Od czego by tu zacząć… Może od
przeprosi? Tak jakby prawie 2 miesiące nie dałam kolejnej części mojego
opowiadania, ale nasz kochany pan Wena mnie opuścił. Na szczęście lub też
niekoniecznie przywrócił mi siebie… ale na inne opowiadanie, jednoczęściowe,
pisane z perspektywy… hmmm… może rozszyfrujecie w trakcie czytania. Obiecuję,
że do tamtego opa za niedługo powinna się pojawić nowa część. Podsumowując, mam
dla was nowe opowiadanie. Nie jestem pewna czy już nie pojawiło się podobne,
jeśli tak to plissss napiszcie to w komentarzu. Nie przeciągając już, zapraszam
do lektury…
„Szczerze pragnę pogodnie podchodzić
do tematu, choć większości ludzi trudno w to uwierzyć, niezależnie od tego, jak
się staram. Błagam, uwierzcie mi. Ja naprawdę potrafię być wesoły. I
przyjacielski. I sympatyczny. I życzliwy. A to dopiero początek wyliczanki.
Tylko nie proście mnie, żebym był miły. Ta cecha nie ma ze mną nic wspólnego.”
To jest cytat z mojej ulubionej książki. Dlaczego akurat ta książka? Po
pierwsze, to jedyna książka jaką posiadam. Po drugie, została napisana z mojej
perspektywy. Już wyjaśniam. Autor owej książki napisał ją z perspektywy innej
niż reszta książek. Ja jestem narratorem w tym dziele. Pewnie zapytacie skąd
mnie zna? No cóż, mnie niestety zna każda osoba na świecie, nawet w najbardziej
odległych zakątkach Ziemi wiedzą o mnie. I boją się mnie…
Ale gdzie ja mam maniery? O zgrozo nie
przedstawiłem się. Mógłbym się przedstawić formalnie, ale to chyba nie jest
konieczne. Poznacie mnie dostatecznie dobrze i dostatecznie szybko (mam taką
nadzieję), w zależności od różnorodnych czynników. Ale kurczę… nie jestem tu po
to, by wam o sobie opowiadać (nawet jeśli właśnie sobie z tego sprawy nie
zdajecie, to znacie mnie. Tak, wy mnie znacie.). Jestem tu po to, by wam
opowiedzieć jedną z moich, pardon!, rodziny Dębskich historii.
Kazimierz Dębski, ojciec Marka
Dębskiego i Roberta Dębskiego (mam nadzieję, że niczego nie pokręciłem, nie mam
głowy do imion), ciężko chory człowiek. Przez wiele lat pokłócony z najstarszym
synem. O co? Aż szkoda mówić, może kiedyś się tego dowiecie. To były tak naprawdę
jego ostatnie dni, pogorszyło mu się. Do tego stopnia, że młodszy syn, Robert,
sam nie dawał sobie z tym wszystkim rady. Ksiądz, krążący pomiędzy rodzinnym
domem i klasztorem musiał w końcu poprosić swojego brata o pomoc. Początkowo
starszy brat się opierał, ale w końcu pojechał do ojca. Ja tylko się
przyglądałem tej historii z boku.
Kłótnia za kłótnią, miałem tego
dość, musiałem interweniować. Zapytacie jak, no sam nie wiedziałem. Ale jakimś
cudem moja złość zadziałała. Ojciec i syn się pogodzili. Jak się okazało,
pomogła mi w tym moja dobra znajoma dusza. Zaprowadziła tę dwójkę w pewne
miejsce, prawie nad swój grób. Tam o sobie przypomniała swojemu mężowi i
synowi. Matka i żona… Czy musiało dojść aż do takiej interwencji? Do
interwencji nieba? By syn wybaczył ojcu, by ojciec wybaczył synowi?
Następnego dnia o świcie słońca
zajrzałem do starszego dębskiego, męczył się biedak. Jak ja nie cierpię tego.
Trudniej mi jest wykonywać wtedy swoją pracę, chcę wtedy odejść, pozwolić dalej
żyć. Ale taki już mój los, muszę wykonać powierzone mi zadania. Wszedłem,
zbliżyłem się do niego, chciałem uspokoić, ale sam byłem zdenerwowany. Łzy
ciekły po mojej sinej twarzy… Wziąłem jego duszę, wbrew pozorom nie była
ciężka. Uniosłem ją delikatnie, zgęstniała. Może to dziwne, ale była radosna. W
tym momencie do pokoju wszedł Marek. Niósł tace z jedzeniem.
- Dzisiaj twój szczęśliwy dzień.
Jajecznica na maśle i świeże pieczywo. – odstawia tacę, odwraca się… Przyłapał
mnie, przyłapał mnie w najgorszym momencie. Musielibyście widzieć jego smutek…
Musicie mi uwierzyć, moja praca nie jest wcale dla mnie łatwa. Ilekroć zabieram
czyjąś duszę bliscy wrzeszczą, płaczą, przeklinają mnie… Syn dopiero co się
pogodził z ojcem, a ja mu go muszę zabrać. W takich momentach mam ogromną ochotę
przywrócić ludziom ich duszę, ale nie mogę. Uwierzcie mi, wasze jęki, płacze,
przeklinanie mnie, mocno mnie ranią. Ale to nie jest ode mnie zależne, to moja
praca. Chciałbym czasem odpocząć, ale nikt nie jest wstanie mnie zastąpić. Nie
mam wakacji, nie mogę polecieć na wyspę, usiąść pod palmą z drinkiem w ręku.
Jestem jeden sam. To był mój wybór, świadomie go podjąłem.
Starałem się unikać rodziny
Dębskich, nie chciałem być świadkiem pogrzebu, nie chciałem w tym uczestniczyć.
Nie chciałem, nie chciałem. A jednak poszedłem. Nie wiem co mnie tam zabrało.
Czy to, że mnie sumienie dręczyło, że zabrałem ojca, z którym dopiero co
mecenas Dębski się pogodził? Czy może jednak dusza mojej dobrej znajomej, matki
i żony Dębskich? Ale poszedłem. Stojąc za drzewem, przyglądałem się ludziom
zaproszonym na ceremonie pogrzebową. Była też Agata Przybysz, pani mecenas,
dawna narzeczona, tego drania i chama, Sułeckiego vel. Ostrowskiego. Ale o tej
historii kiedy indziej. Pani mecenas była ubrana w elegancki szaro beżowy płaszcz.
Jako twarda i silna kobieta, nie okazywała swoich uczuć, jedyną osobą, której
to się kiedyś udało był właśnie Marek Dębski. Ta dwójka miała się od zawsze ku
sobie, ale ich charaktery nie dopuszczał tego do ich świadomości. Agata
patrzyła na Marka, jej wzrok był przepełniony smutkiem, troską, współczuciem.
Wiedziała co on czuje. Kiedyś, jak była jeszcze małą dziewczynką, zmuszony
byłem zabrać duszę jej matki. Duszyczkę nieskazitelną, dobrą, bardzo lekką.
Trumna została wpuszczona w ziemię,
kwiaty zostały złożone. Słychać było tylko dźwięk spływających ludzkich łez.
Zacząłem się oddalać. W dali dostrzegłem tylko, jak wzrok tej dwójki się
spotyka. Jak zaczyna do nich docierać, że są dla siebie kimś więcej niż tylko
pracownikami, że to co ich łączy to jest właśnie prawdziwa miłość… Można
powiedzieć, że takie zdarzenia w moim zawodzie to jest coś co daje mi chwilę
wytchnienia. Dzięki takim wydarzeniom widzę, że nie jestem tylko sprawcą
ludzkiego smutku. Ale moi drodzy, powiedzcie mi. Czy musiało dojść do śmierci,
żeby ta dwójka w końcu przejrzała na oczy? Czy musiało do tego dojść, by
zrozumieli, że bez siebie nie mogą żyć?
Mam nadzieję, że już się mnie nie
boicie. Ja naprawdę jestem sympatyczny. Czuje tak samo jak wy.
Dla
tych, którzy nadal nie wiedzą kim jestem.
Życzę wszystkim spokojnego dnia.
Opowiadanie napisane specjalnie dla Was,
moi drodzy.
Śmierć
To
na tyle. Jednoczęściowe moje wypociny XD Mam nadzieję, że się podobało… chociaż
kto wie… Jeśli nie, to wybaczcie, że to musieliście przeczytać. Starałam się ;)
Jak
ktoś może zauważył, niektóre fragmenty są z pewnej książki. A dla tych co nie
wiedzą o co chodzi. Opowiadanie zainspirowane książką Markusa Zusak’a pt.
„Złodziejka książek”, niektóre fragmenty mojego opowiadania pochodzą właśnie z
tej książki. No to na tyle. Komentarze negatywne, czy też pozytywne mile
widziane.
Duśka
Jedno wielkie WOW;-) Świetne, bardzo mi się podobało. Te opisz o Agacie i Marku-wspaniałe<3<3<3
OdpowiedzUsuńDziękuję ;) Chociaż komuś się spodobało ^^ Mam nadzieję, że nie tylko Tobie ;)
UsuńJestem ciekawa co o tym jednopartowcu sądzą nasze mistrzynie: Paula, E., Mycha, Leszkowelove, Domcia :D
Duśka
Widze, ze jednak sie nie podoba -,-
Usuń