piątek, 7 marca 2014

Opowiadanie Duśki



            Od czego by tu zacząć… Może od przeprosi? Tak jakby prawie 2 miesiące nie dałam kolejnej części mojego opowiadania, ale nasz kochany pan Wena mnie opuścił. Na szczęście lub też niekoniecznie przywrócił mi siebie… ale na inne opowiadanie, jednoczęściowe, pisane z perspektywy… hmmm… może rozszyfrujecie w trakcie czytania. Obiecuję, że do tamtego opa za niedługo powinna się pojawić nowa część. Podsumowując, mam dla was nowe opowiadanie. Nie jestem pewna czy już nie pojawiło się podobne, jeśli tak to plissss napiszcie to w komentarzu. Nie przeciągając już, zapraszam do lektury…

            „Szczerze pragnę pogodnie podchodzić do tematu, choć większości ludzi trudno w to uwierzyć, niezależnie od tego, jak się staram. Błagam, uwierzcie mi. Ja naprawdę potrafię być wesoły. I przyjacielski. I sympatyczny. I życzliwy. A to dopiero początek wyliczanki. Tylko nie proście mnie, żebym był miły. Ta cecha nie ma ze mną nic wspólnego.” To jest cytat z mojej ulubionej książki. Dlaczego akurat ta książka? Po pierwsze, to jedyna książka jaką posiadam. Po drugie, została napisana z mojej perspektywy. Już wyjaśniam. Autor owej książki napisał ją z perspektywy innej niż reszta książek. Ja jestem narratorem w tym dziele. Pewnie zapytacie skąd mnie zna? No cóż, mnie niestety zna każda osoba na świecie, nawet w najbardziej odległych zakątkach Ziemi wiedzą o mnie. I boją się mnie…
Ale gdzie ja mam maniery? O zgrozo nie przedstawiłem się. Mógłbym się przedstawić formalnie, ale to chyba nie jest konieczne. Poznacie mnie dostatecznie dobrze i dostatecznie szybko (mam taką nadzieję), w zależności od różnorodnych czynników. Ale kurczę… nie jestem tu po to, by wam o sobie opowiadać (nawet jeśli właśnie sobie z tego sprawy nie zdajecie, to znacie mnie. Tak, wy mnie znacie.). Jestem tu po to, by wam opowiedzieć jedną z moich, pardon!, rodziny Dębskich historii.
            Kazimierz Dębski, ojciec Marka Dębskiego i Roberta Dębskiego (mam nadzieję, że niczego nie pokręciłem, nie mam głowy do imion), ciężko chory człowiek. Przez wiele lat pokłócony z najstarszym synem. O co? Aż szkoda mówić, może kiedyś się tego dowiecie. To były tak naprawdę jego ostatnie dni, pogorszyło mu się. Do tego stopnia, że młodszy syn, Robert, sam nie dawał sobie z tym wszystkim rady. Ksiądz, krążący pomiędzy rodzinnym domem i klasztorem musiał w końcu poprosić swojego brata o pomoc. Początkowo starszy brat się opierał, ale w końcu pojechał do ojca. Ja tylko się przyglądałem tej historii z boku.
            Kłótnia za kłótnią, miałem tego dość, musiałem interweniować. Zapytacie jak, no sam nie wiedziałem. Ale jakimś cudem moja złość zadziałała. Ojciec i syn się pogodzili. Jak się okazało, pomogła mi w tym moja dobra znajoma dusza. Zaprowadziła tę dwójkę w pewne miejsce, prawie nad swój grób. Tam o sobie przypomniała swojemu mężowi i synowi. Matka i żona… Czy musiało dojść aż do takiej interwencji? Do interwencji nieba? By syn wybaczył ojcu, by ojciec wybaczył synowi?
            Następnego dnia o świcie słońca zajrzałem do starszego dębskiego, męczył się biedak. Jak ja nie cierpię tego. Trudniej mi jest wykonywać wtedy swoją pracę, chcę wtedy odejść, pozwolić dalej żyć. Ale taki już mój los, muszę wykonać powierzone mi zadania. Wszedłem, zbliżyłem się do niego, chciałem uspokoić, ale sam byłem zdenerwowany. Łzy ciekły po mojej sinej twarzy… Wziąłem jego duszę, wbrew pozorom nie była ciężka. Uniosłem ją delikatnie, zgęstniała. Może to dziwne, ale była radosna. W tym momencie do pokoju wszedł Marek. Niósł tace z jedzeniem.
            - Dzisiaj twój szczęśliwy dzień. Jajecznica na maśle i świeże pieczywo. – odstawia tacę, odwraca się… Przyłapał mnie, przyłapał mnie w najgorszym momencie. Musielibyście widzieć jego smutek… Musicie mi uwierzyć, moja praca nie jest wcale dla mnie łatwa. Ilekroć zabieram czyjąś duszę bliscy wrzeszczą, płaczą, przeklinają mnie… Syn dopiero co się pogodził z ojcem, a ja mu go muszę zabrać. W takich momentach mam ogromną ochotę przywrócić ludziom ich duszę, ale nie mogę. Uwierzcie mi, wasze jęki, płacze, przeklinanie mnie, mocno mnie ranią. Ale to nie jest ode mnie zależne, to moja praca. Chciałbym czasem odpocząć, ale nikt nie jest wstanie mnie zastąpić. Nie mam wakacji, nie mogę polecieć na wyspę, usiąść pod palmą z drinkiem w ręku. Jestem jeden sam. To był mój wybór, świadomie go podjąłem.
            Starałem się unikać rodziny Dębskich, nie chciałem być świadkiem pogrzebu, nie chciałem w tym uczestniczyć. Nie chciałem, nie chciałem. A jednak poszedłem. Nie wiem co mnie tam zabrało. Czy to, że mnie sumienie dręczyło, że zabrałem ojca, z którym dopiero co mecenas Dębski się pogodził? Czy może jednak dusza mojej dobrej znajomej, matki i żony Dębskich? Ale poszedłem. Stojąc za drzewem, przyglądałem się ludziom zaproszonym na ceremonie pogrzebową. Była też Agata Przybysz, pani mecenas, dawna narzeczona, tego drania i chama, Sułeckiego vel. Ostrowskiego. Ale o tej historii kiedy indziej. Pani mecenas była ubrana w elegancki szaro beżowy płaszcz. Jako twarda i silna kobieta, nie okazywała swoich uczuć, jedyną osobą, której to się kiedyś udało był właśnie Marek Dębski. Ta dwójka miała się od zawsze ku sobie, ale ich charaktery nie dopuszczał tego do ich świadomości. Agata patrzyła na Marka, jej wzrok był przepełniony smutkiem, troską, współczuciem. Wiedziała co on czuje. Kiedyś, jak była jeszcze małą dziewczynką, zmuszony byłem zabrać duszę jej matki. Duszyczkę nieskazitelną, dobrą, bardzo lekką.
            Trumna została wpuszczona w ziemię, kwiaty zostały złożone. Słychać było tylko dźwięk spływających ludzkich łez. Zacząłem się oddalać. W dali dostrzegłem tylko, jak wzrok tej dwójki się spotyka. Jak zaczyna do nich docierać, że są dla siebie kimś więcej niż tylko pracownikami, że to co ich łączy to jest właśnie prawdziwa miłość… Można powiedzieć, że takie zdarzenia w moim zawodzie to jest coś co daje mi chwilę wytchnienia. Dzięki takim wydarzeniom widzę, że nie jestem tylko sprawcą ludzkiego smutku. Ale moi drodzy, powiedzcie mi. Czy musiało dojść do śmierci, żeby ta dwójka w końcu przejrzała na oczy? Czy musiało do tego dojść, by zrozumieli, że bez siebie nie mogą żyć?
            Mam nadzieję, że już się mnie nie boicie. Ja naprawdę jestem sympatyczny. Czuje tak samo jak wy.

Dla tych, którzy nadal nie wiedzą kim jestem.
Życzę wszystkim spokojnego dnia.
Opowiadanie napisane specjalnie dla Was, moi drodzy.
Śmierć

To na tyle. Jednoczęściowe moje wypociny XD Mam nadzieję, że się podobało… chociaż kto wie… Jeśli nie, to wybaczcie, że to musieliście przeczytać. Starałam się ;)
Jak ktoś może zauważył, niektóre fragmenty są z pewnej książki. A dla tych co nie wiedzą o co chodzi. Opowiadanie zainspirowane książką Markusa Zusak’a pt. „Złodziejka książek”, niektóre fragmenty mojego opowiadania pochodzą właśnie z tej książki. No to na tyle. Komentarze negatywne, czy też pozytywne mile widziane.

Duśka

P.s. Kolejna część mojego poprzedniego opowiadania może się pojawi za niedługo, ale niczego nie obiecuję. :)

3 komentarze:

  1. Jedno wielkie WOW;-) Świetne, bardzo mi się podobało. Te opisz o Agacie i Marku-wspaniałe<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ;) Chociaż komuś się spodobało ^^ Mam nadzieję, że nie tylko Tobie ;)
      Jestem ciekawa co o tym jednopartowcu sądzą nasze mistrzynie: Paula, E., Mycha, Leszkowelove, Domcia :D
      Duśka

      Usuń
    2. Widze, ze jednak sie nie podoba -,-

      Usuń