wtorek, 24 grudnia 2013

"Człowieczy los" cz.2

Na wstępie: Daisy, bardzo, ale to bardzo, przepraszam za brak mojej opinii :) Nie mam nawet czasu przeczytać, więc odezwę się później z moim komentarzem :) Mam nadzieję, że rozumiesz :) Święta... :)

A teraz zapraszam do czytania! :)

D.



Na początek moje niezmienne: HOUK! (Choć właściwie to ‘Wesołych Świąt’ w tym momencie byłoby o wiele lepszym określeniem :) )
Tak więc powracam z kolejną częścią mojego drugiego wielopartowego opowiadania. Mam nadzieję, że ta spodoba się wam tak samo jak poprzednia, a może nawet bardziej? (Mam taką nadzieję :D)
Tę część chciałabym zadedykować wszystkim tym, którzy uwielbiają święta Bożego Narodzenia. Nietypowa dedykacja, jednakże uznałam, że ten cudowny, wspaniały, ‘smaczny’ (:D) i przede wszystkim magiczny czas zasługuje na jakieś wyróżnienie.
A teraz co do części i ogółu treści tego opowiadania… Jak już można było zauważyć w poprzedniej części, jest tu sporo retrospekcji, nie zawsze długich, ale nawiązujących (mam nadzieję, że uda mi się to tak przedstawić) do ‘teraźniejszych’ scen. Po przeczytaniu tej części zapewne będą mieszane (albo i też nie) odczucia, jednak wierzę, że nie zniechęcicie się do moich ‘wypocin’. :)
No to cóż, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć miłego czytania! :*
*wdech, wydech, wdech, wydech i… klik*

Część 2

***
„Przeszłość jest tatuażem,
nikt jej nie zmaże,
Ważne, że potrafimy żyć tu razem…”

Ścisnął w rękach mocniej złoty naszyjnik i pomyślał o niej... Jego matka była wspaniałą kobietą. Zawsze stawała po jego stronie. Nawet kiedy faktycznie był winny. Od ojca nigdy nie otrzymał takiego wsparcia... Jednak to co czuł po wiadomości o śmierci matki, było czymś zupełnie innym niż te wszystkie emocje, które kumulowały się w tym momencie w jego wnętrzu. Miał nieodparte wrażenie, że ze śmiercią ojca jest mu sie trudniej pogodzić. Zastanawiał się tylko: dlaczego? Może dlatego, że pomimo wszystko do końca jego życia, miał nadzieję, że ten da mu, im szansę na zbudowanie choćby krótko trwającej "męskiej sztamy", że ojciec stanie w jakiś sposób po jego stronie. Podczas tego czasu, tylko w przeddzień jego śmierci mieli chwilę szczerej rozmowy, na cmentarzu. Wtedy przez moment poczuł, że ma ojca, któremu naprawdę na nim zależy, który go kocha. Bo tak naprawdę tego mu zawsze brakowało - tej ojcowskiej miłości. I choć mama przekonywała go wciąż o tym uczuciu, on mimo, że bardzo chciał, to nie potrafił jej uwierzyć. A teraz było już za późno.
Siedziała na ganku. Dookoła niej zaczynał prószyć śnieg, jednak nogi miała przykryte szczelnie kocem. Westchnęła kilkukrotnie, a po chwili poczuła jego palce na swoim barku. Usiadł naprzeciw niej i zapytał:
- Jak się czujesz?
- Dobrze. - kaszlnęła, poczym dodała - Marek, ojciec...
- On nie ma nic na swoje usprawiedliwienie. - przerwał jej - Zrobił to specjalnie i tyle. Nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale spróbuj go zrozumieć. On chciał dobrze, chciał Ci pomóc. - ponownie kaszlnęła - On cię naprawdę kocha.
- Mamo, ja naprawdę nie mogę. Wyjeżdżam do Krakowa. Poradzę sobie. Tam chcę studiować.  Nie umiem tak żyć. - przytrzymał jej rękę i odszedł zostawiając ją samą ze swoimi myślami.
***
„Nikt nie może cofnąć czasu, ale każdy może iść na przód.
Jutro, gdy wzejdzie słońce, powiedzcie sobie:
‘Potraktuję ten dzień jakby był pierwszym dniem mojego życia’ ”

            Powoli podniósł się z kanapy i udał do przedpokoju. Tam równie powoli, lecz jakby z większą pewnością swoich czynów założył beżowy płaszcz. Kierując się do samochodu wykręcił numer jego ulubionego punktu sushi. Cały czas myślał co mógłby jej powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że gdy go zobaczy, nie zacznie pierwsza rozmowy. Skoro do niej przychodzi, to zdecydowanie pierwszy krok musi zrobić on. Jednak wydarzenia z ostatnich dni spowodowały, że w głowie miał mętlik. Jeśli do niej przyjdzie, to bez względu na zakończenie tego wieczoru będzie to niewątpliwie przełomowe spotkanie w ich znajomości. Chciał więc, aby oboje wspominali je z sentymentem i radością, żeby niczego nie żałowali.
***
„I don't want to be broken anymore (…) / Nie chcę być skrzywdzona więcej,
I can see my world is changing (…) / Widzę, że mój świat się zmienia,
I hear You calling, it's speaking my name / Słyszę, że dzwonisz, wymawiasz moje imię,
I will never be the same / Niegdy nie będę taka sama
I can feel my heart beating within / Czuję, że moje serce bije,
Finally I'm breathing again...” / W końcu ponownie oddycham…

„Co ze mną jest nie tak?” to zdanie krążyło po jej głowie już od kilku godzin. Ubrana w ciepłą bluzę i dżinsy leżała zrezygnowana na kanapie. Przed oczami miała kilku mężczyzn, których przynajmniej przez jakiś czas, darzyła uczuciem większym niż tylko przyjaźń... Maciek, Hubert, Krzysztof… Wszyscy oni dali jej poczucie specyficznej nadziei, nadziei na odmienienie jej samotnego losu. Bo pomimo pozorów, które stwarzała, samotność zaczynała jej coraz bardziej doskwierać. Nie była już młoda i powinna już się ustatkować. Taka była niestety smutna prawda. Czasami zastanawiała się, czy wiązanie się z kimś na długo lub kto wie, może nawet na zawsze, było tym, czego chciała. „Może ja po prostu mam być sama?” chodziło jej często po głowie. Jednak pomimo mnóstwa argumentów, które potrafiła przytoczyć, nie mogła się pozbyć podświadomej chęci założenia rodziny… Coraz częściej powracały do niej marzenia z dzieciństwa. Wtedy jej marzeniem było mieć wspaniałego męża, gromadkę słodkich dzieci, najlepiej synka i córeczkę oraz ciekawą pracę. Jedyne co udało jej się do dzisiaj osiągnąć, to ciekawa i dochodowa praca. Tak, na polu zawodowym osiągnęła naprawdę dużo, jednak nigdy nie mogła powiedzieć, że jest zadowolona ze swojego życia. Zawsze czegoś jej brakowało, gdzieś w środku czuła pustkę. Wiedziała, że gdyby tylko chciała, mogłaby mieć założyć rodzinę. Jednak do tej pory nie poznała żadnego mężczyzny, któremu potrafiłaby zaufać – bezgranicznie i pokochać go – pomimo wszystko. Nawet ślub, który miała mieć z Hubertem, nie był spełnieniem jej marzeń. Podjęła tę decyzję jakby pod wpływem chwili, a może nie chciała stracić jednej z niewielu bliskich jej osób w tamtym czasie? W każdym razie, w głębi duszy wiedziała, że to nie byłoby to, czego pragnęła. Codziennie wokół niej przechodziło wielu przystojnych mężczyzn, ba, wielu takich znała, jednak wszystkim im brakowało tego ‘czegoś’, a jej nie zależało na mężczyźnie, który ‘tylko szuka głupiej gąski, która za niego wyjdzie i będzie mu rodziła dzieci’. Ona potrzebowała kogoś na kim będzie mogła się oprzeć, kto jej wysłucha, kto będzie miał dla niej czas, kto zawróci w jej głowie jak jeszcze nikt inny, komu Ona zawróci w głowie i będzie dla tego kogoś całym światem. Jej dusza cały czas, podświadomie domagała się akceptacji, miłości, tej bezgranicznej miłości…
Rozmyślania przerwał jej dźwięk dzwonka. Zdziwiona podeszła do drzwi. Zajrzała przez wizjer. „On?” przemknęło jej przez myśl. Przez chwilę wahała się czy go wpuścić, jednak ostatecznie otworzyła. Jej oczom ukazała się jego postawna sylwetka i radość na twarzy. Przez kilka sekund mierzyli się spojrzeniami aż w końcu on się odezwał.
- Chińczyk. – Marek patrzył się w jej oczy. Jadąc do niej układał sobie w głowie miliony scenariuszy jak może wyglądać ich spotkanie, jednak gdy ją zobaczył, dopiero po jakimś czasie ocknął się z oniemienia jej urodą, a przede wszystkim jej osobą. – Może być? – uniósł siatkę do góry. Ona tylko usunęła się i wpuściła go bez słowa do środka.
Zjedli w milczeniu. Obydwoje nie mieli pojęcia jak zacząć rozmowę, która tak, czy inaczej ich czekała po ostatnich wydarzeniach.
- Może się przejdziemy? – zapytał nagle. – Jest taka ładna pogoda. – Agata popatrzyła się na niego ze zdziwieniem, lecz po chwili podała mu rękę.
Wyszli przed jej kamienicę. Marek stanął naprzeciw niej i ujął jej drobne ręce w swoje.
- Agata, muszę Cię o coś zapytać… - zaczął, jednak ona szybko mu przerwała:
- Marek, proszę Cię… Nie... – uwolniła swoje dłonie z jego.
- Co się stało? Agata? – mężczyzna patrzył się na nią próbując zrozumieć ją i jej zachowanie.
- Ja nie... – przerwała, poczym szybko dodała - Przepraszam… - uwolniła swoje ręce z jego objęć i wbiegła z powrotem do kamienicy. Sprawnie pokonała kilka kondygnacji schodów i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i powoli przetarła twarz dłonią. Weszła do pokoju, w którym jeszcze niedawno był On. Sprzątnęła pozostałości po ich kolacji i usiadła na łóżku. Z powrotem przykryła się kocem i zamknęła powieki próbując tym samym przywołać sen. Miała dość tego dnia i chciała żeby zakończył się jak najszybciej. Jednak jak na złość, nie mogła zasnąć jeszcze przez dobre dwie, trzy godziny.
Dlaczego uciekła spod kamienicy? Sama nie umiała sobie na to pytanie dokładnie odpowiedzieć. Na pewno zdziwiła się jego zachowaniem, a jej dotychczasowy tryb życia i przyzwyczajenia pomogły jej w tym czynie. Choć gdyby sama przed sobą miała szczerze przyznać, to przyczyną tego zachowania nie były te dwa poprzednie argumenty. Najbardziej przestraszyła się, pytania, które Marek chciał jej zadać; wydało się jej zbyt poważne. Ona nie była gotowa na coś takiego. Nie teraz… Już w dwóch związkach w momencie kiedy robiło się poważnie, one się rozpadały… Może w tym przypadku było to z jej strony zbyt zapobiegliwe, jednak jak powszechnie wiadomo: „Historia lubi się powtarzać”. Kiedy Hubert się jej oświadczył i ich związek wszedł na poważniejszy tor, w następstwie zniknął zostawiając ją zdruzgotaną i niepewną niczego. Z kolei kiedy będąc z Maćkiem, znalazła pierścionek w szafce, nieopatrznie powiedziała mu, żeby się jej nie oświadczał. I znowu w pewnym momencie zrobiło się nieco bardziej poważnie, a jej związek się rozpadł. Chyba więc dlatego nie chciała w ogóle nic zaczynać z Markiem. Nie chciała wchodzić z nim w żaden układ, związek ani nic podobnego. Nie chciała rozczarować jego ani siebie.
***
            Stał pod kamienicą jeszcze przez dłuższą chwilę i analizował to, co się przed chwilą stało. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ona się tak zachowała. Było mu bardzo ciężko, chciał aby ten wieczór był wyjątkowy, żeby oboje go zapamiętali. „ Zapamiętamy go… Na pewno.” Myślał wsiadając do auta. Miał ochotę pójść jeszcze raz do niej i powiedzieć jej, że nie pozwoli się w ten sposób traktować, jednak za bardzo ją kochał. Lecz właśnie to chciał jej dziś powiedzieć, lecz oczywiście zamiast zrobić to od razu, to on idiota, zabrał się do tego jak zwykle, czyli powoli i niezdarnie. Oparł głowę na zagłówku siedzenia i przymknął na chwilę powieki. Po chwili sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej niewielkie, czerwone pudełko. Otworzył je i wyjął zawartość. Złoty naszyjnik po jego matce zabłyszczał pod wpływem światła lampy. Schował go z powrotem i po chwili ruszył spod kamienicy brunetki.
***
„And many of you are going to have to decide tonight!
What is the number one part in your life? (…)
Choices, choices, choices, choices…”
           
            Koło godziny jedenastej udało jej się zasnąć. Jednak nie na długo. Dwie godziny później, coś przerwało jej i tak niespokojny sen i nie zmrużyła już oka. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, więc podeszła do jednej z półek, poczym usiadła na kanapie z albumem w rękach. Zaczęła oglądać zdjęcia, których przez jej całe życie nagromadziło się dosyć sporo. Po chwili jej uwagę przykuło rodzinne zdjęcie, zrobione kiedy miała niecałe sześć  lat, na Boże Narodzenie. To były ich ostatnie święta razem… Czule przejechała palcem po fotografii, w miejscu gdzie widniała postać jej mamy… Była tak dobrą i kochaną kobietą. Tuż obok jej mamy zauważyła drobną sylwetkę babci Emilii. Mimo swojego wieku, wciąż wyglądała młodo, a przynajmniej większość osób tak twierdziło. Kiedy lepiej jej się przyjrzało, coś w jej oczach kazało się od razu uśmiechnąć, przytulić do niej i poczuć na własnej skórze trochę miłości, bliskości drugiej osoby. Gdy już miała odwracać kartkę na kolejną stronę, zobaczyła niewielki, podpis pod zdjęciem: „ Babcia Emilia – urodziny – 23. 12. 2013r.” Przyszło jej na myśl, czy by nie pojechać do niej, odwiedzić… Ojciec z Zosią przedłużyli sobie wyjazd, lecz Agata pomimo zaproszenia, nie chciała pojechać do Londynu. Chciała chociaż w te święta odpocząć i nie mieć na głowie załatwiania miliona różnych spraw, które na pewno z wyjazdem do Londynu się wiązały.
Postanowiła, że złoży rodzinie dłuższą wizytę, a przy okazji odpocznie od wszystkich ‘warszawskich problemów’. Teraz nie wyobrażała sobie dalszego życia tutaj. Nie chciała tutaj żyć.
***
„Nic nie zatrzyma mnie…”

            Wchodząc do kancelarii, Agata zastała jeszcze Dorotę, pakującą ostatnie rzeczy ze swojego gabinetu. Był teraz taki pusty, bez niej, bez energii, która zawsze jej towarzyszyła.
- Cześć! – Agata przywitała się z nie podobnym do niej sztucznym uśmiechem.
- Cześć! – Dorota przytuliła brunetkę. - Agata, co się stało? – zmierzyła ją uważnie wzrokiem i oczywiście, jak zawsze, od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
- Mnie? – Agata popatrzyła się na nią z udawanym zdziwieniem.
- A widzisz tu inną Agatę? – odparła jej ironicznie. Brunetka pokręciła głową, mówiąc spokojnie – U mnie wszystko w porządku.
- Na pewno. To w takim razie co to za kartka, którą trzymasz? – wskazała na jej ręce.
- To? – podniosła do góry wspomniany przedmiot. Dorota przytaknęła. – To… jest mieszkanie, które chcę kupić… - podała jej kartkę.
- Co? – zdziwiła się. - W Krakowie?! Czy ty oszalałaś? – Dorota popatrzyła się na nią z wyrzutem.
- Nie. Wyjeżdżam… Mam tam rodzinę, a poza tym tak, czy inaczej teraz bym tam pojechała, bo ojciec z Zosią przedłużyli sobie pobyt w Londynie, a tam mieszkają krewni od strony mojej mamy. – mówiła powoli, z namysłem.
- Ty do reszty zwariowałaś! Przecież Marek i Bartek nie poradzą sobie sami w kancelarii!
- Zatrudnią kogoś. – wzruszyła ramionami.
- Wiesz co? Ty jesteś jednak bez serca. – Dorota pakowała ostatnie dokumenty do aktówki.
- Ja? I kto to mówi? Przecież to ty wyjeżdżasz do Londynu. Kraków jest o wiele bliżej. – odparła Agata, na co Dorota podniosła ręce do góry w geście bezsilności. W tym momencie drzwi kancelarii trzasnęły, a w korytarzu dało się słyszeć głos Marka.
***
- Marek, nie wiesz czemu Agata wyjeżdża? – kilka minut później rudowłosa przekroczyła próg gabinetu Dębskiego.
- Słucham? – mężczyzna popatrzył się na nią zdziwiony. W pierwszej chwili pomyślał, że wspólniczka sobie z niego żartuje, jednak kiedy popatrzył się w jej oczy zrozumiał swoją pomyłkę.
- Agata nie mówiła ci nic o wyjeździe? – powtórzyła swoje pytanie.
- Nie. – odparł. – A gdzie się wybiera?
- Do Krakowa. Pokazała mi dzisiaj mieszkanie, które chce kupić. – powiedziała.
- Kupić?! – nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Przed oczami stanęły mu wydarzenia z poprzedniego wieczora. „To dlatego?” zapytał siebie w myślach.
– Tak. Myślałam, że wiesz. Ja w każdym razie muszę się zbierać. Za pół godziny muszę być w urzędzie odebrać dokumenty dla chłopców. Pa. – odwróciła się i skierowała do wyjścia.
- Czekaj. – zatrzymał ją. – Czy wyście obie powariowały?! –zaczęła w nim wzbierać złość. – Najpierw ty wyjeżdżasz, teraz ona. A kto się zajmie kancelarią? Sam z Bartkiem zakopiemy się w papierach i nic nie będzie z tej kancelarii.
- Nie rozmawiaj teraz o tym ze mną, tylko z nią. Naprawdę muszę już lecieć. – Dorota opuściła jego gabinet.
Dębski przetarł twarz dłonią i zacisnął pięści. Usiadł przy biurku i próbował skupić się na pracy. Oczywiście bezskutecznie. Nie próbował nawet przekroczyć progu gabinetu Agaty, ponieważ doskonale wiedział, że i tak nic by z tego nie wyszło. Nie powiedziałby nic albo pokłóciliby się. Wolał załatwić to z nią kiedy będą sami i nie w kancelarii.
***
Podjechała pod kamienicę nieświadoma jego obecności na parkingu. Na chwilę oparła głowę o zagłówek. Na biurku zostawiła swoje wymówienie. Nie było to łatwe, ale nie umiała spojrzeć Bartkowi, Anieli, ani tym bardziej Markowi w oczy. Tak, to było dziecinne, ale nie umiała inaczej. Kiedy podeszła do bramy, on nagle stanął  przed nią niczym duch. Jakby wyrósł z ziemi.
- Dlaczego to robisz? – zapytał chwytając ją za ramiona. Odpowiedziała mu cisza. Powtórzył pytanie.
- Nie wiem. - usłyszał tym razem.
- Agata, zastanów się. Po co Ci to? – patrzył się prosto w jej przestraszone i zmęczone oczy. Znowu milczała, więc kontynował. – Nie pozwolę ci wyjechać, wiedząc, że gdybym tylko mógł coś…
- Nic nie możesz zrobić. – odparła i spróbowała wyrwać się z jego uścisku. On jednak był silniejszy.
- Agata, potrzebuję… My Ciebie potrzebujemy w kancelarii, w Warszawie… - próbował wpłynąć na jej postanowienie. – Przepraszam, że wczoraj tak się zachowałem… - teraz trzymał ją tylko za rękę. - Chciałem Ci tylko pokazać jak bardzo…
- Marek proszę, nie… Tobie potrzeba kogoś, kto będzie cię uwielbiał, kto będzie zawsze po twojej stronie. To nie jestem ja.  – patrzyła się w jego coraz bardziej smutną twarz.
- Ale to wcale nie jest to… - próbował oponować, jednak ona kontynuowała:
- Skończylibyśmy jak dwa stare kruki wciąż ze sobą walczące. – po jej policzku spłynęła duża łza. - Nie byłabym szczęśliwa i oboje żałowalibyśmy, że to zrobiliśmy…. – zamknęła oczy by nie widzieć jego twarzy. -  Przepraszam… - wbiegła do budynku najszybciej jak tylko potrafiła. Dokładnie zamknęła drzwi wejściowe, usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili przez uchylone okno usłyszała odjeżdżający samochód.
Znowu uciekła. Znowu stchórzyła… Jednak powiedziała to co czuła. Nie wyobrażała sobie jak mogłaby tak żyć. Im szybciej opuści to miasto, tym lepiej dla niej.
***
„Words like violence / Słowa jak przemoc
break the silence / niszczą ciszę
come, crashing in / przychodzą, zderzają się
into my little world. / z moim małym światem.
Painful to me / Sprawiają mi przykrość
Pierce right through me. / Przeszywają mnie na wylot.
Can’t you understand?” / Czy możesz zrozumieć?

 Zostało jej jeszcze niecałe sto kilometrów do Krakowa. W Warszawie zostawiła kilkanaście lat swojego życia. Jednak nie czuła tak ogromnego smutku jakby się mogło wydawać. Była tak zajęta ciągłym załatwianiem różnych spraw, że nawet nie miała czasu na sentymenty. Nie odbierała w ogóle połączeń od przyjaciół z kancelarii. Nawet teraz, była bardziej skupiona na drodze, aniżeli na wspomnieniach.
            Najpierw podjechała pod tak dobrze jej znaną i pamiętaną z dzieciństwa kamienicę numer 5 na ul. Asnyka. Była to ulica w centrum Krakowa, niedaleko ulicy Basztowej. Już od progu powitały ją przyjazne głosy rodziny. Weszła do środka.
- Dzień dobry, babciu! – zapytała brunetka wchodząc do pokoju staruszki kilka minut później.
- Agatka.– na jej poczciwej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Kobieta podeszła do niej i objęła rękoma.
- Jak się czujesz? – zapytała brunetka siadając na jej łóżku.
- Dobrze, nie narzekam. A Ciebie co tutaj sprowadza, kochana?                             
- Twoje urodziny i… - nie wiedziała jak to powiedzieć. Kłopoty? Strach? Nieustabilizowane uczucia? Ucieczka przed tym wszystkim? – I… tęsknota za moją rodziną. – wybrała ostatecznie i spróbowała się naturalnie uśmiechnąć.
- Oj, kręcisz, kręcisz, kochanie. – babcia pogłaskała ją po policzku jak to miała w zwyczaju robić kiedy jeszcze Agata była małą dziewczynką.
Jej uszu dobiegł dźwięk hejnału. Przymknęła powieki i pozwoliła sobie na chwilę refleksji. Często właśnie tutaj, pod kościołem świętego Wojciecha w Krakowie, siadała razem z mamą najczęściej. Było to prawie na środku Rynku, więc mogły z tego miejsca obserwować wszystko co je interesowało.
Dziś dookoła niej widniały świąteczne ozdoby, wprowadzające ten wspaniały nastrój. Na drzewach pozawieszane były kolorowe lampki, a pod Sukiennicami rozstawiona była niewielka scena i stragany ze świątecznymi ozdobami. Skierowała się w stronę ulicy św. Anny, którą zawsze lubiła chodzić. Była tak cicha i spokojna w porównaniu do chociażby położonej przecznicę dalej – ulicy Szewskiej.
Św. Anny 9. Tak, to tutaj. Po prawej stronie od wejścia, widniały różne tabliczki, a w śród nich jedna, inna od wszystkich. Informowała ona o mieszczącej się w tym gmachu kancelarii prawnej. Spojrzała w górę. Jeszcze w kilku  oknach widniało światło lamp.  Jednak jej uwagę zwróciły przede wszystkim reprezentacyjne, stare i oryginalne drzwi prowadzące do wnętrza budynku. Były duże, z widniejącymi od wewnątrz kolorowymi witrażami, składającymi się z prostych wzorów. Od zewnątrz osłonięte były czarnymi, ozdobnymi, aczkolwiek mocnymi kratami. Powoli pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Wnętrze budynku było równie reprezentacyjne. Na wyższe piętro prowadziły szerokie schody i ze zdobioną poręczą.
- Dzień dobry, ja jestem umówiona z szefową. –powiedziała do młodej dziewczyny siedzącej w niewielkim holu kancelarii. – Moje nazwisko to Przybysz. – dodała widząc pytający wzrok studentki.
- Tak, tak. Proszę tędy. To te drzwi na prawo.
- Dziękuję. – powiedziała i weszła do skromnego gabinetu.
Pół godziny później Agata razem z szefową kancelarii, Wandą weszły do jednego z trzech gabinetów kancelarii.
- Przepraszam, nie przeszkadzam ci? – zapytała wchodząc razem z Agatą do gabinetu jednego z pracowników kancelarii.
- To zależy o co… - popatrzył się w ich stronę i momentalnie wstał. – Oczywiście, że nie. Mecenas Michał Sajkowski. - wyciągnął dłoń w stronę Agaty.
- To jest mecenas Agata Przybysz. Po świętach zacznie pracę u nas.
- Bardzo mi miło. Proszę mi mówić po prostu Michał.– chciał pocałować nową koleżankę w dłoń na przywitanie, jednak brunetka szybko zabrała.
- Niech pan się nie wygłupia.
- Oczywiście.
- Przepraszam bardzo, że przeszkadzam, ale do Wandy przyszła klientka. – powiedziała młoda aplikantka wychylając się zza drzwi.
- Już idę. Zostawiam was samych. Poznajcie się. Liczę, że nie zniechęcicie pani mecenas do nas. – odparła wysoka blondynka o wesołej twarzy. Kiedy wyszła, młoda dziewczyna nieśmiało podeszła do Agaty i wyciągając do niej rękę powiedziała:
- Jestem Lena. – uśmiechnęła się.
- Agata. – odwzajemniła uśmiech.
- Widzę, że kobieca konspiracja się zapoznała, ale chciałbym dyskretnie przypomnieć o swojej obecności. – Michał odchrząknął i stanął koło koleżanek. Znacząco popatrzył się na Lenę, poczym udał, że czegoś nasłuchuje i powiedział;
- Lena, czy w holu nie dzwoni czasem telefon? – ponownie spojrzał na nią znacząco.
- Tak, faktycznie. Pójdę już. – speszona opuściła pomieszczenie, zamknąwszy za sobą drzwi.
- To ja też pójdę. Do widzenia. – skierowała się ku wyjściu.
- Proszę zaczekać. – chwycił ją za ramiona. Stała nieruchomo. – Czy ma pani jakieś plany na dziś wieczór? Może poszlibyśmy dziś wieczorem na zapoznawczego drinka? – powiedział patrząc się na nią dwuznacznie.
- Niestety. Dzisiaj nie dam rady. Do widzenia. Spieszę się. – pospiesznie opuściła jego gabinet.
***
Jego oczy były pełne życia i radości z niego, pomimo ostatnich przykrych wydarzeń. Stał przed tymi wszystkimi ludźmi i nie wiedział jak zacząć, co ma powiedzieć na początku, a jak zakończyć. Wczoraj ułożył sobie w głowie misterny plan, nawet spisał go na kartce, jednak w tym momencie w jego głowie była totalna pustka, a wczorajszy pomysł wydawał mu się beznadziejny i nieprzydatny. Po chwili dostrzegł jak pewien wysoki mężczyzna w beżowym płaszczu siada z tyłu, w ostatnim rzędzie i uporczywie na niego spogląda, czekając aż ten coś powie. Jeszcze przez chwile się zastanawiał. Temat był z pozoru banalny, jednak coś w środku mówiło mu, że musi przemówić do zgromadzonych w taki sposób aby jak najwięcej z tego wynieśli. Boże Narodzenie i historię z nim związaną znamy wszyscy, jednak nie jest łatwo powiedzieć o nim coś nowego, coś z przesłaniem.
- Dziś powiem kilka słów o przebaczeniu… - patrzył się na siedzącego z tyłu mężczyznę. – O przebaczeniu i o wzajemnej miłości – zwłaszcza w rodzinie. – nerwowo poprawił okulary i kontynuował. – Rodzina… Jest to nasze najbliższe grono ludzi w naszym życiu, są to ludzie, którzy nas otaczają od samego początku, od dnia naszych narodzin. Nie wybieramy ich, tak jak to robimy w przypadku przyjaciół. Mama na zawsze pozostanie mamą, tata tatą i choćbyśmy próbowali znaleźć sobie innych rodziców jest to niemożliwe. Oni są tylko jedni. Możemy ich nie kochać, możemy nie chcieć utrzymywać z nimi kontaktu, jednak nie pozbędziemy się świadomości, że to jest nasza rodzina, że to jest nasza mama, tata, czy brat. Mówi się, że „rodziny się nie wybiera”. Wybiera się przyjaciół i to właśnie i dlatego od nas samych zależy, czy nasza rodzina będzie dla nas przyjaciółmi, czy pojęcia: ‘rodzina’ i ‘przyjaźń’, czy też ‘przyjaciele’ będą mogły być zawarte w jednym zdaniu. W tym gronie, ludzie znają się najlepiej i to przez to często jest w nim wiele kłótni. Czy pamiętacie historię Józefa i jego braci? Oni byli rodziną, znali się bardzo dobrze, a jednak starsi bracia zachowali się wobec niego bardzo podle. Wrzucili go do studni, a potem sprzedali jako niewolnika! A dlaczego? Z powodu zazdrości. Zwykłej, ludzkiej zazdrości, jednak tak głęboko zakorzenionej w ich sercach, że stała się jakby nienawiścią do młodszego brata. A teraz zastanówmy się, co my byśmy zrobili na miejscu Józefa? Większość z was pewnie by znienawidziła swoich braci i gdy tylko by ich zobaczyła, nie dałaby po sobie poznać, że ich zna. Jednak on, kiedy spotkał ich po wielu latach, okazał im łaskę, a przede wszystkim przebaczył. I Bóg mu w tym pomógł. Pomógł mu przebaczyć to co mu zrobili. – jego wzrok po raz kolejny zwrócił się w stronę siedzącego tyłu mężczyzny. – Warto przebaczać swoim bliskim, bo potem może być za późno. Nigdy nie wiemy kiedy odejdą z tego świata. Nawet jeśli wydaje się nam, że ich nie potrzebujemy, że są nam obojętni, postarajmy sobie przypomnieć te chwile, które spędziliśmy razem z nimi. One pomogą nam przysłonić te przykre momenty i dzięki temu łatwiej będzie nam przebaczać…
                  Wyszedł z kościoła i popatrzył w niebo. Na ciemnym niebie jasno świeciły tajemnicze gwiazdy. Dookoła niego było bardzo wielu ludzi. Rozmawiali, śmiali się idąc pod rękę. W tym roku krakowski Rynek wyglądał oszołamiająco. Panowała tu taka wspaniała atmosfera. Każdy, nawet najmniejszy skrawek tego miejsca tętnił Bożonarodzeniowym Życiem. Mężczyzna zawrócił do kościoła. Kiedy wszedł do budynku, od razu skierował się w stronę ołtarza.
- Robert. – powiedział cicho, jednak na tyle głośno, aby jego głos odbił się echem po kaplicy.
- Słucham? – ksiądz odwrócił się i wyczekująco wpatrywał się w starszego brata.
- Może… - trudno mu było zacząć rozmowę, po tylu latach. –Może poszlibyśmy gdzieś razem? Jutro Wigilia, a my zdaje się nie mamy innej rodziny.
- Dobrze. – twarz Roberta od razu pojaśniała.
- W takim razie chodźmy. Znam bardzo miłą restaurację na św. Anny.
- Poczekaj chwilę. Zaraz wrócę.
                  Wchodząc do lokalu wciąż myślał o Agacie, myślał nad jej słowami pod kamienicą. Nie przypuszczał, że jest ona tak blisko niego. Tak, stała bowiem kilka kamienic dalej.
Usiedli przy stoliku, zamówili sobie kawę, poczym Robert zapytał brata:
- Co się stało? – od początku ich spotkania był jakby nieobecny, choć sam je zaproponował. Kiedy wymagała tego sytuacja, angażował się, jednak ewidentnie jego myśli nie krążyły tutaj.
- A, nic, nic. Czemu miałoby się coś stać? Chciałem się tylko spotkać ze swoim bratem w święta Bożego Narodzenia. – odparł jak gdyby nic.
- Marek, posłuchaj. – dotknął jego ręki dając mu do zrozumienia, żeby patrzył się na niego. – Gdyby Bóg wciąż tylko nam powtarzał, że nas kocha, większość ludzi nie wierzyłaby w niego. On jednak nie tylko nam mówi o swojej bezgranicznej miłości do nas, ale tez działa. Jeśli…
- Po co ty mi to wszystko mówisz? W naszej rodzinie wystarczy już jeden przykładny wierzący. – przerwał bratu.
- Nie dałeś mi dokończyć. Marek… w miłości potrzeba nie tylko uczucia… potrzeba też mówienia o tym otwarcie drugiej osobie oraz konkretnego działania.
- O czym ty mi mówisz w ogóle? – zdziwił się starszy Dębski.
- Jak to o czym? O tobie i o twojej wspólniczce. Może nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w tych sprawach, ale…
- Ja nie mam żadnej wspólniczki. Dorota wyjeżdża do Londynu z rodziną, a Agata…  przeprowadziła się do Krakowa.
- Dlaczego? – Robert zaniepokoił się.
- Nie wiem. – jego oczy posmutniały.
- I to dlatego tutaj przyjechałeś, tak? A nie wiesz gdzie w Krakowie mieszka? – młodszy Dębski próbował jakoś pomóc bratu.
- Jakbym wiedział, to bym do niej od razu pojechał. Przepraszam cię bardzo, muszę już iść. Do zobaczenia.
***
                  Otworzyła drzwi swojego małego mieszkania. Weszła do kuchni i wyjęła z szafki butelkę wina i kieliszek. Usiadła przy stole i nalała sobie czerwonej cieczy. Jutro wigilia. Ciekawe jakie plany ma Marek? Spotka się z rodziną, czy będzie sam? Miała zamiar wysłać mu jakiś prezent, jednak nie wiedziała, bała się jego reakcji. Wstała od stołu i poszła do pokoju, żeby się przebrać. W chwili jednak gdy przekroczyła próg sypialni usłyszała dzwonek telefonu.   
***
Opisane przeze mnie miejsca w Krakowie istnieją naprawdę, dlatego jeśli ktoś z czytelników nie ma pomysłu co zrobić w święta, zapraszam na spacer po Krakowie. Jeszcze raz Wesołych Świąt i proszę napiszcie, co myślicie o tej części. 

Daisy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz