Tutaj jakoś dłuższe to opowiadanie jest niż na streemo. Nie mam sensownego wstępu, więc ograniczę się do kilku zdań. Zapraszam do czytania! :)
Kilka dni później
- Przepraszam, miałam Ci pomóc w tej sprawie a większość
wyjazdu spędziłam w łóżku – spojrzałam w kierunku siedzącego po stronie
kierowcy Marka.
- Agata ile mam Ci jeszcze mówić, że nic się nie stało. Przecież
to nie twoja wina, że zachorowałaś. Wygraliśmy ją.
- Nie Marek. Ty ją wygrałeś. – oparłam się głową o szybę. Milczeliśmy.
Gdy nagle w radiu rozbrzmiała tak bardzo znana piosenka, która stawała się
coraz głośniejsza. Zwróciłam wzrok w kierunku Marka który zabierał dłoń z
radia. Pamiętał. Spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie.
Mostra a tutti iI mio cuore / pokaż wszystkim moje serce
Che hai acceso / które rozpaliłaś
Chiudi dentro a me / zamknij we mnie
La luce che / światło, które
Hai incontrato per strada / spotkałaś na ulicy
Piosenka niosła ze sobą tyle wspomnień. Uwielbialiśmy
wspólnie pracować właśnie przy tej piosence. Przymknęłam powieki i wciąż
słysząc piosenkę rozbrzmiewaną w mojej głowie cofnęłam się w czasie. I znów on –
ja – magia chwili i te jego spojrzenia. Co się ze mną dzieje? Chciałabym go
nienawidzić, mijać go bez uzewnętrzniania emocji na korytarzu, ale nie
potrafię. Nie teraz, kiedy on był przy mnie. Znów siedziałam z głową opartą o
szybę, skutecznie powstrzymując wizje wspomnień. Zasnęłam uspana pięknym wokalem Sarah Brightman
i Andrea Bocelli.
Obudziłam się w nieznanym mi
miejscu. Dookoła był las, spojrzałam na Dębskiego który gasił silnik.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałam, choć chyba nie chciałam
wiedzieć. W mojej głowie układały się już ciemne scenariusze mojej śmierci. Wywiózł
mnie do lasu, przywiąże do drzewa i zostawi na pastwę dzikich zwierząt. Wiedziałam
od początku, że wyjazd służbowy był tylko przykrywką do tego aby porzucić mnie
w jakimś lesie. Chyba za dużo oglądam filmów kryminalnych, przecież Marek nie
byłby do tego zdolny. Oczekuje wciąż odpowiedzi od niego, której nie otrzymuje.
Wysiada bez słowa i kieruje się w stronę drewnianej chaty. Zatrzymuje się i
odwraca w moim kierunku. Wysiadam z auta i niepewnie kieruje się w jego
kierunku, za plecami słyszę jak automatyczny zamek się zamyka. Podeszłam do
niego stawiają niepewnie dwa ostatnie kroki.
- Agata, jestem głodny mogłabyś się pośpieszyć, chciałbym
jeszcze dziś wrócić do Warszawy. Ale jak będziesz się tak mozolnie poruszać, to
nie wyjedziemy stąd do jutra – głupia ja. Co mi przyszło do głowy. Marek i
morderstwo. Pierwsze co zrobię wracając do domu, wyrzucę wszystkie kryminały i
horrory. Mój mózg już szaleje z tego wszystkiego. Dotlenił się po kilku dniach
w zamknięciu.
