Przychodzę z czymś takim. Mam nadzieję, że się spodoba :)
Zaplanowane mam trzy części i wciąż się łudzę, że uda mi się zrealizować ten
pomysł :D Dedykuję to wszystkim czytającym, a w szczególności tym, którzy
znajdują chwilę, by skomentować :)
Nie przedłużając, zapraszam do czytania :)
- Los jest ślepy -
“And I close my eyes
And I take it in”
And I take it in”
Szumiący dźwięk z głośników zwiastował nagłe urwanie
nagrania. Agata wpatrywała się z niedowierzaniem w ekran i wciąż nie mogła
uwierzyć w to, co zobaczyła. Obrazy przewijały się przed jej oczami, a ona w
myślach przeklinała swoją głupotę.
Jak mogła być tak naiwna? Jak?! Ponownie dała się oszukać.
Pozwoliła mu po raz kolejny się zranić. Już kiedyś odcisnął piętno na jej
życiu, teraz ta uwierająca blizna się odezwała – stała się nie do zniesienia. Idiotka, idiotka, idiotka, prowadziła
wewnętrzny monolog – wyzywała się coraz to nowszymi określeniami. Po ostatnim
razie powinna się czegoś nauczyć, powinna była przestać mu ufać. A ona, jak
totalna kretynka, znowu wkopała się w kolejne bagno – tym razem chyba bardziej
skomplikowane niż wtedy. Przezorna pani Mecenas, która zawsze szuka dziury w
całym – mimo iż inni jej nie widzą, dała się ponownie omamić. Bezmyślnie
powierzyła swoje zaufanie osobie, która nie zasłużyła na nie.
Patrząc w przestrzeń, nadal biła się z myślami. Marek.
Straciła go. Odszedł przez tego idiotę. Nie, odszedł przez nią. Odszedł przez ciebie, kretynko. Nie oszukuj się, sama to na siebie sprowadziłaś.
Zostawił kancelarię, zostawił ją – znalazł sobie inne miejsce. A dlaczego?
Bo ona powierzyła swoje nadzieje w Hubercie – postawiła na niego wszystkie
karty, a on nie mógł tego znieść. Nie chciał patrzeć, jak ponownie cierpi. Tak się przejechać, Agata…, cichy głosik
w jej głowie pogarszał sytuację, bowiem straciła już jakiekolwiek perspektywy
na wygranie tej sprawy. W ogóle o jakiej my wygranej mówimy… Kompletna kicha i
tyle.
Głębokie refleksje przerwał denerwujący dźwięk połączenia,
który ustąpił po kilku sekundach, aby mógł zastąpić go sygnał przychodzącej
wiadomości. Kobieta z niechęcią sięgnęła po telefon, odblokowała ekran i
otworzyła sms’a. Jego treść głosiła jednoznacznie i wyglądała następująco: Agata, wysłałem Ci maila. To naprawdę ważne.
T.
Rzuciła urządzenie na siedzenie obok i mozolnie podniosła się z kanapy. Leniwym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Wyciągnęła szklankę z szafki i nalała sobie whisky, zabierając ze sobą butelkę – przy dawce kolejnych „cudownych” informacji na pewno przyda jej się alkohol. Bez niego może być ciężko. Chociaż już nic gorszego nie może jej spotkać. Ponownie usiadła i okryła się kocem. W dłonie chwyciła laptopa i włączywszy, kliknęła na ikonę ze skrzynką mailową. Po chwili uruchomiła się zawartość, a oczom Przybysz ukazał się wyczekiwany temat: WAŻNE. Załadowała treść i zaczerpnęła łyk napoju. List był treściwy, zawierał jedno słowo – „uważaj” – oraz załącznik. Wczytany pojawił się przed jej oczami. Przez chwilę zabrakło jej tchu, gdy tylko pierwsze wersy doszły do jej świadomości. Moment później szkło wysunęło się z jej dłoni i z głośnym brzdękiem upadło na podłogę, rozpryskując się na miliony małych kawałeczków. Wybałuszyła oczy i wciąż spoglądała w ekran, a z każdą sekundą jej przerażenie wzrastało. Wszystko jasne, Agata, powiedziała głośno drżącym głosem. Już wszystko jasne…
Rzuciła urządzenie na siedzenie obok i mozolnie podniosła się z kanapy. Leniwym krokiem ruszyła w stronę kuchni. Wyciągnęła szklankę z szafki i nalała sobie whisky, zabierając ze sobą butelkę – przy dawce kolejnych „cudownych” informacji na pewno przyda jej się alkohol. Bez niego może być ciężko. Chociaż już nic gorszego nie może jej spotkać. Ponownie usiadła i okryła się kocem. W dłonie chwyciła laptopa i włączywszy, kliknęła na ikonę ze skrzynką mailową. Po chwili uruchomiła się zawartość, a oczom Przybysz ukazał się wyczekiwany temat: WAŻNE. Załadowała treść i zaczerpnęła łyk napoju. List był treściwy, zawierał jedno słowo – „uważaj” – oraz załącznik. Wczytany pojawił się przed jej oczami. Przez chwilę zabrakło jej tchu, gdy tylko pierwsze wersy doszły do jej świadomości. Moment później szkło wysunęło się z jej dłoni i z głośnym brzdękiem upadło na podłogę, rozpryskując się na miliony małych kawałeczków. Wybałuszyła oczy i wciąż spoglądała w ekran, a z każdą sekundą jej przerażenie wzrastało. Wszystko jasne, Agata, powiedziała głośno drżącym głosem. Już wszystko jasne…
***
Gorące słońce wisiało na niebie
i oświetlało wszystko wokół. Nieznośnie raziło ludzi zgromadzonych na ulicach.
