No to miłego czytania :)
D.
„Zabiorę Cię…”
Do kancelarii zamaszystym krokiem weszła niewysoka kobieta o
krótkich, kręconych, blond włosach i przenikliwym spojrzeniu. Trzasnęła
drzwiami omiatając dokładnym spojrzeniem całą kancelarię. Sprawiała pierwsze
wrażenie osoby bardzo pewnej siebie, patrzącej na wszystkich z pogardą, jednak
trzeba ją było znać wystarczająco dobrze, żeby móc ją oceniać. Otrzepała śnieg
z butów mocnymi tupnięciami. Wzrok zatrzymała na siedzącej za biurkiem Anieli
lustrując ją od góry do dołu.
- Te młoda, Przybysz u siebie? – odparła bez pardonu.
- A pani była umówiona?
- Ja się z Przybysz nie muszę umawiać.
- A kim pani jest? – pytała zszokowana asystentka.
- Weź się nie interesuj młoda, dobra? … Znajomą. – odparła
wymijająco.
Na szczęście w tym momencie z gabinetu wyszła Agata
odprowadzając klienta.
- O, o wilku mowa – stwierdziła Aniela.
Ledwo za klientem zamknęły się drzwi, brunetka rzuciła się
kobiecie na szyję. Kobieta przywitała ją z szeroko otwartymi ramionami mówiąc:
- No, to ja wiedziałam gdzie pracują moje najlepsze papugi w
stolicy.
Kobiety uścisnęły się i Agata wzięła ją do swojego gabinetu.
Pokazała jeszcze Anieli, żeby przygotowała dla nich dwie kawy.
- A pani jak zawsze piękna, nic się pani nie zmieniła.
Języczek cięty jak dawniej, za co panią kochałyśmy – powiedziała ze śmiechem
Przybysz.
- Przybysz, Przybysz – zaśmiała się blondynka – skończ mi
zaraz z tym „pani”. Co ty na kolonii jesteś?
- A myślałam, że już się nie doczekam. Tylko Dorota miała
taki przywilej.
- Dobra dobra, jesteś dorosła, ja nie jestem wychowawcą –
Lidka jestem.
- To co panią… tfu Ciebie – poprawiła się widząc spojrzenie
blondynki - sprowadza w nasze skromne
progi?
Kobieta popatrzyła w jeden punkt, po czym smutno
odpowiedziała.
- Wojtka zamknęli.
Brunetka prawie zakrztusiła się kawą przyniesioną przed
momentem przez Anielę. Prędko spoważniała. Pamiętała jak ważny był dla kobiety
„pan Wojtek”, jak miały w zwyczaju nazywać go z dziewczynami przed laty. Żadna
bowiem nie miała okazji go poznać.
- Co?! Jak to? Kiedy? Za co? – zarzuciła Lidie pytaniami.
Blondynka spuściła wzrok. Zaczęła się bawić filiżanką,
kręcąc nią dookoła, objeżdżając palcem jej brzeg. Po chwili podniosła wzrok.
- Podejrzewają go o dilerkę.
- A wiesz, kto jest prokuratorem w sprawie?
- Jakiś chyba Sa… Sa… o wiem, tak Sadowski.
- O Boże, nie, tylko nie on…
- Czemu.
- Nienawidzę gościa i w sumie vice versa.
- To jesteśmy w szeroko pojętej d…
- Rozumiem, że chcesz żebym ja go wyciągnęła.
- No ty, albo Dorotka, tylko wam ufam…
- Dorota, to akurat się tego typu sprawami nie zajmuje. Ja w
zasadzie dużo większą wprawę mam z odszkodowaniami, ale może nasz wspólnik, on
jest naprawdę dobry w takich sprawach.
- Nie, ja się nie zgadzam na jakiegoś tam pierwszego
lepszego adwokacinę.
- A jeśli prowadzilibyśmy ją we dwoje? Byłabym drugim
pełnomocnikiem? Płacisz za jednego.
Kobieta nie zdążyła odpowiedzieć. W drzwiach mignęła Agacie
sylwetka Dębskiego.
- O właśnie, Marek pozwól tutaj na chwilę!
Mężczyzna podszedł zaciekawiony do kobiet. Kiedy Lidia
zobaczyła tego wysokiego, błękitnookiego, przystojnego mecenasa, od razu
zrozumiała, jak musiała się mylić. To nie może być jakiś tam adwokat. Tym
bardziej utwierdziła się w tym widząc maślane oczy Przybysz skierowane w jego
stronę, i tą pewność, że z nim na pewno wygrają.
- Poznajcie się, Lidia Staniszewska – vicemistrzyni
Małopolski w siatkówce z 2009 roku.
- Przestań, kiedy to było. – machnęła ręką kobieta.
- Ale było i będę się tym tobą chwalić – zaśmiała się
brunetka.
Kobieta podała Markowi dłoń.
- Mecenas Marek Dębski – przywitał się.
- Słuchaj… nie zostałbyś drugim pełnomocnikiem? – popatrzyła
na niego swoimi błękitnymi oczami, a on zatracając się w nich, widząc jej
zaciętość, determinację i gotowość do walki nie miał serca odmówić.
- Powiedzmy, że bym został, a co będę z tego miał?
- Hmmm wdzięczność pani mecenas? – zapytała naiwnie Agata
Lidia musiała stłumić wybuch śmiechu cisnący się na usta
słysząc ich dwuznaczną rozmowę.
- Hmmmm to za mało pani mecenas?
- To co chcesz, wakacje na Teneryfie?
- No przecenia mnie pani mecenas. Może jeszcze klientów ty
wszystkich moich wtedy weźmiesz. – cmoknął kilka razy kręcąc głową – Za dużo
pani mecenas. Jakiś lunch po wygranej w pani towarzystwie w zupełności
wystarczy.
- Nie wiesz co tracisz Mareczku. – pogroziła mu wesoło Agata
– No, ale niech ci będzie – westchnęła łaskawie.
- Dobra, to co to za sprawa?
- Narzeczony Lidki został oskarżony o dilerkę.
- Były… - poprawiła ją blondynka.
Adwokaci popatrzyli na siebie zdziwieni i lekko zmieszani,
mężczyzna czuł się trochę skrępowany. Widział silną więź między paniami, dużo o
sobie wiedziały.
- To… nie jesteście już razem? – zdziwiła się Przybysz.
- Ja… zostałam na razie wierna siatkówce, co jemu
przeszkadzało… ale rozstaliśmy się w przyjaźni i nie chce, żeby zrujnowano mu
życie. – powiedziała przyjmując postawę Agaty i przygryzła dolną wargę ze
zdenerwowania.
- Wyciągniemy go.
Zaczęli omawiać linię obrony. Kiedy Marek musiał już pędzić
na rozprawę w sądzie umówili się na następny dzień. Lidka jeszcze została,
Agata nie miała na razie żadnych klientów. Kobiety wyłożyły nogi na biurku.
- A co u ciebie poza tym? – zatoczyła ręką koło w powietrzu
– dalej grasz w Extremie?
- Nieeee, skończyłam karierę jakieś dwa lata temu. Teraz
trenuję młodsze pokolenie.
- O widzisz, to muszę wpaść kiedy na trening.
- No zapraszam, zapraszam. A ten twój wspólnik, to coś
więcej? – zapytała unosząc zabawnie brwi do góry.
- Nie no następna. Czy wyście powariowali? Mówisz jak mój
ojciec i Dorota. – odparowała wzdychając teatralnie i rzucając w nią ołówkiem.
- Ałłlaaa… No to może jednak coś jest na rzeczy, skoro tyle
osób to widzi? – brnęła dalej blondynka.
Agatę zaczynał powoli oblewać rumieniec.
- Co widzi, nic nie widzi, bo nic nie ma. Ubzduraliście
sobie coś wszyscy, halucynacje jakieś macie. Przyjaciel. Zwykły przyjaciel i
tyle. No dobra, dobry przyjaciel. Pomógł mi wiele razy, chociażby odzyskać
prawo do wykonywania zawodu.
- Mhmm… Bo ci uwierzę, ale dobra nie unoś się tak… Straciłaś
prawo do wykonywania zawodu?! Stara, czemu ja nic nie wiem?! Opowiadaj.
- Nie było się czym chwalić – wzruszyła ramionami Przybysz.
Opowiedziała jej całą historię po kolei co się działo, przez
te dziesięć lat odkąd się nie widziały.
- Hohoho dużo się dzieje u ciebie widzę – skomentowała Lidia
– ale wiesz co ci powiem, stara? Albo jesteś ślepa, albo głupia, albo wszystko
na raz. Temu facetowi – wskazała głową gabinet obok - ewidentnie na tobie
zależy. Stara się jak może, a ty co robisz? No nie patrz tak na mnie, jeśli
znowu cytuję Dorotkę, to po prostu muszę mieć rację. Jak doprowadzicie do końca
sprawę Wojtka, masz zaraz coś z tym zrobić, jasne?
Brunetka nie odpowiedziała.
- Rozumiemy się? – ponowiła pytanie kobieta. Tym razem
Przybysz skinęła delikatnie głową.
– No bo jak ci zrobię za jakiś czas nalotkę tutaj, i zobaczę
że dalej stoisz w miejscu, to jak słowo daję wepchnę cię do samochodu, i sama z
Dorotką pod jego drzwi zawiozę. Ja nie żartuję – pogroziła jej palcem.
***
Kilka tygodni później zapadł już wyrok nad sprawą Wojtka.
Były Lidii został oczyszczony z zarzutów, ponieważ został wrobiony. Wypuszczono
go na wolność, a wszystko oczywiście za sprawą Agaty i Marka. Gdy mężczyzna
chociażby przez moment myślał, o złożeniu wypowiedzenia, nie pozwalał mu na to
widok zdeterminowanej brunetki, chcącej szczególnie tą sprawę wygrać za wszelką
cenę, dający niezłego kopa do działania. Wiele razy podczas ich „narad
wojennych” dostawało mu się po uszach, że nie stara się, aż nadto. Po wygranej
rozprawie szczęśliwi mecenasi wychodzili z sądu. Agata musiała wziąć w końcu
Marka na obiecany, aczkolwiek zasłużony lunch. Było ładne, jak na tą porę roku,
popołudnie. Szli ulicami Warszawy ciesząc się swoim towarzystwem. W pewnym
momencie weszli do jednej z chińskich restauracji.
- Tu podają najlepszego chińczyka w mieście – szepnął jej na
ucho Marek.
Usiedli przy barze i czekali na zamówienie. Patrzyli sobie w
oczy, co jakiś czas po ich twarzach błąkał się nieśmiały uśmiech. Niby zwykłe
spotkanie, na uczczenie wygranej, a ile szczęścia wnosiło w ich serca. Jedli
prawie w zupełnej ciszy, skrępowani, wystraszeni rozmawiając tylko na
bezpieczne tematy, czyli te dotyczące kancelarii. Po skończonym posiłku
podnieśli się z miejsc. Marek pomógł jej założyć płaszcz.
- Chodź, odprowadzę cię – rzekł ujmując ją w talii – jeszcze
mi cię ktoś napadnie, i co my zrobimy bez ciebie – powiedział pół żartem, pół
serio Dębski
- Ooo, jak pan mecenas się o mnie martwi – uśmiechnęła się
Przybysz.
- Przecież Pani Mecenas zawsze się w coś wpakuje – odparł,
nim zdążył ugryźć się w język.
- Ejjjj – poczuł kuksańca w bok od zadziornej pani mecenas.
- Pomyślmy… mafia, jedna, druga, bo słowa na d… nie będę ci
przypominał, narkotyki w Gruzji, mam ci przypomnieć, kto się bił w twojej
obronie na naszej pierwszej wspólne delegacji?
- No ty, ty mój rycerzu – zaśmiała się głośno i pacnęła go w
ramię – no nie da się ukryć.
Doszli pod jej kamienicę. Przystanęli, wzrok błądzili
wszędzie, byle tylko nie spojrzeć sobie w oczy. To oboje poczuli jakąś dziwną
potrzebę sprawdzenia stanu swoich butów, to znów ich wzrok szybował na
gwiaździste już niebie. Nie chcieli się rozstawać, ale jednocześnie żadne nie
wiedziało, co mogłoby teraz powiedzieć. Nagle w najmniej oczekiwanym momencie
ciszę zmąciła ona wypowiadając trzy jakże proste słowa:
- No to cześć.
Poczuł na swoim policzku szybkie, ciepłe, delikatne
muśnięcie jej warg, po czym widział już tylko jej sylwetkę znikającą w drzwiach
klatki schodowej.
- Agata… - wyszeptał bezgłośnie przykładając rękę do
policzka w miejscu, gdzie nie przed chwilą odcisnęła na nim swój słodki smak.
Och jak tak mogłam, nie skomentować końcówka jest piękna, już wiem skąd miałam inspiracje do mojego zakończenia.. całość piękna ach. <3
OdpowiedzUsuńNie potrafie pisać tak cudnych i długich komentarzy jak ty :c
P.
no właśnie czekałam na ten komentarz <3 hahah właśnie jak czytalam twoje tak myślę, skądś znam ten fragment xd dziękuję Kochanie może w weekand druga część sie do niego pojawi :)
Usuń