niedziela, 11 maja 2014

"I know you" cz. 9

Tutaj jakoś dłuższe to opowiadanie jest niż na streemo. Nie mam sensownego wstępu, więc ograniczę się do kilku zdań. Zapraszam do czytania! :)

Kilka dni później

- Przepraszam, miałam Ci pomóc w tej sprawie a większość wyjazdu spędziłam w łóżku – spojrzałam w kierunku siedzącego po stronie kierowcy Marka.
- Agata ile mam Ci jeszcze mówić, że nic się nie stało. Przecież to nie twoja wina, że zachorowałaś. Wygraliśmy ją.
- Nie Marek. Ty ją wygrałeś. – oparłam się głową o szybę. Milczeliśmy. Gdy nagle w radiu rozbrzmiała tak bardzo znana piosenka, która stawała się coraz głośniejsza. Zwróciłam wzrok w kierunku Marka który zabierał dłoń z radia. Pamiętał. Spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie.

Mostra a tutti iI mio cuore / pokaż wszystkim moje serce
Che hai acceso / które rozpaliłaś
Chiudi dentro a me / zamknij we mnie
La luce che / światło, które
Hai incontrato per strada / spotkałaś na ulicy

Piosenka niosła ze sobą tyle wspomnień. Uwielbialiśmy wspólnie pracować właśnie przy tej piosence. Przymknęłam powieki i wciąż słysząc piosenkę rozbrzmiewaną w mojej głowie cofnęłam się w czasie. I znów on – ja – magia chwili i te jego spojrzenia. Co się ze mną dzieje? Chciałabym go nienawidzić, mijać go bez uzewnętrzniania emocji na korytarzu, ale nie potrafię. Nie teraz, kiedy on był przy mnie. Znów siedziałam z głową opartą o szybę, skutecznie powstrzymując wizje wspomnień. Zasnęłam uspana pięknym wokalem Sarah Brightman i Andrea Bocelli.
         Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Dookoła był las, spojrzałam na Dębskiego który gasił silnik.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałam, choć chyba nie chciałam wiedzieć. W mojej głowie układały się już ciemne scenariusze mojej śmierci. Wywiózł mnie do lasu, przywiąże do drzewa i zostawi na pastwę dzikich zwierząt. Wiedziałam od początku, że wyjazd służbowy był tylko przykrywką do tego aby porzucić mnie w jakimś lesie. Chyba za dużo oglądam filmów kryminalnych, przecież Marek nie byłby do tego zdolny. Oczekuje wciąż odpowiedzi od niego, której nie otrzymuje. Wysiada bez słowa i kieruje się w stronę drewnianej chaty. Zatrzymuje się i odwraca w moim kierunku. Wysiadam z auta i niepewnie kieruje się w jego kierunku, za plecami słyszę jak automatyczny zamek się zamyka. Podeszłam do niego stawiają niepewnie dwa ostatnie kroki.
- Agata, jestem głodny mogłabyś się pośpieszyć, chciałbym jeszcze dziś wrócić do Warszawy. Ale jak będziesz się tak mozolnie poruszać, to nie wyjedziemy stąd do jutra – głupia ja. Co mi przyszło do głowy. Marek i morderstwo. Pierwsze co zrobię wracając do domu, wyrzucę wszystkie kryminały i horrory. Mój mózg już szaleje z tego wszystkiego. Dotlenił się po kilku dniach w zamknięciu.
