niedziela, 25 maja 2014

"I know you" cz. 11

Cześć i czołem! :) 
Zdecydowanie choroba mi nie sprzyja ostatnio, tę część zawaliłam po całości. Ale postaram się dwunastą część napisać dłuższą i lepszą. Opowiadanie miałam zakończyć na 13 części, ale na trzynastej to się nie zakończy bo jestem dopiero na trzech piatych materiału, że tak powiem. Miałam już nawet chęć wywalić to wszystko co napisałam i napisać raz jeszcze, ale obawiałam się, że wyjdzie mi jeszcze gorsze niż teraz mam. A nie chcę odkładać pisania, bo stanie się tak jak z SO, że zapomnę o opowiadaniu. :) Nie przedłużając, zapraszam do lekturki i mam nadzieje, że jednak w tych moich wypocinach znajdzie się coś co wam się spodoba :)

Siedzieliśmy w dwójkę na podłodze. Zapach chińszczyzny nie sprzyjał romantycznemu nastrojowi. Ale nie o to przecież chodziło. Nie zaprosiłam go przecież na romantyczną kolacje. Raczej był to gest którym w pewien sposób chciałam podziękować za cudowne ocalenie sprzed kilkunastu minut. Zerkałam co jakiś czas w jego kierunku nie dając się przyłapać i dobrze mi to wychodziło. Wydawać by się mogło, że sprawa wyboru wydaje się dość prosta. Z Przemkiem nie łączyło mnie żadne uczucie. Nasza relacja głównie opierała się na tym, że na siłę próbowałam odnaleźć odrobinę szczęścia w swoim życiu. Było mi z nim naprawdę fajnie, ale nie było to tym samym co z Markiem. Każdy dzień spędzony z nim był zaskakujący. Przy nim naprawdę nie można było się nudzić. Kochałam go w porównaniu do Przemka. No właśnie. Miłość. Chyba w tym wyborze głównie chodzi własnie o uczucia. Wiem co czuje do obojgu z nich. Wiem co czuje do mnie Przemek, ale wciąż nie wiem co czuje Marek. Nigdy nie był wylewny jeśli chodziło o wyrażanie uczuć. Zawsze pozostawiał wszystko domysłom. Lecz teraz potrzebuje słów. Potrzebuje słownego dowodu uczuć.

W pokoju jedynym źródłem światła były tlące się na stoliku świeczki. Zabrałam puste pudełka po chińczyku i wyniosłam je do kuchni przynosząc kolejną butelkę czerwonego wina. Nie miałam zamiaru upijać ani siebie ani jego. Wręcz przeciwnie miałam zamiar być mniej więcej ogarnięta. 
- Wina? - zapytałam zerkając na niego. Skinął głową przystawiając swój kieliszek. Przez cały czas milczał. Wyglądał jakby nad czymś dumał. Przyglądałam się jak na jego twarzy pojawiał się grymas. Zamoczyłam usta w czerwonej cieczy nie spuszczając z niego wzroku. Po krótkiej chwili spojrzał na mnie. Uśmiechnął się, ale wciąż milczał. 
- Jesteś jakiś milczący. Coś się stało? - odstawiłam kieliszek na stolik i podparłam się na łokciu. Zrobił to samo. Siedzieliśmy wpatrzeni w siebie. - będziesz tak przez cały czas milczał?
- Nie. - jego dłoń wędrowała w kierunku mojej twarzy. Na jego twarzy pojawiał się coraz to większy uśmiech. Gdy jego opuszki dotknęły mojego policzka, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz. Tym razem nie miałam zamiaru zdradzać słabości do niego i resztkami sil walczyłam aby moje emocje nie ujrzały światła dziennego. - zastanawiam się tylko. 
- Nad?
- A czy to ważne? - odgarnął mój kosmyk włosów za ucho. Nie mogłam okazać słabości. Musiałam działać, zwłaszcza, że odległość między nami stawała się niebezpiecznie mała. 
- Myślę, że powinieneś iść. - wyszeptałam wprost do jego ust. Uśmiechnął się. Podnosząc się z podłogi, nachylił się nade mną, chwycił moją głowę i ucałował w czoło. Działo się wszystko tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Pozostawiona w letargu nawet nie usłyszałam kiedy opuścił moje mieszkanie. 

Zamknęłam oczy. Otworzyłam i ponownie zamknęłam. Obraz jego twarzy zawładnął moją wyobraźnią. Na czole czułam wręcz piekący ślad jego ust. Które były jak jakieś naznaczenie. W mieszkaniu wciąż jeszcze wyczuwalna była jego woda kolońska. Leząc na wznak wdychałam. Stawałam się coraz słabsza, a moja nienawiść do niego znikała w ciemnej otchłani. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że zachowywałabym się wtedy jak teraz się zachowuje w jego obecności, po prostu bym tę osobę wyśmiała. On był kiedyś dla mnie skreślony. Nie wiem czy to te wszystkie lata sprawiły, że nienawiść do niego zaczęła stopniowo się wypalać, czy tak naprawdę nigdy nie miałam do niego urazy, a nienawiść do niego była po prostu obroną przed urażoną dumą i zranieniem. Przez następny kwadrans nie zmieniłam pozycji, a moje myśli wciąż błąkały się na temacie Marka. 

***

Wstałam rano nieprzytomna, nie pamiętając nawet o której położyłam się spać. Kiedy doszłam do siebie, była już ósma, a ja uświadomiłam sobie, że większość nocy spędziłam na gapieniu się w sufit i rozmyślaniu o Marku. Spojrzałam ponownie na zegarek, zapowiadało się kolejne spóźnienie na spotkanie z Wójcikiem. Zastanawiałam się, jak wytłumaczyć kolejne spóźnienie i jak bez utraty klienta przełożyć raz jeszcze termin spotkania. Liczyłam na dobry humor mojego klienta. W końcu to piątek, a ludzie stają się znacznie bardziej pogodniejsi, kiedy w perspektywie mają wizje weekendu i miło zaplanowanego czasu. W windzie spotkałam Dorotę, która również spóźniona na spotkanie z klientem przeglądała nerwowo akta.
- Cholerne korki! - krzyknęła zaraz po tym jak zawartość akt rozsypała się po całej windzie - Cholerne akta! Czasami mam ochotę w cholerę rzucić to wszystko i wyjechać gdzieś.
- Nie uważasz, że za dużo tego "cholera"? Spokojnie Dorota. - pomogłam pozbierać jej papiery. - Jeżeli ktoś ma dziś gorszy dzień to taką osobą jestem ja. 
- W gabinecie od pół godziny siedzi Tomala. Bartek próbuje ją jakoś zatrzymać, ale ona już się niecierpliwi. Zuzia jest chora, a Wojtek wiecznie zapracowany, więc uwierz mi Agata, to ja mam najgorszy dzień w moim życiu. 
- Nie powiedziałabym tego. - rzekłam podając jej papiery.
- Agata, nie wiesz jak to jest nie przespać pół nocy przez płacz dziecka, nie wiesz jak to jest kiedy nie masz nawet wsparcia w mężu. Od dziesięciu lat jesteś szczęśliwą rozwódką, nie masz dzieci, więc co ty możesz o tym wiedzieć co? - jej ton głosu przesiąknięty był złością. Nie miałam siły z nią walczyć. Ale też nie potrafiłam stać bezczynnie i nie zareagować na jej słowa.
- Masz racje. Co ja mogę o tym wiedzieć? - winda zatrzymała się - i nie zawsze bywam szczęśliwą rozwódką dla twojej wiadomości. - wyszłam energicznie z windy. Walczyłam z napływającymi do oczu łzami. Tuż po przebudzeniu miałam już dziwne przeczucie odnośnie dzisiejszego dnia. Jeżeli nie pokłócę się z resztą kancelarii będzie to prawdziwym cudem. 

Zbliżała się godzina czternasta a w moim żołądku prócz francuskiego rogalika i litrów kawy nic innego się nie znajdowało. Nie mogłam jednak opuścić kancelarii póki nie skończę apelacji. I tak wystarczająco długo odkładałam jej napisanie. Mijały kolejne minuty a słów w apelacji zamiast przybywać, ubywało. Nie mogłam złożyć porządnego i sensownego zdania. Nie miałam też zamiaru zarywać kolejnej nocy. Ostatnim ratunkiem był Bartek. Nie zastanawiając się długo, wstałam z fotela i wyszłam z gabinetu. Widząc go jednak tonącego w papierach nie miałam serca by mu dorzucić kolejnego zadania. Wróciłam więc do pisania, ale wszystko stawało się bardziej interesujące niż kilka literek widniejących na elektronicznym papierze. Odwróciłam głowę w kierunku okna, ostatnio dość często padało. Mój wzrok powoli przesuwał się w kierunku drzwi do jego gabinetu. Powoli wstałam zamykając klapkę laptopa. Poprawiłam sukienkę i przeczesałam dłonią włosy. Im bliżej znajdowałam się drzwi, tym bardziej dostrzegalny był zarys jego postaci. Odetchnęłam głęboko i weszłam do jego gabinetu. Siedział nad aktami, za równo na podłodze jak i na biurku walało się kilka kubków kawy. Poprawiłam raz jeszcze włosy i odchrząknęłam. Spojrzał na mnie obojętnie i ponownie skierował swój wzrok na akta przed jego nosem. Uniosłam zdziwiona brew. Miałam teraz czas, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Ilość kubeczków kawy świadczy raczej o zmęczeniu, a co z tym idzie - nie przespana noc. Powoli zbliżyłam się do jego biurka i zarazem prywatnej przestrzeni. Usiadłam na krawędzi jego biurka tuż przy jego ramieniu. Przyglądałam się jego reakcji, która o dziwo nie była natychmiastowa. Dopiero po chwili wbił we mnie przenikliwe błękitne spojrzenie. Jego oczy naprawdę były niezwykle błękitne. Czułam się, jakbym pierwszy raz w nie patrzyła. Jakby ich błysk po raz pierwszy, mnie dosięgał. 
- Jakaś ważna sprawa? - spojrzałam przez ramię. 
- Nawet bardzo ważna. Nie wychodzę od rana z gabinetu. A ty przyszłaś w jakieś sprawie? - zapytał luzując nerwowo krawat.
- Chciałam tylko zapytać czy nie jesteś głodny, bo zamawiam chińczyka.
- Umieram z głodu, a nawet nie mam czasu wyskoczyć żeby coś zjeść - powiedział spokojnie wstając. Stał przy oknie z dłońmi wsadzonymi w kieszenie. Na jego twarzy wkradał się uśmiech, jego oczy nawet i bez tego się uśmiechały. Siedząc na jego biurku z telefonem przy uchu zamawiałam chińczyka wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z Markiem. Zbliżył się do mnie wyciągając dłonie z kieszeni oparł je o blat biurka tuż przy moich biodrach. Patrzył na mnie tymi jego błękitnymi oczami powodując, że całkowicie się w nich zatracałam wyłączając się umysłowo na rozmowę z szefem chińskiej knajpki. Jego prawa dłoń kierowała się w kierunku telefonu, jednak całkiem nie przypadkiem opuszkiem palca przejechał po moim policzku. 
- Dwa średnie. Płatność przy odbiorze. - rozłączył się odkładając telefon na biurko - pamiętasz o sprawie Łukasza i Alicji?
- Mhm.. - odchyliłam się nieznacznie. 
- Jutro wieczorem wyjedziemy ze stolicy.
- Myślałam, że w poniedziałek dopiero jedziemy - rzekłam lekko zdezorientowana.
- W weekend i tak nie masz klientów, a jak szybciej pojedziemy to szybciej zrobimy rozpoznanie - spuściłam głowę i mimowolnie wzruszyłam ramionami. Wyjazd  w weekend nie był mi na rękę zwłaszcza, że pokłóciłam się z Dorotą i miałam nadzieje zabrać ją do jakiegoś klubu dla odprężenia. 
- Coś się stało, prawa? Mogę jakoś pomóc?
- Pokłóciłam się z Dorotą. 
- Nie jestem w stanie Ci pomóc - wyprostował się i podszedł do okna.
- Dlaczego nie? 
- Jesteście przyjaciółkami. Powinniście same się dogadać, nie powinienem mieszać się w te wasze babskie kłótnie. Zrobiłbym dla Ciebie wszystko, ale nie stanę między dwiema najlepszymi przyjaciółkami. - słowa odbijały mi się w uszach przez kilka sekund. On naprawdę to powiedział, czy to wytwór mojej wyobraźni? 
- Wszystko? - zapytałam przygryzając dolną wargę.
- Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele są wstanie dla siebie zrobić naprawdę wiele. - czyli jednak było to nic nieznaczące słowo. Zeskoczyłam z blatu jego biurka. 
- Aha. Jak ten chińczyk przyjedzie to Cie zawołam czy coś.. - poprawiłam sukienkę - .. to nie przeszkadzam Ci. 

Nie powinnam zwracać aż takiej uwagi na wyrwane z kontekstu zdania słowa, które w ostateczności są nic nie znaczącymi wyrazami budującymi tylko wypowiadane przez niego zdania. Miałam się w nim nie zakochiwać, ale coraz bardziej staje się bezsilna. On miał nie dawać mi powodów do tego bym się w nim zakochała, a mimo to wciąż daje by nagle stwierdzić, że jesteśmy przyjaciółmi. Przez niego nie mogę skupić się na napisaniu apelacji, wciąż siedzi w mojej głowie. Mimo szczerych chęci pozbycia się go z mojej głowy, nie jestem wstanie go wywalić stamtąd. Sięgnęłam do torebki po słuchawki i sprawnie je odplątując, umieściłam w uszach. Włączyłam szybszą piosenkę, by pobudziła mnie do pracy. O dziwo pisanie apelacji szło mi lepiej niż wcześniej. Na ekranie pojawiało się coraz więcej wyrazów i coraz mniej ich ubywało. Myślałam o wszystkim innym byleby nie myśleć tylko o Marku, który dość często przechadzał się po gabinecie i zerkał do mojego gabinetu przez uchylone drzwi. Z kilka razy przyłapałam go na tym jak zerkał do mojej świątyni, starałam się wtedy być obojętna i powracałam z trudnością do pisania apelacji. Chińczyk w kancelarii zjawił się po kwadransie od zamówienia. Ze słuchawkami na uszach i telefonem w dłoni opuściłam gabinet i podeszłam do biurka Bartka na którym stało zamówienie. Wyciągając jedną słuchawkę rzekłam :
- Resztę odda Ci Dębski - położyłam banknot na jego biurku i wzięłam swoje zamówienie. Nim zasiadałam do posiłku najpierw odwiedziłam ponownie gabinet Marka.
- Chińczyk przyjechał - odwróciłam się na pięcie i wróciłam do swojego gabinetu. 

Po sycącym posiłku wreszcie naładowana energią mogłam dokończyć apelacje. Szło mi naprawdę dobrze, kończyłam już ostatnie zdanie aż tu nagle czarny ekran. Kilka godzin pracy poszło na marne, co prawda w inny dzień zrobiła bym to w kilka minut, ale nie dzisiaj. Dość, że dość ciężko było mi cokolwiek napisać to teraz jeszcze padł mi laptop. Musiałam szukać ratunku u innych zwłaszcza, że przed wyjazdem do Gdańska, chcę zostawić Bartkowi już gotową apelacje. Po pomoc do Doroty nie zamierzałam iść, wybrałam więc sąsiada z naprzeciwka. Nim weszłam do jego gabinetu kilka razy uderzyłam pięścią w drzwi. Zajrzałam do środka z nad uchylonych drzwi. Nie było go przy biurku. Weszłam głębiej do jego gabinetu. Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam śpiącego na kanapie Dębskiego. Bezszelestnie podeszłam do jego biurka. Zakopany w stercie akt leżał laptop. Usiadłam na fotelu i zaraz po odpaleniu urządzenia zabrałam się za pisanie. Co jakiś czas zerkałam na śpiącego Marka uśmiechając się do siebie. W słuchawkach wciąż rozbrzmiewały szybkie piosenki a moja głowa kiwała się w ich rytmach. Zerknęłam po pewnym czasie na kanapę na której spał Dębski i zamarłam. Nie było go tam. Ściągnęłam słuchawki i przetarłam oczy. 
- Buuu.. - szepnął wprost do mojego ucha. Poskoczyłam w fotelu, odwracając się twarzą do niego. 
- Chcesz żebym na zawał padła? 
- Spokojnie, to Ci nie grozi - obrócił fotel tak, że teraz byłam do niego twarzą - powiesz mi co robisz z moim laptopem? 
- Piszę list miłosny do sądu apelacyjnego.
- Eh.. - wzdychał - ..myślałem, że do mnie.
- Chciałbyś! - uderzyłam go w tors i obróciłam się twarzą do laptopa. 
- Może Ci pomóc? 
- Nie trzeba już kończę. Pozostaje mi tylko wysłać to Bartkowi i oddaje Ci laptop. - zerknęłam na niego - przepraszam, że nie zapytałam czy mogę, ale wiesz kryzysowa sytuacja a ty spałeś. Nie chciałam Cię budzić. 
- Nie musisz przepraszać - rzekł otwierając barek - chcesz whisky?
- Nie dzięki. Muszę jakoś wrócić do domu i się spakować skoro jutro mamy jechać. 
- Na spakowanie będziesz miała całą sobotę, wyjeżdżamy wieczorem. 
- Poranki bywają trudne, zwłaszcza te w weekendy.
- Sobotni poranek nie będzie trudny WYJĄTKOWO! - zaakcentował ostatnie słowo - jak pokłóciłaś się z Dorotą, to raczej nie masz z kim wypić, skoro nawet mi odmawiasz. 
- Spokojnie towarzystwo zawsze się znajdzie. Taka Agata zawsze jest chętna.
- Jaka Agata? - zapytał zaskoczony
- No jak to jaka Agata? Moja nowa przyjaciółka, bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy choć kiedyś jej nienawidziłam, bo miałam przez nią kompleksy. Agata co w lusterku mieszka nie znasz? - minęłam go śmiejąc się pod nosem. Jego wyraz twarzy był komiczny, cudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu.
- HA HA HA - usłyszałam zza moich pleców, co powodowało jeszcze większe chęci wybuchu śmiechu.

Spojrzałam odruchowo na zegarek, zdecydowanie zasiedziałam się nad tymi aktami. A przede mną jeszcze pakowanie. Rzuciłam na środek pokoju walizkę i zaczęłam układać w niej ubrania. Na początku jakoś mi to wychodziło, w ostateczności wrzuciłam wszystko do walizki
- Spakuje się jutro.. - powiedziałam zerkając na bałagan w bagażu. Przeciągnęłam się wędrując pod prysznic. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele. Stawałam się coraz bardziej odprężona, zrelaksowana i senna. Zarzuciłam na siebie szlafrok i zostawiając po sobie mokre ślady na korytarzu i w salonie usiadłam na krawędzi łóżka. Zerkała ukradkiem na poduszkę, aż stwierdziłam, że położę się na kilka sekund a zaraz po tym się ubiorę. Kilka sekund zmieniło się w kilka godzi. Odpłynęłam w krainę Morfeusza.

Początek lata. Siedziałam na ganku u jego rodziców. Po raz pierwszy wystawiłam swoje blade nogi na promienie słoneczne czekając na powrót Marka. Powietrze było ciężkie i zwiastujące burze. Zawsze się bałam burzy, więc miałam nadzieje, że Dębski powróci jeszcze przed nią. Jednak niebo stawało się coraz bardziej ciemniejsze, a go wciąż nie było. Słońce schowało się za gęstymi chmurami na widok moich bladych nóg. Zerwał się lekki wiaterek, zarzuciłam więc na siebie jego szarą bluzę i weszłam do środka. Pojedyncze krople deszczu zaczęły uderzać o szybę okna. Drżałam ze strachu, a wraz z pierwszym grzmotem w drzwiach kuchni pojawił się przemoczony Marek. 
- Przepraszam za spóźnienie.. długo czekałaś? - zapytał podchodząc do mnie. 
- Chwilkę, ale ta chwila wystarczyła bym przegoniła słońce - uśmiechnęłam się i wtuliłam w niego. Po czym momentalnie odskoczyłam - jesteś mokry. Idź się przebierz.
- Wiesz to normalne, że jestem mokry pada deszcz w końcu - nachylił się i ucałował kącik moich ust - zaraz wracam.
Chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam w swoim kierunku. Stając na palcach przywarłam do niego wargami. Jego dłonie spoczęły na mojej tali podnosząc mnie lekko i usadowił mnie na stole. Jego chłodne dłonie wślizgnęły się pod luźną bluzę. Moje ciało zareagowało natychmiastowo na jego chłodny dotyk. Przygryzałam co jakiś czas w pocałunku jego dolną wargę. Zapach jego perfum trafił do moich nozdrzy i zupełnie mnie otumanił. Czułam się jak w transie i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Czułam się wspaniale. Jego dłonie, które  znajdowały się teraz na moich biodrach, lekko je ścisnęły i przysunęły bliżej siebie. Objęłam go nogami na wysokości bioder i zmniejszyłam naszą odległość do minimum. Czułam jak się uśmiecha, więc na mojej twarzy też zagościł uśmiech.Przeniosłam ręce na jego szyję, aby po chwili zatopić je w jego włosy. 
- Marek, a jak twój ojciec zaraz wróci? - zapytałam gdy ten trzymał w dłoniach bluzę która przed chwilą miałam jeszcze na sobie. 
- Tak szybko nie wróci. Zresztą jesteśmy dorośli.
- To nie zmienia faktu, że nie chciałabym zostać na tym przyłapana. 
- Spokojnie mamy kilka godzin - zaśmiał się cicho. Zabrałam się więc za odpinanie jego mokrej koszuli. Jego ręce wylądowały pod moimi udami, a ja pisnęłam w jego usta, kiedy znienacka podniósł mnie do góry. Małymi krokami zaczął kierować się do sypialni. Nie mam pojęcia kiedy wylądowaliśmy praktycznie nadzy w łóżku.  Ręce Dębskiego błądziły po moich plecach, a fala pożądania zaczęła się we mnie budować. W tym momencie nie obchodziła mnie nawet szalejąca burza za oknami, mój umysł skupiony był wyłącznie na nim. Błądził dłonią po udzie co wzmogło rozkosz do granic, o jakich istnieniu nigdy sobie nie zdawałam sprawy. Dalej zabiera mnie w krainę rozkoszy, by ostatecznie opaść w bezdechu przy moim ramieniu. 

Coś zabrzęczało niedaleko mojej głowy, przerywając mój błogi sen wspomnień. Uniosłam dłoń, by poszukać telefonu, który niewątpliwie leżał, gdzieś w pobliżu. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale po swoim stanie, mogłam poznać, że na pewno za wczesna na kontakt z kimkolwiek. Gdy wreszcie poczułam twardy ekran, pod swoimi palcami, zwinnie go chwyciłam unosząc tak, by znajdował się nad moją twarzą.
"Nieodebrane połączenie od Dębski" 
Przystawiłam telefon do ucha wsłuchując się w sygnał. 
- Ty nie możesz spać? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- Chciałem Ci tylko przypomnieć, że po południu wyjeżdżamy.
- Jak to popołudniu! - krzyknęłam otwierając zaspane oczy.
- Plany się trochę zmieniły.
- Tobie non stop się plany zmieniają. O której będziesz? - zapytałam poddenerwowana.
- O 14.
- To nie jest południe.
- Nie dramatyzuj. Nie dramatyzuj. - rozłączyłam się i odłożyłam telefon na podłogę. Następnie przekręciłam się na drugi bok próbując zasnąć. Potarłam skroń palcami, próbując ustalić co się właściwie dzieje. Leżałam na łóżku, w szlafroku, cała obolała i bez chęci do życia. Czekała na mnie jeszcze walizka na środku pokoju do spakowania, a raczej do ułożenia bądź upchnięcia rzeczy - jak kto woli. Po kwadransie mozolnego układania ubrań, walizka stała już spakowana w korytarzu. Do przyjazdu Marka miałam jeszcze cztery godziny. Zasnąć już nie mogłam, w telewizji nic ciekawego nie było, postanowiłam więc się napić. Mój zapas wina skończył się po dwóch godzinach. Dwie butelki obijały się o siebie na podłodze, a mi huczało w głowie od nadmiaru alkoholu. Położyłam się na chwilę. Chwila ta trwała dwie godziny, zbudził mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Zabrał moją walizkę, ja w tym czasie próbowałam trafić w dziurkę od klucza, co się nie udawało. Na szczęście z odsieczą - jak zawsze zresztą, przyszedł Marek. Wrzuciłam kluczę do torby i opuściłam kamienice, zmierzając w kierunku terenówki Dębskiego. 

Pinky

3 komentarze: