałam się na starość zaraz po śmierci Zofii. Nie chciałam zostawiać go samego. Najpierw stracił jedną kobietę, następnie gdy dał szanse miłości ponownie, czarny kosiarz zabrał mu i drugą kobietę, która stała się ważna w jego życiu. Mieszkaliśmy w rodzinnym domku Dębskich. W okół rosło sporo młodych dębów, które miały pnąc się wzwyż wraz z naszym potomstwem, wnukami i prawnukami. Sen należał do tych przyjemniejszych, wszyscy byli szczęśliwi. Naprawdę szczęśliwi. Spojrzałam za okno i każde znajome mi miejsce wywoływało gwałtowny napływ wspomnień, które jak odrzutowiec przewijały mi się w głowie. 
- Jedź nad morze! - rzekłam gwałtownie.
- Po co?
- Po prostu jedź nad morze i nie dyskutuj ze mną. 
- Nie możemy jutro pojechać? - zapytał 
- Nie - rzekłam niezwykle spokojnie, co podziałało jak jakieś zaklęcie. Po chwili znaleźliśmy się na parkingu przed plażą. Wysiadłam energicznie z auta i zostawiając Dębskiego w aucie popędziłam na molo. Uwielbiałam podziwiać zachody słońca właśnie z tego miejsca. Uwielbiałam najbardziej, kiedy niebo stawało się intensywnie pomarańczowe wchodzące prawie w czerwień. Moment kiedy stawałam tutaj i oddychałam rześkim morskim powietrzem, był najpiękniejszym jaki przez ostatnie dziesięć lat mi się przytrafił.
- Już wiem czemu chciałaś tutaj przyjechać.. - poczułam jego ciepły oddech na karku, przymknęłam powieki i wręcz odpływałam - ...twoje ulubione zajęcie sprzed kilkunastu lat. Podziwianie zachodów słońca. 
- Brawo Sherlocku - odrzekłam wesoło. Wciąż stał za moimi plecami, na karku odczuwałam coraz cieplejszy oddech. I nagle dreszcz za dreszczem, jakbym dopiero wyszła z lodowatej kąpieli. Spowodowane były spoczywającymi JEGO dłońmi na moich ramionach. Nie zabawiły jednak tam długo, zmieniły położenie tuż obok moich dłoni. Czułam na plecach jego bijące serce. Miałam wrażenie jakby czas stanął w miejscu. Starałam się oddychać spokojnie, ale jego niebezpiecznie blisko znajdujące się dłonie, ciepło jego ciała na moich plecach i oddech na karku mi tego nie ułatwiały. Zacisnęłam dłonie w pięść, by skupić całą fale szalejących endorfin na czym innym byleby tylko nie na osobie przywartej do moich pleców. Kolejny dreszcz i kolejny jego ruch. Jego głowa spoczęła na moim ramieniu, a jego zarost drażnił mój policzek. Przygryzałam dolną wargę walcząc z narastającą pokusę odwrócenia się do niego twarzą i oddania się chwili. Czułam się jakby ktoś popieścił mnie paralizatorem, gdy jego dłonie niepewnie spoczęły na mojej tali. Endorfiny w zdwojonej sile uderzały do mózgu, powodując, że traciłam kontakt  z rzeczywistością. Ponowny dreszcz gdy uniósł mnie i usadowił na barierce tak jak to robił kiedy jeszcze byliśmy razem. Teraz stał tuż obok. Wzrok utkwiony miał w ginącym na horyzoncie słońcu. Nie interesowało mnie w tym momencie już nawet słońce tylko on. Kącik jego ust drgnął ku górze, a wzrok skierował wprost w moje tęczówki. W tym momencie odbywała się najpiękniejsza gra spojrzeń. 

2 komentarze:

  1. Bardzo fajna część :) Czekam na cd! Ale dawno nie było ankiet.... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, cudowna część. Piszesz coraz lepiej, Pau. <3 A ten fragment to mój ulubiony: "Wciąż stał za moimi plecami, na karku odczuwałam coraz cieplejszy oddech. I nagle dreszcz za dreszczem, jakbym dopiero wyszła z lodowatej kąpieli. Spowodowane były spoczywającymi JEGO dłońmi na moich ramionach. Nie zabawiły jednak tam długo, zmieniły położenie tuż obok moich dłoni. Czułam na plecach jego bijące serce. Miałam wrażenie jakby czas stanął w miejscu. Starałam się oddychać spokojnie, ale jego niebezpiecznie blisko znajdujące się dłonie, ciepło jego ciała na moich plecach i oddech na karku mi tego nie ułatwiały. Zacisnęłam dłonie w pięść, by skupić całą fale szalejących endorfin na czym innym byleby tylko nie na osobie przywartej do moich pleców. Kolejny dreszcz i kolejny jego ruch. Jego głowa spoczęła na moim ramieniu, a jego zarost drażnił mój policzek. Przygryzałam dolną wargę walcząc z narastającą pokusę odwrócenia się do niego twarzą i oddania się chwili. Czułam się jakby ktoś popieścił mnie paralizatorem, gdy jego dłonie niepewnie spoczęły na mojej tali. Endorfiny w zdwojonej sile uderzały do mózgu, powodując, że traciłam kontakt z rzeczywistością. Ponowny dreszcz gdy uniósł mnie i usadowił na barierce tak jak to robił kiedy jeszcze byliśmy razem. Teraz stał tuż obok. Wzrok utkwiony miał w ginącym na horyzoncie słońcu. Nie interesowało mnie w tym momencie już nawet słońce tylko on. Kącik jego ust drgnął ku górze, a wzrok skierował wprost w moje tęczówki. W tym momencie odbywała się najpiękniejsza gra spojrzeń. "

    P.S. CL czeka na waszej poczcie juz długo :)

    OdpowiedzUsuń