Wchodząc do
wnętrza od razu czuło się domowy ciepły klimat. Gdzie rodzina zbiera się przy
jednym stole do posiłków, gdzie wspólnie spędzają czas. Czego nie można było
powiedzieć o moim mieszkaniu. Czułam się gorzej niż fatalnie z myślą, ze po powrocie
do Warszawy czekać będzie na mnie tylko cisza. Spojrzałam na niego, przeglądał
menu. Teraz w tym momencie było jak kiedyś, ale po powrocie będzie trzeba
spotkać się z rzeczywistością. On znów będzie widywany w towarzystwie eleganckich
i wyrafinowanych kobiet, a ja większość dnia będę spędzać nad aktami. Chyba
teraz najwyższy czas abym, zaczęła myśleć o przyszłości. Lat mi nie ubywa, a
trzeba pomyśleć jeszcze o macierzyństwie. Najwyżej zostanę starą panną z
dzieckiem in – vitro. Chociaż nie popieram tej metody, w ostateczności i na to
bym się zgodziła. Instynkt macierzyński ma każda kobieta, więc powinnam chyba
poradzić sobie z dzieckiem. Dziecko rzutować będzie też na tryb pracy, który
ograniczę do minimum, co do mnie jest nie podobne. Chyba jeszcze nie pora abym
myślała o dziecku. Poczekam z tym kolejny rok, może dwa lata.
Konsumowaliśmy posiłek w ciszy, co jakiś czas
na siebie zerkając. Patrzył na mnie
sposób którego nie znałam. Miałam dziwne wrażenie, jakbym tutaj właśnie
w tym miejscu poznawała go na nowo. Poznawała to co pozostawił dla mnie
zagadką.
- Zabierasz osobę w romantyczne miejsca choć na chwilę aby
sprawdzić czy można się w niej zakochać. – rzekł ni stąd ni zowąd. Chwyciłam w
dłoń kieliszek czerwonego wina.
- I co sprawdza się? – zamoczyłam usta w winie.
- Sprawdziło się w dwóch przypadkach – jego twarz teraz nie
wyrażała żadnych emocji, co powodowało, że jego słowa stawały się jeszcze
bardziej tajemnicze. Zmrużyłam oczy podpierając brodę ręką. – w obu przypadkach
była to ta sama kobieta.
Zamarłam, miałam dziwne wrażenie, że właśnie tą kobietą
jestem ja. Ale nie powiedział przecież tego wprost, równie dobrze mogła być to
każda inna kobieta na świecie.
- Musiała być naprawdę wyjątkową kobietą co?
- Wciąż jest. Z każdym dniem zaskakuje mnie czymś nowym. Jej
spontaniczność jest niedocenioną u niej cechą. – z podbródkiem podpartym na
dłoni patrzył wprost w moje oczy. Czemu on nie może mówić normalnie tylko sieje
tę nutkę wątpliwości, ale co by to zmieniło. Dowiedziałabym się, że wciąż do
mnie coś czuje i co bym z tym zrobiła? Jak zwykle nic. Bo starach włada moim
ciałem.
- Myślę, że powinniśmy już jechać – uciekłam wzrokiem. On
tylko uśmiechnięty przytaknął i opuściliśmy lokal.
Pomarańczowe
promienie słoneczne, zalewały wszystkie ulice Warszawy, kolorując monotonne
kamienice. Zatrzymał auto pod kamienicą, w kancelarii wciąż jeszcze ktoś był. Wchodząc
do budynku i nie czekając na Dębskiego od razu ruszyłam windą do góry. Po
chwili winda zatrzymała się na piętrze docelowym.
- Hej – rzuciłam wchodząc do kancelarii – wy jeszcze tutaj?
- Właśnie zbierałem się do wyjścia – jego głos brzmiał
jeszcze bardziej dziwnie i podejrzanie niż wcześniej.
- Agata może masz ochoty napić się kawy? – zapytała rudowłosa,
której zachowanie było jeszcze bardziej podejrzliwe niż głos Bartka.
- Nie dzięki, mam dzisiaj w planach pójść szybko spać. –
rzekłam przeglądając zaległą pocztę. I wtedy w tym samym czasie w drzwiach
pojawił się Dębski, a zza rogu wyszedł Przemek.
- Nawet ze mną się nie napijesz? – zapytał podchodząc i
całując moją skroń. Jedyne o czym teraz marzyłam to zapaść się pod ziemie. Nie chciałam,
aby kiedykolwiek doszło do tej konfrontacji. Miałam nadzieje, że on zostanie w
Stanach i jedyny kontakt jaki będziemy utrzymywać to rozmowy telefoniczne. Widziałam
ten wzrok i nawet bardzo dobrze go znałam, był zły. Zły to mało powiedziane był
wściekły, ale mimo to stanął obok tak jakby go nie ruszała ta sytuacja i
przeglądał pocztę.
- Co.. co ty tutaj robisz?
- Ciężko jest żyć na odległość z osobą na której mi zależy. Nie
wystarczyły mi rozmowy, chciałem móc spojrzeć Ci w oczy, zabrać na spacer,
trzymać za rękę i pocałować. – w tym momencie totalnie mnie wyłączyło. Czułam
tylko jego wargi na moich wargach. Wszystko działo się tak szybko. Kancelaria,
Bartek, Dorota, Przemek, on i on. Wszędzie on. Nim zdążyłam otrząsnąć się po
pocałunku, drzwi od jego gabinetu trzasnęły. Fantastycznie. Nie prosiłam się o
takie zakończenie dnia.
Idioto
zakochałeś się w osobie, która wszystko co między wami było już dawno
przekreśliła. Powinienem przestać żyć złudzeniem, że to wszystko można
naprawić. Przecież ona jest z nim. Wiadomość o rozstaniu z Marią w żaden sposób
nie ruszyła jej. On zrobił to na co ja powinienem odważyć się wtedy kiedy
byliśmy tylko ja i ona. Tylko my, jak dawniej. Przeszukiwałem biurko w
poszukiwaniu - no właśnie czego? Chyba za
wszelką cenę próbuje wyrzucić z głowy ten obraz, który wbija w moje serce tysiące
igieł. Opadam ze złością na fotel. Twarz chowam w dłoniach. Nie chcę jej
stracić. Ale przegrywam już na samym starcie. On idealny, robiący karierę
prawniczą w Stanach i ja. Ten który już raz odszedł. Na jej miejscu pewnie bym
się nie zastanawiał i od razu postawił bym na kogoś kto ma czyste konto, bez
wtop. Chciałbym walczyć, ale muszę mieć choć odrobinę pewności, że moja walka
nie będzie na próżno. Drzwi do mojego gabinetu zaskrzypiały, do środka weszła
Dorota.
- Wszystko w porządku? – sięgnąłem z barku szkocką. Nie
miałem ochoty na rozmowy. Wiedziałem, że jestem chwilowo znokautowany. Ale
walka się nie skończyła i mam nadzieje, że to jednak ja wygram w ostatecznym
pojedynku. Stanąłem przy oknie ze szklanka trunku i oczekiwałem, że po prostu
wyjdzie zostawiając mnie ze swoimi myślami. Tak jednak nie było.
- Marek? – nie odwróciłem się. Ona jednak nie odpuszczała i
mimo mojego olewania, wciąż próbowała. Po trzecim razie gdy powtórzyła moje
imię, zwróciłem się twarzą do niej.
- Powiesz mi o co chodzi? Czy coś się między Tobą i Agatą
zadziało na tym wyjeździe?
- Od kiedy my się sobie zwierzamy? – zapytałem siadając w
fotelu. Mój ton głosu był bardziej oschły niż tego chciałem. Ale mimo to ona
dalej tu była.
- Gdybym wiedziała..
- Gdybyś wiedziała to co? – nie panowałem nad gniewem, ale
czemu akurat musiałem wyładowywać go na Dorocie. Ale jak zacząłem to nie mogłem
przestać, z każdym kolejnym słowem ton głosu był głośniejszy i coraz bardziej
oschły.
- No słucham to co? – milczy, a ja jak skończony kretyn
wylewam całą frustracje właśnie na niej. – przecież zrobiliście to z myślą o
niej. Myślisz, że nie wiem, że oboje to zaplanowaliście?
- Chciałam, żebyś poczuł się tak jak ona czuła się kiedy ty
obracałeś się w towarzystwie innych kobiet. Nawet nie wiesz, jak ona się wtedy
czuła, bo robiłeś wszystko aby ją to jak najbardziej bolało. – teraz to ona podniosła
ton. Była wściekła. Ale miała ku temu powody, zachowywałem się jak skończony
dupek zarówno teraz jak i wcześniej.
- Myślisz, że ja przechodzę obok tego.. – uniosłem dłoń w
kierunku drzwi, dając jej do zrozumienia, że chodzi o sytuacje na korytarzu – ..obojętnie.
