czwartek, 9 stycznia 2014

Opowiadanie Leszkowelove "Zabiorę Cię..." cz.2

Mówiłaś, że będą 2 części :D A widzę, że jednak to pociągniesz dalej :) To czekam :) Miłego czytania! :)

D.

2.

Agata siedziała w swoim mieszkaniu przeszukując kolejne szafki. Już od ponad godziny siedziała na podłodze szukając albumu ze zdjęciami zakopanego gdzieś głęboko na dnie jednej z nich. Nie mogła go nigdzie znaleźć, uparła się, że go odnajdzie. Chciała wrócić wspomnieniami do straconych już dawno, niestety, młodzieńczych lat, do corocznego wspinania się na ukochany szczyt, poprzedzone długim czasem wyczekiwania i wytęsknienia za wspaniałymi przyjaciółmi i najlepszą kadrą obozową na świecie.

- No cholera jasna, nie ma go. Gdzie ja go mogłam wsadzić? – piekliła się klnąc pod nosem.

Zawsze poukładana mecenas Przybysz teraz siedziała po środku wielkiego bałaganu robiąc coraz gorszy rozgardiasz. Usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiona kto to może być wstała i poszła otworzyć. Przekręciła zasuwę. Przed nią stała opierająca się łokciem o framugę Lidka.

- Wpuścisz mnie czy będziemy tak stały? – zapytała nie czekając na pozwolenie wparowawszy do środka.

Brunetka zamknęła za nią drzwi.

- Co ty tu masz taki bajzel?! – krzyknęła Lidka.

- Szukałam albumu ze zdjęciami z Lugo.

- Było tak od razu. Dawaj pomogę ci, powspominamy razem.

Usiadły na podłodze i rozpoczęły na nowo poszukiwania.

- A tak właściwie, co cię tu sprowadza? – zapytała Przybysz.

- Pożegnać się chciałam. Jutro wyjeżdżam do domu, dalej gnębić młode, za tydzień gramy mecz.

- Już? Szkoda. – posmutniała Przybysz – Czekaj skąd ty masz mój adres?

- No zgadnij – Lidka popatrzyła na nią z politowaniem.

- No tak, mogłam się domyślić. Rude FBI – zaśmiała się pod nosem.

- Mhmm

Szukały zguby jeszcze dobre kilkanaście minut przewracając pokój do góry nogami, aż wreszcie Lidka usłyszała nad głową:

- Mam! – krzyknęła uradowana Przybysz.

Wzięła z namaszczeniem znalezisko w dłoni i dmuchnęła na nie, aż opadł z niego cały kurz nagromadzony przez lata. Kobiety zakaszlały. Położyła album na kolanach i zaczęła ostrożnie przewracać jego kolejne stronnice. W środku ich oczom ukazały się zdjęcia z wszystkich siedmiu lat bycia kolonistką. Przewertowały pół albumu, aż natrafiły na te trzy najbardziej ich interesujące, kiedy Lidka była jej wychowawcą. Było tam w wszystko, od Agaty pozującej do zdjęć z koleżankami, po wręczanie nagród za olimpiadę, w której dziewczyna rok rocznie stawała na podium.

- Pamiętasz, jak na zimowisku pan Mateusz kazał Ci wyjść na podium, kiedy dawałyśmy ci laurkę od nas na koniec?

- Jak mogłabym nie pamiętać – uśmiechnęła się blondynka na to wspomnienie - do tej pory wisi w moim pokoju na honorowym miejscu. Mam nawet tę koszulkę z wakacyjnego turnusu z wami.

- Tak, ten tekst na niej, nasza grupa nie była normalna. – zaśmiała się Przybysz – W końcu jaki wychowawca, taka grupa. – szturchnęła Lidkę w bok. - Ty, mam pomysł. Jedźmy w sylwestra z powrotem do Kasinki. – krzyknęła zachwycona swoim genialnym pomysłem Agata

- Jak to my?

- No ja, ty, Dorota…

- Marek? – weszła jej w słowo Lidia

- No Marek i Bartek z Anielą.

- Te dwie sieroty też z nami jadą?

- No cała kancelaria, pokażemy im co to znaczy wypoczynek w górach. – Agata już roztaczała w głowie plan wycieczki. – Oj, przekonasz się do nich.

- Ta, raczej najpierw to ja im zrobię szkołę przetrwania jak wam na zimowisku – powiedziała z nutą udawanej ironii w głosie.

- O to tym bardziej muszą jechać – stwierdziła szczęśliwa Przybysz.

- Dobra to zadzwonię jutro do pana Józia zarezerwować pokoje.

- Jakiego pana Józia? – zdziwiła się Agata.

- A kto cię Jeepem do szpitala zwoził, co?

- On dalej jest kierownikiem? – zapytała ucieszona brunetka, najpiękniejsze wspomnienia powracały ze zdwojoną siłą rysując tak wyraźnie obrazy wydarzeń sprzed tych kilkunastu lat w jej głowie.

- Mam nadzieję.

- O której ty jutro tak właściwie wyjeżdżasz? – zaciekawiła się pani mecenas.

- Nie wiem jeszcze dokładnie, a co?

- Wpadłabyś rano do kancy ze mną? Muszę wszystkim powiedzieć, a Dorota mnie zabije, jak się dowie, ze byłaś, i do tej pory cię nie spotkała.

- No wiesz… życie… - rzekła swoje ulubione powiedzenie Lidka i obie kobiety wybuchnęły śmiechem.


Następnego ranka kobiety weszły do kamienicy. Pierwsza próg kancelarii przekroczyła Przybysz, Lidce kazała na razie zostać  na klatce. Tak jak przypuszczała o tak wczesnej porze wszyscy byli w środku. Cała załoga stała przy biurku Anieli i przeglądała pocztę.

- Cześć i czołem! – zakrzyknęła Agata.

- O, ktoś tu ma dobry humor – uśmiechnęła się Dorota podchodząc bliżej i całując przyjaciółkę na powitanie.

- No ja widać – odpowiedziała brunetka szeroko się uśmiechając – słuchajcie, ma któreś jakieś plany na Sylwestra?

Wszyscy popatrzyli po sobie zdziwieni szukając w tym drugim odpowiedzi, po czym zgodnie pokręcili głowami zaprzeczając.

- To gitara. To już macie.

- O widzę, że mecenas Przybysz nam coś organizuje. – stwierdził z lekko udawanym przekąsem Marek.

- Nie to nie, sama sobie pojadę. Właściwie już mam chętnego, na taki wyjazd to się kolejka ustawia.

- Dobra, dobra, nie dąsaj się tylko mów w końcu gdzie – ponagliła ją Dorota.

- Lugo. – wypaliła.

- Słucham? Ja dobrze słyszę? To tam gdzie my…?

- Dokładnie tam. – brunetka pokiwała radośnie głową.

- Skąd taki pomysł?

- Tak jakoś, powspominać stare czasy. Nie cieszysz się?

- Ekhm – wtrącił się Marek – Czy tylko ja dalej nie wiem gdzie jedziemy?

Mężczyzna założył ręce na piersi oczekując wyjaśnień.

- Oj, ośrodek na górze w Kasince Małej. – machnęła ręką Przybysz – tylko weźcie dobre adidasy, garnitury się wam tam nie przydadzą…. I… Mareczku musimy jechać twoim samochodem.

- A to niby czemu akurat tylko moim? – zapytał nic nie rozumiejący w dalszym ciągu Dębski unosząc brwi do góry.

- Bo inny tam nie wjedzie – dokończyła Dorota jakby czytając w myślach Agacie po czym obie wybuchnęły gromkim śmiechem.

Mężczyzna przewrócił oczami. Kobiety w końcu się uspokoiły z trudem łapiąc oddech.

- Dobra, to Lidka jutro zadzwoni do pana Józia.

- Tego co nam walizki gazikiem wywoził?

Brunetka pokiwała twierdząco głową.

- Lidka… Lidka… nie… nie może być… Lidka by z nami jechała? – Dorota zaczynała powoli łączyć fakty i imiona, natomiast Agata wciąż tajemniczo tylko potakiwała głową.

- Ale skąd ona? Jak?

- Aaaa, nie mówiłam ci? Ostatnio przyjechała, żeby jedna z nas prowadziła sprawę jej Wojtka. Wygraliśmy ją już z Markiem. Dzisiaj wyjeżdża.

- Ty zołzo jedna! Wredoto, jak mogłaś! Czemu mi nic nie powiedziałaś do tej pory?! Co, czasu nie miałaś?! Niech ja cię tylko! – Ruda przyskoczyła do Przybysz jakby miało za chwile dojść miedzy nimi do rękoczynów. Reszta stała zszokowana nie wiedząc co robić. Nikt nie spodziewał się, że Dorota byłaby zdolna skoczyć najlepszej przyjaciółce do gardła, a tu wyglądało jakby jej chciała włosy z głowy powyrywać.

- No wiedziałam, że tak będzie. Ej, ej, uspokój się! – Agata uniosła ręce do góry udając przerażenie.

W tym momencie drzwi kancy otworzyły się i weszła słysząca wszystko na klatce schodowej uśmiechnięta Lidka. Wszyscy nagle, jak na zawołanie odwrócili się w strone skrzypiących drzwi.

- No Dorotka, ja wiedziałam zawsze, że ty się umiesz bić, ale daj biednej Agatce jeszcze trochę pożyć. – powiedziała blondynka śmiejąc się z tego przedstawienia.

- Lidkaaaa – Dorota odskoczyła od Agaty i wyściskała gościa. – A z tobą się jeszcze policzę! Zołza. – fuknęła wskazując na Agatę.





Jechali na dwa samochody. Ona, Marek i Lidka w jednym i Bartek z Anielą i Gawronami w drugim.

Jechali już bardzo długo, wszystkim podróż się niemiłosiernie dłużyła, z dwa razy musieli stać w kilometrowym korku. W końcu minęli znak „Kasinka Mała”, a zaraz za nim stał kierunkowskaz na Lubogoszcz. Tak jak głosił znak skręcili w prawo i wjechali pod górę. Zatrzymali się w miejscu, w którym kończył się asfalt, a zaczynał się las.

- Kobieto, gdzieś ty nas wywiozła? – zdziwił się Dębski.

- Nie marudź – brunetka wyskoczyła z samochodu – popatrz lepiej jakie widoki.

- A byłem tu raz pod koniec wakacji! – przypomniał sobie Bartek.

- O super, widzę, że kolejny zaprawiony do kolekcji – ucieszyła się Lidka.

- No to teraz moi kochani, my z Wojtusiem zostawiamy tu nasze autko jak pan Józiu jednego z Gazików i dawaj pod górę – zawołała radośnie rudowłosa.

- Dorotko, ty się dobrze czujesz? A co z nami? – zapytała Aniela wskazując na siebie i na Bartka

- Wiesz Słońce, myślę, że Bartek jak się przebiegnie i zahartuje to mu to na dobre wyjdzie, a ty jak się ładnie do wujka Marka uśmiechniesz to może cie weźmie do Jeepa – zaśmiała się Przybysz.

Blondynka popatrzyła na nią spod byka.

- Dobra ludziska. Raz, dwa, trzy Jeepem jedziesz ty, ty i ty – zawołał wskazując na Agatę, Lidkę, Dorotę i Anielę.

- No stary, nie zrobisz mi tego – zawołał żałośnie Wojtek.

Dębski uśmiechnął się do niego niewinnie, mrugając do niego. Wszyscy wiedzieli, że to on tu rozdaje karty.

- A chcesz do bagażnika? – drażnił się z nim Marek.

- Aha – pokiwał ochoczo głową Gawron, dałby wszystko byle nie wchodzić pod tą przerażająco wysoko wyglądającą górę. Nie spodziewał się bowiem jakie atrakcje przygotowała dla nich Przybysz.

- Ej, a ja?! Nie będę wchodził sam, nie pamiętam drogi! – ocknął się Bartek.

- Dobra, mamusia będzie taka dobra i weźmie cię na kolanka – zaśmiała się Agata. Dobry humor wyjątkowo jej nie opuszczał.

Wojtek już otwierał bagażnik z zamiarem wślizgnięcia się do środka. Otworzył klapę i stanął z przerażeniem w oczach na widok wypchanego po brzegi walizkami bagażnika. Dorota podeszła do niego uśmiechnięta kładąc mu rękę na ramieniu.

- Nie tak, to nie będzie miało przyszłości. Zrobimy inaczej. Jako, że Dorota i Agata muszą pokierować panów, bo jeszcze by nam źle skręcili i zgubili się w tym ciemnym lesie, no i trzeba wszystko z panem Józiem obgadać, a wiadomo, że z niezaprawionymi to się będzie szło z pół godziny co najmniej. Ja ruch lubię, zawsze większa frajda była w we wspinaniu się. Ja pójdę pieszo iiii…. Kto jest najmłodszy? Niech zgadnę, Aniela? No, to Bartek dotrzyma Ci towarzystwa.

Bartek popatrzył po przyjaciołach.

- Zgarnę Was, jak będę wracał po wasze bagaże – Dębski klepnął go w ramię i wsiadł do samochodu.


Jechali pod górę, autem trzepalo na wszystkie strony, tak ze Wojtek o mało co nie zwrócił sniadania.

- I wy naprawdę jak chciałyscie cos ze sklepu pokonywalyscie ta drogę za kazdym razem? - dziwil Debski

- Aha - potaknely ochoczo Dorota i Agata

Mineli juz rozgałęzienie drog i znaleźli sie na prostej prowadzacej do osrodka.

- Jak myślisz gdzie juz mogli dojść?

- Hmmm, no zwazywszy na to ze jest zima, łatwo się posliznac a Aniela nie ma dobrych butów, to podejrzewam że są jeszcze gdzieś w okolicach pierwszego zakrętu.

- A Lidka nie nawidzi ociagania, oj nie - wtrąciła Ruda.


W tym samym  czasie młodzi zmagali się pieszo ze szczytem. Niestety właśnie przez warunki pogodowe, jak przewidziała Agata, nie szło im to za dobrze. Aniela zdążyła już się ze trzy razy wywrócić się i poobijać, przez co musieli zwolnić tempo. Szli powoli i ostrożnie, co niezbyt podobało się Lidce. Zaprawiona instruktorka przyzwyczajona była do szybszego wchodzenia pod tą śmiesznie niską dla niej górę.

- Młody, albo idziesz wreszcie albo mimo, że Marek przyjedzie będziesz się tu na mrozie przez godzinę za karę modlił do boga Śniegu.

- Cccco? – nie zrozumiał młody - Ale pani wie że to nie jest obóz tylko urlop prawda? A ja mimo wszystko jestem dorosły.

- Nie pyskuj młody, nie pyskuj. Ja tu cię nauczę spartańskiej dyscypliny. Nie każ ciotce Lidce też tu marznąć. Będziemy szli do góry będzie nam cieplej.

- Teraz to „ciotce Lidce”, a czyj był pomysł z wchodzeniem pieszo. – bąknął pod nosem Bartek

Aniela na te słowa wybuchnęła śmiechem.


Przejechali pod wysoką drewnianą bramą i zaparkowali na pokrytym śniegiem boisku. Wysiedli z samochodu. Marek rozglądnął się po ośrodku. Nie spodziewał się żadnych luksusów, aczkolwiek ośrodek wydał mu się bardzo zadbany jak na tyle lat ile już sobie liczył. Brunetka jak tylko wysiadła z auta, zobaczywszy budynek stojący po prawej stronie niezmiennie na tym samym miejscu od lat, pognała ścieżką do góry, tak szybko, że nawet nikt nie zdążył się zorientować. Dotknęła delikatnie, z namaszczeniem, mały, ale bardzo donośny dzwonek stanowiący gong, przypominając sobie dyżury na stołówce i obwieszczanie całej kolonii o zbliżającym się posiłku. Zatrzymała się przed werandą owego budynku. Nad wejściem której widniał szyld z napisem „Świetlica”. Przeskoczyła trzy schodki i już znalazła się w środku. Obiegła wnętrze dookoła wchodząc jednymi schodami na górę, na dół zjeżdżając pochylnią na drugą stronę trafiając znów do głównego pomieszczenia. Stanęła na krześle wspinając się po nim i usiadła na kominku dyndając nogami.

Po chwili dolaczyli do niej przyjaciele, którzy po zauważeniu zniknięcia brunetki, od razu zaczęli jej szukać. Na widok kobiety siedzacej na kominku na twarz Debskiego od razu wstąpił szeroki, nieskrywany uśmiech.
- Miałaś rację Agatko, dla takich widoków warto bylo tutaj przyjechać.
- Dorotko, pójdziesz załatwić wszystko z panem Józiem? Wiesz o dziwo ten kominek jest bardzo wygodny.
- Pójdę, ale z toba - Ruda próbowała bezskutecznie zrzucic przyjaciółkę z siedziska.
- Jak sie wstydzisz to weź sobie męża do pomocy - stwierdziła Przybysz wskazując palcem na Wojtka.
Gawron machnela ręką zrezygnowana Chwyciła męża pod ramię i zaprowadziła go do kierownictwa. Brunetka zeskoczyla nagle z kominka i zniknęła za bialymi dwuskrzydlowymi drzwiami. Debski patrzyl zdziwiony na poczynania kolezanki.
- Może bys sie ruszył i mi pomógł - usłyszał po chwili.
Marek zajrzal za drzwi za którymi przed chwila zniknęła Przybysz.
- Agatko, mozesz mi powiedziec co ty wyprawiasz?
- A na co ci to wyglada? Probuje przesunąć moje ukochane podium, nie widac?
- No dobrze, ale po co? 

- Żebyś sie pytał. Nie gadaj tylko pchaj.
W końcu udało im się przesunąć niebieskie podium na środek sali, w której stał kominek.
- Tu, tu, ru, tu, tu, tu, tu, tu - brunetka weszła na pierwsze miejsce. - Stoi przed tobą siedmiokrotna medalistka olimpiady kolonijnej. - pochwaliła się
Dla Debskiego to bylo urocze móc oglądać odkrywana przed nim wieczną mała dziewczynke drzemiaca w mecenas Przybysz. Zarzuciła ręce na jego barki i jak księżniczka z wieży niemal sfrunela z gracja na ziemię. 

- No, to moje uznanie. Nie wiedziałem, ze z pani mecenas taka sportsmenka.
- No wiesz, po kimś to odziedziczyłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz