niedziela, 18 maja 2014

Spacer wspomnień


Witajcie! 
Tak oto wysmarowałam coś takiego - leżało na dysku od stycznia :) Mam nadzieję, że się spodoba :) Zapraszam do czytania!

„Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki: delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepoczący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru.”

   Słabe słońce leniwie trzymało się na niebie. Co kilka chwil znikało za chmurami, niczym dziecko chowające się za tatą. Za każdym razem, kiedy wychylało swoje promienie, ciepło oświetlało drzewa rosnące dookoła. Stuletnie dęby – które straciły swoją liścianą powłokę, teraz otulała bialutka, śnieżna kołderka – delikatnie kołysały się w rytm wiejącego wiatru.
   Między masywnymi pieniami mieścił się dom. Jego białe ściany dopełniał brązowy dach. Szron ozdobił szyby, pozostawiając na nich różne lodowe malunki. Przez okna dostało się do środka trochę światła, które padło na kobietę siedzącą w beżowym fotelu. W dłoniach ściskała dość grubą książkę i widać było, że zagłębiła się w lekturze.
   Pokoik nie był duży. Miał dwa okna, skórzaną kanapę, ławę, a w kącie na półce spoczywał telewizor. Był też mebel, na którym siedziała zielonooka, stojąca lampa i kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Na stoliku stał kubek wypełniony po brzegi herbatą. Kubek jak to kubek, zwyczajny. Tak mogłoby się wydawać, jednak nie do końca tak było. Jego ucho było do połowy zbite, a na ceramicznej warstwie pozostał zarys kilku zdań. Nie sposób było je odczytać, ale jeśli się dobrze przyjrzeć, można było dostrzec słowo: zawsze. Siwowłosa spojrzała na naczynie, przez moment wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, a następnie uniosła je do ust. Upiła łyk i, wciąż trzymając napój w ręce, zaczęła przeglądać tom.
   Chwileczkę, to nie była książka. To album, a w nim zdjęcia. Czarno-białe, kolorowe, innymi słowy: chwile zamknięte w prostokątnym papierze. Wspomnienia.
   Nagle jedna fotografia wypadła, a staruszka odłożyła wszystko, by po nią sięgnąć. Podniosła ją i przyjrzała się dokładnie. Jej myśli zaczęły wirować wokół tego wydarzenia, na usta wkradł się uśmiech, a ona wróciła do tego samego miejsca, tylko że ponad dwadzieścia lat wcześniej.

   Błyszczący księżyc pojawił się na nieboskłonie zaraz po tym, kiedy słońce ostatni raz obejrzało polanę. Kilka dębów potrząsnęło swoimi liśćmi, jakby właśnie żegnało się z przyjacielem. Wieczór zapanował na dobre. Sowy zaczęły huczeć, a małe zwierzątka pochowały się do swoich norek. Z domku na trawę wybiegały światła. W środku na fotelu siedziała brunetka z podkulonymi nogami. Nuciła jakąś melodię. Subtelną, lekką, sprawiającą, że przychodził upragniony sen. Delikatnie otulała swoimi rękami duży brzuch.
- Mały Misio mruży oczka – kąciki jej ust uniosły się ku górze – bo na niebie ciemna nocka. Każdy oczka już zamyka – jej tęczówki wydawały się ginąć pod zmęczonymi powiekami – bo go miłość w śnie spotyka. – Jak na zawołanie do salonu wszedł mężczyzna. Brązowe włosy, błękitne oczy, w których spokojnie można było zatonąć i uśmiech, za który niejedna kobieta bez wahania oddałaby życie. Lecz on miał już swoją ukochaną i tylko ona się dla niego liczyła. Podszedł do niej i złożył na policzku pocałunek, tak szybki i mały, że wydawał się jedynie muśnięciem piórka. To zbudziło zielonooką z podróży, którą miała zamiar odbyć, dlatego kontynuowała wierszyk. – Mały Misio śni o Tobie i dobranoc życzy Tobie.
   W następnej chwili po policzkach ciężarnej pociekły łzy. To już chyba norma w takim stanie. Kto by przypuszczał, że ta poważna i niedostępna pani Mecenas zmieni się nie do poznania. Stała się krucha i bezbronna. Przynajmniej z pozoru.
   Piątek. Zawsze w ten dzień przyjeżdżali do domu, bo w tygodniu nie mieli na to czasu. Kancelaria, sprawy, klienci. Teraz Agata była w ciąży i byli tutaj coraz częściej.
   Marek postawił na ławie kubek dość dużych rozmiarów z wygrawerowanym napisem: „już na zawsze”.
   Agata uśmiechnęła się i pogładziła swój brzuch.
- Co to? – wskazała palcem na garnuszek.
- Prezent – odparł bez wahania. – Ale jeśli pani Mecenas go nie chce, to już zabieram. – Uwielbiał to. Kochał się z nią droczyć. Kochał ją.
- Gdzieżby tam, panie Mecenasie! – krzyknęła. – Bardzo chętnie spróbuję tego, co mi pan tam zaserwował.
   Napój był słodki, miał posmak czekolady i mleka. Kakao.
- Kakao? – powiedziała, nie kryjąc zawiedzenia. – No wiesz co…
- Chyba nie myślałaś, że to kawa – zachichotał. - Spójrz na napis. – Dodał, siadając na podłodze obok niej.
- Dziękuję. – odwróciła się w jego stronę i niespodziewanie zatopiła w jego wargach. Były słone przez jej łzy i pełne miłości. Oddawał pocałunki do momentu, kiedy kobieta nie osunęła się na niego. Ich śmiech rozniósł się po wszystkich kątach.
- „Każdy oczka już zamyka” – zacytował, a ona przeciągle ziewnęła. – Chodź do łóżka.
- Nie mam siły – jej tęczówki pokryła ciemność.
- Nie żartuj sobie ze mnie – odrzekł, udając zdenerwowanie. Brunetka opierała się teraz na jego torsie i jak na razie nie miała zamiaru tego zmieniać.
- Jeśli nie chcesz spędzić nocy na podłodze, możesz mnie zanieść – odpowiedziała niby znudzona i jeszcze bardziej wtuliła się w jego klatkę.
- Ha ha ha, pani Mecenas zebrało się na dowcipy! – podniósł głos, dając jej do zrozumienia, że połknął haczyk. Tego chciała i on to wiedział. Zrobiłby dla niej wszystko, więc jeżeli taki był jej kaprys, to on mógł przemyśleć taką opcję. Oczywiście nie za darmo. Coś za coś.
- Mogę dojść tylko do dwóch wniosków, proszę Pana. – zerknęła na niego z półprzymkniętych powiek. On zadziwiony podniósł brew. Jego wzrok aż prosił o wyjaśnienia. – Albo nie kocha Pan swojej żony wystarczająco, aby zrobić dla niej taką przysługę. – zaakcentowała dwa słowa „nie kocha”. – Bardzo mi przykro z tego powodu – „przykro” to słowo ociekało rozczarowaniem. Już chciał coś powiedzieć, ale przyłożyła mu palec do ust. – Albo po prostu nie ma pan siły. – Wygrała. Mina Marka była bezcenna. I wiedziała, że zaraz podniesie ją, a ona poczuje na skórze miękkość pościeli.
- Nie ładnie rzucać mi wyzwania – pokręcił jej palcem przed nosem. – Oj, nie ładnie. Bardzo mi się to nie podoba.
   Zachichotała.
   Jedna dłoń mężczyzny spoczęła na jej plecach, natomiast drugą chwycił ją pod kolana. Uniósł bardzo delikatnie i wolno idąc, udał się do sypialni. Szykował dla niej karę, musiała jakoś „zapłacić”, jednak kiedy tylko jej ciało dotknęło materiału, odpłynęła w sen. Nie miał serca jej budzić, a tym bardziej stawiać jakiś zadań. Wstał i powędrował zgasić światła. Kiedy wrócił, jego żona nadal pozostawała w tej samej pozycji, lecz teraz  jedną ręką obejmowała pokaźny brzuch.
   Cichym krokiem doczłapał do łóżka i podnosząc kołdrę, odkrył nią kobietę i siebie. Następnie przysunął się do niej i przełożył ramię przez jej talię. Poczuł wyjątkowo mocne kopnięcie, uśmiechnął się do siebie i poszedł w ślady ciężarnej, wkraczając w krainę Morfeusza.

   Brunetka siedząca w fotelu i śmiejąca się do osoby, która robiła jej zdjęcie. Tak przedstawiała się ta fotografia. Kąciki ust staruszki uniosły się ku górze. Otworzyła album i już chciała wkładać fotkę na jej miejsce, kiedy do salonu wszedł dziadek.
   Siwowłosy mężczyzna, jak prawie każdy starszy pan. Jednak uroki młodości w nim pozostały. Choć kolor jego czupryny się zmienił, uśmiech pozostał ten sam – uroczy i wywołujący szybsze bicie serca. I, oczywiście, oczy. Piękne, niebieskie tęczówki, które nie utraciły swoich właściwości przez tyle lat. Nadal wyglądały jak te, których właścicielem był kiedyś mały chłopiec. A w gruncie rzeczy to wciąż była ta sama osoba.
   Spoczął na kremowej kanapie. Spojrzał na kobietę, która w tej chwili robiła dokładnie to samo, i poklepał miejsce obok siebie. Mimo początkowej niechęci podniosła się i przeniosła na sofę. Przysunęła się bliżej męża, a on objął ją ramieniem. Nie zachowywali się jak wiele małżeństw po latach – a raczej jak te niewielkie procenty osób, które pomimo przeskoku czasowego, wciąż darzyły się niezmienną miłością. Rozchyliła księgę wspomnień i powoli wsunęła obrazek do właściwej kieszonki. Kiedy to robiła, spod jej bluzki wychyliła się błyskotka. Złoty naszyjnik zalśnił w świetle lampy, po czym ukazał zawieszkę z białą kobietą. Śliczne, starodawne cacuszko.
   Palce Marka dotknęły owej biżuterii, a on wypowiedział kilka słów:
-A pamiętasz, jak…

   Padało. Sypało. Śnieg był wszędzie. Istna kraina Królowej Śniegu. Zasypane drogi, znaki, wypadki na zakrętach, śliskie ulice. Zimowy chaos.
   Białe gwiazdki zdawały się sypać garściami, a nie małymi płatkami, które wciąż gromadziły się na ziemi, tworząc kopce. Terenowe auto podskakiwało na wyżynach terenu i bez żadnych bolących skutków lądowało z powrotem na podłożu. Para siedząca w aucie cały czas rzucała sobie nawzajem docinki, które wywoływały uśmiech na ich twarzach. Kierowali się do domu ojca Marka, na weekendowy wypoczynek. Chociaż na tyle mogli sobie pozwolić po całym tygodniu nieustanych starć na sali sądowej i przyjmowaniu mnóstwa klientów. Zwykłe dwa dni spokoju.
   Kiedy zaparkowali na ośnieżonym podjeździe i wydostali się na zewnątrz, biała pierzynka sięgała im do pasa. Poruszanie się w takich niekomfortowych warunkach jest wyjątkowo trudne, więc, jak można się domyślić, upadki były nieuniknione. Zanim stanęli przed drzwiami, zamieć zdążyła już zmienić ich w bałwanki. Wpadli do środka tak, jak nurek, który koniecznie musi wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza.
   Wybuch śmiechu wypełnił cały dom. Bezskutecznie próbowali strzepać z siebie puch. Udało im się dopiero wtedy, kiedy postanowili wykorzystać do tego drugą osobę. I tak Agata uderzała o tors mężczyzny, podczas gdy on odgarniał jej śnieg z twarzy.
            - Co Cię podkusiło?! – krzyczała. – Że też ja Ci się dałam namówić!
            - Mój urok jest niezaprzeczalny, pani Mecenas. Mi nie wolno odmawiać – mówiąc to, pogroził jej palcem i ucałował kącik jej ust.
   Oczywiście, nie byliby sobą, gdyby któreś z nich nie wymyśliło kolejnej szalonej rzeczy. Dębski chwycił ją za rękę i pociągnął na zewnątrz.
            - Chodź, idziemy na spacer! – zaśmiał się. Wytrzeszczyła oczy, po czym spiorunowała go wzrokiem.
            - No chyba Cię pogięło! Ja nigdzie nie idę! – stawiła wyraźny opór, bowiem puściła jego dłoń i ruszyła w stronę kuchni. Pokręcił głową, doskoczył do niej w kilku krokach i ponownie zaczął ją wyciągać na podwórze. Pomimo jej sprzeciwów i wielu gróźb skierowanych w jego stronę, osiągnął cel. Zamknął drzwi, splótł jej palce ze swoimi i ruszyli w stronę lasu.
   Dęby kołysały się co chwila, więc kobieta miała wrażenie, iż za moment spadnie na nią śnieżna lawina. Wbrew złym przeczuciom nadal zagłębiała się w bór. Słońce przebijało się przez gałęzie drzew oświetlając ich twarze, a wiatr gwizdał cichutko, tworząc przepiękną melodię. Harmonia przyrody widoczna była również w zimie. Każde stworzenie i roślina współpracowały ze sobą, aby przetrwać ten czas. W lesie było o wiele mniej białej kołdry niż na otwartej przestrzeni. W momencie kiedy przywitała ich polana, na której niegdyś rozpalili ognisko, puch sięgnął im do ramion. Brnęli przez tę przeszkodę. Zimno promieniowało na całej powierzchni ich ciał – od głowy aż po koniuszki palców. Dobrze, że wzięli rękawiczki, bo inaczej mogli by stracić bardzo przydatne kończyny.
   Raptem Przybysz zahaczyła o kolejną górkę i zaczęła się wywracać. Jak w zwolnionym tempie, jak na filmie. Marek objął ją w pasie, ale w tej samej sekundzie pod nogami poczuł lód i oboje wpadli w zaspę. Jeżeli wtedy było im zimno, to teraz umierali przez mróz. Czuli jak lodowate kropelki powoli spływają po ich karkach. Dodatkowo leżeli teraz na sobie. Ni stąd, ni zowąd ich tęczówki spotkały się w niemym tańcu, a oni poczuli jak przyjemne, nieznanego pochodzenia, ciepło ogarnia wszystkie narządy w ciele – poczynając od serca.
  Naraz ich usta złączyły się. Brunetka oplotła dłońmi jego kark. Całowali się delikatnie, spokojnie, z niczym się nie śpiesząc. Na końcu oboje przytrzymali swoje wargi, jakby chcąc zachować ten dotyk. Nierówne oddechy próbowały odzyskać swój rytm. Zbadali siebie wzrokiem i ponownie zatopili się w uczuciu. Z każdym muśnięciem ich ciała wstrząsały dreszcze. Trwając w namiętnym uścisku, rozpoczęli próbę podniesienia się z jakże wygodnego posłania. Kiedy znaleźli się w pozycji stojącej, zakończyli tę pieszczotę, złączyli swoje dłonie i skierowali się w stronę domu.
   Biegiem pokonali całą trasę, a gdy znaleźli się w holu, zrzucili swoje nakrycia i szybko udali się do kuchni. Co prawda, w salonie był kominek, ale zanim Marek miał zamiar w nim rozpalić, chciał zaparzyć jakąś herbatę. Nastawił wodę w czajniku i począł rozpakowywanie zakupów, które przywiózł. Warzywa, chleb, masło, jajka, cytryna i wino – bo jak by to było bez wina. Wszystkie produkty postawił na blacie i zalał torebkę z naparem. Na koniec postawił przed swoją partnerką dwa kubki z napojem i talerz kanapek. Po zjedzeniu wzięli wino i skierowali się do salonu. Mężczyzna napalił w kominku, a Agata poszła się odświeżyć do łazienki.
   Wróciła z czarno-białym zdjęciem oprawionym w drewnianą ramkę. Uśmiechała się niepewnie, jakby bojąc się zadać to pytanie.
            - To jest twoja mama, tak? – dopiero teraz ją dostrzegł. Zadrżał, ale odwzajemnił uśmiech, co natychmiast zwróciło jej humor. – Jakbym widziała sobowtór  – uniósł pytająco brew. – Wszędzie poznam te oczy. I ten uśmiech – zachichotała. Zawtórował jej.
   Odłożyła przedmiot na pobliską półkę i usadowiła się na kanapie. Mecenas podał jej kieliszek z czerwoną cieczą, więc przyjęła go bez zbędnych słów, po czym przysunęła się bliżej, by choć na chwilę pobyć w jego ramionach. Rozmawiali o wszystkim: o tym, co działo się dzisiaj, o rodzinie, o pracy, nawet – a może przede wszystkim – o nich. Co więcej, butelka z winem wciąż stała pełna, a mimo to oni nadal zagłębiali się w rozmowę.
   W pewnym momencie Marek podniósł się nieznacznie i zaczął temat:
            - Chciałbym… – zawahał się – …mam coś dla Ciebie. – Dokończył pełnym zdenerwowania głosem. – To jest pamiątka i jest dla mnie naprawdę ważna – zwróciła wzrok ku jego tęczówkom i czekała na to, co powie – ale ty jesteś dla mnie jeszcze ważniejsza, dlatego chcę Ci ją dać.
   Chwycił jej kruchą dłoń i wstawiając z sofy, pociągnął ją za sobą. Skierowali się w stronę korytarza. Agata z bijącym sercem i milionami myśli próbowała dociec, co może się za chwilę wydarzyć. Kiedy stanęli przed lustrem z drewnianą ramą, na której wygrawerowane były przepiękne mozaiki, mężczyzna puścił jej rękę. Następnie chciał po coś sięgnąć do kieszeni, ale w jednej chwili się opamiętał i dodał:
            - Zamknij oczy. – Ogromne zdziwienie wkradło się na jej twarz i z trudem udało jej się pokiwać przecząco głową. Gdy dostrzegł ten ruch, pochylił się nieco, tak że jego ust obijały się teraz o płatek jej ucha i wyszeptał: - Proszę.
   Nie mogła już panować nad swoimi czynami, więc jej powieki opadły i widziała jedynie ciemność rozświetlaną przez kolorowe błyski świateł.
   Marek sięgnął dłonią do kieszeni i w następnej sekundzie trzymał już złoty naszyjnik. Oplatając ramionami swoją ukochaną, zapiął go na jej karku. W miejscu, gdzie jego palce musnęły jej ciało, pojawiła się gęsia skórka, a dreszcze przeszły ją, jak tylko łańcuszek dotknął jej skóry. Naznaczył całusem jej policzek i powiedział:
            - Możesz otworzyć oczy. – Z niepewnością ukazała zielone tęczówki. Popatrzyła na swoje odbicie w szklanej powłoce i na partnera, który teraz obejmował ją w pasie. – Chciałbym, żebyś go nosiła. – odparł, czekając na jej reakcję.
   Jej zgrabne palce przesunęły się po fakturze biżuterii, uśmiech wkradł się na twarz, ale nagle spostrzegła, skąd pochodzi błyskotka i ogarnęło ją przyjemne uczucie wraz z nutką poczucia winy? Nie wiedziała, jak to określić.
            - Ale, Marek, ja nie mogę tego przyjąć. To jest pamiątka po twojej matce, jest pewnie dla Ciebie bardzo ważna i ja… - paplała bez sensu, wciąż zbyt zaskoczona tym wszystkim.
   Mężczyzna zachichotał. Chwycił jej ramiona i zwrócił ją twarzą ku sobie. Ujął jej policzki w dłonie i, patrząc jej w oczy, rzekł:
            - Nie zaprzeczę, jest dla mnie bardzo ważna. Ale to na Tobie mi zależy i naprawdę chciałbym, żebyś go miała – przyglądał się jej oczom z rosnącym zainteresowaniem – i chciałbym… – bał się, rzeczywiście się bał. Ale musiał jej to wyznać, musiał – …chciałbym, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie najważniejsza. I że Cię kocham. – Miał wrażenie, że jej oczy się przez moment się zaszkliły. Musnął jej wargi. – Kocham Cię, Agata.
   To była ta minuta na krawędzi. Ta chwila, w której nie wiadomo, czy się spada i czy jeszcze się żyje. I wpadli w tą przepaść, wpadli po uszy. Wygrali przez to, że ponieśli porażkę. Przepadli.
   Wystarczyło jedno zetknięcie tęczówek, by oddechy zniknęły, a serca zaczęły podskakiwać w szaleńczym tempie. Następnie zatopili się w swoich wargach, w swoich uściskach. Kobieta ułożyła ręce na jego torsie, a on ujął ją w talii. Z każdym pocałunkiem Agata robiła jeden krok w tył, więc nieuniknione było końcowe natrafienie na ścianę. Jej twardy materiał nie wybił ich z rytmu całowania. Marek ciągle naznaczał ją kolejnymi całusami. Od ust, po szyję, kark, ramiona i obojczyki. Przywarł swoim ciałem do jej, tak że utknęła między nim a ścianą. Bez wahania zawiesiła mu nogi na biodrach, jeszcze bardziej pogłębiając pieszczotę. Pewnym krokiem, z nią na rękach, ruszył w stronę sypialni. Chłodną pościel poczuła po zaledwie kilku sekundach. Zaraz potem ich ubrania wylądowały na podłodze, a oni zatracili się w wyczekiwanym uczuciu. Jedynym co postało na nagim ciele Agaty, był złoty naszyjnik, który rozpoczął cały ten bieg wydarzeń.

***

   Obudziły ją promienie słońca, które leniwie wpadały przez zasłonięte zasłony. Obróciła głowę w prawą stronę i dostrzegła błękitne tęczówki, które intensywnie się w nią wpatrywały. Posłali sobie uśmiechy. Przybysz ziewnęła ze zmęczenia. Mężczyzna objął ją mocniej i wyszeptał do ucha: „Zdrzemnij się jeszcze”. Jej oczy się zamknęły, a ona ponownie powędrowała w krainę Morfeusza, by wyrwać się z niej dopiero za kilka godzin.
   Po kolejnej pobudce już nikogo nie było obok niej. Podciągnęła się nieznacznie i oparła głowę o poduszkę, wciąż uciekając nieprzyzwyczajonym do światła wzrokiem. Chwilę później usłyszała kroki, a Marek w beżowej koszuli podszedł do łóżka, trzymając tacę ze śniadaniem w rękach. Położył ją przed nią i usiadł nieopodal. Kubek z herbatą, jajecznica i bułka – bardzo dobre połączenie.
            - Smacznego – powiedział. Już chciała nabrać jajecznicy na widelec, gdy jej przerwał: - Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał uwodzącym głosem i podniósł pytająco brwi. Od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
            - Nie uważasz, że po wczoraj powinno Ci już wystarczyć? – zaśmiała się, biorąc kęs bułki.
   Chwycił się palcem za brodę, udając, że nad tym myśli, po czym odparł:
            - Nie, na pewno tak nie uważam, pani Mecenas. Mnie wciąż jest mało. – Posłał jej pełne pożądania spojrzenie. W odpowiedzi musnęła jego policzek swoimi rozgrzanymi wargami, od których zakręciło mu się w głowie, i mamiącym tonem kontynuowała:
            - Ale, niestety, ja tak uważam, więc będzie pan musiał z tym żyć, panie Mecenasie.
   Akceptując swoją porażkę, uśmiechnął się i wskazał jej łazienkę, zaznaczając, iż musi na momencik wyjść na podwórze i że zaraz wróci.
   Kiedy skończyła konsumpcję, wstała z łoża i pozostawiając na nim tacę, ruszyła z rzeczami do łazienki. Po około piętnastu minutach wyszła owinięta w ręcznik z mokrymi włosami. Ubrała czarne legginsy, a że nie wzięła ze sobą luźnej bluzki, posłużyła jej za nią błękitna koszula ukochanego, z którą wiązało się wiele miłych wspomnień. Rozkoszując się jej zapachem, chwyciła tackę i skierowała się do kuchni. Gdy zmyła naczynia, rozległ się dzwonek do drzwi. Zamyślona, nie zwróciła uwagi na to, jak wygląda i poszła otworzyć gościowi. W momencie, kiedy nacisnęła klamkę, a drzwi stanęły otworem, przeżyła szok. Zapewne osoba, która jej się przyglądała, także. Przybyłym był Robert, brat Marka.
   Podsumowując to, co zobaczył: wspólniczkę swojego brata ubraną w jego koszulę, a co więcej, z naszyjnikiem jego matki na szyi.
   Zdziwienie nie znikało z ich twarzy, ale w końcu wymamrotali sobie nawzajem „cześć”, a kobieta zaprosiła go do środka. Jednak w tym samym momencie na korytarz wpadł Dębski, oczywiście z głośnym okrzykiem: „Agata, przepraszam, że tak długo mnie nie było!”, i oniemiał z wrażenia.
   Wtedy w głowach każdego z nich zrodziła się jedna myśl: „No, z pewnością będzie ciekawie”.

   Głośny śmiech wypełnił całe pomieszczenie. Łzy ciekły po twarzy staruszków…
            - Pamiętam minę Roberta – wykrzywił twarz w zaskoczeniu, naśladując swojego brata – była bezcenna. – Starszy pan ledwo panował nad sobą.
            - Szkoda, że nie widziałeś swojej miny – zaintonowała kobieta – to dopiero był szok. Chyba wtedy widziałam Cię po raz pierwszy takiego – zachichotała – ale, oczywiście, nie ostatni. – Zakończyła delikatnie uderzając go o ramię. To była ta brunetka. Ta sprzed dwudziestu paru lat. Szalona i niedostępna, i taka żywa. W tej chwili nie przypominała babci. Wyglądała bardziej jak rozbawiona nastolatka.
            - Ha ha ha. Bardzo zabawne – przeciągnął ostatni wyraz, jakby chciał nadać mu oschłe znaczenie – Żałuj, że nie stałaś przed lusterkiem. Widok był obłędny. – Zmierzył ją od stóp do głów. – No, ale zresztą, przecież nie muszę Ci mówić, chyba potrafisz sobie wyobrazić siebie w tamtej chwili. Ciekawy obraz, ciekawy, nie zaprzeczę.
   Uniosła się i oparła o zagłówek. Prychnęła zdenerwowana, schyliła się i sięgnęła po album, który wypadł jej z rąk podczas ostatnich minut radości. Jej palce ponownie dotknęły przeźroczystych koszulek, pod którymi kryły się fotografie. Miała wrażenie, że z każdym zdjęciem ogarnia ją fala minionych wydarzeń.
   Ona i Marek jako dzieci. Ich rodzice i rodzina – Andrzej i Alicja Przybysz. Kazimierz, Krystyna wraz z synem, Robertem. Potem szkoła, nastoletnie wygłupy i studia. Szalone życie singli, tymczasowe związki – aż dziw, że posiadali takie fotki – no i oczywiście kancelaria. Dorota z Wojtkiem i dziećmi. Ich wspólne partnerskie ujęcie – Dębski, Gawron, Janowski i Przybysz. Później nagły przeskok czasowy, jakby ktoś nieoczekiwanie zaprzestał fotografowania.
   Jej dłoń muskała obrazki, a one wciąż wywoływały uśmiech na jej twarzy. Jej mąż przyłączył się do tego zajęcia.
   Dalej ujrzeli swoje zdjęcie – nieoczekiwane, pstryknięte przez zakochanego „głuptasa”, który dorwał się do aparatu – kolejne przedstawiało ich córeczkę i to właśnie ono zbudziło kolejne echo przeszłych incydentów.

   Mały pokoik z turkusowymi ścianami i oknem naprzeciwko drzwi. Biała komoda z ubrankami. W rogu stało drewniane łóżeczko z kremową pościelą, a obok niego mieściła się lampa. Jasna poświata otoczyła pomieszczenie i skierowała się na twarz brunetki opierającej się o kołyskę i trzymającej w rękach niemowlę. Dziewczynka gaworzyła wesoło, a jej mama subtelnie dotykała jej twarzyczki i nuciła jakąś melodię. A może wierszyk, który powtarzała przed laty?
            - Mały misio mruży oczka – tak, zdecydowanie powtarzała już kiedyś tę formułkę – bo na niebie ciemna nocka. – Utkwiła wzrok na krajobrazie za szybą. Słońce chyliło się ku zachodowi i właśnie rzucało ostatnie spojrzenie na jej ciało. – Każdy oczka już zamyka, bo go miłość w śnie spotyka. – Palcami przesunęła po jej mięciutkim policzku, na co maleństwo zareagowało cichutkim śmiechem. W następnej sekundzie przymknęło powieki. – Mały misio śni o Tobie – schyliła głowę do jej uszka i prawie niedosłyszalnym szeptem dokończyła: - i dobranoc życzy Tobie. – Ucałowała jej policzek i ostrożnym ruchem ułożyła w łóżeczku. Gdy się wyprostowała, znowu zaczęła się jej przyglądać. Mocne dłonie objęły ją w pasie, a ich właściciel przyłączył się do zgłębiania rys szkraba. Wplótł swoje palce między palce kobiety i pogładził jej zewnętrzną stronę dłoni kciukiem.