Jedni zasłaniali dłonią oczy, inni ubierali okulary przeciwsłoneczne, a jeszcze
inni zakładali na głowę przeróżnego rodzaju czapki.
Marek Dębski wyszedł pewnym
krokiem z sądu. W jednej ręce dzierżył aktówkę, a w drugiej kubek z kawą. Miał
na sobie błękitną koszulę i beżowe spodnie. Ruszył w kierunku samochodu, szybko
zbiegając po schodach. Przed maską auta zatrzymał się na moment i przypomniał
sobie pewne miłe wydarzenie.
Wyszli ramię w ramię z sądu. Oboje trzymali w rękach akta i płaszcze –
bo rano było odrobinę chłodniej. Ich twarze rozpromieniał uśmiech. Co chwilę patrzyli
na siebie i posyłali zaczepne uwagi. Jak można się domyślić – wygrali sprawę,
którą wspólnie prowadzili. Zadowoleni podeszli do samochodu Dębskiego, którym
wspólnie przyjechali. Mężczyzna otworzył tylne drzwi i wrzucił na siedzenia
przedmioty, które trzymał w rękach. Agata również położyła tam swoje rzeczy, po
czym odwróciła się twarzą do niego. Przez moment miała wrażenie, że wszyscy
ludzie dookoła patrzą się na nich, na nią. Znalazła się stanowczo za blisko
niego. Wraz z obrotem stanęła naprzeciw, kilka centymetrów od jego rozgrzanych
ust, które rozpaczliwie domagały się pocałunku. Uniósł zalotnie brwi, a jego
kącik ust gwałtownie poszybował w górę.
- Nie zasłużyłem może na małą nagrodę? – powiedział, świdrując ją
przenikliwym wzrokiem. Zabrakło jej tchu, przez moment nie mogła oddychać.
Jednak szybko się otrząsnęła i odparła:
- Nie wydaje mi się, panie Mecenasie – sprostowała i ponownie zaczęła
tonąć w jego tęczówkach. Przekrzywił głowę, wciąż czekając na wymarzoną
odpowiedź. Kiedy jej nie dostał, zrobił minę zbitego psa i zamrugał powiekami.
- No weź. Nie męcz mnie tak.
- O, nie, nie. To by było stanowczo za dużo.
- Ale… - chciał polemizować.
- Żadnego ‘ale’, panie Mecenasie – odrzekła pewnie. Zbliżając swoje
wargi do jego ucha, wyszeptała: - Jesteśmy w miejscu publicznym, w dodatku
przed budynkiem sądu. Tak nie wolno. – Uśmiechnęła się zwycięsko, patrząc na
jego zdezorientowaną minę, potem szybko go wyminęła z zamiarem udania się do
drzwi po przeciwnej stronie. Dębski najwyraźniej nie miał ochoty jej tego
ułatwić, gdyż jego ciepła dłoń uchwyciła jej rękę i ponownie obróciła w jego
stronę.
- Nie ze mną takie numery, pani Mecenas. – I nim zdążyła zaprotestować,
poczuła jego usta na swoich. Nie mogła, nie potrafiła tego przerwać, więc
oddawała coraz intensywniejsze pocałunki, wiedząc, że zapewne cała ulica się
teraz w nich wpatruje. Ukryła swoje spojrzenie pod burzą czarnych rzęs i
niebezpiecznie przysunęła się do jego ciała, gdy objął ją w talii. Dobra,
Przybysz, popłynęłaś. Ale daj sobie na wstrzymanie. Teraz, zaraz, już, z ostatnich dobrze pracujących szufladek jej
świadomości docierały racjonalne żądania. Leniwie oderwała się od jego gorących
warg, jeszcze przez sekundę przytrzymując je – jakby chciała zapamiętać tę
przyjemność.
- Wystarczy dobrego, panie Mecenasie. – Poklepała go po torsie, obeszła
auto i spoczęła po stronie pasażera. Chwilę później Marek usiadł na miejscu
kierowcy i włożył kluczki do stacyjki. Z uśmiechami na ustach odjechali.
Mecenas Dębski spojrzał na
słońce, które pozostawiało ciepłe odciski na jego ciele. Uśmiechnął się na
sekundę. Potem zasiadł na kierownicą i zniknął za następnym zakrętem.
***
Rytmiczne kroki rozniosły się po całym szpitalnym korytarzu.
Mecenas Przybysz szybko przemierzała drogę, by w końcu stanąć przy recepcji.
Wzięła głęboki oddech i z trudem wypuściła powietrze, które natychmiast
zmieszało się z zapachami unoszącymi się dookoła. Spojrzała na młodą kobietę
siedzącą przy biurku. Mogła mieć góra dwadzieścia pięć lat. Blond loki opadały
na jej ramiona. Przesuwała zwinnymi palcami, które przyozdobione były
delikatnym brzoskwiniowym lakierem, po klawiaturze zapisując rozmaite nazwiska
pacjentów. Subtelny makijaż – jasna szminka i lekko podkręcone rzęsy – tylko
podkreślał jej rysy twarz. Gdy podniosła wzrok i utkwiła pytające spojrzenie w
Przybysz, Agata dostrzegła jej błękitne tęczówki. Po chwili recepcjonistka
uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała spokojnie:
- W czym mogę pani pomóc?
Brunetka popatrzyła na nią jeszcze raz, jednocześnie
przetwarzając w głowie wszystkie pozyskane informacje i wypaliła na jednym
wydechu:
- Gdzie znajdę Jadwigę Woźniak? – Kobieta wyglądała na
zaskoczoną. – Wiem, że przywieziono ją tutaj pół godziny temu. To moja
klientka. – Pospieszyła z wyjaśnieniami, a dziewczyna od razu się rozpogodziła.
- Jest w pokoju 217. Nie wiem, czy panią wpuszczą, bo jest
pod stałą kontrolą. – Przyjrzała się prawniczce dokładniej. – Zresztą nie bez
powodu. Przecież chciała się zabić.
- Dziękuję – odparła Agata, odwróciła się szybko, wcześniej
posyłając uśmiech pielęgniarce, i ruszyła do obranego przed momentem celu.
Stanęła przed izolatką. Przeźroczyste ściany pozwalały jej
dostrzec kobietę leżącą na łóżku. Zbliżyła się i położyła dłoń na klamce, po
czym szybkim ruchem ją nacisnęła. Drzwi ustąpiły przed nią i mogła spokojnie
wejść w głąb pokoju. Jednak nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, ktoś chwycił ją
za ramię. Zerknęła w tamtą stronę. Obok niej stał mężczyzna w białym fartuchu,
na oko sześćdziesięcioletni. Na jego piersi widniała etykietka: Zbigniew Kozłowski, ordynator. Pod stałą kontrolą, pomyślała. Uniosła
kąciki ust, a lekarz odwzajemnił ten gest. Po chwili się otrząsnął i spojrzał
na nią surowym wzrokiem.
- Nikt pani nie powiedział, że wstęp tutaj jest zabroniony?
– Jego poważny głos trochę zdziwił panią adwokat, ale nie dała się zbić z
tropu. Sięgnęła do torby po identyfikator i odpowiedziała:
- Agata Przybysz, jestem adwokatem tej pani… - i zanim
dokończyła, ordynator się wtrącił.
- Co w żadnym wypadku nie upoważnia pani do wchodzenia
tutaj. – Nie miała zamiaru się z nim kłócić. To byłoby bezcelowe.
- Proszę pana… - odparła dobitnie. – Sprawa, w którą
zamieszana jest pani Woźniak, jest naprawdę bardzo poważna i wybaczy pan, ale
ja muszę z nią porozmawiać. Jestem pewna, że jest do tego zdolna, w innym
wypadku nie fatygowałabym się tutaj. Dałabym jej odpocząć. Ale prokurator
poinformował mnie o wszystkim i teraz potrzebuję chwili, żeby wyjaśnić z moją
klientką pewne sprawy. Czy mogę liczyć na pańską współpracę, czy od razu mam
się wybrać do dyrektora szpitala? – Kłopotliwa cisza zawisła dookoła. Staruszek
patrzył na nią skonsternowany, ale za moment odparł:
- Dobrze. Ale tylko kilka minut – podkreślił.
Przybysz wparowała do pomieszczenia i zamknęła drzwi,
posyłając ostatnie spojrzenie lekarzowi za szybą. Usiadła przy posłaniu chorej
i zaczęła ją obserwować. Miała wory pod oczami, a jej wychudzona twarz
przyprawiała Agatę o dreszcze. Nie wyglądała zbyt dobrze. Wyglądała źle, bardzo
źle. W następnej sekundzie podniosła ociężałe powieki i spojrzała zamglonym
wzrokiem w stronę odwiedzającej.
- Co pani tutaj robi? – wychrypiała. Prawniczka uśmiechnęła się
blado.
- Ile razy jeszcze będę otrzymywać telefony z wiadomością,
że chciała pani popełnić samobójstwo?
- Może następnym razem pojedzie pani prosto do kostnicy. –
Jej wymizerniała twarz przybrała przerażająco prawdziwy odcień. To, co mówiła,
na pewno nie było jedynie wymysłem cierpiącej pacjentki. Była szczera,
niebezpiecznie szczera. Agatę przeszedł dreszcz.
- Proszę tak nie mówić – odparła głucho.
- Kiedy to prawda – odwróciła szaroniebieskie tęczówki,
uciekając przed przenikliwym spojrzeniem – ja nie chcę już żyć.
Ostatnie słowa Jadwigi wywary na Przybysz piorunujące
wrażenie. Zrobiła coś, czego pewnie nigdy wcześniej by nie zrobiła: uchwyciła
chudą dłoń kobiety w swoje ciepłe ręce.
- Wie pani… - zaczęła. – Kiedy moja mama umarła, tata zawsze
starał się mnie pocieszyć, chociaż nawet on nie mógł sobie z tym poradzić. Gdy
byłam nastolatką, wszystko przygniatało mnie do tego stopnia, że pewnego dnia
chciałam się zabić. – Woźniak wytrzeszczyła oczy i dokładnie słuchała tego, co
mówi. – I wtedy mój tata odkrył mój plan i powiedział mi coś takiego: Człowiek silny to nie ten, który potrafi
popełnić samobójstwo. Bo to człowiek słaby, kierowany przez wydarzenia – a nie
samego siebie. Jest jak roślina przy drodze. Kołysze się przy lekkim wietrze,
ale kiedy wichura jest większa, urywa się – i ginie. Człowiekiem silnym powinno
nazwać się osobę, która pomimo swojego pochrzanionego życia, wciąż się trzyma.
Jak stuletni dąb. Jak nieprzekraczalna przeszkoda. Chwieje się, ale nie łamie –
umie przetrwać wieki. Ale każdy z nas jest zarazem silny i słaby. Pokonujący
swoje niedoskonałości i podatny na zranienie. Roślina może przetrwać lata, a
drzewo może zginać wraz z silnym podmuchem. Tak jak człowiek. Może się nie
poddawać, a może polec na polu wewnętrznej bitwy. – Przerwała na moment i
popatrzyła na oniemiałą klientkę. Powstrzymała napływające do oczu łzy i
dokończyła pewnym tonem: I pani właśnie jest jedną z silnych osób. Pani mimo
wielu okropnych rzeczy, nadal chce żyć. I to także pani się ugięła. Pani
chciała odebrać sobie życie. I dlatego jest pani silna. Bo mimo wszystko pani
żyje.
A potem puściła jej dłoń, podniosła się szybko i w kilku
susłach pokonała drogę do drzwi. Zatrzymała się tam na moment i odparła:
- Niech pani się zastanowi nad moimi słowami. – I pociągnęła
za klamkę, by zniknąć za przeźroczystą szybą. Biegnąc korytarzem, nie mogła
usłyszeć Jadwigi, która teraz samotna w swojej izolatce, cicho wyszeptała: dziękuję.
D.
będzie cedek?
OdpowiedzUsuńPrzecież u góry jest napisane, że są zaplanowane 3 części. Czytanie ze zrozumieniem (i w ogóle czytanie wstępów) się kłania :)
Usuń