czwartek, 29 maja 2014

Los jest ślepy.




Przychodzę z czymś takim. Mam nadzieję, że się spodoba :) Zaplanowane mam trzy części i wciąż się łudzę, że uda mi się zrealizować ten pomysł :D Dedykuję to wszystkim czytającym, a w szczególności tym, którzy znajdują chwilę, by skomentować :)
Nie przedłużając, zapraszam do czytania :)
 



- Los jest ślepy -

“And I close my eyes 
And I take it in”

Szumiący dźwięk z głośników zwiastował nagłe urwanie nagrania. Agata wpatrywała się z niedowierzaniem w ekran i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Obrazy przewijały się przed jej oczami, a ona w myślach przeklinała swoją głupotę.
Jak mogła być tak naiwna? Jak?! Ponownie dała się oszukać. Pozwoliła mu po raz kolejny się zranić. Już kiedyś odcisnął piętno na jej życiu, teraz ta uwierająca blizna się odezwała – stała się nie do zniesienia. Idiotka, idiotka, idiotka, prowadziła wewnętrzny monolog – wyzywała się coraz to nowszymi określeniami. Po ostatnim razie powinna się czegoś nauczyć, powinna była przestać mu ufać. A ona, jak totalna kretynka, znowu wkopała się w kolejne bagno – tym razem chyba bardziej skomplikowane niż wtedy. Przezorna pani Mecenas, która zawsze szuka dziury w całym – mimo iż inni jej nie widzą, dała się ponownie omamić. Bezmyślnie powierzyła swoje zaufanie osobie, która nie zasłużyła na nie.
Patrząc w przestrzeń, nadal biła się z myślami. Marek. Straciła go. Odszedł przez tego idiotę. Nie, odszedł przez nią. Odszedł przez ciebie, kretynko. Nie oszukuj się, sama to na siebie sprowadziłaś. Zostawił kancelarię, zostawił ją – znalazł sobie inne miejsce. A dlaczego? Bo ona powierzyła swoje nadzieje w Hubercie – postawiła na niego wszystkie karty, a on nie mógł tego znieść. Nie chciał patrzeć, jak ponownie cierpi. Tak się przejechać, Agata…, cichy głosik w jej głowie pogarszał sytuację, bowiem straciła już jakiekolwiek perspektywy na wygranie tej sprawy. W ogóle o jakiej my wygranej mówimy… Kompletna kicha i tyle.
Głębokie refleksje przerwał denerwujący dźwięk połączenia, który ustąpił po kilku sekundach, aby mógł zastąpić go sygnał przychodzącej wiadomości. Kobieta z niechęcią sięgnęła po telefon, odblokowała ekran i otworzyła sms’a. Jego treść głosiła jednoznacznie i wyglądała następująco: Agata, wysłałem Ci maila. To naprawdę ważne. T.
Rzuciła urządzenie na siedzenie obok i mozolnie podniosła się z kanapy. Leniwym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Wyciągnęła szklankę z szafki i nalała sobie whisky, zabierając ze sobą butelkę – przy dawce kolejnych „cudownych” informacji na pewno przyda jej się alkohol. Bez niego może być ciężko. Chociaż już nic gorszego nie może jej spotkać. Ponownie usiadła i okryła się kocem. W dłonie chwyciła laptopa i włączywszy, kliknęła na ikonę ze skrzynką mailową. Po chwili uruchomiła się zawartość, a oczom Przybysz ukazał się wyczekiwany temat: WAŻNE. Załadowała treść i zaczerpnęła łyk napoju. List był treściwy, zawierał jedno słowo – „uważaj” – oraz załącznik. Wczytany pojawił się przed jej oczami. Przez chwilę zabrakło jej tchu, gdy tylko pierwsze wersy doszły do jej świadomości. Moment później szkło wysunęło się z jej dłoni i z głośnym brzdękiem upadło na podłogę, rozpryskując się na miliony małych kawałeczków. Wybałuszyła oczy i wciąż spoglądała w ekran, a z każdą sekundą jej przerażenie wzrastało. Wszystko jasne, Agata, powiedziała głośno drżącym głosem. Już wszystko jasne…

***

Gorące słońce wisiało na niebie i oświetlało wszystko wokół. Nieznośnie raziło ludzi zgromadzonych na ulicach. Jedni zasłaniali dłonią oczy, inni ubierali okulary przeciwsłoneczne, a jeszcze inni zakładali na głowę przeróżnego rodzaju czapki.
Marek Dębski wyszedł pewnym krokiem z sądu. W jednej ręce dzierżył aktówkę, a w drugiej kubek z kawą. Miał na sobie błękitną koszulę i beżowe spodnie. Ruszył w kierunku samochodu, szybko zbiegając po schodach. Przed maską auta zatrzymał się na moment i przypomniał sobie pewne miłe wydarzenie.

Wyszli ramię w ramię z sądu. Oboje trzymali w rękach akta i płaszcze – bo rano było odrobinę chłodniej. Ich twarze rozpromieniał uśmiech. Co chwilę patrzyli na siebie i posyłali zaczepne uwagi. Jak można się domyślić – wygrali sprawę, którą wspólnie prowadzili. Zadowoleni podeszli do samochodu Dębskiego, którym wspólnie przyjechali. Mężczyzna otworzył tylne drzwi i wrzucił na siedzenia przedmioty, które trzymał w rękach. Agata również położyła tam swoje rzeczy, po czym odwróciła się twarzą do niego. Przez moment miała wrażenie, że wszyscy ludzie dookoła patrzą się na nich, na nią. Znalazła się stanowczo za blisko niego. Wraz z obrotem stanęła naprzeciw, kilka centymetrów od jego rozgrzanych ust, które rozpaczliwie domagały się pocałunku. Uniósł zalotnie brwi, a jego kącik ust gwałtownie poszybował w górę.
- Nie zasłużyłem może na małą nagrodę? – powiedział, świdrując ją przenikliwym wzrokiem. Zabrakło jej tchu, przez moment nie mogła oddychać. Jednak szybko się otrząsnęła i odparła:
- Nie wydaje mi się, panie Mecenasie – sprostowała i ponownie zaczęła tonąć w jego tęczówkach. Przekrzywił głowę, wciąż czekając na wymarzoną odpowiedź. Kiedy jej nie dostał, zrobił minę zbitego psa i zamrugał powiekami.
- No weź. Nie męcz mnie tak.
- O, nie, nie. To by było stanowczo za dużo.
- Ale… - chciał polemizować.
- Żadnego ‘ale’, panie Mecenasie – odrzekła pewnie. Zbliżając swoje wargi do jego ucha, wyszeptała: - Jesteśmy w miejscu publicznym, w dodatku przed budynkiem sądu. Tak nie wolno. – Uśmiechnęła się zwycięsko, patrząc na jego zdezorientowaną minę, potem szybko go wyminęła z zamiarem udania się do drzwi po przeciwnej stronie. Dębski najwyraźniej nie miał ochoty jej tego ułatwić, gdyż jego ciepła dłoń uchwyciła jej rękę i ponownie obróciła w jego stronę.
- Nie ze mną takie numery, pani Mecenas. – I nim zdążyła zaprotestować, poczuła jego usta na swoich. Nie mogła, nie potrafiła tego przerwać, więc oddawała coraz intensywniejsze pocałunki, wiedząc, że zapewne cała ulica się teraz w nich wpatruje. Ukryła swoje spojrzenie pod burzą czarnych rzęs i niebezpiecznie przysunęła się do jego ciała, gdy objął ją w talii. Dobra, Przybysz, popłynęłaś. Ale daj sobie na wstrzymanie. Teraz, zaraz, już, z ostatnich dobrze pracujących szufladek jej świadomości docierały racjonalne żądania. Leniwie oderwała się od jego gorących warg, jeszcze przez sekundę przytrzymując je – jakby chciała zapamiętać tę przyjemność.
- Wystarczy dobrego, panie Mecenasie. – Poklepała go po torsie, obeszła auto i spoczęła po stronie pasażera. Chwilę później Marek usiadł na miejscu kierowcy i włożył kluczki do stacyjki. Z uśmiechami na ustach odjechali.

Mecenas Dębski spojrzał na słońce, które pozostawiało ciepłe odciski na jego ciele. Uśmiechnął się na sekundę. Potem zasiadł na kierownicą i zniknął za następnym zakrętem.


***

Rytmiczne kroki rozniosły się po całym szpitalnym korytarzu. Mecenas Przybysz szybko przemierzała drogę, by w końcu stanąć przy recepcji. Wzięła głęboki oddech i z trudem wypuściła powietrze, które natychmiast zmieszało się z zapachami unoszącymi się dookoła. Spojrzała na młodą kobietę siedzącą przy biurku. Mogła mieć góra dwadzieścia pięć lat. Blond loki opadały na jej ramiona. Przesuwała zwinnymi palcami, które przyozdobione były delikatnym brzoskwiniowym lakierem, po klawiaturze zapisując rozmaite nazwiska pacjentów. Subtelny makijaż – jasna szminka i lekko podkręcone rzęsy – tylko podkreślał jej rysy twarz. Gdy podniosła wzrok i utkwiła pytające spojrzenie w Przybysz, Agata dostrzegła jej błękitne tęczówki. Po chwili recepcjonistka uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała spokojnie:
- W czym mogę pani pomóc?
Brunetka popatrzyła na nią jeszcze raz, jednocześnie przetwarzając w głowie wszystkie pozyskane informacje i wypaliła na jednym wydechu:
- Gdzie znajdę Jadwigę Woźniak? – Kobieta wyglądała na zaskoczoną. – Wiem, że przywieziono ją tutaj pół godziny temu. To moja klientka. – Pospieszyła z wyjaśnieniami, a dziewczyna od razu się rozpogodziła.
- Jest w pokoju 217. Nie wiem, czy panią wpuszczą, bo jest pod stałą kontrolą. – Przyjrzała się prawniczce dokładniej. – Zresztą nie bez powodu. Przecież chciała się zabić.
- Dziękuję – odparła Agata, odwróciła się szybko, wcześniej posyłając uśmiech pielęgniarce, i ruszyła do obranego przed momentem celu.

Stanęła przed izolatką. Przeźroczyste ściany pozwalały jej dostrzec kobietę leżącą na łóżku. Zbliżyła się i położyła dłoń na klamce, po czym szybkim ruchem ją nacisnęła. Drzwi ustąpiły przed nią i mogła spokojnie wejść w głąb pokoju. Jednak nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, ktoś chwycił ją za ramię. Zerknęła w tamtą stronę. Obok niej stał mężczyzna w białym fartuchu, na oko sześćdziesięcioletni. Na jego piersi widniała etykietka: Zbigniew Kozłowski, ordynator. Pod stałą kontrolą, pomyślała. Uniosła kąciki ust, a lekarz odwzajemnił ten gest. Po chwili się otrząsnął i spojrzał na nią surowym wzrokiem.
- Nikt pani nie powiedział, że wstęp tutaj jest zabroniony? – Jego poważny głos trochę zdziwił panią adwokat, ale nie dała się zbić z tropu. Sięgnęła do torby po identyfikator i odpowiedziała:
- Agata Przybysz, jestem adwokatem tej pani… - i zanim dokończyła, ordynator się wtrącił.
- Co w żadnym wypadku nie upoważnia pani do wchodzenia tutaj. – Nie miała zamiaru się z nim kłócić. To byłoby bezcelowe.
- Proszę pana… - odparła dobitnie. – Sprawa, w którą zamieszana jest pani Woźniak, jest naprawdę bardzo poważna i wybaczy pan, ale ja muszę z nią porozmawiać. Jestem pewna, że jest do tego zdolna, w innym wypadku nie fatygowałabym się tutaj. Dałabym jej odpocząć. Ale prokurator poinformował mnie o wszystkim i teraz potrzebuję chwili, żeby wyjaśnić z moją klientką pewne sprawy. Czy mogę liczyć na pańską współpracę, czy od razu mam się wybrać do dyrektora szpitala? – Kłopotliwa cisza zawisła dookoła. Staruszek patrzył na nią skonsternowany, ale za moment odparł:
- Dobrze. Ale tylko kilka minut – podkreślił.
Przybysz wparowała do pomieszczenia i zamknęła drzwi, posyłając ostatnie spojrzenie lekarzowi za szybą. Usiadła przy posłaniu chorej i zaczęła ją obserwować. Miała wory pod oczami, a jej wychudzona twarz przyprawiała Agatę o dreszcze. Nie wyglądała zbyt dobrze. Wyglądała źle, bardzo źle. W następnej sekundzie podniosła ociężałe powieki i spojrzała zamglonym wzrokiem w stronę odwiedzającej.
- Co pani tutaj robi? – wychrypiała. Prawniczka uśmiechnęła się blado.
- Ile razy jeszcze będę otrzymywać telefony z wiadomością, że chciała pani popełnić samobójstwo?
- Może następnym razem pojedzie pani prosto do kostnicy. – Jej wymizerniała twarz przybrała przerażająco prawdziwy odcień. To, co mówiła, na pewno nie było jedynie wymysłem cierpiącej pacjentki. Była szczera, niebezpiecznie szczera. Agatę przeszedł dreszcz.
- Proszę tak nie mówić – odparła głucho.
- Kiedy to prawda – odwróciła szaroniebieskie tęczówki, uciekając przed przenikliwym spojrzeniem – ja nie chcę już żyć.
Ostatnie słowa Jadwigi wywary na Przybysz piorunujące wrażenie. Zrobiła coś, czego pewnie nigdy wcześniej by nie zrobiła: uchwyciła chudą dłoń kobiety w swoje ciepłe ręce.
- Wie pani… - zaczęła. – Kiedy moja mama umarła, tata zawsze starał się mnie pocieszyć, chociaż nawet on nie mógł sobie z tym poradzić. Gdy byłam nastolatką, wszystko przygniatało mnie do tego stopnia, że pewnego dnia chciałam się zabić. – Woźniak wytrzeszczyła oczy i dokładnie słuchała tego, co mówi. – I wtedy mój tata odkrył mój plan i powiedział mi coś takiego: Człowiek silny to nie ten, który potrafi popełnić samobójstwo. Bo to człowiek słaby, kierowany przez wydarzenia – a nie samego siebie. Jest jak roślina przy drodze. Kołysze się przy lekkim wietrze, ale kiedy wichura jest większa, urywa się – i ginie. Człowiekiem silnym powinno nazwać się osobę, która pomimo swojego pochrzanionego życia, wciąż się trzyma. Jak stuletni dąb. Jak nieprzekraczalna przeszkoda. Chwieje się, ale nie łamie – umie przetrwać wieki. Ale każdy z nas jest zarazem silny i słaby. Pokonujący swoje niedoskonałości i podatny na zranienie. Roślina może przetrwać lata, a drzewo może zginać wraz z silnym podmuchem. Tak jak człowiek. Może się nie poddawać, a może polec na polu wewnętrznej bitwy. – Przerwała na moment i popatrzyła na oniemiałą klientkę. Powstrzymała napływające do oczu łzy i dokończyła pewnym tonem: I pani właśnie jest jedną z silnych osób. Pani mimo wielu okropnych rzeczy, nadal chce żyć. I to także pani się ugięła. Pani chciała odebrać sobie życie. I dlatego jest pani silna. Bo mimo wszystko pani żyje.
A potem puściła jej dłoń, podniosła się szybko i w kilku susłach pokonała drogę do drzwi. Zatrzymała się tam na moment i odparła:
- Niech pani się zastanowi nad moimi słowami. – I pociągnęła za klamkę, by zniknąć za przeźroczystą szybą. Biegnąc korytarzem, nie mogła usłyszeć Jadwigi, która teraz samotna w swojej izolatce, cicho wyszeptała: dziękuję.

D.

2 komentarze:

  1. będzie cedek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież u góry jest napisane, że są zaplanowane 3 części. Czytanie ze zrozumieniem (i w ogóle czytanie wstępów) się kłania :)

      Usuń