         Wchodząc do wnętrza od razu czuło się domowy ciepły klimat. Gdzie rodzina zbiera się przy jednym stole do posiłków, gdzie wspólnie spędzają czas. Czego nie można było powiedzieć o moim mieszkaniu. Czułam się gorzej niż fatalnie z myślą, ze po powrocie do Warszawy czekać będzie na mnie tylko cisza. Spojrzałam na niego, przeglądał menu. Teraz w tym momencie było jak kiedyś, ale po powrocie będzie trzeba spotkać się z rzeczywistością. On znów będzie widywany w towarzystwie eleganckich i wyrafinowanych kobiet, a ja większość dnia będę spędzać nad aktami. Chyba teraz najwyższy czas abym, zaczęła myśleć o przyszłości. Lat mi nie ubywa, a trzeba pomyśleć jeszcze o macierzyństwie. Najwyżej zostanę starą panną z dzieckiem in – vitro. Chociaż nie popieram tej metody, w ostateczności i na to bym się zgodziła. Instynkt macierzyński ma każda kobieta, więc powinnam chyba poradzić sobie z dzieckiem. Dziecko rzutować będzie też na tryb pracy, który ograniczę do minimum, co do mnie jest nie podobne. Chyba jeszcze nie pora abym myślała o dziecku. Poczekam z tym kolejny rok, może dwa lata.
          Konsumowaliśmy posiłek w ciszy, co jakiś czas na siebie zerkając. Patrzył na mnie  sposób którego nie znałam. Miałam dziwne wrażenie, jakbym tutaj właśnie w tym miejscu poznawała go na nowo. Poznawała to co pozostawił dla mnie zagadką.
- Zabierasz osobę w romantyczne miejsca choć na chwilę aby sprawdzić czy można się w niej zakochać. – rzekł ni stąd ni zowąd. Chwyciłam w dłoń kieliszek czerwonego wina.
- I co sprawdza się? – zamoczyłam usta w winie.
- Sprawdziło się w dwóch przypadkach – jego twarz teraz nie wyrażała żadnych emocji, co powodowało, że jego słowa stawały się jeszcze bardziej tajemnicze. Zmrużyłam oczy podpierając brodę ręką. – w obu przypadkach była to ta sama kobieta.
Zamarłam, miałam dziwne wrażenie, że właśnie tą kobietą jestem ja. Ale nie powiedział przecież tego wprost, równie dobrze mogła być to każda inna kobieta na świecie.
- Musiała być naprawdę wyjątkową kobietą co?
- Wciąż jest. Z każdym dniem zaskakuje mnie czymś nowym. Jej spontaniczność jest niedocenioną u niej cechą. – z podbródkiem podpartym na dłoni patrzył wprost w moje oczy. Czemu on nie może mówić normalnie tylko sieje tę nutkę wątpliwości, ale co by to zmieniło. Dowiedziałabym się, że wciąż do mnie coś czuje i co bym z tym zrobiła? Jak zwykle nic. Bo starach włada moim ciałem.
- Myślę, że powinniśmy już jechać – uciekłam wzrokiem. On tylko uśmiechnięty przytaknął i opuściliśmy lokal.
         Pomarańczowe promienie słoneczne, zalewały wszystkie ulice Warszawy, kolorując monotonne kamienice. Zatrzymał auto pod kamienicą, w kancelarii wciąż jeszcze ktoś był. Wchodząc do budynku i nie czekając na Dębskiego od razu ruszyłam windą do góry. Po chwili winda zatrzymała się na piętrze docelowym.
- Hej – rzuciłam wchodząc do kancelarii – wy jeszcze tutaj?
- Właśnie zbierałem się do wyjścia – jego głos brzmiał jeszcze bardziej dziwnie i podejrzanie niż wcześniej.
- Agata może masz ochoty napić się kawy? – zapytała rudowłosa, której zachowanie było jeszcze bardziej podejrzliwe niż głos Bartka.
- Nie dzięki, mam dzisiaj w planach pójść szybko spać. – rzekłam przeglądając zaległą pocztę. I wtedy w tym samym czasie w drzwiach pojawił się Dębski, a zza rogu wyszedł Przemek.
- Nawet ze mną się nie napijesz? – zapytał podchodząc i całując moją skroń. Jedyne o czym teraz marzyłam to zapaść się pod ziemie. Nie chciałam, aby kiedykolwiek doszło do tej konfrontacji. Miałam nadzieje, że on zostanie w Stanach i jedyny kontakt jaki będziemy utrzymywać to rozmowy telefoniczne. Widziałam ten wzrok i nawet bardzo dobrze go znałam, był zły. Zły to mało powiedziane był wściekły, ale mimo to stanął obok tak jakby go nie ruszała ta sytuacja i przeglądał pocztę.
- Co.. co ty tutaj robisz?
- Ciężko jest żyć na odległość z osobą na której mi zależy. Nie wystarczyły mi rozmowy, chciałem móc spojrzeć Ci w oczy, zabrać na spacer, trzymać za rękę i pocałować. – w tym momencie totalnie mnie wyłączyło. Czułam tylko jego wargi na moich wargach. Wszystko działo się tak szybko. Kancelaria, Bartek, Dorota, Przemek, on i on. Wszędzie on. Nim zdążyłam otrząsnąć się po pocałunku, drzwi od jego gabinetu trzasnęły. Fantastycznie. Nie prosiłam się o takie zakończenie dnia.
         Idioto zakochałeś się w osobie, która wszystko co między wami było już dawno przekreśliła. Powinienem przestać żyć złudzeniem, że to wszystko można naprawić. Przecież ona jest z nim. Wiadomość o rozstaniu z Marią w żaden sposób nie ruszyła jej. On zrobił to na co ja powinienem odważyć się wtedy kiedy byliśmy tylko ja i ona. Tylko my, jak dawniej. Przeszukiwałem biurko w poszukiwaniu -  no właśnie czego? Chyba za wszelką cenę próbuje wyrzucić z głowy ten obraz, który wbija w moje serce tysiące igieł. Opadam ze złością na fotel. Twarz chowam w dłoniach. Nie chcę jej stracić. Ale przegrywam już na samym starcie. On idealny, robiący karierę prawniczą w Stanach i ja. Ten który już raz odszedł. Na jej miejscu pewnie bym się nie zastanawiał i od razu postawił bym na kogoś kto ma czyste konto, bez wtop. Chciałbym walczyć, ale muszę mieć choć odrobinę pewności, że moja walka nie będzie na próżno. Drzwi do mojego gabinetu zaskrzypiały, do środka weszła Dorota.
- Wszystko w porządku? – sięgnąłem z barku szkocką. Nie miałem ochoty na rozmowy. Wiedziałem, że jestem chwilowo znokautowany. Ale walka się nie skończyła i mam nadzieje, że to jednak ja wygram w ostatecznym pojedynku. Stanąłem przy oknie ze szklanka trunku i oczekiwałem, że po prostu wyjdzie zostawiając mnie ze swoimi myślami. Tak jednak nie było.
- Marek? – nie odwróciłem się. Ona jednak nie odpuszczała i mimo mojego olewania, wciąż próbowała. Po trzecim razie gdy powtórzyła moje imię, zwróciłem się twarzą do niej.
- Powiesz mi o co chodzi? Czy coś się między Tobą i Agatą zadziało na tym wyjeździe?
- Od kiedy my się sobie zwierzamy? – zapytałem siadając w fotelu. Mój ton głosu był bardziej oschły niż tego chciałem. Ale mimo to ona dalej tu była.
- Gdybym wiedziała..
- Gdybyś wiedziała to co? – nie panowałem nad gniewem, ale czemu akurat musiałem wyładowywać go na Dorocie. Ale jak zacząłem to nie mogłem przestać, z każdym kolejnym słowem ton głosu był głośniejszy i coraz bardziej oschły.
- No słucham to co? – milczy, a ja jak skończony kretyn wylewam całą frustracje właśnie na niej. – przecież zrobiliście to z myślą o niej. Myślisz, że nie wiem, że oboje to zaplanowaliście?
- Chciałam, żebyś poczuł się tak jak ona czuła się kiedy ty obracałeś się w towarzystwie innych kobiet. Nawet nie wiesz, jak ona się wtedy czuła, bo robiłeś wszystko aby ją to jak najbardziej bolało. – teraz to ona podniosła ton. Była wściekła. Ale miała ku temu powody, zachowywałem się jak skończony dupek zarówno teraz jak i wcześniej.
- Myślisz, że ja przechodzę obok tego.. – uniosłem dłoń w kierunku drzwi, dając jej do zrozumienia, że chodzi o sytuacje na korytarzu – ..obojętnie.
- Myślę, że przyjazd Przemka był dobrym pomysłem. – kolejny cios prosto w serce – ty się nie zmieniłeś, wciąż myślisz tylko o sobie. Boisz się, że ucierpi na tym twoje ego? – wycofała się w kierunku drzwi – przestań myśleć o sobie i o tym co jest dla Ciebie najważniejsze, pomyśl też o innych.
         Cisza. Mrok i nic więcej. Blade światło lamp ulicznych próbuje przedostać się przez żaluzje gabinetu. Wszyscy opuścili kancelarie, zostałem tylko ja i moje skołatane myśli. Alkohol stał się lekarstwem na smutki, choć nie był do końca skuteczny. Wpadłem po uszy, miałem nie dać jej powodów by się zakochała we mnie, a sam jak nastolatek zakochałem się w niej po raz drugi. We wspomnieniach migały mi obrazy jej uśmiechu, jej pięknego szczerego uśmiechu, który stawał się prawdziwym antidotum na wszystkie smutki. Jej ciepłe spojrzenie, roztapiające najbardziej zamrożone serca. I za chwilę uderza we mnie wspomnienie sprzed kilku godzin, a wraz z nimi słowa Doroty. Zaciskam dłoń na pustej już szklance, przyglądam jej się uważnie z każdą chwilą zaciskając mocniej palce wokół niej. Ułamek sekundy, niczym jak w spowolnionym tempie szklanka leci w kierunku ściany. Oddech, cisza i dźwięk tłuczonego szkła. Próbuje wyładować agresje na wszystkim co mam pod rękoma. Kolejny trzask, kolejne szkło rozbite. I znów cisza. Przeraźliwa cisza, drażniąca każdy mój nerw. Uderzam pięścią w blat biurka, a w sąsiednim gabinecie zapala się lampka. Uważnie przyglądam się pomieszczeniu odgrodzonemu drzwiami. Cień osoby po drugiej stronie niepewnie zbliża się w kierunku drzwi. Zatrzymuje się przy nich i ponownie oddala się od nich. Unoszę się z fotela i chwiejnym krokiem opuszczam gabinet. Nie jestem w stanie z nią rozmawiać. Mijam jej gabinet i nasze spojrzenia się spotykają. Unoszę dłoń i wymuszając uśmiech opuszczam kancelarie.
         Jego oczy. Jego smutne oczy. I ten uśmiech. Tego wieczora był wrakiem człowieka. Przyszłam tutaj wiedząc, że go spotkam. Poczułam potrzebę wyjaśnień. Chciałam przeprosić, a jak zwykle stchórzyłam. Czego ja się bałam? Tego, że pokazałabym, że w jakiś sposób mi zależy. Bałam się spojrzeć prawdzie w oczy. Bałam się przed nim do tego przyznać. Spojrzałam ponownie na drzwi w których jeszcze przed chwilą spotkały się nasze spojrzenia. Teraz nie ma tam nic prócz ciemności. Unoszę się kierując do jego gabinetu. Gdy tylko milimetrowo uchylam drzwi od razu uderza we zapach whisky. Stawiam pierwszy krok w jego gabinecie. Następnie kolejny i kolejny. Pod moimi nogami kruszyły mi się kawałki szkła. Zapaliłam lampkę na jego biurku. Jego gabinet wyglądał jak po przejściu co najmniej huraganu, na biurku był nienaganny porządek bo nic prócz lampki na nim nie było. Wszystko walało się wokół. Na podłodze tuż obok jego fotela znajdowała się rozbita butelka po szkockiej. Przejechałam dłonią po blacie i ponownie zgasiłam światło. Ciemność.
         Wbiegając po schodach , spojrzałam gorączkowo na zegarek. Piętnaście minut spóźnienia. Modliłam się tylko aby klient był w lepszym humorze niż ja. Wbiegłam do kancelarii, biorąc z dłoni Bartka pliczek kopert. Na szczęście klient był w świetnym humorze, wędrował po gabinecie z filiżanką kawy z cynamonem. Wszędzie ten zapach rozpoznam, na kilometr czuje jak ktoś ma coś z cynamonem. Usiadłam za biurkiem wcześniej witając się z klientem. Drzwi do gabinetu Marka były uchylone i większość uwagi skupiłam na krzątającym się po gabinecie Dębskim, niż na kliencie. Nawet nie zorientowałam się kiedy przestał mówić.
- Pani mecenas? – z obserwacji wyrwał mnie głos klienta
- Tak?
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak. – tym razem całą uwagę skupiłam na kliencie.
- Więc jak będzie z tym Wiśniewskim. Myśli pani, że pójdzie na ugodę?
- Postaram się zrobić co w mojej mocy, proszę czekać na telefon. Jeżeli ugoda nie przekona pana Wiśniewskiego, to wtedy spotkamy się z nim w sądzie.
- To dziękuje pani mecenas i do widzenia.
- Do widzenia. – gdy tylko opuścił mój gabinet, mój wzrok niczym przyciągnięty do magnesu znów oberwał gabinet Dębskiego. Tylko, że właściciela gabinetu nie było.
         Tego samego dnia umówiłam się z Dorotą na wspólny obiad. Rudowłosa czekała na mnie przed kancelarią, przebierając nogami z cierpliwości. Minęłam ją bez słowa i podeszłam do samochodu. Na tylnie siedzenie wrzuciłam torebkę, a potem, nie oglądając się za siebie, usiadłam za kierownicą. Zdezorientowana przyjaciółka usiadła obok mnie.
- Ciężki dzień? Klient dał w kość? – zapytała mimochodem. Zignorowałam ją. Włączyłam silnik i wyjechałam na główną ulicę. Zaczynały się godziny szczytu. Wiadomy scenariusz powielany każdego dnia o tej samej porze. Czyli wspólny obiad musi poczekać. Ruszamy by za chwilę się zatrzymać i tak w kółko. Moja irytacja sięgnęła szczytu. Skręciłam w pierwszą mniej ruchliwą ulicę i przebiłam się przez zakorkowaną główną. Zaparkowałam auto pod kawiarnia i obie ruszyłyśmy ku wnętrzu. Zajęliśmy te same miejsce co zawsze i zamówiłyśmy to samo co zawszę. Tylko temat rozmów był inny niż zawsze.
- Rozmawiałam wczoraj z Markiem – rzekła podczas przeżuwania sałatki, co odbiło się na tym, że dopiero po chwili zrozumiałam co do mnie mówi.
- No i ? – zapytałam obojętnie. Nie miałam ochoty na rozmowy o Marku. Nie po jego wczorajszym widoku. Spojrzałam na Dorotę, na twarzy miała ten swój charakterystyczny cyniczny uśmieszek. Wbiła widelec w sałatkę i powiedziała powoli:
- Ach, więc tak. Markowi nie spodobała się niespodzianka, ale Tobie chyba też nie za bardzo. Czyżby stało się coś o czym nie wiem?
         Spojrzałam na nią, jak na to zasługiwała, i zacisnęłam zęby. Nie ma sensu niczego jej tłumaczyć. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony, wzruszyła tylko ramionami i oznajmiła :
- Nie chcesz nic powiedzieć? Twoja sprawa. A tak w ogóle, widziałaś co się stało w gabinecie Dębskiego?
- No widziałam i co w związku z tym? – wzruszyłam ramionami.
- Nie zastanawia Cię dlaczego? – potrzasnęłam przecząco głową, choć w głębi duszy chciałam wiedzieć o czym rozmawiała ta dwójka. I co spowodowało, że jego gabinet wyglądał tak a nie inaczej. I dlaczego jego oczy były takie smutne. – Widzę ty też nie chcesz się zwierzać? Trudno.
         Cały dzień nie spotkałam Marka, gdybym nie ujrzała go rano w jego gabinecie, pomyślałabym, że nie przyszedł do pracy. Spojrzałam na zegar. Ósma. Późno już. Zapakowałam wszystkie rzeczy do torby i wyłączając wcześniej wszystkie światła opuściłam kancelarie. Wsiadając do samochodu, rzuciłam spojrzenie w kierunku okna kancelarii upewniając się czy aby na pewno, nie tli się żadne zostawione światło, było jednak ciemno. Wsiadłam więc do samochodu i odjechałam. Przed kamienicą dostrzegłam znajomy mi samochód. Nie miałam ochoty na koronacje z nim. Nie teraz, kiedy jedyne o czym marze to sen. Przełknęłam ślinę i wysiadłam z auta. Z auta po drugiej stronie parkingu wysiadł i on. Szedł w moim kierunku. Nie zwalniałam, szłam w kierunku klatki.
- Agata, możemy porozmawiać? – zapytał już idąc ramie w ramie ze mną.
- Jestem zmęczona, może przyjdziesz jutro do kancelarii? – stanęłam i zwróciłam się do niego twarzą.
- To nie może poczekać, jutro wracam do Stanów.
- Tak więc mów o co chodzi. – poprawiłam zjeżdżającą z ramienia torbę. To co chciał powiedzieć, musiało być czymś ważnym. Widziałam po nim, że stara się opanować emocje, ale nieskutecznie mu to wychodziło, bo od razu było widać, że jest podenerwowany.
- Mam dla Ciebie propozycje.. – przerwał, a w moje myśli już wiedziały co on chcę powiedzieć. Teraz to ja się denerwowałam. - ..wyjedź ze mną do Stanów.
- Przemek.. – położył palec na moich ustach. Nie lubiłam kiedy to robił.
- Nie odpowiadaj teraz.
- Ale przecież jutro wylatujesz?
- Wracam za dwa tygodnie. Masz tyle czasu, żeby to przemyśleć. Sama mówiłaś, że masz dość tej kancelarii, że najchętniej byś wyjechała.
- Dużo rzeczy się mówi w złości.
- Ale w tej złości też kryje się odrobina prawdy… – wplótł dłonie w moje włosy i ucałował kącik ust. – …zastanów się nad tym.

         Wątpliwości. Dylematy. Rozterki. Ostatnim zdaniem zasiał nasionko wątpliwości. Wystarczyło jedno zdanie, żebym znów miała wybierać. Marek w naszej wspólnej przeszłości też postawił mnie przed wyborem. Wszystkie moje wybory kończyły się totalną klęską. Czy każdy facet musi stawiać te cholerne wybory? Czy to zawsze kobieta musi wybierać za dwójkę. Najpierw Marek i jego „wybieraj”. Choć to on powinien wybierać. Cholera i znów on w mojej głowie. Marek to, Marek tamto, wszędzie Marek. A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Moje położenie jest między jednym a drugim. Zaczynam nowe życie w Stanach, albo żyje tutaj patrząc jak on układa sobie życie z inną. Jeden albo drugi. Przeszłość, albo przyszłość. Szczęście, albo nieszczęście. Czemu to życie jest takie skomplikowane? Czy nie łatwiej jest postawić sprawę jasno? Powiedzieć, czego się oczekuje i co chcę się w zamian. Czy naprawdę tak trudno to zrobić? Mam cholernie tego dość. Tego i tych wszystkich dylematów. Tych wszystkich nieprzespanych przez to nocy przez „Co by było gdyby..”. Od dziś nie myślę o przyszłości ani przeszłości, dziś jest dziś o wczoraj nie myślę, o jutro nie pytam. 

Pinky

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz