poniedziałek, 2 grudnia 2013

"I can't unlove you" cz.3

Ale mam zapłon... Chora jestem ;c
Opowiadanie. Czytałam już wcześniej, chyba na streemo, czy coś :) Mega mi się podobał moment oświadczyn Marka! :D Genialny :D Pełen spontan :D
Miłego czytania :)

Domcia

Wieczór. Każdy z adwokatów ozdobił już swój gabinet. Teraz tylko zostało ubrać choinkę w holu. Wspólnym śmiechom nie było końca. Do pomocy przyjechał również Wojtek z malutką Zuzią. Dorota zauważała, że jej wspólnika często spogląda w stronę malucha.
-Kto nakłada czubek?- zapytał Gawron. Agatę to wyrwało z myśli. Popatrzyła się na Marka.
-Może Zuzia?- powiedziała Przybysz. Wzięła ją na ręce i podeszła do choinki. Mała złapała w ręce ozdobę i zaczęła wymachiwać w wszystkie strony świata. Wysunęła jej się z rąk. Gdyby nie szybki refleks Bartka i Anieli, to czubek leżałyby teraz rozbity w stu kawałkach na ziemii.
-Chyba to nie był dobry pomysł.- powiedział Bartek.-Może Ty Agata?-dopowiedział.
-A czemu ja?
-A tak, pani mecenas Dębska.
-Jeszcze nie Dębska, ale w najbliższym czasie się to zmieni. Obiecuję.- powiedział Marek, zabierając dziewczynkę od niej.
Agata stanęła na krześle i nałożyła na szczyt choinki bańkę. Stanęła koło narzeczonego.
-Patrz jak oni razem słodko wyglądają. Aż muszę zdjęcie zrobić.-powiedziała Dorota robiąc im zdjęcie swoim fioletowym telefonem. Przybliżył się do niej na tyle blisko by mógł swobodnie szeptać do brunetki, tak aby reszta nie słyszała.
- Więc chyba pora już na nas - zerknął na nią i uniósł kącik ust ku górze. Obrócił się tyłem do choinki i spojrzał w grzebiących w kartonach wspolników. Chwycił brunetkę za dłoń, w pośpiechu wzięli swoje rzeczy i zniknęli za drzwiami kancelarii, zamykając je tak cicho, że pozostali nawet nie drgnęli.
- Marek, wiesz gdzie..- przerwała odwracając się twarza do miejsca w którym jeszcze niedawno stała Agata wraz z Markiem -..a oni gdzie?
- Uciekli? - zapytał ironicznie Janowski
- Świetnie! - Dorota rzuciła bombką do kartona tak że rozbiła się na małe kawałeczki - niech ja dorwę te dwójkę, osobiście ich spiore na kwaśne jabłko. Jak zwykle wszystko za nich trzeba robić. Jak dzieci.
- Nie zapomnij dodać zakochane dzieci - rzekła Aniela wgryzając się w jabłko.
- Nierozsądne, głupie, szalone, nerwowe, wybuchowe, zakochane, impulsywne, nienormalne dzieci.. - wzięła mała Zuzie na ręce i uśmiechnęła się do niej - ale najważniesze, że szczęśliwe. - No na pewno szczęśliwe. - dodał że znaczącym uśmiechem w stronę żony Wojtek. Pruszący śnieg przyozdabiał ciemne włosy Agaty, spacerowali przedmieściami Warszawy. Czuli się jak nastolatkowie, trzymali się za ręce szeptali czułe słówka. Prawdziwe duże dzieci. Stanął przed nią i odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy i złożył pocałunek na jej czerwonych ustach. Pogoda momentalnie się zmieniła z lekko pruszącego śniegu zrobiła się istna zamieć.
- Może jednak tam pojedziemy? - zapytala Agata lekko się uśmiechając. Marek przytaknął głową i pobiegli w kierunku auta. Wypożyczyli łyżwy. Jeździli na  sztucznym  lodzie. Cały czas się śmiali. Agata robiła obrót, gdy nagle upadła na tafle zimnego podłoża. Marek zjawił się przy niej błyskawicznie. Agata straciła przytomność. Wszyscy ludzie zjechali się blisko ich, aby dowiedzieć co się stało.
Patrzyła się na niego i myślała o och przyszłości... Była bardzo ciekawa jak to się wszystko potoczy. Przez to właśnie nie zauważyła ściany tuż przed nią. Zderzyła się z nią i upadła do tyłu. Tylko cud sprawił, że nie jej głowa uderzyła o lód, a tułów. Po kilku sekundach poczuła silne dłonie Marka na swoich barkach. Chciała się podnieść, powiedzieć, że wszystko dobrze, jednak w tej samej chwili straciła przytomność. Przed oczami zobaczyła ciemne plamy, a twarz narzeczonego zaczęła się jakby rozmywać... Nie była w stanie nic powiedzieć, poruszyć się...
Obudziła się dopiero dziesięć minut później, w samochodzie. Marek wiózł ją do szpitala.
- Marek, nie jedź do szpitala... To nie ma sensu. Już jest dobrze. Jedźmy do domu. - powiedziała słabym jeszcze głosem, czym nie przekonała go do zmienienia kierunku jazdy.
- Nawet się nie łudź. Muszą ci zrobić badania i koniec. - odparł stanowczo. "Ale się uparł..." pomyślała brunetka.
Kiedy długo potem wyszli ze szpitala, Agata odetchnęła z ulgą.
- Nienawidzę szpitali. - powiedziała z odrazą.
- Przyzwyczaisz się. - powiedział ciepło i pomógł jej wsiąść do auta.
Kilka tygodni później...
- Marek, pośpiesz się!
- Moment! Krawat wiążę!
- Jak się spóźnimy na przedstawienie, to będzie Twoja wina!
Godzinę później siedzieli już w Teatrze na swoich miejscach, a Agata uporczywie wypatrywała Lucji. Siedzieli w trzecim rzędzie, więc widzieli wszystko dokładnie .
- Spójrz! - chwyciła go mocniej za rękę i palcem wskazała w stronę sceny i niewysokiej szatynki, kręcącej piruety na środku sceny.
- To ta na środku?
- Tak. Popatrz tylko jak ładnie tańczy! - w jej głosie dało się wyczuć ogromne podniecenie i radość.
- No, ładnie, ładnie... - Marek objął narzeczoną i pocałował w policzek. Jeszcze wczoraj, adopcja tej dziewczynki wydawała mu się bardzo dobrym pomysłem, jednak w tym momencie cała wiara w siebie, radość opuściły go. Często w życiu jest tak, że to co z pozoru wydaje się nam bardzo dobrym pomysłem, a czasami nawet idealnym, w chwili gdy się zbliża, ogarnia nas nagła niepewność. Tak też poczuł się Marek.
"Dziadek do orzechów" w którym brała udział Łucja, był adaptacją baletu skomponowanego przez Piotra Czajkowskiego. Łucja była siedmioletnią Klarą, główną bohaterką opowieści. Agata cały czas zachwycała się doskonałością każdego ruchu małej szatynki. Ścisnęła dłoń Marka jeszcze mocniej i oparła głowę na jego ramieniu.
- Jest cudowna - szepnęła. W jej oczach zaczęły mienić się pojedyńcze łzy, podczas odgrywanej sceny zaręczyn Klary i młodego siostrzeńca sędziego Droselmajera. Marek spojrzał na Agatę, uśmiechnął się do siebie spoglądając na przyozdobiony palec brunetki pierścionkiem.
Marek przyglądał się brunetce, której głowa spoczywała na ramieniu. Czasami zerkał to raz na Łucje, którą zachwchycała się Agata, to raz na narzeczoną, która czasami ściskała jego dłoń tak mocno, że mrowiło go w koniuszkach palców. Wiedział, że jej zależy na tej małej. Nie przepadał za tym jak Agata przywiązywała się do obcych ludzi, oddając im prawie całe serce, co potem odbijało się na ich związku. Wiedział też, że jeżeli się rozmyśli to wszystko co odnowili w ostatnich dniach pryśnie jak bańka mydlana, i znów rozpoczną sie kilkugodzinne kłótnie i nieporozumienia. Marek chciał już coś powiedzieć, ale publika wstała i zaczeła głośno wiwatować.
- Agata zostań moją żoną! - próbował przekrzyczeć tłum, tak aby brunetka usłyszała.
- Co? - spojrzała na niego, wciąż bijąc brawo. Ludzie wciąż wiwatowali, i wszystkich głosy roznosiły się echem po sali.
- Weźmy ślub..- Agata przestała klaskać dłońmi, i spojrzała znów na niego. Marek widząc, że usłyszała dokończył zdanie - ..nawet dziś!
- Masz gorączke? Może zatrułeś się czymś bo bredzisz - mówiła całkowicie poważnie - od kiedy to mecenas Dębski podejmuje impulsywnie decyzje.
- Skąd wiesz, że impulsywnie?
- Pozwól, że zacytuje "nawet dziś". Czy nie wydaje Ci się to spontaniczne, szalone i impulsywne? - uśmiechnęła się
- Przy Tobie zawsze będe spontanicznym szaleńcem podejmującym decyzje impulsywnie - zbliżył twarz do jej twarzy - ..a teraz tak na na serio, ja mówiłem o tym ślubie poważnie! Tajny ślub w urzędzie stanu cywilnego, tylko ty i ja.
- Mówisz poważnie?
- Jestem świadomy swoich słów, nie jestem odurzony alkoholem, ani narkotykami. - chwycił jej dłoń. Agata spojrzała na niego, i po chwili na scene. Przytaknęła głową i ucałowała kącik jego ust.
- Teraz choć poznasz Łucje - chwyciła jego dłoń, i kierowali się w kierunku sceny. Wszystkie dzieci przebywały obecnie na sali z rodzicami, rozmawiając i dzieląc się wrażeniami. Tylko mała szatynka siedziała sama, wymachując nóżkami.
- Spójrz na nią, serce pęka widząc jaka jest samotna. Nie chciałabym być na jej miejscu - szepnęła do Marka. Samemu zrobiło mu się szkoda małej dziewczynki. Podeszli do Łucji.
- Cześć gwiazdo - na głos brunetki, mała szatynka uniosła swoją głowę i uśmiechnęła się. Nauczycielka tańca, stojąca wraz z dyrektorką domu dziecka, stały przy ścianie rozmawiając, po czym zwrócili wzrok na parę rozmawiającą z Łucją.
- Dzień dobry - odpowiedziała
- Z takim talentem Brodway jest twój - rzekł lekko zachrypnięty Dębski.
- Co to Brodway? - zapytała i spojrzała na niego tymi swoimi czekoladowymi oczami. Teraz wiedział dlaczego Agata tak zachwycała się tą dziewczynką. Te oczy mimo samotności nie wyrażały żadnych negatywmych uczuć, były roześmiane, ciekawe świata i wszystkiego co otacza tę małą szatynkę.
- Tam tańczą najlepsi z całego świata - rzekła krótko Agata. Wyciągnęła z torebki średniego pluszowego misia - proszę.
- Dziękuje - jej oczy buchały zarażającą radością, spojrzała na miśka - Nie miałam nigdy pluszaka.
Mimo tak smutnego wyznania wciąż się uśmiechała. Agata spojrzała porozumiewawczo na Marka. Postanowiła zmienić szybko temat, bo zamiast Łucji to jej zbierało się na płacz.
- Byłaś cudowna - rzekła do Łucji ściskającej miśka.
- Przepraszam, kim państwo są? - zapytała  dyrektor domu dziecka podchodząc do nich po tym jak wręczyli małej pluszaka, zachowując środki ostrożności.
- Mecenas Agata Przybysz - podała dłoń
- Mecenas Marek Dębski - podał dłoń
- Beata Wierzbicka. Dyrektor domu dziecka - podała najpierw dłoń Agacie następnie Markowi.
-Czego państwo chcą od Łucji?- zapytała dyrektorka, gdy mała na chwilę odeszła do koleżanek pokazać misia.
-Chcielibyśmy zaadoptować.- powiedział Marek.
-Jest tylko jeden problem.- powiedziała.-Już jest jedna rodzina zainteresowana właśnie Łucją.
Agacie zrobiło się ciemno przed oczami. Popatrzyła się znacząco na Marka i na wszeli wypadek przytrzymała się go mocniej.
- A czy ostateczna decyzja już zapadła? - zapytał stanowczo Marek. Jemu też mię mieściło się to w głowie. Skoro już się zdecydowali, to nie odpuszczą tak łatwo.
-Nie. Zapraszam jutro do naszego domu dziecka na godzinę 12. Adres znajdą państwo na wizytówce.-podała jej małą karteczkę. Pani Wierzbicka wyszła z dziewczynką. Oni zostali sami.
- Marek, dlaczego? - oparła głowę na jego torsie. - Wiedziałam. Gdybyśmy wcześniej się zdecydowali. Gdybyśmy wcześniej coś w tej sprawie załatwili. Może wtedy byśmy jej nie stracili. - zaczęła panikować. Marek pogłaskał narzeczoną po głowie.
- Agata, no coś ty. Nie poddany się. No nie teraz. Przecież skoro podjęliśmy decyzję, to będziemy konsekwentni. Zawalczymy o nią. - próbował dodać jej otuchy.
- Ale my narazie nawet ślubu nie mamy! Jakie mamy szanse? - kobieta była bliska rozpaczy.
- Przecież powiedziałem, że ślub możemy mieć nawet dzisiaj. - uśmiechnął się do  znacząco.
- Nie. To nie może być tak spontanicznie. Chcę, żeby nasi najbliżsi byli z nami... - popatrzyła mu się prosto w oczy i pocałowała w policzek.
- Jak chcesz. - objął ją na ramionach i skierowali się ku wyjściu z budynku. - To w weekend. Zaprosimy kilka osób i zrobimy superowe wesele w gronie najbliższych.
- Ty mówisz poważnie? - zapytał
- A wyglądam jakbym żartował? - stanęli na środku chodnika. Wiatr targał jej ciemne kosmyki włosów, które przyozdabiały się białymi śnieżynkami spadającymi z nieba. Patrzyli sobie głęboko w oczy.
- Naprawdę byś to zrobił ? - zrobiła krok w przód wciskając mocniej ręce do kieszeni płaszcza.
- Z miłości dla Ciebie zrobie wszystko! - rzekł, ona momentalnie wtuliła się w niego. On schował ją w swoim uścisku szepcząc do jej ucha - głowa do góry! Tamta para nie wie z kim zadarła, przecież jesteśmy najlepszymi prawnikami w mieście.
Poczuł tylko jak Agata mocniej oplata ręce w okół niego. Po długiej chwili milczenia i tulenia, wsiedli do samochodu. Marek chciał już odpalić samochód, kiedy na jego ustach wylądował namiętny pocałunek. Trzymając dłoń na policzku,i patrząc mu w oczy rzekła.
- Dziękuję, że jesteś!
-Jutro z samego rana jedziemy do urzędu stanu cywilnego. Dobrze?- zapytał wchodząc do mieszkania.
Na to ona odpowiedziaľ mu pocałunkiem w usta.
Długo nie mogła zasnąć. Tyle się ostatnio działo, a jej było coraz bardziej przykro kiedy wracała do pustego domu. Nawet Marek był chwilami coraz częściej przygnębiony i jakby nieobecny. Oboje potrzebowali w swoim życiu tej radości jaką daje każde dziecko, potrzebowali motywacji aby nie brać ciągle nadgodzin w pracy, tylko wrócić do domu i cieszyć się wspólnymi chwilami. Dziś jeszcze doszła ta sprawa z Łucją. Tak sie cieszyła na ten dzień, a teraz okazało się, że może to wszystko polec w gruzach. Przytuliła się mocniej do Marka i próbowała zasnąć. Nie wiedziała, że on tego wieczoru też miał kłopoty że snem. Objął ją swoim ramieniem i pocałował czule w głowę. Po wpływem tych dwóch, mogłoby się wydawać nic nie znaczących gestów, brunetka poczuła jak od środka wypełnia ją spokój i bezpieczeństwo, które TYLKO On jeden na świecie mógł i potrafił jej zapewnić. Zamknęła zmęczone powieki...
-Agatka, Agatka wstawiaj. - pocałował jej skroń. - Jest już 9. Zaraz musimy być w urzędzie.
Agata nic nie odpowiedziała, tylko pobiegła do łazienki wziąć szybki, orzeźwiający prysznic. Bo ośmiu minutach byli w jego samochodzie.
-Marek, masz swój akt urodzenia?
-Tak. A Ty masz swój?
-Jest problem. Bo mój jest w Bydgoszczy. Chyba nici ze ślubu w tą sobotę.
-To w następnym tygodniu. Dzisiaj zaklepiemy datę a dokumenty dowieziemy w najbliższym czasie.
-Pojadę dzisiaj o 16 do Bydgoszczy. Od razu zaproszę tatę.
-Pojedziemy razem.

2 komentarze:

  1. Jeju! ^-^ jakie to jest śliczne ♥ Zaręczyny, starania o Łucję, spacer, noc... wszystko to niby drobne szczegóły ale jakie ważne i "wielkie". Kocham to opowiadanie. Zakochałam się od pierwszego słowa. Pełne emocji, wzruszeń, nadzieji i miłości. ♥
    Duśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję w imieniu swoim, Pauli, Mychy i Daisy... dziękujemy z całego serducha za taki piękny szczery komentarz <3 miło wiedzieć że tak się podoba i starania nie idą na marne <3

    OdpowiedzUsuń