W ramach pocieszenia po zakończonym V sezonie przybywam z III częścią Inversum. Muszę szczerze
się przyznać, że trochę.... odpłynęłam :D Tzn. mam takie wrażenie, że odpłynęłam nieco od surowej i
ciętej MarGaty, za co bardzo z góry przepraszam, ale po prostu po wtorkowym finale czułam tak
PIĘKNE i ogromne emocje, że nie mogłam się powstrzymać. Żeby nie zwariować sama ze sobą i
swoimi myślami, musiałam dać ponieść się fantazji. Jednocześnie usilnie starałam się nie przerwać
'realistycznej konwencji', której jestem absolutną zwolenniczką (gdyż totalnej fikcji nie toleruję ani w
życiu, ani we własnych opowiadaniach :D ) i w efekcie wyszło jak wyszło. Mając jednak wciąż przed
oczami ostatnią scenę sezonu i te nieziemskie spojrzenia Agi i Lecha *.* czuję, że coś się
nieodwracalnie skończyło i zaczęło jednocześnie. I choć wydawało mi się, że byłam przygotowana na
to co pokazali to nie umiem się inaczej pozbierać się do kupy niż przelewając moje skomplikowane
uczucia na elektroniczny papier.
Ostateczną ocenę jak zawsze pozostawiam jednak Wam licząc na Waszą wyrozumiałość :)
Poniższą część dedykuję Wszystkim Wam - za to, że po prostu jesteście. I za to, że mogę być częścią
tak fantastycznej grupy zwariowanych ludzi, z którymi miałam zaszczyt przeżywać każdą sekundę
tego niesamowitego (pod wieloma względami!) sezonu.
Zapraszam do czytania i komentowania! :)
eM.
________________________________________________________
Inversum - cz. III
Nic nie jest takim, jakie się wydaje.
Nic nie brzmi takim, jakie jest słyszane.
Słowa już nie znaczą, to co znaczyć winny.
Oczy już nie patrzą, na to co powinny.
Myśli podążają w stronę całkiem inną,
Rozum każe działać, serce - czuć się winną.
Dusza będzie krwawić, ciało zrobi swoje,
Zewnątrz będzie silna, silna za nich dwoje.
****
- Mareczku, zostajesz sam na posterunku - rzuciła Czerska wstawiając przelotem głowę przez drzwi
nowego gabinetu Dębskiego
- Jakoś może dam sobie radę... - rzucił od niechcenia i nie podnosząc głowy znad analizowanych
dokumentów podniósł dłoń w geście pożegnania
- Jesteś pewny? - zapytała głosem, w którym jak zawsze wyczuł jasno wyczuwalny podtekst.
- Tak Iwonko - powiedział przeciągle, akcentując jej imię dokładnie tak samo jak ona jego - dopilnuję
Twojego królestwa. Możesz spokojnie iść władać światem...
- W takim razie do jutra - rzuciła ze słodkim uśmiechem
- Już nie mogę się doczekać - odpowiedział z ironią, gdy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi.
W kancelarii zaległa wreszcie błoga cisza. Odłożył trzymane w rękach akta i westchnął głęboko. Za
śnieżnobiałymi roletami przebijał się żar zachodzącego Słońca. Niemal odruchowo spojrzał na zegarek
- zbliżała się dwudziesta. Odkąd przeniósł się do kancelarii Czerskiej całkowicie zmienił godziny swojej
pracy. Nie pojawiał się w kancelarii jak dawniej wcześnie rano lecz dopiero po wszystkich rozprawach
późnym popołudniem, dzięki czemu zostawał tutaj do późnych godzin nocnych. Tylko wtedy panował
tu spokój przy jakim był w stanie pracować. W dzień miejsce to tętniło bowiem hałasem i bałaganem,
do którego nie był przyzwyczajony. Wszechobecny gwar, zamęt i zamieszanie, gdy przez kancelaryjne
pomieszczenia przepływały kolejne fale dziesiątek klientów, ich pełnomocników, innych mecenasów,
radców prawnych, miotających się aplikantów i oderwanych od prawniczej rzeczywistości, stanowczo
zbyt młodych, sekretarek. Nikt nikogo nie słuchał, nikt nie miał na nic czasu, a próba uzyskania
filiżanki gorącej kawy bez uprzedniego odstania 10 minut w kolejce do ekspresu, graniczyła z cudem.
Choć był tu już ponad dwa miesiące wciąż nie pamiętał imion osób tu pracujących. Właściwie nie
rozpoznawał nawet większości z nich.
Wolnym ruchem wstał z fotela i rozmasowując swój ścierpnięty kark i zrobił kilka kroków. Drewniany
parkiet cicho zaskrzypiał pod jego stopami, gdy podszedł do ściany i opierając się o nią plecami znów
ciężko westchnął. Od wnętrza, w którym obecnie się znajdował bił jakiś dziwny chłód... Surowe szkło i
zimna stal. Niewygodne futurystyczne fotele zza których wyłaniały się sięgające sufitu rzędy
połyskujących czernią mebli. Do tego wielka lustrzana tafla imitująca ścianę budynku, przez którą czuł
się niczym niewolnik zamknięty w szklanej korporacyjnej wieży.
Nie lubił tego miejsca. Było ono dokładnie tym od czego starał się uciec, kiedy decydował się
otworzyć własną kancelarię. Przekrzywił nieco głowę i zawiesił spojrzenie na obrazie wiszącym za
jego biurkiem. Naga kobieta w rozłożystej pozie patrzyła na niego beznamiętnie drwiącym wzorkiem.
- Paranoja... - pomyślał, siadając z powrotem przy biurku.
Z pomiędzy rozrzuconych w nieładzie papierów wygrzebał telefon i w nadziei rozświetlił jego ekran.
Brak nieodebranych połączeń.
Brak nowych wiadomości.
Nie wiedzieć czemu uczucie melancholii wzmogło się w nim jeszcze bardziej. Tęsknił. Choć sam nie
lubił się przed sobą przyznawać do tego uczucia, ewidentnie tęsknił. Tęsknił za tym ciepłym wnętrzem
oświetlonym przyjaznym żółtym światłem nieco staromodnych lamp. Tęsknił do swojego ogromnego
drewnianego biurka z milionem zabałaganionych szuflad. Tęsknił do ciemnoorzechowych witryn,
gdzie pod ledwie zauważalną warstwą kurzu stały rzędem jego książki i kodeksy. Tęsknił za kameralną
atmosferą tamtego miejsca, w którym po wiszących w holu kurtkach i togach mógł rozpoznać kto
jeszcze pracuje u siebie, kto właśnie walczy w sądzie, a kto już odpoczywa w domu. Tęsknił za
śmiechem i matczyną wręcz dociekliwością Doroty. Za cichą i sprytną Anielą. Tęsknił nawet za
Bartkiem i jego niezawodną kawą, która nieraz uratowała mu życie i postawiła go na nogi...
Najbardziej jednak tęsknił za przeszklonymi białymi drzwiami łączącymi go z gabinetem Agaty.
Odruchowo popatrzył przed siebie lecz dostrzegł jedynie lśniący połysk czarnego laminatu,
odbijającego się od pustych półek. W głowie przemknął mu obraz rozmazanej kobiecej sylwetki
ukrytej za delikatnie oświetloną szybą... Ileż to razy wpatrywał się w to odbicie? W ten cień tkwiący
nieruchomo za biurkiem, kiedy pracowała nad kolejną zagmatwaną sprawą, bądź nerwowo
spacerującą po gabinecie, kiedy nie mogła znaleźć interesującego ją dokumentu? Ileż to razy słyszał
jej podniesiony głos, kiedy perswadowała upartym klientom przyjętą linię obrony? Ile jej
telefonicznych rozmów podsłuchał przez te wszystkie lata, tylko po to, aby wybadać w jakim jest
nastroju? Ile razy w końcu odważył się otworzyć tamte drzwi by móc bezwstydnie chłonąć ją
wzrokiem? Na każde z tych pytań odpowiedź znał bardzo dobrze... dziesiątki razy... a może nawet i
setki?
Przez tyle wspólnie spędzonych miesięcy poznał ją lepiej niż kogokolwiek do tej pory w życiu. Choć
sam do niedawna nie był tego świadom, potrafił rozpoznać każdy jej ruch, każdy jej krok, każdy
najmniejszy dźwięk dochodzący do niego zza łączących ich białych drzwi. Teraz to wszystko zostało
zastąpione przez bezosobowy gabinet w zatłoczonej kancelarii z wiszącą za jego głową kobietą o
Rubensowskich kształtach...
Próbując się zmusić do zrobienia czegokolwiek ponownie zagłębił się w dokumentach. Po chwili
jednak, łapiąc się na tym, że czwarty raz czyta ten sam fragment pozwu, odłożył go ponownie i znów
wrócił do swoich rozmyślań. Sam tego chciał. No może nie chciał, ale zgodził się na ten układ. Choć na
początku wydał mu się dobrym pomysłem, teraz z każdym dniem był coraz mniej do niego
przekonany. Wiedział jednak, że jeżeli Agata poprosiła by go znowu - z pewnością zgodził by się na to
jeszcze raz. Z pamięci przywołał jej delikatny i tajemniczy uśmiech... Tak bardzo lubił kiedy się
uśmiechała... kiedy była po prostu szczęśliwa... Kiedy mógł chłonąć jej radosne spojrzenie i czuć się
sprawcą sekretnego błysku w jej oku. Nie ważne czy jechała z nim samochodem, czy pracowali razem
do późna nad jakąś sprawą czy kiedy po prostu w milczeniu leżała obok niego, a jej głowa stanowiła słodki ciężar na jego klatce piersiowej. Od dawna nie pamiętał lepszego uczucia niż pewność, że ona
jest szczęśliwa. Że nie musi się o nic martwić. Dlatego też właśnie bez wahania zgodził się na jej
prośbę o przeniesienie. Właściwie, gdyby poprosiła go o cokolwiek innego zapewne zgodziłby się bez
wahania. Był na tyle pewny tego kim dla niego była, że był w stanie zrobić dla niej wszystko. Jedyne
czego w głębi duszy pragnął to, aby ona była w stanie zrobić dla niego to samo...
W kancelaryjnej ciszy rozległ się dźwięk jego telefonu. Wyrwany z zawieszenia popatrzył na ekran i
uśmiechnął się. Szybkim ruchem przeciągnął palcem po ekranie.
- Halo? - zapytał miękko
- No co za refleks... - powiedziała tajemniczo.
Jej lekki uśmiech przebił się nawet przez nieczuły zimny ekran jego telefonu.
- Powiedzmy, że akurat byłem w pobliżu - odparł również tajemniczo - Co u Ciebie?
- W porządku. Trochę męczących klientów, ale za to spadła mi dzisiaj jedna rozprawa więc uwinęłam
się szybciej z robotą i właśnie jadę do domu - przerwała na chwilę z wyczuwalnym zawahaniem - a Ty
jeszcze pracujesz?
- No staram się... ale uwierz mi, to miejsce temu nie sprzyja... - zawiesił głos i odruchowo popatrzył na
obraz za swoimi plecami.
Na linii zaległa cisza. Kolejny z tysięcy momentów, w którym niepostrzeżenie decyduje się o swoim
życiu. O kolejnej minucie, o nadchodzącej nocy, o następnym dniu. O tym, co niektórzy nazywają
przeznaczeniem... To mgnienie oka, w którym przez głowę przelatują dziesiątki możliwych rozwiązań.
Ta sekunda, w której nie ma czasu, aby je przemyśleć. Ułamek chwili, w którym bezwolnie trzeba
zdać się na instynkt.
- Głodny? - zapytała cicho
- Za pół godziny będę u Ciebie - odparł niemal szeptem.
****
nikłe promienie żółtego światła ulicznych latarni. Po ścianach wolno przesuwał się mroczny kształt
oświetlanych przedmiotów, bezwładnie spoczywających na salonowych półkach. Wokół tkwiła
jedynie przestrzeń... pusta otchłań przytłaczającej rzeczywistości... odbijające się echem od ścian
ostatnie odgłosy wieczornego życia Warszawy. Dźwięk przejeżdżającego tramwaju, który na krótką
chwilę wzbił w powietrze niezauważalne dla nikogo drobiny kurzu... I znów cisza.
Martwa pustka.
Pozorny spokój.
Dochodzący z oddali stukot obcasów.
Metaliczny dźwięk obracanego w zamku klucza.
Bezgłośny ciężki oddech rozrywający zamknięte we wnętrzu milczenie.
Szybkim ruchem przekroczyła próg i przekręciła zamek od wewnątrz. Nie zadając sobie trudu, aby
zapalić światło, oparła się plecami o drzwi i wpatrywała się w spowite w ciemnościach pomieszczenie.
W nozdrza uderzył ją dziwny, ciężki zapach stanowczo zbyt gęstego powietrza... Rozświetliła ekran
trzymanego w dłoni telefonu i sprawdziła godzinę. Musiała się pospieszyć. Włączyła światło i
zwinnym ruchem zrzuciła z nóg beżowe szpilki. Długi płaszcz zawisł na wieszaku tuż obok nieskładnie
przewieszonych przez haczyk kluczy.
Mecenas Przybysz wpadła do salonu i upuszczając w przelocie na ziemię wielką workową torebkę,
odcięła natychmiast otaczający ją świat, spuszczając ciężkie drewniane żaluzje. Stojąca obok lampa
rozbłysła łagodnie przygaszoną żółtą barwą, gdy usiadła na kanapie i odsunęła nieco od siebie,
stojący nieopodal, mały stolik. Podniosła rzuconą wcześniej torebkę i wyjęła z niej swój kalendarz.
Jej skostniałe palce sprawnie kartkowały kolejne strony w poszukiwaniu interesującej jej daty. Gdy w
jej oczach zamigotał granatowy atrament pióra, przy którym widniały pokaźnych rozmiarów
czerwone wykrzykniki, na jej twarzy pojawił się przeciągły grymas... Zdecydowanym ruchem
przełożyła cienką materiałową zakładkę w odpowiednie miejsce i odłożyła kalendarz na skraj stołu.
Popatrzyła na leżący samotnie na blacie notatnik i pokręciła przecząco głową.
- Bezsensu... - powiedziała cicho
Z torebki wyjęła kilka tekturowych teczek i podłożyła je obok. Otworzyła pierwszą z góry i wyjęła z
niej kilka luźnych dokumentów. Jeden pozostawiła wierzchu stosu akt. Inny przekrzywiła na bok. Kilka
rozsypała zupełnie obok. Do tego bezładnie rzucony futerał na pióro. Telefon. Ładowarka. Jej torebka
szczęśliwie zdawała się nie mieć końca... Plik zdjęć dowodowych z zakończonej dzisiaj sprawy.
Apelacja, którą miała przejrzeć i poprawić... Jej spojrzenie znów ponownie padło na obity w ciemną
skórę terminarz. Szybkim ruchem przesunęła go jeszcze bliżej krawędzi zabałaganionego stołu.
- Tak.... - pomyślała - ... zdecydowanie lepiej.
Wciąż nie była do końca pewna jak zamierza to zrobić. Musiała zasiać ziarno niepewności.
Zwątpienia. Pozostawionej bez wyjaśnienia wątpliwości...
Spojrzała na zegarek - wciąż miała jeszcze kilka minut. Prawie natychmiast znalazła się przed swoją
szafą. Zrzuciła z siebie sztywną koszulę i założyła miękki szary sweter. Zamiast ołówkowej spódnicy
włożyła wygodne dżinsy i pospiesznie wróciła do salonu. Stanęła przed wielką lustrzaną taflą i utkwiła przerażony wzrok we własnym odbiciu. Jedyne co dostrzegła to podkrążone oczy, przygaszona cera i
malująca się na twarzy odraza... Poczuła jak niekontrolowane drżenie powiek zaczyna zaszywać mgłą
obraz przed jej oczami.
- Uspokój się - skarciła się głośno i zamykając oczy zacisnęła pięści w dłoń.
Paniczny szybki wdech. Powolny przeciągły wydech.
Jeszcze jeden. I kolejny.
Czując, że opanowała atakującą ją falę otworzyła oczy i ponownie zmierzyła się z własnym
spojrzeniem. Nie mogła mu się tak pokazać. Gwałtownym ruchem szarpnęła gumkę z tyłu głowy i
przeczesała ręką włosy. Ciemne kosmyki momentalnie otuliły jej twarz. Z szuflady wyciągnęła
bezbarwny błyszczyk i sprawnym pociągnięciem pokryła nim usta. Wygładziła sweter i podwinęła
rękawy do połowy przedramienia. Wdech. Wpatrzony we własne odbicie wzrok. Ostrożny wydech.
Równocześnie z ostatnim spojrzeniem w stronę lustra usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nieznacznie
drgnęła, by sekundę później znów zawiesić się w srebrnej tafli. Walcząc z każdym mięśniem swojej
twarzy zmieniła rozległy grymas warg w radośnie promienny uśmiech. Każdy kolejny milimetr
podniesionych w górę kącików ust bolał niczym wbijany głębiej w serce nóż. Nie mogła go wyciągnąć
by się nie wykrwawić. Musiała tkwić z nim tak długo jak będzie to konieczne.
Kilka kroków wystarczyło by znaleźć się przy drzwiach. Pospiesznie przekręciła zamek i poczuła na
sobie znajome spojrzenie mężczyzny w długim beżowym płaszczu. W jego dłoni zawirowała
przezroczysta jednorazówka, roztaczając wokół zapach chińskiej knajpy.
- Dobry wieczór Pani Mecenas - jego niski głos przeszył powietrze gdzieś w okolicy jej ust
Zadrżała. Jej ukryta za drzwiami dłoń niemal bezszelestnie zwinęła się w pięść. Szczęka zacisnęła się o
niezauważalny dla niego milimetr. Cofnęła się i przepuściła go w progu. Wciąż wyczuwając na sobie
jego spojrzenie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, czując jak nóż w jej wnętrzu niebezpiecznie zaczyna
się zbliżać do śmiercionośnej granicy tętnic.
****
Siedział na ziemi oparty plecami o kanapę, czując na udach jedynie lekki ciężar jej głowy. Uwielbiał
ten stan. Ich wspólne zawieszenie. Te milczące chwile. Ciszę, która nie była ich wrogiem lecz
sprzymierzeńcem. Niemą magię, kiedy nie musieli używać żadnych słów.
Był on. Była ona. Wystarczyło tylko być. Patrzył z góry na jej twarz i jej roziskrzone źrenice, które odbijały się wprost w jego tęczówkach. Jej
delikatnie uniesione kąciki ust. Miarowo unoszącą się klatkę piersiową. Smukłe palce, niewyczuwalnie
kreślące niewidzialne szlaki po jego przedramieniu...
- A jak Dorota sobie radzi z tym wszystkim? - zapytał cicho prześlizgując swoje palce pomiędzy
kosmykami jej włosów.
- Jeszcze dwa tygodnie temu chciała iść do Czerskiej i na siłę Cię stamtąd wyciągnąć - opowiedziała
Przybysz i westchnęła - Ciężko jej to wszystko zrozumieć. Zresztą trudno jej się dziwić.
Ich spokojne oddechy znów wtopiły się w kojącą ciszę. Czuła, bijące od jego ciała, łagodne ciepło.
Jego wielkie dłonie delikatnie gładzące ją po włosach. Czułe spojrzenie otulające ją dozą uczucia jakiej
nie miała przecież prawa doznać.
- A jak idą sprawy? - spytała kierując swój tok myśli, na interesujący ją temat
- Właściwie nijak - odparł - Z akt Małeckiego, do których mam dostęp, nie udało mi się wyciągnąć na
razie nic ciekawego. Same jakieś nieistotne papiery, zaświadczenia i nic nie znaczące maile.
- Nic konkretnego? - zapytała zawiedzionym głosem
Tajemniczy uśmiech, który pojawił się na jego twarzy natychmiast zdradził, że mecenas Dębski ma
jednak asa w rękawie. Wolną ręką sięgnął do kieszeni i wyjął z niej złożoną kartkę gęsto zapisaną
długim ciągiem cyfr.
- No jeśli Cię to zainteresuje to udało mi się zdobyć listę numerów telefonów z ministerstwa i
prywatnych numerów Małeckiego, przez które jak ustaliła Prokuratura mógł załatwiać jakieś swoje
lewe sprawki - jego uśmiech samozadowolenia widocznie rósł z każdym kolejnym słowem -
Pomyślałem, że Aniela mogłaby sprawdzić bilingi połączeń albo miejsca logowań tych telefonów.
Sprawdziłem, że część z nich jest jeszcze aktywna.
- Dobry pomysł - powiedziała i wyciągnęła rękę, aby chwycić skrawek papieru.
Zręcznym ruchem podniósł kartkę, tak aby nie była w stanie jej dosięgnąć.
- Nie tak szybko, Pani Mecenas - powiedział przeciągle - Za specjalne zasługi należy się specjalna
nagroda.
Jego lekko podniesione brwi i szelmowski błysk w oku rzucał jej ewidentne wyzwanie. Szybko rzuciła
okiem na trzymaną przez niego w górze notatkę i tajemniczo się uśmiechnęła. Podniosła się z ziemi i
nie zważając na jego zaskoczoną minę, zwinnie usiadła na nim okrakiem. Delikatnie dotknęła jego
wolnej dłoni i drażniąc jego skórę przejechała opuszkami w górę jego ręki. Gdy dotarła do karku
objęła go zdecydowanym ruchem i zbliżyła jego twarz do swojej. Jego usta instynktownie się rozwarły
o milimetr gotowe, aby przyjąć nadchodzący pocałunek. Jego oczy mimowolnie przysłoniły powieki,
aby móc zatracić się jedynie w cieple jej warg. Przez jej twarz przemknął niezauważalny cień
satysfakcji.
- Nie tak szybko Panie Mecenasie - szepnęła uwodzicielskim głosem, odwracając jednocześnie swoją
głowę, tak aby nie mógł jej pocałować.
Spod półprzymkniętych powiek poczuł niemal niewyczuwalne muśnięcia jej warg, wędrujące wzdłuż
linii swojej żuchwy. Chwilę później delikatnie drżący słodki oddech bezceremonialnie wdarł się do
jego ucha.
- To o jakiej nagrodzie Pan mówił? - powiedziała rozpalającym go do granic brzmieniem.
W odpowiedzi ujrzała jedynie parę zwężonych źrenic, które w mroku salonu, płonęły żywym ogniem.
Jej ciało naparło jeszcze mocniej na jego klatkę piersiową nie pozwalając mu na choćby jedno
drgnienie. Jej piersi bezwzględnie wbijały się w jego żebra, gdy ponownie poczuł rozgrzane wargi
przesuwające się leniwie w okolicach jego skroni, by już sekundę później bezgłośnie jęknąć, gdy
pożądliwie przygryzła płatek jego ucha...
- Może takiej? - drążyła dalej kontynuując swoją przebiegłą grę
Pod własną skórą poczuła mimowolnie pulsujące mięśnie jego brzucha. Potężna klatka piersiowa
coraz szybciej zaczęła unosić się i opadać, w rytm wirującej w jego żyłach wzburzonej męskiej krwi.
Wzdłuż karku spłynęła mu pojedyncza kropla słonego potu, za którą natychmiast podążył wilgotny i
rozgrzany koniuszek jej języka.
- To może takiej? - szepnęła czując, że sama zaczyna powoli odpływać
Jednym zwinnym muśnięciem porwała z powierzchni jego skóry słoną zdobycz, pozostawiając w
zamian intensywny odcisk gorących warg.
- Agata... - wychrypiał nie mogąc już dłużej wytrzymać
Jego niski głos przeszył ją niespodziewanie niczym ostry grot. Każda komórka jej wątłego ciała
mimowolnie wrzasnęła spragniona, domagając się jego obecności. W sekundzie znalazła drogę do
jego ust i pozwoliła sobie zagłębić się w nich bez końca... Jego ciało natychmiast rozluźniło się i
przejęło nad nią kontrolę. Tym razem to jej puls zaczął niebezpiecznie przyspieszać, gdy jego wargi
łapczywie wyrywały jej kolejne pocałunki, z których każdy był mocniejszy i głębszy od poprzedniego.
Szalona gra pożądania z każdą chwilą nabierała tempa, odbierając jej resztki powietrza w płucach.
Jego ręce zaczęły błądzić gdzieś w okolicy jej talii coraz śmielej wkradając się pod szary materiał
swetra. Kątem oka dostrzegła powód, dla którego rozpoczęła tę ryzykowną grę. Gdy jego usta zaczęły
podążać niewidzialną ścieżką w dół jej szyi, zmobilizowała ostatni pozostały w niej strzęp silnej woli i
sięgnęła ręką w stronę podłogi.
- Ha! - krzyknęła triumfalnie wyrywając się z jego objęć i unosząc w górę rękę, w której ściskała
skrawek papieru
Wyrwany z amoku pożądania Dębski wpatrywał się w nią zdezorientowanym wzrokiem.
- No wiesz... - powiedział z wyrzutem, gdy tylko zrozumiał jej podstępną grę
- Sam się prosiłeś - wyszczerzyła zęby w figlarnym uśmiechu i zeszła z jego kolan
Wciąż dysząc ciężko wyglądał jak rozpłakane dziecko któremu kupiono wymarzoną zabawkę tylko po
to, aby chwilę później mu ją odebrać. Widok jego zawiedzionej miny spowodował u niej
niekontrolowany wybuch śmiechu.
- Bardzo śmieszne... naprawdę bardzo - powiedział udając obrażony ton
- Zaiste Panie Mecenasie - rzuciła wciąż rozbawiona i wstała z podłogi
Popatrzyła na niego miękkim wzrokiem i nie mogąc się powstrzymać nachyliła się nad nim.
- No już, nie gniewaj się - powiedziała przepraszającym tonem i pocałowała go delikatnie
Zanim znów zdążył ją objąć wyprostowała się i odsunęła się na bezpieczną odległość. Trzymaną wciąż
w dłoni kartkę odłożyła na stolik. Pomiędzy chińczykowym bałaganem dostrzegła skrupulatnie
ustawiany wcześniej czarny notatnik. Przez jej głowę przedarł się natarczywy głos rozsądku, który
domagał się natychmiastowej realizacji. Skrywając przelotny cień wewnętrznego rozdarcia, który
pojawił się na jej twarzy, utkwiła na nim roziskrzony wzrok.
- Chcesz wina? - zapytała tajemniczo
- Chcę Ciebie - odpowiedział bez cienia uśmiechu wciąż świdrując ją wzrokiem
Jego mroczny ton zawisł w powietrzu. Jego źrenice niemal rozbierały ją do naga. Przez chwilę
pomyślała, że nie da rady. Że podda mu się jak zwykle. Głos z tyłu jej głowy znów pomógł jej się
ocknąć z zawieszenia. Nie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiała działać.
- Masz racje, niech będzie czerwone - rzuciła i udała się w stronę kuchni.
Mijając stolik chwyciła puste opakowania po curry. Do drugiej ręki wzięła telefon, brudne sztućce i
pustą reklamówkę. Zamaszystym ruchem sięgnęła po resztę śmieci i zanim załadowana zdążyła
zareagować trąciła stertę akt stojącą na skraju stołu. Po podłodze rozsypały się dokumenty i zdjęcia,
na które z hukiem upadł czarny notatnik. Tuż obok wylądowała zdobyta przez Dębskiego karta z
numerami.
- Szlag by to trafił! - powiedziała Agata stojąc bez ruchu nie mogąc poradzić sobie bez wolnej ręki. -
Mógłbyś ewentualnie... - zapytała niewinnym tonem wskazując ruchem brody na powstały bałagan
- Idź już lepiej po to wino, zanim narobisz większych zniszczeń - rzucił Dębski i zaczął zbierać
dokumenty.
- Dzięki - odparła posyłając mu wdzięczny uśmiech i szybko zniknęła z salonu.
Gdy tylko weszła do kuchni poczuła, że uginają się pod nią kolana. Oparła się o ścianę bezsilnie
poddając się ogarniającej ją fali paniki. Czuła się jak najgorsza oszustka. Jak krętacz manipulujący
cudzym życiem. Jak fałszerz, który potrafi bezwzględnie wykorzystać innego człowieka. Jak
wyrachowany automat nieliczący się z uczuciami innych. Pełna nienawiści do samej siebie, zacisnęła
mocno pięści i opanowała drżenie kolan.
- Będziesz skałą - pomyślała - Do cholery, musisz nią być.
Bezszelestnie wyjrzała zza rogu kuchennej ściany. Widziała jak odkłada na stolik kolejne teczki. Jak
chwyta zdobyty z trudem spis telefonów i odruchowo wkłada go do czarnego notatnika. Widziała ten
moment zawahania, gdy przez przypadek dostrzega to czego dostrzec nie powinien. Wydawało jej
się, że słyszy nawet nerwowo przyspieszające bicie jego serca, gdy kartkował wstecz kolejne daty.
Przed oczami zobaczyła siebie, gdy kilka godzin wcześniej, patrzyła na wpisy, które w tej chwili
pochłaniał jego zszokowany wzrok...
czwartek - 19:00 - Hubert - wykrzyknik
środa - 20:00 - Hubert - wykrzyknik
poniedziałek - 22:00 - Hubert - potwierdzić?
niedziela - Hubert - 10:00 - wykrzyknik
sobota - Hubert
piątek...
wtorek...
poniedziałek...
Hubert. Hubert. Hubert.
Z każdą kolejną stroną jego szczęka zaciskała się coraz mocniej... Jego brwi wędrowały coraz wyżej, a
na twarzy malował się narastający wyraz odrazy. Zamknął szybko notatnik i odłożył go na stół. Zanim
zdążył spojrzeć w stronę kuchni, Agata znów schowała się za ścianą. Nadszedł czas by zmierzyć się z
tym co nieuniknione... Z szafki nad zlewem wyjęła dwa duże kieliszki i chwytając stojącą obok
butelkę zdecydowanym krokiem wróciła do salonu. Stał bez ruchu z dziwnym wyrazem twarzy,
lustrując ją nieodgadnionym wzrokiem.
- Muszę lecieć - powiedział obojętnym tonem i chwycił, spoczywający na oparciu kanapy płaszcz.
- Coś się stało? - zapytała udając zdziwienie
- Nie, nic - skłamał - po prostu muszę... muszę coś załatwić. Spotkamy się jutro wieczorem? - zapytał z
napięciem.
- Nie dam rady. Muszę popracować - odpowiedziała przepraszającym tonem.
- W to nie wątpię - rzucił cicho.
Wyczuwalna nuta ironii zabrzmiała w jej uszach. Zanim zdążyła zareagować poczuła na policzku
beznamiętnie chłodny odcisk jego warg.
- Na razie - powiedział i zniknął jej z oczu
Gdy tylko usłyszała dźwięk zamykanych drzwi usiadła na kanapie i otworzyła trzymane w ręku wino.
Czerwona ciecz wolno sączyła się do kryształowego naczynia... Podeszła do lustra i patrząc na swoją
kamienną szarą twarz powoli poniosła kieliszek.
- Za Agatę Przybysz - powiedziała drwiąco w stronę odbicia - największą manipulantkę i oszustkę,
jaką znam.
Duszkiem wypiła całą zawartość naczynia i napełniła je ponownie.
Zrobiła co musiała.
Wiedziała, że od teraz będzie już tylko gorzej.
****
Ja nie mogę! Jakie zaległości mam na blogu! Nie było mnie tutaj chyba ponad miesiąc! :O
OdpowiedzUsuńAle co do opa, a zwłaszcza jego autorki, to chciałabym Ci podziękować eM. za przypomnienie mi tego wspaniałego czasu sprzed roku, kiedy natrafiłam na tego bloga zupełnym przypadkiem (po wpisaniu w GRAFICE google hasła: MARGATA) i kiedy nie mając pojęcia o jakże szerokiej "działalności" fanów PA, zaczęłam czytać wasze opa. Dziękuję i mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej nadrobić swoje zaległości i w końcu przeczytam Twoje opo od deski do deski, jak to się mówi :)
Daisy! :)
OdpowiedzUsuńNo słuch o Tobie właśnie coś ostatnio zaginął :D Tym bardziej się cieszę, że jesteś z powrotem z nami! :) Ja też nie mogę wyjść już z podziwu, że minął ponad rok od kiedy tak intensywnie wałkuję MarGatowy świat :D A co do opa to mam nadzieję, że będzie się podobać. Albo, że przynajmniej będzie zjadliwe :P
Pozdrawiam!
eM.
Super opo. Z niecierpliwością czekam na cedek.
OdpowiedzUsuń