- Myślę, że przyjazd Przemka był dobrym pomysłem. – kolejny cios
prosto w serce – ty się nie zmieniłeś, wciąż myślisz tylko o sobie. Boisz się,
że ucierpi na tym twoje ego? – wycofała się w kierunku drzwi – przestań myśleć
o sobie i o tym co jest dla Ciebie najważniejsze, pomyśl też o innych.
Cisza. Mrok i
nic więcej. Blade światło lamp ulicznych próbuje przedostać się przez żaluzje
gabinetu. Wszyscy opuścili kancelarie, zostałem tylko ja i moje skołatane
myśli. Alkohol stał się lekarstwem na smutki, choć nie był do końca skuteczny. Wpadłem
po uszy, miałem nie dać jej powodów by się zakochała we mnie, a sam jak
nastolatek zakochałem się w niej po raz drugi. We wspomnieniach migały mi
obrazy jej uśmiechu, jej pięknego szczerego uśmiechu, który stawał się
prawdziwym antidotum na wszystkie smutki. Jej ciepłe spojrzenie, roztapiające
najbardziej zamrożone serca. I za chwilę uderza we mnie wspomnienie sprzed
kilku godzin, a wraz z nimi słowa Doroty. Zaciskam dłoń na pustej już szklance,
przyglądam jej się uważnie z każdą chwilą zaciskając mocniej palce wokół niej.
Ułamek sekundy, niczym jak w spowolnionym tempie szklanka leci w kierunku
ściany. Oddech, cisza i dźwięk tłuczonego szkła. Próbuje wyładować agresje na
wszystkim co mam pod rękoma. Kolejny trzask, kolejne szkło rozbite. I znów
cisza. Przeraźliwa cisza, drażniąca każdy mój nerw. Uderzam pięścią w blat
biurka, a w sąsiednim gabinecie zapala się lampka. Uważnie przyglądam się
pomieszczeniu odgrodzonemu drzwiami. Cień osoby po drugiej stronie niepewnie zbliża
się w kierunku drzwi. Zatrzymuje się przy nich i ponownie oddala się od nich. Unoszę
się z fotela i chwiejnym krokiem opuszczam gabinet. Nie jestem w stanie z nią
rozmawiać. Mijam jej gabinet i nasze spojrzenia się spotykają. Unoszę dłoń i
wymuszając uśmiech opuszczam kancelarie.
Jego oczy.
Jego smutne oczy. I ten uśmiech. Tego wieczora był wrakiem człowieka. Przyszłam
tutaj wiedząc, że go spotkam. Poczułam potrzebę wyjaśnień. Chciałam przeprosić,
a jak zwykle stchórzyłam. Czego ja się bałam? Tego, że pokazałabym, że w jakiś
sposób mi zależy. Bałam się spojrzeć prawdzie w oczy. Bałam się przed nim do
tego przyznać. Spojrzałam ponownie na drzwi w których jeszcze przed chwilą
spotkały się nasze spojrzenia. Teraz nie ma tam nic prócz ciemności. Unoszę się
kierując do jego gabinetu. Gdy tylko milimetrowo uchylam drzwi od razu uderza
we zapach whisky. Stawiam pierwszy krok w jego gabinecie. Następnie kolejny i
kolejny. Pod moimi nogami kruszyły mi się kawałki szkła. Zapaliłam lampkę na
jego biurku. Jego gabinet wyglądał jak po przejściu co najmniej huraganu, na
biurku był nienaganny porządek bo nic prócz lampki na nim nie było. Wszystko
walało się wokół. Na podłodze tuż obok jego fotela znajdowała się rozbita
butelka po szkockiej. Przejechałam dłonią po blacie i ponownie zgasiłam
światło. Ciemność.
Wbiegając po
schodach , spojrzałam gorączkowo na zegarek. Piętnaście minut spóźnienia.
Modliłam się tylko aby klient był w lepszym humorze niż ja. Wbiegłam do
kancelarii, biorąc z dłoni Bartka pliczek kopert. Na szczęście klient był w
świetnym humorze, wędrował po gabinecie z filiżanką kawy z cynamonem. Wszędzie
ten zapach rozpoznam, na kilometr czuje jak ktoś ma coś z cynamonem. Usiadłam
za biurkiem wcześniej witając się z klientem. Drzwi do gabinetu Marka były
uchylone i większość uwagi skupiłam na krzątającym się po gabinecie Dębskim, niż
na kliencie. Nawet nie zorientowałam się kiedy przestał mówić.
- Pani mecenas? – z obserwacji wyrwał mnie głos klienta
- Tak?
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak. – tym razem całą uwagę skupiłam na kliencie.
- Więc jak będzie z tym Wiśniewskim. Myśli pani, że pójdzie
na ugodę?
- Postaram się zrobić co w mojej mocy, proszę czekać na
telefon. Jeżeli ugoda nie przekona pana Wiśniewskiego, to wtedy spotkamy się z
nim w sądzie.
- To dziękuje pani mecenas i do widzenia.
- Do widzenia. – gdy tylko opuścił mój gabinet, mój wzrok
niczym przyciągnięty do magnesu znów oberwał gabinet Dębskiego. Tylko, że
właściciela gabinetu nie było.
Tego samego
dnia umówiłam się z Dorotą na wspólny obiad. Rudowłosa czekała na mnie przed
kancelarią, przebierając nogami z cierpliwości. Minęłam ją bez słowa i podeszłam
do samochodu. Na tylnie siedzenie wrzuciłam torebkę, a potem, nie oglądając się
za siebie, usiadłam za kierownicą. Zdezorientowana przyjaciółka usiadła obok
mnie.
- Ciężki dzień? Klient dał w kość? – zapytała mimochodem.
Zignorowałam ją. Włączyłam silnik i wyjechałam na główną ulicę. Zaczynały się
godziny szczytu. Wiadomy scenariusz powielany każdego dnia o tej samej porze. Czyli
wspólny obiad musi poczekać. Ruszamy by za chwilę się zatrzymać i tak w kółko. Moja
irytacja sięgnęła szczytu. Skręciłam w pierwszą mniej ruchliwą ulicę i
przebiłam się przez zakorkowaną główną. Zaparkowałam auto pod kawiarnia i obie
ruszyłyśmy ku wnętrzu. Zajęliśmy te same miejsce co zawsze i zamówiłyśmy to
samo co zawszę. Tylko temat rozmów był inny niż zawsze.
- Rozmawiałam wczoraj z Markiem – rzekła podczas przeżuwania
sałatki, co odbiło się na tym, że dopiero po chwili zrozumiałam co do mnie
mówi.
- No i ? – zapytałam obojętnie. Nie miałam ochoty na rozmowy
o Marku. Nie po jego wczorajszym widoku. Spojrzałam na Dorotę, na twarzy miała
ten swój charakterystyczny cyniczny uśmieszek. Wbiła widelec w sałatkę i
powiedziała powoli:
- Ach, więc tak. Markowi nie spodobała się niespodzianka, ale Tobie chyba też nie za bardzo. Czyżby stało się coś o czym nie wiem?
Spojrzałam na nią, jak na to zasługiwała, i zacisnęłam zęby. Nie ma sensu niczego jej tłumaczyć. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony, wzruszyła tylko ramionami i oznajmiła :
- Nie chcesz nic powiedzieć? Twoja sprawa. A tak w ogóle, widziałaś co się stało w gabinecie Dębskiego?
- Ach, więc tak. Markowi nie spodobała się niespodzianka, ale Tobie chyba też nie za bardzo. Czyżby stało się coś o czym nie wiem?
Spojrzałam na nią, jak na to zasługiwała, i zacisnęłam zęby. Nie ma sensu niczego jej tłumaczyć. Nie widząc żadnej reakcji z mojej strony, wzruszyła tylko ramionami i oznajmiła :
- Nie chcesz nic powiedzieć? Twoja sprawa. A tak w ogóle, widziałaś co się stało w gabinecie Dębskiego?
- No widziałam i co w związku z tym? – wzruszyłam ramionami.
- Nie zastanawia Cię dlaczego? – potrzasnęłam przecząco
głową, choć w głębi duszy chciałam wiedzieć o czym rozmawiała ta dwójka. I co
spowodowało, że jego gabinet wyglądał tak a nie inaczej. I dlaczego jego oczy
były takie smutne. – Widzę ty też nie chcesz się zwierzać? Trudno.
Cały dzień nie
spotkałam Marka, gdybym nie ujrzała go rano w jego gabinecie, pomyślałabym, że
nie przyszedł do pracy. Spojrzałam na zegar. Ósma. Późno już. Zapakowałam
wszystkie rzeczy do torby i wyłączając wcześniej wszystkie światła opuściłam
kancelarie. Wsiadając do samochodu, rzuciłam spojrzenie w kierunku okna
kancelarii upewniając się czy aby na pewno, nie tli się żadne zostawione
światło, było jednak ciemno. Wsiadłam więc do samochodu i odjechałam. Przed
kamienicą dostrzegłam znajomy mi samochód. Nie miałam ochoty na koronacje z
nim. Nie teraz, kiedy jedyne o czym marze to sen. Przełknęłam ślinę i wysiadłam
z auta. Z auta po drugiej stronie parkingu wysiadł i on. Szedł w moim kierunku.
Nie zwalniałam, szłam w kierunku klatki.
- Agata, możemy porozmawiać? – zapytał już idąc ramie w
ramie ze mną.
- Jestem zmęczona, może przyjdziesz jutro do kancelarii? –
stanęłam i zwróciłam się do niego twarzą.
- To nie może poczekać, jutro wracam do Stanów.
- Tak więc mów o co chodzi. – poprawiłam zjeżdżającą z
ramienia torbę. To co chciał powiedzieć, musiało być czymś ważnym. Widziałam po
nim, że stara się opanować emocje, ale nieskutecznie mu to wychodziło, bo od
razu było widać, że jest podenerwowany.
- Mam dla Ciebie propozycje.. – przerwał, a w moje myśli już
wiedziały co on chcę powiedzieć. Teraz to ja się denerwowałam. - ..wyjedź ze
mną do Stanów.
- Przemek.. – położył palec na moich ustach. Nie lubiłam
kiedy to robił.
- Nie odpowiadaj teraz.
- Ale przecież jutro wylatujesz?
- Wracam za dwa tygodnie. Masz tyle czasu, żeby to
przemyśleć. Sama mówiłaś, że masz dość tej kancelarii, że najchętniej byś
wyjechała.
- Dużo rzeczy się mówi w złości.
- Ale w tej złości też kryje się odrobina prawdy… – wplótł dłonie
w moje włosy i ucałował kącik ust. – …zastanów się nad tym.
Wątpliwości.
Dylematy. Rozterki. Ostatnim zdaniem zasiał nasionko wątpliwości. Wystarczyło
jedno zdanie, żebym znów miała wybierać. Marek w naszej wspólnej przeszłości
też postawił mnie przed wyborem. Wszystkie moje wybory kończyły się totalną
klęską. Czy każdy facet musi stawiać te cholerne wybory? Czy to zawsze kobieta
musi wybierać za dwójkę. Najpierw Marek i jego „wybieraj”. Choć to on powinien
wybierać. Cholera i znów on w mojej głowie. Marek to, Marek tamto, wszędzie
Marek. A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Moje położenie jest między jednym a
drugim. Zaczynam nowe życie w Stanach, albo żyje tutaj patrząc jak on układa
sobie życie z inną. Jeden albo drugi. Przeszłość, albo przyszłość. Szczęście,
albo nieszczęście. Czemu to życie jest takie skomplikowane? Czy nie łatwiej
jest postawić sprawę jasno? Powiedzieć, czego się oczekuje i co chcę się w
zamian. Czy naprawdę tak trudno to zrobić? Mam cholernie tego dość. Tego i tych
wszystkich dylematów. Tych wszystkich nieprzespanych przez to nocy przez „Co by
było gdyby..”. Od dziś nie myślę o przyszłości ani przeszłości, dziś jest dziś
o wczoraj nie myślę, o jutro nie pytam.
Pinky
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz