poniedziałek, 31 marca 2014

Opowiadanie Shadow Sky "Bohater"

Tsaaa, Dominika i jej zapłon -.- Pierwsza klasa -.- No nic :D Bardzo fajne opowiadanie *.* Miłego czytania :)

D.

Dawno nic nie napisałam do Prawa Agaty, ale ten sezon nastawił mnie tak margatowo, że postanowiłam wysłać takie jednoczęściowe coś, licząc na bezcenne opinie ^^
Shadow Sky
   Agata spotkała się z Hubertem raz. Oczywiście, o ile można to było nazwać spotkaniem, bo trwało może pięć minut.
Mecenas właśnie kończyła pobieżnie objaśniać sprawę Biłgorajskiego:
- ...a fabryka była ubezpieczona w Prospectrum.
Sułecki parsknął cicho z rozbawieniem. Odkąd zaprosił ją do środka i zrobił kawy, nie odezwał się ani słowem. Jedynie kiedy otwierał drzwi widać było na jego twarzy szok, niedowierzanie i radość. W końcu nieoczekiwanie na progu stanęła kobieta, którą kochał i której miał już nigdy nie zobaczyć.
- Tak cię śmieszy ta sprawa?
- Nie, po prostu... nie mogę w to uwierzyć - pokręcił głową z cieniem ironicznego uśmiechu na ustach. - Słuchaj, zobaczę co się da zrobić. Tu - napisał szybko coś na karteczce - jest mój numer telefonu. Zadzwonię w najbliższym czasie.
   Na tym zakończyła się rozmowa, choć kiedy odprowadzał ją do drzwi, zrobił gest, jakby - odruchowo lub nie - chciał pocałować ją w policzek. Zamiast tego zapadło niezręczne milczenie i tylko unieśli lekko dłonie na pożegnanie.
  Było już kilka minut po północy, kiedy pani mecenas wróciła do Warszawy. Właśnie wchodziła po schodach do domu z rozmyślań wyrwał ją znajomy głos:
- Myślałem, że się obraziłaś czy coś. - To Marek siedział na schodach, znacząco wskazując na zimną już chińszczyznę.
- Przepraszam, musiałam... - Agata ze zmieszaną miną wyciągnęła rękę, by pomóc Dębskiemu wstać.
- ...pojechać do Huberta - dokończył pozornie obojętnym tonem, przyjmując dłoń i dźwigając się ze schodów. Przytaknęła, unikając jego wzroku. Mecenas płynnym ruchem przybliżył się do niej i przytulił do swej piersi, choć nadal z pewną dozą niepewności. Agata z wdzięcznością wtuliła się w jego płaszcz, powoli opanowując emocje, które wywołało spotkanie z Sułeckim. Po chwili jednak wyswobodziła się z uścisku z uśmiechem na twarzy.
- No, ale jak już chcemy dyskutować o moich byłych, to może w mieszkaniu, a nie stoimy jak zakochani nastolatkowie na klatce? - zaproponowała, otwierając drzwi.
   Nie zdążyli jednak nic przedyskutować, bo ledwo zamknęli za sobą drzwi, o wiele bardziej zajęły ich namiętne pocałunki.
***
   Sułecki rzeczywiście zadzwonił w najbliższym możliwym czasie, a konkretniej rano następnego dnia.
- Powiedział, że i tak jest w Warszawie w interesach, więc wpadnie, bo "to nie jest rozmowa na telefon" - przewróciła oczami Agata, siadając na łóżku i pospiesznie wciągając spodnie. - Ma być lada chwila. Czy mogłabym prosić, żebyś... no wiesz?
- Otworzył drzwi i udawał twojego nowego narzeczonego? Jasne! - zażartował Marek, jednocześnie ziewając i niechętnie wygrzebując się z pościeli.
- Raczej ubrał się spokojnie i nie wychylał, dopóki tego nie załatwię - uśmiechnęła się rozbawiona, całując go w policzek. Akurat w tym momencie zadzwonił dzwonek, więc wstała szybko i przeczesując włosy pogroziła Dębskiemu palcem, po czym poszła otworzyć. Hubert już w progu wręczył jej mały bukecik, od razu zaczynając mówić:
- Cześć. Bez zbędnych wstępów, Agata. Zdecydowałem i naprawdę nie mogę ci pomóc - nie mam już z Prospectrum nic wspólnego i...
- Hubert, ale tu chodzi o...
- O zabójstwo, rozumiem. Ale to już naprawdę nie jest moja sprawa - jego ton był już ostrzejszy i bardziej zirytowany.
   Z korytarza za Agatą dobiegło ostrzegawcze chrząknięcie. To mecenas Dębski - już w koszuli i garniturze - nonszalancko opierał się o framugę drzwi, bynajmniej nie zamierzając siedzieć cicho. Przybysz zamknęła oczy, wypuściła powoli powietrze, i starając się nie zwracać uwagi na minę Huberta, kontynuowała spokojnie:
- Nie twoja? Ta kobieta siedzi teraz za niewinność.
- Z tego co wiem, to za zabicie wariata - głos mężczyzny nadal podnosił się z każdym słowem, co poskutkowało kolejnym znaczącym chrząknięciem ze strony Dębskiego.
- Wierzysz, że to ona go zabiła - prawniczce opadły ręce.
- Tak, wierzę! Spójrz na to z mojej strony! Pojawiasz się znienacka po tylu miesiącach, podczas gdy miałem cię już nigdy nie zobaczyć i jedyne, co masz mi do powiedzenia to żebym pomógł ci w jakiejś cholernej sprawie, która z góry jest przegrana!  - Hubert chyba nawet nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć. Tak samo Marek zapewne nie zauważył, kiedy przemierzył korytarz i stanął tuż obok Agaty.
- Proszę wyjść - poprosił na tyle uprzejmie, by nie zabrzmiało to jak plucie jadem. Sułecki zniżył głos i ledwo obrzucił spojrzeniem mecenasa:
- Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale to tak jakby nie twój biznes. A ty, Agata, widocznie bardzo lubisz romanse ze współpracownikami. Gratuluję - warknął, odwracając się i zamierzając odejść.
- Lepiej ze współpracownikami niż z oszustami - rzucił za nim Dębski, bardzo starając się nie krzyczeć, i zatrzasnął drzwi.
   Przybysz popatrzyła na niego spode łba.
- Czy ja ci czegoś nie mówiłam o nie wychylaniu się czy coś w tym stylu, bohaterze?
- Emm... być może - Marek podrapał się w głowę, niepewnie uśmiechając się przepraszająco. Napotykając jednak twarde spojrzenie pani adwokat zrobił ruch w kierunku drzwi. - To ja może teraz pój...
   Agata nie pozwoliła "bohaterowi" dokończyć, wspinając się na palce i całując go mocno.

Shadow Sky

sobota, 29 marca 2014

"I know you" cz.5

No to witam was z kolejną częścią IKY. Mam nadzieje, że spodoba się wam i zostawicie coś po sobie w formie komentarza czy cuś. Krytyka mile widziana. Lubię krytykę. Nie przedłużając dedykuje te część wszystkim czytającym moje opowiadanie, że swój cenny czas poświęcacie na przeczytaniu tej historii. No to życzę miłej lekturki kochani :* Cytaty z piosenek Seweryna Krajewskiego.


"Bo kto już kochał raz 
Aż do utraty tchu 
Ten będzie w oczach gasł 
I cierpiał chłód 
Przez wiele zim 
Wiele zim"

Leżąc już w łóżku patrzyłam w sufit i wsłuchiwałam się w tętniące za oknem jeszcze nocne życie mieszkańców Warszawy. Dźwięki klaksonów mieszały się z dzwonkami tramwajów i krzykiem przechodniów. Nic dziwnego, że wszystko było tak dobrze przeze mnie słyszalne skoro w mieszkaniu panowała wręcz przerażająca cisza. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na leżące na podłodze i stole akta. Nie miałam nawet siły o nich myśleć. Czułam się wyczerpana tym wszystkim. Ostatnią moją troską, zanim zasnęłam, był pulsujący ból głowy. Czy spowodowany był on ciśnieniem bądź zmęczeniem, czy też napływającymi do mojej głowy wspomnieniami? I czy rano obudzę się jak nowo narodzona? Ale kiedy otuliłam się kołdrą i otoczył mnie znajomy zapach pierzu i domu, poczułam się swojsko i bezpiecznie. Wtedy odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Nie miałam koszmarów sennych, ani przeszłości. Śniłam o kwiatach, polanach, drzewach, lasach.. byłam taka szczęśliwa. Nie było w nim obecności Marka, ani wspomnień z nim związanych. Po prostu śniłam o przyrodzie. Śniłabym dalej o własnym szczęściu gdyby nie upierdliwy dźwięk budzika zakopany gdzieś w kołdrze. O rany, nie znoszę poranków. Po omacku wyszukiwałam dłonią na łóżku irytującego urządzenia, by wreszcie przestał dzwonić. Gdy wreszcie wyłączyłam irytujący od dłuższej chwili budzik, zerknęłam na wyświetlacz telefonu – było zbyt wcześnie, biorąc pod uwagę fakt iż pracuje teraz w domu. Wyświetlacz wskazywał jedno nieodebrane połączenie od Doroty sprzed kilku minut. Przyłożyłam słuchawkę do ucha i wsłuchiwałam się w równomierny dźwięk sygnału. Po trzecim bądź czwartym sygnale usłyszałam głos przyjaciółki w słuchawce.
- Wreszcie, ile razy można do Ciebie dzwonić? – zmrużyłam oczy i przeciągnęłam się w łóżku.
- Raz dzwoniłaś. – odpowiedziałam przykrywając się szczelniej kołdrą by nie uciekło ciepło otulające moje ciało.
- I to powinno wystarczyć. Dzwonię aby zapytać czy dobrze się czujesz? – w jej głosie coś mi nie pasowało. Było w nim coś nieszczerego i podejrzanego.
- Dobrze, a u Ciebie wszystko dobrze? – zapytałam otwierając szerzej oczy.
- A czemu miałoby być źle? Wszystko dobrze, chciałam zaproponować wspólne śniadanie co ty na to?
- Śniadanie? Brzmi interesująco – ziewnęłam
- Godzina ci wystarczy?
- Powinna – usiadłam na krawędzi łóżka i moje ciało otulił chłód. Drgnęłam i szybko okryłam się kołdrą.
- To za godzinę widzimy się w naszej kawiarni. Do zobaczenia. – rozłączyła się. Zaczęłam się śpieszyć, by wyrobić się w umówionym czasie. Szybki prysznic i kawa momentalnie postawiły mnie na nogi. Zarzuciłam na siebie płaszcz i opuściłam mieszkanie.
Zaparkowałam auto na ostatnim wolnym miejscu przed kawiarnia i weszłam do środka w pośpiechu unikając mżawki. Rozejrzałam się dookoła ale nie ujrzałam nigdzie rudych włosów przyjaciółki usiadłam więc na naszym miejscu przy oknie. Zamówiłam sałatkę i mocną czarną kawę. Czekając na zamówienie przyglądałam się coraz to bardziej szalejącemu deszczowi za szybą. Minuty dłużyły mi się z każdą chwilą jeszcze bardziej, zerkałam nerwowo na wyświetlacz telefonu który wskazywał wciąż tę samą godzinę. W pewnym momencie zaczynałam obawiać się tego, że mój telefon zawiesił się i tak naprawdę minęło już z dziesięć minut. Ale gdy godzina przeskoczyła o minutę rozumiałam, że to czas nie jest po mojej stronie. I wtedy po drugiej stronie szyby ujrzałam go. Wysiadał z samochodu w pośpiechu zmierzając ku wejściu. Zamarłam zaciskając dłonie na filiżance kawy.
- Cześć. Mogę? – zapytał niepewnie i wskazał dłonią krzesełko tuż przede mną. Skinęłam głowa nawet na niego nie patrząc. W tym momencie ciekawsza była czarna ciecz w filiżance niż on.
- W sumie to czekam na Dorotę. – spojrzałam na niego najnaturalniej jak potrafiłam.
- To zabawne. – uśmiechnął się promieniście w moim kierunku.
- Co takiego? – zapytałam niewzruszona zaciskając mocniej dłonie na filiżance.
- Również jestem umówiony z Dorotą. – uniósł dłoń do góry wzywając kelnera.
- Aha. – wiedziałam. Moje przypuszczenia co do jej tajemniczości głosu okazały się trafne. Spojrzałam na niego mrużąc oczy. Spojrzał się na mnie i po chwili ciszy zapytał.
- Coś nie tak?
- Znam chyba powód tego zbiegu okoliczności – zamoczyłam usta w kawie nie spuszczając z niego wzroku.
- Tak? – spojrzał niepewnie – jeżeli myślisz, że to mój pomysł..
- Nie. Nie myślę tak. – odstawiłam filiżankę na stolik – Wczoraj przyszła do mnie i wypytywała o nas.. o to co się między nami dzieje.
- I co jej powiedziałaś?
- Prawdę, a co miałam powiedzieć? Przecież prędzej czy później i tak by się wydało.
- Nie wiem. Może. – spojrzał na kelnera który przyniósł mu zamówienie, a zaraz po jego odejściu dokończył – mnie też wypytywała wczoraj o nas.
- I co jej powiedziałeś?
- Nic. Powiedziałem, że sama ma ciebie zapytać.
- Tylko tyle? – wbiłam widelec w sałatkę.
- A co miałem jej powiedzieć? Nie mam zamiaru mieszać się w waszą przyjaźń, bo to ty powinnaś jej o tym powiedzieć a nie ja. Pracujecie razem, przyjaźnicie się i to aż dziwne, że nawet nie wspomniałaś jej o mnie.
- Dziwne? Po prostu nie wracałam do toksycznej przeszłości – uniosłam na niego wzrok.
- Uważasz, że nasz związek był toksyczny?
- Przeszłość – zaakcentowałam to słowo – nie związek. Związek tyle o ile był udany. Do czasu. Zresztą co ja ci będę mówić, skoro ty najlepiej znasz tą historie. W końcu jesteś jej głównym bohaterem – ponownie wbiłam wzrok w sałatkę. Konsumując swoje śniadanie czułam wciąż na sobie jego spojrzenie, które na dłuższą metę zaczęło mnie krępować. Spojrzałam więc na niego ponownie. Podbródek oparty miał na dłoni. Jego oczy uśmiechały się choć na jego twarzy nie było uśmiechu w pewien sposób był szczęśliwy? Czy to nie jest zbyt wygórowane słowo? Po prostu jego obecność przyprawia mnie o mętlik głowy, nie umiem już czytać emocji z jego twarzy skoro miewam takie wątpliwości.
- Pamiętasz jak.. – rozpoczął swoją wypowiedź którą przerwałam mu w połowie.
- Nie chcę nic pamiętać. – rzuciłam mu surowe spojrzenie – jeżeli pozwolisz chciałabym w spokoju zjeść śniadanie.
Jego wzrok stał się pusty. Spuścił głowę bawiąc się nerwowo filiżanką. Zrobiło mi się go żal w pewnym momencie, ale skarciłam się za to w myślach. Choć i tak zrobiłam to co moja wrażliwa dusza kazała.
- No dobrze. – uniósł na mnie wzrok – dokończ to co zacząłeś.
- Chciałem tylko przypomnieć ci o tym jak kiedyś świetnie się dogadywaliśmy i.. – przerwał przełykając nerwowo ślinę. Uważnie przyglądałam się jego poczynaniom.
- I co? – ta niepewność rozdzierała mnie od środka.
- Chciałbym abyśmy normalnie rozmawiali, przynajmniej spróbujmy. – kiedy wymawiał ostatnie słowa, jego oczy spotkały się z moimi, jak zahipnotyzowani nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, jak byśmy byli sami w tej kawiarni. Tylko ja i on. Tylko my i nikt inny. Poczułam przeszywający mnie dreszcz podobny do tych sprzed dziesięciu lat. Uśmiechnął się, a mój kącik ust drgnął ku górze. To było silniejsze ode mnie. Jednak gdzieś tam w środku odezwała się też urażona duma i momentalnie spoważniałam odwracając wzrok w przestrzeń poza szybą.
- Nie wiem jak to będzie. Nie chcę ci nic obiecywać – położyłam banknot na stoliku i opuściłam kawiarnie. Deszcz z minuty na minutę stawał się coraz silniejszy. Wsiadłam przemoczona do samochodu, ale nie chciałam jechać do mieszkania. Chciałam podumać w najbardziej odludnym miejscu Warszawy. Pojechałam więc poza miasto, nad Wisłę. Wysiadłam z auta i w deszczu spacerowałam brzegiem rzeki. Po kwadransie spaceru przysiadłam na ławce. Patrzyłam jak krople deszczu uderzają o tafle wody, nie myślałam o niczym innym jak o jego oczach. O jego ramionach w których zawsze mogłam się skryć, o jego ustach, o jego sercu które przyśpieszało na mój widok – tak jak to mówił. Czy teraz też przyśpiesza na mój widok? Chciałam przestać żyć w tej niepewności.

"Wielka miłość, nie wybiera, 
Czy jej chcemy, nie pyta, nas wcale. 
Wielka miłość, wielka siła. 
Zostajemy jej wierni, na zawsze..."

Siedziałam samotnie na ławce póki nie dosiadał się do mnie starszy mężczyzna trzymający nad moją głową parasolkę.
- Podczas słonecznej pogody jest tutaj naprawdę ładnie. – spojrzałam na niego. Jego wzrok skierowany był gdzieś przed siebie.
- Jestem tutaj pierwszy raz. – nie spuszczałam z niego wzroku.
- Powinna pani częściej tu bywać, zwłaszcza w pierwszych dniach wiosny kiedy wszystko budzi się do życia. Jest tutaj naprawdę romantycznie. – spojrzał na mnie – a pani sama?
- Jak widać. – wzruszyłam ramionami. Krople deszczówki spływały po moim czole.
- W takim razie co panią tutaj sprowadza w deszczowy dzień w dodatku samą?
- Potrzebowałam pobyć chwilę sama, by poukładać jakoś swoje życie.
- I ułożyła sobie pani je?
- Nie. – spuściłam głowę – bardziej tylko je sobie skomplikowałam.
- Mężczyzna? – zapytał z ciepłym uśmiechem od ucha do ucha na twarzy.
- Były mąż. – odpowiedziałam załamującym się głosem. Nie wiem co mnie skłoniło do zwierzeń – w dodatku z obcym mężczyzną, ale on miał w sobie coś takiego ciepłego.
- Nadal go pani kocha prawda? – tym pytaniem mnie zaskoczył. Nie znałam na to odpowiedzi. Przemilczałam więc jego pytanie.
- Spotykam tutaj dziesiątki takich ludzi jak pani. Poznałem kilkadziesiąt historii ich życia. To takie straszne, że kiedyś miłość się pielęgnowało.. a teraz jest to kwestia przyzwyczajenia. Bardzo rzadko bywa teraz prawdziwa miłość, ludzie rzucają słowami wyrażającymi uczucia na wiatr. Składają puste obietnice bez pokrycia. Człowiek człowieka niszczy, ale poznałem też historie dobrze się kończące. Przemilczała pani moje pytanie, czyli wciąż się pani waha, ale jeżeli jest szansa odbudowania uczucia proszę spróbować, bo może być kiedyś już za późno.
- A pan czemu tutaj przychodzi? – zapytałam aby zmienić temat. Jego wypowiedź była taka prawdziwa. Jedyne co po takich mądrych słowach potrafiłam zrobić, to zmienić temat.
- Przychodziłem tutaj z przyjaciółką z dzieciństwa, ze szkoły, z dziewczyną, narzeczoną, żoną, matką moich dzieci. Przychodziłem tutaj przez całe życie z jedną kobietą, siadaliśmy na tej ławce i każdej wiosny, zimy, jesieni czy lata. – spojrzał na obrączkę na palcu – przychodziłem tutaj z moją pierwszą prawdziwą miłością. Nawet wtedy kiedy była schorowana prosiła mnie abyśmy przychodzili tutaj. Zapominała wtedy o bólu i o jej losie. Dokładnie pięć lat temu przyszliśmy na tę ławkę, pogoda była taka sama jak dzisiaj. Siedzieliśmy objęci pod parasolem wsłuchując się w uderzające krople deszczu u tafle wody. Spojrzała na mnie i ostatkiem sił powiedziała swoje ostatnie słowa. I odeszła do lepszego świata. – otarłam swobodnie spływającą po policzku łzę. Ten staruszek siedzący przy mnie przedstawił mi obraz prawdziwej miłości.
- Przepraszam, że zapytam.. – przerwałam biorąc głębszy oddech – ale co pana żona powiedziała?
- „Póki śmierć nas nie rozłączy”. – po tych słowach po moich policzkach płynęły niekontrolowanie łzy. Spojrzałam na niego, nie widziałam w jego oczach łez. Wręcz przeciwnie widniał na jego ustach uśmiech. Zerknął na mnie podając chusteczkę.
- Przychodzę tu od pięciu lat i od pięciu lat spotykam tutaj każdego miesiąca samotną osobę. Przedstawiam im moją historię by pokazać, że istnieje jeszcze prawdziwe uczucie, że częściej trzeba kierować się sercem.
- Ta historia jest naprawdę wzruszającą i ukazuje wzór idealnej pary.
- Każdy ma szanse na zbudowanie takiego związku, trzeba tylko otworzyć swoje serce. – uśmiechnął się i spojrzał na wyryte inicjały na ławce – czasami najmniejsze szczegóły pozwalają nam poczuć obecność drugiej osoby – przejechał dłonią po inicjałach po czym spojrzał w niebo. Deszcz ustawał i zza chmur ukazywało się słońce. Staruszek zamknął parasol. Siedziałam wpatrując się przed siebie, gdy się odwróciłam w bok jego już nie było. Wróciłam więc do auta i pojechałam do mieszkania.
Wchodząc po schodach dostrzegłam czekającą osobę na schodach. Wszędzie rozpoznam tą rudą głowę. Ostatnie schodki pokonywałam bezszelestnie.
- Powinniśmy chyba porozmawiać! – rzekłam modelując ton głosu na stanowczy i surowy. Dorota poderwała się i spojrzała skruszona na mnie.
- Wiem, że nie powinnam..
- Bo nie powinnaś. – splotłam dłonie na klatce piersiowej – Nie powinnaś mieszać się do mojego życia Dorota.
- Wiem. Przepraszam, ale pomyślałam, że pomogę wam się jakoś pogodzić. Poskutkowało? – zapytała wykrzywiając twarz w dziwny grymas.
- Raczej przyniosło to zgubne skutki.
- Jest jeszcze gorzej? – jej głos z każdym kolejnym słowem jeszcze bardziej się załamywał.
- Nie wiem jak jest. – wsadziłam kluczyk do drzwi – ale proszę cię nie rób tego nigdy więcej. Poradzę sobie z Markiem.
- Dobrze. Przepraszam.
- Będziesz mnie tak ciągle przepraszać?
- Nie. Przepraszam.
- Dorota! – poirytowana ciągłymi przeprosinami przyjaciółki podniosłam ton głosu.
- Prze.. – urwała w pół słowa widząc groźny wyraz mojej twarzy. Potrząsnęłam głową i weszłyśmy do środka.

Pau.



Człowieczy los cz.5



Hej, wracam po tygodniowej nieobecności z kolejną cześcią. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Miłego czytania :*




Część 5

***

- Wanda, chodź tutaj! – zawołał Michał ze swojego gabinetu. – Policja podjechała pod kancelarię.
- Co się stało? – zaniepokoiła się. – Gdzie Agata i Hubert?
- Właśnie ich zabrali. – odwrócił się w jej stronę.
- Jak to? – zdziwiła się. - Dlaczego to zrobiłeś? Przecież cię prosiłam. Podaj choć jeden powód dlaczego zadzwoniłeś na policję? – teraz była już trochę zdenerwowana.
- Ale ja nie zadzwoniłem. Przysięgam. Nie zrobiłbym jej tego. Jemu prędzej, ale nie jej. Pewnie ktoś inny doniósł. Może Hubert stał się niewygodny dla nich i go wsypali.
- Przy okazji wsypaliby też siebie. No nic, jak coś będzie wiadomo, pewnie dadzą znać. My teraz i tak nie możemy nic zrobić. Wracaj do pracy. – powiedziała Wanda i opuściła jego gabinet.

***

„Mówił kocham to były tylko słowa
Zapatrzona wierzyłam w każdy gest
Nie słyszałam co mówili mi
Wciąż od nowa zaczynałam żyć z nim”



- Z kim jesteś umówiona? – Dorota nie wierzyła własnym uszom.
- Przecież słyszałaś. Po co mam ci powtarzać? – uśmiechnęła się do przyjaciółki. W ekranie komputera widziała ogromną niechęć rudowłosej do Huberta, malującą się na jej twarzy.
- Słyszałam, słyszałam, ale nie sądziłam, że mówisz serio.
- A dlaczego? Przecież jesteśmy dorośli. On jest mężczyzną, ja kobietą, więc… no chyba nie ma w tym wszystkim nic dziwnego, że… - zaczęła ją bawić ta rozmowa.
- Przestań! – przerwała jej. – Czy do Ciebie to nie dociera?! – zdenerwowała się Dorota. – Czy ty naprawdę jesteś na tyle głupia, żeby się w to wszystko zagrzebywać po raz kolejny? Agata, pomyśl… - dodała błagalnym głosem.
- Ja już chyba milion razy nad tym myślałam. Może ci się to wydawać głupie, dziecinne i nie wiem jakie jeszcze, ale… ja z nim byłam zaręczona. I to nie bez powodu. Dlaczego ty wyszłaś za Wojtka? – spytała jej.
- Nie zmieniaj tematu. – Dorota próbowała zaoponować.
- Odpowiedz mi. Dlaczego? – Dorota milczała. – Dobrze więc. Domyślam się, ze dlatego, że kochasz. Jesteście ze sobą już tak długo, kochacie się…
- Ale ty z nim nie byłaś i nie jesteś długo. – szukała choćby najmniejszego haczyka, byle tylko dać Agacie do zrozumienia, że pakowanie się w TAKI związek, to nie jest dobry pomysł.
- Nie uczepiaj się takich drobiazgów.
- Drobiazgów?! – krzyknęła Dorota. – Takie rzeczy nazywasz drobiazgami?!
- A nie jest tak? – zdziwiła się brunetka. – Dorota, ja jestem już dużą dziewczynką i wiem co robię. Chciałabym, jeśli pozwolisz, sama decydować o swoim życiu. On jest naprawdę dobrym człowiekiem. Wytłumaczył mi wszystko. Zmienił się.


„Pewnie, że się zmienił. Jak miała problemy z Pro-Spectrum, to on uciekł, a teraz tylko nie powiedział jej o tym.” Dlaczego nie posłuchała Doroty? Dlaczego znowu musiała zrobić po swojemu i wyjść na tym… jak zawsze.
- Przepraszam, a pod jakim zarzutem państwo nas zatrzymali? – zapytała.
- Dowie się pani na posterunku. Zaraz tam będziemy.
Kilka minut później, Agata i Hubert zostali wprowadzeni na posterunek krakowskiej policji. Brunetka nie wiedziała co zrobić. Zapytała o możliwość zatelefonowania. Kiedy otrzymała zgodę, drżącą ręką wybrała numer warszawskiej kancelarii.
- Kancelaria, słucham. – usłyszała głos Anieli.
- Aniela? Daj mi Bartka, dobrze? – nie chciała, żeby Marek dowiedział się o jej kłopotach, nie chciała znowu go w to mieszać, znowu narażać.
- Bartka nie ma, ale może… Dorota tu jest.
- Co? Przecież ona jest w Anglii. – zdziwiła się brunetka.
- Nie, przyleciała wczoraj. To dać ci ją? Bo ona chyba wychodzi do sądu.
- No dobrze. Daj mi ją.
- Agata do ciebie. – Aniela przekazała słuchawkę rudowłosej.
- Dorota?
- Słucham. – powiedziała sucho. Po ostatniej rozmowie jeszcze jej nie przeszło. Była na nią zła, że związała się z tym palantem.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że wracasz do Polski?
- Ty też mi nie mówisz o wszystkim, a poza tym…
- Dobra, nieważne. – przerwała jej, bo stojący przy niej policjant zaczął się niecierpliwić. - Posłuchaj uważnie. Podczas naszej rozmowy dwa dni temu, miałaś rację. Hubert to... – powstrzymała się od odpowiedniego epitetu. – Sama rozumiesz. Dzisiaj rano zgarnęła nas oboje policja i teraz mamy składać wyjaśnienia na tutejszym komisariacie. Czy mogłabyś mi jakoś pomóc?
- Agata, co ty opowiadasz? Jaki komisariat?
- Proszę cię tylko, żebyś mi jakoś pomogła. Możesz tu przyjechać?
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pomogę ci.
- Dziękuję. Do zobaczenia.

W tym samym czasie w stolicy...

Dorota odłożyła słuchawkę i bez chwili zastanowienia skierowała się do gabinetu Dębskiego.
- Marek, musisz mi pomóc.
- W czym?
- Nasza wspólna znajoma ma kłopoty. – mężczyzna patrzył się na nią zdziwiony. – Agata. Agata ma kłopoty.
- Kłopoty to ona ma odkąd ją znam. Kłopoty ze sobą. – odparł zezłoszczony.
- Marek? Co ci jest? – zdziwiła się Dorota.
- Nic. To wszystko co chciałaś mi powiedzieć?
- Nie. Przez to, że ma kłopoty, to dzisiaj rano ją aresztowali. – powiedziała, akcentując ostatnie słowo. Marek podniósł głowę znad akt?
- Co ty powiedziałaś? Jak to aresztowali? – mężczyzna gwałtownie wstał z krzesła i stanął naprzeciwko niej. Kobieta widząc jego dziwny wzrok, zrobiła krok w tył.
- Normalnie. Nie wiesz jak to wygląda? Marek, co się stało? Odkąd wróciłam do Warszawy, jesteś jakiś nieswój.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. A… Agata jest tam przez Huberta, tak? – dodał po chwili i Dorota od razu wiedziała, co go gnębi.
- Tak. – odparła krótko. – Pewnie znowu ją w coś wpakował. Ja bym tam z chęcią pojechała i powiedziała co nieco Hubertowi, ale Zuzia mi to uniemożliwia. Wczoraj miała wysoką temperaturę i muszę być teraz z teściową w stałym kontakcie.
- Nie tłumacz się. Rozumiem. Cholera, ja akurat teraz mam sporo roboty. – wskazał palcem na biurko zawalone aktami spraw.
- To część odroczymy, a resztę wezmę ja i Bartek. Ja teraz mam akurat mało spraw po powrocie, więc chętnie coś wezmę.

***

“You lift me up when I am weak, Your arms wrap around me
Your love catches me so I'm letting go
You lift me up when I can't see, Your heart is all that I need
Your love carries me so I'm letting go”



- Dzień dobry, mecenas Marek Dębski. Jestem pełnomocnikiem pani Agaty Przybysz. Jak rozumiem, moja klientka złożyła już wyjaśnienia. - brunetka odwróciła się.
- Co ty tutaj robisz? – spytała zdziwiona.
- Ratuję cię z opresji na wyraźne polecenie mecenas Gawron.
- Ale ja nie potrzebuję pomocy. – powiedziała stanowczo.
- W takim razie trzeba to było wytłumaczyć Dorocie dzisiaj rano. Ja tam z pustymi rękoma nie mogę wrócić. Dobrze o tym wiesz.
- Przepraszam, czy państwo już skończyli? – odezwał się siedzący naprzeciwko Agaty policjant.
- Tak. – odparli obydwoje.
- Więc proszę o spokój. Za tydzień jest pierwsza rozprawa. Ma pan teraz piętnaście minut, żeby porozmawiać z oskarżoną.
- Oskarżoną? Przepraszam, to chyba jakaś pomyłka. – zaprotestował Marek.
- Oczywiście. Wszyscy, którzy tutaj trafiają, są tu omyłkowo. Proszę nie kwestionować takich rzeczy, tylko wykorzystać te piętnaście minut.
- Dobrze. Czy w takim razie mógłby pan zostawić nas samych? – zapytał Dębski.
- Ma pan piętnaście minut. – odparł mężczyzna i oddalił się.
- Dobra. Po pierwsze gdzie jest Hubert?
- Po pierwsze, to ja chciałabym się zapytać dlaczego to ty tutaj jesteś, a nie Dorota?
- Ona nie mogła. Zuzia się rozchorowała. Agata, proszę cię, nie utrudniaj tego. Jak do tego doszło?
- Do czego?
- Jak to się stało, że zostałaś aresztowana? – zapytał już na spokojnie.
- Nie tylko ja. Huberta też zgarnęli. – po twarzy Marka przebiegła rysa zadowolenia i triumfu. – Dzisiaj rano, po wyjściu z kancelarii, czekałam na Huberta, który, tak jak ja, dostał dzisiaj wymówienie. Kiedy potem chciałam odjechać, to podjechała policja. Najpierw podeszli do niego, a potem do mnie.
- Co za sukinsyn… - zaklął Marek pod nosem. Na szczęście brunetka nie usłyszała tego jakże cudownego epitetu skierowanego w stronę Sułeckiego. Siedziała przy biurku i podpierała głowę rękami. Widział, że coś ją martwi. Ten areszt źle na nią wpływa. Widział to teraz dokładnie. Było tak jak kiedyś. Przeżywała to bardziej niż mógłby przypuszczać. – Agata, nie martw się. Wyciągnę cię z tego. – powiedział i położył dłoń na jej ramieniu.
- Dziękuję. – odparła. Marek spróbował teraz przytulić ją, ale ona zrobiła ‘unik’. – Proszę, lepiej nie. – powiedziała smutnym głosem. Mężczyzna od razu jej posłuchał. „Przecież nie po to tutaj jesteś.”
- Agata, zostało nam jeszcze pięć minut. Opowiedz mi wszystko co może nam się przydać w sądzie. – miał teraz jedyną okazję, by pod pretekstem dowiedzenia się czegoś potrzebnego do sprawy, poznać szczegóły jej znajomości z Sułeckim.
- A nie możesz zadać mi jakiś konkretnych pytań? Naprawdę, nie mam w tym momencie siły opowiadać o tym wszystkim.
- Wiesz, ja nie znam tej sprawy. Może opowiesz mi tak ogólnie jak to się wszystko wydarzyło?
- Ogólnie? Ogólnie to ja się po raz kolejny w nim głupio zakochałam, a on to wykorzystał. Tyle w temacie.
- A jak się spotkaliście w Krakowie? – drążył temat. Musiał to wiedzieć. Nie tylko na potrzeby rozprawy.
- On mnie znalazł, jeśli o to ci chodzi. - odparła patrząc się na niego. – Tak, pewnie miał to zaplanowane. Dorota miała rację, ale ja się za…
- Rozumiem. – przerwał jej. Nie chciał słuchać jak w jego obecności mówi o Hubercie takie rzeczy. – Dobrze, spotkamy się jutro przed rozprawą. Trzymaj się.

***

- I co? Udało się? Marek, mów! – niecierpliwiła się Dorota. – Co z Agatą? Nie odbiera telefonu.
- Tak, udało się. Z Agatą wszystko w porządku, tylko telefon jej się rozładował. – powiedział zadowolony Marek.
- No to daj mi ją, małpo jedna!
- Już, już. Agata, Dorota do ciebie. – podał brunetce słuchawkę.
- Halo? – odezwała się Agata.
- No cześć! Czemu nie zadzwoniliście od razu po rozprawie?! Przecież skończyliście już piętnaście minut temu!
- Dorota, ochłoń trochę. – zaśmiała się brunetka. – Zdzwonimy się wieczorem.
- Jakie zdzwonimy? – zapytała zaskoczona rudowłosa. – Chyba chciałaś powiedzieć: zobaczymy się wieczorem, bo jak rozumiem wracasz do nas po tym wszystkim. Prawda?
- Dorota… nie zrozum mnie źle, ale nie wrócę do stolicy.
- Dlaczego? Przecież nie masz pracy, a tutaj będziesz ją miała od ręki. – Dorota w ogóle nie rozumiała postawy przyjaciółki. Myślała, że po tym wszystkim wróci tutaj i pomoże im kancelarii.
- Ale ja nie straciłam prawa do wykonywania zawodu, tylko mnie zwolnili. To przecież nie jest jedyna kancelaria prawnicza w Krakowie.
- Ale…
- Proszę cię… Nie chcę teraz o tym gadać. – powiedziała Agata i oddała telefon Dębskiemu, który był równie zdziwiony co Dorota.
- Halo? Dorota? To ja już będę kończył. Zobaczymy się w Warszawie.
- Marek! Czekaj! – krzyknęła mecenas Gawron.
- Tak?
- Weź ty się wreszcie w garść i potrząśnij nią!
- Przepraszam, co ty sugerujesz? – zdziwił się Marek.
- Żebyś się ogarnął i wrócił razem z nią do Warszawy. Wy faceci… Jak dzieci. Do zobaczenia. – rozłączyła się.
- Czego chciała Dorota? – zaciekawiła się Agata.
- Niczego. Po prostu miała jakiś problem z klientem. Dobrze, to co teraz robimy? Spacer, obiad? – zaproponował.
- Nie gniewaj się, ale wolałabym dzisiaj pobyć sama. Nie na co dzień zdarza się być oskarżoną w takim procesie. – popatrzyła się na niego. – Dziękuję ci naprawdę, że mi pomogłeś, doceniam to, ale jestem zmęczona. Chciałabym teraz odpocząć, dobrze?
- Dobrze, dobrze. Chciałem tylko pomóc. W takim razie może wieczorem się spotkamy? – nie poddawał się.
- Wieczorem miałeś być w Warszawie, a poza tym… Marek, to co ci powiedziałam przed wyjazdem tutaj było prawdą… Ja naprawdę nie mogę z tobą być. Do widzenia.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to dobrze. Miłego dnia. – podał jej rękę na pożegnanie i energicznie wsiadł do srebrnego Jeep’a. Chwilę potem już go nie było.
Brunetka powolnym krokiem skierowała się do swojego samochodu, który na polecenie Marka został tu przetransportowany. „Muszę się dzisiaj schlać.” – pomyślała. Jej jedyną przeszkodą było to, że do wieczora było jeszcze bardzo dużo czasu. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła dopiero czwarta. „ No nic, schleję się w dzień. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.” W drodze do domu, podjechała jeszcze do sklepu i kupiła butelkę czerwonego wina. Powoli weszła do pustego mieszkania. Powiesiła kurtkę na wieszaku, po czym przeszła do pokoju. Położyła torbę na kanapie i poszła do kuchni. Wyjęła kieliszek i wzięła nożyczki. Usiadła na kanapie i ‘bydgoskim sposobem’ otworzyła butelkę. Kiedy napełniła kieliszek, wzięła telefon do ręki i wykręciła jakiś numer.
- Dzień dobry, Agata Przybysz z tej strony. Chciałabym się umówić na widzenie z Hubertem Sułeckim. (...) Ale to zajmie dosłownie chwilę. (…) Dobrze, jutro o 16. Będę. Do widzenia. – rozłączyła się i wzięła kieliszek do ręki. – No to za nowe, lepsze życie. – podniosła go do góry i wypiła czerwoną ciesz. Niecałą godzinę później na dnie butelki nie było ani kropli wina, a brunetka spała spokojnie na kanapie. W pewnym momencie w mieszkaniu rozległ się dzwonek telefonu. Podniosła urządzenie i odebrała połączenie.
- Agata? – usłyszała zdenerwowany głos przyjaciółki.
- Dorotka, cześć. Słuchaj, nie uwierzysz co się dzisiaj stało. – zaczęła pijanym głosem. – Mówię ci, taka była zabawa w sądzie. Marek ich wszystkich zatkał. – zaczęła się śmiać.
- Kochanie, a ile ty dzisiaj wypiłaś z tej radości, co? – zaniepokoiła się rudowłosa. „I właśnie dlatego Marek powinien dzisiaj z nią być.” – A nie ma tam gdzieś Marka, może? – zapytała dla pewności. Nie dzwoniła do kolegi odkąd rozmawiała z nim po rozprawie, bo myślała, że jest z nią.
- Kto? On? Nie… - znowu się zaśmiała. – Dorotko, ja jestem grzeczną dziewczynką i nie zapraszam mężczyzn o takiej porze.
- Nie jest jeszcze tak późno. Dopiero ósma. – odparła załamana Dorota. „Zabiję tego tchórza!” – dodała w myślach.
- Ósma!? Ja mam na ósmą do pracy! Muszę się rozłączyć, kochana, bo nie mogę zawalić tego. Ale… Czekaj, czekaj… Przecież dzisiaj mam wolne. Czemu mnie oszukujesz? – zapytała nietrzeźwo.
- Agatko, nie oszukuję cie. Połóż się lepiej spać, bo jutro masz ciężki dzień, dobrze?
- Dobrze. Dobranoc. Buziaczki. – odparła niczym dziecko i rozłączyła się.
Następnego dnia miała oczywiście sporego kaca. Obudziła się koło godziny dziesiątej z okropnym bólem głowy. Wzięła jakieś środki przeciwbólowe i poszła do łazienki odświeżyć się. Po piętnastu minutach wyszła niczym nowo narodzona. Nie bolała ją już tak bardzo głowa, a otaczająca ją rzeczywistość nie wydawała się taka straszna. Usiadła na kanapie i oparła głowę o ścianę. Zastanawiała się co mogłaby dzisiaj zrobić. Do czwartej było jeszcze sporo czasu. Wzięła telefon do ręki i wybrała numer taty.
- Cześć córcia. Jak tam? Wszystko w porządku? – Andrzej od razu zasypał ja pytaniami.
- Wszystko dobrze. Wzięłam sobie teraz na kilka dni wolne i chciałabym do was przyjechać. Będziecie w Bydgoszczy?
- Ty? Wolne? Tatę próbujesz oszukać? – szósty zmysł Przybysza wciąż działał perfekcyjnie.
- Nikogo. Opowiem ci wszystko jak przyjadę. Jeśli mogę. – odparła.
- No oczywiście, że możesz. Będziemy czekać razem z Zosią. – powiedział ciepło.
- Dziękuję. Postaram się przyjechać jutro po południu. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
- To czekamy.

***

- Ponieważ zakładam, że widzimy się po raz ostatni w życiu, chciałam ci podziękować. Pewnie chciałbyś wiedzieć za co. Dzięki tym ostatnim kilku miesiącom bycia z Tobą i późniejszych nieprzyjemnych konsekwencji, uświadomiłam sobie, że to wszystko nigdy nie miało sensu, że już nigdy nie będziemy razem. Ja nie potrafię żyć z człowiekiem, który… jest oszustem.
- Agata, ja wiem kto na nas doniósł.
- Na nas?! – zdenerwowała się. – Poza tym nie ważne kto doniósł, ważne, że nie stałoby się to w ogóle gdyby nie to, że znowu pojawiłeś się w moim życiu.
- Agata, to nie tak… - zaczął.
- Nie tak? A jak? Zastanów się nad tym wszystkim dobrze, bo ty chyba nie rozumiesz tego wszystkiego. Zresztą, będziesz miał teraz na to sporo czasu. – odparła, a następnie wstała i wyszła z tego pomieszczenia.

***

- Jak się masz? – zapytała Dorota.
- Dobrze. Od wczoraj niewiele się zmieniło.
- Chyba jednak sporo. Wczoraj byłaś troszeczkę… upita. – przypomniała jej Dorota.
- No tak. – uśmiechnęła się Agata.
- Ale zmieńmy temat. Kiedy wracasz do Warszawy? – zapytała.
- Nie wracam… Jeszcze nie. Dzisiaj jadę do ojca, do Bydgoszczy.
- A na długo? Przydałabyś się nam tutaj.
- Nie wiem na jak długo, ale pewnie szybko nie wrócę. – odparła.
Kilka godzin później brunetka siedziała już w wyładowanym po brzegi samochodzie w drodze do Bydgoszczy. Zamierzała jeszcze wrócić do tego miasta, ale tylko w Bydgoszczy miała możliwość spokojnego przemyślenia tego wszystkiego co się stało. Pomimo że wiedziała, że nie obejdzie się bez opowiedzenia tacie i Zosi o całym zajściu, zdawała sobie sprawę, że to są jedyne osoby na świecie, które zawsze jej pomogą, wysłuchają i będą po jej stronie.
- Córcia, jesteś nareszcie. – przywitał córkę wesoło jak zawsze pan Przybysz.
- Cześć tato. – przytuliła się do niego brunetka. – Dzień dobry. – przywitała się z Zosią.
- Witaj Agatko. Dobrze cię widzieć. Wejdź do środka, obiad już czeka.
Siedząc przy stole z ojcem i Zosią, brunetka wreszcie odetchnęła. Nie miała wrażenia, że zaraz będzie musiała biec do pracy, czy cos z tych rzeczy. Jak to się mówi: „ Co za dużo to niezdrowo.” W jej przypadku chyba to za dużo mogło mieć miejsce.
- A jak tam Twoja praca w Krakowie? Jak miesiąc temu rozmawialiśmy, to mówiłaś, ze nie przypuszczałaś, że będzie tak dobrze.
- Bo tak było. – zaakcentowała ostatnie słowo. Przybyszowie popatrzyli się na nią zdziwieni.
- A co się stało? Powiedz. Może uda nam się Ci jakoś pomóc. – Zosia położyła swoją dłoń na dłoni Agaty. – Możesz na nas liczyć. Pamiętaj o tym. – uśmiechnęła się do niej życzliwie.

***

- Marek? – Dorota weszła do jego gabinetu.
- Słucham cię. – odezwał się mężczyzna.
- Wiesz, że Agata pojechała do Bydgoszczy? – zaczęła.
- Nie. A powinienem? – popatrzył się na nią zdziwiony. – Tam mieszka jej ojciec, więc chyba ma prawo go odwiedzić, prawda?
- Ale ty też mógłbyś.
- Co?
- Ją odwiedzić. – powiedziała dobitnie.
- Przepraszam cię, Dorota, ale nie baw się w swatkę. Ja wbrew pozorom umiem ułożyć sobie życie. – odparł opryskliwie. „Na pewno.” – powiedziała rudowłosa w myślach.
- Dobrze, przepraszam. Myślałam, że po prostu chciałbyś wiedzieć. – odpowiedziała i opuściła jego gabinet. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Marek oparł głowę na dłoniach i głęboko się zamyślił.


Daisy :)

Moją opinie wyrażę na końcu by nie odbierać wam czytelnicy przyjemności czytania tej części. Kochana Daisy zacznę od tego, że do tej pory zastanawia mnie kto na nich doniósł, upita Agata no jest moim mistrzem! Dorota ach ta Dorota ona wie za nich wszystkich najlepiej - i się nie myli! Podejrzewam, że Marecki jednak pojedzie do Bydgoszczy co mnie bardzo ciekawi jak rozwiniesz tam sytuacje, czy wreszcie ruda będzie miała satysfakcje z tego iż zeswatała swoich przyjaciół, czy też polegnie na polu bitwy!? Obiecałam na streemo, że opinia będzie długa a tu co? Lipa.. jestem po prostu w takim szoku jeszcze, że nie potrafię dobrać słów by opisały to jak pięknie przedstawiasz swoje opowiadanie o ich losach. Uparta ta twoja Agata, niechże ona wróci do tej Warszawy - podróżować jej się zachciało, najpierw Kraków teraz Bydgoszcz. Podróżniczka no! :) Czekam z niecierpliwością na fragmenciki, no i oczywiście na szóstą część! <3
Pau.

wtorek, 25 marca 2014

"Spokojnie, będzie w naszym wieku, to się ustatkuje" - czyli po odcinku 4 :)



Nie wiem czemu, ale ogromnie podobała mi się sprawa. Nastolatek, który potrafi poświecić młode lata życia, aby zaopiekować się bratem. Ta wyjątkowa więź, która ich łączy – piękne. To, że chłopak nie chce, żeby Gutek zapomniał rodziców. Naprawdę niesamowite – i też trochę życiowe. W pewnym momencie faktycznie będzie miało to zgubne skutki – tak jak powiedziała Agata. Mimo to ogromnie, ale to ogromnie mi się podobało.
Dorota. Próbuje "zaaklimatyzować" się ponownie w Warszawie. Jej sprawa była taka dziwna. Nic nie wnosi, nic nie zmienia.
Mało było kancelarii – wliczając jej „mieszkańców”, więc nie mam czego o nich mówić.
Przybysz przewracająca oczami podczas przesłuchania tej ciotki Stasia – zaczęłam się śmiać :D Lubię też taką Agatę. Kłócącą się o sprawiedliwość z tą panią psycholog.
Mało było naszej MarGaty. Chociaż nie ukrywam, pierwsza scena zajęła mój umysł na resztę odcinka :) Jestem z nich dumna – nie wypłynęło takie coś! Taki subtelny pocałunek oddał w całości łączące ich uczucie – bajka! <3 Wymienianie się ciastkami – takie słodkie :D Niedostępna pani mecenas przynosząca Dębskiemu jedzenie/śniadanie – uwielbiam! Nóżka, uśmiechy, spojrzenia, dwuznaczna rozmowa *.*
Maryśka i Agata gadające sobie o świadku koronnym w kawiarni :D Jak dwie przyjaciółki na kawce – czy tam herbatce :) Tak oto mamy powrót Huberta!
Nie było zapowiedzi. Na początku byłam odrobinkę zła, ale potem stwierdziłam, że to nawet dobre rozwiązanie :) Nie oglądając zwiastuna przed 4 odcinkiem, miałam jakąś taką większą przyjemność, więc nawet jeśli przed 5 odcinkiem się pojawi – nie obejrzę :)


No to chyba na tyle :) Ja włączam następny odcinek :) Miłego wieczoru!

Dominika

poniedziałek, 24 marca 2014

"I know you" cz.4

Zacznę od tego, że tę część dedykuje Dream. Dziękuje Ci za rozmowy, za wiarę ( zwłaszcza w piątek i sobotę ), że motywowałaś mnie do spełniania marzeń, że nie pozwoliłaś mi odpuścić co w ostateczności okazało się sukcesem, gdyby nie ty po godzinie wróciłabym do domu. Dziękuje Tobie również za te wszystkie rozmowy podnoszące na duchu, rozśmieszające do łez i za te wszystkie rozkminy. Również powinnam podziękować za cytaty, bo większość używanych to twoja zasługa ty mój MÓZGU! Co ja tu jeszcze chciałam napisać - wyleciało mi z głowy, może i dobrze bo nie chcę przesłodzić. Teraz do spraw opowiadania, ta część byłaby dużo szybciej ale od kiedy do internetu wyciekł artukuł o PA w Gdańska to myślałam tylko o tym. Co najzabawniejsze, w opowiadaniu palnęłam sobie Gdańsk na początku i tutaj taki zonk, może i nawet dobrze lepiej opisze wam Gdańsk po moim dwudniowym pobycie w nim trochę zwiedziłam. Jeśli chodzi o SO ( Start over ) opowiadanie ma jakiś kryzys, ale to wszystko przez narastające się zajęcia. Od kwietnia planuje powrócić do jeździectwa konno, więc teraz trochę skupiam się na odnalezieniu odpowiedniej stadniny. Natomiast jeśli chodzi o IKY ( I know you ) jakoś łatwiej mi się pisze, bo mogę przelać swoje własne odczucia na elektroniczny papier jakbym pisała w pamiętniku i czasami wsiadając w pociąg podczas 10 minutowej podróży nawet napisze kilka sensownych zdań, które następnie wrzucam do opowiadania. No to jeśli chodzi o opowiadania i dedykacje to chyba na tyle. Nie pozostaje mi nic więcej, jak zaprosić do przeczytania i komentowania. Mam taką małą, maluteńką nadzieje, że się spodoba. Mam lekki stresik przed każdą częścią. Dobra nie przedłużam i życzę miłej lekturki :*

***

"I let go of myself
It's unexpected
But I'm going home by myself
Tears are welling in the pits of my eyes
You're on my mind
Pointless sighs
And lonely nights" 


Passenger - You're on my mind

 Jeszcze kilka tygodni temu cztery ściany, w których się obecnie znajduję, były moją świątynią ciszy i relaksu, gdzie między rozprawami i klientami zajmowałam się na spokojnie zaległymi dokumentami. Teraz siedzę przy biurku ze stertą zaległych dokumentów, nerwowo stukając długopisem o blat biurka. Jego obecność po drugiej stronie szklano-drewnianych drzwi rozpraszała mnie i nie mogłam się na niczym skupić. Mimo iż jego gabinet stał teraz pusty, a on znajdował się w sądzie, patrzyłam na drzwi jak zahipnotyzowana. To, co w ostatnim czasie dzieje się ze mną, jest nie do opisania. Powinnam go nienawidzić, nie interesować się jego życiem, tylko zająć sie swoim, a teraz po głowie chodzą mi miliony pytań o jego życie. Kobiety, które w ostatnim czasie coraz częściej się pojawiają, w szczególności mecenas Czerska, z którą w sądzie stoczyłam już dwie bitwy, a gdzieś w stercie tych akt znajduje się kolejna rozprawa, na której po przeciwnej stronie barykady stanie właśnie ona. Drugą jest natomiast krótkościęta pani prokurator, z którą nie miałam jeszcze do czynienia w sądzie. Może i dobrze, z tego co słyszałam, jest ostrą zawodniczką. Tak więc mój były mąż obraca sie w swojej lidze - że tak powiem. Zacisnęłam dłoń na długopisie i próbowałam wyrzucić z głowy te sztuczne uśmiechy obu pań, które mogłabym nazwać stałymi bywalczyniami. Ponownie emocje zaczęły górować i stukałam nerwowo w blat biurka. Robiłabym to jeszcze przez najbliższy czas, gdyby nie gwałtowne wejście widocznie zirytowanej rudowłosej. 
- Agatko proszę… - rzekła już w progu, po czym, zamykając drzwi, podeszła do biurka i uważnie przyglądała się to raz mi to dłoni, w której trzymałam długopis.
- Hm? - wciąż uderzałam w biurko mimo iż, mój wzrok skierowany był teraz na niej.
- Mogłabyś przestać to staje się irytujące.. - jej zdanie puściłam mimo uszu i wciąż nerwowo stukałam tak jakbym była w jakimś transie.
- Agata zlituj się..- w drzwiach pojawiła się głowa Janowskiego -..próbuje się skupić na apelacji dla Dębskiego.
- Ziemia do Agaty!! - ruda zaczęła machać swoją dłonią przed moją twarzą przerywając dalsze patrzenie w drzwi odgradzające jego gabinet. Pod wpływem impulsu postanowiłam wziąć urlop od kancelarii i przenieść się z robotą do własnego mieszkania. Tam przynajmniej w spokoju będę mogła pracować i przyjąć do wiadomości, że jestem skazana w pracy na niego.
- Co? Coś mówiłaś? - spojrzałam na nią po czym energicznie wstałam - wiesz dobrze mi zrobi krótki urlop, zajmę się zaległymi aktami, popracuje nad przyszłymi rozprawami.
- Agata ty się dobrze czujesz? - zapytała siadając na jednym z foteli przed moim biurkiem.
- Oczywiście, tryskam energią nie widać - kolejny w ciągu dnia wymuszony uśmiech. Nie przerywając czynności pakowania akt do torby spojrzałam na rudą która praktycznie mordowała mnie wzrokiem.
- Co? - zapytałam biorąc trzy teczki w dłoń które nie zmieściły mi sie do torby.
- Jesteś jakaś poddenerwowana - mrurzyła oczy i bawiła się długopisem w dłoniach nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Wydaje ci się - odpowiedziałam na odczepnego i opuściłam gabinet. Przechodząc obok biurka Barka poinformowałam go o moim urlopie i wreszcie stanęłam za drzwiami kancelarii. Trzymane w dłoniach akta wyślizgiwały mi się z rąk przez co co chwila musiałam je poprawiać. Zmierzając już do samochodu w torebce pełnej dokumentow i akt rozbrzmiał mój telefon. Jedną ręką próbowałam wyciągnąć telefon co w ostateczności skończyło się porozrzucanymi dokumentami na chodniku i zawartością torebki po moimi nogami.
***
Wysiadając z auta wciąż prowadziłem rozmowę z prokurator Okońską. Idąc w kierunku kancelarii ujrzałem zbierającą dokumenty z chodnika Agatę. Stałem chwilę jakby zawieszony, wiatr unosił jej ciemne włosy i rozdmuchiwał kartki po całym chodniku.
- Maria przepraszam, ale muszę kończyć. Oddzwonie później - wcisnąłem czerwoną słuchawkę nawet nie czekając na jej odpowiedź. Wsadziłem telefon do kieszeni i podeszłem do niej, kucając przy niej i bez słowa pomagałem zbierać. Spojrzała na mnie zaskoczona po czym kontynuowała zbieranie. Podając jej ostatnią już pozbieraną teczke, chciałem w pewien sposób rozluźnić atmosfere między nami. Chciałem rozpocząć rozmowę aby było jak kiedyś, byśmy mogli normalnie gadać, jednak widząc na wyświetlaczu jej telefonu jego imie wycofałem się i bez słowa odchodziłem w stronę kancelarii. Czułem jej wzrok, ale nie miałem odwagi się odwrócić. Dopiero podchodząc do drzwi spojrzałem ukradkiem w jej stronę. Tym razem męczyła się z zamkiem samochodu. Przyśpieszyłem kroku i stałem przy niej. Zabrałem z jej rąk kluczyki  i otworzyłem jej drzwi. Zaskoczyła mnie jej reakcja. Po prostu bez pożegnania zabrała telefon od ucha, wcisnęła czerwoną słuchawkę i patrzyła wprost w moje oczy. Stojąc przy jej samochodzie z dłonią na drzwiach zatracałem się w błękicie jej tęczówek. Patrząc w jej oczy docierało do mnie, że tylko w jednych takich tęczówkach się zakochałem, były najbardziej wyjątkowymi i mimo tego iż wciąż szukałem w innych kobietach jej detali i cech nigdy nie odnalazłem nawet na kilka procent kobiety podobnej do niej. Ona była wersją limitowaną, którą zdobyłem by następnie przez własną głupote stracić. Teraz ktoś inny posiada moją wersje limitowaną. Jedyną i niepowtarzalną kobiete, która mimo zainteresowania wszystkich chłopaków w szkole wybrała właśnie mnie. To ja byłem jej przyjacielem, chłopakiem, kochankiem i mężem. To ja miałem być tym na zawsze, a teraz chciałbym cofnąć czas o te dziesięć lat i znów móc przy niej być. Cieszyć się każdym dniem przy jej boku, całować każdego ranka jej malinowe usta. Po prostu wiedzieć, że stojąca przede mną kobieta jest tylko moja i to ja mogę cieszyć się z jej obecności. Byłem cholernym szczęściarzem, który zaślepiony wielką karierą i zmanipulowany przez inną kobiete wszystko porzucił. Zostawił wymarzone życie, by życ teraz jako samotnik i ten który łamie kobiece serca. Dlaczego? Bo niszcząc jej życie, zniszczyłem swoje własne. Bo przecież byliśmy jednością. Nasze serca biły tylko dla nas, a teraz jest ona i ja. Nie ma nas.Wsiadła bez słowa do samochodu poddając się w naszej mowie spojrzeń. Zrobiłem to samo co wcześniej po prostu odeszłem zamiast zatrzymać ją i porozmawiać. Nie potrafiłem znaleźć w sobie tyle odwagi by zawalczyć o własne szczeście. Jestem idiotą skończonym idotą i tchórzem. W końcu na stare lata zostane sam ze swoim tchórzostwem i psem który będzie moim jedynym przyjacielem. Natomiast ona będzie szczęśliwa w kwiecie wieku.
- Marek..- stanąłem jak wryty słysząc jej głos. Odwróciłem się po mału. Szła w moim kierunku, zaciskając dłonie na swetrze. Biła się zmyślami, znałem ją zbyt długo i byłem tego pewny. Stanęła przede mną ze spuszczoną głową wciąż w dłoniach zaciskając rękawy swetra. Nie wykonywałem żadnego ruchu, cierpliwie czekałem na to co chciała mi powiedzieć.
- Nie zdążyłam podziękować, więc dziękuje - nie patrząc mi w oczy podziękowała i wiedziałem, że były to szczere podziękowania.
- Nie ma sprawy, każdy by to zrobił na moim miejscu.
- Otóż nie, przechodziło kilkanaście osób i nikt nie pomógł...- przerwała i spojrzała mi w oczy -..tylko ty poświęciłeś swój czas na to aby mi pomóc.
- Nie ma sprawy. - moim ciałem zawładnął jakiś impuls. Uniosłem dłoń w kierunku jej twarzy, jednak nim opuszki palców dotknęły aksamitu jej policzków, ona zrobiła krok w tył i zaczęła się wycofywać. Chwyciłem ją za przedramie i przyciągnąłem do siebie tak, że wpadła w moje ramiona. Długo się w nich nie znalazła, szybko odeszła i rzuciła jedno z morderczych spojrzeń, gdyby wzrokiem możnaby było mordować leżałbym trupem na środku chodnika.
- Będzieny teraz przez cały czas tak się zachowywać? - zapytałem nie puszczając jej przedramienia.
- Jak?
- Tak jak teraz. - wykorzystałem moment aby nacieszyć się jej ciałem i opuszkiem palców jeździłem po jej przedramieniu.
- Przestań! - syknęła i wyrwała się z mojej dłoni - Czego ty w ogóle chcesz?
- Aby było jak kiedyś - dopiero po mojej wypowiedzi zrozumiałem co powiedziałem i szybko próbowałem uratować sytuacje - abyśmy rozmawiali jak kiedyś.
- Nigdy nie będzie jak kiedyś. - odwróciła się i odeszła. Zmienił ją czas. Przez dziesięć lat podszlifowała swój charakter. Mam to na co zasłużyłem, jeśli choć w jakimś stopniu chciałbym aby było jak kiedyś potrzebuje czasu i silnej woli. Najpierw muszę wyleczyć się z uzależnień jakie miałem przy niej, by następnie próbować na nowo zbudować przyjaźń. Muszę wyleczyć się z uzależnienia jakim ona jest. Dla zarówno mojego jak i jej dobra. Wchodząc do kancelarii zostałem przywitany ciekawskim spojrzeniem Doroty która odchodziła od okna.
- Marek mogę prosić cię do swojego gabinetu?
- A coś się stało?
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć - wszedłem zaraz za nią do jej gabinetu. Usiadła w fotelu splatając dłonie na klatce, uśmiechała się dość irytująco. Tym razem to ja spojrzałem na nią podejrzanie.
- Czego chcesz się dowiedzieć?
- Coś widzę iskrzy między wami wspólnikami?
- Wydaje ci się - przewróciłem oczami - to wszystko? Bo chciałbym zająć się robotą, przyjdzie jeszcze czas na pogaduszki.
- Wmawiaj sobie Mareczku, ale serca nie oszukasz. - Dorota rozpoczęła mówić te bezużyteczne internetowe teksty.
- Jedyne co nas może łączyć to wspólna przeszłość.
- Przeszłość? Co masz na myśli? - czyżby ona nie wiedziała? Tak czy siak muszę już powiedzieć, w końcu musiało się wydać.
- Agata Ci nie mówiła?
- Co do cholery miała mi mówić?
- Myślę, że powinna ci to sama powiedzieć. Nie chciałbym wchodzić między was przyjaciółki. Powinnaś ty z nią porozmawiać. - opuściłem jej gabinet i zaszyłem się we własnym zapominając nawet o telefonie do Mari.
***
Oparta plecami o chłodną ścianę przy oknie, przyglądałam się przysypiającej Warszawie. Czułam na ramieniu wciąż palące ciepło jego dotyku, w nozdrzach jeszcze wyczuwalny był zapach jego wody kolońskiej. Jego głos odbijał się echem po mojej głowie tak jak i dzwonek do drzwi który nieustannie dzwoni. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu dochodziła dziewiąta. Nie wiedziałam komu o tak późnej porze wzięło się na odwiedziny. Spojrzałam przez wizjer i rozpoznałam te rude włosy. Otworzyłam więc jej drzwi i zaprosiłam do środka. Wchodząc do salonu ujrzałam siedzącą zamyśloną Dorotę a na stole butelkę czerwonego wina.
- Coś się stało? - zapytałam przechodząc próg.
- Czego nie wiem o tobie, a co powinnam wiedzieć? - spojrzała na mnie lekko podenerwowana.
- Nie rozumiem - udałam się do kuchni po dwa kieliszki i postawiłam je przy butelce.
- Widziałam ciebie i Marka dzisiaj - momentalnie zrobiło mi się gorąco, próbując odwrócić uwagę rozlałam ciecz do kieliszków.
- Coś was łączy? - wciąż zadawała pytania, na które odpowiadała jej cisza - wiem, że nie lubisz nikomu się zwierzać ale jesteśmy przyjaciółkami. Chciałabym wiedzieć co jest grane między wami.Agata? - spojrzała na mnie.
-.. na zawsze, wierzyłam, że słów przysięgi nikt nie zniszczy - spojrzałam w czerwoną ciecz.
- Czyli się jednak sobie zwierzamy? - uniosłam wzrok na rudą - zaraz, zaraz jakiej przysięgi?
- Dziesięć lat temu z Markiem byliśmy jeszcze małżeństem, wszystko pięknie fajnie póki nie pojawił się ponownie w moim życiu. Nie potrafie z nim rozmawiać. Nie jestem jeszcze gotowa.
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?!
- A co by to zmieniło? Przecież całe życie nie mogę uciekać, kiedyś napewno bym go spotkała. Przyjeżdżając tutaj do Warszawy wiedziałam, że mogę go spotkać wybrał w końcu nowe życie w tym mieście. To wszystko było kwestią czasu.
- Gdybym wiedziała o tym, bym najpierw poroznawiała o tym z tobą. - wypiłam całą zawartość kieliszka i odstawiłam go na stół podchodząc do okna.
- Może i dobrze, że tak się stało. Teraz raz na zawsze możemy wyjaśnić sobie sprawy niewyjaśnione i rozpocząć nowe życie osobno.
- Nic do niego nie czujesz już? - stojąc przy oknie powstrzymywałam drżenie głosu.
- Nic. Jest ujemnym elektronem na ostatniej powłoce walencyjnej, jest najbardziej oddalony od jądra. - skłamałam. Odwracając się twarzą do Doroty ujrzałam jej zdezorientowaną mine.
- Mogłabyś przestać mówić tu chemicznie?
- Wolisz biologicznie, a może fizycznie?
- Wystarczy mi jak będziesz mówić po polsku. - uśmiechnęłam się i usiadłam ponownie przy niej.
- Chodzi o to, że Marek to przeszłość, a ja nie patrze wstecz. Idę prosto przed siebie, tylko teraz na drodze stanął mur i póki nie wyjaśnie wszystkiego z Dębskim nie będę mogła iść dalej.
- Rozumiem. - spędziliśmy na rozmowie jeszcze godzine, ale temat Marka nie był już ani razu poruszany. Gdy ponownie zostałam sama, serce wręcz krwawiło przez napływające wspomnienia. Nie potrafiłam powstrzymać zarówno napływających wspomnień jak i spływających po policzku łez. Tysiące wspomnień rozpala mnie wciąż. Widzę wciąż jego twarz, jego uśmiech. Wciąż brakuje mi słów. Emocje górowały, a ja byłam po prostu bezsilna. Ukryłam twarz w dłoniach i jak nastolatka rozpłakałam się. Nigdy w moim nowym życiu miałam już nie płakać, ale przecież z jego powrotem wróciło i moje dawne życie. Siedząc przy oknie z głową opartą na kolanach pozwalałam by krople łez spływały, chciałam uwolnić się od złych emocji. W swoim życiu zawsze wiedziałam czego chcę a czego nie lecz teraz sama nie wiem jak mam to wytłumaczyć, ale chyba w tym momencie nie wiem co mam zrobić. Jestem na rozstaju dróg. Obie prowadzą do szczęścia, ale czy aby jedna na pewno będzie drogą do szczęścia? Może po prostu jedna jest tylko aluzją, a druga prawdziwą drogą do normalnego życia bez problemów. Stoję na rozstaju dróg ale nie chcę tu być. Chcę wybrać jedną z dróg.

Pau.

Opowiadanie Duśki cz.7

Tyle słodkości ^^ Miłego czytania :)

D.



Witam! Przybywam z nową częścią opowiadania, która miała być hoho… i jeszcze wcześniej. Tą część dedykuję Pauli, która jak się okazało myśli bardzo podobnie jak ja ^^ Paula, już Ci dziękowałam, ale zrobię to jeszcze raz. Dziękuję Ci z całego serca za to, że mi pomogłaś w napisaniu tej części opowiadania, gdyby nie Ty, to nie wiem co by było. Jeszcze raz dziękuję. A, i walcz z tym swoim opowiadaniem, powodzenia.


Na granicy zmysłów
Gdy usta ust szukają
Prosząc o pocałunek
Błogości się oddają

Słodkie zniewolenie
Oddech powstrzymuje
Jest niczym jak narkotyk
Finezją nam smakuje

W czułym dotyku
Delikatnym miłym
Usta ust spragnione
Rozsądek utraciły

Maleńki tatuaż
Jak odbicie w lustrach
Bo po pocałunku
Smak został na ustach...




Wzięła liścik, znajdujący w bukiecie, do ręki. Przeczytała to co znajdowało się na kopercie „Kochana Agatko”. Spojrzała w okno znajdujące się koło jej łóżka, jej palce mimowolnie zaczęły obracać liścikiem. Zamyśliła się, o czym myślała? Sama tego nie wiedziała. Przez jej głowę przetoczyło się wiele myśli. Każda z nich w pewien, dla niej nie zrozumiały sposób, toczyła walkę. Niby zgadzały się ze sobą, ale jednocześnie miały inne zdania. „Kto by to mógł być?”, „Agata, może to tylko sen, złudzenie?”, „Marek, dlaczego cię tu nie ma? Potrzebuję Ciebie. Czy to mógłbyś być ty?”, „A może… Mare! To nie może być on! Przecież bym się domyśliła… Ale ten pocałunek, on coś musiał znaczyć! Agata, spokojnie… A może tak się Tobie wydaje, bo to TY go kochasz? Nie, nie, nie!!!”. Z zamyślenia wyrwał ją głos pielęgniarki.
            - Musi panią bardzo kochać! – Agata spojrzała na kobietę, która właśnie przyniosła leki dla pani mecenas.
            - Słucham? – zdziwienie malowało jej się na twarzy. „O czym ona do cholery mówi?”
            - No ten pan, który codziennie do pani przyjeżdżał. Siedział przy pani do później nocy. Teraz te kwiaty. Musi panią strasznie kochać. – Uśmiechnęła się do Agaty i wyszła z Sali. Agata z powrotem spojrzała na list. Już miała go otworzyć, ale coś ją zatrzymało. Czy to strach? Czy może zwyczajnie nie chciała poznać nadawcy tego listu? Znowu pogrążyła się w otchłani, którą ludzie zwą myślą. Nie minęło 15 minut, jak na nowo ktoś ją wyciągną z jej prywatnej pieczary.
            - Agatko? Wszystko dobrze? Coś się stało? – Tym razem był to głos przyjaciółki. Agata odwróciła twarz w kierunku rudowłosej.
            - Tak! Nie, nie! Jest wszystko dobrze. – Nieznaczny uśmiech zagościł na jej chudziutkiej buzi.
            - To tak, czy nie? To różnica. – Gawron usiadła na łóżku przyjaciółki. – Kochanie, mnie nie oszukasz. Mów, co się dzieje?
            - Dorotko, naprawdę nic mi nie jest. Jest wszystko dobrze, zamyśliłam się na moment.  – Kłamała, a co miała powiedzieć? Że kocha Marka? Że dostała list i nie wie od kogo? Czy może ona wie, czy Dębski coś do niej czuje? Bała się prawdy, kłamstwo było najlepszym rozwiązaniem. – Wiesz może kiedy lekarze wypuszczą mnie do domu? – Zapytała łamiącym się głosem, czuła się niezręcznie, musiała zmienić temat.
            - Nie, nie wiem... – Dorota wiedziała, że przyjaciółkę cos gryzie, ale dla świętego spokoju nie drążyła tematu. Odpowiedziała na jej pytanie.
            - Mam już dość siedzenia w tym szpitalu… - Przyjaciółki rozmawiały jeszcze długo, niestety Dorota musiała już wracać do domu.
***
            Przybysz cudem udało się oderwać od monotonni szpitalnego życia, udało jej się w kiosku kupić jakieś romansidło. Nie przepadała za tego typu książkami, ale lepsze to niż siedzenie i gapienie się w okno, i liczenie setnego przejeżdżającego auta.
            - Ściągaj kapcie, zabieram Cię do domu. – usłyszała ciepły, troskliwy głos. Rozpoznała go od razu, mimowolnie na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Halo!!! Ziemia do pani mecenas! Jedzie pani już do domu, rozmawiałem z lekarzami nie chcieli Cię wypuścić, ale mój urok osobisty… - Agata mu przerwała.
            - Hahhaha… jaki urok osobisty? Mareczku nie wlewaj sobie. Cześć tak w ogóle. – Uśmiechnęła się perliście. Marek pokiwał głową, śmiejąc się przy tym pod nosem. Brakowało mu tego, brakowało mu tych docinków z jej strony. Podszedł do jej łóżka i usiadł przy niej. Ich niebieskie tęczówki w tym momencie się spotkały. Jego maślane oczy zaczęły przeszywać jej ciało, aż dostała dreszczy. Gwałtownie odwróciła wzrok, nie chciała pokazać swojego  speszenia.
            - No już podnoś tyłeczek do góry. – Położył rękę na jej udzie. Czemu mu na to pozwoliła? Czy może tego właśnie chciała? Chyba nie chciała wiedzieć. W tym momencie miała inne zmartwienie. Gdzie będzie mieszkać, przecież jej mieszkanie zostało zniszczone, a pieniędzy na szybkie wynajęcie nowego nie ma.
            - Ale czekaj… Gdzie ja będę mieszkać? Chyba zapomniałeś o drobnym szczególe. Ja nie mam dokąd wrócić! – Skrzyżowała ręce na piersiach.
            - Nie traktuj mnie, jak niespełna umysłowego. Zabieram Cię do siebie. Obiecałem lekarzom, że się tobą zajmę i wezmę Cię do siebie, z resztą inaczej musiałabyś zostać tu jeszcze przez tydzień. Więc nie marudź, tylko pakuj się do torby, czekam przy samochodzie. – Agata skinęła głową na znak, że zrozumiała. Spakowała się raz dwa. List, którego w końcu wczoraj nie przeczytała wrzuciła do torby.

            Dojechali na miejsce. Marek otworzył drzwi Agacie, wpuszczając ją pierwszą do mieszkania. Weszła, rzuciła torbę na stół znajdujący się w pokoju, zapominając o liście znajdującym się w środku. Ściągnęła płaszcz, który rzuciła na tapczan, zdjęła trampki i ubrała kapcie. Marek w tym czasie poszedł do kuchni wstawić wodę na kawę.
            - Agata! – Zawołał z wnętrza kuchni. – Zrobiłem Ci trochę miejsca na ubrania w szafie. Idź do sypialni, tam jest taka duża komoda, otwórz pierwsze drzwiczki po lewej. A i pościel jest świeża, więc jak będziesz chciała to się śmiało możesz położyć. – ostatnie słowa wypowiedział wchodząc do pokoju i stawiając kubek ciepłego trunku na stole. – Ja teraz muszę lecieć do sądu. Ważna sprawa… wybacz, ale siła wyższa. – Popatrzył na Agatę. Zasnęła… Śpiąca Agata… Był to najpiękniejszy widok w jego życiu. „Czy ona przeczytała mój list? A jak uważa mnie teraz za idiotę? A co jeśli nie przeczytała? Trzeba będzie jej to wszystko teraz powiedzieć prosto w oczy. Nie dam rady… Ona mnie wyśmieje. Marek opanuj się, nie zachowuj się jak nastolatek. Kobieta twojego życia śpi u Ciebie na kanapie a ty uciekasz przed prawdą…” Widok śpiącej pani adwokat sprawiał, że Marek pragną jej coraz bardziej. Pragnął jej ust, ciała, jej głosu… Pragnął jej od kiedy ją poznał, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że pożądanie stało się większe. Z taką myślą podążał ku sądowi. W trakcie rozprawy nie mógł się na niczym innym skupić. Ciągle w głowie miał śpiącą Agatę, na ustach smak jej ust, kiedy to pocałował ją w jej mieszkaniu przed tym całym zdarzeniu.
***
            W tym samym czasie lekko zaspana Przybysz brała prysznic. Ciepłe krople wody obmywały jej nagie, wychudzone, zmarznięte ciało. Subtelny dotyk piany sprawił, że stawała się na powrót śpiąca. Puściła zimną wodę, w moment się rozbudziła i wyskoczyła energicznie z pod prysznica. Wyciągnęła ręcznik z szafki znajdującej się pod umywalką, zaczęła się wycierać. Osuszała dekolt, kiedy przypadkowo musnęła koniuszkiem ręcznika o nos. Do jej nozdrzy doszedł znany jej dobrze zapach. Ten przyprawiający ją o oszołomienie, zapach jego perfum. Osuszyła ciało do końca, ubrała jego koszulę, bo swoje ubrania wrzuciła do pralki. Nie wiedziała czy może… ale chyba się nie obrazi?
            Ubrana w koszulę Marka wyszła z łazienki. Podeszła do stołu, na którym leżała jej torebka, zaczęła w niej grzebać. Szukała telefonu, pilnie potrzebowała zadzwonić do Doroty. Nie mogąc go znaleźć, wysypała całą zawartość torby na stół. Razem z kluczami, telefonem, portfelem, kosmetyczką i innymi pierdołami wypadł list. Ten sam list, który Agata schowała, nieprzeczytany, w pośpiechu do torby. Wzięła go do ręki i zaczęła czytać, wyraz po wyrazie, linijka po linijce, zapominając w ogóle o tym, że pilnie miała zadzwonić do Rudej.

Na wstępie chciałbym Cię bardzo przeprosić. Pewnie zastanawiasz się za co chcę Cię przepraszać… Wybacz mi Agato!
Wybacz mi, że jestem takim tchórzem, że nie potrafię powiedzieć Ci TEGO, co zaraz przeczytasz, prosto w oczy. Pewnie nazwiesz mnie teraz tchórzem i będziesz miała rację, bo nim jestem. Jestem nie tylko tchórzem, jestem też strasznym idiotą. Musiało się TO stać, bym zrozumiał to, co już teraz wiem na pewno. Nie wiem co napiszę, bo wiedz, że to co przeczytasz nie było, nie jest i nie będzie przemyślane. Wszystkie te słowa które wychodzą spod moich palców, nerwowo ściskających pióro płyną z mojego wnętrza, z miejsca, z którego jakby się wydawało serce odeszło.
Jeśli to czytasz, to wiedz, że moja odwaga pozwoliła mi tylko na napisanie listu. A jeśli nie, to może kiedyś będę na tyle odważny, że powiem Ci to sam, bez żadnych niedomówień, strachu, że dowiesz się o tym osobiście… Nie pytaj co to znaczy, sam tego nie wiem, nie potrafię wytłumaczyć. Pragnę tylko, żebyś była przy mnie zawsze, pragnę Ciebie. Chcę być przy Tobie w tych pięknych, jak i tych najgorszych chwilach. Dla Ciebie mógłbym zrobić wszystko, pójdę za Tobą na koniec świata, skoczę za Tobą w ogień… Nie wiedziałem do niedawna czy to miłość, teraz jestem tego pewny...Wtedy w Twoim domu, ten pocałunek… Ja zwiałem jak tchórz… Zostawiłem Cię… Gdybym wtedy był przy Tobie to… Kiedy wbiegłem szybko do Twojego mieszkania, Ty tam siedziałaś cała zakrwawiona… Co oni z Tobą zrobili? Wybiegłem z kamienicy z Tobą na rękach, byłaś ledwie żywa. Kiedy zabierała Cię karetka, to zrozumiałem. Zrozumiałem, że jesteś dla mnie całym światem. Najważniejszą kobietą w moim życiu. Moim powietrzem. Gdybym Cię wtedy stracił, stracił  bym serce. Serce, które bije dla mnie każdego dnia. Gdybyś zginęła, ono zginęło by razem z Tobą. Ja bym zginął. … Nie wiem, czy Ty też tak odbierasz… Czy też chcesz być ze mną? Czy mnie kochasz?... Ręce mi drżą przy pisaniu… Nie wiem jak odbierasz to co czytasz. Serce mi bije jak szalone, a jednocześnie czuję, jakby się zatrzymało, bo nie wiem czy Ty się przypadkiem nie zatrzymałaś. Czuję wielki strach...
Nie wiem co Ty do mnie czujesz. Ale wiem, że ja zawsze Cię kochałem, kocham i kochać będę. Jeśli myślę o przyszłości, to nie potrafię nie umiejscowić w niej Ciebie. Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie, ani teraz, ani za dwadzieścia lat.
Droga Agato, teraz już wiesz, co do Ciebie czuję. Wiem, że zachowuję się w tym momencie jak nastolatek, który boi się własnych uczuć, który musiał napisać list, żeby móc powiedzieć to co czuje. Ale inaczej nie umiałem, bałem i boję się nawet teraz. Boję się Twojej reakcji na moje wyznanie, boję się odrzucenia. Więc jeśli nie czujesz do mnie tego, co ja do Ciebie, to najlepiej by było jakbyś zapomniała raz na zawsze o tym co przeczytałaś, o tym liście. Nie wspominaj o nim, nie mów mi, że nic z tego. Przemilcz! Zapomnij!
A jeśli czujesz to co ja, to serce Twoje będzie najlepiej wiedziało co ma robić.
Nie ważne co wybierzesz, ja i tak będę Cię zawsze KOCHAŁ
Marek

            Nagle cały list zrobił się mokry, słowa się rozmyły. Po twarzy Agaty zaczęły spływać łzy. Podeszła do okna. Zdawać by się mogło, że cała Warszawa to była ona. Miasto płakało razem z nią. „Czy to co napisał jest prawdą? Czy może jest to kolejne kłamstwo w moim życiu, w które uwierzyłam? Miłość. CO to właściwie znaczy… Nie chcę jej doświadczać po raz kolejny… Już raz mnie zraniła. Ale czy tamta miłość to była ta prawdziwa? Czy może jej zła siostra bliźniaczka, Żądza? Boję się. Boję się tak jak on. Nie wiem, czy po tym wszystkim potrafię jeszcze kochać…” Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Szybko otarła twarz z łez. Nie chciała, by ją widział w takim stanie. Jeszcze w dodatku w jego koszuli. Usłyszała, dobrze znany jej, ciepły, przeszywający jej ciało głos.
            - No, no… Gdybym wiedział, że pani mecenas taka… - spojrzał na Agatę stojącą przy oknie w jego koszuli. – To bym szybciej z tego sądu wyszedł. – Widok drobnej sylwetki w jego za dużej koszuli wzbudził w nim na nowo pożądanie. W tym momencie Agata się odwróciła. Marek zamarł. Zobaczył list w jej ręku. Ten sam list, który własnoręcznie napisał i włożył w bukiet.
            - Czytałaś? – Nie wiedział co powiedzieć. To były jedyne słowa, które był wstanie wypowiedzieć w tym momencie.
            - Tagh… ghm… tak, czytałam. – Głos jej się załamywał. Czuła, jak do oczu napływa jej kolejna fala łez. – Marek, ja…
            - Nie musisz nic mówić, rozumiem. – Posmutniał, wiedział już, co Agata chciała mu powiedzieć. Czuł, że tak będzie. Spuścił głowę i odwrócił się na pięcie.
            - Marek! Nie odchodź, czekaj… – Odwrócił się, a ona podniosła głowę. Teraz zauważył jej błękitne oczy wypełnione łzami, które patrzyły na niego błagalnie. Jej oczy krzyczały, błagały, pragnęły. Usta miała lekko rozchylone, jakby zaraz ten krzyk miał ujrzeć światło dzienne, ale cisza. Stała załzawiona, w jego koszuli, trzęsąc się z zimna. Zauważył to, to co mu się jeszcze przed momentem wydawało nie było prawdą… W jednej chwili jej usta się zamknęły. Wpił się w nie zachłannie. Jedną ręką gładził jej plecy, drugą miał wplątaną w jej włosy. Długo nie musiał czekać, jak zostało mu to odwzajemnione. Dwoje ludzi, pragnących tego drugiego, jego ciała, bliskości, dotyku, zapachu.  Każdy pocałunek był bardziej zachłanny od drugiego. Jego ręce błądzące już po jej udach. Jej paznokcie wbite w jego kark. Nie czuł bólu. Podążał powoli ku górze, by zaraz chwycić jej pośladki i unieść tak, by spoczęła na jego biodrach…
CDN ^^

To taka troszkę dłuższa część, po bardzo długiej przerwie. Nie wiem, czy się spodobała, czy nie. Mam nadzieję, że choć w małym stopniu. Komentować ;) Wszelkie opinie, czy te pozytywne, czy też negatywne mile widziane.

Duśka

niedziela, 23 marca 2014

Człowieczy los cz.4



Hejka!
Po długiej przerwie witam was z nową częścią opowiadania. Zanim zaczniecie je czytać, chciałabym tylko powiedzieć, że ta część jest inna niż poprzednie. Dlaczego? Zaraz się przekonacie. :) Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie. :) Pomysł z nowym wątkiem pewnej osoby miałam już w grudniu i jak się okazało - było to nieco prorocze.
Miłego czytania ; )

Część 4                                             

- Hubert? – wydusiła z siebie po dłuższej chwili milczenia.
- A jak myślisz? – uśmiechnął się, jednak ona nie była zadowolona z tego spotkania jak on.
- Przepraszam, muszę… Idę zrobić sobie kawę. Gabinet szefowej jest tutaj. – wskazała ręką i oddaliła się.
- Dziękuję. – odparł zdziwiony jej reakcją.
Ponieważ skończyła dzisiaj wcześniej, postanowiła zjeść porządny obiad. Udała się do pamiętnej restauracji na św. Anny, mając wielką nadzieję, że nie zastanie tam Marka. Z początku ‘szczęście’ jej dopisywało, jednak po chwili podszedł do niej Hubert.                                                                                                                                                                                                                                                              
- Mogę się przysiąść? – zapytał.
- Skoro musisz. – odparła od niechętnie.
- Co ty robisz tutaj, w Krakowie? – zaczął od razu.
- Pracuję. – odparła.
- Domyślam się, ale co z Warszawą? Czemu nie tam? – dopytywał się.
- Wiesz, po ostatnich wydarzeniach miałam dosyć tego miasta. To właśnie tam straciłam bardzo dobrą posadę w firmie, straciłam piękne mieszkanie, a kiedy wydawało mi się, że na nowo ułożyłam sobie życie, pojawił się cudowny mężczyzna. – ironizowała. – Pewnie go znasz. Mecenas Bittner we własnej osobie, który rozpieprzył mi wszystko na nowo.
- Agata… - przerwał jej.
- Nie skończyłam. – była zła na niego i nie starała się tego ukryć. – Nie wiem czy wiesz, ale jakiś czas później, straciłam prawo do wykonywania zawodu. Potem cudem je odzyskałam. A dlaczego to wszystko się stało? Wszystko to stało się dlatego, że poznałam ciebie. – zakończyła akcentując ostatnie słowo. On rozejrzał się niepewnie po lokalu i upewnił czy aby ich rozmowa nie stała się głównym punktem uwagi wszystkich gości i powiedział:
- Tyle, że ja chciałem cię przed tym wszystkim ostrzec. Kiedy byłem jeszcze w domu przejściowym, miałaś się ze mną spotkać, pamiętasz? – Agata przytaknęła. – Ale wtedy nie chodziło mi tylko o pieniądze. Ta prokurator miała ci przekazać, że mam ci coś ważnego do powiedzenia. Wtedy chciałem cię przed tego typu skutkami ostrzec. Wiedziałem, że coś knują, ale gdybyś później była ostrożniejsza, nie wykiwaliby cię tak.
- Świetnie. Teraz grasz świętego Huberta, który bardzo chciał mi pomóc, ale niestety nie udało mu się to. Teraz chce, żebym go pocieszyła i na dodatek zapomniała o Marczaku, Bittnerze, Kowalskim i całej reszcie. Przepraszam, ale za dwadzieścia minut mam rozprawę. – wstała i szybkim krokiem opuściła lokal.
***
Powoli podszedł do jej drzwi i uchylił je delikatnie.
- Mogę na chwilę? Chciałbym porozmawiać.
- Jestem zajęta. – odparła sucho.
- Ale chyba powinniśmy porozmawiać. Nie uważasz? – nie poddawał się.
- Nie. Przepraszam cię, naprawdę jestem zajęta.
W tym momencie do jej gabinetu weszła Wanda i oznajmiła:
- Przedstawiam ci naszego kolejnego kandydata z ogłoszenia. Mecenas Dębski. – do pomieszczenia wszedł Marek i cała trójka zaniemówiła. Hubert z żuchwą niemalże przy samej ziemi, ponieważ nigdy nie pomyślałby, że ten bufon chciałby czegoś od Agaty, Marek zdziwiony widokiem Huberta, który podobno miał się już nigdy w życiu Agaty nie pojawić, a sama Agata po pierwsze zmieszana obecnością Huberta, a po drugie zdziwiona również obecnością Dębskiego. Nie przypuszczałaby, że będzie nawet w pracy ją nachodził. Po kilku niezręcznych sekundach milczenia, ponownie odezwała się Wanda:  – Muszę to jeszcze przedyskutować z Michałem, ale ostatecznie i tak we trójkę podejmiemy decyzję, który z panów zostaje. Oboje mają naprawdę świetne referencje. – puściła jej oczko i skierowała się do wyjścia, lecz Agata zatrzymała ją.
- Poczekaj. Wydaje mi się, że mecenas Dębski ma już pracę. W Warszawie. Czyż nie? – zwróciła się do Marka. Ten zmieszał się lekko, lecz jakoś wybrnął z sytuacji.
- Tak, to prawda. – Wanda popatrzyła na niego zdziwiona. – Pracuję w warszawskiej kancelarii. Chcielibyśmy poprawić jakość naszych usług, a będąc w Krakowie u rodziny, spotkałem się ze starymi znajomymi. Wtedy dowiedziałem się, że u państwa jakość usług jest bardzo wysoka, więc postanowiłem to sprawdzić.
- A dlaczego zgłosił się pan do naszej kancelarii jako kandydat na nowego współpracownika? – kolejne pytanie zadała Wanda. Agata z triumfem na twarzy popatrzyła się na zmieszanego do granic możliwości Dębskiego.
- Nie chciałem zwracać na siebie uwagi. – odpowiedział dziwnie. Jego wypowiedź była tak żałosna, że Agata ostatnimi siłami powstrzymywała śmiech. Wanda również uśmiechnęła się pod nosem, ale gdy zobaczyła wzrok Marka skierowany w stronę Agaty, postanowiła zostawić tę sprawę i opuścić pomieszczenie.
Kiedy zostali we trójkę, wściekła już teraz brunetka wybuchła:
- Czy wyście oboje zwariowali? Co wam odbiło? Zmówiliście się, czy co?! – jej głos wciąż był bardzo podniesiony. Hubert uśmiechnął się dyskretnie, lecz kobieta widząc to groźnie odparła -  Przestań! Niech to do ciebie, do was obojga dotrze, że wasze żałosne uganianie się za mną nie zmieni mojego stosunku do was. Nie będę ani z Tobą, – wskazała palcem na Huberta – ani z Tobą! – teraz wskazała na Marka. – Nigdy! Postanowiłam zostać starą panną! A jak nie przestaniecie się wpychać w moje życie, to pozwę was do sądu. Obu! – zakończyła groźnie i podeszła do drzwi. – A teraz oboje macie wyjść z mojego gabinetu. Nie obchodzi mnie czy będziecie tutaj pracować oboje, czy tylko jeden z was, ale macie się trzymać ode mnie z daleka. – otworzyła drzwi i ruchem ręki kazała im opuścić swój gabinet.
***
Powoli wyszedł na ulicę. Zaraz po nim wyszedł Hubert. Widząc go, poklepał go po ramieniu i powiedział:
- Takie życie. – poczym odszedł w stronę Rynku.
„Takie życie…” te słowa jeszcze przez jakiś czas chodziły mu po głowie. Przez dobre kilka minut stał jeszcze przy wejściu do budynku, poczym szybko wsiadł do samochodu. Odjechał. Byle szybciej, byle tylko już nie myśleć o niej, byle skupić się na drodze i oddalić się od tego miejsca. Nie mógł się pogodzić z faktem, że tak go upokorzyła przy innych. Jego ego, może zbytnio wygórowane, zostało urażone. To był główny problem. Drugim był Hubert. Co ten dupek robił u Agaty? Jednak tego pewnie nigdy się nie dowie.
***
Wróciła do domu bardzo późno. Po pracy pojechała jeszcze do babci Emilii. Kupiła jej ulubione ciasto w pobliskiej cukierni i spędziła ten wieczór w atmosferze domowego ogniska. Poczuła się potrzebna i w końcu nie miała wrażenia, że ktoś nie jest z nią szczery, że coś przed nią ukrywa. Tego wieczora naprawdę odpoczęła, mimo iż musiała babci wytłumaczyć dlaczego tak długo jej nie odwiedzała. Jednak ta „spowiedź” należała raczej do tych spokojnych, bezstresowych. Agata nie musiała się martwić, że zaraz chlapnie coś, co potem odwróci się przeciwko niej. Babcia była wobec niej zawsze wyrozumiała. Kiedy umarła jej mama, to babcia stała się jej ostoją. Znała wszystkie jej najdrobniejsze sekrety i co najważniejsze - zachowywała je dla siebie. Tak więc i tego wieczora, Agata mogła spokojnie opowiedzieć jej o swoich rozterkach. O wszystkich ostatnich wydarzeniach związanych z Markiem i Hubertem. To również ona, jako pierwsza, usłyszała dlaczego tak naprawdę jej wnuczka przyjechała. Kiedy Agata skończyła swoją opowieść, poczciwa staruszka usiadła wygodniej w starym fotelu i z troską zapytała:
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu, kiedy przyjechałaś? Mogłybyśmy coś zaradzić. – Agata milczała. – Teraz jest już trochę za późno, żeby się za nimi znowu uganiać.
- Ale ja się za żadnym z nich nigdy nie uganiałam. – zaoponowała brunetka.
- Dobrze, dobrze. Wiem o tym. Ale następnym razem nie wybuchaj od razu. Jednemu i drugiemu na tobie zależy. To wiemy na pewno. Ja ich nie znam, ale wydaje mi się, że ty już podjęłaś decyzję. Jesteś już dorosła i wiesz co będzie dla ciebie najlepsze. – emanujące od poczciwej staruszki ciepło udzieliło się też Agacie.
            Kiedy podjechała pod swoją kamienicę, zauważyła znajome srebrne auto. Nie patrząc się w jego kierunku, skierowała się do wejścia, jednak właściciel samochodu zauważył ją i szybkim krokiem podszedł do Agaty. Zatrzymała się. Stanął naprzeciw niej.
- Czy dzisiaj rano nie powiedziałam ci, żebyś trzymał się ode mnie z daleka? – zareagowała ze złością.
- Tak wiem, wiem… Pozwiesz mnie do sądu. Ale nie zapominaj, że jestem bardzo dobrym adwokatem… - zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę, jednak Agata pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że ma ochoty na tego typu sprawy.
- Jeśli czegoś ode mnie bardzo chcesz, to możesz wejść. Na chwilę. – podkreśliła.
Zjedli razem kolację, a potem usiedli w pokoju z butelką czerwonego wina. „Zupełnie tak jak kiedyś z Markiem.” - pomyślała Agata, lecz szybko odgoniła od siebie te myśli. Alkohol wypity przy kolacji zaczynał działać, więc brunetce nie zależało już na pozbyciu się mężczyzny ze swojego mieszkania.
- Skąd ty się właściwie wzięłaś w Krakowie? – zapytał Hubert nalewając czerwonej cieczy do kieliszków.
- Długa historia… - odparła zamyślona.
- Mamy czas. – uśmiechnął się życzliwie i odgarnął zasłaniające mu jej twarz ciemne kosmyki włosów. Kobieta spojrzała na niego i powiedziała:
- To jest długa i niezbyt ciekawa historia. Wolałabym jej nie opowiadać. – patrzyła się w jego oczy jakby prosząc o wyrozumienie.
- Jak chcesz. – jego twarz była dalej pogodna, ale w gruncie rzeczy zastanawiał się dlaczego brunetka jest taka milcząca, nie poznawał jej. Kiedy dwa lata temu byli razem, Agata była wesołą i otwartą kobietą. Dlatego się właśnie w niej zakochał. A teraz? Zrobiła się jakaś skryta, zamknięta w sobie, tajemnicza. Oczywiście nie miał pojęcia, że to właśnie głównie przez niego tak diametralnie się zmieniła. Z zamyślenia wyrwał go głos Agaty.
- A ty skąd się wziąłeś w Krakowie? Co tutaj robisz? – zapytała z ciekawością. Tym razem to on się zmieszał.
- Wiesz… – zaczął niepewnie. – Właściwie to praca mnie tutaj przyciągnęła… i ty. – spojrzał na nią ukradkiem: miała odwróconą głowę, patrzyła się na jasne gwiazdy widniejące za oknem. Po kilku sekundach dodał. – Kiedy zobaczyłem ogłoszenie, że kancelaria, w której ty pracujesz, poszukuje pracownika, wiedziałem, że muszę tutaj przyjechać. – podniósł się i powoli podszedł do Agaty. Popatrzył w jej oczy.
- Wszystko w porządku? – zaniepokoił się. Nie odpowiedziała. Nie poruszyła się nawet. Dopiero kiedy dotknął jej ramienia, odwróciła się w jego stronę.
- Tak wszystko w porządku. – odparła ledwie dosłyszalnym głosem. Wstała i usiadła na kanapie obok niego. Przykryła się kocem i sięgnęła po kieliszek wina. Oparła głowę o ścianę i zapytała:
- To w końcu będziesz pracował w tej kancelarii?
- A pytasz z ciekawości, czy…
- Z ciekawości. – przerwała mu.
- Raczej tak. – odparł stanowczo.
- Raczej? – chciała wiedzieć na pewno.
- Raczej, bo jeśli mamy się kłócić i w ogóle ze sobą nie rozmawiać, to będzie to bez sensu. – nalał  sobie kolejny kieliszek wina.
- Dlaczego bez sensu? – dopytywała się.
- Nie domyślasz się? – uśmiechnął się do niej zawadiacko, tak jak kiedyś, a następnie usiadł bliżej niej. Popatrzyła się na niego podejrzliwie.
- Chciałbym żeby nasze relacje były choć trochę zbliżone do tych z Pro-Spectrum. Żebyśmy mogli normalnie ze sobą pracować, rozmawiać.
- Żebyśmy byli razem? – zapytała prosto z mostu. Popatrzył się na nią zdziwiony.
- A chciałabyś? – zapytał równie niespodziewanie. Była zaskoczona jego słowami. Nie przypuszczała aby kiedykolwiek było to jeszcze możliwe, ba – nie chciała żeby tak się stało. Tymczasem on, po tym wszystkim, wychodzi z taką propozycją.
- Nie wiem. – odparła wymijająco. Po jej słowach, na długie kilka minut w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Agatko, powiem ci to już po raz drugi podczas naszej znajomości, ale przemyśl te słowa. Zastanów się, czego tak naprawdę chcesz. – jego głos nie był już taki ciepły i miły jak kilka minut temu. Podniósł się ze swojego miejsca, pożegnał i wyszedł z jej mieszkania.
Następnego dnia cicho weszła do jego nowego gabinetu. Usiadła naprzeciwko niego. Hubert podniósł głowę znad zajmujących go w tej chwili akt i zatrzymał na niej swój wzrok.
- Wczoraj, po twoim wyjściu, przemyślałam to wszystko jeszcze raz. – zaczęła powoli. Jego wzrok był pełen wyczekiwania.  – Doszłam do wniosku, że to mogłoby się udać. – dokończyła.
***
Dwa miesiące później…
Drobna brunetka siedziała przy stoliku w jednej z krakowskich restauracji. Czekała na zamówiony wcześniej posiłek, podczas gdy Hubert odbierał jakiś ważny telefon. Znowu. Zauważyła, ze ostatnio coraz częściej takie sytuacje mają miejsce lecz ona nie miała odwagi go zapytać o co chodzi.  Nie dlatego żeby się bała jego reakcji, lecz nie chciała go męczyć takimi pytaniami, bo zawsze po takim telefonie musiało upłynąć trochę czasu, żeby doszedł do siebie. Zanim jednak to się stało, był zamyślony, ciszy, milczący i przygnębiony.
Czekając na partnera, Agata usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się zdziwiona i zobaczyła go. Właśnie kończył rozmowę telefoniczną. Kiedy on również ją zauważył, skierował swoje kroki w jej stronę, ale będąc jeszcze trzy stoliki od niej, ujrzał wracającego Huberta i – wycofał się.
- Co on tutaj robił? – zapytał Hubert podchodząc do stolika.
- Nic. – odparła i spuściła głowę.
- To po co tutaj przyjechał? – drążył temat.
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Nie rozmawiałam z nim. Widziałeś przecież. – zdziwiła się jego reakcją.
- Myślałem, że… Zresztą nieważne. Jedzmy, bo nam wystygnie. – posłał jej krzepiący uśmiech, lecz po chwili jego twarz znowu pochmurniała.
- A z Tobą… U ciebie wszystko w porządku? Z kim rozmawiałeś? – zapytała z troską.
- Tak, tak. W porządku. Klient… Dzwonił… Nie umie uszanować wolnego dnia od pracy. – skłamał. Brunetka od razu domyśliła się, że nie jest z nią szczery. Gdyby dzwonił klient, nie byłbyś taki przygnębiony.
- Na pewno wszystko w porządku? – widziała, że coś się stało. Po pierwsze był niespokojny, rozglądał się dookoła, a po drugie w ogóle nie zwracał na nią uwagi.
Po godzinnym i milczącym obiedzie wyszli z lokalu.
- Poczekaj na mnie. Pójdę po samochód.
- Dobrze.
Kiedy odszedł , wyjęła telefon z kieszeni i zdecydowanie wybrała numer do Marka.
- Dzień dobry, tu Marek Dębski. Nie mogę teraz rozmawiać. Proszę zostawić wiadomość po usłyszeniu sygnału. - usłyszała w słuchawce.
- Cześć, tu Agata. Chciałam… Dzwonię, żeby się zapytać co robisz w Krakowie? – nie za bardzo wiedziała, co ma powiedzieć, a kiedy nabierała powietrza żeby dodać jeszcze kilka słów, usłyszała za sobą głos Huberta. – Agata, wsiadaj. – szybkim ruchem ręki zakończyła połączenie i chowając telefon do torby, wsiadła do srebrnego samochodu.
***
- Czy to pewne? – spytał zaniepokojony Michał.
- Tak. – Wanda była niezwykle smutna. Dawno jej nie widział w takim stanie. – Godzinę temu dostałam potwierdzenie od Bielańskiego, a wiesz, że u niego w słowniku nie istnieje słowo pomyłka, czy niedopatrzenie.
- Wiem, wiem. Cholera. Ale Agata? Co ona ma z tym wszystkim wspólnego? – myślał na głos.
- Nie mam pojęcia… W co ona się wpakowała? – usiadła na krześle przy biurku i podparła się rękami.
- A może ona o niczym nie wie? – zapytał Michał.         
- Nie wiadomo.
- Ale może to wszystko dlatego, że jest z Hubertem?
- Nie wiem… Nie wiem… - odpowiedziała smutnie. – Ja już nic nie wiem. To mi do niej nie pasuje. Ona jest na to zbyt uczciwa. Znam ją jeszcze ze studiów i… Nie. Ona tak nie jest. Na pewno.
- Jesteś pewna? Gdyby tak było, to nie byłaby z tym kojarzona. Na dodatek są na to twarde dowody.  – zapytał Michał.
- Tak, jestem pewna. 
- Jest jeszcze jedna sprawa. Trzeba to zgłosić do prokuratury.
- Oszalałeś?! – Wanda gwałtownie wstała i popatrzyła się na niego z niedowierzaniem. – Czy to czasem nie ty próbowałeś ją podrywać jak zaczęła tu pracować? To ma być jakaś zemsta? Za to, że nie oparła się twojemu urokowi? – zdenerwowała się.
- Co ty wygadujesz? Chodzi mi o dobro kancelarii. Jak to się wyda, to…
- Jeśli! Jeśli się wyda. – przerwała mu.
- Dobrze. Więc: jeśli się to wyda, a oni obydwoje będą pracowali u nas w kancelarii, to nie wytłumaczysz się z tego prokuraturze. Znasz ich przecież. Chyba nie muszę ci tłumaczyć dlaczego mam takie zdanie?
- Nie, nie musisz. – odparła zrezygnowana i usiadła na krześle.  
***
„Nie wiem kim jesteś
znajomy tylko głosu tembr
niby tak blisko
twój wzrok daleko
nie wiem gdzie.
Między palcami
przelewa nam się każdy dzień”

- Agata, przepraszam, ale muszę. - oczy Wandy były smutne, Agata widziała, że nie jest jej z tym łatwo. – Nasza kancelaria ma szansę wypłynąć, zdobyć prestiż, zyskać bardziej dochodowych klientów…
- Nie tłumacz się. Rozumiem twoją decyzję, że to dla dobra kancelarii. No cóż.. Myślałam po prostu, że masz o mnie nieco inne zdanie, że mi ufasz.
- I tak jest. Ja ci ufam, ale zrobiliśmy głosowanie i…
- Wiem. Dobrze. Rozumiem. To gdzie mam podpisać?- starała się ukryć zażenowanie tą sytuacją i coraz większym zdenerwowaniem na Huberta.
- Tutaj. – Wanda drżącą ręką wskazała jej miejsce na kartce papieru. Brunetka podpisała i wyszła z jej gabinetu. Zamykając drzwi, zobaczyła Huberta. Resztkami sił powstrzymała się, aby nie wybuchnąć i postanowiła zaczekać na niego na zewnątrz.
Wyszedł niedługo od razu po niej.
- Historia lubi się powtarzać, prawda? Chociaż nie, przepraszam. Tym razem nie uciekłeś jak tchórz. Dlaczego ty mi to robisz? Dlaczego wybrałeś sobie akurat mnie? – zapytała od razu zdenerwowana.
- Agata, ja…To nie tak. – patrzył się na nią smutnymi oczami. Oboje trzymali w rękach wypowiedzenia od Wandy. Stali przed budynkiem kancelarii. Agata trzymała otwarte drzwi samochodu.
- Wiesz co? Nie chce mi się słuchać twoich żałosnych wyjaśnień. Po prostu zostaw mnie w spokoju. Do widzenia. – powiedziała ze złością i odwróciła się w stronę swojego auta. Kiedy przechodziła przez ulicę, usłyszała sygnał policji. Policjanci zatrzymali się pod kancelarią i podeszli do Huberta.
- Hubert Sułecki vel Rafał Ostrowski?
- Tak. A o co chodzi?
- Niech pan nie udaje. Ręce do przodu. – jeden z mężczyzn nałożył mu kajdanki. Agata patrzyła na to z niedowierzaniem. – Pojedzie pan z nami.
- Pani Agata Przybysz?
- Tak.
- Pani też pojedzie z nami. – po tych słowach brunetce zrobiło się ciemno przed oczami. Zastanawiała się kiedy to wszystko się skończy, kiedy to fatum zniknie. Kiedy nadejdzie czas, że jej związek z Sułeckim przestanie odbijać piętno na jej życiu. 

Daisy