niedziela, 11 maja 2014

"Jak cień"


Nie wiem, co mi się stało, że w ogóle wstawiam to tutaj… To przez te filmiki – Little, Beci i Ewy – tak mnie wzięło na Agatę i wyszło coś takiego… :)
I jeśli mowa o dedykacjach, to chciałabym to zadedykować Pinky, która męczy mnie bym to dodała, i Kataszy, za rozmowy na shoucie, które ostatnio prowadziłyśmy, szczególnie te wspominkowe <3

„Jak cień”

„Cały mój świat znika za szkłem, gdy nie ma Ciebie.
Niewiele wart każdy mój dzień, bo nie ma Ciebie.”

            Bracia – Za szkłem


Wieczory są najgorsze. Nienawidzę ich. Cisza. Samotność. Wspomnienia. W kancelarii, w sądzie, nad papierami – to zanika, mogę choć na moment oderwać się od tego koszmaru. Tutaj, w tych czterech ścianach, jestem więźniem. Zakładnikiem, którego powzięła sobie moja dusza. Posłusznym jej w każdej chwili, bo ucieczka byłaby dla mnie jedynie zgubna. Nie mam już sił. Za dnia ukrywam uczucia, ale będąc sama, nie mogę już kontrolować łez, które uparcie wydostają się na zewnątrz.
- Cholera jasna! – Mój krzyk wypełnia pomieszczenie, a szklanka z alkoholem niepostrzeżenie stacza się ze stolika i rozpryskuje się na miliony maleńkich kawałeczków. Tylko tego mi brakowało. Chciałam zatopić smutki w morzu whisky, ale widocznie świat jest przeciwko mnie. – Czy wszystko musi się pieprzyć?! – Wciąż zastanawiam się, czemu rozmawiam ze sobą. No, ale w gruncie rzeczy, z kim niby miałabym porozmawiać? Oddychaj, próbuję uspokoić skołatane nerwy.
Wygrzebuję się z popielatej pościeli, która pod wpływem mojego uderzenia uwalnia drobinki kurzu. Akta zdobią podłogę, cześć garderoby również na niej spoczywa, reszta tkwi na oparciu kanapy. Kilka butelek stoi na ławie – piłam wszystko, byleby tylko zapomnieć. Ale nie umiem. Nie potrafię. To niewykonalne. Narzucam na siebie szary szlafrok i, omijając kryształki pozostałe po szklance, cicho dreptam do kuchni z zamiarem zabrania nowej, do której wleję trunek. Kiedy ponownie wchodzę do pokoju, zauważam skryty pod stertą kartek naszyjnik – złoty łańcuszek, piękna zawieszka, podarunek od Marka. Marek. Marek. Marek… Rozglądam się. Może i fizycznie go tu nie ma, ale jakiś ślad po nim pozostał. Nadal mam wrażenie, że unosi się tutaj zapach jego perfum. Stoją na szafce obok zdjęcia mamy. Kolejna blizna. Kolejne piętno odciśnięte na moim życiu. Marek. Nie rozumiem, czemu tak bardzo mnie to boli. Miałam tylu facetów, ale nigdy, podkreślam nigdy, nie cierpiałam tak jak teraz. Hubert – może i wypłakałam przez niego oceany łez, ale… ale to było co innego – i już. Wystarczy. Koniec.
Co ja robię?, codziennie próbuję odpowiedzieć sobie na to pytanie i wciąż nie posiadłam odpowiedzi. Cały tydzień chcę to odwrócić, ale jest za późno, stanowczo za późno. Przez to wszystko słyszę słowa, krótkie zdania wyrwane z rozmów. Przed moimi oczami śmigają wspomnienia, a ja po raz kolejny pozwalam przejąć im władzę na moim umysłem.

Kobieta w beżowym płaszczu wyszła z mojego gabinetu. Kilka wytłumaczeń – i tyle? Tak po prostu? Zresztą nieważne. Teraz mam inny cel. Podnoszę się powoli, zerkam w stronę białych drzwi i ruszam w ich kierunku. Czasami są takie momenty, kiedy czuję się, jakby przez chwilę pozbawiono mnie zmysłów. Moje myśli torują sobie drogę, chyba właśnie wyrwały się z kilku szufladek w moim mózgu – pewnie takich z napisem: Uwaga, niebezpieczne, pod żadnym pozorem nie otwierać. Wszystkie dźwięki przykrywa niewidzialna tarcza i jedyne, co słyszę, to dudnienie, bo resztę skutecznie zagłusza moje łomoczące serce.
Dasz sobie radę, Agata, cichy szept w zakamarkach mojego umysłu dodaje mi otuchy, a że nie pochwytam żadnego dźwięku, to dziwi mnie mój głos – wydobywający się samowolnie z moich ust.
Kilka kroków i stoję przy murze, który dzieli nasze światy. Kładę dłoń na klamce i delikatnym ruchem naciskam. Robi mi się gorąco. Zassało mi powietrze, a wargi mam suche. Przeprosiny, które układałam przez ten czas, zniknęły. Pustka ogarnia mnie całą. Trudno, będę improwizować. Silę się na uśmiech – nie jest udawany, jest szczery, tylko nie tak bardzo szczery, jaki bym chciała. Wchodzę. Chwila. Coś się nie zgadza. Co on robi? Zaskoczenie zalewa moją twarz. Pakuje się. ON pakuje swoje rzeczy. Czemu się nie odwraca? Odwróć się. Błagam, odwróć się. Nic.
Odwróć się, krzyczy moja podświadomość. Zwraca twarz w moją stronę. Teraz wiem, że tego nie chciałam. Jego oczy patrzą na mnie z taką siłą, ale nie ma w nich ani krzty tego, co wcześniej. To spojrzenie odbiera mi mowę. Nie zamierzam go słuchać, bo mam świadomość tego, co powie. I nim zdążę go powstrzymać, uchwytuję te kilka słów:
- Chyba faktycznie lepiej będzie, jak zrobimy sobie przerwę. – To się nie dzieje naprawdę, to musi być jakiś koszmar. Nie mogę nic wykrztusić. Czuję, jak tęczówki zachodzą mi łzami. Ciężko łapię oddech. Patrzę, jak ostatni raz jego smutny wzrok spogląda na mnie, a potem jego ręce obejmują kartonowe pudła i wychodzi. Znika. Jak sen, z którego budzę się wczesnym rankiem.
Po kilku sekundach zdezorientowania i bezsensownego patrzenia w przestrzeń postanawiam otrząsnąć się z letargu, w jaki wciągnęła mnie ubiegła chwila. Wpadam do gabinetu, siadam na fotelu i usilnie próbuję zatrzymać krople wysuwające się z moich oczu. Słyszę krzyk. Stanowczy. Zdenerwowany. Ten głos niewątpliwie domaga się mojej obecności. Unoszę swoje ciało i wychodzę z pomieszczenia. Dorota jest wściekła. Pada kilka słów. Zapamiętuję ostatnią frazę wypowiedzianą przez niego. „Czasami nawet najlepsze rzeczy się rozpieprzają” – i to wszystko. Odchodzi. Blednie za kancelaryjnymi drzwiami, ale jego perfumy wciąż wypełniają hol. Pozwalam sobie ostatni raz spojrzeć na moją przyjaciółkę, później zaszywam się w moim królestwie na najbliższe godziny.
Następny dzień jest potworny. Każda wolna minuta równa się rozmyślaniu o nim. Koncentruję swoje myśli na jego twarzy, na słowach, które kiedykolwiek do mnie powiedział, na jego gabinecie, który świeci pustkami, mimo iż ciągle wyczuwam w nim jego obecność. W końcu do „akcji” wkracza wspólniczka. Siada na krześle, zagląda mi w oczy, chyba próbuje z nich odczytać moje emocje, zakłada nogę na nogę i prowokuje rozmowę. Nigdy nie otwierałam się przed nikim, ale w tym momencie nie potrafię normalnie odpowiadać. Mój głos się łamie. Dłonie chowam pod biurkiem, gdyż nieustannie drżą. A moja twarz zapewne zaraz przywita kilka nowych znajomych – w postaci wodnych drobinek, które stoczą się po niej. Tłumaczę Rudej to, co mogę. Nie uwalniam łez, jednak nagle ogarnia mnie słabość, a z moich ust wypada stosowny komentarz: „Nie chciałam, żeby odchodził”. Mimo że ona wie, to jest trudne – tak o tym dyskutować. Spogląda na mnie ze zrozumieniem, próbuje dodać mi otuchy – nieskutecznie. Oddalając się, ostatni raz zerka przez ramię i posyła mi ciepły uśmiech. Staram się go odwzajemnić i chyba mi się udaje, bo nareszcie mnie zostawia i mogę podumać nad tym, jaki to marny jest mój los. Beznadziejny. Marek odszedł. Nie mam już nic. Znowu jestem sama. Powrót do przeszłości, do rzeczywistości. Koniec. Kropka. I to by było na tyle.

Deszcz uderza o przeźroczystą ścianę okna. Nawet dudniące krople nie umieją zagłuszyć burzy w moim ciele, w mojej głowie. Słońce namolnie chce wyjrzeć zza chmur, ale ten bunt zostaje całkowicie stłumiony, więc granatowe niebo odznacza tylko żółta poświata. Nawet nie spostrzegłam, kiedy wczoraj zasnęłam. Nie spojrzałam na dokumenty walające się pod moimi stopami – a przecież dzisiaj rozprawa. Zmuszam swoje ciało do przyjęcia pionowej pozycji i chwiejnym krokiem udaję się do łazienki. Nie zważam na moje odbicie w szklanej powłoce, od razu wskakuję pod prysznic. Strumienie otaczają moje ciało i pobudzają myśli do działania. W momencie uświadamiam sobie wszystko – co mam dzisiaj zrobić, jaki jest plan dnia, ile muszę siedzieć w pracy. Oby jak najdłużej, dodaję sama do siebie. Gdy już wytrę swoje ciało ręcznikiem, a mokre włosy zawiążę w kucyka, by nie przeszkadzały mi w przygotowaniach, odważam się spojrzeć w lustro. Wiem, kogo tam ujrzę – kobietę, która wygląda jak upiór. Podkrążone oczy, twarz tak blada, że wygląda jak kreda, którą pisze się na szkolnych tablicach, spojrzenie pokryte praktycznie niewidoczną mgiełką przypomina mi o troskach wczorajszego wieczoru, na twarzy brak uśmiechu – ale to nic nadzwyczajnego. Taka Agata Przybysz wita mnie od tygodnia. Zbliżam się do umywalki, opieram dłonie na jej kancie i głęboko wciągam powietrze, zastanawiając się przy tym, jakie czynności powinnam wykonać najpierw. Odkręcam kurek, a lodowata woda przyjemnie drażni moją twarz. To pozwala mi się skupić. Potem biorę kilka rzeczy z pobliskiej szafeczki i rozpoczynam „ceremonię przygotowawczą”, która od siedmiu dni zwie się: przygotowaniem Mecenas Agaty Przybysz do stanu używalności. Nakładam niewielką ilość podkładu, pokręcam rzęsy czarnym tuszem i podkreślam usta delikatną szminką o kolorze jasnego różu. Wreszcie wyglądam jak człowiek. Prawie… Ruszam do salonu, by się ubrać. Mój wybór pada na białą koszulę, na którą zarzucam czarną marynarkę, i obcisłą, cielistą spódnicę z wysokim stanem. Biorę do ręki akta, do torebki wrzucam wszystko, co będzie mi potrzebne – zaczynając od telefonu, a kończąc na kancelaryjnych papierach. Kieruję się do drzwi, nim jednak wyjdę, ostatni raz spoglądam w lustro. Jest nieźle. Powiedziałabym nawet, że jest dobrze, bardzo dobrze. Ale nadal czegoś brakuje. Zamykam oczy i wyobrażam sobie tę niewidzialną maskę, za którą skryję swoje emocje. Wręcz czuję, jak otacza moje zmęczone rysy i przyczepia się do nich. To jedyna deska ratunku, jaka mi pozostała. Żadnych uczuć, żadnego cierpienia, żadnych łez. Kiedy moje powieki wędrują w górę, widzę rozpromienioną twarz kobiety. Zupełnie nie wygląda jak ja, a przynajmniej nie jak ta ‘ja’, która kryje się we wnętrzu. Biorę głęboki wdech i wypuszczam powietrze. Uśmiecham się ostatni raz do odbicia i, założywszy szpilki, wychodzę. Zaczynam kolejny dzień, który muszę przetrwać…

D.


1 komentarz:

  1. Pięknie pokazałaś, co się dzieje w głowie Agaty. Wszyscy ją krytykują za jej ostatnie zachowanie, a trzeba spojrzeć nieco głębiej, żeby zobaczyć, jak ona cierpi i co naprawdę czuje w związku z odejściem Marka. Tobie się to udało. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń