sobota, 30 listopada 2013

Opowiadanie Soni (Marzeny)

No cześć! :D Coś tak cicho ostatnio, nieprawdaż? :) Wrzucam Wam opowiadanie, miłego czytania :)
A co do autorki: fajnie, podobało mi się :) Popracuj nad interpunkcją, bo te kropki przed pytajnikami i wykrzyknikami troszkę denerwują :D

Domcia

Hej Wszystkim :) Kiedyś pisałam już tutaj opowiadania, pewnie nie pamiętacie .... ;)
Wysyłam jedno częściowe opowiadanie. Myślę, że się spodoba .! :D
+ Dołączam mój filmik ( jestem amatorem więc cudów się nie spodziewajmy :3 ) Zapraszm.! <3 http://www.youtube.com/watch?v=Ddk1EvAzLxU
P.S. Miłego czytania :))


Chłodny jesienny wieczór, zapowiadający zimowe mrozy. Wszystko pokryte mgłą, korki w Warszawie, trudno gdziekolwiek się dostać. Ludzie którzy wracają z pracy pragnący szybciutko wejść do ciepłego, ogrzanego mieszkania stoją w korku. Nie widać przechodniów, wszędzie samochody.
Lecz tylko jedna osoba właśnie trzęsie się z zimna. Ponad pół roku, dzień w dzień odwiedzała to miejsce, zawsze przebywając w nim kilka godzin. Za każdym razem płacząc, wspominając i zastanawiając się dlaczego właśnie jej zabrano tak ważną w życiu osobę. Pozostały po niej tylko wspomnienia, nie zapominając także o potomkach. Zapewne, gdyby nie dwójka wesołych i psotnych 'klonów' jej by tu nie było. Postąpiłaby jak Julia widząc nieżywego Romea. Tak jej go brakowało. Tęskniła za tymi przekomarzaniami, pocałunkami, niespodziankami które przygotowywał jej, zawsze umiał ją rozweselić. Być przy niej podczas porodu ich pierwszego dziecka jak i drugiego, doskonale opiekować się nimi. Był doskonałym zarówno mężem jak i ojcem, choć był nim tylko przez rok, każdy zapamiętał go jako wzór dla tatusiów. Jeden z najlepszych ludzi, czasem wulgarny ‘bufon’, czasem uszczypliwy lecz zawsze troskliwy i kochany. Zapewne każda z Was płakałaby na miejscu tej cudownej brunetki. Na szczęście nie jest sama, ma wiernych i kochanych przyjaciół, którzy wspierają ją i pomagają jak tylko mogą. Pocieszają i sami czując ten ból muszą go zwalczyć, lecz czy on zniknie.? Czy w końcu serce złamane na pół zagoi się.?

Po trzech godzinach siedzenia w ponurym miejscu, postanowiła się przejść. Była cała zmarznięta, miała pozamarzane ręce, palce u stóp oraz nos. Wyglądała okropnie i tak też się czuła.

‘Idąc cmentarną aleją szukam Ciebie mój przyjacielu.
Odszedłeś bo byłeś słaby jak suchy liść….’

Spacerując ulicami stolicy dotarła pod jego kamienicę. Przypominała sobie ostatnie wydarzenia związane z tą czynszówką. Niespodzianka która okazała się tak wyjątkową, potem przeprowadzka , sprzedanie Jego domu. To wszystko tak dużo dla niej znaczyło…

Ciepłe popołudnie, jak na tą porę całkiem dziwne zjawisko. Przed blokiem stała już ciężarówka. Ona pakowała jego rzeczy, on znosił je na dół. Żegnając się ze zdarzeniami zamkną drzwi wraz ze starym życiem i zaczynając nowe oddał klucze następnym właścicielom.

Pamiętała to tak dokładnie. Chciała, aby znów było tak jak dawniej….

Stojąc na ulicy wyciągnęła swoje zimne, zamarznięte ręce wraz ze swoim smartfonem i spojrzała na godzinę. ‘Cholera.! Musze odebrać dzieci, Dorota na pewno ma ich już dość’. Po półgodzinnych staraniach,  stała już pod drzwiami rudowłosej.
-Mama.! –krzyknęła Róża i wybiegła po nią. Choć miała półtora roku była wyjątkowo mądra i inteligenta jak na ten wiek. Każdy mówił że to po mamusi, ale Agata wolała widzieć w niej swojego ukochanego. Wzięła ją na ręce, choć ledwo je czuła. Weszły do środka od razu kierując się na kanapę. Dorota widząc zmarzniętą przyjaciółkę przykryła ją kocykiem i wzięła Róże do drugiego pokoju. Maks już spał, jak to w zwyczaju u dzieci w tym wieku. Dała Róży i Filipowi zabawki i wróciła do zmęczonej Agaty.
- Jak się czujesz.?- zapytała, lecz po chwili uświadomiła sobie że to głupie pytanie.
- A jak mam się czuć.?- powoli jej kolor skóry wracał do normy. Chwyciła kubek herbaty stojącej wcześniej na stoliku.
- Wiem, przepraszam. Głupie pytanie.. Gdybym mogła Ci jakoś pomóc…- przerwała jej.
- Już mi pomogłaś, dziękuję. Już 19 musimy iść. Jeszcze raz dziękuję – wstała i przytuliła ją z całych sił. Dorota poszła po dzieci i odwiozła ich. Nie mogła pozwolić na to, by mec. Przybysz prowadziła.

Rankiem obudził ja telefon.
- Halo. Tak. O co chodzi.? Agata, no dobrze, ale coś się stało.? Dobrze, za dziesięć minut jestem u ciebie.- rozłączyła się po czym wstała i ruszyła w stronę łazienki. Dzień wolny dla Agaty to było coś zupełnie dziwnego. Lecz nie zostawiłaby jej nigdy w potrzebie.
Brunetka ubierała właśnie Maksa kiedy podbiegła do niej Róża.
- Mamusiu, kto to jest.?- wskazała palcem na mężczyznę z fotografii którą trzymała w ręku. Łzy napłynęły do Agaty oczu. Wiedziała że kiedyś to pytanie nastąpi, nie wiedziała tylko że tak wcześnie to będzie .
- Córuś, to jest właśnie wasz Tata.- wydusiła z siebie po czym spłynęła jej łza.
- Co to tata.?- dopytywała młoda Dębska.
- To jest osoba dzięki której tutaj jesteście. Miłość mojego życia…- łzy płynęły jej po twarzy. Już ich nie hamowała. Przetarła je i zwróciła się w stronę córki- Nie za dużo tych pytań.? Odłóż zdjęcie i usiądź założymy buty.- Wychodząc z wózkiem i trzymając drugie dziecko za rękę wyszła z mieszkania. Zamykając je usłyszała dźwięk upadającej monety. Popatrzyła w dół po czym kucnęła i podniosła rzecz, która jej spadła. Nie była to moneta lecz obrączka. Trzymała ją w dłoni wspominając sobie ten uroczysty dzień.

Była sobota 12.05 godzina 11.50. Goście zgromadzeni przed kościołem. Wszyscy są, prawie wszyscy.. Brakuje tylko Agaty i jej Ojca który po nią pojechał.
Stała w swoim mieszkaniu przed lustrem w pięknej białej sukni. Była bez ramiączek, z szerokim dołem. Miała małą różową różyczkę po prawej stronie.  Włosy upięte w elegancki kok, posypany brokatem i wpięte we włosy welon. W ręku trzymała piękny bukiet różowych frezji. Tak bardzo uwielbiała te kwiaty. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dziesięć minut. Miała już wychodzić, gdy ogarną ją strach. Dzielna i dumna pani mecenas wystraszyła się ślubu, a może życia po ślubie.? Bała się tego co będzie ‘po’. Gdy miłość wygaśnie co wtedy się stanie.? Stojąc tak i myśląc nie zauważyła swojego ojca który przyglądał jej się już kilka minut. W końcu postanowił ją wybudzić z tego stanu.
- Agatko, musimy już iść.- rzekł po czym złapał ją za dłoń. Drgnęła i ‘obudzona’ odwróciła się w jego stronę.- pięknie wyglądasz, jak twoja matka…
- Tato, co będzie…- przerwał jej. Wiedział o co pyta.
- Będzie cudownie, miłość nie wygasa tak szybko, szczególnie że wasza wytrwała tyle bez was. Nie bój się. Jestem z tobą , Marek też będzie, NA ZAWSZE. Chodź, bo czekają na nas, na Ciebie. – po tych słowach nabrała odwagi. Dojechali na miejsce. Weszła uśmiechnięta i dumna do kościoła. Zaczęli grać marsz Mendelsona, każdy wstał, wszyscy patrzyli się na piękną brunetkę, która zmierzała w stronę ołtarza. Oczarowany Dębski był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

- Agata, dzwoniłaś, coś się stało.?- Dorota widząc kucającą Przybysz zdziwiła się.
- Nie, nie, to znaczy  obiecałam ojcu że dzisiaj będę a nie chce męczyć dzieci tą podróżą.
- Rozumiem. Nie ma problemu zajmiemy się nimi.
- Jak to ‘zajmiemy’.?
- No ja Bartek i Aniela. W końcu nie jesteś sama.! – położyła dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się do niej promieniście. Zeszły obie na dół, Dorota trzymała wózek i szła za rękę z Różą a Agata niosła na rękach śpiącego Maksa. Schowali wózek do wozu rudowłosej i przypięli dzieci do fotelików.
- Dorota… Dziękuję- przytuliła ją tak mocno że Dorota zrobiła się cała czerwona.
- Udusisz mnie kochanie…- szepnęła.
- Oj, przepraszam, nie miałam takiego zamiaru.- weszła na chwilę do samochodu i pożegnała się z dziećmi po czym wsiadła do swojego czerwonego auta i odjechała. Rudowłosa również wsiadła i odjechała, tylko w inną stronę. Podjechała pod kancelarię przy której stali już Bartek z Anielą. Podeszli do samochodu i wyciągnęli dzieci z fotelików.
- To idziemy na plac zabaw.! –powiedział Bartek do Róży. Ruszyli w stronę najbliższego placu, zaś Aniela wzięła Maksa na górę wraz z Dorotą.
                                                                              ***
Po dwu godzinnej jeździe znalazła się w Bydgoszczy. Była tu dwa tygodnie temu lecz czuła że coś jest inaczej. Weszła do środka i od razu przywitał ją siwawy mężczyzna. Wypytywał o jazdę i dzieci. Wiedział że cierpi, dlatego postanowił wrócić z nią do Warszawy na kilka dni. W końcu chciał jej pomóc, samotna kobieta z dwójką dzieci w dużym, eleganckim domu nie bardzo sobie radzi. Spakował tylko swoje rzeczy i pożegnał się z Zosią która mu to wcześniej zaproponowała.
                                                                              ***
W kancelarii panowała miła atmosfera. Dziecko wnosi tyle ciepła do pomieszczenia.
Aniela podgrzewała właśnie butelkę z mlekiem, Dorota wyszła na rozprawę a Bartek z Różą jeszcze nie wracali.
Wyłączyła palnik i wzięła butelkę. Poszła do Maksa i zaczęła go karmić. Wtem do kancelarii weszła prokurator Okońska. Była ubrana na czarno, smutna i zgorzkniała , czyżby i ona tęskniła za Markiem.?
- Dzień dobry, czy zastałam mec. Przybysz.?- powiedziała spoglądając na Anielę.
- Dzień dobry, nie, będzie dopiero za godzinę.
- Mogłabym poczekać.? –spytała. Miała pilną sprawę.
- Tak oczywiście. Może kawy, herbaty.?
- Kawę poproszę. Śliczny chłopiec, Pani.?- powiedziała spoglądając na maleństwo. Nagle dostrzegła to podobieństwo, zrozumiała.
- Nie, nie, jeszcze nie planuję. Maleństwo jest Agaty. Potrzymasz.? Wstawię wodę.
- Jasne.- wstała i wzięła Maksa na ręce. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej podobny do Marka. Ona nigdy nie miała u niego takich względów. Marzyła o facecie idealnym dla niej i dziecku lecz bardziej wolała poświęcić się pracy. Nagle drzwi się otworzyły wszedł Bartek z dziewczynką na rękach. Przywitał panią prokurator i poszedł położyć dziecko na kanapie w Marka gabinecie. Był taki jak zawsze, lecz bez jego osoby. Szukali następnego mecenasa do spółki z nimi…
 Sięgnął po koc i przykrył dziewczynkę po czym wrócił do Marii. Stała tam także Aniela z kawą. Bartek wziął Maksa i poszedł z nim do kuchni aby kontynuować podawanie jedzenia. Wtem do kancelarii weszła Agata wraz z Ojcem. Zdziwiona obecnością Marii podeszła do niej i przywitała się. Zaprosiła ją do swojego gabinetu.
- Więc, co Cię do mnie sprowadza.? –wysiliła się na sztuczny uśmiech.
- Mam trop który może prowadzić do tego, że to nie był wypadek…
- Słucham.? – zszokowana Przybysz zaczęła poważnie przysłuchiwać się Marii.
- Mówię… mówię o śmierci Marka. A właściwie o tym co działo się w szpitalu…
- To było ustawione.? – oczy jej się zeszkliły, dowiedziała się właśnie że jej mąż by żył, gdyby ktoś nie podmienił kroplówki. Była zła, smutna a zarazem wściekła.-Ale kto.? Dlaczego.???
- Podobno Bitner chciał się zemścić, planował to od dawna, nadarzyła się okazja i ją wykorzystał.
- Jaka okazja.? O czym ty mówisz.???!
- Bitner miał widzenie, jedno ale wystarczyło. Dopiero niedawno lekarz zobaczył że w papierach coś się nie zgadza, posprawdzał wszystko, i na kamerze jest właśnie ten człowiek – wyciągnęła z czarnej teczki zdjęcie dużego, masywnego mężczyzny- przyznał się wczoraj. Poznajesz go.?- Przybysz zaniemówiła. Znała go, ale myślała że on jest człowiekiem Marczaka. Myślała także iż ten temat został na zawsze skończony. Widać, za wcześnie się cieszyła…
- Takk, to człowiek Marczaka.?
- Niezupełnie, działał na dwa fronty. – wzięła zdjęcie z powrotem i wsadziła do teczki zamykając ją.- Jest mi przykro, nie wiesz nawet jak… - po wypowiedzianych słowach wstała i wyszła z kancelarii. Agata wstała i podeszła do okna. Nagle osunęła się na ziemie opierając się plecami o ścianę, krzyknęła i zaczęła płakać. Usłyszeli to pozostali ludzie w kancelarii. Andrzej poszedł do jej ‘świątyni’ otworzył drzwi i szybko podbiegł do niej przytulając ją.
- Mała, co się dzieje.? – zapytał.
- Nigdy… nigdy nie będzie tak jak było dawniej…. Nigdy o mnie nie zapomną, zrujnują mi życie tato… - niezbyt ją zrozumiał, lecz przytulił jeszcze mocniej i ucałował jej czoło.
- Nie pozwolę na to córeczko. Nigdy więcej…..
                                               ***
Po kilku godzinach doszła do siebie, w niedokładnym znaczeniu tego słowa. Od śmierci Marka nie była sobą,  zabrakło jej jednej najważniejszej osoby która zmieniała ją z dnia na dzień.
Siedziała na kanapie otulona kocykiem. W kuchni urzędował pan Przybysz. Miał zamiar przygotować pyszną kolację. Wiedział, że Agata nawet nie zechce na to spojrzeć, ale musi coś jeść, i gdyby miał ją nakarmić, na pewno by to zrobił. Po kilku zrobionych kanapkach i zaparzonych herbat dosiadł się do córki.
- Jedz.- powiedział stanowczym, lecz czułym głosem.
- Nie jestem głodna - wymamrotała.
- Nie ma ‘nie jestem’ Masz zjeść choćby jedną.! – wziął do ręki kanapkę po czym usiłował wsadzić ją do buzi.
- Tato.! –krzyknęła. Był to błąd, gdyż w ten sposób obudziła małego Maksa.
- Ja pójdę- powiedział Andrzej.
- Tym razem moja kolej – uśmiechnęła się do niego i wstała szybko, aby uniknąć kolejnej próby jedzenia.
- Tak łatwo się nie wywiniesz. – powiedział żartobliwym, starszym głosem.
- Jakbym śmiała.- uśmiechnęła się i poszła po małego. Wzięła go na ręce i przytuliła. Od razu przestał płakać, magia.? Nie, po prostu matczyna miłość uspokoiła wystraszone dziecko. Patrząc na niego czuła bliskość Marka. Momentalnie się rozpłakała. Przetarła łzy i zeszła z Maluchem na dół.
- Nie może usnąć. Nie dziwię mu się. – usiadła z Maksem na kanapie otulając go kocykiem lekko kołysząc.- Jest taki podobny do Marka- dodała po chwili.
- Nie tylko do niego –wyszeptał mężczyzna, który zaczął pokazywać różne głupie miny do malucha.
- Ma jego oczy. Ten ich blask… Tato, tak bardzo mi go brakuje. –Andrzej w tej chwili skupił się na córce, która potrzebowała męskiego ramienia, przytulił ją i obdarzył ojcowską miłością. Potem popatrzył na Maksa.
- Wiem kochanie, wiem. Ten ból nie przeminie, tym bardziej że będziesz teraz potrzebna dzieciom za dwójkę.
- Tato, czy wychowanie mnie samemu było dla ciebie trudnością.?
- Eh… no wiesz. Czasem było naprawdę ciężko, te sprawy związane z kobietami mnie przerastały. I ten buntowniczy wiek. Lecz, jak widzisz dałem rade, jesteś porządną kobietą. Więc i ty dasz. Masz mnie i przyjaciół którzy zawsze Ci pomogą. Dobra, a teraz spać, jutro do pracy.!- uśmiechnął się, po czym sprzątną naczynia i udał się spać. Agata uspała małego, zajrzała do Różyczki, aby sprawdzić czy ona również śpi, i sama zapadła w Karinę snów.

Biegła ciemną ulicą. Czyżby uciekała .? Słyszała krzyki. Nie odwracając się biegła sama nie wiedząc gdzie i dlaczego. Nagle stanęła, odwróciła się i zobaczyła ten widok. Klękającego Marka na ulicy przy człowieku który mierzył do niego z pistoletu. ‘Nie’- krzyczała. Biegła w ich stronę, lecz ta odległość jakby się zwiększała. Nagle usłyszała strzał, jeden, drugi. Teraz to ona upadła na kolana. Zaczęło padać. Ona krzycząc i klęcząc na ulicy nie zamierzała wstać. Patrzyła na Dębskiego, martwego już Dębskiego. Sięgnęła po kawałek szkła. Usłyszała głos ‘ Nie rób tego, nie pozwolę CI na to. Za bardzo Cię kocham’ . Ona nie słuchała, popatrzyła w szkło, po czym rozmachnęła się i celowała w serce. Coś ją zahamowało. Nie mogła ruszyć ręką. ‘Dlaczego mi to robisz.? Dlaczego nie pozwolisz mi dołączyć do Ciebie.?’ Upadła na dłonie. Leżąc w kałuży słyszała tylko echo odbijające się od domów. ‘Bo Cię kocham’.

Zerwała się nagle. Rozglądając się dookoła uświadomiła sobie że to był tylko sen. Bo Cię kocham –ciągle słyszała to w głowie. Położyła się i usiłowała zasnąć, prosząc aby ten sen się nie powtórzył.
                                                                              ***
Minęły dwa dni. Okońska, na prośbę Agaty załatwiła widzenie u podejrzanego. Z niewiadomych przyczyn chciała się z nim spotkać. Dorota jej to stanowczo odradzała, lecz ona nie słuchała. Chciała po prostu wiedzieć dlaczego właśnie Marek.
Wchodząc do więzienia była przestraszona. Lecz było już stanowczo za późno. Usiadła przy stoliku i czekała na więźnia. Cała się trzęsła, kilka głębszych oddechów i już się czuła lepiej. Wprowadzili go .
- A więc to Pani…- powiedział to z satysfakcją.? Nie dało się tego wyczuć.
- Dlaczego.? – od razu przeszła do rzeczy.
- Widzę, stanowcza Pani mecenas. No proszę proszę. Nie spodziewałem się tego. Tak Pani zależy .? No dobrze, to postaram się udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania. A więc : …
Po 15 minutach wiedziała już wszystko, co potrzebowała. Wyszła od razu kierując się w stronę Okońskiej.
- Załatw mi widzenie z Bitnerem. To jest pilne.! – po czym wyszła i udała się do samochodu. Uderzyła pięścią w kierownicę, i zalała się łzami.
                                                                              ***
Kim jesteś .? Co zrobiłeś z moim życiem .? Dlaczego .? – pytania miała już przygotowane. Jeszcze tylko opanować emocje i umysł. Stała przed budynkiem głęboko oddychając . Już postanowiła zrobić ten krok, wiedziała że właśnie teraz nadszedł ten czas. Pociągnęła za klamkę i weszła do środka.
***
Dwadzieścia minut później.
Wiedziała, że  nic jej nie powie, lecz jego szyderczy śmiech mówił wszystko. Chciał po prostu zemsty za wsadzenie go do więzienia. Lecz dlaczego kosztem Marka.? W końcu ‘Był z niego zadowolony’ . Poświęciłby niewinnego człowieka, tylko po to aby zranić Panią mecenas.? Był by aż tak absurdalny.?  Jak się okazało, owszem. Był tą ‘szowinistyczną świnią’ .
Agata była rozpaczona. Z dnia na dzień nie mogła o tym zapomnieć. Jakoś dawała sobie radę z pracą i dziećmi, lecz jej serce potrzebowało pomocy. Zawsze kochała Marka i zawsze będzie kochać. Zostały jej wspomnienia i dwójka uroczych, psotnych dzieci dzięki którym pamięć o Marku Dębskim nigdy nie zaginie…

 W każdej bajce musi być ktoś dobry i ktoś zły. Niestety, nie wszystkie kończą się happy end ’em.
 Marzena (sonia0203) :*.

czwartek, 28 listopada 2013

OGROMNA prośba :)



Wiecie, tak sobie pomyślałam, że można by tutaj jakieś piękne tło zrobić :) Problem w tym, że ja kompletnie się na tym nie znam. ;c Próbowałam, ale to, co wyszło, to szkoda gadać…
Może ktoś z Was potrafi ‘bawić się’ w takich programach? Jeśli tak, to może ktoś byłby chętny sprezentować nam tutaj swoje zdolności? :) Mam mniej więcej koncepcję na to tło i nawet zastanawiałam się nad obrazkami (i cytatem zamiast nazwy bloga) :) Ale dobrze wiem, że taki artysta woli robić ze swoich wyobrażeń, bo tak mu łatwiej :)
Jeśli ktoś byłby chętny, to napiszcie na maila :)

Z góry dziękuję :)

D.

"I can't unlove you..." cz.2

Ale mam zapłon... Przepraszam, że tak późno :) Mam nadzieję, że się bardzo nie gniewacie :) Już widzę o co chodziło z tymi "jebutnymi" fragmentami, Paula :D Czekam na więcej :D

Domcia

Wrócili do domu już po północy. Marek obejmował świeżo upieczoną narzeczoną w talii, a Agata opierała głowę na jego torsie.
- Co zrobimy jutro? - zapytała jeżdżąc powoli palcem po jego policzku.
- Co tylko chcesz... - odpowiedział i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Siedzieli na kanapie w salonie oświetlonym tylko lampką na drugim końcu pomieszczenia.
- Napijesz się wina? - spojrzał na nią. Ona wyraziła chęć skinieniem głowy. Marek udał się do kuchni, a Agata siedziała na kanapie przyglądając się pierścionkowi. Wciąż nie mogła uwierzyć że to dzieje się naprawdę. Do salonu wrócił Marek z dwoma kieliszkami i otwartą butelką czerwonego wina. Rozlał ciecz do kieliszków , oparł się o kanapę i objął brunetkę. Ona wciąż mu się przyglądała.
- Coś nie tak? - spojrzał na Agatę, która trzymała w obu dłoniach kieliszek przy ustach, i przyglądała mu się uważnie.
- Wszystko dobrze, po prostu siedzę tu z Tobą jako twoja narzeczona i nadal nie mogę w to uwierzyć. Pamiętam jak dziś nasze pierwsze spotkanie "mecenasie Dębski" - uśmiechnęła się na samo wspomnienie, ich rozmowy i jego zaakcentowania słowa "mecenasie". - No tak. - uśmiechnął się i objął ją mocniej. - Ale mnie wtedy denerwowałaś. Dumna pani mecenas z wielkiej korporacji. Momentami myślałem,  że wyjdę z siebie.
- Ja do Ciebie również nie pałałam zbytnio sympatią - napiła się wina - Kto by pałał do takiego bufona? - zażartowała puszczając mu oczko kontynuując wspomnienia.
- A kto by pałał do takiej wariatki - zripostował parodiując jej ton
- Ej! - udała złość i uderzyła go leżącą obok niej poduszką.
- Za co? - udawał bardzo pokrzywdzonego.
- Ty już dobrze wiesz za co. - wstała i poszła do sypialni. 
Cały następny ranek udawała obrażoną, a na dodatek specjalnie wykonywała takie ruchy, by go ukarać. On starał się nie zwracać na to uwagi, choć miał wyjątkową ochotę podejść do narzeczonej i wziąć w swoje ramiona.
Siedział przed papierami, a ona krzątała się po kuchni robiąc dla siebie śniadanie. W pewnej chwili on wstał, stanął za nią i delikatnie położył ręce na jej biodrach:
- Długo jeszcze będziesz tak mi dokuczać? - powiedział do jej ucha, a jego ciepły oddech przyjemnie podrażnił jej skórę.
-Ja się do Ciebie nie odzywam.-powiedziała- zabieraj swoje paluchy z moich bioder.
- A jak nie zabiorę? - szepnął jej do ucha, odgarnął jej włosy odkrywając kawałek szyi - A jak Cie pocałuje o tu? - musnął wargami jej szyje - i tu - powtarzał tak kilkakrotnie, po czym składał na jej szyi pocałunki.
-Marek, idź lepiej do swoich papierów.- powiedziała, odchodząc z gotowymi kanapkami do stołu.
-A coś Ty jeszcze taka zła?- zapytał siadając koło niej.
- Nie domyślasz się? Weź łapy. - uśmiechnęła się podstępnie, poczym spokojnie jak gdyby nigdy nic usiadła przy stole.
- Właśnie próbuję i nie wiem. O tę wczorajszą wariatkę ci chodzi? Agata no proszę cię... Chcesz taki wspaniały poranek zmarnować?  - nie poddawał się i ponownie pocałował ją w szyję.
- Wiesz przecież, dobrze, że nie miałem nic złego na myśli... Żartowałem tylko... równie dobrze mógłbym się obrazić o twojego bufona.
W tym momencie Agata o mały włos nie wybuchła śmiechem. Nie była na niego w ogóle zła, ale uwielbiała się z nim droczyć. Tym razem chyba naprawdę się wkręcił. Postanowiła się jeszcze trochę pobawić jego psią wiernością.
Do końca poranku ciągle robiła wszystko żeby pobudzić jego emocje, a następnie perfidnie go zwieść. Jednak po kilku jego spojrzeniach zaprzestała swojej "zabawy".
Wchodząc do kancelarii Agata starała się tak ustawić dłoń, aby jak jak najbardziej wyeksponować swój nowy i założony na stałe - element biżuterii. Oczywiście pierwszą osobą, która go zauważyła, był kancelaryjny Sherlock Holmes w tym wcieleniu podający się za rudowłosą kobietę, a mianowicie Dorotę Gawron.
-Śliczny! - podeszła do przyjaciółki i przyjrzała się uważniej iej dłoni. - To kiedy ślub? - zapytała Dorota, kiedy brunetka weszła do kancelarii.
-Ledwo co się zaręczyliśmy, a Ty już o ślubie.
- No tak, teraz kolejne trzy lata będziemy czekać na ślub, a po ślubie kolejne trzy lata na waszego pierworodnego - puściła jej oczko. Agata uderzyła w ramię rudowłosą leżącymi na biurku aktami.
- No co? Wy się lepiej śpieszcie, bo z waszym tempem to o balkoniku do ołtarza pójdziecie.
- Widzę, że humorek dopisuje - rzekł wchodzący do kancelari Dębski, podszedł do brunetki, ucałował jej skroń i objął ramieniem.- Wiesz, pewnie byśmy stanęli szybciej na ślubnym kobiercu ale to ty nas tak późno poznałaś. - Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Dorota machnęła ręką z bezsilności, i skierowała się do swojego gabinetu.
- A wracając do pierworodnego... - Agata zaczęła się delikatnie masować po płaskim brzuchu -  Czemu uważasz, że będzie trzeba czekać jeszcze tyle czasu? - dodała z wyraźną satysfakcją w głosie.
- Słucham?! Agata? Ja o czymś nie wiem? Nie uważasz, że powinienem jako pierwszy? - Dębski stanął naprzeciw niej i udając bardzo złego położył ręce na biodrach. Jego narzeczona uśmiechnęła się przebiegle i zwróciła wzrok na Dorotę, która była niemniej zdziwiona od mężczyzny.
- Ależ wy się łatwo nabieracie... - zaśmiała się i poszła do swojego gabinetu.
-Nie żartuj sobie z takich rzeczy.- powiedział Marek, czochrając jej włosy.
-Marek!- zdążyła jeszcze krzyknąć zanim wszedł do swojego gabinetu.  - Tak słucham? - wyjrzał zza drzwi.
- Chodź tu. - ruchem ręki zaprosiła go do swojego gabinetu.
- Co się stało? - zapytał zamknąwszy drzwi do pomieszczenia.
- A co byś zrobił gdybym naprawdę była w ciąży? Nie planowaliśmy nic takiego, ale wiesz...
- Co bym zrobił? - objął ją delikatnie w talii. - Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Naprawdę ? - uniosła brew, i ukryła zarumienione policzki w niesfornych kosmykach.
-Mhm.- odpowiedział  całując ją w czubek głowy.
-Dobra, zaraz mam klienta. Idź już do siebie.
-Jesteś bezlitosna. - położył jej powoli ręce na biodrach, by jednak prawie od razu je zdjąć i wyszedł z jej gabinetu.
Siedziała w swoim gabinecie. Myślała czy dobrze robi wkręcając Marka, że spodziewają się dziecka. 'Co on sobie teraz myśli?' pytała samą siebie.
Wieczorem, kiedy wracali do domu, Marek zadał jej pytanie, które wiedziała, że musi paść prędzej, czy później. Widać jednak nie chciał poruszać tak delikatnego i ich prywatnego tematu w kancelarii, gdzie jak wiadomo ściany mają uszy i na dodatek rude włosy.
- Agata... Czy ty... Czy ty dziś rano to serio? - spojrzał prosto w jej oczy. Agata jednak chciała usłyszeć to słowo z jego ust.
- Co serio? - udawała blondynkę.
- Czy to prawda, że zostanę ojcem? - był całkowicie poważny, a jednocześnie w jego oczach widziała blask podniecenia z tej perspektywy.
- Marek... Nie...
-To czemu to powiedziałaś ? - Agata, dlaczego ty mnie tak traktujesz? Co ja Ci zrobiłem? Czemu nie traktujesz mnie poważnie? - Marek trochę się zdenerwował.
- Marek... To nie tak... - próbowała się obronić Agata, jednak on nie dał jej się wytlumaczyć.
-Marek! - krzyknęła jak wyszedł z samochodu. Zrobiła to samo.
-Co Agato? Agata, cholera jasna to nie są tematy do żartów, zdajesz sobie z tego sprawę?
- Dobrze, przepraszam... - uniosła dłonie do góry i oparła głowę o szybę. Marek gwałtownie zahamował. Brunetka spojrzała się na niego.
- Agata czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? Czy wszystko jest dla Ciebie jednym wielkim żartem? - spojrzał na nią
- O co Ci chodzi?
- Dobrze przepraszam - odwzorował jej zachowanie sprzed kilku minut - o to mi chodzi, że według ciebie najlepiej powiedzieć przepraszam, żeby mieć wszystko z głowy.
- Nie rozumiem po co wyolbrzymiasz tak te dwa słowa, przeprosiłam Cię, tak? - zmarszczyła czoło.
- No właśnie przeprosiłaś i koniec tematu, tak najprościej prawda? -  brunetka jednak nie odpowiedziała, tylko oparła się głową o szybe.
- Agata czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? - uniósł się.
- Jedź do domu - rzekła cicho. Marek odpalił samochód i ruszyli. Resztę drogi panowała miedzy nimi tym razem niezręczna i przepełniona złością cisza. Pojedyńcze łzy spływały po jej policzku. Wpatrywała się w oświetloną Warszawę przez szybę samochodu.
- Co mam Ci jeszcze powiedzieć? Przepraszam Cię. Marek, proszę Cię. Ja tylko się droczyłam. - mówiła błagalnym głosem.
- Wiem, że przeprosiłaś, ale ja chciałbym, żebyś potraktowała mnie... nie. Nas - poważnie. Rozumiesz? - jego ton był bardzo oficjalny i jakby nie jego. Agata poczuła jak kładzie rękę na jej ramieniu. - Dopiero wtedy będę mógł ci ci ponownie zaufać. - poczuła jak po jej policzku spływają dwie duże krople. Wysiadła z samochodu i po chwili zniknęła z jego oczu gdzieś w ciemnościach  warszawskiej nocy.
Musiała się przejść. Chciała sobie to wszystko poukładać, przemyśleć. Dopiero będąc z Markiem czuła, że jej życie ma sens, a teraz to wszystko miałoby się zawalić?
Dojechał do mieszkania. Jej jeszcze nie było. Usiadł na kanapie i wyciągnął z szafki butelkę whisky. Poszedł po szklankę. Miał już nalewać do szklanki, gdy zadzwonił jego. Odebrał od razu, myśląc, że to Agata, jednak był to tylko prokurator z prowadzonej przez niego sprawy.
Spacerując przedmieściami Warszawy wiatr targał jej długie,  ciemne włosy, a mróz drażnił policzki. Przechodząc obok jakiejś sali tanecznej, stanęła wsłuchując się w wydobywające się z wnętrza spokojne dźwięki muzyki. Zrobiła dwa kroki w tył i spojrzała przez wielką szybe do środka. Uśmiechnęła się przez łzy, weszła do środka i usiadła na jednym z krzesełek. Przyglądała się dziewczynkom wykonującym piruety. Wróciła wspomnieniami do dnia kiedy i ona była baletnicą. Z myśli wyrwał ją dotyk dłoni małej  dziewczynki.
- Dlaczego pani płacze? - brunetka spojrzała w oczy małej szatynki.
- Nie zawsze wszystko się najlepiej układa. - uśmiechnęła się. Zza pleców dziewczynki dobiegł głos kobiety.
- Łucja, teraz ty. - dziewczynka pobiegła do reszyty grupy - Przepraszam za nią.
- Nic nie szkodzi - Agata uśmiechnęła się.
- Łucja jest naprawdę przeuroczą dziewczynką, ale ma pecha w życiu - opiekunka spojrzała na dziecko.
- Pecha? - Agata podniosła się i otworzyła szerzej oczy
- Nie może znaleźć rodziny zastępczej, większość rodzin chcę dzieci do 5 roku życia, a ona w święta kończy 7. Naprawdę jest bardzo zdolną baletnicą, ma główną role w "Dziadku do orzechów". Może przyjdzie pani? - spojrzała teraz na Agatę.
- Ta dziewczynka jest z domu dziecka?
- Tak, nasza szkoła zorganizowała jedno stypendium dla wychowanka domu dziecka. Zrobiliśmy casting i Łucja wygrała go, w przyszłości jest przed nią kariera. Może przyjdzie pani na przedstawienie? Plakat wisi na drzwiach.
- Jeżeli pozwoli mi na to czas... - spojrzała w kierunku Łucji. Dziewczynka pomachała brunetce, Agata uśmiechnęła się i opuściła szkołę.
Wędrowała dalej po ulicach Warszawy w sklepach wyczuwalna była coraz bardziej magia świąt. Po długim spacerze i intensywnych przemyśleniach, brunetka wróciła do mieszkania. Powiesiła płaszcz i udała się do salonu, w którym zastała śpiącego na kanapie Dębskiego. Uśmiechnęła się do siebie i przykryła go kocem. Siedziała chwilę na krawędzi stołu wpatrując się w śpiącego mężczyznę, po czym ucałowała jego skroń i poszła wziąc rozgrzewający prysznic.
Następnego dnia Marek obudził się o siódmej rano. Poszedł w kierunku sypialni. Zobaczył jak jego narzeczona śpi skulona w kłębek. Popatrzył na nią. Poprzedniego dnia nawet nie słyszał jak weszła do mieszkania. Podszedł do niej i odgarnął jej grzywkę, która opadła na jej oczy. Przebudziła się.
-Cześć.- powiedziała.
-O której wróciłaś?
-Kilka minut po północy. Spałeś już. -Marek?
-Słucham? Co jest?
-Co byś powiedział, jakbyśmy zaadoptowali dziecko, a konkretnie dziewczynkę?
- Znowu chcesz ze mnie zadrwić? Mało ci po wczoraj? Myślałam że skończysz mnie podpuszczać? - powiedział lekko podirytowany.
-Ale ja mówię poważne.
-Czemu chcesz adoptować a nie wychować swoje własne? - Agata spuściła głowę. Marek usiadł na krawędzi łóżka.
- Odpowiesz mi na pytanie? - zapytał już spokojnie.
- Po prostu wczoraj.. - uniosła głowę do góry - Czemu nie pomożemy uszczęśliwić jednego porzuconego dziecka? Wyobrażasz sobie spędzać każde urodziny, święta bez nikogo bliskiego? - chwyciła go za rękę. - Wczoraj poznałam przeuroczą dziewczynkę..
- Agata, za szybko się przywiązujesz.. - rzekł - wiesz jakie mają szanse zapracowane pary.
- Spróbujmy proszę.. Agata spuściła głowę. Marek usiadł na krawędzi łóżka.
- Ale daj mi dokończyć …. Przechodziłam koło takiej jednej szkoły baletowej…. Jak byłam mała w Bydgoszczy sama tańczyłam, kochałam balet. Mama mnie zapisała na niego, była na każdym moim występie, to była nasza wspólna pasja. Wczoraj to przypomniało mi mamę… Weszłam tam i patrzyłam ja te małe tancerki kręcą piruety… Jedna z nich podeszła do mnie i spytała… spytała czemu jestem smutna… Instruktorka zawołała ją i przeprosiła za nią. Wyjaśniła, że…. Ta mała jest z domu dziecka… Jest taka zdolna, dostała stypendium do tej szkoły, ma przed sobą wielką karierę, a niewielkie szanse na realizację marzeń… Wszystkie jej koleżanki mogą mieć normalne rodziny, a ona nie, tylko dlatego że ma już 7 lat…. Dlaczego nie możemy my dać jej tej szansy? – Brunetce świeciły się oczy kiedy z zapałem opowiadała o tej uroczej dziewczynce. Mężczyzna już wiedział, że kobieta uległa jakiemuś urokowi tej małej i zrobi wszystko, żeby go przekonać. On nie był z kamienia, jego również ta opowieść poruszyła, ale zwyczajnie nie był pewny czy uda im się podołać  z obowiązkami. Marek złapał jej dłoń.
- Agatko, ale wiesz dobrze przecież, że ciągle pracujemy do późna, nie raz się mijamy, wyjeżdżamy, dziecko to duża odpowiedzialność, tym bardziej takie… skrzywdzone przez los…. Przykra historia, ale pomyśl… Ona się przywiąże, jak coś nie wyjdzie, jak nie podołamy, ona się rozczaruje. Wiem dobrze, że ty też…. Zaskoczyłaś mnie… Powinniśmy się nad tym lepiej zastanowić, hmmm? - Kobieta przytuliła się do niego.
- Dostałam zaproszenie na jej występ w „Dziadku do orzechów”. Może poszedłbyś ze mną, poznał ją. Na pewno ją polubisz.
Mężczyzna skinął głową na zgodę.
- I przepraszam Cię za wczoraj… - wyszeptała mu do ucha ze łzami w oczach – ja po prostu chciałam wiedzieć… czy chcesz go tak bardzo jak ja…
Marek pogłaskał po włosach ukochaną i ucałował jej czoło.
- Jak niczego innego. – wyszeptał opierając swoje czoło o jej.
- Więc zaadoptujmy Łucję. Pragniesz dziecka tak samo jak ja, przecież to nie ma znaczenia czy adoptowane czy nie.
- Agata.. - wypuścił głośno powietrze -..ja musze to przemyśleć, ty też powinnaś. Nie podejmuje sie decyzji impulsywnie, możesz zranić kogoś.
- Przemyślenia są dla tchórzy, którzy potrzebują tylko czasu. Jeśli się czegoś chcę, to nie potrzebne są przemyślenia.
- Nazywasz siebie również tchórzem, za każdym razem kiedy musiałaś przemyśleć coś?
- Tak, kiedyś byłam tchórzem, ale nie teraz. Teraz jestem pewna czego chcę. Jestem pewna swoich decyzji. -A jak nie zdamy tych testów? Agata, lepiej się wychowuje swoje dziecko niż cudze.
-Marek, proszę Cię... Ja wiem, że to będzie trudne, ale damy radę... Nie z takimi trudnościami dawaliśmy sobie już radę...
- Ja bym się jeszcze zastanowił... Agata... Ty też jeszcze to przemyśl, dobrze? Nie znasz tej dziewczynki, nic o niej nie wiesz, a chcesz mieć ją na co dzień?  Zanim na cokolwiek się zdecydujemy, musimy się z nią lepirj poznać. A adopcja wiąże się również z mnóstwem testów, dokumentów. Nie wiem, czy jesteśmy na to gotowi. Moglibyśmy nie mieć szans na zaadoptowanie jej, ponieważ nie mamy ślubu. - Marek przerwał by nabrać powietrza, więc Agata skorzystała z okazji.
- To możemy wziąć ślub. Przecież jesteśmy zaręczeni. Jaki to problem? Ty jej nie widziałeś, nie widziałeś jaka jest kochana. Jakie dziecko podeszłoby do zupełnie obcej osoby? - patrzyła się na niego czułym wzrokiem.
- Wiem, że nie ma zbyt wielu takich dzieci, ale ja naprawdę wolałbym jeszcze to przemyśleć. - wstał z łóżka i skierował się ku drzwiom, jednak wcześniej dodał - Wstań już, bo Ci kawa wystygnie.
Cały dzień myślał o ich porannej rozmowie. Nie mógł się skupić w sądzie, na spotkaniach z klientami, na pytaniach Bartka... Na niczym... Kiedy późnym popołudniem zostali sami w kancelarii, wszedł do jej gabinetu i usiadł przed nią przy jej biurku.
- Jak ci minął dzień? - zaczął. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych, ale była nieunikniona.
- Dobrze. A tobie? - uśmiechnęła się do partnera, popierając głowę na rękach.W jej oczach widział blask nadziei.
- Cały dzień myślałem o tej adopcji. Agata, ja bym chciał mieć swoje dziecko.
- Ale Łucja będzie twoja. - cała nadzieja znikła momentalnie z jej oczu. - Nie rozumiesz tego?
- Wiem, że mogłaby być moja. Może... kiedyś... mógłbym się poczuć jak jej ojciec, tata... A co działoby się przedtem? Nie chciałbym zranić ani jej, ani ciebie tym bardziej, tylko dlatego, że nie potrafię. Nie chciałbym też adoptować tej dziewczynki z litości. Ja chciałbym mieć właśne dziecko.Nasze dziecko. Chciałbym żeby było podobne z wyglądu do nas obojga, żebyśmy mogli dopatrywać się w nim naszych cech. Czy ty też mnie rozumiesz? - wiedziała, że on mówi poważnie i z głębi serca. W sumie, to miał w pewnym sensie rację. Litość też nie była w takich wypadkach wskazana. Rozumiała, że on chce być fair wobec niej jak i również i wobec Łucji. Chciałaby jej pomóc, ale może faktycznie byłoby lepiej dla nich obojga, gdyby się jeszcze zastanowili nad tym. Poniosła się z krzesła i usiadła na jego kolanach. Przytuliła się do niego. Jedno wiedziała na pewno: nie pozwoli aby ta sprawa ich poróżniła. Kochała go bez względu na to, czy adopcja miałaby dojść do skutku, czy nie. Jednyne co była w stanie mu teraz powiedzieć, to ciche, acz szczere 'Nie potrafię Cię nie kochać'.
Następnego dnia rano obudziła się w jego ramionach. Była szczęśliwa. Nie byli na siebie źli, nie było pomiędzy nimi ŻADNYCH niedomówień, kochali się z całych serc. Wczoraj wieczorem wszystko to znikło, pękło niby mydlana bańka.
Kiedy ona mocowała się z zamkiem do drzwi, on objął ją w talii i szepnął do ucha:
- A może byśmy postarali się o własne dziecko? - mówiąc to, składał jej pojedyncze pocałunki na szyi.
- Co? - odwróciła się ze zdziwieniem, lecz gdy zobaczyła jego wzrok, prawie upadła na ziemię.
- Oj, nie udawaj, kochanie. Mówię, że może byśmy się postarali o własne dziecko? - przysunął narzeczoną do siebie.
- Teraz? Marek, co ty robisz? - próbowała protestować, gdy wziął ją na ręce i wniósł do mieszkania i zamknął drzwi.
- Zgadnij. - powiedział rozkojarzonym głosem, gdyż jego wzrok przykuwały już tylko jej kuszące usta, w których chwilę potem z przyjemnością się zatopił.

Brunetka podniosła się cicho z łóżka i założyła jego szlafrok na swoje nagie ciało. Udała się do kuchni. Nastawiła wodę i usiadła przy stole.
Wpatrywała się w niewidzialny punkt gdzieś przed sobą. Uśmiechała się do siebie. Wczorajsza rozmowa z Markiem sprawiła, że zaczęła dokładnie analizować plusy i minusy adopcji. Nagle w jej wyobraźni ukazała się twarz, roześmianej szatynki. Oczy przepełnione radością, mimo trudności jakie życie jej dało. Ta mała była silnym dzieckiem, to była pierwsza cecha tak bardzo podobna do Agaty. Gdzieś za jej plecami dobiegł dźwięk gwizdka. Brunetka zerwała się z krzesełka i szybko ściągnęła czajnik z gazu by nie obudzić narzeczonego.
Po kilku minutach weszła do sypialni i usiadła na łóżku obok narzeczonego. Na stoliku nocnym postawiła kubek z gorącą herbatą. Położyła głowę na poduszce tuż obok niego, także widziała bardzo dokładnie każdy milimetr jego twarzy. Po krótkim czasie Marek otworzył oczy i spojrzał na nią próbując prześwietlić jej wnętrze. W końcu ona zaczęła.
- Marek, ty naprawdę nie chcesz jej adoptować? Naprawdę chcesz mieć własne dziecko? A co jeśli nam się nie uda?
- To nie tak... Źle mnie zrozumiałaś. Ja po prostu nie jestem gotowy na dziecko. Nie jestem gotowy zaadoptować dziecko, które tyle w życiu przeszło, a na dodatek jest na tyle duże, że rozumie to wszystko. Nie chcę brać jej z litości. Takie dziecko to wyczuje, a ono potrzebuje być kochane najbardziej jak tylko się da. A ja nie potrafiłbym jej chyba tego zagwarantować. - Marek usiadł i objął ją ramieniem.
- Może wcale nie jesteś gotowy na dziecko, a po prostu kryjesz się tym że to dziecko tyle przeszło, może nie chcesz nawet pierworodnego dziecka.. - spojrzała na niego - .. z Marią byłoby prościej prawda? Jej to pewnie się z dzieckiem nie śpieszyło. - Uwolniła sie z jego objęć i wstała z łóżka.
- Agata chyba nie masz zamiaru się znów kłócić? - zapytał
- Nie oczywiście, że nie - rzekła ironicznie, i wyszła z sypialni.
Mimo iż w jej naturze nie było poddawanie się, to w tej sytuacji nie widziała już sensu przygarnięcia Łucji.
Ona naprawdę potrzebowała OBOJGA rodziców, którzy by ją pokochali. Marek chyba miał rację, że sobie nie poradzą. Postanowiła poradzić się Wszechwiedzącej Doroty.
Marek siedział jeszcze chwilę w tej samej pozycji, po czym wstał z łóżka i kierował się za nią do kuchni. Siedziała przy stoliku wpatrując się w ciemna ciecz.
- Czemu tak Ci na tym zależy? Nie możesz poczekać na swoje dziecko? - Łucja też byłaby moim dzieckiem - uniosła wzrok na stojącego w progu Marka.
Ten poranek zdecydowanie nie należał do najlepszych dla obojga. Dzień rozpoczęty od kłótni zapowiadał się kolejnym dniem rozkojarzeń. Brunetka po szybkim prysznicu i ogarnięciu ,opuściła mieszkanie szybciej niż Marek. Wsiadła do swojego czerwonego auta i odjechała sprzed kamienicy. Marek w tym czasie wyszedł z łazienki wycierając mokre włosy. Spojrzał na wieszak, na którym nie było już siwego płaszcza jego narzeczonej. Usiadł na krawędzi szafki w przedpokoju i przetarł twarz dłońmi. Na ścianie na przeciwko wisiało ich wspólne zdjęcie. Podszedł do niego i ściągnął je ze ściany. Znów usiadł na krawędzi szafki i przyglądał się roześmianej brunetce na zdjęciu. Nie wiedział co w ostatnim czasie ich tak bardzo stara się poróżnić. Czy to brak czasu? Czy brak małych stópek biegających po mieszkaniu? Ostatnio coraz częściej kłócili się o dzieci. Obydwoje chcieli mieć dziecko, więc nie powinno być powodów do kłótni. Jednak nie w ich przypadku, nawet najmniejsza błahostka powodowała nerwy. Wziął głęboki wdech, wiedział że zbyt bardzo zależy im na sobie aby długo się na siebie gniewać. Wiedział też, że Agata mimo że odpuści wciąż będzie pragnęła zaadoptowania tej dziewczynki która skradła jej serce. Potrzebował czasu, i ta kłótnia mu go dała. Chciałby ją uszczęśliwić, ale nie wiedział czy podoła temu wszystkiemu. Odwiesił zdjęcie na swoje miejsce, wyszykował się i opuścił mieszkanie.
W kancelarii mijali się bez słowa. Nawet nie spoglądali na siebie, tak jakby nie istnieli. Zdezorientowana rudowłosa wtargnęła do "świątyni" brunetki.
- Powiesz mi o co chodzi? - zapytała siadają na przeciw niej w fotelu
- Nie rozumiem - uniosła wzrok z ekranu laptopa na rudą
- No między Tobą i Markiem? Pokłóciliście się?
- Troszkę - wymusiła uśmiech
- Agata wszystko w porządku? - chwyciła jej dłoń - To już trzeci raz w tym tygodniu jak chodzicie na siebie obrażeni.
- Tak wyszło - wyswobodziła dłoń z uchwytu Doroty i przeniosła ją na klawiaturę wystukując kolejne słowa w apelacji - gdyby nam na sobie nie zależało, nie kłócilibyśmy się.
- Mhm.. - ruda zmarszczyła czoło - tym razem o co?
- O dziecko.. - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się -...o ironio, oboje chcemy dziecko, a nie możemy się dogadać..zabawne nie? Komedia jak w mordę strzelił.
- Prędzej powiedziałabym, że dramat - Dorota wyprostowała się w fotelu
- Uważasz, że nasz związek jest dramatem? - uniosła brew
- Nie o to mi chodziło, chodziło mi raczej o te wasze kłótnie z byle jakiego powodu - odrzekła
- Uważasz, że temat dziecka to byle jaki powód?
- Agata możesz przestać łapać mnie za słówka? - rzekła poirytowana - Bardzo dobrze wiesz o co mi chodzi. Więc może powiesz dlaczego nie możecie się dogadać ?
- No dobrze.. - rzekła i zaczęła opowiadać całą sytuacje dnia wczorajszego - ..i po prostu chciałam zaadoptować Łucję. Chciałam aby mogła dorastać w prawdziwej rodzinie. Chciałam dać jej coś cenniejszego niż prezent, chciałam podarować jej dom, miłość i rodzinę, jednak Marek twierdzi, że nie jest gotowy, że jej nie znamy...wiem że ma racje, ale mój instynkt macierzyński wie czego chcę. Czuję, że ta mała może zmienić nasze życie.
Chiwlę później usłyszał trzask zamykanych drzwi do jej gabinetu."FBI wyszło." pomyślał. Nie chciał już dłużej tego ciągnąć. Powoli podszedł do drzwi i delikatnie je uchylił. Podszedł do niej i położył ręce na jej barkach,masując je delikatnie. Zauważył, że narzeczona zamyka laptopa i odchyla z rozkoszą głowę do tyłu.
- No przepraszam... - zamruczał koło jej ucha. - Nie chcę się z tobą kłócić, a tym bardziej w takiej sprawie... Ja po prostu bardzo chcę mieć dziecko... Wiesz, ja przemyślałem już to dokładnie i jeśli tylko nam się uda, to... - popatrzył się jej prosto w oczy - zaadoptujmy...tę dziewczynkę.
- Łucję - uściśliła.
- To buziak na zgodę? - uśmiechnął się.
- Nawet dwa, a wieczorem... - zaczęła bawić się jego krawatem - wieczorem zrobię co coś pysznego.
Kiedy kilka godzin wychodzili z pracy, Agata wciąż opowiadała mu o Łucji, a on cierpliwie tego wysłuchiwał. Patrzył się na jej radosną, roześmianą twarz i nie mógł wyjść z podziwu. Jak to się stało, że ona jest z nim? Jak to się stało, że tak wspaniała kobieta potrafiła pokochać takiego mężczyznę jak on. Podczas gdy zdejmowali płaszcze, nie omieszkał złożyć kilku pocałunków na jej szyi.
- Marek, przestań. Nie teraz. - odsunęła się od niego szybko.
- Czemu? - udawał bardzo pokrzywdzonego.
- A jak będzie z nami Łucja, to zamierzasz się tak samo zachowywać? - zatrzymała go ruchem ręki.
- Niech się dziewczyna uczy. - odpowiedział całkowicie poważnie po kilku sekundach namysłu. Agata na te słowa wybuchła śmiechem.
- Ja się serio pytam.
- A ja ci serio odpowiadam. - objął ją mocno i zaczął składać pocałunki na jej twarzy. - No chodź, taki cudowny wieczór... Księżyc w pełni... Gdzieś tam wilki wyją w parach. Nie możemy być gorsi... - podniósł ją do góry i zaniósł do sypialni...
Rankiem, Agata weszła wyjątkowo zrelaksowana do kancelarii, co nie uszło uwadze Doroty.
- O, widzę, że ktoś nieźle zabalował w nocy... To kiedy będę ciocią? - zapytała prosto z mostu.
- Co? Nie wiem kiedy... Weź nie zadawaj takich głupich pytań przy dzieciach. - popatrzyła się na Bartka. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i Agata weszła do gabinetu. Opadła na krzesło, a w jej głowie odtworzyła wydarzenia z wczorajszego wieczora...
Ułożył jej ciało na wielkim łożu w sypialni i przyległ do niej ciałem. Jedną ręką podpierał się drugą wsunął pod jej koszulkę i jeździł po jej rozgrzanym ciele. Mruczała zadowolona. Zmienili pozycje teraz to ona była nad nim. Mimo to on nie przestawał pieścić jej rozpalonego ciała. Przejechał od jej nasady szyi po kość krzyżową. Jęknęła z przyjemności. Nie wiadomo kiedy, jej koszulka, leżała na drugim końcu pokoju. Znów nad nią górował, składał pocałunki na jej dekoldzie schodząc stopniowo na dół. Przeszedł po jej ciele przyjemny dreszcz, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Nie pamiętali kiedy ich zbliżenie tak na nią działało. Przez ciągłe kłótnie, ich współżycie było monotonne, ale to takim się nie zapowiadało. Obydwoje to wiedzieli.
Rozpoczął się ich niemy dialog, kiedy ubrania wylądowały na podłodze. Rozmawiali oczami, sycąc się widokiem swoich podnieconych ciał. Szeptali dotykiem, poznając dokładnie każdą część ciała na nowo, taniec dłoni rozpoczął się od ramion, przechodząc na plecy, brzuch, uda i kończąc na pośladkach. Krzyczeli pocałunkami, głęboko namiętnymi sięgającym aż do samego dna ich duszy. Ta noc była szczególną, magiczną, niepowtarzalną. Jeśli istnieje możliwość ponownego zakochania się w sobie, ta dwójka właśnie to zrobiła. Tym razem z silniejszym uczuciem i pożądaniem swoich ciał. Zarówno Markowi jak i Agacie brakowało, tak wyjątkowego zbliżenia.

Otworzyła oczy i znalazła się spowrotem w swojej świątyni, na przeciwko niej siedziało rudowłose FBI, brunetka podskoczyła w fotelu.
- Dorota chcesz, abym na zawał padła?
- Pukałam - odpowiedziała, bawiąc się długopisem
- Niech zgadnę, przyszłaś do mnie po poradę prawniczą więc słucham? - uśmiechnęła się
- Przyszłam porozmawiać - rzekła poważnie, w tym samym momencie brunetka spoważniała.
- Coś się stało? - zapytała zmartwionym głosem. Dorota głośno wzdychała.
- Moja przyjaciółka, już nie plotkuje ze mną o facetach - powstrzymywała uśmiech. Natomiast brunetka rzuciła w nią ołówkiem.
- Cholera jasna Dorota, ty naprawdę chcesz żebym zawału dostała, albo wylądowała w szpitalu - uśmiechnęła się.
- Jeżeli na odziale ginekologi, to proszę bardzo sama nawet będe mogła tam Cie zawieśc - puściła oczko, i oberwała tym razem długopisem.
-Co Ty tylko o dzieciach? Chcesz mieć dziecko, to sobie sama zrób.
- Pfff kochana ją już mam i przypomnę ci że nawet 3. Twoja kolej przewijania pieluch - posłała jej buziaka i znikła za drzwiami.
-No raczej nie pieluch!- krzyknęła za nią.
-A co?- zapytała wchodząc spowrotem.
Brunetka zmarszczyła czoło, i patrzyła się jedyn z groźnych spojrzeń.
- Dobra nie wnikam, mnie już nie ma - wyszła poza próg gabinetu, po czym wróciła - Zapomniałam przekazać, że dziś wszyscy pracujemy po godzinach.
- Jak to? - uniosła zaskoczona brew
- Normalnie, zostajemy po godzinach tak jak lubiliście to robić z mecenasem Dębskim, kiedy to ukrywaliście przed całym światem wasz związek - puściła oczko, brunetka chciała już coś powiedzieć, ale rudowłosa ją uprzedziła - będziemy przystrajać kancelarie, trzeba dać jej świąteczny klimat. Nie ma sprzeciwu!
Zniknęła za drzwiami, zostawiając brunetkę samą, ale nie na długo. Do jej gabinetu wszedł Dębski. Sunął do jej biurka iście łyżwiarskim ruchem. Agata uśmiechnęła się do niego, i oparła o fotel. Stanął na przeciwko jej biurka, wyciągnął ręke z bukietem krwisto czerwonych róż zza pleców i podał Agacie.
- No dobra Dębski, co przeskrobałeś? - wsadziła nos w płatki róż
- Po prostu piękne kobiety zasługują od czasu do czasu na bukiet - nachylił się nad nią.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się zawadiacko - Choć nadal brzmi to podejrzanie, dajmy na to że Ci wierzę.
- A tutaj - wyciągnął ulotkę z kieszeni - plany na wieczór.
- Lodowisko? Wieczór? - wzięła ulotkę - ale chyba to nie wyjdzie, musimy zostać po godzinach.
- Po godzinach? - zbliżył się do niej - Tak jak dawniej? Brzmi interesująco.
- Marek.. - uderzyła go w ramie i zalała się rumieńcem - ..nie słyszałeś o przystrojeniu kancelarii?
- A no tak, obiło mi się coś takiego o uszy - zbliżył się do jej ucha i szepnął -..ale wymkniemy się cichaczem, może nie zauważą.
- No napewno FBI nie zobaczy - rzekła ironicznie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Na Rudą coś się wymyśli - puścił do niej oczko.

środa, 27 listopada 2013

5 sezon! + zdjęcie :)

Jak zapewne wiecie niedawno zaczęły się zdjęcia do nowego sezonu Prawa Agaty <3 Ale to nie o tym :) 
Dzisiaj natknęłam się na takie zdjęcie MarGaty z 5 sezonu, że aż mi oczy na wierzch wyszły :D Wyczuwam dobry sezon, skoro już na początku kręcą takie sceny :)

I jeszcze wywiad z DDTVN *.* Tyle rzeczy to ona chyba jeszcze nigdy nie powiedziała :D "Taka ich seria", "Ewidentnie dużo się zadzieje", "(...)No tak!" <3 Ja tylko tak urywkowo, więc musicie sobie obejrzeć! :D Naprawdę warto! :D Agnieszka mówi, że jest tajemnicza, bo nie wie, ile może zdradzić. Jednak jej uśmiech mówi wszystko! <3 Wklejam Wam wywiad i zdjęcie z Instagramu! *.* Miłego... no, oglądania :D



http://serialprawoagaty.streemo.pl/Image/828513_m.jpg
Cudowne! <3
D.

wtorek, 26 listopada 2013

Po odcinku - Finał!

Jako, że to finał, postaram się szybko dodać moją opinię :) A teraz link i coś ode mnie :) Z góry dziękuję za przeczytanie :)

Link:
Prawo Agaty 4 odc.13 - finałowy!



Na początku chciałabym zaznaczyć, że w żaden sposób nie mam zamiaru krytykować czyjegoś zdania. Każdy z nas ma prawo do wyrażania swojej opinii, a ja to szanuję. Po prostu chcę zwrócić na coś uwagę. Dlatego proszę, przeczytajcie to i nie miejcie do mnie urazy za to, co napiszę.
Bardzo boli mnie podejście wielu osób do tego serialu. To jakby na przykładzie książki: przeczytam, odłożę na półkę, nie zapamiętam, ani niczego się nie nauczę. Dokładnie tak samo zachowują się niektóre osoby. Patrzą na to z góry, prostą drogą, bez wysiłku. I do jakich dochodzą wniosków? Marek nie zasługuje na Agatę, bo nie umie o nią zawalczyć. Ona powinna być z Tośką i Majewskim, i stworzyć z nimi „szczęśliwą” rodzinkę. Oczywiście, proszę bardzo, myślcie tak dalej! Ja nie mam nic przeciwko. Tylko moja prośba. Spróbujcie zajrzeć dalej.
Ten serial nie jest prosty. Na pewno. Zaraz ktoś napisze, że ja mam czternaście lat i w ogóle nie znam się na takich sprawach. Szanuję to. Ale jak dla mnie to nie jest kwestia wieku. To wszystko jest zależne od naszego myślenia, analizy. Każdy gest, ruch, słowo, spojrzenie, to wszystko jest kluczem do odpowiedzi. Ileż można znaleźć podtekstów w jednym, małym zetknięciu oczu. W wymianie zdań. Niekiedy nie ma nic, a jednak jest wszystko. Bo o to w tym wszystkim chodzi. O dedukcję. O to, by spojrzeć w dal. Nie ograniczać się na koniuszkach świadomości. Po prostu odnaleźć to coś, co jest rozwiązaniem.
I tego Wam życzę z całego serca. Żebyście zrozumieli. A tym, którzy już to wiedzą, po prostu dziękuję.
            Na koniec przytoczę Wam jeden fragment. Cytat, jak dla mnie z kolejnym ukrytym przesłaniem. „Bo właśnie taka jest TA miłość.” – powiedziała kiedyś Agata o filmie. Ja powiem to samo. Taka właśnie jest ICH miłość. Przełomowe momenty i ukryte w chwilach szczegóły, które pomagają zrozumieć cały sens ich relacji.

Domcia 

Edit:


Będzie krótko, zwięźle i na temat :)



 Sprawa. No wybaczcie mi, ale zaczynała mnie już nudzić… Nie lubię jak próbują upchać dużo rzeczy w jednym odcinku :)

 Dorota. To było idiotyczne posunięcie z tym wyjazdem. Jakby chociaż było pokazane coś więcej, a nie tylko takie 2 scenki -.-

 Tośka, Krzysztof i Marta. Niech się godzą! Na to wyjdzie, zresztą to nawet do siebie pasują :) Z pewnością bardziej niż Agata i Majewski – pewnie nazwiecie to subiektywną opinią, ale tak jest :) Ta chemia jest bardziej widoczna między Majewskimi :)

 Bartek – Aniela – Justyna. Nasz kolejny miłosny trójkącik :D Zirytowała mnie troszeczkę ta ciąża. Nawet mi się tej Justyny zrobiło żal albo Bartusia, który jest tak ślepo(?) w niej zakochany :D A Aniela, biedna, zakochała się w Bartku, a tutaj widać, że go do Justyny ciągnie. Będzie sobie musiała dziewczyna poradzić! Jest silna :) Da radę! :D

 No i nasza wisienka na torcie – MarGata! <3 Za mało, za mało, stanowczo za mało! Ale jednak go wpuściła! A najcenniejsze w tym wszystkich były ich uśmiechy *.* Takie szczere <3 I mój wcześniejszy cytat z opowiadania się sprawdził :D „Uśmiech jest naj­praw­dziw­szym, kiedy jed­nocześnie uśmie­chają się oczy.” A potem to jej kukanie xD Niczym… małe dziecko :D I ten uśmiech <3 O Boże, nie wytrzymam do marca! ;c 

Piosenki:
Lift Me Up - D. Knight/J. T. Sony
AnotherYear - B. Woods R. Jaguarec
Glitter Babes - Baile Macaigne
Peaceful Heart - Zarni De Wet
i jeszcze, oczywiście, Opowieść - Edyta Bartosiewicz

D.

niedziela, 24 listopada 2013

"Człowieczy los" cz.1

`Houk! (To określenie już się chyba na dobre przyjęło.) 
Przedstawiam wam coś zupełnie nowego ode mnie. Jeśli taka będzie wasza wola, chciałabym Na początku tej części może się wam to opowiadanie wydać nieco dziwne i pogmatwane, ale mniej więcej w połowie powinno się wszystko wyjaśnić. Jest to coś, czego chyba wcześniej nie było, a w każdym razie ja się na nic podobnego nie natknęłam. Wątek z Krakowem pojawi się tutaj, ponieważ bardzo lubię to miasto, ale też tutaj mieszkam od dziecka. Poza tym, łatwiej ( i niekiedy też przyjemniej) opisuje się to, co jest nam znane i to, z czym my sami mamy związane jakiekolwiek przeżycia. Mam więc ogromną nadzieję, że wam się to opowiadanie będzie podobało i w komentarzach, które jak zawsze są niezmiernie mile widziane, ‘wytkniecie’ mi ewentualne błędy. Nie chcę nic więcej pisać, ażeby wam nie wyjawić zbyt dużo przed przeczytaniem, także w tym momencie nie pozostaje mi nic innego jak tylko zadedykować komuś tę część… Otóż: tamdadadam! Panie i panowie! Tę część z największą przyjemnością dedykuję takim trzem cudownym i baaardzo cierpliwym osobom jak: Leszkowelove, mycha i Paula. Te trzy osoby czekały od miesiąca na to opowiadanie. A teraz, pod koniec mojego nudnego wystąpienia chciałabym wam życzyć miłego czytania i prosić o wyrażenie swojej opinii na jego temat.  Za jakiekolwiek błędy oczywiście z głębi serca – przepraszam.

Człowieczy los, nie jest bajką, ani snem…
Człowieczy los, jest zwyczajnym, szarym dniem…
Człowieczy los niesie z sobą żal i łzy…
Pomimo to, można los zmienić w dobry lub zły…”
Anna German – „Człowieczy los”

Część 1
Obudziły ją blade promienie zimowego Słońca. Niechętnie podniosła się z ciepłego jeszcze łóżka i powolnym krokiem udała się do kuchni.
Dekoracyjnie ułożyła kolorowe kanapki na stole i poszła obudzić męża. Delikatnie otworzyła drzwi do sypialni i zakomunikowała małżonkowi, że śniadanie czeka już na stole. Gdy ten będąc jeszcze w półśnie potwierdził, że usłyszał, udała się do pokoju córeczki. Jak najciszej tylko potrafiła, otworzyła drzwi. Usiadła na łóżku dziewczynki. Mała jeszcze smacznie spała. Była taka podobna do swojego taty… Pod każdym względem. Właściwie jedyne, co odziedziczyła po niej to kolor włosów. Miała tak podobny do niego charakter. Oboje lubili żartować, śmiać się, opowiadać sobie co robili danego dnia. Ona zawsze z ogromną fascynacją słuchała jego opowiadań o pracy, a on potrafił z zapartym tchem słuchać o tym, co dzisiaj robiła razem z mamą, ponieważ po jej narodzinach nie pracowała. O wiele bardziej wolała poświęcić się wychowaniu swojej ukochanej córeczki aniżeli codziennie rano wstawać do pracy i prawie w ogóle się z nią nie widywać.
Błyszczące, ciemnobrązowe loki opadały na jej piękną, dziecięcą twarzyczkę. Jeszcze teraz widać było na niej ślady wieczornych łez i strachu. Młodej mamie od razu przed oczami stanęły wydarzenia z wczorajszego wieczoru.
- Mamo! Mamo! Idą tutaj! Mamo! – usłyszała z pokoju dziewczynki. Jej głos był przesiąknięty strachem, a pomiędzy zdaniami dało się słyszeć płacz. Kobieta pobiegła od razu do pokoju dziewczynki i usiadła na jej łóżku. Przytuliła ją mocno do siebie i próbowała uspokoić, dowiedzieć się co się stało. Po chwili poczuła na swojej szyi jak jej malutkie, dziecięce rączki obejmują ją. Kiedy mała troszkę już się uspokoiła, wzięła ją na ręce i zaniosła do kuchni. Tam posadziła ją na krześle, a sama zagotowała wody w czajniku i zawołała męża, by pomógł jej w rozweseleniu ich córeczki. Mała brunetka zawsze potrafiła się z nim bardzo dobrze dogadywać. Jeszcze niecały rok temu nie mówiła “rodzice”, tylko “dwa taty są”. On zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Niestety, dzisiaj nawet on nie potrafił jej pocieszyć. Ona cały czas chciała do mamy. Tata niemalże dla niej nie istniał. Kiedy zapytała się, co jej się przyśniło, dlaczego płacze, odpowiadała:
- Śniło mi się, że tacy brzydcy panowie, w czarnych butach przyszli do nich do domu i pytali się o tatę i ciebie, a potem zabrali was gdzieś. Mamo, ty nigdzie nie pójdziesz, prawda? Mamo, boję się! Mamo, powiedz – dziewczynka wtuliła się nią i znowu zaczęła płakać. Siedząca wciąż koło nich głowa rodziny, objęła swoje dwa najcenniejsze skarby. W tej chwili dziewczynka przestała płakać. Pocałowała oboje rodziców w policzek i zapytała:
- Już tak będzie zawsze?
- Ale co?- zapytała córkę.
- Czy zawsze będziemy wszyscy razem? Ty, tata i ja? – czteroletnia dziewczynka popatrzyła się na mamę dociekliwym spojrzeniem.
- Tak. Tak będzie zawsze, kochanie. – pocałowała jej małą główkę i przytuliła dziecko mocno do siebie. – A pójdziesz teraz spać? Zaśpiewam ci kołysankę, co?
- Ale u was na łóżku. Z wami. Sama nie. – mała brunetka utkwiła swój nad wiek poważny wzrok w mamie.
- Dobrze. Tatuś cię zaniesie. Prawda? – znacząco popatrzyła się na męża.
- Tak, tak. Chodź, szkrabie.
Niestety, takie nocne koszmary zdarzały się jej coraz częściej. Jednak najgorsze było to, że malutka przede wszystkim się tych koszmarów bała, choć nie miała ku temu powodów.
- Kochanie… Wstawaj… Śniadanko czeka… Twoje ulubione kanapki… Wstawaj… - szeptała spokojnie do ucha śpiącej jeszcze córeczki. Po kilku minutach bezskutecznych prób obudzenia jej, zjawił się tata.
- Gdzie jesteś, piękna królewno? Gdzie jesteś, piękna królewno? Jak długo, jak długo, szukać cię mam? Czy jesteś daleko, czy blisko? Królewno,… królewno…! Jak długo szukać cię mam? - szczęśliwy tata pogłaskał ‘śpiącą królewnę’ po główce i powiedział zawadiacko:
- Nie wiesz czasem, kto postawił coś pysznego na twoim stoliku? – połaskotał ją za uszkiem, a mała dziewczynka od razu podskoczyła jak oparzona.
- Gdzie? Gdzie? Tato? – dopytywała się patrząc mu prosto w oczy.
-Odwróć główkę, mój ty żarłoku mały.
***
Szły do domu ich nowo odkrytą drogą. Była ona niedaleko poprzedniej, ale wyraźnie krótsza, a przede wszystkim ciekawsza, a obydwie ‘panie’ uwielbiały puszczać wodzę swoich wyobraźni takich miejscach. Prowadziła ona przez park, i to nie byle jaki. Dookoła zwisały gałęzie wierzb płaczących, a na wyjątkowo, jak na tę część miasta, zadbanym trawniku rosły różnokolorowe kwiaty. Trzymały się za ręce i wesoło rozmawiały. Uwielbiała takie ich wspólne spacery. Często wtedy ustalały co będą robiły po południu, co przygotują na obiad, jak nakryją stół… To ostatnie było w ich domu bardzo ważne. Można nawet powiedzieć, że stało się to ich ‘małą tradycją domową’. Brunetka uwielbiała dekorować stół świeżymi kwiatami. Na stole w kuchni codziennie był nowy bukiet kolorowych kwiatów, a niektóre stare suszyły się w różnych zakamarkach domu. Dzięki temu to miejsce stawało się bardziej przytulne. Bardzo ważnym ‘rytuałem’ był też powrót taty do domu. Jego córeczka codziennie wymyślała inną niespodziankę z tej okazji. Zawsze dostawał od niej rysunek, który uprzednio był pieczołowicie przygotowywany przez półtorej godziny i coś jeszcze.
Teraz mama z córką były w kuchni, gdzie unosił się apetyczny zapach świeżo upieczonego ciasta. Dziewczynka stała przy blacie i przyglądała się dymiącemu jeszcze smakołykowi. Mama powiedziała, że dzisiaj połowę ciasta będzie mogła ozdobić samodzielnie. Było to dla małej kucharki nie lada przeżycie, a wręcz zaszczyt. Nieczęsto mama pozwalała jej na samodzielną pracę w kuchni.
Dzięki zamiłowaniu mamy, do przyrządzania pięknych potraw i dekorowania domu, już od najmłodszych lat dziewczynka podzielała pasję swojej rodzicielki.
Godzinę później, w całym domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Mała brunetka od razu podbiegła do drzwi, biorąc jeszcze po drodze pieczołowicie przygotowywany rysunek i z uśmiechem do ucha do ucha czekała aż mama otworzy tacie drzwi. Kiedy po chwili mama uporała się z zamkiem, dziewczynka przytuliła się do niego. Z dumą wręczyła mu prezent i z podnieceniem w głosie zaprosiła go do kuchni.
- Chodź, chodź. Tam jest niespodzianka. Proszę. – złożyła mu słodkiego całusa na policzku i pociągnęła za rękę, nie zwracając uwagi na jego nieprzebrane buty.
- Już idę, idę. – uśmiechnął się do córki, poczym szeptem zapytał się żony – Co takiego jest w kuchni?
- Wejdź, to zobaczysz. – powiedziała tajemniczo i ruchem ręki kazała mu iść za dziewczynką.
Kiedy wszedł do niewielkiego pomieszczenia, mała brunetka stała dumnie przy stole, a obok niej stało specyficznie ozdobione ciasto. Z jednej strony były na nim pojedyncze kropki, a z drugiej niezliczone ilości tajemniczych wzorów, wykonanych z dziecięcą precyzją. Młody tata uśmiechnął się i czule pogłaskał córkę po głowie, zapewniając, że na pewno spróbuje i będzie pyszne.
***
Po wyśmienitym obiedzie i deserze, przy jak zawsze perfekcyjnie nakrytym stole, dziewczynka poszła się pobawić. Młodzi rodzice zostali sami w kuchni. On objął ja swoim ramieniem, i pocałował.
- Ale ona wyrosła. A zauważyłaś, że z każdym dniem staje się coraz bardziej podobna do ciebie? – powiedział wpatrując się w jemu tylko znany punkt na ścianie.
- Ale charakter ma twój. – kąciki jej ust powędrowały nieco do góry. – Ani ja, ani ty się jej nie wyprzemy.
***
Jakiś czas później, dziewczynka postanowiła zrobić dla rodziców przedstawienie. Do tego celu, mała dziewczynka założyła nowo kupioną, różową sukienkę.
- Skąd ona ma tę sukienkę? Gdzie ją kupiłaś? - szepnął do żony, nie omieszkując przy tym pocałować ją delikatnie w policzek.
- Nie umiem ci dokładnie powiedzieć, ale mała była tak podekscytowana, że nie miałam serca jej odmówić. Wiesz przecież, że rzadko się zdarza, żeby chciała nosić sukienki, a w tej tak ładnie wygląda. No popatrz tylko. Czyż nie jest słodka? – młoda mama uśmiechnęła się i oparła głowę o męża oraz pełnym miłości wzrokiem wpatrując się w córeczkę. Była dla niej całym światem. Nie wyobrażała sobie życia bez niej. Ona wnosiła do tego domu tyle dziecięcej radości i niewinności. Była oczkiem w głowie ich obojga.
***
Stał obok córki w tym małym, nieprzyjemnym pomieszczeniu, a całe ich dotychczasowe, wspólne życie stawało mu teraz przed oczami. Wszystkie cudowne, wspaniałe, piękne chwile razem. Przytulił mocniej córeczkę do piersi i próbował odtworzyć w głowie wydarzenia sprzed kilku ostatnich godzin…
Dzisiaj wrócił z pracy wyjątkowo wcześnie. Oczywiście, obie „panie” bardzo ucieszyły się widząc go w drzwiach. Po jak zawsze miłym, wspólnym obiedzie, poszedł pobawić się z córką, a ona wyszła na chwilę do sklepu. Pół godziny później przyjechała do nich jakaś młoda kobieta, prosząc by pojechali z nią do szpitala. Od razu ubrał córkę i niedługo potem byli w szpitalu. Tam nie czekało ich nic dobrego.
- Gdzie jest moja żona? Przywieźli ją tutaj pół godziny temu! – zapytał zdezorientowany i podenerwowany.
- Pan jest kimś z rodziny? – recepcjonistka ze stoickim, wręcz prowokującym spokojem, zadała rutynowe pytanie.
- To moja żona! Gdzie ona jest? – zdenerwował się i pokazał kobiecie złotą obrączkę.
- Tym korytarzem prosto, a potem w prawo.
- Dziękuję. – odparł ironicznie.
Kiedy weszli do niewielkiego pomieszczenia, malutka podbiegła do mamy i chwyciła ją za bladą rękę, a on stanął w drzwiach i nie wiedział co ma robić: cieszyć się, że jego żona jeszcze żyje, czy też płakać, ponieważ lekarze nie dają jej zbyt dużo czasu?
- Mamo! Mamo! – przytuliła się do niej, a z jej małych, dziecięcych oczek wypłynęło kilka dużych kropel łez. Była jeszcze zbyt mała, żeby zrozumieć co dokładnie się stało, jednak wizyty w szpitalu nie kojarzyły jej się z niczym przyjemnym.
- Ciii… - pogłaskał córeczkę po głowie i przyciągnął do siebie.
Tato, dlaczego mama śpi? Dlaczego nie może spać w domu? Jest na nas zła? Tato? – dopytywała się dziewczynka.
- Pewnie była bardzo zmęczona, ale nie jest na nas zła. Niedługo wróci do domu. – mówiąc to do córki, próbował sam sobie to wpoić do świadomości, jednak w obliczu całego tego nieszczęścia nie było to łatwe.
***
Od tego pechowego, nieprzyjemnego dnia, minął już tydzień. Ona jednak wciąż była w szpitalu, a on z dnia na dzień coraz bardziej tracił nadzieję, że to wszystko jakoś się ułoży. Z kolei jego córeczka z zdawała się przyzwyczajać do sytuacji w jakiej teraz się znaleźli. Codziennie prosiła tatę, żeby poszli do szpitala, bo ona ma nowy rysunek dla mamy. Gdy tylko wchodzili do jej pokoju, dziewczynka pokazywała mamie nowe arcydzieło, a potem kładła je na stolik obok łóżka, mówiąc: „Mamusiu, jak będziesz chciała obejrzeć moje rysunki, to kładę je tutaj.” Ona jednak nie odpowiadała. Była nieprzytomna.
Kiedy jednak dzisiaj przyszli do niej, mała nie miała dla niej rysunku, tylko podeszła do mamy w miarę możliwości przytuliła się do niej. Po chwili usłyszał jej cichy płacz.
- Mamo, dlaczego tak długo śpisz? Dlaczego nie przyjdziesz do domu? Tam też możesz się wyspać. Ja będę rano cichutko, potem zrobię Ci z tatą śniadanie. – mówiła dziewczynka przez łzy.
- Kochanie, nie płacz, będzie dobrze. Nie martw się. – próbował dodać córce otuchy. Ostatnio jednak coraz częściej zaczynał wątpić w szczęśliwe zakończenie. Cała nadzieja jaką ona kiedyś w niego wlała, rozpływała się niczym lód w ciepły dzień. Teraz nie widział już nic, a cała jego droga życia, która jeszcze stosunkowo tak niedawno była tak kolorowa, pogodna, radosna – teraz zasnuła się ciemną, gęstą mgłą.
***
„Nie wolno Ci się bać,

Wszystko ma swój czas…”
Wszyscy ich przyjaciele, rodzina stali w półokręgu. W środku stał otwarty jeszcze grób, a w nim nowa, ciemnobrązowa trumna. Nieco wyżej, na pionowej tablicy widniał niewielki złoty napis z jej imieniem, nazwiskiem i dwoma datami. Pierwsza z nich – wspaniała, za którą dziękował Bogu, ponieważ dzięki temu miał możliwość spotkania jej na swojej drodze, a druga – budząca przykre wspomnienia, chwile grozy, smutku, płaczu.
- Anna Przybysz – przeczytał prawie niedosłyszalnym głosem i mocniej ścisnął małą, i drżącą od płaczu, i zimna rączkę córeczki. Agatka właściwie nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Wiedziała natomiast jedno: od kilku dni nie odwiedzili mamy, a tata nie chciał jej powiedzieć dlaczego.
- Co jest w środku, tato? – potrząsnęła lekko jego ręką , a drugą wskazała na trumnę. Andrzej popatrzył się na córkę, poczym drżącym ze wzruszenia głosem odpowiedział córce:
- Nie co, tylko kto. To jest trumna, Agatko. Tam jest… - chwycił mocniej jej rączkę – Mama.
- Mama? – w jej głosie wyczuł, że zaraz zacznie płakać. –Przecież mama jest w szpitalu! Dlaczego ją tutaj wsadzili? Tato, nie pozwól im! Tato, wyjmij ją stamtąd! Tato! – Agatka zaczęła się wyrywać ojcu, lecz ten trzymał ją mocno. Zwolnił jednak uścisk, kiedy pierwsze okruchy brunatnej ziemi uderzyły o deski trumny. Wtedy Agatka, widząc zachowanie ludzi, nabrała jej również do rąk i rzuciła na ‘nowy dom’ mamy.
- Mamo! Dlaczego nas zostawiłaś dla innej rodzinki? Nawet nie skończyłaś czytać mi bajki! Mamo, wróć do mnie! – powiedziała już płacząc i pobiegła w głąb cmentarza, oddalając się znacznie od wszystkich tu obecnych. Andrzej zdążył tylko krzyknąć: „ Agatko, wracaj!”, jednak ona go nie słuchała. W jej małej główce to wszystko się nie mieściło. Tego było zbyt dużo. Nie wiedziała co ma zrobić, bała się tego miejsca.
Kiedy wrócili do domu, dziewczynka od razu pobiegła do swojego pokoju. Andrzej nawet nie próbował jej powstrzymać. Wiedział, że nie powinien był jej tego w ten sposób powiedzieć, ale nie umiał inaczej. On sam nie radził sobie z zaistniałą sytuacją, a co dopiero sześcioletnia dziewczynka, która jeszcze niecały miesiąc temu całe dnie spędzała właśnie z nią.
***.
Noga za nogą, prawa za lewą… Czternastoletnia brunetka powolnym krokiem wracała ze szkoły. Jak zawsze, wracała sama. Nie miała w szkole zbyt wiele koleżanek. Owszem, było kilka dziewczyn, z którymi czasami rozmawiała na przerwach, odpisywała lekcje, kiedy nie było jej w szkole. Innymi słowy – szkolny standard, jednak na pozór twarda, nieugięta i mająca prawie najlepsze stopnie w klasie Agata Przybysz była zwyczajnie samotna, czuła się odrzucona, ponieważ jako jedyna z klasy nie miała kogoś z kim mogłaby wspólnie wracać ze szkoły, komu mogłaby powierzać swoje sekrety, plotkować… Była jakby na uboczu całego życia towarzyskiego klasy. Nie chciała albo też nie umiała się w nie zaangażować. Jeśli została o coś poproszona - wykonywała dane polecenie najlepiej jak umiała, jednak taka praca w żaden sposób nie rekompensowała jej potrzeby bliskości drugiej osoby. Tata prawie całe dnie spędzał na treningach, a zwłaszcza teraz, kiedy jego drużyna przygotowywała się do bardzo ważnego meczu. Po pracy wypełniał jakieś dokumenty, a ona była pod opieką sąsiadki – Zosi. Ta starsza pani była bardzo miłą kobietą, znaną z pomocy innym ludziom. Mimo wszystko jednak, Agata potrzebowała obecności mamy, ponieważ tata, choć starał się jak mógł, aby wychować córkę, nie był w stanie wypełniać swoich obowiązków w pełni. W następstwie, Agata była wychowywana przez ojca ‘po męsku’, bez mamy. To wszystko nie kolidowało z twierdzeniem, że była jego oczkiem w głowie i tak zwaną ‘córeczką tatusia’.
Co do jej zainteresowań, to chętnie oglądała piłkę nożną, choć sama nie była skłonna do zagrania w jakiejś drużynie bądź klubie. Lubiła patrzeć jak ktoś gra, jak zawodnicy dają z siebie wszystko, byleby tylko trafić piłką do bramki. Z racji pasji jej i ojca do tej dyscypliny, co roku jeździli na mecz polskiej reprezentacji, można powiedzieć, że stało się to ich tradycją i nie było roku, żeby nie zawitali do Warszawy na mecz.
Powoli otworzyła drzwi do domu i weszła do środka. Zaniosła torbę do swojego pokoju i udała się do kuchni, żeby przygotować obiad dla siebie i taty. Dzisiaj miał wyjątkowo wcześnie wrócić, ponieważ do kin wszedł nowy film, na który Agata bardzo chciała iść. Oprócz tego, dzisiaj obchodziła piętnaste urodziny i mieli z tej okazji wyjątkowo spędzić ten weekend. Jeszcze dziś wieczorem mieli wsiąść do pociągu i nad ranem być w Krakowie. Lubili tam jeździć, ponieważ oboje mieli bardzo przyjemne wspomnienia związane z tym miastem, poza tym właśnie stąd pochodziła mama Agaty. Kiedyś razem z nią spędzali tam co najmniej dwa tygodnie wakacji. Co roku zwiedzali jakiś jego zakątek. Po śmierci mamy, Agata z ojcem kontynuowali tę 'tradycję'. Tak rozmyślając, przygotowała pięknie pachnący posiłek i nakryła do stołu. 
Kiedy około pół godziny później po domu rozległ się dźwięk dzwonka, w kuchni pięknie pachniało zarówno dzięki kwiatom, ale też dzięki smacznemu posiłkowi. Gdy Andrzej wszedł do pomieszczenia, jego oczom ukazał się wyjątkowo pięknie nakryty stół. Na środku stołu stał duży bukiet (jakich?) chryzantem, a naokoło niego jak zawsze trzy talerze. Od śmierci mamy, Agatka układała na stole o jeden talerz więcej. Kiedy była mała, nie chciała przyjąć do wiadomości, że mama umarła i dlatego do każdego posiłku, na stole musiało się znaleźć dodatkowe nakrycie. Z biegiem lat już co prawda nie robiła tego codziennie, lecz podczas świąt było
- Kochanie, przeszłaś samą siebie. - powiedział czule i objął Agatę ramieniem, i pocałował w głowę. Ona tylko się uśmiechnęła.
- Nie przesadzaj, tato. Zjedzmy obiad, bo spóźnimy się do kina.
***
Następnego dnia rano, wschód słońca powitali już w okolicach stolicy Małopolski. Agata otworzyła okno i wciągnęła głęboko powietrze. Chciała wynieść jak najwięcej z tej chwili, a przede wszystkim cieszyła się, że znowu tutaj wraca. W ten weekend chciała być bliżej mamy, a to tylko w tym mieście odczuwała jej obecność. Tylko tutaj czuła ją wręcz namacalnie. Kiedy zaczęła o niej myśleć, w jej głowie zawirowały wspomnienia sprzed kilku lat.
- Agatko, wstawaj. – usłyszała nad sobą jej kojący głos. Leniwie podniosła powieki do góry.
- Mamo, jeszcze chwilkę. – zakryła kołdrą głowę.
- Ale podejdź zobaczyć wschód Słońca. Jest przepiękny. – Anna zachęcała córkę. W końcu pięcioletnia dziewczynka podeszła do okna i wydała z siebie okrzyk zachwytu.
Kraków w tym roku wydawał się jeszcze piękniejszy niż zwykle, a na dodatek babcia mówiła, że to dopiero od dzisiaj jest taka ładna pogoda. Na szczęście rodzina od strony mamy Agaty mieszkała blisko, a właściwie w samym centrum Karkowa. Po południu, Agata wsiadła do pierwszego tramwaju jadącego pod Rynek Główny. Uwielbiała to miejsce nocą. Szła ulicą św. Anny, kiedy zabił do jej uszu dobiegł dźwięk z wieży Mariackiej. Mimo panującego, jak zwykle zgiełku na Rynku, usłyszała go wyraźnie i przyspieszyła kroku. Kilka minut później usiadła na murku przy kościele św. Wojciecha i wpatrywała się w tłum ludzi… Gdzieś tam, daleko widziała swoją mamę, karmiącą gołębie wrz z małą dziewczynką. Później te same dwie osoby skierowały swoje kroki stronę teatru Słowackiego, tuż przy plantach. Minęły ulicę Szpitalną i usiadły na jednej z ławek. Wciąż trzymały się za ręce, śmiały się, o czymś rozmawiały. Cieszyły się życiem. Gdyby tylko mogły wiedzieć, że to będą ich ostatnie wakacje razem. Po policzku piętnastolatki spłynęła pojedyncza łza. Tak bardzo jej teraz potrzebowała. Potrzebowała przyjaciółki, której mogłaby o wszystkim powiedzieć, przy której by się dobrze czuła.
***
Punkt ósma po całej szkole dało się słyszeć dzwonek na lekcje. Ponurzy i zrezygnowani uczniowie wchodzili do klas, nie mogąc znieść myśli, że jeszcze całe 5 dni do następnego weekendu. Jedyną klasą, w której nie panowało ogólne przygnębienie i strach przed czekającą ich lekcją była 1a. Jednak nie byli oni aż takimi fascynatami szkoły, na jakich w tym momencie mogliby wyglądać. Przyczyną ich podniecenia było przyjście nowej osoby do klasy. Jedyną osobą, która nie interesowała się nową koleżanką był a Agata Przybysz. Wiedziała, że i tak się z nią nie zaprzyjaźni, więc nawet nie próbowała czegokolwiek udawać.
Na tej lekcji pracowali w grupach trzyosobowych. Los widocznie chciał dopomóc dziewczynom lepiej się poznać, ponieważ były one razem, nie licząc Maćka, który nienawidził polskiego i gdyby tylko mógł, to nie przyszedłby na tę lekcje.
- To co robimy i ile mamy czasu? – zapytała ‘nowa’, siadając obok Agaty. – Tak w ogóle, to Kasia jestem. – podała kolegom rękę.
- Agata – odparła krótko brunetka i podniosła kąciki ust do góry.
***
- Nie przypuszczałam, że ten tekst można było tak ciekawie opisać. – powiedziała do Kasi, kiedy wychodziły z klasy. Wydawała się jej bardzo miła, a przede wszystkim inna niż pozostałe dziewczyny z klasy. Miała nadzieję, że uda jej się z nią lepiej poznać.
- Przestań. To naprawdę nic takiego. – dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie i pociągnęła koleżankę za rękę – Chodź, spóźnimy się na lekcję.
Już kilka tygodni później, obie licealistki, spędzały ze sobą prawie każdą wolną chwilę. Tak, może to dziwne, że tak cicha, prawie nie posiadająca osobowości Agata Przybysz nagle się tak otworzy. Trzeba jednak wziąć poprawkę na fakt, iż gdy jest się jeszcze w liceum, łatwiej zawiera się nowe znajomości, a Agata tak bardzo chciała kogoś takiego znaleźć. Dzięki Kasi zaangażowała się w wiele akcji, do których jeszcze jakiś czas temu, nie myślała w ogóle przystąpić. Było im ze sobą naprawdę dobrze, zwłaszcza, że sporo czasu spędzały też z Maćkiem. Okazał się on, tak jak obie dziewczyny, bardzo ciekawą osobą, dzięki czemu lubiły spędzać z nim czas. Bardzo często odwiedzali się nawzajem w domach, chodzili po mieście, razem się uczyli… Oczywiście, często też Kasia i Agata spotykały się w cztery oczy, żeby ‘poplotkować’.
- Słyszałam, że podobasz się Maćkowi. – powiedziała Kasia, siedząc obok przyjaciółki na łóżku. Ta mało się nie zakrztusiła sokiem.
- Nie żartuj sobie ze mnie. – klepnęła ją po ramieniu i dodała - On prawie w ogóle nie przypomina mojego ideału. – położyła się na plecach.
- Weź przestań. A gdyby zaproponował ci wspólne spotkanie – tylko ty i on?
- Wtedy… Nie wiem co bym zrobiła… Przecież doskonale wiesz jaki jest mój ideał… - popatrzyła na nią rozmarzonym głosem.
- Tak, tak wiem… Wysoki, czarne, gęste włosy, z kilkudniowym zarostem, wesoły…
- No właśnie. A Maciek spełnia tylko jedno z tych kryteriów. Z kolei u Ciebie miałby chyba większe szanse, bo Twój ideał ma być wysoki, ciemnowłosy, najlepiej jeszcze z dwoma zakolami, szarmancki, z poczuciem humoru. Na szczęście mamy inny gust i nie pokłócimy się o mężczyznę. Ty byś się nie zakochała w tym samym mężczyźnie co ja, a i ja również nie byłabym skłonna odebrać Ci miłość twego życia.
- Ech, zobaczysz, że jeszcze zakochasz się w kimś zupełnie innym niż Twój ideał. Nasze marzenia lubią się zmieniać.
- Nie denerwuj mnie nawet! – rzuciła poduszką w przyjaciółkę i obie wybuchły głośnym śmiechem.
***
Po całym domu dało się słyszeć krzyki ojca i odgłosy nieustannej bieganiny trzech osób, a konkretnie trzech „mężczyzn”. Na czas pobytu żony w sanatorium, głowa rodziny musiała zostać z dorastającymi synami.
- Pospiesz się. Czemu tutaj nie wytarłeś?! Wiesz, że mama zawsze zauważa takie drobnostki! Marek, pospiesz się z tymi naczyniami! – podenerwowany ojciec biegał po domu i pospieszał synów. Lada moment miała wrócić jego żona, a on nie wiedział za co ma się zabrać. Tuż przed jej wyjazdem, znowu się pokłócili. Ostatnio coraz częściej go wszystko denerwowało i choć często tego nie chciał – wyładowywał swoje skumulowane emocje krzycząc na synów, a przede wszystkim na migającym się od wszystkiego Marku. Robert jeszcze wykonywał bez dodatkowych próśb jego polecenia, jednak starszy zawsze musiał wrzucić swoje trzy grosze. Rutyną stało się już jego „Moment… Tylko skończę to co teraz robię…”. Na zaszczytnym drugim miejscu uplasowało się „Dlaczego ja mam to teraz robić, a Robert sobie odpoczywa? Czy on ma jakiś niedowład rąk albo nóg?”. Na te słowa z kolei wspominany Robert zaczynał wymieniać ile to on już nie zrobił owego dnia i teraz ma czas wolny. Wtedy dość często dochodziło do długich utarczek słownych, których on nie mógł już ścierpieć. Zachowywali się jak dziewczyny, choć na co dzień, nie licząc szkoły oczywiście, nie mieli kontaktu z płcią przeciwną. Co prawda niekiedy, mniej więcej dwa razy w roku przyjeżdżał jego brat ze swoimi córkami. Były one mniej więcej w wieku jego dzieci, jednak nie chciał wierzyć w to, że sporadyczne wizyty kuzynek odcisną tak duże piętno na ich nastoletnich umysłach. Zawsze kiedy rozmowa synów schodziła na ten właśnie tor - wychodził nie chcąc plątać się w ich dyskusję, ponieważ wtedy nie miałaby ona już w ogóle końca.
Kilka godzin później, do domu powróciła Pani Dębska – zrelaksowana, wypoczęta, radosna i uśmiechnięta. Wchodząc do domu wytężyła wzrok i nie mogła wyjść z podziwu dla staranności i dokładności ‘swoich mężczyzn’. Wszystko lśniło, a chłopcy byli wyjątkowo grzeczni jak na nich.
***
„Tylko życie tak trudne jest…

Potrzeba siły by sobie z nim radzić…”
Delikatna i pachnąca pościel otaczała jej karmelowe włosy. Leżała na plecach i myślała o swoim życiu. Miała wszystko: dom, dzieci, męża … Jednak nie potrafiła się z nim ostatnio dogadać. Coś przed nią ukrywał, nie był z nią do końca szczery. Jeszcze stosunkowo niedawno, Marek był małym dzieckiem, ledwo stawiał kroki. Od małego uwielbiał motory, ponieważ uważał je za „nowoczesne konie”. Zawsze kiedy dostawał nowy model, na jego twarzy pojawiał się ‘uśmiech od ucha do ucha’. Pokazywał wtedy wszystkie swoje kilka ząbków i zaraz biegł do swojego pokoju i ustawiał trasę jazdy. Ostatnio zmienił się nie do poznania. Raz, że zmężniał, był już od niej dużo wyższy, a dwa, że miał teraz już swój własny świat i nie rozmawiał już z rodziną prawie w ogóle. No, ale cóż… Kiedy ona dorastała, przysparzała rodzicom więcej kłopotów.
***
- Ale Mareczku, zostań tutaj! Czemu chcesz studiować w Krakowie, tak daleko? – kobieta nie mogła zrozumieć decyzji syna i chciała go odwieść od tego pomysłu.
- Tu nie chodzi o Ciebie. – pogłaskał matkę po ramieniu i zwrócił wzrok w stronę ojca – Może on ci wytłumaczy dlaczego to robię? – włożył ręce do kieszeni i pocałowawszy mamę w policzek wyszedł na zewnątrz.
- Ty wiesz dlaczego on to robi? – zapytała tuż po wyjściu syna.
- Nie. – skłamał – Kaprys małolata i tyle. – powiedział obojętnie i wyszedł z pomieszczenia.
***
Kilka tygodni później, młody, wysoki i przystojny świeżo upieczony student prawa, spacerował ulicą Kanoniczą. Dookoła niego było bardzo cicho, a przyjemny jesienny wiatr chłodził jego zmęczoną twarz. Miał dzisiaj bardzo dużo zajęć, a jeszcze Iwona chciała się dzisiaj z nim koniecznie spotkać. Kilka minut później zobaczył sylwetkę Czerskiej wybiegającą zza rogu. Uśmiechnął się do niej i przyspieszył kroku.
- Cześć Mareczku? Jak Ci minął dzień? – podeszła do niego i pocałowała w policzek, poczym przytuliła się do niego. Trochę się przestraszył, ponieważ ich romans miał pozostać nieoficjalny, ale nikogo znajomego nie zauważył w pobliżu, więc odetchnął z ulgą.
- Może być. – podał jej rękę.
- A jak tam twoje sprawy? Jedziesz ostatecznie na święta do rodziców?
- Jeszcze nie wiem, ale raczej tak. Mama chce się ze mną zobaczyć, a na ojca to bym najchętniej nie patrzył. Po tym jak ją zdradził i jeszcze w taki obrzydliwy sposób to ukrywał, a Robert jeszcze go broni. Słuchaj, ja już muszę iść, bo jutro zaczynam wcześnie rano, a poza tym czekają na mnie w domu. Przepraszam Cię, ale obiecuję, jakoś Ci to wynagrodzę… - ostatnie słowa wypowiedziałszeptem do jej ucha, także po całym ciele kobiety przeszedł miły, ciepły dreszcz.
- Jutro u mnie? – zapytała uwodzicielskim głosem.
- Oczywiście. – pocałował ją na pożegnanie.
Wracając do domu intensywnie myślał nad swoim związkiem z Iwoną. Była ona bardzo atrakcyjna kobietą, ale czegoś jej brakowało. Prawdę mówiąc, ich spotkania stały się już rutynowe, bez tego charakterystycznego dreszczyku emocji.
Kiedy następnego dnia zapukał do jej drzwi, miał dla niej złe wieści, ale nie chciał być wobec niej nie fair. Co prawda, gdzieś, głęboko w jego sercu ją kochał, ale był to tak mały płomień w porównaniu do tego na początku, że właściwie on go nie dostrzegał. Gdy zaciskając pięści, zadzwonił do jej mieszkania, jedyne czego chciał, to mieć to już za sobą.
- Marek? – zdziwiła się Iwona, kiedy zobaczyła niezapowiedzianego gościa w drzwiach. – My byliśmy umówieni na wieczór.
- Tak, ale… - nie dokończył, ponieważ z głębi mieszkania wyszedł postawny szatyn w samym ręczniku. – Kto to jest? – zdenerwował się. Nie dopuścił do myśli, żeby mógł zostać zdradzony i to przez nią. Nagle poczuł się skrzywdzony i oszukany jak nigdy dotąd, choć to właściwie on przyszedł tutaj żeby zakończyć ich związek.
- Marek, to nie tak jak myślisz! – chwyciła go za rękaw marynarki kiedy odwrócił się na pięcie w drugą stronę.
- A jak? To koniec. Cześć. – ‘uwolnił’ rękaw z jej uścisku i szybkim krokiem odszedł w drugą stronę.
***
Przez okno pociągu widziała mijane pola, wsie, a niekiedy też młode lasy. W jej głowie wciąż wirowały ostatnie wydarzenia sprzed wyjazdu… Rozstanie z Maćkiem, Kasią i ojcem… Kasia z ojcem byli na stacji i czule ją żegnali, a Maciek pewnie już pracował, żeby zarobić jakieś pieniądze na studia. Po zdaniu matury przestało im się już w ogóle układać. Stali się dla siebie nawzajem po prostu przyjaciółmi z klasy. Nikim więcej.
***
„Cause we all make mistakes sometimes, / Ponieważ my wszyscy czasami popełniamy błędy,

And we all step across that line… / Wsyzscy przekraczamy tą linię,

But nothing’s sweeter than the day we find, we find… / Ale nic nie jest słodsze od dnia, kiedy znajdujemy, znajdujemy…

Forgiveness, forgiveness… (…) / Przebaczenie, przebaczenie…

No matter how hurt you are, / Nie ważne jak bardzo jesteś ranny,

we all need forgiveness…” / My wszyscy potrzebujemy przebaczenia…

Dookoła niego panowała ciemność, a on wspominał najważniejsze i najbardziej przełomowe chwile w swoim życiu. Tyle już stracił, ale jednego w swoim życiu był teraz pewien: nie pozwoli sobie, na stratę również jej.

Daisy

Cudowne! :) Wiedziałam! Od samego początku czułam, że to o dzieciństwie Agaty, a każdy następny fragment utwierdzał mnie w tym przekonaniu :) Wzruszyło mnie to *.* Naprawdę rozwinęłaś swoje umiejętności pisarskie - wiem, że to brzmi dziwnie, jak młodsza osoba, ocenia starszą i bardziej doświadczoną w takich rzeczach, ale to już kwestia zaznajomienia się z wieloma tekstami  :) Pięknie poprowadzone, świetne cytaty i genialny dobór emocji! Stopniowanie akcji i tych odczuć towarzyszących z każdą z nich :) Że tak powiem - bajer! :D Teraz czekam na rozwój sytuacji i mam nadzieję, że nadal opisany z takimi szczegółami :) 

Domcia 

Ps. Kraków! <3