   Wspomnienia przelewały się przed nimi jak film, każde zdjęcie wywoływało kolejną lawinę minionych wydarzeń. W pewnym momencie, nie za sprawą fotografii, w głowie kobiety uformowało się stare, całkiem miłe zdarzenie. Pozwoliła sobie na moment przymknąć powieki i oddać się powracającej chwili.


   Wystarczyło raz nacisnąć dzwonek, aby dźwięk rozniósł się po całym mieszkaniu. Brunetka niechętnym ruchem wstała z kanapy i zrzuciła na nią koc, który spoczywał na jej ramionach. Ruszyła w stronę drzwi, wiedząc dobrze, kto za nimi stoi. Nawet nie spojrzała przez wizjer, tylko od razu przekręciła zamki. Ich oczy się spotkały. Dwa spojrzenia, zdezorientowanie i pełne bólu. Wszedł pewnym krokiem i stanął naprzeciwko niej.

            - Czemu mi nie powiedziałaś? – w jego głosie nie było zdenerwowania, kryła się w nim wyłącznie troska. I teraz pytanie, czy Agata ją wyczuła.
            - A co, od teraz mam ci mówić o wszystkim? – nie wiadomo dlaczego, zirytowała się. – Mam ci oznajmiać wszystko, co robię?
            - Nie – pokiwał przecząco głową – ale mogłaś mi powiedzieć, przecież bym ci pomógł.
            - Oczywiście – przedłużyła ostatnią samogłoskę – pan mecenas Marek „Rycerz” Dębski zawsze do usług – zakończyła krótko.
            - Znowu się w to pakujesz, Agata. Dobrze wiesz, że będą z tego problemy – wtrącił.
            - Widzę, że dzisiaj u pana mecenasa same złote myśli – prychnęła, wymawiając te słowa.
            - Agata – wyszeptał błagalnie.
            - Co, Marku?! Kolejna dobra rada na dzisiaj?! – była wściekła. Jak on śmiał, jak śmiał ingerować w jej sprawy?! Nie rozumiała, naprawdę nie rozumiała, że on się jedynie martwi. – Może zapomniałeś, ale kiedyś już sobie to wyjaśniliśmy. Mieliśmy się zająć swoim życiem, każde swoim, więc dlaczego do cholery wpadasz z buciorami w moje?!
            - Bo jakbyś nie zapomniała, to nie ma już mojego życia, ani twojego życia – sprostował. – Teraz jest nasze życie – nacisk na słowo ‘nasze’ odbił się w uszach Agaty i przez krótką chwilę się zawahała, ale tylko przez chwilę.
            - I to ci niby daje takie uprawnienia?! Myślisz, że masz prawo?! Otóż, wyobraź sobie, że nie – krzyknęła. Widząc jego zaskoczone spojrzenie, dodała: - Co, może zaraz powiesz „to są jakieś bzdety, Agata, proszę nie kłóćmy się  – idealne naśladowała jego głos – mam naprawdę ważniejsze sprawy niż nasza kłótnia.” – Zabolało, tak cholernie zabolało. Jego i ją. Zdawała sobie z tego sprawę. I pękło, to coś pękło, rozpętała piekło. I ten głosik w jej głowie wciąż powtarzał: „Głupia, głupia, głupia, co ty wyprawiasz?”, ale skutecznie go tłumiła, mimo iż właśnie czuła, że ten przewodnik ma absolutną rację.
            - TAK! – podniósł głos. – Wyobraź sobie, że tak! To są jakieś bzdety i naprawdę uważam, że nie powinniśmy się o to kłócić. I tak, liczą się dla mnie inne rzeczy niż ten cholerny Sułecki, morderstwa i mafia!
   Piekło. Idealne określenie. Nogi jej zmiękły. Myślała, że się przewróci. Każda komórka jej ciała krzyczała. Chciała go wyrzucić, z mieszkania, z życia. Ale ta myśl zniknęła tak szybko, jak i się pojawiła. Każde, nawet najmniejsze oznaki radości znikły z jej twarzy. Teraz królował na niej smutek. Bezgraniczna rozpacz rozlała się na zielonych tęczówkach.
   Właśnie skończył obrót wokół własnej osi, jakby to on miał mu pomóc zebrać rozszalałe myśli. Przetarł twarz dłońmi. Trzymając jedną z nich na czole, stanął do niej twarzą w twarz i zatopił swoje spojrzenie w jej oczach. Bitwa. Niema bitwa koszmarów.
            - Agata – nie poruszyła się – proszę cię. Naprawdę liczą się dla mnie inne rzeczy, jak na przykład… – przerwał. Patrzyła tępym wzrokiem w jego tęczówki i chciała, jedyne co chciała, to aby zniknął. I zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, jego dłonie spoczęły na jej policzkach. I nim jego ciepłe wargi zamknęły w uścisku jej, usłyszała jak szepcze wprost do jej ust: „Ty”.
   Jej ręce ułożyła na jego biodrach i delikatnie stając na palcach, pozwoliła mu pogłębić pieszczotę. Jego palce przesuwały się po jej skórze, pozostawiając dreszcze. Ich wargi na zmianę chwytały się i rozłączały, a oni czuli przyjemne ciepło rozchodzące się gdzieś w środku. Szczególnie Agata, której przez moment na twarz wkradł się nieśmiały uśmiech. Jedna chwila, sekunda wystarczyła, by gniew zniknął, a pojawiło się całkiem nowe, wciąż skrywane uczucie. Dlatego też z wielkim trudem w końcu pozwolili sobie zakończyć pocałunek. Powieki nadal skrywały ich błyszczący wzrok. Bali się, że gdy tylko je otworzą, wszystko zniknie.
            - Hej… - cichy szept dostał się do uszu Przybysz. Otworzyła oczy. – Żadne morderstwa, żadna mafia, żaden Sułecki, Ostrowski, czy jak mu tam teraz, się nie liczy. Dla mnie ważna jesteś tylko Ty – hipnotyzujące spojrzenie odebrało jej zdolność logicznego myślenia, nie mogła wykrztusić nawet słowa – rozumiesz? Tylko Ty, Agata. Tylko Ty. – Ostatni raz dał nacisk na to słowo, spojrzał w jej roziskrzone tęczówki, po czym znowu zaprosił jej usta do niemego tańca uczuć.


   Zgrzyt zamka i odgłos przekręcanych kluczy dotarł do uszu Dębskich. Chwilę później drzwi się otwarły i można było usłyszeć kroki: ciężkie i zdecydowane. Również jeden chód całkowicie różniący się od reszty. Delikatny, lekki, prawie niedosłyszalny, jakby ktoś właśnie szybował tuż nad ziemią. Kroczki przybrały rytmiczną barwę, a małe stupki odbijały się wesoło od podłogi. W następnej sekundzie między drewnianym łukiem stanęła dziewczynka. Loczki o kolorze blond połączone były z iście czekoladowymi oczkami, które spoglądały teraz na osoby siedzące na kanapie. „Laleczka” podniosła rączkę i pomachała nią, radośnie się uśmiechając.
            - Czeeeść! – przeciągała samogłoskę tak uroczo, że nie dało się nie uśmiechnąć. Małżeństwo zachichotało. Dreptając w stronę kanapy, przeskakiwała z nóżki na nóżkę, w końcu się zatrzymała: - Co robicie? – komplecik bialutkich ząbków zalśnił w świetle wiszącej lampy.
            - Oglądamy zdjęcia – odpowiedziała jej babcia. Duże tęczówki spojrzały na nią z zaciekawieniem. Dziecko pokręciło główką, jakby próbując przetworzyć tę informację, a potem zadowolone odparło.
            - Mooogę też? – zamrugała. Ciekawe kto ją nauczył takich sztuczek, pomyślała Agata i ukradkiem zerknęła na męża.
            - Oczywiście, kochanie – wyciągnęła do niej ręce z zamiarem usadowienia jej na miękkim siedzisku, jednak Mała znowu zrobiła jakiś dziwny ruch głową i sama spróbowała swoich sił. Jej zaangażowanie było godne podziwu, lecz nie udało jej się samej wczołgać na sofę. Dziadek chwycił ją pod pachy i posadził między nim a swoją żoną. Staruszka podała jej album i już chciała coś powiedzieć, kiedy z holu doszły kolejne głosy.
            - Cześć, mamo! Cześć, tato! Gdzie jesteście? - po melodyjnym głosie odezwał się inny, tym razem bardziej męski i z lekką chrypką:
            - Dzień dobry!
   W miejscu, w którym kilka chwil temu stała wnuczka, pojawili się jej rodziciele. Brązowowłosa kobieta o błękitnych oczach i mężczyzna z lekkim zarostem, o tęczówkach koloru złotej jesieni. Uśmiechnęli się na widok zgromadzonych, a oni odwzajemnili ten gest. Dziewczynka zerwała się z miejsca jak poparzona i razem z albumem ruszyła w stronę mamy.
            - Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia! Babcia z dziadkiem pokażą mi zdjęcia! – krzyczała na cały dom, trzepiąc w dłoniach przedmiotem.
    Podekscytowana podbiegła do mamy i pokazała jej album. Następnie zrobiła kolejne kółko, wciąż wrzeszcząc na cały pokój, a potem gwałtownie zatrzymała się przed kanapą i przy pomocy dziadków udało jej się wczołgać na siedzisko. Młoda Dębska wraz z mężem skierowała się do kuchni, by zrobić herbatę. A Agata z Markiem… oni właśnie wyruszali wraz z wnuczką na wycieczkę do muzeum minionych chwil.

***


    Dziewczynka powoli przymykała oczy, a staruszka czytała dalej. Z każdym kolejnym słowem, Mała szybciej wpływała w krainę Morfeusza. Wraz z ostatnim wersem – „I żyli długo i szczęśliwie” – miała już opadnięte powieki, jej oddech powoli unosił jej klatkę piersiową. Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. Ucałowała czółko dziecka i odłożyła książkę na półkę. Idąc w stronę drzwi, nadal próbowała rozszyfrować zachowanie wnuczki. Kiedy jej córka zaproponowała, że pójdzie ją położyć, Mała głośno zaprotestowała i stwierdziła, że to babcia będzie ją dzisiaj usypiać. Zadziwiające życzenie, zważając na to, że nikt inny dotąd nie posiadł takiego prawa – oczywiście poza mamą dziewczynki. Kiedy Agata kładła dłoń na klamce, myśli wciąż kłębiły się w jej głowie. I nim zdążyła nacisnąć uchwyt, usłyszała cichy szept:
            - Babciu… - natychmiast się odwróciła i spojrzała na pociechę. – Możesz ze mną zostać? – Delikatny uśmiech w odpowiedzi na pytanie. Dębska wróciła na wcześniejsze miejsce, ale tym razem zamiast usiąść na fotelu obok łóżka, zajęła miejsce obok wnuczki.
    Trzymała w dłoniach małego misia – brązowe futerko i czekoladowe oczka. Chyba najsłodszy, jakiego można posiadać… Kiedy podniosła rączkę do góry, staruszka dostrzegła w niej zdjęcie. Przedstawiało jej rodzinę. Jej twarz pojaśniała przez falę nawracających wydarzeń.
            - Mama powiedziała, że jak była młodsza, to opowiadałaś jej na dobranoc wierszyk – utkwiła w babci rozmarzone wspomnienie – powiedziała, że jak tylko przyjedziemy do ciebie, to mi opowiesz. To opowieeesz? – zamrugała subtelnie, można by rzec, iż celowo, ale to przecież dość dziwne przypuszczenia zachowania dziecka.
            - Oczywiście. – I Agata rozpoczęła historię, najpierw dodała kilka słów o swojej córce, a następnie rozpoczęła recytację dobranocki. – Mały misio mruży oczka…
   Muzeum chwil. Fotografie jako zabytkowe przedmioty. Ludzie jako przeszłe dusze. Przeszłość jako teraźniejszość. Zderzenie dwóch światów, życie na jednej płaszczyźnie podczas zwiedzania drugiej. Każde wydarzenie – ulotne, szybkie, nigdy się nie powtarza, bo jest jedyne i wyjątkowe. Jest jak pierwszy pocałunek, pierwszy uśmiech, pierwszy krok – jak pierwsza chwila, w której czujemy się w pełni szczęśliwi, w której moglibyśmy istnieć przez resztę swoich dni. Jest jak mgnienie oka. Jest przeszła, teraźniejsza i przyszła. Jest jak oddech, którym raczymy się codziennie. Chwila jest cząstką człowieka, a ich zbiór to nic innego tylko życie. A życie to momenty, nieuchwytne i krótkotrwałe. A momenty to esencja egzystencji, to niekończący się spacer wspomnień. 

D.

5 komentarzy:

  1. Powiedziałabym, że te opowiadanie jest perełką. Wszystko pięknie opisane, emocje, wydarzenia, dobrze dobrane wspomnienia. Wszystko ma swój początek i koniec. Nic nie jest ominięte. Czyta się świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochałam się w tym opowiadaniu, piękne ;) powinnaś więcej pisać !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ;) Przepraszam jeśli powiem coś złego , nie bierz tego do siebie ... Ale jak dla mnie to opowiadanie jest tylko ok i nic poza tym , bo tak szczerze to czytałam lepsze , Twoje jest dobre ale czegoś mi w nim brakuje , pokuszę się o stwierdzenie że jest dość nudne . Już na początku tej " lektury " można przewidzieć co będzie dalej , zakończenie takie ni jakie . Całóść troszkę mało spójna , jak dla mnie to to jest na jedno kopyto pisane , a do tego bez ladu i skladu , przyznam że nie idzie się polapać czytając na szybko ;( a szkoda ... Podsumowując , jeśli to miala być jakaś skala oceniania to pewnie tak na 4 TYLKO ;) a naprawdę szkoda bo tytul super i to on mnie przyciągnął i zachęcil do przeczytania ... Przepraszam jeśli Cię uraziłam ale krytyka byla tutaj wskazana , nie bierz tak tego do siebię ! Ogólnie ok ale nic poza tym , szkoda bo moglo to być lepsze skoro tyle na dysku lezało , to moglo poleżeć w sumie jeszcze troszeczkę noi może w tedy powstało by coś lepszego , przepraszam za to co napisałam ale musialam skomentować . Proszę napisz coś lepszego , pomyśl nad tym i walnij coś dobrego bo to co teraz jest tutaj dodawane to koszmar ;) wolałam starsze opowiedania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, wyznaję zasadę: krytyka wskazana – ale czasami mi się za to obrywa, więc siedzę cicho :) Po drugie, dziękuję, że napisałaś, co się nie podobało – bo mam przynajmniej taki wgląd w to, że nie tylko mnie wydawało się to zdeczka… dziwne. Po trzecie, muszę się uczepić. To były wspomnienia, to był ten spacer – to było coś wiadomego, nie chodziło o jakieś intrygujące fragmenty. To miało być po prostu coś… fajnego. Po czwarte, nie jestem „starą” pisarką. Mam 15 lat – i w zasadzie jestem po części zadowolona z tego, co piszę. Mam naprawdę duży zasób słów, a czasami patrząc na opowiadania, wypracowania, cokolwiek mojego rocznika i starszych – załamuję się. Po piąte, ja już nie krytykuję żadnych nowych opowiadań – raz mi się porządnie od Was oberwało, więc nic nie mówię. Jeśli coś jest nie tak, nie podoba się – no trudno. Albo napisz sama (bo zapewniam, pewnie wiesz, napisać coś dobrego, to nie taka prosta sztuka), albo nie czytaj – nic innego mi nie przychodzi do głowy. Każdy jakoś tam zaczyna i niech zaczyna, jak mu się żywnie podoba.
      No i na koniec przyczepię się całkowicie – broń Boże, nie mam zamiaru Cię urazić – ale powiedz mi z łaski swojej, co tu jest niespójne, co jest na jedno kopyto pisane i czemu jest bez ładu i składu? Nie musisz czytać szybko, przecież nikt Cię nie goni – a to już nie moja wina, że trzeba się wczytać dokładnie, a nie w biegu. Uznaję krytykę, ale dla mnie ważna jest też pewna zależność w tym. Kiedy coś krytykujesz, to podaj przykład, powiedz, co jest źle – a nie: to jest źle i to… Bo to nie ma sensu. Ani nie zachęca do dalszego pisania, ani nie tłumaczy twojego zniechęcenia. Podaj mi przykład – chcę wiedzieć, co dokładnie jest źle. Krytyka powinna być konstruktywna :) I to tyle. Dziękuję :)

      D.

      Usuń
    2. Jestem w szoku! Dużym szoku. Masz 15 lat i tak piszesz! Podziwiam! I zgadzam się z tobą w sprawie umiejętności innych osób. Rozumiem, że można mieć swoje zdanie i oczywiście swój gust.
      Nie rozumiem zastrzeżeń "anonima". Kategorycznie nie zgadzam się z jego opinią. Mam nadzieję, że jeszcze tutaj zajrzy i może jakoś te swoje zdanie u argumentuje.
      Czytam bardzo dużo. Książki, opowiadani i to w tempie ekspresowym. I gdzie tutaj nie ma spójności?! No gdzie?!
      Przyczepcie się do czegoś, co się pojawia! Nie mówmy o sytuacjach i rzeczach, których nie ma!

      Usuń